Dziękuję za komentarze. :)
Elliott wystroił się. Tak mogły powiedzieć osoby, które w późny sobotni wieczór zobaczyły go tuż przed wyjściem do klubu. Czarne, proste spodnie podkreślały jego długie nogi sportowa, fioletowa koszula z wypuszczonym na biodra dołem oraz sportowa marynarka o dwa tony ciemniejsza od koszuli, uzupełniały strój. Ułożone włosy, jak wtedy kiedy wybierał się na urodziny przyjaciół, także sprawiały, że trudno było oderwać od niego oczy.
— Mam przystojnego syna —
powiedziała mama z dumą.
— A ja brata. Kiedy nie
chowa się za workowatymi ubraniami, jest nawet niezły — dodała Emilly unosząc
kciuk.
— Dobra, już dobra. Wystarczy komplementów — powiedział zawstydzony Elliott.
Ryan miał zaraz podjechać po niego. Miał nadzieję, że nie potknie się na równej drodze idąc do jego samochodu albo co gorsza, znów wyląduje twarzą w jego kroczu. Pamiętał tamten pechowy dzień i incydent, po którym chciał spłonąć ze wstydu. Nawet teraz, kiedy już zrobili mały krok w stronę intymności.
— To lecę. Ryan pisał, że
zaraz będzie.
— Znów nie chcesz, aby
wszedł? Opowiedziałbym mu kilka żartów. Mój przyszły zięć musi mieć poczucie
humoru.
— Tato, on będzie ze mną,
nie z tobą.
— Andy, co ty wygadujesz? Jaki zięć? Oni tylko się spotykają — rzekła Eleanor.
— Nawet ty kochanie
widzisz, że to nie zwykłe spotykanie się.
Dzięki tej krótkiej wymianie zdań rodziców Elliott łatwo zauważył, że mama także wie jak bardzo jest to poważne i boi się tego. Podszedł więc do niej i ucałował ją w policzek.
— Zawsze będę twoim synem.
Kiedyś związałbym się z kimś. A wiesz, że u mnie to nie jest zabawa.
Poza tym… — urwał. Odruchowo chciał sięgnąć do swoich włosów i przesunąć
po nich palcami, ale powstrzymał się przed tym. — Poza tym kiedyś opuściłbym to
gniazdo rodzinne. Ten maluch w tobie dotrzyma ci towarzystwa.
Położył dłoń na dużym już
brzuchu mamy. Dziecko kopnęło, on się zaśmiał.
— No dobrze, już dobrze.
Porozmawiamy o tym. Pamiętaj, że jutro Ryan ma przyjść na obiad. O
szesnastej. A teraz idź, bo chyba podjechał. Baw się dobrze.
— Możesz nie wrócić na
noc — dodał tata, co spotkało się ze srogim spojrzeniem żony. — No co? Jest
dorosły. Nie musi wracać o dwudziestej drugiej. Kluby są czynne do
trzeciej.
— No to cześć — pożegnał
się Elliott i skierował się do wyjścia zanim tata powiedziałby coś i na
ten temat.
Przed wyjściem szybko
przejrzał się w lustrze. Sprawdził swój oddech. Nowa pasta do zębów
i płyn do płukania ust sprawiły, że jego oddech był bardzo miętowy.
Zadowolony wyszedł od razu uśmiechając się, kiedy zobaczył Ryana opartego
o swój samochód. Mężczyzna był ubrany na czarno, włosy rozpuszczone
i lekko kręcone dodawały mu dzikości. Whitener nie ogolił się, Elliott
od razu poczuł jak zarost drapał go w policzki, kiedy się ostatnio
całowali.
— Hej — przywitał się.
Oczarowany nie mógł oderwać oczu od mężczyzny.
— Cześć, przystojniaku —
powitał go Ryan od razu komplementując.
Potem podszedł do niego, pocałował go w policzek, zerkając na jedno z okien. Elliott był pewny, że rodzice i siostra stoją przy nim wpatrując się w nich. Nie liczyło się to, że są widoczni z powodu palącego się w pokoju światła. Tak jak oni, mimo ciemności wokół. Tą jednak rozpraszało, na całym podjeździe, głupie światło wiszące na ścianie domu. Nowe, które tata dwa dni temu zamontował które było o wiele silniejsze niż poprzednie.
— Nie przejmuj się nimi. —
Elliott jakoś próbował wytłumaczyć zachowanie rodziny, ale Ryan tylko pokręcił
głową.
— Jakbym widział moją
rodzinę. Niedługo ich poznasz.
Tak, miał też niedługo
poznać najbliższych Ryana. Najpierw to odłożyli, ale kiedy rodzice wymyślili to
jutrzejsze spotkanie, Whitener też już nie chciał czekać. Dla Elliotta to dużo znaczyło.
— Jedziemy? — zapytał Ryan.
— Tak. Inni pewnie już
czekają. Quinn dzwonił do mnie parę razy i przypominał, że mamy się
pojawić.
— Cieszę się, że będę mógł
w końcu poznać twoich przyjaciół — rzucił Whitener, potem otworzył
drzwi Elliottowi niczym prawdziwy dżentelmen.
*
Korn omiótł spojrzeniem
lokal. Uwielbiał weekendowe wypady ze znajomymi do klubów. Dla niego była to
dawka olbrzymiej energii. Dzięki niej, miał przez cały tydzień siłę na
wszystko. Z łatwością zauważył przygotowaną scenę.
— Ktoś dzisiaj występuje? —
zapytał Martina, kiedy razem z nim i Quinnem przechodzili przez salę
do ich stolika.
— Sobota. Tego dnia zawsze
ktoś śpiewa lub gra — odpowiedział mu Greenwood
— Ktoś przypadkowy także? —
dopytywał Thapakorn.
— Nie wiem. Trzeba by
pogadać z pracownikami Protectora — odparł Martin.
— Można. Każdy może —
wtrąciła Dana, która podsłuchała ostatnią część rozmowy. — Korn, grasz na
gitarze, co nie?
— Mhm.
Żałował, że nie wziął ze
sobą gitary. Tą ulubioną zostawił w Bangkoku, dokąd wróci za kilka
tygodni. W domu Martina miał inną.
We czwórkę weszli do
bardziej barowej części lokalu. Tu znajdowało się więcej stolików, przy których
można było spędzić czas samotnie, z kimś bliskim sercu lub z liczną
paczką znajomych. Ich stolik znajdował się na antresoli, skąd był idealny widok
na scenę.
— Dobrze, że jesteście.
Siadajcie — powiedział Frost, zauważając, że Martin unika jego wzroku. Musiał
to przeczekać.
On z Olivierem i wspaniałą
trójeczką, jak nazywali Tobiasa, Chrisa i Gabriela, już zajęli miejsca. Na
stole stały też drinki oraz napoje. Frost miał przed sobą colę z lodem.
Nie pił alkoholu. Pamiętał czasy, kiedy tata pił za dużo. Obecnie także
przecież nie stronił od wysokoprocentowych trunków. Dlatego, wolał poprzestać
na napojach lub wodzie. Przed Olim stało Blue Malibu.
Nowoprzybyli zajęli wolne
miejsca przy dwóch złączonych ze sobą stolikach. Po jednej stronie znajdowały
się kanapy, po drugiej stały krzesła. Korn usiadł tam skąd miał najlepszy
widok na scenę. Nie miał pojęcia, dlaczego go tak ciągnie do tego miejsca.
Owszem, w Tajlandii, w klubie znajomego czasami występował, ale to
nie było nic od czego by się uzależnił. Lubił występować, ale tu nie chodziło
o to. Postanowił poczekać na rozwój sytuacji.
— Jest i Darren —
poinformował Oliver, Dana wyprostowała się jak struna słysząc to imię.
— Jest kto? — głos miała
zbyt wysoki i aż za bardzo piskliwy, kiedy zadała to pytanie.
— Darren. Zaprosiłem go.
Pomachał ręką, chłopak
zauważył to i zaczął iść w ich kierunku.
— Dlaczego nic nie
powiedziałeś? Ubrałabym się lepiej.
Tobias, który miał dobry
widok na dziewczynę, przesunął wzrokiem po jej ciele. Nie rozumiał o co
jej chodzi. Była bardzo ładnie ubrana. Szorty, których lamówki miały coś
błyszczącego, bo skrzyły się kiedy Dana poruszała nogami. Do tego siatkowe
rajstopy i wysokie koturny. Jej bluzka uwydatniała dobrze piersi. Wszystko
było w stonowanych barwach i dodawało uroku przyjaciółce.
— Wyglądasz świetnie —
komplementował ją, inni to potwierdzili.
— Dzięki. Ale założyłabym
sukienkę — marudziła.
— Dlaczego sukienkę? —
zapytał Darren.
— O, już tu jesteś —
mruknęła Dana. — Cześć — pisnęła. W ogóle nie była dumna ze swojego zachowania.
— Cześć — przywitał się
z nią, zatrzymując na dziewczynie dłużej spojrzenie, potem podał
rękę pozostałym. — Hej, Darren — przedstawił się Gabrielowi, który również
podał swoje imię.
Potem posadzono chłopaka
obok Dany, która próbowała ukryć to jak bardzo jej policzki pokryły się
rumieńcem. Ten chłopak zawsze jej się podobał. Jej typ. Wysoki, ciemnowłosy
i do tego tancerz. Dyskretnie próbowała poprawić upięte włosy. Nie chciała
by było widać, że jej zależy, robiła wszystko, by to pokazać Darrenowi.
— Jest idealnie — rzucił
Chris mimochodem.
Niby to mówił o Protectorze,
ale Dana zrozumiała o co mu chodzi. Posłała mu pełne wdzięczności
spojrzenie. Potem, próbowała zachowywać się normalnie. Nawet wtedy, kiedy
przypadkiem Darren dotknął jej nogi udem. Zamierzała nigdy nie umyć tego
miejsca, zanim dotarło do niej, że zachowuje się dokładnie tak, jak osoby
z których się śmiała. Przepraszam was — pomyślała w duchu.
Niedługo później pojawili
się także Ryan i Elliott. Para od razu zwróciła na siebie uwagę nie tylko
przyjaciół, ale wielu innych osób. Szczególnie skupiali wzrok na Elliocie,
który wyraźnie promieniał będąc u boku partnera. Usiedli na dwóch wolnych
krzesłach, które stały obok siebie. Porozmawiali chwilę, potem Ryan
i Gabriel zebrali zamówienia. Większość piła alkohol, ale Darren, tak samo
jak Gerard i Ryan zamówił Pepsi.
Lawrence i Whitener
ledwie podeszli do baru, ten pierwszy od razu zapytał:
— To bardzo poważne? Ty
i ten chłopak. Elliott, tak?
— A to, co masz z tamtymi
dwoma jest poważne? I tak, ma na imię Elliott.
Gabriel roześmiał się na
słowa kumpla. Doskonale go rozumiał. Więcej nie potrzebował pytać. Pochylił się
nad barem, kiedy podszedł do niego młodziutki barman w przeźroczystej,
bardzo obcisłej koszulce. Spodnie także zbyt wiele pokazywały. Chłopak miał na
sobie makijaż, przez co oczy wydawały się jeszcze większe. Lawrence złożył
u niego zamówienie. Czekając odwrócił się do Ryana. Ten patrzył na
Elliotta.
— Wpadłeś. Zawsze broniłeś
się przed randkami, byciem z kimś. A teraz oczu nie możesz od niego
oderwać.
Inni także, zauważył, ale
nie powiedział tego głośno.
— Bo jest wyjątkowy. Kiedy z nim jestem, czuję się tak jakby był kimś mi przeznaczonym w każdym życiu. Aczkolwiek nie wierzę w reinkarnację, to tak czuję.
— Może tak jest. Cieszę
się, że wreszcie wpuściłeś kogoś do swojego życia.
— I kto to mówi — odgryzł
się Ryan. — Nie tylko ja wpadłem.
Gabriel przesunął wzrok
w stronę swoich partnerów. Ci, jakby go wyczuwając, równocześnie spojrzeli
na niego.
— Dobrze być z kimś
tak mocno połączonym — szepnął.
Mimo muzyki płynącej z głośników, która tutaj na szczęście nie była za głośna, Ryan usłyszał i przyznał mu rację.
Niedługo później odebrali
zamówienie i na dwóch tacach zanieśli napoje, chipsy oraz orzeszki, do
stolika, przy którym grupka osób zaczynała się dobrze bawić.
*
Jedli przekąski, pili dużo,
rozmawiali, śmiali się. Wieczór był udany dla wszystkich pod każdym względem.
Oli i Gerard dużo tańczyli, podobnie jak wspaniała trójeczka. Elliott
i Ryan nie lubili tańczyć, uważając, że mają dwie lewe nogi. Woleli więc
spędzać czas przy stoliku. Towarzyszył im Darren.
Dana już lekko wstawiona
wróciła z toalety. Wrzuciła do ust kilka chipsów. W tym też czasie z parkietu
wrócili pozostali. Wypili kolejną kolejkę drinków czy napojów bezalkoholowych.
Dziewczyna spojrzała po każdym z nich i pokręciła głową.
— Co ci chodzi po głowie? —
zapytał Quinn, próbując dostać się do orzeszków, ale stały za daleko.
Zauważając to Reynolds
podsunął miseczkę swojemu chłopakowi, który mu podziękował pocałunkiem w policzek.
— Co mi chodzi po głowie? A
to, że na co mi przyszła przyjaźń z wami. — To oznaczało, że powracał
znany temat. — Jestem jedyną dziewczyną, wśród tylu facetów. Powinnam być
szczęśliwa. Tylko wszyscy ci faceci to geje. Jestem jak słońce i przyciągnęłam
was na swoją orbitę.
— Nie jestem gejem — rzucił
Darren cicho.
Dana spojrzała w jego oczy wpatrzone w nią.
— Zatańczysz? — zapytała
z nadzieją. — Uprzedzam tylko, że w wolnych tańcach potrafię zdeptać
komuś palce.
— Wytrzymam — odpowiedział.
— Poza tym dobrze tańczę. W parach także. Nauczę cię.
— Potrzebuję tej lekcji —
rzekła. Potem spojrzała na przyjaciół i dodała: — Wybaczcie, idę tańczyć
z jedynym tutaj nie gejem.
Wstała i potknęła się.
Darren złapał ją w pasie i spojrzeli sobie w oczy. Ten chłopak
sprawiał, że jej serce biło zbyt szybko. Wiedziała dlaczego Oliver go zaprosił.
Jest mu winna olbrzymi kawał placka. Albo i dwa.
Wiedzieli o tym
i wszyscy pozostali. Także kiedy tylko ta dwójka poszła tańczyć,
obserwowali ich. Quinn stwierdził:
— Zabawiłeś się w swatkę.
Oliver przysunął do siebie
kciuk i palec wskazujący, pozostawiając pomiędzy nimi maleńką przerwę.
— Tylko troszeczkę im
pomogłem. Reszta należy do nich.
*
Nie minęło dużo czasu jak
tańce zostały przerwane przyciemniającym się na sali światłem. Scena
rozświetliła się. Korn jak urzeczony wpatrywał się w nią. Po chwili dech
mu zaparło, kiedy na scenę wyszedł Micah i stanął przed umieszczonym na
stojaku mikrofonem.
— Cholera jasna. Co on tu
robi?
Nie oczekiwał od nikogo
odpowiedzi, ta padła od Greenwooda:
— Śpiewa tutaj w każdą
sobotę. To klub jego wujka. Nikt tutaj nie wie, że chłopak ma siedemnaście lat.
Micah tak sobie dorabia.
Dlatego Quinn chciał, aby
dzisiaj tu sprowadzić Korna. Ten nie mówił już o nikim innym jak tylko
o tym chłopaku. Micah to. Micah tamto. Miał już tego dość. Jak i tego,
że jego chłopak już wypijał samotnie kolejnego drinka. Reynolds unikał
patrzenia na Frosta i rozmawiania z nim.
— Może ci już wystarczy?
— Idę do kibla —
poinformował Martin.
Nie interesował go wysęp.
Inaczej było z jego kuzynem, który wstał. Oparłszy łokcie o barierkę,
słuchał jak Micah śpiewa. Ten głos docierał w najdalsze części jego serca.
Chłopak pięknie śpiewał o miłości, o tęsknocie i potrzebie bycia
dla kogoś ważnym. Kiedy trafiał na bardzo wysoką nutę, doskonale sobie z tym
radził. Korn odczuł te nuty mocno. Sprawiały, że każdy nerw i mięsień
w jego ciele drgały.
Nagle zorientował się, że idzie. Nogi niosły go ku schodom, potem ku scenie. Omijał kiwających się do muzyki ludzi, by znaleźć się u stóp sceny. Stało się to w momencie, kiedy ostatnie słowa piosenki ucichły, tło muzyczne wygrało ostatnią nutę. Potem Micah spojrzał wprost na niego zirytowanym wzrokiem, po plecach Mahawana przebiegło przyjemne napięcie.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńmuszę przyznać fantastyczny rozdział... jedno wyjście a tyle osiągnięte... Darren i Dana albo Koro i Minho
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Kurcze chce więcej scen z Korn i tym drugim.
OdpowiedzUsuńAle moimi faworytami dalej jest eliot i Ryan ich chce najbardziej widzieć w tym opowiadaniu.
A szczególnie jak na siebie działają bo to jest piękne.
Dziękuję za nowy rozdział i życzę miłego dnia.
Pozdrawiam
Deia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudownie, niech Korn się postara zawalczyć o Minho, a Eliott jak się wystroił dla Rayana, kibicuję Danie i Darrenowi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga