2022/06/26

W rytmie miłości - Rozdział 45

 Dziękuję za komentarze. :)

Elliott Ross z sercem w gardle rozglądał się po ulicy, przy której nie stało dużo domów, a tereny wokół nich były rozległe. Od razu rzucało się w oczy bogactwo tej okolicy i jej nowoczesność. Domy faktycznie miały okna na całą ścianę, niektóre wręcz wyglądały jakby zostały wybudowane ze szkła. Przypominały niewielkie wille gwiazd i onieśmielały go w jakimś stopniu. On wychował się na zwyczajnej ulicy, w zwyczajnym domu, gdzie budowle stały prawie jedna przy drugiej. Pomimo, że często bywał w domu Quinna, to klasyka tamtej willi wydawała mu się bardziej przyjazna i dostępna od tych.

— Nie patrz na te domy — poradził Oliver. — Mieszkają w nich zwykli ludzie, którym powiodło się finansowo lepiej. Fakt, podejrzewam, że kilku właścicieli tych posiadłości zarobiło na czyimś pocie i wyzysku, ale nie każdy. Moja psycholożka to normalna kobieta, która kocha życie i swoją rodzinę. Twój Ryan pewnie sporo zarobił przez ostatnie lata, ale może być zwykłym facetem, który pragnie miłości.

Elliott obrzucił gniewnym wzrokiem przyjaciela.

— Może marzy, ale mnie pewnie kopnie w dupę.

— Nie dąsaj się, tylko idź. Wystarczy, że naciśniesz dzwonek i poczekasz na niego — dodał ironicznie. — Ja idę na drugą stronę ulicy. O tam — wskazał — i jakby co, to jestem niedaleko. Terapia trwa godzinę. Jeżeli wyjdę wcześniej od ciebie, to tu poczekam.

— Dobra. Co ma być to będzie.

Na miękkich nogach, zostawiając samochód zamknięty i zaparkowany na poboczu, ruszył pod wskazany adres. Dom Ryana był czarno szary. Znaleźć można było też elementy białe. Konstrukcja opierała się na położeniu na sobie i delikatnym obróceniu dwóch trapezów. Nadało to całości dynamiczny, a także jak dla Rossa zbyt nowoczesny charakter. Górny balkon wyglądał jakby balustradę miał zrobioną z drobnej metalowej siatki. Niemniej budynek otoczony zielenią od frontu nie wyglądał na tak zimny i nieprzystępny jak wydawało się chłopakowi. Podejrzewał, że od strony ogrodu jest basen, a także miejsce na grilla i ogromny taras.

Zanim zdecydował się nacisnąć dzwonek, drzwi otworzyły się i stanął w nich znany mu mężczyzna. Tym razem włosy miał rozpuszczone, ale wciąż ubrany był tak jak w szkole. Poza jednym szczegółem. Był boso. Nawet bez skarpetek, co od razu pokazało Elliottowi, że czuje się swobodnie w tym miejscu, a wizyta gościa niczego nie zmieniała.

— Zapraszam do środka.

Ryan nie miał pojęcia jak długo ten chłopak będzie zastanawiał się nad zapukaniem do drzwi, więc wolał pierwszy wyjść mu naprzeciw. Nadal nie rozwiązał zagadki dlaczego zaprosił go tutaj, a przede wszystkim czemu zabrał jego rzeczy, ale było już za późno by nad tym rozmyślać. Elliott Ross stał przed nim.

— Teraz też powiesz, że się nie znamy?

— Przepraszam — szepnął nastolatek.

Ryan chwilę popatrzył mu w oczy, a Elliott mimo chęci, to nie potrafił odwrócić spojrzenia, jakby nagle jakaś siła unieruchomiła go i kazała tak trwać.

— Nie lubię kłamców, ale oczy zawsze mówią prawdę, nawet wbrew ich właścicielowi. Dostrzegam w twoich skruchę, ale i niepewność. Gdyby przyjrzeć się bliżej, także strach, ale nie wiem dlaczego. Boisz się mnie, czy tego, że nasz mały, internetowy romans może dobiec końca?

Wtedy to wychwycił. Pojawiło się i zniknęło, ale poznał odpowiedź na swoje pytanie. Elliott bał się, że to co mieli skończy się, przez jego głupotę. Whitener westchnął, a po chwili odsunął się.

— Wejdź.

Serce Elliotta galopowało niczym rozszalałe stado koni, pędzące przez niekończące się stepy. Wszedł do wiatrołapu, gdzie zdjął płaszcz i chciał zdjąć buty.

— Nie rób tego. u mnie goście chodzą w butach — powiedział Ryan, uznając w duchu, że ten gest chłopaka i tak nie miałby sensu, przecież zaraz i tak wyjdzie. — Wejdź dalej.

Z wiatrołapu Elliott wszedł do holu, przechodzącego w otwartą przestrzeń do pokoju dziennego i jadalni. Stąd też na piętro prowadziła klatka schodowa. Przeszedł dalej oczarowany wnętrzem, które wyglądało na przytulne, pomimo nowoczesnej bryły. Wszystko co prawda urządzono w chłodnych barwach, ale czym dłużej tu przebywał, tym bardziej zaczynał czuć się dobrze. Ogromne, panoramiczne okna, przeszklone drzwi na taras dawały dużo przestrzeni, a także światła, nawet teraz, kiedy szybko szarość wieczoru odpędzała dzień. Zachód słońca był stąd doskonale widoczny i Ross podszedł do okna by mu się przyjrzeć. Tutaj też odkrył basen, ale bardziej niż on interesowała go gra barw jaka okryła wszystko wokół.

Ryan założył ręce na piersi przyglądając się chłopakowi, który teraz wyglądał jakby nie należał do tego świata. Dał mu chwilę na cieszenie się widokiem, a sam przeszedł do kuchni. Z horyzontalnym oknem, stanowiła ona integralną część strefy dziennej i to uwielbiał. W szafkach od spodu zamontowano dodatkowe ledowe oświetlenie, które wystarczyło, aby oświetlić dolne blaty. Oświetlenie tego rodzaju umieszczono też w całym domu, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz.

— Lubisz herbatę?

Ross ocknął się z oczarowania w jakie wpadł przez zachód słońca i dotarło do niego gdzie się znajduje, a także, że właściciel domu o coś go pytał.

— Słu… Słucham?

— Lubisz herbatę?

— Lubię — odpowiedział podchodząc do wyspy, która oddzielała kuchnię od reszty pomieszczenia.

— Jakiś konkretny smak?

Elliott dostrzegł na półce ogrom przeróżnych herbat, ich smaków. Wiele było ziarnistych, inne ekspresowe, a jeszcze inne liściaste.

— Mogę prosić o zieloną?

— Możesz. Usiądź.

Elliott zajął miejsce przy wyspie przyglądając się mężczyźnie, z którym do tej pory miał kontakt jedynie przez Internet lub telefon. Ryan Whitener był seksowną bestią, to mógł śmiało przyznać sam przed sobą. Na ekranie nie było tego widać, ale kiedy przebywało się z nim wszystko to stawało się wyraźne. Mężczyzna na pewno onieśmielał. Niemniej, teraz nie wydawał się tak nieprzystępny jak na lekcji, podczas której Ross prawie wszystko zniszczył. Poczuł, że musi to wyjaśnić i przeprosić. Uznał, że będzie mu to zrobić łatwiej, kiedy mężczyzna na niego nie patrzy zajęty przygotowaniem herbaty.

— Przepraszam za to, co stało się w szkole.

Ryan słysząc to na chwilę zamarł z czajnikiem w dłoni, ale szybko opanował się i wlał do niego wody.

— Nie wiem dlaczego się tak zachowałem — kontynuował nastolatek. — Wiem, że zrobiłem źle. Tak samo jak to, że przez cały czas, odkąd się znamy nie zdradziłem swojego imienia. Także nie wiem dlaczego — mówił, powoli wyłamując swoje palce. — Po prostu zbyt mi chyba zależy i tak jak podczas rozmów telefonicznych, tak dzisiaj… Cholera, to trudne… Bo jak chodzi o ciebie, te momenty, kiedy nie piszemy, a mamy rozmawiać, tracę pewność siebie. To tak jakby nagle ktoś, coś we mnie odcinał i robię głupie rzeczy. Wiem, że może… — przerwał, kiedy dłoń Ryana nakryła jego. Uniósł wzrok. Mężczyzna wpatrywał się w niego z lekkim uśmiechem, a serce Elliotta prawie wybiło dziurę w piersi.

— Zostaw swoje palce w spokoju. Nie ma potrzeby ich maltretować — powiedział Ryan, po czym odszedł pozostawiając chłopaka wpatrującego się w niego i nie potrafiącego się ruszyć. — Herbata zaraz będzie, tylko zielonej nie mogę zalać gotującą wodą, więc chwilę poczekamy.

Elliott tylko skinął głową, ale szybko zdał sobie sprawę, że Ryan go nie widzi i wydukał słabe:

— W porządku. Mogę poczekać.

Nie był w stanie nic więcej powiedzieć. W duchu krzyczał, że ten mężczyzna dotknął go, uśmiechnął się do niego i mógłby nawet z tego powodu umrzeć. Nie chciał jednak umierać, więc musiał się opanować. Potarł dłońmi kolana, zastanawiając się o czym ma rozmawiać z Whitenerem. Na szczęście mężczyzna szybko wybawił go z tego problemu.

— Widziałem, że nie przyjechałeś sam.

— Z przyjacielem i sąsiadem w jednym. To Oliver, wspominałem ci o nim. Gdyby nie on, pewnie bym tu nie przyjechał. Mogę ciebie o coś zapytać?

Ryan wziął filiżanki z herbatą i zaniósł do stołu. Nadal na nim leżał notatnik chłopaka. Postawił filiżanki na blacie i odpowiedział:

— Możesz. Nie gryzę — dodał, spoglądając na Rossa — chyba że ktoś tego chce. — Mógł się ugryźć w język zanim to powiedział, ale ubawiła go reakcja chłopaka, który znów zaniemówił i lekko zarumienił się.

Elliott odchrząknął, a po chwili wstał i podszedł do stołu. Zanim jednak usiadł zadał pytanie:

— Na lekcji byłeś bardzo na mnie zły. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś odezwiesz się do mnie. Co sprawiło, że to zrobiłeś?

— Nie byłem zły — wskazał na krzesło i sam usiadł naprzeciwko chłopaka — tylko zawiedziony. Nawet nie sądziłem, że tak mocno to odczuję. Planowałem już nigdy do ciebie nawet nie napisać i wszystko zakończyć, ale jedna rzecz zmieniła moje zdanie.

Sięgnął po notatnik i przysunął go do chłopaka. Palcem wskazującym pokazał na rysunek swojej twarzy.

— Nie rozumiem — rzekł Elliott, marszcząc brwi.

— Sam to narysowałeś?

— Tak. Umiem trochę rysować. Okładka na notatniku wydawała mi się pusta i raz na nudnej lekcji, po prostu poczułem, że chcę mieć cię tutaj. Ale co ma wspólnego ten rysunek z tym, że jestem teraz w twoim domu? — zapytał Ross, odważnie tym razem patrząc w oczy mężczyzny.

— Sam nie wiem, ale poczułem, że zanim coś skończę, wpierw muszę poznać lepiej chłopaka, który o mnie myśli — odpowiedział Ryan, a potem uniósł filiżankę i wpatrując się w oczy Elliotta napił się.

Nastolatek poszedł jego śladem, próbując opanować głupie serce, które właśnie zakochało się jeszcze mocniej.

 

*

 

Ściemniło się, kiedy Oliver wyszedł od pani psycholog. Elliotta jeszcze nie było, więc postanowił na niego zaczekać przy samochodzie. Przysiadł na masce i zadzwonił do Gerarda.

— Hej, jak tam? Nasz pan strachliwy nie uciekł ci? — zapytał Frost.

— Mieliście rację, że nie pojechałby, gdyby ktoś go do tego nie zmusił. Wydaje mi się — spojrzał na dom oświetlony ledami — że jeśli tam jeszcze jest, to jest to dobry znak. A jak tobie poszedł trening?

— Trener nas wykończył. I tak jak sądziłem, wściekł się, że Martina nie ma. Powiedział, że chłopak znalazł sobie wymówkę.

— Prawie trzydzieści dziewięć stopni, to wymówka? Niezłego macie trenera — odparł Oli. Kątem oka zobaczył, że drzwi domu Ryana otwierają się i wychodzi Elliott. — Rossowi nic nie jest. Przeżył. Wygląda na to, że chyba jest dobrze, bo rozmawia z tym facetem i uśmiecha się. Kończę, bo już idzie. Zobaczymy się jutro.

— Przyjadę po ciebie. Pierwszą lekcję chyba mamy razem.

— Zdecydowanie tak. Napiszę jak dojedziemy do domu.

Pożegnał się ze swoim chłopakiem, a kiedy miał zagadać do Elliotta, ten zaczął śmiać się niczym szaleniec. Co było oznaką opuszczającego go napięcia.

— Proszę nic nie mów, Oli. W samochodzie ci wszystko opowiem.

— Czyli było dobrze?

Ross przygryzł dolną wargę, potem obejrzał się przez ramię na dom, w którym został jego właściciel. Czuł, że Ryan teraz na nich patrzy. Pomachał mu, a Oliverowi powiedział:

— Nawet lepiej.

— Co robiliście?

— Piliśmy herbatę — odpowiedział szczęśliwy Elliott. — Nie patrz tak. Naprawdę piliśmy herbatę i gapiliśmy się na siebie.

Grant nic na to nie odpowiedział. Jedynie zmrużył oczy, patrząc na chłopaka, który gdyby mógł, tym jak promieniał, oświetliłby okolicę, nad którą coraz bardziej zapadała ciemność.

— Jedźmy — zarządził Ross.

 

*

 

Tymczasem Ryan stojąc w ciemności przy oknie, uśmiechał się na to jak chłopak mu pomachał. Od dawna nikt nie wzbudził w nim tego co Ross. Coś mu nie pozwoliło przerwać od tak tej znajomości. Dobrze zrobił zapraszając go tutaj. Upewnił się, że tajemniczy pan E jest słodki i przy nim bardzo niepewny. Do tego jasnobrązowe włosy chłopaka były burzą na jego głowie, którą miał ochotę rozburzyć jeszcze bardziej.

— Coś w nim jest. Coś co od samego początku, od tego jak do mnie napisał, przyciągało mnie — powiedział do siebie.

Wrócił do głównego pomieszczania, by umyć filiżanki i dopiero wtedy spostrzegł, że notatnik, a także przybory do pisania zostały u niego. Szybko je zebrał, ale kiedy wybiegł na dwór, zauważył, że chłopak i jego przyjaciel już odjechali. Zaśmiał się cicho. Stojąc tak, nie zważając, że marzną mu stopy, stwierdził, że to będzie doskonały powód, by Elliott ponownie go odwiedził.

 

*

 

Jakiś czas później, kiedy zwrócił samochód właścicielowi Elliott wrócił do swojego pokoju. Zrzucił płaszcz z siebie, a potem padł na łóżko, po którym zaczął tarzać się, wymachiwać nogami i śmiać z radości. W końcu opadł i patrząc w sufit powiedział do siebie, co bardziej było formą życzenia:

— Chcę by był mój na zawsze.

2022/06/19

W rytmie miłości - Rozdział 44

 Dziękuję za komentarze. :)


— Jesteś idiotą, kretynem...

— A czy idiota, to czasami nie jest synonim kretyna?

Quinn przystanął zanim wsiadł do samochodu. Urwał się z ostatnich lekcji, zrobił zakupy i zamierzał spotkać się ze swoim chłopakiem. Co prawda Martin jeszcze nie poprosił go o chodzenie, ale to nic nie znaczyło. Nie byli jak inni. Obaj wiedzieli kim są dla siebie od długich lat, tylko musieli w końcu trafić na te drogi, które łączyły się ze sobą.

— Brak mi sił, co do ciebie, Reynolds. Powiedz gdzie jesteś i dlaczego o tym, że jesteś chory powiedziałeś Gerardowi, a mnie okłamałeś. Mam ochotę zdzielić cię przez ten twój głupi czerep.

— Masz pod ręką zeszyty do nut? — zapytał chłopak, przypominając jak w klasie muzycznej Quinn bił go zeszytami, które po części zniszczył.

— Zawsze się jakiś znajdzie.

— Nie chciałem cię martwić i… — wypowiedź została przerwana przez intensywny kaszel.

Słysząc to Quinn wsiadł do samochodu. Wstawił telefon do specjalnej podstawki jakiej używał w samochodzie, a potem do ucha wsunął słuchawkę bluetooth. Przełączył rozmowę na nią. Wsunął kluczyki do stacyjki i po chwili uruchomił silnik.

— Nie chciałem cię martwić — kontynuował Martin — do jutra mi przejdzie i pojedziemy na konkurs.

— Chyba cię powaliło. — Quinn zabrał głos, a w tonie było słychać nutę złości. Powoli wycofał z parkingu znajdującego się przed sklepem spożywczym. — Mówisz tak jakbym znał cię od wczoraj. Próbujesz mnie oszukać?

— Nie chcę, żebyś się martwił — powtórzył Reynolds — a Frost dostanie ode mnie kopa w dupę. Papla jedna.

— Sądzę, że powiedział mi to dlatego, że w tej chwili jesteś sam a potrzebujesz pomocy. To dobry przyjaciel. Jesteś w mieszkaniu, tak?

— Wiesz jak moja mama szybko coś potrafi od kogoś złapać. Otwiera nową restaurację i nie mogę pozwolić, aby…

 Kolejny atak kaszlu przerwała chłopakowi przez co Greenwood miał jeszcze większą ochotę urwać Martinowi głowę.

— Nie mogłem pozwolić, aby się zaraziła. Tobie również.

— Ha, ha. Śmieszny jesteś. Nie zarażam się tak łatwo. Kiedy ostatnio chorowałem? Jeszcze jako dziecko. Poza tym jak mogłeś pomyśleć, że nie będę chciał ci pomóc? Nie ufasz mi? Co jutro byś zrobił? Byłeś u lekarza przynajmniej? Co tam, znam ciebie, nie byłeś i leczysz się sam. Jak dasz radę, umyj się, ubierz i jak tylko przyjadę zabieram cię do przychodni.

— Po to, żeby jakiś szarlatan stwierdził, że mam przeziębienie?

— Po to, by ten szarlatan wykluczył coś gorszego. Za jakieś piętnaście minut będę. Tylko korek się robi.

— Ale…

— Reynolds, nie dyskutuj ze mną, proszę. Już sobie nagrabiłeś, okłamując mnie, że masz pomóc tacie — powiedział Quinn. — Rozłączam się, a ty wiesz co masz robić. Chyba, że nie masz sił to ci pomogę.

— Dam sobie radę. Jedź ostrożnie.

— Będę. Na razie.

Chłopak rozłączył się i pokręcił głową, nie wierząc w to, co próbował zrobić jego partner.

— Skończony łajdak z niego. Cholera, akurat teraz musiał się zrobić taki korek?

Greenwood zatrzymał się w długim rzędzie pojazdów. Najgorzej, że zjechać z głównej drogi będzie mógł dopiero za kilka metrów. W tej sytuacji te kilka metrów zamieniało się w kilometry. Nerwowo stukał palcami po kierownicy. Po chwili włączył miejscową stację informacyjną, która nadawała wiadomości z aktualnej sytuacji na drogach w Adincton.

Korek powiększa się. Ogrom ludzi mając możliwość stara się zjechać w boczne ulice, ale te także korkują się. Wszystko to jest winą wypadku, który wydarzył się na skrzyżowaniu. Doniesiono nam, że jest jedna ofiara śmiertelna, druga walczy o życie. Służby ratownicze są już na miejscu i proszą o cierpliwość.

Przełączył stację radiową na muzyczną, a do Martina napisał, że z powodu wypadku jaki wydarzył się, może nie przyjechać szybko.

 

*

 

Gerard skrzywił się wysłuchując opierdolu jaki zaserwował mu przyjaciel. To i tak miało mniejszy efekt niż w zamierzeniu chłopaka, bo każda wypowiedź Martina była przerywana kaszlem.

— Słuchaj, stary, możesz mówić co chcesz i dać mi tego kopa, o którym wspomniałeś jak się spotkamy, nie robiąc innych rzeczy, o tych to zapomnij. On miał prawo wiedzieć. Może nie mam doświadczenia ze związkami, ale swojego chłopaka się nie okłamuje. Nie drzyj się na mnie, bo widzisz co się robi. Zaraz cię kaszel dusi.

— Dobra, ale jak się spotkamy, to wiesz, co ci zrobię, paplo. Jesteś gorszy niż przekupki na tar…

— Tak, tak, rozłączam się, bo nie przestaniesz gadać. Cześć.

Gerard kliknął czerwoną słuchawkę na ekranie telefonu i schował urządzenie. Na szczęście w ich szkole mogli używać telefonów, ale tylko na przerwach. Zaraz z chłopakami mieli mieć trening. Ciągle przygotowywali się do wiosennych zawodów. Zamierzali zdobyć puchar szkół w piłce nożnej. Frost wątpił czy nawet wtedy rodzice go pochwalą. Zresztą od czasu jak się im ujawnił nie rozmawiał z nimi. To było już dobre kilka tygodni temu, co każdemu powinno przeszkadzać, ale nie jemu. Miał spokój od nich. Jego brat również. Zresztą chłopcem już przestali się interesować kilka lat temu. Dzięki czemu jak tylko skończy liceum będzie mu łatwiej ubiegać się o prawa do opieki nad nim na stałe. Gorzej, jeżeli zmienią zdanie i zechcą stać się przykładnymi rodzicami. Tym się jednak nie martwił.

— Reynolds porządnie cię zjechał — stwierdził Tobias.

— Słyszałem jak mówi coś o urwaniu mu jaj i nafaszerowaniu ich, a potem kazaniu mu je zeżreć — wtrącił Christopher śmiejąc się.

— Mnie się podobało — przemówił Grant — nabijanie go na pal.

— Coś ty, to mogłoby się Frostowi spodobać — powiedział Chris posyłając Gerardowi znaczące spojrzenie.

— Jeszcze czego. Nie ma, kurwa, nawet o tym mowy. Zresztą jak nie przestaniecie, to zaraz ja to z wami zrobię — zagroził Frost, posyłając im gniewne spojrzenie. — Idziemy na trening, a nie głupoty pierdolicie. Spóźnimy się minutę i trener nas załatwi. I tak, będzie wkurzony, że Martina nie ma. Dla niego wysoka temperatura, duszący kaszel, nie są przeszkodą by wziąć udział w treningu.

We trójkę ruszyli w stronę części budynku, w którym wybudowano hale sportowe. Gerard zarzucił na ramię torbę, w której miał strój sportowy i buty. Udał się po nią wcześniej do samochodu i po drodze spotkał Nichollsa i Granta. Dzięki temu chłopaki mogli wysłuchać wszystkiego, co Martin do niego powiedział, bo wydzierał się, mimo problemów z głosem, przez co każdy mógł go usłyszeć.

— A ten co taki smętny? — zapytał Frost kątem oka wyłapując snującego się po korytarzu Elliotta.

— On ma chyba jechać po południu do tego Ryana i boi się — wyjaśnił Chris.

— Miał nadzieję, na towarzystwo swojej psiapsiółki — rzucił Tobias — ale teraz musi pojechać sam. Elliott — zawołał do chłopaka, a gdy ten go zobaczył, to Grant zaproponował mu: — jak wytrzymasz dwie godziny, to mogę z tobą pojechać do tego faceta. Quinn raczej teraz opiekuje się swoim.

— Dzięki, muszę to zrobić sam. Oliver też mi proponował pomoc, ale…

— Wiem o tym. Wspomniał mi, że z tobą rozmawiał. Dlaczego nie skorzystasz? — zaproponował Gerard.

— Muszę to zrobić sam. Poradzę sobie. I tak wracam na razie do domu, a potem dopiero pojadę. Będę musiał ubłagać siostrę o to by dała mi samochód. Małpa jedna może zażądać ode mnie cyrografu. Dzisiaj cztery kółka są jej.

— No jak chcesz, ale jak coś, to daj mu znać i pojedzie z tobą. Mówił, że nie ma z tym problemu, a na tej ulicy mieszka też jego terapeutka. Także wie gdzie to jest.

— Zastanowię się. To nara chłopaki i udanego treningu. Lecę, bo muszę na autobus zdążyć. Emilly, dzisiaj dłużej zostaje — powiedział Ross cały zestresowany tym co go czekało.

Tobias pomachał kluczykami przed nosem chłopaka.

— Mogę dać ci samochód na dzisiaj. Tak się składa, że Oli ma chyba dzisiaj wizytę u pani psycholog. Pogadaj z nim i weź go do domu, bo też miał ostatnią lekcję. Zaraz dam mu znać, że nie musi siedzieć na treningu…

— Mów za siebie — wtrącił Frost, który chciał, aby jego chłopak siedział na trybunach i oglądał jak trenuje.

— Twoje mięśnie może pooglądać kiedy indziej — odparł Grant — teraz musimy pomóc mojemu zestresowanemu koledze. No więc, zabierz mojego brata do domu, a potem do terapeutki. Poczeka na ciebie, a ty spotkasz się może ze swoim przyszłym.

— Lub byłym niedoszłym. A twoim samochodem chętnie się zajmę — rzekł Elliott wyrywając kluczyki z dłoni Tobiasa, zanim ten rozmyśliłby się. — Dzięki. Wy macie jak wrócić? — zapytał spoglądając to na Chrisa, to na Tobiasa.

— Frost jest naszym dobrym kolegą — odpowiedział Nicholls zarzucając ręką na ramię Gerarda, który po chwili ją strącił — i nas podwiezie.

— Podrzucę was na autobus — burknął Frost.

— No dobra. To na razie — Elliott pożegnał się i zaczął odchodzić, kiedy chrząknięcie jego wrednego sąsiada zatrzymało go.

— Jesteś mi winien przysługę.

 Podwiozę twojego brata do domu i na terapię. Już przysługa wykonana. Jestem jego kierowcą. — Ross wbił palec w pierś Tobiasa i dodał: — Także żadnych dodatkowych przysług nie wykonam. Nara.

Zanim wdał się z Tobiasem w dyskusję ruszył w dół korytarza. Napięcie, które go całkowicie opuściło, ponownie dało o sobie znać, kiedy pomyślał, gdzie ma pojechać. Powinien się cieszyć tym spotkaniem, ale gdyby to, co stało się w klasie nie wypadło tak źle, byłoby inaczej. Przecież nigdy przy żadnym chłopaku nie zachowywał się w ten sposób. Miał pewność siebie przy nich, a co więcej, potrafił ich odgonić. Dlatego nie rozumiał czemu przy Ryanie, a nawet na samą myśl o nim, trząsł się jak osika, dusiło go w piersi i w dodatku pewność siebie miał na poziomie minus sto procent. Jakiś głos w nim podpowiadał, że to dlatego, bo mu zależy.

 

*

 

Wizyta u lekarza przebiegła bezproblemowo i szybko. Także Martin z Quinnem wrócili do mieszkania. Chłopak do razu położył Reynoldsa na kanapie, bo ten uparł się, że nie będzie leżał w łóżku.

— Masz tu poduszkę i koc. Lekarz powiedział, że dobrze będzie jak przez dwa, trzy dni będziesz wypoczywał. Jeszcze zwlekałbyś z wizytą dwa dni i zapalenie oskrzeli miałbyś na sto procent. Zaraz zrobię ci coś do jedzenia i weźmiesz leki. Zrobię ci też chłodny okład, bo doktor powiedział, że to też będzie dobre na temperaturę jaką masz.

— Mhm. Powiedział ci ktoś kiedyś, że jesteś straszny? — zapytał Martin kładąc się na kanapie i pozwalając przykryć kocem. Nie czuł się najlepiej. Bardzo się pocił i było mu raz zimno raz gorąco. Do tego kaszel chciał mu wyrwać płuca.

— Głupek — odparł Greenwood, robiąc to nie ze złością, a bardziej z czułością. — Leż. Kupiłem kilka rzeczy, to ci zrobię teraz jakąś kanapkę i ugotuję zupę, którą robiła babcia ze strony mojego taty. Rozgrzewała i zawsze pomagała w chorobie.

— Ta babcia zmarła rok temu, tak?

— No. Obie moje babcie zmarły prawie w tym samym czasie. Z półroczną przerwą. Jeden dziadek dziesięć lat temu, a drugiego nie znałem — opowiadał Quinn, mimo że Martin już o tym wiedział, ale chciał coś mówić, a nie martwić się, że jego chłopak jest chory. — Odszedł jak mama była w ciąży. Bardzo na mnie czekał, ale…

— Przykro mi.

— To nic. Takie życie. Tego nie zmienimy.

— A propos życia… Wspominałeś, że był jakiś wypadek i dlatego spóźniłeś się godzinę. Wiesz coś o tym więcej?

— Tylko tyle, że osoba kierująca skuterem wjechała wprost pod ciężarówkę. Podobno kierowca zginął, a pasażer jest ciężko ranny. W sumie nawet nie mówili jakiej płci jest ten ktoś. Ale korek był mega.

Powoli wypakował zakupy, które zrobił. Część rzeczy schował do lodówki, a część zostawił zamierzając przygotować zupę. Może Martin lepiej od niego gotował, ale on też nie był w tym najgorszy. Na pewno potrafił coś zrobić z prostych przepisów jakie znał.

Najpierw przygotował kanapkę z dużą ilością pomidora, plasterkiem sera oraz szynki. Do tego zrobił herbatę i wszystko ustawił na tacy, którą zaniósł do stolika na kawę. Wcześniej przysunął go bliżej kanapy. Odczytał na kartce jakie leki teraz musi Martin połknąć i podał mu je wraz ze szklanką wody.

— Musisz całą wypić.

— Dziękuję mamusiu.

— Bo cię walnę. Weź to i jedz. Bo te trzeba wziąć jednak przed jedzeniem. Potem wypijesz syrop. Ja wstawię zupę i zaraz zrobię ci chłodny okład. I nie narzekaj.

— Nie zamierzam. Dziękuję.

Martin posłuchał swojego chłopaka i bez problemów zrobił co ten mu kazał. Zjadł nawet, mimo że z powodu bólu gardła ledwie mógł coś przełknąć. Potem Quinn podał mu łyżkę syropu i tabletkę do ssania a na koniec czule opatulił kocem. Reynolds cały czas obserwował go, jak ten kręcił się po części kuchennej, słuchał jak mówi. Powoli zaczął zasypiać z uśmiechem na ustach. Spał, kiedy Greenwood postawił miskę wody na stoliku, usiadł obok Martina i zamoczył ręcznik.

— I ty chciałeś sobie sam poradzić — szepnął Quinn dotykając dłonią czoła swojego zmarnowanego chłopaka. Odgarnął mokre od potu kosmyki włosów z twarzy. — Zjesz zupę i pójdziesz do łóżka, głupolu.

Wycisnął nadmiar wody z ręcznika, a potem ostrożnie położył chłodny ręcznik na czole. Usłyszał jak Martin oddycha z ulgą, a dłoń chłopaka chwyciła jego dłoń jakby w odruchu bezwarunkowym. Quinn tylko uśmiechnął się, co zmazało zmartwienie z jego twarzy. Po chwili poczuł jak jego telefon wibruje i wyjął go wolną ręką. Kliknął by otworzyć aplikację. Wiadomość była od Elliotta:

Trzymaj kciuki. Jadę. Tobias pożyczył mi samochód, bo siostra, to by mojej duszy zażądała, jakbym wziął od niej dzisiaj auto. Jedzie ze mną Oli. Tobias dostanie kopa, a za co, to kiedyś wyjaśnię.

Dobra, trzymam kciuki i daj znać jak poszło.

Okej. A jak Martin?

Średnio, ale udaje chojraka.

To chyba lepsze od tego „umieram mając trzydzieści siedem stopni, podaj mi pilota, który jest dwa centymetry ode mnie”.

Pewnie, że tak. :)

To lecę, bo Oli już czeka. Pa.

Nic już nie odpisywał, bo widać było, że przyjaciel wylogował się z aplikacji. Miał nadzieję, że Elliott sobie poradzi. Dobrze, że nie był sam, bo zapewne w ogóle by nie pojechał do Ryana. W ostatniej chwili stchórzyłby. W pierwszej chwili miał mu towarzyszyć i w razie czego siłą wepchnąć do domu Whitenera, ale ktoś inny potrzebował bardziej pomocy. Ta myśl odwróciła uwagę Quinna w stronę Martina. Ponownie zmienił mu okład. Przyniósł też malutki ręcznik, który także namoczył, by potem powoli obmyć szyję chłopaka, żeby mu przynieść trochę ulgi.

— Kocham cię.

Szept Martina był ledwie słyszalny, ale w pokoju pogrążonym w ciszy można było usłyszeć wszystko.

— Też cię kocham. Całe życie cię kocham — odparł Greenwood uśmiechając się.

 

*

 

Ross schował telefon i podszedł do czekającego na niego Olivera.

— Twój brat kopa ode mnie dostanie. Zmyślił, że masz jechać dzisiaj do terapeutki.

— Kazałem mu tak zrobić jak ciebie zobaczy zanim wyjdziesz. Poza tym zadzwoniłem do niej i zamiast jutro przyjmie mnie dzisiaj. Nawet jej to pasuje. Odstrzeliłeś się.

Elliott spojrzał na to co miał na sobie. Fioletowy płaszcz miał rozpięty, a pod nim czarne spodnie, dość wąskie, do tego czarny golf, nie tak szeroki, jak ubrania które zazwyczaj nosił. Problem w tym, że był to bezrękawnik, więc narzucił na to długi do kolan szary sweter. Na szczęście płaszcz był dużo dłuższy, więc nic spod niego nie wystawało.

— Nie wiem kto wymyśla golfy jako bezrękawniki, ale raz mi to Quinn kupił i kazał to ubrać na randkę w ciemno.

— Pasuje ci to. To jedziemy?

— Mhm. Jedźmy zanim z nerwów zwymiotuję.

— Daj spokój, to tylko spotkanie. Wziął twoje rzeczy, więc miał w tym jakiś cel.

— Może wziął je nieświadomie?

— Tak sądzisz?

Jedyną odpowiedzią Elliotta, było wzruszenie ramion. Obszedł samochód, aby usiąść za kierownicą. Ręce mu się trzęsły, kiedy wpisywał w telefon adres pod jaki miał się udać. Oliver pochylił się, by na to spojrzeć.

— O, to naprzeciwko mojej psycholożki. Nie musisz tego ustawiać, powiem ci jak jechać.

— To dobra — powiedział Ross, ale zamiast uruchomić samochód siedział nic nie robiąc. Prawdę mówić, gdyby nie było Oliego, to wróciłby do domu. Chłopaki wiedzieli, co zrobić, aby kogoś z nim wysłać. Podejrzewał, że Quinn również o to zadbał. — Powiedz mi, co ty byś zrobił na moim miejscu?

— Pojechałbym. No ruszaj. Może umówić cię z moją terapeutką? Może nie przeszczepi ci mózgu, ale pomoże go zrozumieć.

Elliott roześmiał się. Pamiętając o żebrach przyjaciela, udał tylko, że daje mu kuksańca w bok, a potem odetchnął. Nie mógł być takim tchórzem. Będzie co ma być. Miał szansę na spotkanie z Ryanem i jeżeli z tego nie skorzysta, to straci ją. Spojrzał na Oliego, w którego oczach było wiele wsparcia. Pomyślał o tym ile ten chłopak przeszedł i był w stanie walczyć sam z sobą, aby normalnie żyć. On ma tylko spotkać się z mężczyzną, w którym się zakochał. Nic wielkiego.

— Bułka z masłem — mruknął pod nosem i wsunął kluczyki do stacyjki.