2023/03/26

W rytmie miłości - Rozdział 76

 Dziękuję za komentarze. :)


Micah od razu poczuł złość, kiedy ujrzał Korna. Doskonale znał jego reputację i nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Pech jednak chciał, że ciągle go spotykał.

— Jesteś tutaj z jakąś swoją randką, którą po spędzonej wspólnie nocy kopniesz w dupę? — zapytał nie siląc się by zakryć mikrofon dłonią, więc każdy go usłyszał.

— Jestem ze znajomymi — odpowiedział Korn, wskakując na scenę.

Już wcześniej wypatrzył stojącą w rogu gitarę akustyczną. Wziął ją, nie pytając nawet, czy może to zrobić. Sprawdził, czy jest dobrze nastrojona. Później, znów skupił całą uwagę na chłopaku.

— Zagram,  ty zaśpiewasz.

— Nie.

Podszedł do uparciucha. Micah nie cofnął się, kiedy Korn stanął tuż przy nim,  ich twarze znalazł się blisko siebie. Bardzo tym zapunktował u Mahawana. Młody nie bał się go. Także nie podziwiał go jak inni. Nie wskoczył mu do łóżka. To dodawało mu kolejnych plusów. Korn ostatnio miał dość uwielbienia. Fakt, często na tym korzystał. Nawet jeżeli następnego dnia dostawał w twarz, warto było się zabawić. Przecież nikomu niczego nie obiecywał. Czasami jednak, jeżeli czegoś jest za dużo, może się to przejeść. Lub kiedy spotyka się na swojej drodze czarnowłosego upartego chłopaka, który samym wzrokiem próbuje cię zabić.

Odwrócił głowę w stronę mikrofonu i powiedział:

— Jestem Korn. Zagram wam coś,  wy namówcie Micaha, by zaśpiewał. Na pewno zna tę piosenkę.

Przysunął sobie krzesło należące prawdopodobnie do właściciela gitary. Drugi z mikrofonów ustawił tak, aby było słychać jak gra. Usiadł i zaczął grać.

Micah od razu rozpoznał znany utwór Elvisa Presleya Love me tender.

— Chyba żartujesz. Nie ma mowy — powiedział.

Korn wpatrzony w chłopaka wzruszył ramionami i rzekł:

— Próbowałem.

Zmienił utwór na ten, który znało każde amerykańskie dziecko. Był pełen zabawy, żartów. Micah niechętnie zaczął śpiewać,  wszyscy ludzie włączyli się do zabawy. Śpiewali, klaskali,  Korn grał. Czuł się dobrze mogąc towarzyszyć Micahowi. Chciał jeszcze coś zagrać znanego, aby chłopak to zaśpiewał, ale ledwie padły ostatnie nuty piosenki o małym rekinie i jego przygodach, uparty chłopak zniknął ze sceny. Mahawan pozostał sam. Jakby nigdy nic przysunął się ze wszystkim do drugiego mikrofonu i w języku angielskim zaczął śpiewać jedną z tajlandzkich piosenek, którą znał z dramy.

Śpiewał o walce w zdobyciu czyjegoś serca. O tym, że nie jest idealny, ale chciałby stać się kimś takim dla tej właściwej osoby. Piosenka była melancholijna. U niejednego wywołała łzy, gdyż mocno chwytała za serce. Przede wszystkim pochodziła z głębi duszy Korna. Tej części, głęboko zakopanej, o jakiej on sam nie miał pojęcia. Wtedy zrozumiał, że po raz pierwszy w życiu zakochał się. Bardzo chciał, aby Micah słyszał te słowa.

Micah stał z boku sceny, w ciemności i słyszał wszystko. Nie chciał, aby kiedykolwiek Korn się o tym dowiedział.

 

*

 

— Gabrielu — Dana zwróciła się do mężczyzny, który ją bardzo interesował — jesteś tatuażystą, prawda?

— Chyba tak. Jeszcze dzisiaj nim byłem. A co, chcesz tatuaż?

— Nie, dzięki. Wolę bez, ale nie mam nic przeciwko nim na innych ciałach. Mam tylko pytanie. Robisz też tatuaże, które zakrywają blizny? Po wypadkach, pooperacyjne?

Przy stoliku, przy którym jeszcze chwilę jedni rozmawiali, inni słuchali występu Korna z Micahem, nagle zrobiła się cisza. Szczególnie tym pytaniem zainteresował się Gerard.

— Blizny można zamaskować. Ja nazywam to kamuflażem — odpowiedział. — Ale to zależy od wielu czynników. Często potrzeba na to zgody lekarza. Dużo zależy także od wyglądu blizn.

— Ale można to zrobić? Bo czytałam, że nie każdy tatuator podejmie się czegoś takiego.

— Do tego potrzeba doświadczenia i trzeba być profesjonalistą w tym co się robi. Nigdy nie wiem w jaki sposób tusz rozłoży się pod skórą. Jeżeli blizna jest gładka, to wygląda inaczej niż kiedy mamy do czynienia z blizną wypukłą, często taką której nie wolno niczym zakryć. Masz na myśli jakąś konkretną osobę?

Dana pokiwała głową i sięgnęła do ręki siedzącego po jej prawej stronie Olivera. Chłopak nie sprzeciwiał się, kiedy podniosła jego rękę. Odsunęła bransoletki i pokazała na jego nadgarstkach blizny po cięciu. Te były gładkie, ale białe, bardzo widoczne.

— Co powiesz o tym?

Gabriel znał sytuację, ale nigdy nie widział tych blizn. Przytrzymał rękę Olivera i przyjrzał im się.

— Prosta sprawa. Mógłbym zrobić coś delikatnego, co łączyłoby się z tymi liniami. Jakiś znak, wzór roślinny. Co ty na to, Oli? — zapytał, puszczając rękę chłopaka.

Oliver nigdy nie sądził, że cokolwiek mogłoby zakryć przykrą pamiątkę po ojcu. Miał przez te blizny tyle problemów. Nazywanie go samobójcą szczególnie bolało. Może byłaby szansa zrobić coś, by przemienić coś brzydkiego w piękno. Potarł palcem po bliźnie i odpowiedział:

— Zastanowię się nad tym.

— Rozumiem. Ale jak tylko podejmiesz decyzję, to zadzwoń do mnie. Umówimy się nawet na popołudniowe godziny. Zrobię to za darmo, także tym się nie przejmuj.

Oliver zgodził się i powiedział, że na pewno da mu znać. Nawet do czegoś takiego potrzebował chwili na zastanowienie. Każdy z obecnych jednak był pewny, że się zgodzi, gdyż oczy mu błyszczały równie mocno jak wtedy, kiedy patrzył na swojego chłopaka.

Tobias uścisnął rękę Gabriela w podziękowaniu. Że też nie pomyślał o tym, by blizny brata zamaskować. To sprowadziło jego myśli w stronę ojca. Postanowił później porozmawiać z Lawrencem i zapytać, czy jego znajomy policjant nie mógłby im pomóc. Faktycznie, spotykanie się z ojcem to zły pomysł. Musiał w końcu powiedzieć najbliższym, że już raz był u niego. Tamten raz wystarczył.

Korn niedługo po ich rozmowie wrócił do stolika. Westchnął jakby właśnie przeniósł największy z możliwych ciężarów. Potem wypił drinka, jakiś czas później kolejnego. Cierpiał. Nigdzie nie znalazł Micaha. Szukał go jak głupi. Możliwe, że chłopak ukrywał się na zapleczu, jeżeli był siostrzeńcem właściciela klubu, ale tam on nie miał wstępu.

— Miłość czyni głupim — powiedział.

— Bez niej świat nie miałby racji bytu — odpowiedziała Dana i dyskretnie spojrzała ponownie na Darrena, przyłapując go na tym, że on patrzy na nią. W końcu odważyła się zapytać: — Pójdziemy jutro na ciacho?

— Nie jem słodyczy. Mam cukrzycę, ale możemy wybrać się na spacer. A potem ty zjesz ciacho,  ja napiję się dobrej herbaty.

Tym samym rozpoczęła się rozmowa o gatunku herbat, ich smakach, w której przodował Ryan. Przyciśnięty do jego boku Elliott jedynie przysłuchiwał się rozmowie. W głowie mu lekko wirowało od wypitych drinków więc postanowił, że już dzisiaj więcej nie pije. Zresztą Ryan w ogóle nie pił, bo potem zamierzał prowadzić. Mógł wypić kieliszek wina czy piwo, to było dopuszczalne, ale mężczyzna był zdania, że siadając za kierownicę trzeba być całkowicie trzeźwym. Już podobno kieliszek wina zmieniał szybkość reakcji człowieka. Dlatego Elliott wiedział, że jego partner jest odpowiedzialnym człowiekiem.

Cieszył się też z tego, że Ryan mógł tutaj dzisiaj z nim być. W soboty zawsze stremował, bo wtedy miał dużo większą ilość widzów, ale ten weekend przeznaczył wyłącznie dla niego. Włączając w to jego rodzinę na jutrzejszym obiedzie. Elliott wciąż stresował się z tego powodu.

— O czym myślisz? — zapytał go Ryan.

— O jutrze.

— Będzie dobrze. Porozmawiam z twoją mamą. Nie martw się — odparł Whitener.

Czułym gestem odgarnął kosmyk włosów wpadający Elliottowi do oka. Potem chwycił w dwa palce jego brodę, uniósł mu lekko głowę i pocałował usta chłopaka. Tylko je musnął swoimi. Tyle wystarczyło, by wyrazić tym gestem więcej niż gdyby wypowiedział tysiąc słów.

Oczywiście wszyscy zapatrzyli się na nich. Korn jęknął jakby dostał jakichś boleśni. Dana zaklaskała radośnie. Po chwili ta dwójka dołączyła do ogólnego toastu. Ci, którzy nie pili alkoholu lub postanowili, że skończyli na tym co już krążyło w ich żyłach przyłączyli się unosząc szklanki to z wodą, to z napojami. Korn wypił bardzo chętnie. Kiedy Gabriel zamówił kolejną kolejkę, tym razem stawiając im, chętnie skorzystał. Następnie to on zapłacił za kolejne drinki i wybłagał u Lawrenca by poszedł je kupić. Sam nie mógł, bo nie miał fałszywego dowodu, jak Tobias czy Martin.

— Widział ktoś Martina? — zapytał pijackim głosem zauważając, że kuzyna od jakiegoś czasu nie ma z nimi.

— Quinn go szuka — odpowiedziała Dana. — Jak Reynolds poszedł do kibelka, tak zaginął w akcji. To co? Kolejna kolejka?

Korn przystał na to bardzo chętnie.

 

*

 

Nikt z osób siedzących przy stoliku nie miał pojęcia, że Quinn przeżywa jedną z najgorszych i najboleśniejszych chwil w swoim życiu. Żałował, że to widział. To było gorsze od koszmaru, bo działo się na jawie. Nie można było się z niego przebudzić i odetchnąć z ulgą, że to tylko zły sen, który minął.

Martin wybiegł za nim z klubu. Złapał chłopaka za rękę, ale Greenwood ją wyszarpnął. Chłopak odwrócił się do niego z wściekłością na twarzy i powiedział:

— Nie dotykaj mnie. Właśnie widziałem jak obłapiałeś się z jakimś facetem w kiblu. To ten, z którym dawniej spotykałeś się. Ten, z którym mogło coś wyjść, ale nie wyszło, bo powtarzałeś, że kochasz tylko mnie?

— Całe swoje życie cię kocham. To był…

— Błąd?! — Quinn podniósł głos zwracając tym uwagę innych osób.

Jedni opuszczali klub, inni chcieli się do niego dostać.

— Nie to chciałem powiedzieć. To on…

— Gówno mnie to obchodzi! Właśnie widziałem jak lizałeś się z tym gościem. Nie chcę ciebie widzieć. Spierdalaj.

Potem zauważywszy taksówkę, która kogoś podwiozła, pobiegł w jej kierunku i wsiadł. Zamknął za sobą drzwi i kazał kierowcy natychmiast odjechać. Kiedy już był pewny, że Martin pozostał przed klubem, rozpłakał się. Znowu zaufał.

 

*

 

Kolejne godziny upływały szybko. Elliott i Ryan już poszli, Oliver z Gerardem również. Jedynie Dana tańczyła z Darrenem do upadłego,  trójeczka po jednym z tańców także wymknęła się gdzieś. Korn pozostał przy stoliku. Czuł się pijany i ledwie trzymał się na nogach, kiedy postanowił, że pora wrócić do domu. Jego kuzyn i Quinn nie odezwali się, więc na pewno już razem mierzwili pościel. On pozostał sam. Schodząc z antresoli potknął się. Już widział w głowie jak leci w dół po tych kilku schodach, kiedy czyjeś ręce objęły go wokół pasa mocno przytrzymując. Odwrócił głowę i uśmiechnął się. Zaśmiał się niczym szaleniec, po czym szepnął:

— Micah.

Micah nie wiedział po co został. Przecież musiał się uczyć. Zbliżały się egzaminy. Tymczasem, coś kazało mu tkwić w Protectorze. Obserwował, starając się pozostać nie zauważonym. Nie chciał zbliżać się do Korna, ale kiedy ten prawie spadł ze schodów, zareagował. Tłumaczył to sobie tym, że robi to dla wujka. Nie chciał, aby ten musiał płacić odszkodowanie i ponosić konsekwencje, że pozwolił pić osiemnastolatkowi. W Stanach Zjednoczonych trzeba mieć dwadzieścia jeden lat, aby kupić alkohol, ale nikt nie pilnuje w jakim wieku są osoby, które go piją. Każdy wie, że istnieją fałszywe dowody i inne sposoby na zakup wysokoprocentowych trunków. Dopóki nic się nie stanie, nikt się tym nie przejmuje.

— Ciężki jesteś — stęknął, wyprowadzając chłopaka z klubu. — Odprowadzę cię do taksówki i pojedziesz do łóżka.

— Do łóżeczka — powiedział niemalże śpiewając Korn. Szedł uwieszony na ramieniu Micaha. Bez tej pomocy na pewno runąłby jak długi na plac przed klubem.

— Do łóżeczka tak — potwierdził Micah.

— Do twojego łóżeczka — rzekł pewnie Mahawan i aż uniósł rękę z wysuniętym w górę palcem wskazującym jakby pokazywał jakiś kierunek.

— Po moim trupie — zacietrzewił się Micah.

— Nie chcę po trupie. Nie bawią mnie takie rzeczy.

— Zamknij się. Gdzie mieszkasz?

— W Tajlandii.

— Gdzie mieszkasz tutaj?

— W twoim łóżku? — odpowiedział pytaniem Korn.

— Nie możesz mieszkać w moim łóżku, kretynie.

Zatrzymali się. Poszli za daleko, nie wiedział czemu, wokół nie było żywej duszy. Musiała być już północ. Micah czuł, że traci siły ciągając za sobą tego imbecyla. Sięgnął do kieszeni po telefon, ale bateria jasno dała mu do zrozumienia, że to jej ostatnie chwile i ekran zrobił się czarny.

— Do łóżeczka — powtórzył po raz kolejny Korn i oparł głowę o ramię tego, który go podtrzymywał.

— Nie śpij mi tutaj, cholera. Co ja mam robić?

Nie miał wyjścia. Także zrobił to, czego nie chciał. Zabrał go do swojego, wynajmowanego w pobliżu pokoju. Ledwie zdołał go wprowadzić po schodach. Korn zachowywał się tak jakby nie miał władzy w nogach. Znalazł klucz i w niedługim czasie mógł posadzić niewładne ciało na łóżku. Chciał odejść, ale silna ręka pociągnęła go,  on automatycznie zajął miejsce obok Mahawana.

— Co ty wyprawiasz? — zapytał, kiedy Korn objął dłońmi jego policzki i zbliżył ich twarze do siebie. Nagle wyglądał na bardziej trzeźwego niż dziesięć minut temu.

— Chcę cię pocałować.

Znowu, ku przerażeniu siedemnastolatka, odległość ich twarzy od siebie zmniejszyła się.

— Co ty robisz?

— Chcę się z tobą kochać — odpowiedział pijackim głosem Korn.

Potem Thapakorn pochylił się bardziej i dotknął ustami ust Micaha. Chłopak otworzył szeroko oczy i szybko odwrócił głowę przerywając niechciany przez niego kontakt. Kornowi to nie przeszkadzało, bo z chęcią ucałował policzek Micaha,  potem zamierzał to zrobić z jego szyją. Lekko popychał go na materac, by ten się położył. W ostatniej chwili siedemnastolatek odepchnął go i wstał.

— Co ty, do kurwy nędzy, wyprawiasz?!

— Sam nie wiem. Tylko jeden pocałunek.

Wstał i sięgnął po Micaha, ale ten odskoczył do tyłu. Wyciągnął przed siebie rękę.

— Spokojnie. Musisz się uspokoić i tyle. Nie jestem jak ci wszyscy, których wykorzystałeś. Weź się z garść.

Przeszedł na bok łóżka,  kiedy Korn jakby był całkiem trzeźwy chciał go złapać, Micah wskoczył na łóżko i zeskoczył z drugiej strony. Mahawan obszedł łóżko, by zdobyć to co chciał. Właściciel pokoju po raz kolejny przeszedł po meblu, by jak najbardziej oddalić się od niechcianych zalotów.

— Ogarnij się napaleńcze — powiedział tak jakby przemawiał do rozjuszonego zwierzęcia.

Zaczęli ścigać się wokół łóżka. Stało się to dla nich grą. Micah uciekał,  Korn zamierzał go złapać. Micah go próbował uspokoić,  Korn nie zamierzał być spokojny. Chciał go tylko pocałować.

— Nagle odzyskałeś władzę w nogach. A jak ciebie tu taszczyłem, to chodzić nie umiałeś — mówił Micah stojąc na łóżku. — Zaczekaj! — krzyknął, kiedy Mahawan chciał wskoczyć na nie. — Stój i nie ruszaj się. Powiedziałem stój!

W ostatniej chwili zeskoczył na podłogę,  Thapakorn padł jak długi na materacu. Leżał na brzuchu, nogi mu zwisały nad podłogą i zachrapał. Micah podszedł do niego ostrożnie.

— Naprawdę zasnął?

Nie podchodził zbyt blisko woląc nie ryzykować, że ten nie śpi. Sądząc jednak po odgłosach chrapania i wyrównującym się oddechu, Korn naprawdę usnął. Micah nie miał pojęcia, dlaczego sprowadził do swojego pokoju ten kłopot. Nie chciał go zostawić samego, ale przywleczenie go tutaj też nie było dobre.

Usiadł przy biurku zamierzając się trochę pouczyć. Zawsze najlepiej uczyło mu się po nocach. Po chwili westchnął. Wstał. Podszedł do łóżka i zdobył się na to, aby wziąć leżący u wezgłowia złożony w kostkę koc, by zarzucić go na niewładne ciało chłopaka.

— Przynajmniej rano będziesz mieć kaca. Dobrze ci tak — szepnął. — Nie zamierzam ci współczuć.

Po chwili, kiedy Korn chrapał w jego pokoju, Micah założył słuchawki, włączył muzykę i zaczął się uczyć. Do rana było jeszcze wiele godzin.

 


2023/03/19

W rytmie miłości - Rozdział 75

 Dziękuję za komentarze. :)


Elliott wystroił się. Tak mogły powiedzieć osoby, które w późny sobotni wieczór zobaczyły go tuż przed wyjściem do klubu. Czarne, proste spodnie podkreślały jego długie nogi  sportowa, fioletowa koszula z wypuszczonym na biodra dołem oraz sportowa marynarka o dwa tony ciemniejsza od koszuli, uzupełniały strój. Ułożone włosy, jak wtedy kiedy wybierał się na urodziny przyjaciół, także sprawiały, że trudno było oderwać od niego oczy.

— Mam przystojnego syna — powiedziała mama z dumą.

— A ja brata. Kiedy nie chowa się za workowatymi ubraniami, jest nawet niezły — dodała Emilly unosząc kciuk.

— Dobra, już dobra. Wystarczy komplementów — powiedział zawstydzony Elliott.

Ryan miał zaraz podjechać po niego. Miał nadzieję, że nie potknie się na równej drodze idąc do jego samochodu albo co gorsza, znów wyląduje twarzą w jego kroczu. Pamiętał tamten pechowy dzień i incydent, po którym chciał spłonąć ze wstydu. Nawet teraz, kiedy już zrobili mały krok w stronę intymności.

— To lecę. Ryan pisał, że zaraz będzie.

— Znów nie chcesz, aby wszedł? Opowiedziałbym mu kilka żartów. Mój przyszły zięć musi mieć poczucie humoru.

— Tato, on będzie ze mną,  nie z tobą.

— Andy, co ty wygadujesz? Jaki zięć? Oni tylko się spotykają — rzekła Eleanor.

— Nawet ty kochanie widzisz, że to nie zwykłe spotykanie się.

Dzięki tej krótkiej wymianie zdań rodziców Elliott łatwo zauważył, że mama także wie jak bardzo jest to poważne i boi się tego. Podszedł więc do niej i ucałował ją w policzek.

— Zawsze będę twoim synem. Kiedyś związałbym się z kimś. A wiesz, że u mnie to nie jest zabawa. Poza tym… — urwał. Odruchowo chciał sięgnąć do swoich włosów i przesunąć po nich palcami, ale powstrzymał się przed tym. — Poza tym kiedyś opuściłbym to gniazdo rodzinne. Ten maluch w tobie dotrzyma ci towarzystwa.

Położył dłoń na dużym już brzuchu mamy. Dziecko kopnęło,  on się zaśmiał.

— No dobrze, już dobrze. Porozmawiamy o tym. Pamiętaj, że jutro Ryan ma przyjść na obiad. O szesnastej. A teraz idź, bo chyba podjechał. Baw się dobrze.

— Możesz nie wrócić na noc — dodał tata, co spotkało się ze srogim spojrzeniem żony. — No co? Jest dorosły. Nie musi wracać o dwudziestej drugiej. Kluby są czynne do trzeciej.

— No to cześć — pożegnał się Elliott i skierował się do wyjścia zanim tata powiedziałby coś i na ten temat.

Przed wyjściem szybko przejrzał się w lustrze. Sprawdził swój oddech. Nowa pasta do zębów i płyn do płukania ust sprawiły, że jego oddech był bardzo miętowy. Zadowolony wyszedł od razu uśmiechając się, kiedy zobaczył Ryana opartego o swój samochód. Mężczyzna był ubrany na czarno, włosy rozpuszczone i lekko kręcone dodawały mu dzikości. Whitener nie ogolił się,  Elliott od razu poczuł jak zarost drapał go w policzki, kiedy się ostatnio całowali.

— Hej — przywitał się. Oczarowany nie mógł oderwać oczu od mężczyzny.

— Cześć, przystojniaku — powitał go Ryan od razu komplementując.

Potem podszedł do niego, pocałował go w policzek, zerkając na jedno z okien. Elliott był pewny, że rodzice i siostra stoją przy nim wpatrując się w nich. Nie liczyło się to, że są widoczni z powodu palącego się w pokoju światła. Tak jak oni, mimo ciemności wokół. Tą jednak rozpraszało, na całym podjeździe, głupie światło wiszące na ścianie domu. Nowe, które tata dwa dni temu zamontował  które było o wiele silniejsze niż poprzednie.

— Nie przejmuj się nimi. — Elliott jakoś próbował wytłumaczyć zachowanie rodziny, ale Ryan tylko pokręcił głową.

— Jakbym widział moją rodzinę. Niedługo ich poznasz.

Tak, miał też niedługo poznać najbliższych Ryana. Najpierw to odłożyli, ale kiedy rodzice wymyślili to jutrzejsze spotkanie, Whitener też już nie chciał czekać. Dla Elliotta to dużo znaczyło.

— Jedziemy? — zapytał Ryan.

— Tak. Inni pewnie już czekają. Quinn dzwonił do mnie parę razy i przypominał, że mamy się pojawić.

— Cieszę się, że będę mógł w końcu poznać twoich przyjaciół — rzucił Whitener,  potem otworzył drzwi Elliottowi niczym prawdziwy dżentelmen.

 

*

 

Korn omiótł spojrzeniem lokal. Uwielbiał weekendowe wypady ze znajomymi do klubów. Dla niego była to dawka olbrzymiej energii. Dzięki niej, miał przez cały tydzień siłę na wszystko. Z łatwością zauważył przygotowaną scenę.

— Ktoś dzisiaj występuje? — zapytał Martina, kiedy razem z nim i Quinnem przechodzili przez salę do ich stolika.

— Sobota. Tego dnia zawsze ktoś śpiewa lub gra — odpowiedział mu Greenwood

— Ktoś przypadkowy także? — dopytywał Thapakorn.

— Nie wiem. Trzeba by pogadać z pracownikami Protectora — odparł Martin.

— Można. Każdy może — wtrąciła Dana, która podsłuchała ostatnią część rozmowy. — Korn, grasz na gitarze, co nie?

— Mhm.

Żałował, że nie wziął ze sobą gitary. Tą ulubioną zostawił w Bangkoku, dokąd wróci za kilka tygodni. W domu Martina miał inną.

We czwórkę weszli do bardziej barowej części lokalu. Tu znajdowało się więcej stolików, przy których można było spędzić czas samotnie, z kimś bliskim sercu lub z liczną paczką znajomych. Ich stolik znajdował się na antresoli, skąd był idealny widok na scenę.

— Dobrze, że jesteście. Siadajcie — powiedział Frost, zauważając, że Martin unika jego wzroku. Musiał to przeczekać.

On z Olivierem i wspaniałą trójeczką, jak nazywali Tobiasa, Chrisa i Gabriela, już zajęli miejsca. Na stole stały też drinki oraz napoje. Frost miał przed sobą colę z lodem. Nie pił alkoholu. Pamiętał czasy, kiedy tata pił za dużo. Obecnie także przecież nie stronił od wysokoprocentowych trunków. Dlatego, wolał poprzestać na napojach lub wodzie. Przed Olim stało Blue Malibu.

Nowoprzybyli zajęli wolne miejsca przy dwóch złączonych ze sobą stolikach. Po jednej stronie znajdowały się kanapy,  po drugiej stały krzesła. Korn usiadł tam skąd miał najlepszy widok na scenę. Nie miał pojęcia, dlaczego go tak ciągnie do tego miejsca. Owszem, w Tajlandii, w klubie znajomego czasami występował, ale to nie było nic od czego by się uzależnił. Lubił występować, ale tu nie chodziło o to. Postanowił poczekać na rozwój sytuacji.

— Jest i Darren — poinformował Oliver,  Dana wyprostowała się jak struna słysząc to imię.

— Jest kto? — głos miała zbyt wysoki i aż za bardzo piskliwy, kiedy zadała to pytanie.

— Darren. Zaprosiłem go.

Pomachał ręką,  chłopak zauważył to i zaczął iść w ich kierunku.

— Dlaczego nic nie powiedziałeś? Ubrałabym się lepiej.

Tobias, który miał dobry widok na dziewczynę, przesunął wzrokiem po jej ciele. Nie rozumiał o co jej chodzi. Była bardzo ładnie ubrana. Szorty, których lamówki miały coś błyszczącego, bo skrzyły się kiedy Dana poruszała nogami. Do tego siatkowe rajstopy i wysokie koturny. Jej bluzka uwydatniała dobrze piersi. Wszystko było w stonowanych barwach i dodawało uroku przyjaciółce.

— Wyglądasz świetnie — komplementował ją,  inni to potwierdzili.

— Dzięki. Ale założyłabym sukienkę — marudziła.

— Dlaczego sukienkę? — zapytał Darren.

— O, już tu jesteś — mruknęła Dana. — Cześć — pisnęła. W ogóle nie była dumna ze swojego zachowania.

— Cześć — przywitał się z nią, zatrzymując na dziewczynie dłużej spojrzenie,  potem podał rękę pozostałym. — Hej, Darren — przedstawił się Gabrielowi, który również podał swoje imię.

Potem posadzono chłopaka obok Dany, która próbowała ukryć to jak bardzo jej policzki pokryły się rumieńcem. Ten chłopak zawsze jej się podobał. Jej typ. Wysoki, ciemnowłosy i do tego tancerz. Dyskretnie próbowała poprawić upięte włosy. Nie chciała by było widać, że jej zależy,  robiła wszystko, by to pokazać Darrenowi.

— Jest idealnie — rzucił Chris mimochodem.

Niby to mówił o Protectorze, ale Dana zrozumiała o co mu chodzi. Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. Potem, próbowała zachowywać się normalnie. Nawet wtedy, kiedy przypadkiem Darren dotknął jej nogi udem. Zamierzała nigdy nie umyć tego miejsca, zanim dotarło do niej, że zachowuje się dokładnie tak, jak osoby z których się śmiała. Przepraszam was — pomyślała w duchu.

Niedługo później pojawili się także Ryan i Elliott. Para od razu zwróciła na siebie uwagę nie tylko przyjaciół, ale wielu innych osób. Szczególnie skupiali wzrok na Elliocie, który wyraźnie promieniał będąc u boku partnera. Usiedli na dwóch wolnych krzesłach, które stały obok siebie. Porozmawiali chwilę,  potem Ryan i Gabriel zebrali zamówienia. Większość piła alkohol, ale Darren, tak samo jak Gerard i Ryan zamówił Pepsi.

Lawrence i Whitener ledwie podeszli do baru, ten pierwszy od razu zapytał:

— To bardzo poważne? Ty i ten chłopak. Elliott, tak?

— A to, co masz z tamtymi dwoma jest poważne? I tak, ma na imię Elliott.

Gabriel roześmiał się na słowa kumpla. Doskonale go rozumiał. Więcej nie potrzebował pytać. Pochylił się nad barem, kiedy podszedł do niego młodziutki barman w przeźroczystej, bardzo obcisłej koszulce. Spodnie także zbyt wiele pokazywały. Chłopak miał na sobie makijaż, przez co oczy wydawały się jeszcze większe. Lawrence złożył u niego zamówienie. Czekając odwrócił się do Ryana. Ten patrzył na Elliotta.

— Wpadłeś. Zawsze broniłeś się przed randkami, byciem z kimś. A teraz oczu nie możesz od niego oderwać.

Inni także, zauważył, ale nie powiedział tego głośno.

— Bo jest wyjątkowy. Kiedy z nim jestem, czuję się tak jakby był kimś mi przeznaczonym w każdym życiu. Aczkolwiek nie wierzę w reinkarnację, to tak czuję.

— Może tak jest. Cieszę się, że wreszcie wpuściłeś kogoś do swojego życia.

— I kto to mówi — odgryzł się Ryan. — Nie tylko ja wpadłem.

Gabriel przesunął wzrok w stronę swoich partnerów. Ci, jakby go wyczuwając, równocześnie spojrzeli na niego.

— Dobrze być z kimś tak mocno połączonym — szepnął.

Mimo muzyki płynącej z głośników, która tutaj na szczęście nie była za głośna, Ryan usłyszał i przyznał mu rację.

Niedługo później odebrali zamówienie i na dwóch tacach zanieśli napoje, chipsy oraz orzeszki, do stolika, przy którym grupka osób zaczynała się dobrze bawić.

 

*

 

Jedli przekąski, pili dużo, rozmawiali, śmiali się. Wieczór był udany dla wszystkich pod każdym względem. Oli i Gerard dużo tańczyli, podobnie jak wspaniała trójeczka. Elliott i Ryan nie lubili tańczyć, uważając, że mają dwie lewe nogi. Woleli więc spędzać czas przy stoliku. Towarzyszył im Darren.

Dana już lekko wstawiona wróciła z toalety. Wrzuciła do ust kilka chipsów. W tym też czasie z parkietu wrócili pozostali. Wypili kolejną kolejkę drinków czy napojów bezalkoholowych. Dziewczyna spojrzała po każdym z nich i pokręciła głową.

— Co ci chodzi po głowie? — zapytał Quinn, próbując dostać się do orzeszków, ale stały za daleko.

Zauważając to Reynolds podsunął miseczkę swojemu chłopakowi, który mu podziękował pocałunkiem w policzek.

— Co mi chodzi po głowie? A to, że na co mi przyszła przyjaźń z wami. — To oznaczało, że powracał znany temat. — Jestem jedyną dziewczyną, wśród tylu facetów. Powinnam być szczęśliwa. Tylko wszyscy ci faceci to geje. Jestem jak słońce i przyciągnęłam was na swoją orbitę.

— Nie jestem gejem — rzucił Darren cicho.

Dana spojrzała w jego oczy wpatrzone w nią.

— Zatańczysz? — zapytała z nadzieją. — Uprzedzam tylko, że w wolnych tańcach potrafię zdeptać komuś palce.

— Wytrzymam — odpowiedział. — Poza tym dobrze tańczę. W parach także. Nauczę cię.

— Potrzebuję tej lekcji — rzekła. Potem spojrzała na przyjaciół i dodała: — Wybaczcie, idę tańczyć z jedynym tutaj nie gejem.

Wstała i potknęła się. Darren złapał ją w pasie i spojrzeli sobie w oczy. Ten chłopak sprawiał, że jej serce biło zbyt szybko. Wiedziała dlaczego Oliver go zaprosił. Jest mu winna olbrzymi kawał placka. Albo i dwa.

Wiedzieli o tym i wszyscy pozostali. Także kiedy tylko ta dwójka poszła tańczyć, obserwowali ich. Quinn stwierdził:

— Zabawiłeś się w swatkę.

Oliver przysunął do siebie kciuk i palec wskazujący, pozostawiając pomiędzy nimi maleńką przerwę.

— Tylko troszeczkę im pomogłem. Reszta należy do nich.

 

*

 

Nie minęło dużo czasu jak tańce zostały przerwane przyciemniającym się na sali światłem. Scena rozświetliła się. Korn jak urzeczony wpatrywał się w nią. Po chwili dech mu zaparło, kiedy na scenę wyszedł Micah i stanął przed umieszczonym na stojaku mikrofonem.

— Cholera jasna. Co on tu robi?

Nie oczekiwał od nikogo odpowiedzi,  ta padła od Greenwooda:

— Śpiewa tutaj w każdą sobotę. To klub jego wujka. Nikt tutaj nie wie, że chłopak ma siedemnaście lat. Micah tak sobie dorabia.

Dlatego Quinn chciał, aby dzisiaj tu sprowadzić Korna. Ten nie mówił już o nikim innym jak tylko o tym chłopaku. Micah to. Micah tamto. Miał już tego dość. Jak i tego, że jego chłopak już wypijał samotnie kolejnego drinka. Reynolds unikał patrzenia na Frosta i rozmawiania z nim.

— Może ci już wystarczy?

— Idę do kibla — poinformował Martin.

Nie interesował go wysęp. Inaczej było z jego kuzynem, który wstał. Oparłszy łokcie o barierkę, słuchał jak Micah śpiewa. Ten głos docierał w najdalsze części jego serca. Chłopak pięknie śpiewał o miłości, o tęsknocie i potrzebie bycia dla kogoś ważnym. Kiedy trafiał na bardzo wysoką nutę, doskonale sobie z tym radził. Korn odczuł te nuty mocno. Sprawiały, że każdy nerw i mięsień w jego ciele drgały.

Nagle zorientował się, że idzie. Nogi niosły go ku schodom, potem ku scenie. Omijał kiwających się do muzyki ludzi, by znaleźć się u stóp sceny. Stało się to w momencie, kiedy ostatnie słowa piosenki ucichły,  tło muzyczne wygrało ostatnią nutę. Potem Micah spojrzał wprost na niego zirytowanym wzrokiem,  po plecach Mahawana przebiegło przyjemne napięcie.


2023/03/12

W rytmie miłości - Rozdział 74

 Dziękuję za komentarze. :)


Siedzieli przed domem państwa Moore. Christopher próbował zebrać się w sobie i wysiąść z samochodu. Trochę obawiał się spotkania. Nie chciał ostrej konfrontacji z Sharon. Dziewczyna na pewno była w domu. Poprosił Bethany, aby do niej zadzwoniła i upewniła się gdzie jest ich koleżanka z pracy. Sharon powiedziała, że dzisiaj jest jej dzień wolny i spędza go z rodziną. Tylko Beth wiedziała o jej drugiej pracy. Chris wspomniał jej o tym na ich wspólnej zmianie w cukierni,  Spencer przyznała, że coś nie coś o tym wie. Dlatego tylko ona mogła sprawdzić czy Moore ma wolną sobotę.

— Jakkolwiek ona zareaguje, nie masz na to wpływu — powiedział Tobias.

Chwycił dłoń Chrisa i przysunąwszy ją sobie do ust, ucałował jej wierzch. Nicholls spojrzał na niego ciepło i czule,  serce Tobiasa oszalało na nowo.

— Dziękuję, że ze mną tu przyjechałeś. Dziękuję też za dzisiejszy poranek.

Na te słowa Tobias odchrząknął, ale słuchał uważnie tego co ma do powiedzenia jego chłopak.

— Oddałeś nam dzisiaj siebie. Nie tylko swoje ciało, ale siebie. Dla mnie to jest coś niesamowitego. Wiem, że trzy lata temu byłeś tak samo blisko z Gabrielem. Był dla ciebie pierwszym w każdy sposób. I cieszę się, że dzisiaj i mi podarowałeś coś tak głębokiego. I nie mam tu na myśli seksu.

— Wiem — odpowiedział Grant. Zawstydzony lekko bawił się palcami Chrisa. Chociaż wciąż czuł lekki dyskomfort fizyczny po tym do czego rano doprowadził, to nie żałował. — Bardzo zaangażowałem się w to co mamy. Ludzie wokół nas mówią, że jesteśmy na to za młodzi i jeszcze będziemy kochać wiele razy. Nie wierzę w to. Kochać można tylko raz. Często miłością ludzie nazywają zauroczenia, zakochania. Wtedy człowiekowi wydaje się, że zdobył każdy szczyt świata. To nie to samo.

Christopher cieszył się, że Tobiasowi coraz łatwiej przychodziło mówić o uczuciach. Gdyby nawet było przeciwnie, to widział je w każdym geście tego chłopaka. Ich relacja zaczęła się od małej przygody w szkolnym schowku,  kończyła się możliwym, tak zwanym na zawsze. Na drodze ich życia pojawił się także Gabriel. Nigdy nie planował być i żyć w triadzie, ale teraz innej drogi już nie chciał znać. Tych dwóch młodych mężczyzn było całym jego światem i zamierzał walczyć o to, aby tak pozostało.

Tak samo jak zamierzał powalczyć za kogoś w innej sferze życia. Chciał pomóc. W każdym razie zamierzał spróbować. Dlatego wziął dokumenty, które Tobias trzymał na kolanach i wysiadł. Grant podążył tym samym krokiem, aż wkrótce obaj stali na niesamowicie popękanym chodniku.

— Dlaczego miasto nic z tym nie robi? — zapytał Tobias. — Przecież taki chodnik grozi wypadkiem. Łatwo się potknąć i coś sobie zrobić.

— Myślę, że nikt o to nie walczy. Ani mieszkańcy tej dzielnicy o siebie, ani miasto o nich. Ale zamierzam ja zawalczyć przynajmniej o jedną rodzinę.

Tobias czuł dumę patrząc na swojego chłopaka. Zamierzał go wspierać we wszystkim. Także w tym planie.

Razem podeszli do drzwi, z których częściowo na dole odpadła już farba. Podwórko przed domem było zawalone zabawkami, z których wiele wyglądało na zepsute. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, ptaki śpiewały siedząc na pobliskich drzewach ciesząc się słonecznym dniem.

Tobias nacisnął dzwonek, ale ten milczał. Może pamiętał gdy był sprawny, ale czas jego dawnej świetności dawno minęły. Chłopak zastukał więc do drzwi, mocno i głośno. Po chwili usłyszeli jak ktoś do nich podbiegł,  potem otworzyły się. Nie zobaczyli nikogo przed sobą, więc spojrzeli w dół. Na oko pięcioletnia, dziewczynka o rozczochranych włosach patrzyła na nich wielkimi brązowymi oczami. Była prześliczna ze swoimi niesfornymi blond lokami. Gdyby je uczesać wyglądałaby jak aniołek. Po chwili obok niej pojawił się chłopiec. Również jasnowłosy, ale jego włosy ładnie układały się wokół okrągłej twarzy.

— Klara, ileż razy mówiłam ci, abyś nie otwierała drzwi? — głos Sharon doleciał z głębi domu. — I chodź się w końcu uczesać.

— Nie. Nie lubię się czesać — odpowiedziała dziewczynka i znów wbiła swoje wielkie oczy w Tobiasa i Chrisa.

— Ja też nie lubię wielu rzeczy, ale muszę je ro… Co wy tu robicie?

Zainteresowani dziewczynką i jej bratem nie zauważyli jak podeszła do nich Sharon. Dziewczyna miała na sobie wygodny dres,  nie ładne ubranie, w którym chodziła do pracy, ale jej mina wcale się nie zmieniła. Co więcej, zauważając ich wyglądała na jeszcze bardziej złą niż zazwyczaj.

— Co wy tu robicie? — powtórzyła pytanie, po czym zwróciła się do rodzeństwa. — Klara, Alex wracajcie do kuchni.

Klara tupnęła ze złością nogą, potem wzięła brata za rękę. Razem udali się zapewne tam gdzie kazała im iść starsza siostra.

— Chcemy porozmawiać z tobą i z twoimi rodzicami — odpowiedział Nicholls.

— Po jaką cholerę przylazłeś tu ze swoim chłoptasiem i chcecie rozmawiać z moimi starymi. Z mamą może, ale ojciec leży schlany w trupa od prawie dwóch dni. Wstaje tylko wyszczać się i znów nachlać. Także, po co wy nam tutaj?

— Sharon, kto przyszedł? — pytanie zadane słabym, ale pełnym ciepła głosem odwróciło uwagę dziewczyny od nich.

Do drzwi podeszła kobieta, niższa niż jej córka, chuda i blada. Wyglądała na bardzo zmęczoną albo pracą jaką wykonywała w domu, albo życiem. Mimo to, kiedy spojrzała na nich w jej oczach Chris dostrzegł jeszcze tlący się blask osoby, którą była dawniej.

— Proszę wybaczyć, że tak panią nachodzimy, ale mamy ważną sprawę, która może pani pomóc. Mam na imię Chris,  to jest Tobias.

— Ważna sprawa czy nie, jesteście gośćmi. Zapraszam was na herbatę. Usiądziemy i opowiecie mi co was sprowadza. Moja córka widać was zna, więc tym bardziej zapraszam.

Podziękowali i wbrew nerwowym sapnięciom Sharon weszli do środka. Od razu przy nich pojawiła się dwójka, prawie takich samych dzieci, jak te, które przywitały ich przy drzwiach. Byli to chłopcy. Jeden wyglądał na bardzo zainteresowanego gośćmi,  drugi nieśmiało chował się za bratem. Chris już zdążył się domyślić, że właśnie poznał czworaczki, o których wspominał sąsiad państwa Moore. Z tego co powiedziała dziewczyna raczej nie było szansy, by poznali ich ojca.

 

*

 

Oliver długo rozmawiał z Darrenem. Chłopak okazał się być naprawdę w porządku. Ustalili pewne rzeczy, ale dopracowanie układu tanecznego będzie od nich wymagało czasu. Najważniejsze było to, że mogli się dogadać. W międzyczasie dzwonił do niego Quinn i zapraszał na, jak powiedział, popijawę do baru. Oli wyszedł z pomysłem, żeby przyprowadzić Darrena. Quinn jedynie powiedział, że czym ich więcej, tym lepiej. Miał być też Korn i cała reszta włącznie z Ryanem i Gabrielem. Nie miał pojęcia, kiedy przyjaciel to wszystko zorganizował, ale nie miało to znaczenia. Ważne było, że Darren zgodził się na wypad, na którym będzie Dana. Chłopak podobał się dziewczynie,  on zamierzał zabawić się w swatkę. Szczególnie, że zauważył jak ten reaguje na jej imię.

Po spotkaniu z kolegą, Oliver udał się tam gdzie było jego serce,  ono zawsze przebywało z Gerardem. Udało mu się znacznie szybciej i wcześniej wszystko załatwić, więc mogli się już spotkać po jedenastej. Umówili się, że Frost podjedzie po niego, więc Grant poczekał na chłopaka przed kawiarnią, w której miał spotkanie z Darrenem.

— Wyrobiłeś się znacznie wcześniej — powiedział Gerard, kiedy już pocałował swojego chłopaka w policzek na powitanie,  Oli przybił piątkę z Willym.

— Tak, bo Richie miał nowego ucznia i znacznie szybciej wszystko obgadaliśmy,  Darrenowi nawet pasowało wcześniejsze spotkanie,  nie w południe. Także jestem cały wasz — mówił zarówno na głos, jak i językiem migowym.

Nie chciał, aby Willy czuł się w jakikolwiek sposób wykluczony. Uważał, że wykluczenie kogoś z powodu niepełnosprawności, orientacji seksualnej, koloru skóry, czy nawet statusu społecznego jest okrutne. Każdy miał równe prawo do wszystkiego. Do pracy, nauki, życia w społeczeństwie, wspólnych spotkań czy wielu innych rzeczy.

— Tym lepiej dla nas — odparł Frost — mamy dużo czasu dla siebie.

— Dla mnie — zamigał Willy, który odczytał z ruchu warg, to co powiedział brat.

— Dla ciebie przede wszystkim. — Gerard poczochrał dziesięciolatka po głowie. — Dzisiaj twój dzień. To co, gotowi na Aquapark, potem ciacho i może lody?

— Zawsze gotowi — odpowiedzieli razem Willy i Oliver.

Frost tylko roześmiał się serdecznie. Mimo, że z tyłu głowy wciąż tkwili mu rodzice, to nie zamierzał pozwolić, aby cokolwiek lub ktokolwiek zniszczył ten dzień.

 

*

 

Chris omiótł spojrzeniem salon, w którym przebywali. Nie było to duże pomieszczenie. Z dworu od razu wchodziło się do niego. W rogu, przy drzwiach stał starodawny, drewniany wieszak, na którym wisiał sweter i dziecięce kurtki. Buty zapewne były schowane w szafce obok. Podłoga była czysta jak i dywan przy kanapie, na której siedzieli. Na parapecie okna pyszniły się kwiaty,  obok nich stała pułapka na muszki owocówki. Na ścianie, naprzeciwko kanapy znajdował się stolik pod telewizor, którego nie było. Obok wisiały liczne zdjęcia Sharon, jej mamy i czworaczków. Przylepione zostały do ściany jedynie taśmą, ale wiele mówiły o tym, że ta rodzina jest ze sobą blisko, poza mężczyzną śpiącym w drugim pokoju. Na jednej fotografii znajdował się zapewne on. Był mężczyzną o dość typowym wyglądzie przeciętnego Amerykanina, ale w młodości wiele kobiet musiało na nim zawiesić oko.

W domu było czysto i schludnie, ale poza jeszcze stolikiem do kawy, którego róg był odrapany, nie było nic innego. Żadnych więcej pamiątek poza zdjęciami, żadnych bibelotów. Czy nawet właśnie telewizora. Mógł być w naprawie, ale Chris jakoś wiedział, że tak nie było.

— Ojciec wszystko wyprzedał — odpowiedziała na jego nie zadane pytanie Sharon.

Nie była zadowolona z tej wizyty. Czuło się od niej złość. Wprost przeciwnie niż od jej mamy, która okazała się miłą kobietą. Annie Moore nie miała jeszcze pięćdziesiątki. Przy herbacie opowiedziała im o swoim życiu. Córka ciągle ją przed tym powstrzymywała, ale ona widać było, że chce porozmawiać. Nie musiała mówić o swojej chorobie. To było widoczne od razu jak tylko z pomocą córki przyniosła herbatę. Jej prawa ręka była niewładna. Wpuszczona w kieszeń swetra, po prostu była.

Annie opowiedziała im o wypadku w fabryce, w której pracowała. O tym jak nie wypłacono jej odszkodowania, gdyż nie było żadnego dowodu na to, że wypadek zdarzył się w pracy.

— Jakoś zniknęły wszystkie filmy z kamer. Pracowałam tam od dwudziestego roku życia. Po dwudziestu sześciu latach potraktowali mnie jak śmiecia. Nie mamy pieniędzy na operacje i zabiegi. Moja córka pracuje całymi dniami, ale mój mąż… — rozgadała się,  czwórka maluchów bawiła się na podłodze rysując.

Chris już wiedział, że ta czwórka to Klara, która nienawidziła jak dotyka się jej włosów. Alex, który lubił być zawsze ładnie ubrany i uczesany. Potem był bardzo nieśmiały Thomas oraz nad wyraz ciekawski i niczego nie bojący się Lucas. Obaj także mieli jasne i falowane włosy. Jak ich tata.

—To co dostajemy z opieki społecznej oraz paczki żywnościowe z różnych akcji charytatywnych wystarczy na utrzymanie naszej siódemki…

— Szóstki mamo i jednego pijaka. Nie musisz im się spowiadać. Tacy jak oni, nie wiedzą co to problemy i bieda. Ty Nicholls, może wyszedłeś z biednej dzielnicy, bo trafiło się wam jak ślepej kurze ziarno, ale niektórzy choćby próbowali będą tkwić w biedzie. Jakby nam się nic nie należało.

— Mówią, że zazdrość jest rzeczą ludzką — wtrącił Tobias — tylko czasami trzeba walczyć bardziej,  nie zazdrościć.

— Nie jestem zazdrosna. Jestem wściekła, że inni zawsze będą mieć lepiej. A mnie nawet na studia nie było stać. Zawsze mówię sobie, że kiedyś. Kiedyś, ojciec w końcu wytrzeźwieje, zrozumie jaki jest i zechce się leczyć. Kiedyś, może mama odzyska władzę w ręce, ale podobno czym dłużej czekamy tym gorzej z powrotem do zdrowia. A żeby wróciła do pełni sprawności, potrzebujemy dużo kasy. Dla wielu taka suma to nic. Dla nas pięćdziesiąt tysięcy dolarów, plus rehabilitacja to ogromy majątek.

— Właśnie w tej sprawie jesteśmy — przerwał Chris dalszą wypowiedź dziewczyny.

Teraz już wiedział, na sto procent, że to przez zazdrość tak bardzo Sharon go nie znosiła. Nie zamierzał się jednak przed nią tłumaczyć. Położył na stoliku dokumenty w sprawie wiosennego eventu szkolnego i zgody jakie mają na zebranie pieniędzy na pomoc Annie Moore i jej rodzinie. Opowiedział o wszystkim, także o tym, że będą potrzebowali także odpowiednich papierów od lekarza i kolejnych badań przez innego niezależnego specjalistę. Sharon była wściekła. Krzyczała, że nie potrzebują jałmużny. Jej rodzeństwo przestraszyło się krzyków bardzo nerwowej siostry. Natomiast ich mama, swoim spokojem, szybko opanowała córkę,  potem spojrzała na gości ze łzami w oczach.

— Zgadzam się.

— Ależ mamo…

— Sharon, zawsze mówiłaś, że nikt nie chce nam pomóc. Teraz kiedy chcą, ty się opierasz. Ja się zgadzam. Chcę spróbować wyleczyć się. Chcę znów walczyć.

— Nie myśl, że będę ci coś winna — wypluła jadowitym głosem Sharon, kiedy kilka minut później Chris i Tobias wychodzili z jej domu.

— Tego nie oczekuję. Nawet twojej zmiany w życiu. Ale pomóż matce. Event zaczyna się czwartego marca. Do końca lutego trzeba dostarczyć to o czym mówiłem. W tej sprawie kontaktuj się ze mną. Resztą się zajmę. I zrozum, że czasami ktoś robi coś, aby pomóc,  nie robi tego po coś.

Prychnęła tylko niemiło i zamknęła drzwi.

— Miła, nie powiem, że nie — szepnął Tobias.

— Są ludzie, którzy nigdy się nie zmienią. Są ludzie, którzy to robią od razu i są tacy, którzy potrzebują na to więcej czasu. Mam nadzieję, że Sharon należy przynajmniej do tych ostatnich,  nie do tych pierwszych.

Odetchnął i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ruszył z Tobiasem idącym u jego boku, do samochodu, który wczoraj zabrał Quinnowi. Musiał go dzisiaj oddać. Wieczorem natomiast czekało ich wyjście do klubu i zamierzał się dobrze bawić ze swoimi partnerami.

 

*

 

Wycieczka do Aquaparku okazała się być niesamowita. Bawili się doskonale. Willy dobrze pływał. Gerard nie za bardzo, ale Oliver dotrzymywał chłopcu towarzystwa. Potem we trójkę wpadli na pomysł by pojechać do miejscowego oceanarium. Ta wizyta okazała się bardzo pouczająca i jeszcze bardziej niesamowita niż Aquapark. Willy, jak zaczarowany, patrzył na wiele gatunków ryb. Tych maleńkich, jak i tych olbrzymich. Oliver także poddał się temu wodnemu pięknu. Gerard natomiast, oczarowany, obserwował nie organizmy wodne, ale jego. Dla niego był to najwspanialszy widok. Mój Oliver — pomyślał czule. Trzymał chłopaka za rękę, obejmował go. Nie interesowało go to, że kogoś może to zgorszyć. Przecież nie robił nic złego. Po prostu przytulał miłość swojego życia.

Spędzili w oceanarium ponad trzy godziny. Willy bez przerwy mówił odkrywając u siebie nową fascynację. Planował nawet, że w przyszłości będzie pracować w tym miejscu.

— To już nie chcesz być transformersem?

Willy na słowa brata tylko przewrócił oczami. Potem zamigał:

— Coś ty, dzieciak? Nie można być transformersem. To roboty. Ja chcę opiekować się tymi wielkimi akwariami.

Gerard wiedział, że jeszcze wiele razy chłopiec zmieni zdanie co do swojej przyszłości, ale cokolwiek wybierze, chciał go wspierać. Jako brat i ojciec. Ponieważ, po zakończeniu liceum, będzie mógł już bez żadnych przeszkód adoptować Williama.

— Pracuj gdzie chcesz. Najważniejsze, abyś był dobrym człowiekiem — powiedział do brata.

— Lubię jak się uśmiechasz — oznajmił Willy. — Od kiedy znów jesteś z Olim, uśmiechasz się cały czas.

Oliver spojrzał na swojego chłopaka, by od razu stwierdzić, że słowa dziesięciolatka potwierdziły się. Gerard Frost wręcz promieniał szczęściem. Cieszyło go to, że chłopak na te kilka godzin potrafił odepchnąć problemy na bok. Każdy potrzebuje spokoju i naładowania baterii. Sprawa zdjęcia i rodziców Frosta nadal nad nimi wisiała, ale mogli to odłożyć.

Telefon Gerarda nieprzyjemnie o tym Oliemu przypomniał, ale chłopak od razu zapewnił go, że to dzwoni jego babcia. Potem jak z nią porozmawiał, powiedział, że kobieta zaprasza go do domu na ciasto.

— Właśnie upiekła placek z jabłkami i z dużą ilością kremu budyniowego. Co ty na to? Obiad wtedy nie wypalił, więc…

— Więc jedziemy do ciebie — odpowiedział Oliver. — Takie spotkania są najlepsze.

Tak było. Spędził w domu Gerarda cudowne chwile. Objadł się, aż za bardzo. Znał już babcię i dziadka swojego chłopaka, ale zazwyczaj spotykali się w niemiłych okolicznościach. Teraz mogli w końcu pobyć razem, porozmawiać, pośmiać się. Oli w żadnym innym domu, poza tym, w którym mieszkał z ciocią i Tobiasem, nie czuł się tak dobrze. Był rozluźniony, żartował. Pograł z Willym w wyścigówki na komputerze,  potem Gerard zabrał go do swojego pokoju. Na chwilę, by móc wycisnąć mocny pocałunek na jego ustach, powiedzieć, że kocha i tulić ile tylko miał sił.

— Udusisz mnie wariacie — szepnął Oliver przytulony całym ciałem do swojego chłopaka.

— Gdybym mógł, ścisnąłbym cię jeszcze bardziej. Mam ochotę przeniknąć cię. Jakby moja dusza chciała się połączyć z tobą. I tak zostać i kochać ciebie.

— To rób to, zostań ze mną i kochaj mnie. Odwzajemniam to całym sercem — odpowiedział Oli.

Czuł się w ramionach Frosta wręcz idealnie. Ludzie by powiedzieli, że idealność nie istnieje, jest wymyślona. Wtedy odpowiedziałby im, że ona istnieje wtedy, kiedy przytula cię ktoś kogo kochasz z wzajemnością.

Także czuł się idealnie, dobrze, fantastycznie,  jego serce biło mocno i szybko dla tego kto skrył go w swoich ramionach.