2021/12/24

Życzenia na Boże Narodzenie 2021

 


Pięknych, niezwykłych chwil w to Boże Narodzenie, ciepłej rodzinnej atmosfery, zdrowia, szczęścia, mało trosk, dużo radości. Niech te dni napełnią Was nadzieją i dadzą siłę do walki z przeciwnościami. Pomyślności w te Święta, jak i przyszły 2022 rok. 

 

 

 

2021/12/19

W rytmie miłości - Rozdział 26

 Hejo, :)

Mam dla Was info o tym, że w Święta nie ukaże się kolejny rozdział. Nowy pojawi się dopiero 2 stycznia. Biorę wolne od wszystkiego. Potrzebuję tego. Nie chcę myśleć, że mam to zrobić, tamto. Wy także w Święta zajmijcie się bliskimi, rodziną, tymi na którym Wam zależy. Odpocznijcie. Dwa tygodnie szybko zleci. Trzymajcie się cieplutko. :)


Dziękuję za komentarze i przypominam, że całość pierwszego tomu jest dostępna do kupienia tutaj: W rytmie miłości tom 1


Quinn w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w to co wydarzyło się w szkole. On czuł się tutaj zawsze bezpiecznie. Nawet jego kolorowe, obcisłe ubrania nie wzbudzały nienawiści. Dlatego nie rozumiał, czemu tak bardzo nienawidzono Olivera. Słyszał jak ludzie mówili o tym, że chłopak lubił zakładać sukienki. Dla niego to nie był problem. Jeżeli chłopak chce ubierać się w sukienkę to niech to robi. Co komu do tego. Krzywdził tym kogoś? Może nie zaprzyjaźnił się z Oliverem tak jak sądził, że się to stanie, ale nie miał problemów z tym chłopakiem. Lubił go niezależnie od tego w co ten się ubiera.

— Mam nadzieję, że Avery Cox i reszta dostaną za swoje — powiedział wciąż oburzony wiadomościami.

— Już wywalili ich ze szkoły — odpowiedział Elliott. Razem z przyjacielem szli po schodach na ostatnie piętro, bo tam mieli mieć kolejne lekcje. — Rodzice Lowella chcieli oskarżyć zarząd szkoły o złe traktowanie ich synalka, ale dyrektorka nie przestraszyła się.

— Ja pierdolę, ci ludzie to mają nasrane w głowie zamiast mózgów. Bronić takiego syna. Pewnie sami są tacy jak on. Wiesz w ogóle co z Olim? Może byśmy po szkole poszli do niego? — zaproponował Quinn.

— Spoko. Zapytam tylko Tobiasa czy można. Gerard podobno leży z nim w jednym pokoju.

Greenwood aż przystanął słysząc to.

— Serio? Co za dupek go tam umieścił?

— Podobno Gerard uratował Olivera. No, ale chodź, to ci opowiem wszystko po drodze. Zaraz mamy lekcję.

— Nie śpieszy mi się, bo mam muzykę i po niej próbę z panem kretynem.

— Wciąż go tak nazywasz? Po dwóch tygodniach nadal nie zamierzasz wziąć rozejmu? Będziecie spędzać ze sobą masę czasu.

— On mnie pocałował, więc nie zamierzam go głaskać po głowie. Prędzej ją oderwę — warknął chłopak i szybciej ruszył w górę po schodach.

— Ej, poczekaj. — Elliott pobiegł za przyjacielem. Przez to potknął się o ostatni schód, ale utrzymał równowagę. — Coś ty jakiegoś nagłego zrywu dostał? Jak to cię pocałował? Dlaczego ja o tym nie wiem?

— Bo nie ma się czym chwalić.

Faktycznie, nie było się czym chwalić, jak powiedział. Głupi Reynolds tylko go pocałował i tyle. Nic wielkiego się nie stało. Nie było fajerwerków. Dobra, może jakieś tam były, maleńkie, tyci tyci, ale tylko sprawiały, że miał większą ochotę mu przyłożyć. Przecież miał chłopaka, więc żaden inny Quinna nie interesował, a tym bardziej całowanie go. Potem, kiedy wspólnie grali aż miał podniecające dreszcze. Uznał jednak, że to  było przez muzykę. Ta, potrafiła przecież działać na człowieka w różnoraki sposób. Nie tylko wzbudzić pożądanie, ale i agresję. Właśnie to ostatnie szczególnie pielęgnował, kiedy w grę wchodził Martin… Nie, kretyn nie Martin. Żadnego Martina. Kretyn, imbecyl, idiota i dupek tak. Nie inaczej.

— Masz minę jakbyś rozważał jakieś morderstwo — rzucił Elliott, wdzięczny, że przyjaciel w końcu zwolnił. Quinn wbrew pozorom był dość wysportowany, może i on powinien zacząć ćwiczyć. Miałby lepszą kondycję. Może Ryan lubił umięśnionych.

— Bo je rozważam. Na pewnym długowłosym blondynie z głupim uśmieszkiem na ustach.

— No, dobra, ale pocałował cię i nic nie czułeś? — Ross wrócił do tematu. Całkowicie zapomniał o sytuacji Olivera i Gerarda i o tym co miał opowiedzieć. Tobias mu wszystko wyjaśnił.  

— Mam chłopaka, co miałem czuć? — Greenwood zatrzymał się przed salą muzyczną. Tutaj mieli się rozstać. Popatrzył na Elliotta jak na głupka. — Mając chłopaka chyba nie chcesz, aby inny cię całował, prawda? Wierność to podstawa związku.

Ross podrapał się po głowie, bo co miał mu odpowiedzieć? Także wierzył w wierność, a nawet w czekanie ze wszystkim na tę jedyną osobę. Problem w tym, że tylko Quinn nie widział jaki jest Max. Poza nim, nikt chłopaka nie lubił. Podobno miłość jest ślepa, ale żeby aż tak bardzo to trudno mu w to uwierzyć. Nie chciałby wpaść w sidła takiej miłości.

— Taa, masz rację. Wierność to podstawa i tak dalej, tylko raczej dotyczy osób… Dobra, nie ważne. Mam zaraz… no ten… — Zmrużył oczy. — Co ja mam teraz?

— Kiedyś zapomnisz własnej głowy. Masz zaraz zajęcia z grafiki, więc znikaj. Ja idę walczyć. — Chwycił za klamkę. Już miałją nacisnąć, ale obejrzał się przez ramię i zapytał przyjaciela, który coś sprawdzał na telefonie. — A jak czuje się twoja mama?

Elliott uniósł wzrok z nad ekranu, gdzie tkwiła wiadomość do Ryana i odpowiedział z szerokim uśmiechem.

— Super. Trochę ma rano mdłości, ale krakersy jej pomagają. To już trzeci miesiąc.

— Świetnie, przyszły starszy bracie.

— No — odparł jedynie Elliott, a potem z oczami wlepionymi w ekran telefonu ruszył w stronę swojej klasy. Tak się zagapił, że przeszedł za daleko i musiał się wracać, we wtórze śmiechu przyjaciela.

 

*

 

Gerard spacerował po szpitalnym korytarzu. U Olivera była psycholog i zostawił ich samych. Chciał, aby chłopak czuł się swobodnie. Długo już rozmawiali. Miał nadzieję, że to pomoże Grantowi. Może sam też powinien z kimś udać się na taką rozmowę. Czuł, że tego potrzebuje. Ciągle myślał o nim i o Oliverze razem. Chyba chciał spróbować. Bał się tego, ale jak nie zrobi czegoś w tym kierunku, zawsze będzie tego żałować. Takie miał odczucia. W swoim życiu mógł jedynie żałować tego jak długo wytrzymał z rodzicami. Niczego więcej. Na pewno nie tego, że w końcu zdecydował się być sobą. Biorąc pod uwagę to co czuł do Oliany, którą przecież był Oliver, to czegoś więcej z nim także nie mógłby żałować.

Potrząsając głową usiadł na krześle. Miał taki mętlik w głowie, że nie miał pojęcia w jaki sposób ma go poukładać. Dlatego, rozmowa z kimś bardzo by mu się przydała. Zastanawiał się czy nie zadzwonić do Martina, ale chłopak teraz miał lekcje. Pan McPherson pracował. Z drugiej strony, to on byłby najlepszą osobą do tak potrzebnej konwersacji. Teraz też wiedział o kim była mowa, kiedy Gerard poniekąd zwierzał się, więc byłoby dużo łatwiej.

Odgłos kroków, a raczej kogoś kto biegł odgonił nadchodzący ból głowy Frosta. Ujrzawszy niską osobę, która biegła w jego stronę uśmiechnął się. Wstał i ukucnął, a chłopiec wpadł w jego ramiona. Potem gdy William mógł już spojrzeć na jego twarz, Gerard powiedział:

— Też się za tobą stęskniłem, Willie.

Chłopiec z łatwością odczytał jego słowa z ruchu warg i zamigał pytając:

— Jak się czujesz?

— Już dobrze. Ale do jutra chcą mnie zostawić. Jakieś badania jeszcze robią.

Rano go wymęczyli pobierając krew, robiąc usg i wypytując czy nadal sika krwią. Na szczęście już nie, ale na wszelki wypadek lekarz zdecydował, że szpital to dobry hotel na kolejną noc. W innym przypadku Gerard nie chciałby zostać, ale dzieląc pokój z Oliverem, mógł tu spędzić nawet tydzień.

— Cześć babciu — przywitał się chłopak, kiedy kobieta do nich podeszła.

— Dzień dobry — odpowiedziała. Postukała palcem ramie Willa, aby ten na nią spojrzał i zwróciła się do niego: — Nie męcz brata, dobrze?

— Nie męczy mnie, ale faktycznie nie mogę tak kucać.

Wstał krzywiąc się. Dzisiaj jak brał prysznic przyjrzał się coraz bardziej kolorowym sińcom. Nie wyglądało jednak to tak źle, jak te, które już zakwitły na ciele Olivera. Kiedy pielęgniarka dzisiaj zmieniała bandaż chłopaka, podejrzał to jak wyglądał i miał jeszcze raz ochotę wpierdolić tym sukinsynom. Także jego obrażenia to nic w porównaniu z tym, z czym zmagał się ktoś kto chyba niespodziewanie w jakiś zaskakujący sposób stał się  mu bliski.

Drzwi do ich pokoju otworzyły się. Pani psycholog przeglądając swoje notatki wyszła z pokoju, a to oznaczało, że Oliver został sam. Tylko Gerard nie miał pojęcia czy może już wejść i to w towarzystwie. Nie wiedział jak czuje się chłopak, czy nie płakał. Jedynym wyjściem było sprawdzić to.

— Poczekajcie, zobaczę czy można już wrócić na salę — powiedział i jednocześnie zamigał, by jego brat rozumiał o co chodzi. Willie z odgadnięciem niektórych słów, jeżeli chodziło o poruszanie ustami, jeszcze miał problem, a jednym z nich właśnie było „sala”.

Przeszedł kilka kroków i zajrzał do pokoju. Chłopak leżał na łóżku, ale wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Jasno błękitne oczy spotkały się z ciemno granatowymi.

— Dlaczego tam stoisz?

— Sprawdzałem czy droga wolna. Mam gości.

— Przecież to też twój pokój. Ja pójdę na chwilę do łazienki.

Olvier usiadł powoli. Każdy ruch jednak sprawiał problem, kiedy jego ciało było pokryte krwiakami. Twarz też nie wyglądała najlepiej tuż przy oku, a rozcięta warga lekko opuchła, ale goiła się dzięki stosowanej maści.

— Pomóc ci? Wstać. Tylko wstać, nie w łazience — dodał, kiedy Oliver spojrzał na niego sceptycznie.

— Dzięki, poradzę sobie. Dobrze w końcu móc samemu wysikać się do sedesu.

Dzisiaj rano zdjęli mu cewnik i nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy z tego powodu. Mógł pójść do łazienki, a nawet się trochę umyć. Co tam, umył w końcu zęby. Chciałby wziąć prysznic, ale z tym sobie sam nie poradzi, bo miał pierś owiniętą bandażem, tak jak i nadgarstek. W dodatek nie mógł posługiwać się tą ręką. Tobias będzie musiał mu pomóc jak tu wpadnie po szkole. Już mu o tym pisał, a brat nie miał z tym problemów. Zresztą nie zamierzał się przed nim rozbierać. Pójdzie pod prysznic w bieliźnie. Tylko chciał, aby mu ktoś umył włosy, najlepiej już teraz, bo były tłuste i źle się czuł. Nawet głowa go zaczęła swędzieć.

— Wiesz, ale gdybyś potrzebował jakiejś pomocy w czymś innym niż sikanie, to daj znać — powiedział Gerard.

— Dzięki.

Wsunął stopy w kapcie przywiezione mu przez ciocię, drapiąc się przy tym po głowie. Był pewny, że nie wytrzyma do wieczora. Wstał i wolnym krokiem podszedł do drzwi. Zanim wyszedł, zatrzymał się przy chłopaku i zawahał, a potem zapytał:

— Czy jak twoi goście pójdą… Czy pomożesz mi umyć głowę?

Gerard nie mógł powiedzieć, że to pytanie go nie zaskoczyło, ale sam to zaproponował. Niedokładnie to, ale pomoc to pomoc. Niestety chwila jego zawahania sprawiła, że Oliver wziął to za negatywną odpowiedź.

— Zapomnij, nie było pytania.

Frost w mgnieniu oka złapał dłonią zdrowy nadgarstek Olivera i odpowiedział:

— Pomogę.

Ich oczy na powrót spotkały się, a kciuk Frosta jakby sam z siebie przesunął się po ciepłej skórze Olivera. Chwila zakłopotania z prośby o pomoc, zamieniła się w lekkie zaskoczenie, a potem zadowolenie. Żadna z tych rzeczy nie umknęła Gerardowi, ani nawet to jak jego serce przyśpieszyło i to bynajmniej nie z powodu strachu. Tego nie było ani grama. Chyba mu zależało. Przecież musiało, kiedy pobiegł go ratować i omal nie oszalał widząc co robiono Grantowi i w chwili, kiedy Oli stracił przytomność.

— Oli, ja chyba…

— Nie mów czegoś, czego nie jesteś pewny i potem zaczniesz żałować — przerwał Grant Frostowi. Aczkolwiek bardzo chciał usłyszeć co chłopak miał do powiedzenia. Z drugiej strony zawsze uważał, że oczy mówią wszystko, są zwierciadłami duszy, w których nic się nie ukryje i po prostu musiał mu przerwać. — Nie zniosę więcej rozczarowań — dodał, a potem wysunął rękę z nadzwyczaj delikatnego uścisku. Wciąż czuł mrowienie w miejscu, gdzie ich skóry dotknęły się.

Ominął Frosta i przeszedł na drugą stronę korytarza, gdzie znajdowały się łazienki.

Cornelia Frost patrzyła na wnuka. Wciąż stał w miejscu i nie ruszał się, jakby ktoś zamroził go tam. Wzrok chłopaka odprowadził blondyna, a to co ujrzała w oczach Gerarda pozwoliło jej uśmiechnąć się. Odnalazła bowiem nadzieję, że ten chłopak będzie szczęśliwy. Jeszcze nic nie jest stracone — pomyślała.

— Co się tak uśmiechasz? — zapytał Frost po długiej chwili.

— Nic, tylko jestem szczęśliwa.

— Z jakiego powodu?

— Z tego, że jesteś zakochany. Może jeszcze nie kochasz, ale jak to wy młodzi mówicie, a może mówiliście, zabujałeś się.

Po jej słowach Gerard poczuł na całym ciele gorąco, które swoje źródło miało w jego sercu. Naprawdę zakochał się? Oczami znów powędrował do zamkniętych drzwi łazienki. Chyba faktycznie babcia podsunęła mu odpowiedź na jego rozterki. Tylko tyle potrzebował. Nie kochał, to prawda, ale żywił coś ciepłego do Olivera Granta. Do chłopaka. I to też nie przerażało go.

 

*

 

Quinn patrzył na Martina złowrogo. Jakby miał przed sobą największego, najpaskudniejszego karalucha na świecie i jedyną okazją, by się go pozbyć, było zdeptanie go. Jak tylko wszedł do klasy miał ochotę to zrobić. Podczas zajęć również, ale teraz to pragnienie zwyciężyło wszystko. Tym bardziej, że zostali sami w klasie i mieli ćwiczyć. Musieli dopracować jeden utwór. Tymczasem, zamiast to robić jego nemezis odezwał się i sprawił, że naprawdę zaczął planować dokonanie mordu.

— Powtórz.

Martin wyglądał jakby się trochę bał wściekłego spojrzenia rudzielca, ale wyprostował się i odważnie powtórzył swoją prośbę:

— Musisz udawać mojego chłopaka.

— Że co?! — krzyk dość głośny i za bardzo piskliwy skaleczył uszy ich obu.

— O ton niżej, proszę — rzucił Reynolds i to był jego błąd.

— Niżej? Ja ci, kurwa, dam niżej.

Quinn złapał jeden ze swoich zeszytów z nutami i zaczął nim okładać Martina po głowie.

— Mam udawać twojego chłopaka? Czy ciebie całkowicie pojebało?

Kolejnemu uderzeniu tym razem towarzyszył odgłos rozdzieranego zeszytu, kiedy nawzajem go sobie próbowali wyrwać. Obaj spojrzeli na uszkodzone narzędzie zbrodni, a potem Quinn dał sobie z tym spokój i zaczął krzyczeć:

— Jesteś nienormalny o czym każdy wie, ale teraz doszczętnie ci odwaliło! Nie mam zamiaru być twoim chłopakiem… Udawać twojego chłopaka — poprawił się. — Ale tym drugim też nie chcę być.

Chciał wziąć kolejny zeszyt by dalej walić Reynoldsa po głowie, ale Martin mu na to nie pozwolił. Chwytając za obie ręce obrócił Greenwoodem tak, że przyszpilił go do ściany. Zeszyt upadł pod ich nogi, a ręce chłopaka przytrzymał wysoko nad jego głową i podczas, gdy Quinn sapał wnerwiony, powiedział spokojnie:

— Dzisiaj przyjeżdża moja babcia. Wie, że jestem gejem. Wie też, że mam chłopaka.

— Ale ty, kurwa, nie masz chłopaka i puść mnie.

Quinn próbował się wyrwać, ale pomimo tego, że Martin był szczupły, to także silny. Raz widział jego ciało. Tylko raz, nad basenem i chłopak miał mięśnie, a jego brzuchowi chciał wtedy robić zdjęcia. Potem mu przeszło. Robienie zdjęć. Mięśnie brzucha pewnie nadal były na swoim miejscu.

— Nie puszczę, bo znów mnie zaczniesz bić. Wysłuchasz mnie. Powiedziałem babci, że mam chłopaka. Babcia jest chora i chce doczekać tego, bym był z kimś w związku.

— To weź kogoś innego. Frosta na przykład.

— Frosta zna, poza tym on jest w szpitalu, a to ma być dzisiaj. — Nadal trzymając jego ręce przysunął się bliżej. Dzięki temu mógł wyłapać piegi na nosie Quinna. Bardzo ciekawiło go czy ciało chłopaka także ma je wszędzie. Z chęcią by zbadał każdy kawałek. Najbardziej jednak to chciałby się dostać do jego serca. Tyle czasu czekał, bo myślał, że to minie, ale miłość, którą czuł od przedszkola ewoluowała w coś co raczej nie minie.

— Dzisiaj? I dopiero szukasz chłopaka? Dlaczego to muszę być ja? — zapytał Greenwood zauważając, że Martin-kretyn jest za blisko. Ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów, a on dodatkowo był przyciśnięty do ściany. Cholera podobało mu się to a przecież nie powinno. Ma chłopaka, którego kocha. Poza tym, nienawidził tego zimnego księcia. Tak mówiono o Martinie, który wydawał się być na wszystko obojętny. Podobno nawet w łóżku był zimnym lodem. Dlaczego on myśli o tym imbecylu w łóżku?

— Nie wiem o czym myślisz, ale w końcu przestałeś się wyrywać — szepnął Martin i nachylił się do ucha chłopaka upewniając się, że oddechem połaskocze muszelkę. — Bądź moim chłopakiem.

— Puszczaj idioto! — krzyknął Quinn  znów zaczynając walczyć. Wnerwiał się, że dłonie Martina trzymały jego ręce w miejscu niczym kajdanki. Zignorował dreszcze biegnące w dół kręgosłupa. Zrzucił to na wrażliwe uszy.

— Będziesz moim chłopakiem? Odpowiedz i cię puszczę — powiedział Reynolds tym razem. Spojrzał w oczy Quinna. Miał ogromną ochotę go pocałować, ale z tym musi działać rozważnie.

— Dlaczego to muszę być ja? Zapłać komuś i już.

— Bo pokazałem twoje zdjęcie babci i powiedziałem, że jesteś moim chłopakiem.

Po tych słowach, które niepotrzebnie powiedział Quinn znów wydał z siebie zbyt wysoki dźwięk:

— Wariat! Naprawdę jesteś wariatem! Masz moje zdjęcie?! Od kiedy? Jakie? Jak na nim wyszedłem?! Masz moje zdjęcie!

— Mam. Tak jak cała nasza klasa w albumie, który tworzyliśmy na koniec poprzedniej klasy — wyjaśnił Martin.

— Wybrałeś najgorsze zdjęcie jakie mogłeś — rzucił Quinn, po czym uświadomił sobie czym bardziej powinien się przejmować. — I co, mam udawać twojego chłopaka, bo to marzenie twojej babci, która umiera?

— W skrócie tak.

— To mnie puść.

— A zgodzisz się?

— Dobra, ale mnie puść wreszcie.

— Na pewno się zgadzasz?

— A co chcesz to nagrać? Zgadzam się i puść mnie w końcu!

Martin nie miał wyjścia. Nie mógł tak wiecznie trzymać chłopaka. Zanim jednak go uwolnił, nachylił się powoli w stronę jego twarzy.

 — Co robisz? — zapytał Greenwood ostrożnie.

— Ćwiczę — odpowiedział Reynolds i pocałował policzek chłopaka. Potem powoli odsunął się i uwolnił go. Zrobił kilka kroków w tył. Tak dla ostrożności wolał być z dala, zanim Quinn zacznie go bić.

Quinn opuścił powoli ręce. Wpatrując się w Martina podszedł do pierwszej rzeczy jaką napotkał i wziął ją w ręce.

— To są skrzypce, nie bij mnie nimi. Są tanie, ale wiesz…

Chłopak spojrzał na to co miał w ręce i ostrożnie odłożył. Podszedł krok do Martina i zapytał:

— Coś ty właśnie przed chwilą zrobił?

— To się nazywa buziak. — Reynolds zrobił minę, jakby właśnie odkrył, że Quinn jest głupi. Cofnął się też o ten jeden krok.

— Wiem co to jest — powiedział przez zaciśnięte usta Quinn. Znów wykonał kolejny krok, a Martin odpowiedział swoim lustrzanym odbiciem. Wyglądali jakby tańczyli. — Po jaką cholerę to zrobiłeś?

— Ćwiczyłem.

— Ćwiczyłeś? Mogę wiedzieć po co?

— Jesteś moim chłopakiem, więc babcia zauważy, że nie ma między nami czułości, więc trzeba poćwiczyć buziaki. W usta też. — Martin więcej nie powiedział, bo bał się, że przekracza granice. Quinn wyglądał na takiego co chce go zdeptać. Znów zrobił krok do tyłu, kiedy chłopak zrobił jeden do przodu. Schował się za fortepianem. Przesunął palcami po klawiaturze.

— Udawanym chłopakiem, a to znaczy, że nie ma buziaków, nie ma ćwiczeń i nie ma całowania w usta. Jak to zrobisz, to zabiję cię, Reynolds.

— Awansowałem z kretyna na mówienie do mnie po nazwisku — rzekł Martin uśmiechając się jak to on zawadiacko i zadziornie. — Poprzestaniemy na pocałunkach w policzek? — Tym razem palcami wystukał początkowy fragment refrenu piosenki Elvisa Presleya Love me tender.

— Ja ci zaraz dam pocałunki — krzyknął Quinn i rzucił kolejnym zeszytem w Martina, który zaśmiał się tylko, skończył grać i uciekł z klasy. — Zabiję go. Naprawdę go wykończę. Pocałunków mu się zachciało — szepnął do siebie chłopak o rudych włosach. Usiadł na stołku do fortepianu. Spojrzał na klawisze i nacisnął kilka. Zorientowawszy się, że to melodia którą przed chwilą grał Martin zamknął klapę.

Mieli ćwiczyć, a wyglądało na to, że na dzisiaj z tym koniec. Po chwili na jego telefon nadeszła wiadomość:

Dzisiaj o szesnastej przyjadę po ciebie.

Na końcu chłopak umieścił kilka emotek przedstawiających dwóch chłopaków razem, buziaki i uśmiechy. Mnóstwo uśmiechów. Na ich widok Greenwood mimowolnie także uśmiechnął się. Przecież nie pójdzie na to spotkanie. Miał chłopaka, więc nie mógł nawet udawać chłopaka kogoś innego. W dodatku miał dzisiaj randkę z Maxem. To z nim miał się spotkać. No, ale ta kobieta podobno była chora, a spełnienie jej marzenia było ważne.

— Co ja mam zrobić? — zapytał sam siebie Quinn i uderzył czołem w klapkę, którą przykrył klawiaturę. — Co ja mam zrobić?

2021/12/12

W rytmie miłości - Rozdział 25

 Hejo, Kochani. Jeżeli ktoś jeszcze nie wie, bo nie zagląda na moją stronę na fejsie czy na Bucketbook.pl to zostawiam info, że można już w całości zakupić pierwszy tom W rytmie miłości tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/W-rytmie-milosci-tom-1/453

 Z góry dziękuję za Wasze wsparcie finansowe, jak i w komentarzach. Zapraszam na nowy rozdział. Ogółem rozdziałów w pierwszej części jest 30 i w każdym będzie po tyle samo. Ile będzie tomów? Planuję 3, ale jeżeli nie opowiem wszystkiego w tych trzech, to będzie ich więcej. :)



Tobias szalał. Miał ochotę roznieść pół szpitala i każdego kto stanie na jego drodze. Szczególnie dupków, którzy pobili i upokorzyli jego brata. Gdyby teraz nie przebywali na policji, zrobiłby im krzywdę tak wielką, że nie mogliby się nawet zesrać bez czyjejś pomocy. Na dodatek ci głupi lekarze umieścili Olivera w jednej sali z Frostem jakby nie było wolnych miejsc.

— Cholera jasna!

Przywalił pięścią w ścianę, a ból który rozszedł się po jego ręce uziemił go. Był w stanie przez tę chwilę jasno myśleć, a czerwony kolor przez jaki widział świat oddalił się wraz z jego wzbudzoną agresją.

— To ci nie pomoże, Grant.

— Reynolds, stul dziób.

Tobias popatrzył ostro na Martina. Chłopak opierał się o ścianę na szpitalnym korytarzu. Ręce miał założone na piersi, a nogi skrzyżowane w kostkach. Z tego co wiedział to właśnie on zawiadomił dyrektorkę o tym co się dzieje. Frost i pan McPherson także byli z jakiegoś powodu w jej gabinecie. Z tego co mu wyjaśniono, to Gerard pierwszy wypadł z gabinetu i pobiegł we wskazane miejsce. Przez to, że zasłonił swoim ciałem Olivera został skopany, bo napastnicy w stanie furii nie zwracali uwagi, że krzywdzą kumpla. Dlatego, Frost musiał na noc lub dwie zostać w szpitalu na obserwacji. Za to jego brat, ze skręconym nadgarstkiem, licznymi obrażeniami ciała, które najprawdopodobniej nie znikną szybko, złamanym żebrem, nie zostanie wypisany po jednej nocy.

Dodatkowo, martwiono się o jego psychikę, gdyż został publicznie upokorzony. Na wpół nagi, wymalowany farbą w kolorach tęczowych, to nie mogło wpłynąć dobrze na psychikę tak młodej osoby. Tobias wiedział jedno, że Oli sobie z tym poradzi. To jak silny był ten chłopak, tylko on wiedział. Problemem może okazać się nie to, co inni zrobili, ale to w jakim stanie widział go Gerard. Niestety, jego brat kochał tego dupka. Podobno, najbardziej zależy nam na opinii osoby, którą się kocha. Także to może być trudne do przejścia dla Olivera, ale wierzył w niego.

— W jaki sposób zobaczyłeś co się dzieje?

— Gerard w związku z wydarzeniami z Averym został zawołany do gabinetu dyrektorki. Chciałem z nim tam wejść, ale mnie wywalili. Nie miałem co robić, więc poszedłem do samochodu po strój i zamierzałem iść na trening. Nawet ze szkoły nie wyszedłem, kiedy zobaczyłem jak Avery i ten z trzeciej B, Stone, zaciągnęli twojego brata w stronę boiska. Pobiegłem za nimi, ale wiedziałem, że nie dam im rady. Jak na złość, kurwa, telefon zostawiłem w plecaku na górze. Szkoła była już prawie pusta, więc pobiegłem do jedynego  miejsca, w którym były osoby mogące pomóc.

— Byłem w szatni…

— Myślisz, że w takiej chwili myślałem o szatni i o tobie? — zapytał Martin unosząc prawą brew. — Myślałem o Gerardzie i dyrektorce.

Tobias jeszcze chwilę patrzył na Martina i musiał przyznać, że mu wierzył. Nawet nie chciał myśleć co byłoby, gdyby Reynolds niczego nie widział. Ci kretyni mogliby na śmierć pobić Olivera i Bóg wie co jeszcze zrobić, by go upokorzyć.

Drzwi do sali w której przebywali Frost i Oliver otwarły się, a lekarz i pielęgniarka wychodzili rozmawiając.

— Co z moim bratem? — zagadał ich Tobias. — Z Oliverem?

— Jest na silnych lekach przeciwbólowych. Teraz to dla niego najlepsze. Prześpi kilka godzin. Na razie tyle możemy zrobić — odpowiedział lekarz.

— Mogę go zobaczyć?

— A ja Frosta? — wtrącił Martin.

Martin nie pytał o stan Gerarda, bo nie udzielono by mu tej informacji. Reynolds dzwonił już do babci przyjaciela i kobieta była w drodze. Nawet chciał po nią jechać, ale powiedziała, że da sobie radę. Tylko musiała poczekać na męża, by ten został z Williamem. Chłopcu nie powiedziała na razie co się stało, ale zamierzała to zrobić dopiero po wizycie w szpitalu.

— Tak, można do nich wejść. Nie siedźcie tam długo. Tylko jak powiedziałem Oliver będzie spał do jutra.

Obaj podziękowali i zgodnie, jak nigdy wcześniej, weszli do pokoju. Nie było jeszcze późno a w pomieszczeniu świeciło się ledowe światło na jednej ze ścian. Za oknem jeszcze panował dzień, ale i on już ustępował miejsca szarości nadchodzącego wieczoru. Oliver leżał na prawo od wejścia i spał. Jego lewa ręka była zawinięta elastycznym bandażem, a Tobias mógł się założyć, że klatkę piersiową także miał owiniętą. Tylko cienka kołdra przykrywała go od stóp aż po ramiona i nie mógł tego zobaczyć. Do tej samej ręki, ze skręconym nadgarstkiem była dołączona kroplówka, tak, aby Oli miał wolną drugą rękę.

Gerard leżał po lewej stronie. Ich łóżka oddzielały jedynie dwa stoliki. Chłopak nawet nie zauważył ich wejścia. Wpatrywał się w Olivera jakby tylko jego widział na tym świecie. Tobias miał ochotę zasłonić sobą brata, ale pamiętał, że Frost pomógł Oliverowi, uratował go. Do tego, aby to zrobić, musiało mu w jakiś sposób zależeć. Pytanie tylko w jaki sposób i co to oznaczało. Gdyby był na jego miejscu, nigdy nie pobiegłby ratować kogoś, gdyby ta osoba była mu obojętna. Aż takim samarytaninem nie był.

— Hej, Oli, to ja — odezwał się Grant, tym samym zwracając na siebie uwagę Gerarda. — Ciocia Martha już jedzie. Była poza miastem, więc zanim dojedzie trochę zejdzie. Teraz są korki — mówił, wiedząc, że brat go nie słyszy, ale potrzebował coś powiedzieć.

 

*

 

Frosta zaskoczyła obecność Martina i Tobiasa. Tak się zapatrzył na śpiącego chłopaka, że nie orientował się w tym co dzieje się wokół. Martwił się o blondyna i samo to, co zrobił, ratując go, podpowiadało mu wiele przerażających rzeczy. Rzeczy, którym powinien w końcu stawić czoła. Może w końcu uda się pokonać siebie.

Nie słuchał tego co mówi Grant, ale przeniósł spojrzenie na Martina.

— Hej, mówią, że sikam krwią bo ci chuje stłukli mi nerkę kopiąc mnie — wyjaśnił. — Ma być dobrze. Nic nie jest uszkodzone. Ale chyba nie wezmę udziału w sobotnim meczu i na kolejnym również.

— Co się przejmujesz, damy sobie radę — odpowiedział Martin przysuwając sobie krzesło i siadając obok.

— Co z Averym i resztą? Mam ochotę ich rozpierdolić.

— Nie ty jeden — rzucił Tobias.

— W końcu jesteśmy po tej samej stronie — odparł Gerard.

— I coś, a raczej ktoś nas łączy.

Na słowa Tobiasa Frost ponownie wbił wzrok w Olivera. Chłopak ma podobno obudzić się dopiero rano. Niedługo jednak na niego patrzył, bo głos Tobiasa ponownie zwrócił jego uwagę.

— Jeżeli go skrzywdzisz nie będziesz miał życia, rozumiesz? Nie lubię takich jak ty. Nie są w stanie wyjść poza swoją strefę komfortu i przestać udawać. Ale wiem, co dla niego zrobiłeś. Wiem, że go przykryłeś swoją kurtką. Daję ci jedną jedyną szansę. Oli będzie się czuł upokorzony i jeżeli zrobisz coś, by to pogłębić, to zajebię cię.

— Przyjmuję do wiadomości — powiedział Frost, a potem przewrócił oczami, kiedy śmiech Martina rozbrzmiał w pomieszczeniu. — Dobrze się bawisz?

— Wyśmienicie. Czekałem na chwilę, kiedy jakiś ojciec będzie ci groził, bo zabierasz jego syna na randkę. W tym przypadku to brat, ale ma to samo znaczenie.

— Może mi któryś w końcu odpowie co z Averym i resztą?

W skrócie opowiedzieli mu o sytuacji napastników. Podobno, nie będą mieli różowo. Prowodyr jakim był właśnie Avery uderzył nawet policjanta, który przybył na miejsce ataku. Frost tego w ogóle nie pamiętał. W głowie miał tylko to, że chciał ochronić Olivera, potem jakieś ręce odciągały go od niego, a on nie chciał puścić chłopaka. W końcu chyba Martin zdołał go zmusić do odsunięcia się tłumacząc mu, że sanitariusze chcą pomóc nieprzytomnemu Grantowi i jemu.

— Policja chciała was przesłuchać, ale lekarz ich odpędził. Przyjdą rano — dodał Martin. — Ale Avery, Lowell i Stone nie wywiną się z tego.

Frost zmęczony jedynie pokiwał głową i zamknął powieki. Kiedy kolejny raz obudził się, chłopaków już nie było, a obok łóżka Olivera siedziała jakaś kobieta. Potem znów zasnął. Nie był w stanie nawet poczekać na babcię. Także dostał silne leki przeciwbólowe i w końcu im się poddał, dzięki czemu noc przespał spokojnie.

 

*

 

Oliver czuł się tak, jakby przeszło przez niego stado słoni, które podeptały i potłukły jego ciało. Powoli otworzył oczy. Po jego lewej stronie znajdowały się dwa okna. Za nimi wstawał świt. Minęła długa chwila zanim uświadomił sobie gdzie jest i z jakiego powodu. Został zaatakowany, kiedy szedł do domu. Po prostu dwóch chłopaków go chwyciło i zaciągnęło za trybuny. Próbowali go rozebrać. Zdjęli mu prawie spodnie, a on nie był w stanie ochronić siebie. Wyzywali go, oblali farbą, którą mieli przygotowaną. Najwyraźniej zaplanowali ten atak. Czy konkretnie na niego nie miał pojęcia, ale przypuszczał, że tak.

Próbował się przesunąć, kiedy jęknął z powodu bólu w klatce piersiowej. Pamiętał, że jak odzyskał przytomność usłyszał jak ktoś mówi o prawdopodobieństwie złamanego żebra i konieczności ich prześwietlenia. Także to na pewno było to. Z lewym nadgarstkiem także coś było nie tak. Uniósł go trochę i odetchnął, że nie miał gipsu. Czyli nie było tak źle. Po tym jak sprawdził co z nim może być, zaczął rozglądać się po niewielkim pokoju o zielonych ścianach. Było to minimalistyczne, wręcz ascetyczne pomieszczenie, ale w szpitalu nie trzeba było niczego więcej.

Usłyszał jakiś dźwięk i powoli przesunął oczami w swoją prawą stronę. Obok stało łóżko, na którym ktoś leżał. Dwa stoliki trochę zasłaniały mu widok, bo leżał niemalże na wznak. Odnalazł zdrową ręką pilota od łóżka. Przyjrzawszy się przyciskom użył tego, który poniósł trochę wezgłowie łóżka. Od razu bardziej zaschło mu w ustach, a serce ścisnęło się na widok Gerarda. Chłopak spał. Oliver w pierwszej chwili nie miał pojęcia co tutaj robił Frost, ale szybko pamięć wróciła. Znów oczami wyobraźni zobaczył scenę z ataku. Tak łatwo pamięć nasunęła mu widok Gerarda okrywającego go kurtką i osłaniającego swoim ciałem przed kolejną serią kopniaków. Potem, kolejne obrazy zaczęły mu się wyświetlać niczym klatki z filmu. On leżący pół nagi. Każdy, kto mógł zobaczył jego bieliznę. Powód do kolejnych kpin i śmiechu. Jakże żałował, że wtedy założył te stringi, a teraz żałował tego jeszcze bardziej. Frost je widział.

Mentalny ból przeszył pierś Olivera, a oczy wypełniły się łzami. Czuł się taki upokorzony. Dopiero teraz Frost będzie miał powody, by go odepchnąć już na zawsze. W ogóle mu nie przyszło na myśl, że dla Gerarda to nie musi być problemem. Nie pomyślał, że chłopak kiedy go chronił już widział co miał na sobie i nie uciekł z krzykiem. Oli dostrzegał tylko ten jeden aspekt i przez to czuł się tak jakby właśnie znalazł się pomiędzy ścianami, które powoli zbliżały się do siebie.

Gerarda obudził niepokojący dźwięk. Szybko odzyskał świadomość tego gdzie jest i kto leży na łóżku obok. Podniósł się i w jednej chwili zrozumiał to co się dzieje. Widział to tamtego popołudnia w pizzerii. Odrzucił kołdrę i wstał ignorując ból w boku. Dwa kroki później był już przy łóżku Granta, który wpadł w panikę i nie mógł złapać oddechu. Nie wiedział co robić, poza naciśnięciem przycisku przywołania pielęgniarki czy kogoś innego.

Chwycił chłopaka za zdrową rękę, a policzek pokryty sińcami delikatnie objął swoją dłonią. Oczy Olivera wpatrywały się w jego, ale jakby go nie widziały. Jakby chłopak był daleko stąd, a on nie miał pojęcia jak go sprowadzić i zmusić do tego, by znów oddychał. Nie miał pojęcia co wywołało ten stan Olivera, ale chciał by to mu przeszło. Nie chciał go takim widzieć. Nie ważne czy coś czuł do niego czy nie. Raczej go nie kochał, ale coś w tym było. Może dzięki temu, że podświadomość przypominała mu o Olianie. Może nie. Nie wiedział, ale na pewno ten chłopak nie był mu obojętny i to przyznał przed sobą samym.

— Oli… Oli… Nie wiem co robić.

Niedługo później przyszła pomoc i musiał wrócić do łóżka, ale jego oczy nigdy nie opuściły postaci Olivera. Patrzyły czujnie, obserwowały zmartwione. Natomiast myśli krążyły wokół tego, co wywołało panikę. Może wspominania ataku, może coś innego. Gerard nie chciał, aby to się powtórzyło.

Dlatego jak tylko następnym razem chłopak obudził się, pierwszy odezwał się do niego:

— Hej, jak się czujesz?

Błękitne oczy chłopaka, tak jasne jak poranne letnie niebo, skierowały się w jego stronę. Frost odczytał w nich kłębiącą się masę emocji. Największymi z nich były wstyd i zakłopotanie. Gerard nie rozumiał dlaczego. Przecież to, że został zaatakowany nie było powodem do skrępowania. To tamci powinni to czuć. Chyba powiedział to na głos, bo oczy Olivera otworzyły się szerzej.

— Powiedziałem to na głos, prawda? Zdarza się takie coś chyba każdemu. Ale taka prawda, nie masz powodu do zażenowania.

Oliver nie bardzo kojarzył dlaczego Frost mówił o samym ataku. Pewnie, że tego nie wstydził się. Owszem bolało psychicznie, ale rany zadane przez ojca były znacznie gorsze. Teraz chodziło o coś innego. Dlaczego chłopak nie rozumiał jego upokorzenia. Przecież leżał tam pół nagi z tyłkiem na wierzchu, a na sobie miał koronkowe stringi. Nie chciał, aby ktoś kogo kochał widział go takim i wyśmiał z tego powodu. To byłoby okrutne. Kolejny powód by ten chłopak go odtrącił, a on mu wyznał miłość. Odwrócił głowę, ale nie na tyle szybko, bo Gerard i tak zobaczył łzy zbierające się w jego oczach.

— Dlaczego płaczesz?

Frost usiadł powoli na łóżku. Chciał podejść do Olivera, ale nie wiedział czy powinien, czy nawet może to zrobić. Potrzebował, aby ktoś mu podpowiedział co ma zrobić. Tym razem ktoś mógłby nim pokierować. Bez tego chyba sam zacznie panikować. Wyraźnie słyszał, że chłopak płacze. Nie znosił jak dziewczyny przy nim płakały, bo nie wiedział co robić. Teraz było gorzej. Popatrzył na uchylone drzwi jakby oczekując, że przyjdzie pomoc. Niedługo może będą roznosić śniadanie, a może było jeszcze na to za wcześnie. Ktoś tu może pojawi się. 

— Dlaczego płaczesz? — powtórzył pytanie i jęknął wstając.

Oliver pociągnął nosem, a potem jęk zaniepokoił go i mokre oczy spoczęły na chłopaku przysiadającym na skraju jego łóżka. Łzy spłynęły z kącików oczu Granta, znacząc jego skroń mokrą ścieżką, która kończyła się na włosach. Wciąż wpatrywał się z Gerarda i chlipał cicho. Dlaczego chłopak tu przysiadł. Pewnie chce go wyśmiać. Wciąż przecież słyszał śmiechy jego kolegów. Pytanie i gest Frosta jednak bardzo go zaskoczyły:

— Jak mogę ci pomóc? Może jestem bucem, ale sam mi pisałeś jako Oliana, że mam serce. Wierzyłeś we mnie. — Wyciągnął rękę i delikatnie kciukiem starł coraz to nowe łzy Olivera. — Nie rycz, bo utopisz się we łzach.

— Ktoś cię podmienił czy jak? — zapytał słabo Oliver. Chłopak z boiska, kiedy wyznał mu miłość, ten który popychał go na korytarzach, a ten tutaj… Ten tutaj był tym, który dał się poznać Olianie. Ta świadomość natychmiast ogarnęła przyszłego tancerza.

— Nic mi o tym nie wiadomo. — Wzruszył ramionami Frost. — Po prostu chcę powiedzieć, że nie masz powodu do płaczu, ani do wstydu.

— Nie rozumiesz, prawda?

— Nie. Nie wiem o co chodzi. Nie chodzi o atak? Może o to co mi powiedziałeś? To też nie jest powodem… — urwał Gerard, bo palce Olivera zacisnęły się na jego nadgarstku.

— Upokorzyli mnie. Na wpół rozebrali… Widziałeś to, widzieli to inni. Ale ty mnie szczególnie obchodzisz. To najgorsze, że ty to widziałeś.

— Ale przecież zaatakowali cię. Nie chciałeś tego. Nie rozebrałeś się sam. Oni to zrobili i odpowiedzą za to. Przykryłem cię, bo nie chciałem, aby inni cię oglądali. Nikt nie widział ciebie takiego poza mną i Martinem, ale nim się nie przejmuj. To dobry chłopak. A tamci nie mają znaczenia, bo na pewno wywalą ich ze szkoły.

— To znaczy, że nie obchodzi cię… — zaczął Oli, ale nie dokończył zdania.

— Co takiego?

Oliver przełknął gulę w gardle i wziął głęboki oddech. Jak dobrze było to zrobić. Frost patrzył na niego jakby próbując zrozumieć o co mu chodzi i nie mógł do tego dojść bez jego pomocy. Grant nie zamierzał mu tego tłumaczyć. Może na tę chwilę chłopak tego nie pamiętał, ale przypomni sobie lub ktoś to zrobi. Z drugiej strony, może nie obchodziło go jaką miał na sobie bieliznę. Może to nie ma dla niego znaczenia. Jakaś nikła nadzieja wlała się w serce Olivera, ale mimo tego jego wstyd nie minął.

— Nic — odpowiedział. — Nic. Chcę spać.

Frost pokiwał głową i wrócił na swoje łóżko czując się skołowany bardziej niż wcześniej. Naprawdę nie rozumiał o co chodzi chłopakowi. Może kiedyś się tego dowie. I naprawdę uważał, że ofiara nigdy nie powinna się wstydzić tego, że ktoś zrobił jej krzywdę. W tej samej chwili głośno wciągnął powietrze przez nos, bo jakby poczuł, że w końcu wie co chce robić w życiu. Piłka nożna, na pewno, nigdy nie była jego wyborem na przyszłość.