Hejo, :)
Mam dla Was info o tym, że w Święta nie ukaże się kolejny rozdział. Nowy pojawi się dopiero 2 stycznia. Biorę wolne od wszystkiego. Potrzebuję tego. Nie chcę myśleć, że mam to zrobić, tamto. Wy także w Święta zajmijcie się bliskimi, rodziną, tymi na którym Wam zależy. Odpocznijcie. Dwa tygodnie szybko zleci. Trzymajcie się cieplutko. :)
Dziękuję za komentarze i przypominam, że całość pierwszego tomu jest dostępna do kupienia tutaj: W rytmie miłości tom 1
Quinn w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w to co wydarzyło się w
szkole. On czuł się tutaj zawsze bezpiecznie. Nawet jego kolorowe, obcisłe
ubrania nie wzbudzały nienawiści. Dlatego nie rozumiał, czemu tak bardzo
nienawidzono Olivera. Słyszał jak ludzie mówili o tym, że chłopak lubił
zakładać sukienki. Dla niego to nie był problem. Jeżeli chłopak chce ubierać
się w sukienkę to niech to robi. Co komu do tego. Krzywdził tym kogoś? Może nie
zaprzyjaźnił się z Oliverem tak jak sądził, że się to stanie, ale nie miał
problemów z tym chłopakiem. Lubił go niezależnie od tego w co ten się ubiera.
— Mam nadzieję, że Avery Cox i reszta dostaną za swoje —
powiedział wciąż oburzony wiadomościami.
— Już wywalili ich ze szkoły — odpowiedział Elliott. Razem z
przyjacielem szli po schodach na ostatnie piętro, bo tam mieli mieć kolejne
lekcje. — Rodzice Lowella chcieli oskarżyć zarząd szkoły o złe traktowanie ich
synalka, ale dyrektorka nie przestraszyła się.
— Ja pierdolę, ci ludzie to mają nasrane w głowie zamiast mózgów.
Bronić takiego syna. Pewnie sami są tacy jak on. Wiesz w ogóle co z Olim? Może
byśmy po szkole poszli do niego? — zaproponował Quinn.
— Spoko. Zapytam tylko Tobiasa czy można. Gerard podobno leży z
nim w jednym pokoju.
Greenwood aż przystanął słysząc to.
— Serio? Co za dupek go tam umieścił?
— Podobno Gerard uratował Olivera. No, ale chodź, to ci opowiem
wszystko po drodze. Zaraz mamy lekcję.
— Nie śpieszy mi się, bo mam muzykę i po niej próbę z panem
kretynem.
— Wciąż go tak nazywasz? Po dwóch tygodniach nadal nie zamierzasz
wziąć rozejmu? Będziecie spędzać ze sobą masę czasu.
— On mnie pocałował, więc nie zamierzam go głaskać po głowie.
Prędzej ją oderwę — warknął chłopak i szybciej ruszył w górę po schodach.
— Ej, poczekaj. — Elliott pobiegł za przyjacielem. Przez to
potknął się o ostatni schód, ale utrzymał równowagę. — Coś ty jakiegoś nagłego
zrywu dostał? Jak to cię pocałował? Dlaczego ja o tym nie wiem?
— Bo nie ma się czym chwalić.
Faktycznie, nie było się czym chwalić, jak powiedział. Głupi
Reynolds tylko go pocałował i tyle. Nic wielkiego się nie stało. Nie było
fajerwerków. Dobra, może jakieś tam były, maleńkie, tyci tyci, ale tylko
sprawiały, że miał większą ochotę mu przyłożyć. Przecież miał chłopaka, więc
żaden inny Quinna nie interesował, a tym bardziej całowanie go. Potem, kiedy
wspólnie grali aż miał podniecające dreszcze. Uznał jednak, że to było przez muzykę. Ta, potrafiła przecież
działać na człowieka w różnoraki sposób. Nie tylko wzbudzić pożądanie, ale i
agresję. Właśnie to ostatnie szczególnie pielęgnował, kiedy w grę wchodził
Martin… Nie, kretyn nie Martin. Żadnego Martina. Kretyn, imbecyl, idiota i
dupek tak. Nie inaczej.
— Masz minę jakbyś rozważał jakieś morderstwo — rzucił Elliott,
wdzięczny, że przyjaciel w końcu zwolnił. Quinn wbrew pozorom był dość
wysportowany, może i on powinien zacząć ćwiczyć. Miałby lepszą kondycję. Może
Ryan lubił umięśnionych.
— Bo je rozważam. Na pewnym długowłosym blondynie z głupim
uśmieszkiem na ustach.
— No, dobra, ale pocałował cię i nic nie czułeś? — Ross wrócił do
tematu. Całkowicie zapomniał o sytuacji Olivera i Gerarda i o tym co miał
opowiedzieć. Tobias mu wszystko wyjaśnił.
— Mam chłopaka, co miałem czuć? — Greenwood zatrzymał się przed
salą muzyczną. Tutaj mieli się rozstać. Popatrzył na Elliotta jak na głupka. —
Mając chłopaka chyba nie chcesz, aby inny cię całował, prawda? Wierność to
podstawa związku.
Ross podrapał się po głowie, bo co miał mu odpowiedzieć? Także
wierzył w wierność, a nawet w czekanie ze wszystkim na tę jedyną osobę. Problem
w tym, że tylko Quinn nie widział jaki jest Max. Poza nim, nikt chłopaka nie
lubił. Podobno miłość jest ślepa, ale żeby aż tak bardzo to trudno mu w to
uwierzyć. Nie chciałby wpaść w sidła takiej miłości.
— Taa, masz rację. Wierność to podstawa i tak dalej, tylko raczej
dotyczy osób… Dobra, nie ważne. Mam zaraz… no ten… — Zmrużył oczy. — Co ja mam
teraz?
— Kiedyś zapomnisz własnej głowy. Masz zaraz zajęcia z grafiki,
więc znikaj. Ja idę walczyć. — Chwycił za klamkę. Już miałją nacisnąć, ale
obejrzał się przez ramię i zapytał przyjaciela, który coś sprawdzał na
telefonie. — A jak czuje się twoja mama?
Elliott uniósł wzrok z nad ekranu, gdzie tkwiła wiadomość do Ryana
i odpowiedział z szerokim uśmiechem.
— Super. Trochę ma rano mdłości, ale krakersy jej pomagają. To już
trzeci miesiąc.
— Świetnie, przyszły starszy bracie.
— No — odparł jedynie Elliott, a potem z oczami wlepionymi w ekran
telefonu ruszył w stronę swojej klasy. Tak się zagapił, że przeszedł za daleko
i musiał się wracać, we wtórze śmiechu przyjaciela.
*
Gerard spacerował po szpitalnym korytarzu. U Olivera była
psycholog i zostawił ich samych. Chciał, aby chłopak czuł się swobodnie. Długo
już rozmawiali. Miał nadzieję, że to pomoże Grantowi. Może sam też powinien z
kimś udać się na taką rozmowę. Czuł, że tego potrzebuje. Ciągle myślał o nim i
o Oliverze razem. Chyba chciał spróbować. Bał się tego, ale jak nie zrobi
czegoś w tym kierunku, zawsze będzie tego żałować. Takie miał odczucia. W swoim
życiu mógł jedynie żałować tego jak długo wytrzymał z rodzicami. Niczego
więcej. Na pewno nie tego, że w końcu zdecydował się być sobą. Biorąc pod uwagę
to co czuł do Oliany, którą przecież był Oliver, to czegoś więcej z nim także
nie mógłby żałować.
Potrząsając głową usiadł na krześle. Miał taki mętlik w głowie, że
nie miał pojęcia w jaki sposób ma go poukładać. Dlatego, rozmowa z kimś bardzo
by mu się przydała. Zastanawiał się czy nie zadzwonić do Martina, ale chłopak
teraz miał lekcje. Pan McPherson pracował. Z drugiej strony, to on byłby
najlepszą osobą do tak potrzebnej konwersacji. Teraz też wiedział o kim była mowa,
kiedy Gerard poniekąd zwierzał się, więc byłoby dużo łatwiej.
Odgłos kroków, a raczej kogoś kto biegł odgonił nadchodzący ból
głowy Frosta. Ujrzawszy niską osobę, która biegła w jego stronę uśmiechnął się.
Wstał i ukucnął, a chłopiec wpadł w jego ramiona. Potem gdy William mógł już
spojrzeć na jego twarz, Gerard powiedział:
— Też się za tobą stęskniłem, Willie.
Chłopiec z łatwością odczytał jego słowa z ruchu warg i zamigał
pytając:
— Jak się czujesz?
— Już dobrze. Ale do jutra chcą mnie zostawić. Jakieś badania
jeszcze robią.
Rano go wymęczyli pobierając krew, robiąc usg i wypytując czy
nadal sika krwią. Na szczęście już nie, ale na wszelki wypadek lekarz
zdecydował, że szpital to dobry hotel na kolejną noc. W innym przypadku Gerard
nie chciałby zostać, ale dzieląc pokój z Oliverem, mógł tu spędzić nawet
tydzień.
— Cześć babciu — przywitał się chłopak, kiedy kobieta do nich
podeszła.
— Dzień dobry — odpowiedziała. Postukała palcem ramie Willa, aby
ten na nią spojrzał i zwróciła się do niego: — Nie męcz brata, dobrze?
— Nie męczy mnie, ale faktycznie nie mogę tak kucać.
Wstał krzywiąc się. Dzisiaj jak brał prysznic przyjrzał się coraz
bardziej kolorowym sińcom. Nie wyglądało jednak to tak źle, jak te, które już
zakwitły na ciele Olivera. Kiedy pielęgniarka dzisiaj zmieniała bandaż
chłopaka, podejrzał to jak wyglądał i miał jeszcze raz ochotę wpierdolić tym
sukinsynom. Także jego obrażenia to nic w porównaniu z tym, z czym zmagał się
ktoś kto chyba niespodziewanie w jakiś zaskakujący sposób stał się mu bliski.
Drzwi do ich pokoju otworzyły się. Pani psycholog przeglądając
swoje notatki wyszła z pokoju, a to oznaczało, że Oliver został sam. Tylko
Gerard nie miał pojęcia czy może już wejść i to w towarzystwie. Nie wiedział
jak czuje się chłopak, czy nie płakał. Jedynym wyjściem było sprawdzić to.
— Poczekajcie, zobaczę czy można już wrócić na salę —
powiedział i jednocześnie zamigał, by jego brat rozumiał o co chodzi. Willie z
odgadnięciem niektórych słów, jeżeli chodziło o poruszanie ustami, jeszcze miał
problem, a jednym z nich właśnie było „sala”.
Przeszedł kilka kroków i zajrzał do pokoju. Chłopak leżał na
łóżku, ale wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Jasno błękitne oczy
spotkały się z ciemno granatowymi.
— Dlaczego tam stoisz?
— Sprawdzałem czy droga wolna. Mam gości.
— Przecież to też twój pokój. Ja pójdę na chwilę do łazienki.
Olvier usiadł powoli. Każdy ruch jednak sprawiał problem, kiedy
jego ciało było pokryte krwiakami. Twarz też nie wyglądała najlepiej tuż przy
oku, a rozcięta warga lekko opuchła, ale goiła się dzięki stosowanej maści.
— Pomóc ci? Wstać. Tylko wstać, nie w łazience — dodał, kiedy
Oliver spojrzał na niego sceptycznie.
— Dzięki, poradzę sobie. Dobrze w końcu móc samemu wysikać się do
sedesu.
Dzisiaj rano zdjęli mu cewnik i nigdy w życiu nie był tak
szczęśliwy z tego powodu. Mógł pójść do łazienki, a nawet się trochę umyć. Co
tam, umył w końcu zęby. Chciałby wziąć prysznic, ale z tym sobie sam nie
poradzi, bo miał pierś owiniętą bandażem, tak jak i nadgarstek. W dodatek nie
mógł posługiwać się tą ręką. Tobias będzie musiał mu pomóc jak tu wpadnie po
szkole. Już mu o tym pisał, a brat nie miał z tym problemów. Zresztą nie
zamierzał się przed nim rozbierać. Pójdzie pod prysznic w bieliźnie. Tylko
chciał, aby mu ktoś umył włosy, najlepiej już teraz, bo były tłuste i źle się
czuł. Nawet głowa go zaczęła swędzieć.
— Wiesz, ale gdybyś potrzebował jakiejś pomocy w czymś innym niż
sikanie, to daj znać — powiedział Gerard.
— Dzięki.
Wsunął stopy w kapcie przywiezione mu przez ciocię, drapiąc się
przy tym po głowie. Był pewny, że nie wytrzyma do wieczora. Wstał i wolnym
krokiem podszedł do drzwi. Zanim wyszedł, zatrzymał się przy chłopaku i
zawahał, a potem zapytał:
— Czy jak twoi goście pójdą… Czy pomożesz mi umyć głowę?
Gerard nie mógł powiedzieć, że to pytanie go nie zaskoczyło, ale
sam to zaproponował. Niedokładnie to, ale pomoc to pomoc. Niestety chwila jego
zawahania sprawiła, że Oliver wziął to za negatywną odpowiedź.
— Zapomnij, nie było pytania.
Frost w mgnieniu oka złapał dłonią zdrowy nadgarstek Olivera i
odpowiedział:
— Pomogę.
Ich oczy na powrót spotkały się, a kciuk Frosta jakby sam z siebie
przesunął się po ciepłej skórze Olivera. Chwila zakłopotania z prośby o pomoc,
zamieniła się w lekkie zaskoczenie, a potem zadowolenie. Żadna z tych rzeczy
nie umknęła Gerardowi, ani nawet to jak jego serce przyśpieszyło i to
bynajmniej nie z powodu strachu. Tego nie było ani grama. Chyba mu zależało.
Przecież musiało, kiedy pobiegł go ratować i omal nie oszalał widząc co robiono
Grantowi i w chwili, kiedy Oli stracił przytomność.
— Oli, ja chyba…
— Nie mów czegoś, czego nie jesteś pewny i potem zaczniesz
żałować — przerwał Grant Frostowi. Aczkolwiek bardzo chciał usłyszeć co chłopak
miał do powiedzenia. Z drugiej strony zawsze uważał, że oczy mówią wszystko, są
zwierciadłami duszy, w których nic się nie ukryje i po prostu musiał mu
przerwać. — Nie zniosę więcej rozczarowań — dodał, a potem wysunął rękę z
nadzwyczaj delikatnego uścisku. Wciąż czuł mrowienie w miejscu, gdzie ich skóry
dotknęły się.
Ominął Frosta i przeszedł na drugą stronę korytarza, gdzie
znajdowały się łazienki.
Cornelia Frost patrzyła na
wnuka. Wciąż stał w miejscu i nie ruszał się, jakby ktoś zamroził go tam. Wzrok
chłopaka odprowadził blondyna, a to co ujrzała w oczach Gerarda pozwoliło jej
uśmiechnąć się. Odnalazła bowiem nadzieję, że ten chłopak będzie szczęśliwy.
Jeszcze nic nie jest stracone — pomyślała.
— Co się tak uśmiechasz? —
zapytał Frost po długiej chwili.
— Nic, tylko jestem
szczęśliwa.
— Z jakiego powodu?
— Z tego, że jesteś
zakochany. Może jeszcze nie kochasz, ale jak to wy młodzi mówicie, a może
mówiliście, zabujałeś się.
Po jej słowach Gerard
poczuł na całym ciele gorąco, które swoje źródło miało w jego sercu. Naprawdę
zakochał się? Oczami znów powędrował do zamkniętych drzwi łazienki. Chyba
faktycznie babcia podsunęła mu odpowiedź na jego rozterki. Tylko tyle
potrzebował. Nie kochał, to prawda, ale żywił coś ciepłego do Olivera Granta.
Do chłopaka. I to też nie przerażało go.
*
Quinn patrzył na Martina złowrogo. Jakby miał przed sobą
największego, najpaskudniejszego karalucha na świecie i jedyną okazją, by się
go pozbyć, było zdeptanie go. Jak tylko wszedł do klasy miał ochotę to zrobić.
Podczas zajęć również, ale teraz to pragnienie zwyciężyło wszystko. Tym
bardziej, że zostali sami w klasie i mieli ćwiczyć. Musieli dopracować jeden
utwór. Tymczasem, zamiast to robić jego nemezis odezwał się i sprawił, że
naprawdę zaczął planować dokonanie mordu.
— Powtórz.
Martin wyglądał jakby się trochę bał wściekłego spojrzenia
rudzielca, ale wyprostował się i odważnie powtórzył swoją prośbę:
— Musisz udawać mojego chłopaka.
— Że co?! — krzyk dość głośny i za bardzo piskliwy skaleczył uszy
ich obu.
— O ton niżej, proszę — rzucił Reynolds i to był jego błąd.
— Niżej? Ja ci, kurwa, dam niżej.
Quinn złapał jeden ze swoich zeszytów z nutami i zaczął nim
okładać Martina po głowie.
— Mam udawać twojego chłopaka? Czy ciebie całkowicie pojebało?
Kolejnemu uderzeniu tym razem towarzyszył odgłos rozdzieranego
zeszytu, kiedy nawzajem go sobie próbowali wyrwać. Obaj spojrzeli na uszkodzone
narzędzie zbrodni, a potem Quinn dał sobie z tym spokój i zaczął krzyczeć:
— Jesteś nienormalny o czym każdy wie, ale teraz doszczętnie ci
odwaliło! Nie mam zamiaru być twoim chłopakiem… Udawać twojego chłopaka — poprawił
się. — Ale tym drugim też nie chcę być.
Chciał wziąć
kolejny zeszyt by dalej walić Reynoldsa po głowie, ale Martin mu na to nie
pozwolił. Chwytając za obie ręce obrócił Greenwoodem tak, że przyszpilił go do
ściany. Zeszyt upadł pod ich nogi, a ręce chłopaka przytrzymał wysoko nad jego
głową i podczas, gdy Quinn sapał wnerwiony, powiedział spokojnie:
— Dzisiaj przyjeżdża moja babcia. Wie, że jestem gejem. Wie też,
że mam chłopaka.
— Ale ty, kurwa, nie masz chłopaka i puść mnie.
Quinn próbował się wyrwać, ale pomimo tego, że Martin był
szczupły, to także silny. Raz widział jego ciało. Tylko raz, nad basenem i
chłopak miał mięśnie, a jego brzuchowi chciał wtedy robić zdjęcia. Potem mu
przeszło. Robienie zdjęć. Mięśnie brzucha pewnie nadal były na swoim miejscu.
— Nie puszczę, bo znów mnie zaczniesz bić. Wysłuchasz mnie.
Powiedziałem babci, że mam chłopaka. Babcia jest chora i chce doczekać tego,
bym był z kimś w związku.
— To weź kogoś innego. Frosta na przykład.
— Frosta zna, poza tym on jest w szpitalu, a to ma być
dzisiaj. — Nadal trzymając jego ręce przysunął się bliżej. Dzięki temu mógł
wyłapać piegi na nosie Quinna. Bardzo ciekawiło go czy ciało chłopaka także ma
je wszędzie. Z chęcią by zbadał każdy kawałek. Najbardziej jednak to chciałby
się dostać do jego serca. Tyle czasu czekał, bo myślał, że to minie, ale
miłość, którą czuł od przedszkola ewoluowała w coś co raczej nie minie.
— Dzisiaj? I dopiero szukasz chłopaka? Dlaczego to muszę być ja? —
zapytał Greenwood zauważając, że Martin-kretyn jest za blisko. Ich twarze
dzieliło tylko kilka centymetrów, a on dodatkowo był przyciśnięty do ściany.
Cholera podobało mu się to a przecież nie powinno. Ma chłopaka, którego kocha.
Poza tym, nienawidził tego zimnego księcia. Tak mówiono o Martinie, który wydawał
się być na wszystko obojętny. Podobno nawet w łóżku był zimnym lodem. Dlaczego
on myśli o tym imbecylu w łóżku?
— Nie wiem o czym myślisz, ale w końcu przestałeś się wyrywać —
szepnął Martin i nachylił się do ucha chłopaka upewniając się, że oddechem
połaskocze muszelkę. — Bądź moim chłopakiem.
— Puszczaj idioto! — krzyknął Quinn znów zaczynając walczyć. Wnerwiał się, że
dłonie Martina trzymały jego ręce w miejscu niczym kajdanki. Zignorował
dreszcze biegnące w dół kręgosłupa. Zrzucił to na wrażliwe uszy.
— Będziesz moim chłopakiem? Odpowiedz i cię puszczę — powiedział
Reynolds tym razem. Spojrzał w oczy Quinna. Miał ogromną ochotę go pocałować,
ale z tym musi działać rozważnie.
— Dlaczego to muszę być ja? Zapłać komuś i już.
— Bo pokazałem twoje zdjęcie babci i powiedziałem, że jesteś
moim chłopakiem.
Po tych słowach, które niepotrzebnie powiedział Quinn znów wydał z
siebie zbyt wysoki dźwięk:
— Wariat! Naprawdę jesteś wariatem! Masz moje zdjęcie?! Od kiedy?
Jakie? Jak na nim wyszedłem?! Masz moje zdjęcie!
— Mam. Tak jak cała nasza klasa w albumie, który tworzyliśmy na
koniec poprzedniej klasy — wyjaśnił Martin.
— Wybrałeś najgorsze zdjęcie jakie mogłeś — rzucił Quinn, po czym
uświadomił sobie czym bardziej powinien się przejmować. — I co, mam udawać
twojego chłopaka, bo to marzenie twojej babci, która umiera?
— W skrócie tak.
— To mnie puść.
— A zgodzisz się?
— Dobra, ale mnie puść wreszcie.
— Na pewno się zgadzasz?
— A co chcesz to nagrać? Zgadzam się i puść mnie w końcu!
Martin nie miał wyjścia. Nie mógł tak wiecznie trzymać chłopaka.
Zanim jednak go uwolnił, nachylił się powoli w stronę jego twarzy.
— Co robisz? — zapytał
Greenwood ostrożnie.
— Ćwiczę — odpowiedział Reynolds i pocałował policzek chłopaka.
Potem powoli odsunął się i uwolnił go. Zrobił kilka kroków w tył. Tak dla
ostrożności wolał być z dala, zanim Quinn zacznie go bić.
Quinn opuścił powoli ręce. Wpatrując się w Martina podszedł do
pierwszej rzeczy jaką napotkał i wziął ją w ręce.
— To są skrzypce, nie bij mnie nimi. Są tanie, ale wiesz…
Chłopak spojrzał na to co miał w ręce i ostrożnie odłożył.
Podszedł krok do Martina i zapytał:
— Coś ty właśnie przed chwilą zrobił?
— To się nazywa buziak. — Reynolds zrobił minę, jakby właśnie
odkrył, że Quinn jest głupi. Cofnął się też o ten jeden krok.
— Wiem co to jest — powiedział przez zaciśnięte usta Quinn. Znów
wykonał kolejny krok, a Martin odpowiedział swoim lustrzanym odbiciem.
Wyglądali jakby tańczyli. — Po jaką cholerę to zrobiłeś?
— Ćwiczyłem.
— Ćwiczyłeś? Mogę wiedzieć po co?
— Jesteś moim chłopakiem, więc babcia zauważy, że nie ma między
nami czułości, więc trzeba poćwiczyć buziaki. W usta też. — Martin więcej nie
powiedział, bo bał się, że przekracza granice. Quinn wyglądał na takiego co
chce go zdeptać. Znów zrobił krok do tyłu, kiedy chłopak zrobił jeden do
przodu. Schował się za fortepianem. Przesunął palcami po klawiaturze.
— Udawanym chłopakiem, a to znaczy, że nie ma buziaków, nie ma
ćwiczeń i nie ma całowania w usta. Jak to zrobisz, to zabiję cię, Reynolds.
— Awansowałem z kretyna na mówienie do mnie po nazwisku — rzekł
Martin uśmiechając się jak to on zawadiacko i zadziornie. — Poprzestaniemy na
pocałunkach w policzek? — Tym razem palcami wystukał początkowy fragment
refrenu piosenki Elvisa Presleya Love me
tender.
— Ja ci zaraz dam pocałunki — krzyknął Quinn i rzucił kolejnym
zeszytem w Martina, który zaśmiał się tylko, skończył grać i uciekł z klasy. —
Zabiję go. Naprawdę go wykończę. Pocałunków mu się zachciało — szepnął do
siebie chłopak o rudych włosach. Usiadł na stołku do fortepianu. Spojrzał na
klawisze i nacisnął kilka. Zorientowawszy się, że to melodia którą przed chwilą
grał Martin zamknął klapę.
Mieli ćwiczyć, a wyglądało na to, że na dzisiaj z tym koniec. Po
chwili na jego telefon nadeszła wiadomość:
Dzisiaj o
szesnastej przyjadę po ciebie.
Na końcu chłopak umieścił kilka emotek przedstawiających dwóch
chłopaków razem, buziaki i uśmiechy. Mnóstwo uśmiechów. Na ich widok Greenwood
mimowolnie także uśmiechnął się. Przecież nie pójdzie na to spotkanie. Miał
chłopaka, więc nie mógł nawet udawać chłopaka kogoś innego. W dodatku miał
dzisiaj randkę z Maxem. To z nim miał się spotkać. No, ale ta kobieta podobno
była chora, a spełnienie jej marzenia było ważne.
— Co ja mam zrobić? — zapytał sam siebie Quinn i uderzył czołem w
klapkę, którą przykrył klawiaturę. — Co ja mam zrobić?