2021/11/28

W rytmie miłości - Rozdział 23

 Cześć. 

Już dzisiaj wiem, że Tom 1 tej historii w postaci ebooka nie zostanie wydany w tym miesiącu. Trzymajcie kciuki za grudzień. 

Kochani, jedna sprawa. Postaci w tym tekście jest dużo, zdradzę, że kiedyś pojawią się nowe osoby. Może to źle, może dobrze. W każdym razie nie mogę pisać o jednej parze. Muszę każdemu poświęcać uwagę i czas. Rozumiem, że ktoś może lubić tylko Tobiasa i Chrisa, ktoś inny Gerarda i Oliego itd. i chciałby tylko o nich czytać. Natomiast jak są inne pary, to nie może się doczekać rozdziałów z ulubieńcami. Tak jest, kiedy nie czyta się opowiadania, gdzie jest tylko jedna para. Każda musi mieć swoje pięć minut. Czasami musi się ktoś wycofać na dłużej, bym mogła poprowadzić inny wątek. A w drugim tomie dochodzi wątek Elliotta... Także będzie jeszcze trudniej w czekaniu na ulubieńców. Zaręczam jednak, że każdy będzie miał szansę poczytać o tym kogo lubi. :)

Dziękuję za komentarze. :)


Gerard zaparkował przed szkołą, na parkingu przeznaczonym dla uczniów. W ogóle nie miał żadnej ochoty się tutaj pojawiać, ale nie mógł wiecznie udawać chorego. To i tak cud, że lekarz do którego chodziła jego babcia zgodził się wypisać mu jakiekolwiek zaświadczenie. Przecież był zdrowy pod każdym względem. Może pod jednym nie, ale starał się to jakoś ugryźć i żyć ze sobą. Samoakceptacja, pamiętaj — pomyślał. Tylko wiedział jakie to było trudne. Przecież to, że lubił chłopaków romantycznie czy cieleśnie nie było niczym złym. Przez wiele lat, dla niego takim niestety było. Złym, odrażającym i chorym.

— Jesteś normalny. Byłeś, jesteś i będziesz — powtórzył do siebie pod nosem, zaciskając dłonie na kierownicy.  — No i nie zabijesz oszusta.

Przyrzekł sobie unikać Olivera Granta jak ognia. Nic więcej nie mógł zrobić. Na szczęście chłopak przestał do niego pisać. To nic, że każdej nocy oczekiwał od niego wiadomości, a kiedy te nie przychodziły coś nieprzyjemnego ściskało się w jego żołądku. Nawet powiedział o tym panu McPhersonowi, a ten zadał mu dość trudne zadanie. Miał przemyśleć swoje uczucia do Oliany, a tym samym do chłopaka, który się w nią wcielił. Czy mu się podobał jako on, a nie ona. Czy byłoby to złe gdyby miał z tym chłopakiem to co miał z Olianą. Może by miał jeszcze więcej niż to, co do tej pory. Przyznał przed mężczyzną, że jestem gejem. To był dla niego milowy krok. Nie wiedział czy był gotów na więcej. Możliwe, że podświadomość znała prawdę o prawdziwej płci Oliany, ale nie był jeszcze gotów na to, co do tej pory zrobił.

Pukanie w szybę wyrwało go z zastanawiania się nad tym wszystkim. Martin stał na zewnątrz i mu pomachał mając na twarzy szeroki uśmiech. Czasami zazdrościł przyjacielowi zdolności bycia sobą. Czy świat zawaliłby się, gdyby on też spróbował? Prawdopodobnie nie.

Wyjął kluczyki ze stacyjki i zabierając plecak z przedniego siedzenia, wysiadł.

— Już sądziłem, że tam zamarzłeś — zagadnął Reynolds.

— Zamknij się.

— Ale…

— Nic nie mów, Martinie. Czy on jest w szkole? — zapytał, ale nie usłyszał odpowiedzi. Popatrzył na przyjaciela, którego usta były zaciśnięte. Przewrócił oczami i rzekł: — Na to możesz odpowiedzieć. I czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś kretynem?

Na ustach Martina pojawił się szeroki uśmiech.

— Jeden rudy chłopak ciągle mnie tak nazywa. Myślę, że to dla niego jest coś pieszczotliwego.

Frost pokręcił głową. Wiedział, że Reynolds sobie żartuje, ale i tak przyjaciel czasami go osłabiał. Razem, ramię w ramię, ruszyli w stronę wejścia do szkoły.

— Jak wam idą próby? I naprawdę go wtedy pocałowałeś?

— Na próbach jesteśmy profesjonalistami. I tak. Zrobiłbym to jeszcze raz, ale prawdopodobnie dostanę w pysk. A wracając do pewnego blondyna, który podawał się za dziewczynę, chyba właśnie przyjechał.

Gerard obejrzał się na samochód parkujący po drugiej stronie parkingu i pożałował, że w ogóle wrócił do szkoły. W chwili, kiedy zobaczył wysiadającego z pojazdu Olivera wszystko odżyło. Uczucia, powróciły rozmowy, napięcie seksualne. Spacery z Olianą, jej gesty, uśmiechy. To jak chodziła.

— Ależ ja byłem ślepy — szepnął do siebie dostrzegając teraz w długowłosym blondynie te same cechy jakie zapamiętał u Oliany.

Martin nie skomentował tego. Przyglądał się jedynie przyjacielowi gotów zatrzymać go, gdyby ten chciał zrobić coś czego nie powinien. Na jego miejscu, też pewnie byłby zły i rozczarowany, ale z drugiej strony blondyn był smacznym kąskiem. Czy w sukience czy bez, brałby go. Problem w tym, że w głowie zawrócił mu pewien rudzielec, który udawał, że ich pocałunek, a także mentalne kochanie się, wtedy gdy grali po obiedzie, nie miało miejsca. Quinn Greenwood go nie lubił, a poza tym był zbyt wierny temu osobnikowi imieniem Max. Do tego wciąż nie widział prawdy. Prawdy, którą Martin poznał od razu.

— Chodźmy do środka — powiedział do Gerarda, ale chłopak jakby go nie słyszał.

 

*

 

Rano nadeszło zbyt szybko dla Olivera. Droga do szkoły minęła jeszcze szybciej. Stres pogłębiał się, a żołądek bolał przez to wszystko. Najchętniej to zostałby w domu, Nie było to jednak możliwe. Musiał wrócić do szkoły. Nie ona była tu problemem, ale pewien chłopak o ciemnych włosach i niebieskich, niemalże granatowych oczach. Ktoś, kogo jego serce wybrało ponad rozumem. Czuł się jak ćma, która zamiast bezpiecznego miejsca wybrała ogień, bo jest piękny, ciepły zapominając, że z bliska pali na popiół. Naprawdę obawiał się zobaczyć po tylu dniach Gerarda, a tu złośliwy chochlik przeznaczenia postawił go już w pierwszych minutach na jego drodze.

— Uspokój się, nic ci nie zrobi — zapewnił go Tobias.

— Nie chodzi o to, czy on mi coś zrobi, ale o to co ja mogę zrobić — szepnął Oliver.

— Nie przeszło ci.

— Kiedyś kogoś pokochasz, nie zakochasz się, ale pokochasz, to zobaczysz jak to jest.

Opuścił samochód i otworzył tylne drzwi, by zabrać plecak. Wszystkie książki miał w szafce szkolnej, dzięki czemu nie musiał ich dźwigać, ale tak jak każdy z uczniów nosił resztę rzeczy, których potrzebował w szkole. Zarzucił pasek plecaka na jedno ramię starając się nie patrzeć w stronę dwóch chłopaków stojących na schodach. Pragnienie było jednak znacznie silniejsze niż rozsądek i jego oczy powędrowały w stronę Gerarda. W tej samej chwili serce przyśpieszyło swoje bicie, a oddech utknął mu w płucach. Frost patrzył prosto na niego. Byli za daleko, aby Oliver mógł odczytać wszystko z oczu chłopaka, ale jego postawa wykazywała niezadowolenie z tego powodu, że go widzi. Nie wyglądał jednak na tak wściekłego jak w pizzerii. Wtedy naprawdę Gerard by go obił i to porządnie. Mógł się mylić, bo tak naprawdę chłopak nie był zły. Siedział tylko zamknięty w swojej klatce i Oli to rozumiał. Każdy ma swoją klatkę, z różnych powodów ją tworzy. On też miał i to właśnie Oliana go uwolniła.

— Muszę iść, bo spóźnię się na historię sztuki — powiedział do Tobiasa.

Brat stanął obok niego i razem ruszyli w stronę szkoły. Każdy krok był dla Oliego trudny do zrobienia. Miał wrażenie jakby jego stopy zostały zatopione w betonie, a droga wyłożona smołą. Wokół nie było żadnych uczniów, albo on nikogo nie widział poza Gerardem Frostem i otaczającymi go wspomnieniami spędzonego z chłopakiem czasu. Tak bardzo chciał do niego podejść, powiedzieć co czuje, poprosić o jedno spotkanie, nic więcej. Czuł, że obaj tego potrzebowali.

— Chodź, nie chcę mieć do czynienia z tym czymś.

Oli usłyszał głos Frosta, który pociągnął przyjaciela w stronę szkoły. Dobre było to, że chłopak nie chciał go zabić, ale bardzo bolało bycie dla niego „tym czymś”. Odgonił cisnące się do oczy łzy.

— Sądziłeś, że wpadnie w twoje ramiona?

— Pierdol się, Tobiasie — syknął do brata nie wierząc, że ten zadał takie pytanie. — Poszukaj może swojego serca. Mając je nie mówiłbyś w ten sposób — dodał i wyminął go, nie chcąc znajdować się w jego pobliżu.

 

*

 

Główny hol olbrzymiej szkoły wypełniony był uczniami. Gerard miał ochotę ich wszystkich zmieść z powierzchni ziemi. Wystarczy, że istnieli. Niektórzy śmiali się, inni rozmawiali, jeszcze inni drżeli przed jakimś czekającym ich egzaminem. Denerwowali go, nieważne co robili. Dotarł do szafek tak szybko jak mógł i przywalił w swoją pięścią.

— Nienawidzę go, kurwa.

— Na pewno? Bo nie zachowujesz się jakbyś go nienawidził. Obserwowałem cię. Wkurza cię to co czujesz — stwierdził Martin. Nie od dzisiaj znał przyjaciela. Znał go lepiej niż chłopak sam siebie.

— Chrzań się, Reynolds — burknął Gerard.

Z rozmachem otworzywszy swoją szafkę omalże nie wyłamał drzwiczek. Martin nie miał, kurwa, żadnej racji. Mylił się. Może nie do końca, bo coś czuł do Oliany, ale na pewno nie do tego przebierańca.

— To mimo wszystko jest jedna i ta sama osoba.  

Po słowach Martina Gerard zrozumiał, że wypowiedział swoje myśli na głos.

— Idziemy na lekcję — rozkazał.

— Tak, mój panie.

— Och, przymknij się.

Jego słowa spotkały się jedynie ze śmiechem przyjaciela.

— Czasami sądzę, że masz coś nie tak pod sufitem.

— Chyba mówi się, że mieć nierówno pod sufitem — poprawił Martin. Wyjął z szafki również i swoje książki. Pierwszą mieli matematykę. Co oznaczało dzień lekcji ścisłych, a potem trening. Cholernie żałował, że dzisiejszy dzień nie skończy się próbą w klasie muzycznej z Quinnem.

— Jak zwał, tak zwał. — Ruszył w stronę schodów. — Wynik z tego jest nam znany.

— Sądzisz, że jestem wariatem? — zapytał Reynolds idąc za przyjacielem.

Gerard już nie odpowiadał na to pytanie. Nie było sensu, bo wywiązała by się jeszcze bardziej bezsensowna rozmowa. Nie miał do tego głowy, ale z drugiej strony przestał się złościć. Martin go dobrze znał.

— Dzięki stary.

Uniósł rękę, kiedy przyjaciel już otwierał usta, by powiedzieć mu swoje „do usług”, lub „tak, mój panie”.

 

*

 

Kolejne godziny zlatywały raz szybciej, raz wolniej, zależnie od zajęć w jakich uczestniczyli Gerard i Oliver. Obaj starali się nie wchodzić sobie w drogę i udawało im się to, do czasu. W końcu nadszedł język angielski, zajęcia które mieli wspólnie. Oliver co prawda siedział od Frosta daleko, bo aż po drugiej stronie dość obszernej sali, ale i tak czuł, jakby chłopak znajdował się tuż obok. Ledwie mógł się skupić na lekcji. Za każdym razem jak poprawiał za ucho wystające kosmyki włosów, które nigdy nie dawały się zebrać z resztą, kiedy je upinał, zerkał dyskretnie na chłopaka, który także nie skupiał się na tym co mówiła nauczycielka. Wpatrywał się w okno lub we własne dłonie, ale nie w niego. Mimo to Grant i tak miał odczucie jakby ktoś mu się ciągle przyglądał. To już działo się od rana. Do tego słyszał jakieś dziwne żarty i śmiech. Miał złe przeczucie, które gnieździło się w jego żołądku, znów go ściskając. Może się mylił, może jego mózg podpowiadał mu coś czego nie było, ale odnosił wrażenie, że ktoś wie więcej niż powinien. Wątpił, aby Frost i jego kumpel coś powiedzieli o nim i Olianie. Możliwe, że to nie o to chodziło, ale zazwyczaj nie mylił się, a jego przeczucia okazywały się prawdziwe.

Kolejny raz skierował spojrzenie na Gerarda. Chłopak teraz wpatrywał się groźnie w Avery’ego. Jednego z jego świętej grupki kretynów. Avery i Lowell wyglądali tak jakby zaraz mieli pęknąć ze śmiechu, a Gerard ich zabić.

Oni wiedzą — przemknęło przez myśli Olivera. Avery i Lowell skądś dowiedzieli się prawdy. To musi być to. Wiedzą, że był Olianą i wiedzą, że Grant spotykał się z nim. W pewien sposób z nim. Bał się jak to odbije się na Froście. Jeżeli żarty skierują się w jego stronę, to nigdy nie będzie szansy, choćby na rozmowę z nim. A tej rozmowy pragnął jak każdego haustu powietrza, kiedy wpadał w panikę i dusił się. Czuł, że bez tej chwili sam na sam nic nie zostanie zakończone lub zaczęte na nowo. Wszak nie tracił nadziei, że coś połączy go jako Olivera z Gerardem Frostem. Odpędził te wszystkie myśli i skupił się na lekcji. Potem miał lekcję tańca, a później będzie co ma być.

Tak mu się wydawało, ale nie mógł usiedzieć na lekcji. W pewniej chwili po prostu wstał i podszedł do nauczycielki informując ją, że źle się czuje. Ta wiedząc, że był chory pozwoliła mu wyjść, nawet napisała mu przepustkę, ze wskazaniem, aby udał się do pielęgniarki. Oliver nie zamierzał nawet się tam pojawić. Opuścił klasę nie mając pojęcia gdzie pójść. Chciał tylko być sam.

 

*

 

Jak tylko skończyła się lekcja angielskiego, z której Frost niczego nie zapamiętał i wyszli na korytarz, dopadł Avey’ego przyciskając go ręką do ściany. Chłopak może i był umięśniony, ale przy sile wściekłości jaka władała Gerardem nie był w stanie nic zrobić. Na wszelki wypadek zacisnął palce na szyi kolegi. Pomyśleć, że kumplował się z nim i wziął go do drużyny. Chętnie by go wywalił, ale Avery był dobrym bramkarzem.

— Co cię tak, kurwa, śmieszy? Cały dzień ty i Lowell wpatrujecie się we mnie i śmiejecie się.

Miał gdzieś to, że wokół nich zebrali się inni uczniowie. Jedynie jakiś nauczyciel mógł mu zagrozić.

— No bo, stary, wiemy, że to nie twoja wina, ale musiałeś być naprawdę wkurwiony, kiedy dowiedziałeś się co twoja dziewczyna ma pod sukienką.

Gerard czuł jak robi mu się słabo, a cała krew spływa cholera wie dokąd, bo zrobiło mu się zimno i musiał być blady jak płótno. Mógł nawet wyglądać na bliskiego omdlenia, ale na pewno był od tego bardzo daleko. Ci chuje skądś poznali prawdziwą tożsamość Oliany.

— Skąd o tym wiesz?

— Kuzyn Lowella widział scenę w pizzerii. Zna przecież ciebie, resztę mu opisał, a Lowell powiedział mi. Resztę sobie z opisu dopowiedzieliśmy. I jak, podobał ci się jego kutas? Lubisz jak zakłada sukienkę?

To  były ostatnie pytania jakie Avery mógł zadać. Gerard puścił go tylko na tyle, by zwinąć dłoń w pięść i wyprowadzić solidny cios prosto w szczękę kumpla. Ten przewrócił się i nawet Lowell nie był w stanie go złapać. Nawet nie próbował, bo był bardzo chudy i bał się ratować większego chłopaka, żeby samemu na tym nie ucierpieć.

— Ktokolwiek, cokolwiek i kiedykolwiek o tym wspomni, pożałuje. Wy dwaj, dzisiaj macie się nie pokazywać na treningu, bo was rozpierdolę — rozkazał Frost. Poczuł jak przy jego boku pojawił się Martin. — Tylko słowo padnie z waszych ust, a będziecie wąchać kwiatki od spodu.

Furia jaką czuł nie oddawała tego co zrobiłby tej dwójce. Do tego wiedzieli z kim się spotykał. Musiał jakoś temu zaradzić.

— Nie wiedziałem, kurwa mać, kim on jest! Nie zaglądałem pod sukienkę. Też byście się pomylili. I pierdolcie się! Nie jestem pedałem, wiecie o tym.

— Chodź już, bo zaraz ktoś wezwie nauczycieli. O ile już ktoś tego nie zrobił — powiedział Martin, chwytając przyjaciela za przedramię i odciągając go od tłumu gapiów i przedstawienia jakie zrobił.

— Ej, Frost uważaj, bo twojemu chłoptasiowi może się coś stać. Nie lubimy tu dziwaków — zawołał Avery.

Gerard zamierzał zawrócić i poprawić to co zrobił, ale Martin go przytrzymał.

— Daj spokój, nie warto. Wystarczy na chwilę spuścić cię z oczu i rozrabiasz. Jak nie chcesz być zawieszony to chodź.

— Pierdol się i ty.

Wyrwał ramię z ucisku przyjaciela i pobiegł długim korytarzem przed siebie. Musiał uciec, bo czuł się tak jakby gonił go potwór. W głowie miał tylko jedno, że spotykał się z chłopakiem w sukience i ludzie o tym wiedzą. Tylko przecież nie wiedział tego. Nie znał prawdy. Przecież od tamtego czasu nie spotkał się z nim. Nie był taki jak sądzą. Głos w nim, jego prawdziwe ja wołało, żeby w końcu przestał walczyć.

           Pobiegł przed siebie korytarzami, potem pamiętał, że pokonywał schody, ktoś go wołał, ale on nie zamierzał się zatrzymywać goniony przez własne myśli i słowa Avery’ego. Nawet nie wiedział kiedy znalazł się na boisku, którego zielona trawa i wielkość sprawiły, że w końcu poczuł się dobrze. Potem krzyknął… Nie, nie był to krzyk. Porównać go było można do wrzasku wypluwającego z niego całą energię i pół życia. Wrzeszczał ile sił w płucach i miał nadzieję, że w końcu poczuje się dobrze.

2021/11/21

W rytmie miłości - Rozdział 22

 Cześć. :) 

Zapraszam na kolejny rozdział. Miał być tydzień temu, ale nie było mnie, a ja jestem osobą zapominalską, wstawiającą rozdział na ostatnią chwilę, także przed wyjazdem zapomniałam się tym zająć. Ale już macie kolejną część. Co do całości pierwszego tomu i jego zakupu na Bucketbook, to pisałam o listopadzie. Może tak być, że nie uda się go dodać w listopadzie. A nawet nie wiem czy w tym roku uda się wydać kolejny tom cyklu "Uśmiech losu" o Milo, którego mieliście możliwość poznać w poprzedniej historii. Nie jestem nawet w połowie tej części. A co dopiero mówić o czasie na poprawę. 

Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze. Ja nie narzekam, jest okej i oby tak zostało. :)


Dziękuję za komentarze. 


Palce powoli sunęły po skórze ramienia, by z każdym ruchem podążyć ku łopatce i kręgosłupowi. Ich właściciel doskonale wiedział, że odbiorca tych drobnych pieszczot to lubi, mimo że nie chciał się do tego przyznać. W miejscu, gdzie znajdował się tatuaż, skóra była inna w dotyku, ale nie mniej przyjemna. Najchętniej to nie odsuwałby ręki od badania każdego skrawka. Niestety nie mógł tu być wiecznie.

— Muszę się zaraz zbierać — szepnął Christopher.

Tobias, który do tej pory miał przymknięte oczy, otworzył je i spojrzał na ciemnoskórego chłopaka. Od dwóch tygodni często znajdowali się w takiej właśnie sytuacji. Ten sam pokój w motelu. On leżący  na brzuchu, a Chris na boku, którego dłoń głaskała go po plecach. Mógłby przyzwyczaić się do tego. Do obecności chłopaka przy nim i spotkań. Niby miał to być tylko seks, a dość często rozmawiali odkrywając się przed tą drugą osobą. Nicholls miał coś w sobie, że nie tylko chciało się spędzać przy jego boku czas, toi z łatwością wyznawało mu się grzechy.

— Wiesz, że wyglądasz na takiego, który wzbudza zaufanie i człowiek ma ochotę opowiedzieć o swoich grzechach?

Chris pochylił się i ucałował ramię chłopaka, po czym zapytał:

— W takim razie wyznasz mi swoje grzechy?

— Chciałbyś.

— Może chciałbym wiedzieć jaki byłeś mając piętnaście lat, mniej. Opowiedziałeś mi o ojcu, który nie okazał się ojcem takim jakim powinien być. Zawsze uważałem, że spłodzenie dziecka nie czyni rodzicem, tylko to jacy jesteśmy dla dzieci — mówił Chris, nie przestając dotykać Tobiasa. — Opowiedziałeś o mamie Olivera, ale tak naprawdę nie wiem nic o tobie. Chciałbym wiedzieć jak sobie radziliście, kiedy zamieszkaliście z babcią. Wspomniałeś, że była głucha, ale mówiła. W sumie, w ciągu dwóch lat wasze życie toczyło się w wielu zawirowaniach.

— Można tak powiedzieć. Co do babci, straciła słuch mając trzydzieści lat, także umiała mówić tak jak my słyszący. Dla niej nauczyliśmy się z Olim języka migowego. Jak sobie radziliśmy, jaki byłem, to już na inne spotkanie. — Tobias podniósł się z łóżka. — Ale było źle. Mając szesnaście lat i mniej przeżyliśmy więcej niż niejeden człowiek przez całe życie. Ja… byłem kimś kogo nie chciałbyś znać — dodał, a potem nagi podszedł do drzwi łazienki i obejrzał się na Christophera. — Może kiedyś ci opowiem, ale przeze mnie cierpieli ludzie. Dzisiaj to wiem. Wtedy patrzyłem tylko na to byśmy mieli co jeść.

— Nie jestem taki łagodny, delikatny i strachliwy jak sądzisz, Tobiasie. Ciocia, z którą teraz mieszkacie nie mogła wam pomóc? — Chris nie rozumiał tego wszystkiego. Przecież teraz obu braciom jest dobrze.

— To jest ciocia Oliviera. Siostra jego mamy. Nie moja. Cud, że wzięła mnie do siebie i wyprowadziła na ludzi. Ona próbowała, ale… To też długa historia. Idę wziąć prysznic i wracam do domu.

Chris już nie zmuszał chłopaka do rozmowy. Wyczuwał, że naciskając tylko zrazi tym Tobiasa do siebie. Niby nie powinno go to obchodzić. Niby łączył ich tylko seks, ale w jakiś nieznany sobie sposób nie chciał odsunąć go od siebie. Westchnął tylko i uznał, że poczeka aż chłopak sam wszystko mu opowie.

Tymczasem Grant po tym jak zamknął drzwi łazienki, oparł się o nie i przymknął oczy. Mógłby z łatwością opowiedzieć Nichollsowi o swojej przeszłości, o kradzieżach jakich dokonywał, o osobach z jakimi miał kontakt, ale bał, że zniechęci chłopaka do siebie. Jakoś tak nie chciał tego robić. Na tę chwilę nie miał pojęcia dlaczego.

 

*

 

Grant wrócił do domu, kiedy wieczór już dobiegał końca. Nad miasto nadciągnęła noc i niczym cień powoli okrywała każdą część Adincton. Przenikliwy chłód wdarł się pod bluzę Tobiasa, kiedy przechodził z samochodu do domu. Wewnątrz budynku panowała cisza. W kuchni świeciło się światło tuż nad meblami, a nie to główne. Za to z salonu dolatywał dźwięk telewizora. To tam zajrzał zastając ciocię z książką w ręku, ale próżno byłoby oczekiwać, że czyta. Wpatrywała się w ekran telewizora w którym wyświetlano Przeminęło z wiatrem. Mama Olivera uwielbiała ten film. Znała go prawie na pamięć.

— Też go lubisz? Ten film?

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chyba tak. Aczkolwiek, wolę stare kino komediowe — odpowiedziała przyglądając mu się. — Miałeś randkę?

— Nie. Dlaczego pytasz?

— Ostatnio często wychodzisz. Sądziłam, że spotkałeś jakąś interesującą osobę dla siebie.

Oparł się o framugę i zapytał:

— Osobę?

— Jesteś podobno biseksualny, więc może to być zarówno chłopak jak i dziewczyna, także osoba. — Uśmiechnęła się delikatnie do niego.

— Nigdy mi w głowie nie były randki.

— Czyli seks. Znam go?

— Teraz mówisz o chłopaku.

— Strzelam. W każdym razie musi być świetny. Niezłe malinki robi. — Jej oczy powędrowały do szyi Tobiasa, a uśmiech nie schodził z ust.

Grant dotknął szyi i poczuł lekki ból. Z łatwością przypomniał sobie moment, kiedy Christopher przyssał się niczym pijawka do jego szyi. Cholera, jutro do szkoły musi wziąć golf. Co gorsze, mieli trening, bo w weekend grali mecz. Każdy zobaczy ślad na jego szyi. Zabije za to Nichollsa.

— Uśmiechasz się, to dobry znak.

Na słowa cioci Tobias próbował przybrać obojętną minę, ale nie było to łatwe. Chris sprawiał, że usta same układały się w uśmiech. Ten szybko potrafił zniknąć wtedy, kiedy do jego myśli wkradał się brat. Tak się stało w tej chwili. Od dwóch tygodni ich kontakt był średni, ale i tak już znacznie lepszy niż po incydencie w pizzerii. Nadal jednak dużo brakowało do normalności.

— Oli jutro wraca do szkoły — powiedziała Martha, jakby umiała czytać w myślach Tobiasa.

— Będę miał na niego oko, ale nie będzie to możliwe zawsze. Frosta też od dwóch tygodni nie było w szkole. Podobno jest chory.

— Ciekawe, bo może na to co Oli — rzuciła, doskonale wiedząc, że żaden z chłopaków nie zachorował.

— To może jutro go też nie będzie — szepnął Tobias. — Trener się wścieka na jego nieobecność i grozi, że zabierze mu stanowisko kapitana. Tego bym nie chciał, bo cokolwiek bym myślał o tym draniu, to jest naprawdę dobrym kapitanem i piłkarzem. Pójdę na górę. Lekcje mam do zrobienia. Może pogadam z Olim.

— Namów go by coś zjadł. Odmówił kolacji. Ty coś jadłeś?

— Ja i Chris kupiliśmy zapiekanki z food trucka.

— Chris, co?

— A jak się ma pan od rozwalonej skrzynki pocztowej? — zripostował, ale nie czekał na odpowiedź. Doskonale ją znał. Było dobrze, o czym świadczył radosny śmiech Marthy.

 

*

 

Oliver odłożył telefon i wstawszy z łóżka podreptał otworzyć drzwi. Gdy to zrobił wrócił na swoje stałe miejsce i wziął telefon do ręki. Spostrzegłszy się, że nie zastopował kolejnego odcinka Tolliego na YouTube cofnął się o określony czas i dopiero włączył.

— Czego chcesz?

— Ciocia mówiła, że nie jadłeś kolacji…

— Raz nie zjedzenie kolacji nikomu nie szkodzi. Nie jestem głodny. — Kiedy brat nadal wpatrywał się w niego, westchnął i powiedział: — Naprawdę nie jestem głodny. Potem może zjem płatków na sucho lub jakiegoś suchara.

Żołądek miał tak ściśnięty jutrzejszym powrotem do szkoły, że aż go bolał. To nie było nic dziwnego, bo zawsze kiedy się stresował tak się działo, ale dzisiaj miał wrażenie, że jakby coś przełknął, to zwymiotowałby. Nie miał pojęcia co zrobi jeżeli jutro zobaczy Gerarda. Czuł się gorzej niż jakby miał mieć jutro ważny egzamin, który ma zdecydować o jego dalszym życiu. Najlepiej by mu było na zawsze zamknąć się w pokoju, ale to nie wchodziło w grę. Musiał wrócić do szkoły. Na szczęście, był znacznie silniejszy niż dwa tygodnie temu. Wtedy, gdyby spotkał Frosta, mogłoby być naprawdę nieciekawie, a wyznanie mu miłości przed całą szkołą nie wchodziło w grę. Już samo to, że pisał do niego, opowiedział w skrócie o Olianie, mówiło w jakim jest stanie. Obiecał mu nawet, że kiedyś jak Gerard zechce to opowie mu wszystko. Po tylu dniach jakoś się uspokoił, ale nie przestał tęsknić.

— Jutro masz na ósmą tak? — zapytał Tobias.

— Pojadę z tobą, nie martw się. Wiesz, że nie jeżdżę autobusami, a na piechotę jest trochę daleko.

Pieszo chodził jedynie do szkoły tańca u Richiego, ale od dwóch tygodni nie pokazał się tam. Zadzwonił jedynie do mężczyzny i powiedział, że jest chory. Nie lubił okłamywać tego człowieka. Bardzo go lubił, ale nie miał wyjścia. Nie chciał na tę chwilę nikomu opowiadać jaki był głupi, jak nie słuchał rad, i pozwoli przemówić swojemu sercu zamiast słuchać rozumu.

— Chcesz pogadać?

Na pytanie Tobiasa Oli westchnął i pokręcił głową.

— Wolę zostać sam i popatrzeć jak gra Tollie. Wiesz kto to jest?

— Chyba jakiś YouTuber.

— To Elliott. Poznaję go po głosie.

— Ten, który mieszka w domu obok i mówi, że musi sobie wymienić mózg?

— No. Chcesz posłuchać?

— Dawaj — rzucił Tobias i przysiadł na skraju łóżka brata.

Po chwili ten puścił filmik i przez chwilę nie poznawał głosu Elliotta, ale z każdym słowem jakie chłopak kierował do swoich widzów oraz do postaci z gry, łatwo mógł go rozpoznać.

— I nikt nie wie, że to on nagrywa?

— Pewnie Quinn i Chris wiedzą. Na jego miejscu też bym pewnie nic nie mówił. Wiesz jak jest. Niby wszystko fajnie, ale ludzie z reala czasami potrafią dać w kość. Czasami dobrze jest nie wychodzić na pierwszy plan — mówił Oliver. — Dlatego go rozumiem i to, że nie nagrywa z kamerą.

Bracia jeszcze chwilę ze sobą porozmawiali, a potem Tobias wyszedł pełen nadziei, że może wszystko się pomiędzy nimi dwoma ułoży. Od dwóch tygodni to była najdłuższa rozmowa jaką przeprowadzili. Podnosiło go na duchu to, że gdy wychodził Oliver miał na ustach delikatny uśmiech. Będzie dobrze — pomyślał. Będzie, o ile Frost nie namiesza. Tobias wierzył jednak w to, że Gerard po tylu dniach ochłonął. Nadzieja na to istniała. Skrzywdzi Gerarda Frosta, jeżeli chłopak choćby spróbuje uderzyć jego brata. Zacisnął dłonie w pięści czując, że powraca dawny on, a tego bardzo nie chciał. Długo pracował nad sobą, by zniwelować złość, ale pamiętał, że nie był grzecznym chłopakiem. Nie lubił tamtego siebie i nie chciał, by wrócił, ale dla brata zrobi wszystko.

— Frost spróbuj go skrzywdzić — szepnął do siebie zanim zniknął za drzwiami swojego pokoju. 

 

*

 

W tej samej chwili, w innej części miasta. Tu gdzie stały kilkupiętrowe budynki mieszkalne, a nie domy jednorodzinne, w jednym z mieszkań osiemnastoletni chłopak zamknął drzwi do pokoju dziesięcioletniego brata.

— Śpi — poinformował babcię, która także kładła się spać.

Nie było jeszcze bardzo późno, ale babcia i dziadek zawsze kładli się o wczesnej porze. Za to rano wstać mogli i o piątej. W przeciwieństwie do niego.

— To dobrze. Dzisiejsza wycieczka do muzeum go wykończyła.

— Ale jaki był zadowolony z tego dnia — mówił Gerard uśmiechając się. — Kiedy pojechałem po niego, to nie mógł przestać mi opowiadać o wrażeniach i o pani, która ich oprowadzała, a która znała język migowy i tłumaczyła im wszystko.

— Będzie miał miłe wspomnienia. Przygotowałeś się na jutro do szkoły?

— Tak, ale nie chcę tam iść.

— Nie pytam o co chodzi, ale musisz iść. Porozmawiaj ze mną kiedy będziesz gotowy.

— Babciu, poradzę sobie. Już i tak wiele dla mnie zrobiłaś. Stanęłaś po mojej stronie, kiedy powiedziałem ojcu… — urwał, bo nie potrafił tego na głos wypowiedzieć.

— Że jesteś homoseksualny. To normalne i proste słowo, Gerardzie. Twój tata wściekł się i to bardzo. Gdybyś nie wyszedł… Twój dziadek podejrzał dokąd poszliście i dlatego nie martwiliśmy się, ale ciężko było opanować twoich rodziców.

— Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nie jestem jak oni.

— Nie jesteś. Dobry z ciebie chłopak — pochwaliła babcia  potem pożegnała się i poszła do sypialni.

Gerard został sam ze swoimi myślami. Czy  był dobrym chłopakiem, nie miał o tym pojęcia. Wziął sobie szklankę wody, potem pogasił światła i także zamknął się w swoim pokoju. Pomieszczenie nie było duże, ale dla niego wystarczające. Miał tutaj swój azyl. Tak samo czuł się w mieszkaniu swojego pedagoga. Od pierwszej wizyty tam, był u mężczyzny i jego męża już kilka razy. Rozmawiał. Nie chciał tego robić w szkole. Prywatne spotkania były dla niego wygodniejsze i nikt go nie widział. Casey dużo mu pomagał  w zrozumieniu siebie i uspokojeniu nerwów do oszusta. Nadal nie znosił tego chłopaka całym swoim jestestwem, ale nie chciał go zabić. O ile ten będzie trzymał się od niego z daleka.

Z tego co mówił Martin, to chłopak także nie chodził do szkoły. Gdyby Gerard o tym wiedział, może tych dwóch tygodni nie spędziłby w domu. Nie mógł jednak ryzykować, że zrobi coś za co wyrzucą go ze szkoły, a Grant wyląduje w szpitalu. Jakiś głos wewnątrz niego powtarzał mu uparcie, że nie skrzywdziłby chłopaka. Może by to zrobił, może nie. Wtedy w pizzerii obiłby go, co do tego miał pewność. Co będzie dalej, sam nie wiedział. Na pewno był spokojniejszy i wciąż tylko tkwił w nim żal za to, że został tak oszukany. Za to, że odebrano mu nadzieję, na normalność.

Od razu skarcił siebie za to. Przecież jest normalny. To starał się zrozumieć i zaakceptować. Łatwo nie było, bo do tej pory żył w innym świecie, uważał się za kogoś innego, ale podobno szedł dobrą drogą. Do tego rozmowy z Caseyem McPhersonem bardzo pomagały. Miał wrażenie, że mężczyzna doskonale go rozumie. W sumie tak było. Poznał historię swojego pedagoga i jego męża. Obaj mu ją opowiedzieli. Jeżeli taki ktoś jak Casey dał radę, to on też może. Przecież nie musi nikomu się do niczego przyznawać. Przed nim rysowała się długa droga. Wciąż było mu trudno z tym wszystkim, ale jednocześnie łatwiej niż te dwa tygodnie temu. W dodatku dużo też rozmawiał z Daisy i Martinem. Żadne z nich jednak nie zakleiło dziury powstałej po rozmowach z Olianą i tego jak go rozumiała.

— Jaka, kurwa, Oliana? Ona nie istnieje. Nie w tym sensie w jakim chciałbym, aby istniała. Oby jutro nie było go w szkole — szepnął do siebie.

Jeżeli zobaczy chłopaka nie miał pojęcia co zrobi, jak się zachowa, jak zareaguje. Uruchomił laptopa. Nie chciało mu się spać. Zamierzał siedzieć do późna, może wtedy noc nie minie tak szybko. Najlepiej jakby rano nigdy nie nadeszło.