2023/05/28

W rytmie miłości - Rozdział 84

 

— Faul! — wrzasnął Quinn. — To był cholerny faul!

Krzycząc prawie wpadł na boisko. Tak się wściekł, kiedy zawodnik przeciwnej drużyny kopnął jego Martina. Nikt nie miał prawa tykać jego chłopaka, tym bardziej go kopać.

— Puść mnie — wydarł się na Tobiasa, który go złapał, nie pozwalając wejść na boisko. — Muszę skopać dupę temu skurwielowi! Puść!

— Nie możesz wejść na boisko — powiedział Grant, starając się nie wydrzeć na Quinna. Chłopak szarpał się, więc musiał owinąć wokół niego ręce, by ten nie wyrwał się mu. Nie sądził, że Greenwood jest taki silny.

— Mam to gdzieś, rozszarpię go. Kopnął Martina, widziałeś?

— Widziałem. Sędzia także. Ale ich trener jest pojebany. Jak wejdziesz na boisko, to zażąda oddania meczu walkowerem, wrzeszcząc, że cywil przeszkodził w rozgrywce. Zachowuje się jakby to była walka zawodowców o puchar świata,  nie szkolne rozgrywki. Martin raczej nie chciałby tego.

Po tych słowach wyczuł, że chłopak przestaje się szarpać i nie musiał go trzymać tak mocno.

— Taki dupek ma popieprzoną drużynę. To był faul! — wrzasnął do sędziego.

— Przypominam, że sędzia wie o tym i już dał mu czerwoną kartkę. Obiecasz, że jak cię puszczę, to nie wlecisz na boisko i nie rzucisz się na tego chujka?

— Nic nie obiecuję, ale nie polecę — rzekł Quinn.

Patrzył jak ratownik spryskuje czymś nogę Martina. Potem jak pyta go o coś. Reynolds pokręcił głową. Potem kolejny raz,  potem gdy mężczyzna zaczął oglądać jego nogę, aż skrzywił się. Teraz Quinn chciał walnąć ratownika, ale stał w miejscu cierpliwie. Co opłacało się, bo po chwili Christopher i Gerard podnieśli chłopaka. Z ich pomocą dotarł na ławkę. Quinn natychmiast podbiegł do niego i usiadł obok.

— Jak się czujesz? Co z nogą?

— Nic się nie stało. Tylko ta część przy kostce napierdala porządnie. Nie ma złamania, ani niczego takiego, ale muszę jechać na prześwietlenie.

— I mówisz, że nic się nie stało? Ten sukinsyn dał ci niezłego kopa. Mógł ci rozwalić kostkę.

— Nie jest złamana, jak wspomniałem. Więzadło też nie poszło.

— Jak zawsze mówisz tak, aby uniknąć wizyty u lekarza — powiedział Quinn i zaczął macać chłopaka. Po rękach, po torsie czy udzie. — Coś cię jeszcze boli?

— Tyłek, mnie jeszcze boli, bo na niego upadłem. Pomasujesz? — zapytał flirciarskim głosem Martin.

Siedzący obok niego Tobias, prychnął,  Quinn spojrzał na Reynoldsa ze sztyletami w oczach.

— Noga za mało cię boli? To jak w nią przywalę…

— Nie, nie, nie — zaprotestował Martin. — Naprawdę boli wystarczająco. Ale odchodzi w niepamięć, kiedy jesteś przy mnie, martwisz się i chcesz skopać dupę tego który mnie sfaulował. Kochasz mnie. Inaczej by ciebie to nie obchodziło — dodał głosem wypełnionym ciepłem.

— Czy kiedyś powiedziałem, że nie kocham? I co się tak głupio szczerzysz?

— Bo jesteś przy mnie. Jestem szczęśliwy.

— Pff. Szczęśliwy, też coś.

Mimo swoich słów, kiedy odwrócił się, by wyjąć z pojemnika wodę dla Martina, uśmiechnął się. Odkręcił ją i podał chłopakowi.

— Masz pij i nie gadaj. Zaraz zabieram cię do szpitala.

— Po meczu. Chcę być do końca i widzieć jak moja drużyna skopie tyłki przeciwnikom.

— Ale potem jedziemy do lekarza — zarządził Greenwood.

— Z tobą pojadę wszędzie.

Wyciągnął rękę z otwartą dłonią i poczekał na to czy Quinn poda mu swoją. Kiedy chłopak położył swoją dłoń na jego,  ich palce splotły się ze sobą, ulga zalała Martina. Będzie dobrze — pomyślał. Miał ogromną nadzieję, że to koniec ich przerwy.

 

*

 

Elliott urwał się wcześniej ze szkoły. Dzień sportowy w ogóle go nie interesował. Osobiście też nie przepadał za piłką nożną. Jedynie mógł kibicować swojej drużynie. Robił to przez pierwszą połowę. W czasie przerwy wyszedł. Miał o wiele ważniejsze sprawy. To było ważniejsze nawet od meczu i jutrzejszego eventu. Ryan zabierał go dzisiaj na spotkanie ze swoją rodziną. Miało to się stać kilka tygodni temu, ale jakby coś ciągle temu przeszkadzało. To Whitener miał nagle o wiele więcej pracy, bo rozpoczęły się targi firm produkujących gry, podczas których musiał być obecny, bo tego wymagał jego kontrakt z jedną z firm. Potem zaczął się zlot graczy z całego kraju, który trwał trzy dni. Były też inne imprezy,  dni nagle uciekały nie wiedzieć kiedy. Nawet mieli o wiele mniej czasu dla siebie.

Kiedy wszystko się skończyło, okazało się, że mama Ryana z mężem wyjeżdżają na dwa tygodnie do jego rodziny. Przez to wszystko nie było okazji na zorganizowanie czegokolwiek,  Ryan uparł się, że to musi być ważne spotkanie,  nie wpadnięcie i wypadnięcie z domu. Dzisiaj była do tego doskonała okazja. Nawet brat Ryana Danny miał przyjechać ze swoją narzeczoną. Na pewno będzie też JD z mężem i najstarsza siostra Ryana Lori.

Na myśl o tym Elliott powinien się bardzo stresować, ale czuł się spokojny. Stres zjadał go jak jego partner miał oficjalnie zapoznać jego rodziców. Teraz już także kiedy Ryan bywał w jego domu, tamto zdenerwowanie wydawało mu się głupie.

— Wtedy wszystko dobrze było i teraz też tak będzie — szepnął do siebie, kiedy wsiadał do swojego czerwonego samochodu.

Z czułością pogłaskał kierownicę mustanga. Nareszcie coś było jego. Zapracował na to. Poza tym kochał ten samochód. Raz pozwolił przejechać się nim siostrze, ale tym razem to on zażądał zapłaty. Miał teraz pełną szafkę chipsów. Miał nadzieję, że mustang posłuży mu długo. Zamierzał o niego dbać. Uruchomił silnik i wsłuchując się w jego dźwięk wyjechał ze szkolnego parkingu.

Nigdy nie zapomni chwili, kiedy przyprowadził go do domu. Był taki podekscytowany i podniecony. Potem w kuchni pozwolił sobie na tak dużo z Ryanem. Od tamtego czasu bardzo się do siebie zbliżyli intymnie. Odkrywali swoje ciała, uczyli się ich. Nie posunęli się dalej poza dotyk i zrobienie sobie przyjemności rękoma czy ustami, ale coraz bardziej Elliott czuł potrzebę by kochać się z partnerem. Na samą myśl gorąco wybuchało w jego brzuchu. Chciał złączyć ich ciała ze sobą. Pragnął by poruszali się wspólnym rytmem spokojnie, to szaleńczo. Potrzebował tego on i jakaś jego pierwotna część.

Nigdy nie interesował go seks. Teraz kiedy kochał Ryana i był przez niego kochany, do głosu doszło pożądanie. Wspinało się po nim coraz wyżej, by doprowadzić do punktu w którym podjął decyzję. Jego partner wciąż na niego cierpliwie czekał. To też mówiło mu jak ważny jest dla Whitenera. Nie było jak u wielu par „daj mi dowód miłości”. Ryan mu go właśnie dawał, czekając.

Musiał odepchnąć te myśli w głąb umysłu. Nie były potrzebne dzisiejszego popołudnia na spotkaniu z rodziną partnera.

— Cześć, mamo — powiedział, kiedy już znalazł się w domu. — Już jestem.

Zajrzał do salonu w którym jego mama przeglądała biblioteczkę.

— Jak mecz? — zapytała, zerkając na syna.

— Do przerwy było jeden zero. Wygrywamy, ale co jest teraz nie wiem. Martin został sfaulowany i ma jechać na prześwietlenie. Ale raczej nie ma niczego złamanego, bo by nie stanął na tej nodze. A ty jak się czujesz? — zapytał, bo mama rano narzekała na ból kręgosłupa i ogólne zmęczenie. Przypuszczał, że tak jest na tym etapie ciąży.

Eleanor położyła dłoń na bardzo dużym już brzuchu.

— Nadal zmęczona. Szukam czegoś relaksującego do czytania. O ile mi twój brat na to pozwoli. Chyba urządził sobie w moim brzuchu mecz. Kopie dzisiaj jak nie wiem.

Elliott dotknął jej brzucha. Od razu wyczuł, jak dziecko kopnęło. Chłopiec jeszcze nie miał imienia. Rodzice zdecydowali, że nadadzą mu je, kiedy się urodzi. Myśleli jednak już nad imionami i ostatnio stanęło na trzech: Evan, Eryk i Michael. Wygrywało to pierwsze.

— O, jej, silny kop. Faktycznie urządził sobie jakiś mecz,  ty jesteś piłką.

— Wyglądam jak przerośnięta piłka. Ale co się dziwić. To ósmy miesiąc. Dobrze, że w nocy daje pospać. Ale ty dzisiaj wychodzisz. O której Ryan będzie?

— Za dwie godziny. I wcale się nie stresuję, więc nie patrz tak. Lecę wziąć prysznic i znaleźć coś do ubrania.

— Tylko nie zakładaj niczego formalnego. To nie niedzielny obiad. Ale ubierz się ładnie.

— Spoko, nie założę powyciąganych ubrań. A do czytania proponuję coś młodzieżowego. Zawsze lubiłaś takie książki.

Zanim dotarł do pokoju miał już w głowie co założy. Zwykłe, czarne spodnie z wąskimi nogawkami i obowiązkowo bez kantów oraz koszulkę z krótkim rękawem w kolorach zieleni i błękitu, które przeplatały się tworząc ombre. Okazało się, że jest z nią problem jak tylko wyciągnął ubrania z szafy. Koszulkę trzeba było wyprasować po ostatnim praniu. Pachniała płynem do płukania, ale była bardzo wymięta.

Skrzywił się, bo nie znosił prasowania. Wolał już być przypiekany na ogniu. Żałował, że nie ma przy nim Quinna. Chłopak relaksował się prasując. On przeciwnie.

— To tylko jedna koszulka. Nic więcej — powtarzał sobie. — Dla Quinna byłoby to za mało.

Myśl o przyjacielu sprawiła, że napisał do niego.

Jak tam mecz?

Odpowiedź nadeszła od razu.

Wygrywaliśmy, ale teraz to nie wiem. Zabieram Martina do lekarza. Jak będę coś wiedział, to dam znać.

Nie ważne. Zajmij się swoim chłopakiem. Ja będę walczyć z prasowaniem koszulki.

Zazdroszczę. Nie narzekaj. To relaks. Włącz dobrą muzykę i samo pójdzie. Dobra, muszę lecieć.

Zdecydowanie jego najlepszy przyjaciel nie jest normalny. Kochać prasowanie na pewno nie było normalnym. Nawet przy dobrej muzyce. Wysłał mu emotkę z wystającym językiem. Potem jeszcze napisał do Ryana, informując go, że jest w domu i będzie na niego czekał.

Mężczyzna odpisał równie szybko jak Quinn wcześniej.

Zabierz trochę rzeczy. Zostajesz dzisiaj u mnie. Cztery dni razem. Już się cieszę.

Na te słowa Elliott uśmiechnął się. Pamiętał o tym. Już wczoraj spakował torbę. Napisał do partnera, że już to zrobił,  potem spróbował sprawić, żeby jego koszulka nie była aż tak wymięta.

— No to do dzieła. Tylko gdzie jest żelazko. Mamo…

 

*

 

Drzwi od mieszkania Martina otworzyły się. Quinn wpuścił swojego chłopaka do środka i wyjął klucz z zamka. Reynolds podpierając się na kuli, zdjął buty tuż przy wejściu,  potem podszedł do stołu. Odsunął sobie krzesło i usiadł z głośnym stęknięciem. Nie lubił lekarzy,  szczególnie czekania na wizytę. Nie miało znaczenia to, że czekał tylko godzinę.

— Nie narzekaj, szybko zrobili ci prześwietlenie. Masz szczęście, że to tylko silne stłuczenie. Ten chujek tak cię kopnął, że mógł zrobić coś gorszego.

Quinn postawił papierową torbę na stole. Zawierała żel chłodzący i maść, która miała pomóc jego chłopakowi. Miał nią przez tydzień smarować stopę i kostkę. Mógł chodzić, ale z pomocą kuli. Najlepiej jakby odpoczywał.

— Dobrze, że przegrali. Należało im się za to co zrobił ich zawodnik. Pal licho walkę o puchar.

— Lepiej nie mów tego innym — rzekł Martin. — Zależy im na tym pucharze.

Wyjął z torby maść, by przeczytać ulotkę. Szczególnie tę część dotyczącą przeciwwskazań i skutków ubocznych.

— Daj mi to. — Quinn wyrwał Reynoldsowi ulotkę. — Znów się naczytasz,  potem powiesz, że nie będziesz nogi smarować.

— Tam pisało coś o wysypce.

— Nic takiego tam nie pisało. Mogła ci pęknąć torebka stawowa,  ty martwisz się wysypką? Umyj ręce,  ja zamówię pizzę.

Chciał pójść po bluzę, którą zostawił na wieszaku przy drzwiach,  w jej kieszeni telefon, ale Martin pociągnął go na swoje kolana.

— Możemy chwilę porozmawiać? Czy nasza przerwa skończyła się?

Quinn owinął rękę wokół karku chłopaka i powiedział:

— Wybaczone. Przerwa się skończyła, ale jak jeszcze raz wywiniesz taki numer lub gorszy, to ci utnę jaja. Wtedy nie będziemy już razem i nikomu nie będą potrzebne.

— Będę zawsze miał to na uwadze. Kocham cię — powiedział z radością Martin i pocałował Quinna z tęsknotą tak wielką, że trudno by to było zmierzyć czymkolwiek.

Greenwood uśmiechnął się w jego usta i oddał pocałunek. Plany co do zamówienia pizzy oddaliły się,  wspólny prysznic stał się o wiele bardziej pociągający od posiłku. Kiedy później kochali się, zatracając się w sobie ponownie, było to niczym uderzenie fal o skalisty brzeg. W momencie, kiedy Martin wsunął się do ciała swojego chłopaka,  Quinn oddał mu się z miłością, ich serca na nowo biły wspólnym rytmem. Rytmem, który na chwilę zagubił się, lecz powrócił o wiele silniejszy z mocniej wiążącą ich więzią.

2023/05/21

W rytmie miłości - Rozdział 83

 

Marzec z pełną mocą wkroczył do Adincton. Przybyły wraz z nim ciepłe i słoneczne dni oraz soczysta zieleń. Ta, w tej części kraju, w większości nie zasypiała do końca, kiedy nadchodziły zimowe miesiące. Bywało, że część traciła swój żywy kolor zieleni, ustępując miejsca jej bledszym odpowiednikom lub brązowi. Zależnie od tego jaka była to roślina, czy drzewo. Teraz zieleń pyszniła się na liściach jakby wołając, że wiosna pojawi się już niedługo. Dzięki temu także ludzie mieli o wiele lepszy nastrój, ciesząc się z pięknych dni. Tylko jedna osoba miała gorszy humor. Thapakorn Mahawan inaczej wszystko sobie wyobrażał. Tylko jego wyobrażenia  rzeczywistość nie miały ze sobą nic wspólnego.

Micah unikał go jak ognia. On się dwoił i troił by mieć z chłopakiem nawet najmniejszy kontakt. Mimo to, kiedy jedna osoba tego nie chciała, nie za wiele można było zrobić. Powoli miał dość ścigania go. Nawet nie zamierzał ponowić zaproszenia by wspólnie wystąpili na jutrzejszym evencie. Pragnął zaśpiewać wraz z Micahem, jak kilka tygodni temu w Protectorze, ale wiedział już, że to się nie uda. Nie liczył już także na to, że zdobędzie jego serce. Czasami mu się wydawało, że może powinien wrócić do dawnego siebie. Przynajmniej nie czułby tego, co ściskało boleśnie jego pierś i czasami odbierało oddech. O wiele lepiej wtedy było.

On i jego kuzyn ostatnio doskonale rozumieli się jeżeli chodziło o uczucia. Z tym, że ich problemy nieco różniły się. On nie miał szans na choćby jedną randkę z Micahem. Martin miał za to duże szanse na to, aby Quinn mu wybaczył. Greenwood wciąż był uparty, ale Korn dobrze znał tego chłopaka i dostrzegał momenty, kiedy Quinn patrzył przychylniej na jego kuzyna.

Za to on, w pięknych oczach Micaha, nie wyłapał nawet nuty tego, że coś mogłoby się zmienić. Tamta noc w pokoju siedemnastolatka i ich wspólny ranek pozostaną tylko wspomnieniem. Nic już nie miało się powtórzyć. W dodatku chciałby się go pozbyć, bo to tak długo mu nieznane uczucie ucisku w piersi, nie było przyjemne.

Powinienem dać sobie spokój — pomyślał,  wraz z tym zrobiło mu się przykro. Z drugiej strony może dobrze się dzieje. Niedługo wróci do Bangkoku,  po tym związku czy relacji romantycznej i tak pozostałyby zgliszcza. Miłość na odległość nie miała szans. Nie wierzył w nią. Niech więc tylko on cierpi,  nie także i Micah. Żałował tylko, że chłopak nie dał mu nawet jednej, malutkiej szansy.

Snuł się bez celu po szkolnych, pustych korytarzach. Dzisiaj odbywały się zawody sportowe,  potem miał zostać rozegrany mecz piłki nożnej. Ich drużyna miała walczyć o wejście do półfinałów zawodów szkolnych. Marzyli o pucharze, którego tak długo nie udało im się zdobyć. Korna nic jednak nie interesowało. Lubił sport, ale dzisiaj nie czuł się na siłach by cokolwiek robić.

— Ktoś ci umarł?

Zatrzymał się i poprawił spadający mu z ramienia pasek od torby. Odwrócił się w stronę, od której dochodził głos Quinna.

— Ja czuję się jakbym umierał — odpowiedział szczerze.

— Znów nie odpisuje?

Kuzyn jego zdradzieckiego chłopaka zawsze był wesoły, bardzo wkurzający i lubiący go drażnić. Dzisiaj jednak wyglądał wyjątkowo źle. Smutek na jego twarzy, widoczny nawet w sposobie poruszania się, nie był tym co Quinn chciał oglądać. Wolał go takim, jakim Korn był dawniej.

— Wyrzucił mnie ze znajomych. W końcu odkryłem jakie ma konto. Przyjął mnie do znajomych po dwóch tygodniach, od czasu jak wysłałem zaproszenie. Trochę pisaliśmy do siebie. Bardziej ja niż on. Wczoraj tak po prostu usunął mnie ze znajomych.

— Może to twoja karma? Iluż osobom sam tak zrobiłeś?

Szli dalej w stronę schodów,  ich głosy odbijały się cichym echem od murów szkolnych.

— To nie do końca to samo. Zawsze stawiałem sprawę jasno. Wiedzieli o co mi chodzi. Nikomu nie dawałem nadziei…

— Czuli ją jak tylko zabierałeś kogoś na randkę. Micah także nie dał ci nadziei — dodał Greenwood. — Ty sobie jej narobiłeś. Może warto tego nie robić, kiedy jedynie ktoś ci się podoba,  ta osoba nie odpowiada na zainteresowanie.

W jakiś swój pokrętny sposób Korn o tym wiedział, ale nie chciał tego słuchać.

— Zejdźmy ze mnie. Kiedy dasz drugą szansę Martinowi? Snuje się po domu jak duch.

— Nigdy jej nie stracił. Niech trochę jeszcze powalczy, aby na zawsze zapamiętał co zrobił.

— Walczy od tygodni — przypomniał Thapakorn.

Skierowali się w stronę wyjścia ze szkoły. Jeżeli któryś z nauczycieli przyłapałby ich, że się tu plączą, zamiast być na szkolnym stadionie, dostaliby ochrzan lub co gorsze zostaliby wciągnięci do jakichś zawodów.

— Nie ma ze mną tak łatwo, że przeprosi, zrobi słodkie oczka i mu wybaczę. Całował się z innym w czasie, kiedy był już ze mną. Nie ważne dlaczego to zrobił. Ważne, że w ogóle wpadł na taki pomysł. A co by było jakby go poniosło i posunąłby się dalej? Nie był trzeźwy. Wtedy się raczej nie myśli rozsądnie.

— Czyli ostateczny wynik będzie taki, że mu wybaczysz?

— Już mu wybaczyłem.

Jakby nie mógł tego zrobić, kiedy co dnia i nocy tęsknił za nim. Karząc Martina ukarał i siebie, ale czuł, że tak musi być. Jeżeli mają być razem, to nie może już się powtórzyć tamta sytuacja. Wciąż ją widział oczami wyobraźni. Wciąż bolało. Dlatego starał się być twardy, by znów nie musieć tego przeżywać. Każdemu lekcja się przyda. Dwa dni temu prawie złamał swoje postanowienie, kiedy obudził się, wyszedł na balkon,  na trawniku zobaczył ogromne serce, którego kontury stworzono z płatków czerwonych róż. Wiedział, że Martin go kocha. Okazywał to ciągle różnymi gestami. Zostawiał liściki z wyrazami miłości i przeprosinami w jego szafce szkolnej, to wciąż kupował mu ulubiony sok, który już czekał na niego na stołówce. Na lekcjach podrzucał mu karteczki z wyrysowanymi sercami. Nawet nauczyciele na to już nie reagowali, jakby także współczuli Reynoldsowi. Może poza panią od angielskiego. Tej to zawsze wszystko nie pasowało. Dlatego jedynie na jej lekcjach nie działo się nic, co sprawiało, że serce Quinna miękło.

 

*

 

Martin przygotowywał się do ważnego meczu. Chętnie wziąłby udział w innych zawodach sportowych. Niemniej trener zakazał tego drużynie. Mieli skupić się tylko na meczu i oszczędzać na niego siły. Niedługo miał się odbyć wyścig par. Dwie osoby miały zostać związane ze sobą, zarówno nogi jak i ręce,  potem wystartować w wyścigu, którego ukończenie wiązałoby się ze zgodną współpracą dwójki osób. Mógłby wystartować z Quinnem. Tak to mógł teraz tylko stać i rozglądać się po ludziach, ale nigdzie nie mógł chłopaka wypatrzeć.

Wystarczyłoby mu tylko to, że zobaczyłby Quinna i już czułby się lepiej. Ten nawet nie musiałby na niego spojrzeć. Greenwood mógłby nawet udawać, że Martin nie istnieje, ale i tak Reynolds pielęgnowałby te chwile. Dla kogoś, kto bardzo tęskni za osobą, którą kocha, nawet takie epizody były mile widziane. Wprawdzie, wolałby, aby pomiędzy nimi się ułożyło. Mimo to rozumiał już swojego chłopaka i nigdy w życiu nie chciał przeżywać powtórki. W dodatku myśl, że Quinn zerwałby z nim była straszna.

— Trener woła na pogaduchy — zagadał do niego Gerard.

Martin odwrócił się w stronę przyjaciela. Znowu było pomiędzy nimi dobrze. Bez niego nie wiedziałby jak przetrwałby ostatnie tygodnie. W końcu, zdobył się na rozmowę z Gerardem, wyjaśnili sobie wszystko i cieszył się, że odzyskał brata. Bo tym dla niego ten chłopak był. Po cichu mu jednak zazdrościł tego, że związek Frosta kwitł na całego,  jego utknął w martwym punkcie. Oliver miał ostatnio mniej czasu dla Gerarda, bo dużo wolnych chwil spędzał z Darrenem na dopracowywaniu jutrzejszego występu, który miał być atrakcją jak występy muzyczne,  mimo to miłość rosła.

— Oliver przyjdzie na mecz?

— Tak, akurat skończy trening. Po meczu on, ja, Darren i Dana idziemy na pizzę. Taka podwójna randka.

Często wychodzili we czwórkę. Pomiędzy Daną,  Darrenem działo się dużo. Miłość kwitła w powietrzu. Martin doskonale wiedział co ta dwójka czuje. Jego uczucia do Quinna rozbudziły się jeszcze bardziej. Nie sądził, że to jest możliwe, bo wydawało mu się, że już kocha go do granic możliwości. Teraz wiedział, że tych granic nie ma, bo uczucie może rosnąć bez końca.

Uśmiechnął się, kiedy w końcu zauważył swojego chłopaka. Miał nadzieję, że przerwa, której zażądał Quinn w końcu dobiegnie końca. Przerwa jednak lepsza była niż zerwanie.

— Pogapisz się na niego potem. Teraz chodź, bo nam trener nogi z dupy powyrywa.

Gerard złapał przyjaciela za koszulkę i pociągnął w stronę szatni. Przewrócił jeszcze oczami na tak beznadziejnie zakochanego Martina. Poniekąd go jednak rozumiał. Także kocha i to mocno. Z tą różnicą, że nie musi już tęsknić za swoją połówką serca. Za to Martin umierał z tęsknoty. Frost i ich paczka mieli nadzieję, że w końcu to się skończy.

 

*

 

Mahawan wskazał Quinnowi ławkę na której mogli usiąść. Nie dane mu było jednak do niej dotrzeć, bo na jego drodze stanęła nauczycielka wychowania fizycznego. Młoda, energiczna kobieta wycelowała w niego palec i oznajmiła:

— Porywam cię. Będziesz biegł.

— Że co?

— Jeden chłopak skręcił kostkę. Na równej drodze, rozumiesz? Także potrzebujemy zawodnika. Nadajesz się. Dobrze biegasz. Nie ma odmowy. Każdy kto bierze udział, dostanie dobrą ocenę ze sprawowania. Kto odmówi na rzuconą prośbę nauczyciela, dostanie niepochlebną uwagę ze sprawowania. Leć przebrać się w strój sportowy i wracaj. Będziesz biegł w parze.

Korn mógł tylko westchnąć. Nie chciał otrzymać złej uwagi ze sprawowania. Nie miał wyjścia i oddawszy swoje rzeczy Quinnowi, wrócił do szkoły. W swojej szafce zawsze trzymał dodatkowy strój sportowy. Koszulka i spodenki oraz buty. Przebrał się szybko w toalecie i wrócił na boisko. Odnalazł nauczycielkę  ta, powiedziała mu o co chodzi w tym biegu.

— Przede wszystkim chodzi o dobrą zabawę i odprężenie przed czekającymi was w przyszłym tygodniu testami — mówiła kończąc.

O testach nie chciał nawet myśleć. Będzie tego nawał. Jeżeli jego głowa wtedy nie wybuchnie, to uzna ten stan za sukces.

— W takim razie gdzie moja para? — zapytał.

— O tam.

Korn spojrzał w miejsce, które wskazała wuefistka i zaczął rozważać, czy nie lepsza by była zła uwaga ze sprawowania niż ta dobra. Kobieta jednak popchnęła go do jego pary, więc nim zorientował się, powiedział:

— Hej, chyba jesteś moją parą.

Micah przerwał rozgrzewkę kiedy usłyszał ten głos. Zbyt znajomy, zbyt głęboki i zbyt miły dla jego ucha oraz głupiego serca. Spojrzał na chłopaka, którego unikał jak ognia. Tak się starał, aby się nie sparzyć,  tu ogień sam przylazł. Nawet wyrzucił Korna ze znajomych na Facebooku. Zawsze uważał takie zachowanie za głupie,  sam tak zrobił. Po co go w ogóle wcześniej przyjął, nie miał pojęcia. To był odruch. Wczoraj potrzebował bardzo dużo silnej woli, aby go usunąć. Nie chciał już oglądać jego zdjęć. Czytać komentarzy od ludzi, którzy ciągle zapraszali Korna na spotkania, randki, czy choćby na sok. Dodatkowo zdjęcia Korna miały tyle tych cholernych serduszek. Złapał się też na tym, że wpatruje się w jego oczy.

Mahawan miał nieziemsko piękne oczy. Odkrył to wczoraj. Pragnął się w nie wpatrywać. W te najpiękniejsze na świecie oczy, które na żywo okazywały się być fenomenalne. Jemu zawsze mówiono, że ma zniewalające oczy, otoczone kaskadą czarnych, gęstych i długich rzęs. To jednak nic w porównaniu z oczami Korna. Były cudowne. Były jak huragan na oceanie. Chmurne, nieprzejednane i w dodatku jak patrzyły na niego, to serce chciało go zabić.

— Rozciągnij się i rozgrzej. Nikt nie chce, abyś podczas biegu dorobił się kontuzji — odparł chłodno Micah. To tylko bieg, da radę.

— Pokażesz mi jak?

Micah doskonale wiedział, że chłopak kłamie. Korn był znacznie lepszy w sporcie od niego. Nieraz widział jak biega na lekcji, kiedy te odbywały się już ostatnio tu na stadionie. Nie, żeby podglądał go czy cokolwiek. Po prostu zdarzyło mu się popatrzeć, kiedy tędy przechodził.

Unikając jego spojrzeń, postanowił udawać, że uczy tego cymbała. Inaczej ten byłby gotów nie rozgrzać mięśni i coś mógłby sobie zrobić.

Kilka minut później byli już gotowi. Stanęli do siebie bokiem,  ich nogi zostały związane razem, później ręce. Dla Micaha nie było to komfortowe, ale Korn czuł się jakby właśnie wygrał ważną nagrodę. Chwycił siedemnastolatka za rękę,  ten próbował od razu uwolnić dłoń.

— Jeżeli będziemy się trzymać za ręce, to będzie nam łatwiej. Mamy teraz trzy nogi, bo nasze dwie muszą współpracować jak jedna, i musimy się jakoś zgrać, aby dojść do mety.

— Wykorzystujesz sytuację, aby mnie trzymać za rękę.

— To też.

Micah tylko przewrócił oczami, ale już nie zabierał dłoni. Tyle mógł wytrzymać. To tylko sto metrów. Potem się od niego uwolni.

— Dlaczego mnie wywaliłeś z fejsa i czemu mnie unikasz?

— A dlaczego miałbym tego nie robić? Już powiedziałem, że nie zamierzam być jedną z twoich ofiar.

— Nie jesteś. Inaczej bym tyle…

— Skup się, bo zaraz będzie start.

Korn już nic nie powiedział, ale jak jeszcze kilkanaście minut temu chciał się poddać, tak teraz zamierzał jeszcze raz zawalczyć. W jego głowie nawet narodził się plan, tylko musiał się upewnić, że Micah pojawi się na jutrzejszym koncercie.

Wystartowali z lekkim opóźnieniem, ale na szczęście nie mieli z biegiem tak dużych problemów jak inni. Nie śpieszyli się. Tu najważniejsze było zgranie kroków. Bez tego już leżeliby jak para obok. Korn nadawał tempo,  Micah dostosował się. Palce ich dłoni mocno ze sobą spletli. Mahawan już nie chciałby puścić dłoni chłopaka, ale w końcu zostaną rozwiązani. Na razie, po prostu cieszył się chwilą. Ta jednak szybko umknęła, kiedy przez głupie myśli zdekoncentrował się i potknął. Ich nogi zaplątały się o siebie i po chwili Korn leżał na trawie,  Micah na nim górną połową ciała.

Ich twarze znalazły się bardzo blisko. Oczy wpatrywały jedne w drugie. Micah przełknął tworzącą się w gardle gulę. Czuł jak mu jest gorąco i to nie z powodu biegu, którego nie ukończyli. Już komuś wiwatowano.

— To chyba nie nam — rzucił Korn.

Micah uniósł głowę, aby się rozejrzeć.

— Nam tylko robią zdjęcia — powiedział bezwiednie.

Zadowolony z ich sytuacji Mahawan, uniósł wolną rękę i położył ją na głowie chłopaka, by zmusić go, aby ten znów na niego spojrzał. Kiedy tak się stało, po prostu zapytał:

— Dlaczego mnie nie lubisz?

Na to pytanie nie zdołał uzyskać odpowiedzi. Ktoś do nich podszedł, zaczął ich rozwiązywać, zadawać pytania, czy nic im się nie stało. Potem Micah zniknął, jakby rozmył się w powietrzu. Nie odnalazł go nawet później,  w czasie meczu szczególnie się rozglądał.

— Uważaj, abyś nie skręcił sobie karku, tak kręcisz tą głową — ostrzegł go Quinn.

Oni, razem z ich paczką, za wyjątkiem tych osób, które właśnie biegały po boisku za piłką, siedzieli na trybunach skąd mieli doskonały widok na mecz. Greenwood szczególnie mocno kibicował, kiedy piłkę przejmował Martin. Przeciwnicy niestety nie raz mu ją odebrali, więc psioczył na nich ile się dało.

— Widzisz gdzieś go?

Quinn nie musiał pytać o kogo chodzi.

— Nie widzę.

— On widzi tylko Martina — wtrąciła Dana,  potem wstała i zaczęła wrzeszczeć, kiedy ich drużyna przejęła piłkę i właśnie biegła w stronę bramki przeciwnika. — Dawajcie gola! Strzelaj, Nicholls! Do boju chłopaki!

Potem krzyknęła tak głośno, że znajdujący się obok niej Darren miał ochotę zatkać sobie uszy.

— Ona tak zawsze? — zapytał Olivera.

— Zawsze.

Christopher strzelił pierwszego gola,  część trybun, gdzie znajdowały się osoby z ich liceum oszalała z radości. Tylko Korn siedział cicho i do jego jutrzejszego planu dołożył chęć poznania odpowiedzi na swoje dzisiejsze pytanie. Zaraz jednak i jego myśli zostały oderwane od Micaha, kiedy dostrzegł leżącego na boisku Martina. Chłopak trzymał się za nogę,  ból na jego twarzy wskazywał jak cierpi. Quinn wystrzelił jak z procy z ławki, nie rozumiejąc, że nie może i tak wejść na boisko. Może właśnie stanie się coś dobrego — pomyślał Mahawan i uśmiechnął się.

2023/05/14

W rytmie miłości - Rozdział 82

 

— Pytam o twoją siostrę — mówił Ryan — gdyż nie obchodziła tamtego wieczoru urodzin, kiedy ty i reszta mieliście imprezkę.

— Ona nie obchodzi urodzin od kiedy skończyła sześć lat. Uznała, że tego nie lubi, zmusza to ludzi do wydawania pieniędzy na prezenty, które w dziewięćdziesięciu procentach nie są trafione. Zawsze jednak coś jej z rodzicami podrzucimy. Każdy wtedy udaje, że to nie jest prezent urodzinowy. Nie pytaj, co ją do tego tak naprawdę skłania, bo nie wiem.

— Nie pytam. Na razie to czego chcę, to trzymać ciebie w ten sposób.

Mocniej ścisnął Elliotta, obejmując go jedną ręką.

— Dobry sposób na dobre towarzystwo przy piciu herbaty — odparł Ross, wpatrując się głęboko w oczy Ryana, który upił łyk gorącego napoju.

— Bardzo dobra, ale od rana mam ochotę zasmakować czegoś innego. Jestem przez to nawet zazdrosny o samochód.

Elliott wziął z ręki mężczyzny kubek i odstawił go. Potem objął go rękoma wokół piersi, przez co stali naprawdę blisko siebie i zapytał zalotnie:

— Pokażesz na co masz ochotę?

Ryan uwielbiał to, że Ross staje się przy nim tak pewny siebie i do tego coraz bardziej uczy się jak go kusić. Przechylił lekko głowę na bok, zbliżył swoje usta do jego ust i zanim je pocałował, szepnął:

— Pokażę ci.

Elliott wiedział co się stanie, ale wyrwało się z jego ust niekontrolowane westchnienie, kiedy poczuł jak Ryan nakrywa je swoimi. Partner pocałował go mocno i głęboko, pokazując jak bardzo go pragnie. Trzymał go jeszcze mocniej przy sobie, jakby bojąc się, że Elliott wycofa się. Jednak gwałtowność pocałunku, silne ciało mężczyzny przy nim, sprawiły, że otarł się o niego i jęknął. Jęk utonął w ustach Ryana, którego język czynił cuda,  jego biodra docisnęły się bardziej do bioder Rossa.

Whitener czuł, że chłopak jest twardy, jemu też niewiele brakowało do tego stanu. Mógłby to przerwać, ale nie chciał. Potrzebował tego jak spragniony wody na pustyni. Po tym jak reagował chłopak, domyślił się z łatwością, że obaj nie mają w planach odsunięcia się od siebie. To tym razem Elliott pocałował go głęboko i pierwszy zaczął odpinać guzik w jego spodniach, potem zamek. Chwycił więc rękę Rossa, ale nie po to, aby go powstrzymać, ale by ten go chwycił za członka, ale nie przez bieliznę. Dziewiętnastolatek nie sprzeciwiał się temu.

— Bez obaw, możesz mnie dotykać. Jestem czysty. Chodzi o higienę i w ogóle — powiedział na chwilę odrywając się od ust Elliotta. Chciał go zapewnić, że wszystko jest w porządku również wydawałoby się w tak zwyczajnych sprawach jak higiena. Sięgnął do jego spodni.

— Wiem. Ja też i przestań gadać — odparł Ross, owijając palce wokół jedwabistej i twardej długości.

Wyjął na wierzch penisa mężczyzny,  kiedy ten uwolnił także jego członka, Elliott spojrzał w dół i sapnął. Ryan był równie twardy jak on. Nie tylko tym razem go czuł, ale też widział. Przez jego ciało przebiegł prąd pożądania, silny jak nigdy wcześniej.

Ryan chwycił ustami usta Elliotta, na powrót całując go gorąco. Przysunął biodra bliżej chłopaka i swoją dużą dłonią objął ich członki razem. Ross zrobił to samo splatając przy tym ich palce. Obaj drżeli ze zbyt długo powstrzymywanej potrzeby, która teraz uwolniła się w pełni.

Całowali się namiętnie, ich języki ocierały się o siebie, zęby kąsały wargi,  ich dłonie coraz szybciej poruszały się na ich twardych jak skała kutasach, doprowadzając wysoko, prawie na szczyt przyjemności. Sączący się obficie preejakulat dawał doskonały poślizg,  ich zamroczone rozkoszą umysły przysłaniały wszelki rozsądek. Obaj byli zbyt mocno spragnieni, by myśleć nad tym gdzie są, że ktoś może wrócić do domu, nakryć ich w tak intymnej sytuacji. Potrzebowali siebie, uwolnienia z kajdan namiętności,  chęć orgazmu była silniejsza niż wszystko.

Elliott pokazał Ryanowi, że potrzebuje by go trzymać mocniej. Jego ciało, jego penisa. Mężczyzna zawarczał podniecony jeszcze bardziej i chętny sprawić partnerowi przyjemność. Głęboko w duchu cieszył się, że Ross pokazuje mu czego i jak potrzebuje, by było mu dobrze. On zaś uczył się i zapamiętywał każdy najdrobniejszy szczegół. Nawet ten, że kiedy przesunął kciukiem po główce penisa chłopaka, Elliott jęknął głośniej i zaczął dochodzić. Przez to Whitener otrzymał impuls, który również posłał go ku orgazmowi.

Doszli gwałtownie, szybko i mocno. Sperma lała się po ich dłoniach, znaczyła ubranie, kiedy wspólnie szczytowali pochłonięci rozkoszą, której tak chętnie się poddali. Ryan pocałował chłopaka, wsuwając mu język do ust, który Elliott chętnie zaczął ssać, wciąż nie przestając wić się przy nim, jakby mu nadal było mało. Mimo, że ich ciała powoli zaczęły odczuwać błogość,  napięcie seksualne opadało. Pocałunek z gwałtownego zamienił się w pełny czułości, aż zakończyło go słodkie cmoknięcie w kącik ust. Było to doskonałym kontrastem tego co działo się jeszcze przed chwilą.

— Potrzebowałem tego — wyznał Ryan, całując oba policzki partnera, czoło.

— Ja też. Jak sądzisz, dlaczego tak wyjątkowo pieściłem swój samochód dłonią? Widziałem co się z tobą dzieje. Wyobrażałem sobie, że trzymam cię w ten sposób — mówiąc to przesunął lekko po mięknącym członku.

Sam jeszcze był twardy. Chciałby jeszcze. Chciałby, aby Ryan znów przy nim doszedł. Oznaczył go spermą, mówiąc, że należy tylko do niego. Niektórzy mówili, że człowiek nie może należeć do człowieka, bo to oznacza odebranie mu wolności, ale nie sądził tak. Chciał być Ryana. Na każdy sposób.

— Ty cholerny, podstępny diable — szepnął Ryan. — Dlatego zaprosiłeś mnie na herbatę.

— Nie tylko dlatego — odpowiedział i sięgnął czystą rękę po stojący niedaleko ręcznik papierowy. Nie zdążył jednak urwać ani kawałka, bo Ryan opadł przed nim na kolana. — Co ty… — urwał, bo jakże miał mówić, kiedy mężczyzna pochylił się i wsunął sobie jego członek do ust. Uśmiechnął się przy tym, gdy spojrzał w oczy Elliotta, po czym zaczął mocno ssać jego kutasa.

Ross poddał się Ryanowi. Jego ustom, językowi. W tej chwili mógłby dać wszystko, aby to się nie skończyło. W dodatku Whitener na kolanach przed nim był widokiem, który zapisał się w jego głowie już na zawsze. Coś w nim aż krzyczało, że tylko on mógł go już takim widzieć. Palcami czystej dłoni chwycił jego długie, miękkie włosy. I już poznał znaczenie cytatu: „Trwaj chwilo, jakże jesteś piękna”.[1]

Patrzył jak jego penis wystający ze spodni chował się, to pojawiał, kiedy wchodził i wychodził z ust Ryana. Pomiędzy wargami pozostawała sama główka członka. Whitener po chwili znów brał go całego, aż do gardła.

— O cholera — wyrwało się Rossowi.

Oczarowany i w pełni już ponownie pobudzony zaczął pieprzyć usta partnera. Figlarny błysk w oku Ryana oznajmił, że to jeszcze nie koniec. Obsunął mu trochę spodnie. Wziął członek głębiej do ust, aż nosem dotknął równo przyciętych włosów łonowych. Rękę, na której wciąż miał swoją i Elliotta spermę sięgnął za chłopaka. Patrząc Rossowi głęboko w oczy, wsunął palec pomiędzy jego pośladki, odnajdując maleńką dziurkę. Partner sapnął, ale nie oponował przed tym krokiem. Nie przestawał też wsuwać mu się do ust,  wręcz teraz przyśpieszył, kiedy on masował miejsce, gdzie jeszcze nikt inny Elliotta nie dotknął. Palec był wciąż mokry, więc ostrożnie wsunął czubek.

Ross napiął się, ale nie zatrzymał mężczyzny. Cały czas nie odrywał od niego spojrzenia. Ufał mu w pełni. Poczuł jak palec wsuwa się w niego, jak go rozciąga. Nie było to dla niego niekomfortowe, lecz przyjemne i na pewno nowe doznanie. To samo odczucie pędziło od jego kutasa do całego ciała. Pełne, cudownie zarysowane usta Ryana rozciągały się wokół jego kutasa robiąc mu dobrze.

Ryan poruszył w nim palcem. Wsunął go i wysunął. On zacisnął swoje na włosach mężczyzny. Nagle, gwałtowna rozkosz przemknęła przez każdą komórkę w ciele Elliotta. Wiedział co to jest, ale nie sądził, że jest to aż tak wspaniałe i silne odczucie. Takie wręcz nie do wytrzymania,  chce się, aby ono nigdy nie ustało. Doszedł ponownie,  świat wokół niego zawirował.

Ryan przełknął tę odrobinę spermy jaka wypłynęła z członka Elliotta. Wysunął z niego palec, robiąc to powoli, by nie sprawić mu nawet małego ukłucia bólu, jakimś gwałtownym ruchem. Wylizał do czyta penisa, który tym razem zmiękł do końca, jakby to co dostał było w końcu wystarczające. Chciał koniecznie wiele razy sprawdzać, czy Ross może często szczytować dwa razy pod rząd. Potem podniósł się i wciąż zamroczonego Elliotta pocałował leniwie, wręcz sennie. Zapiął mu spodnie i objął.

— Nie wiem czy jestem w stanie ustać — szepnął chłopak czując się jakby nie miał już sił.

Ryan zaśmiał się cicho po czym, wziął chłopaka na ręce. Elliott zaczął protestować mówiąc, że jest ciężki, ale Whitener się z tym nie zgodził. Zaniósł go do jego pokoju. Ross zasypiał mu w ramionach. Ułożył go na łóżku i nakrył kocem. Sam poszedł do łazienki, gdzie umył ręce oraz wyczyścił ze śladów nasienia koszulę. Potem wziął mokry ręcznik i wrócił do Elliotta. Wytarł mu porządnie rękę, na której także były ślady spermy. Porzucił ręcznik na podłodze i wsunął się pod koc.

— Zostanę z tobą przez chwilę — szepnął.

Dziewiętnastolatek nie miał nic przeciwko temu. Chętnie wtulił się w gorące ciało partnera. Mając w głowie to, co przeżyli, oraz jak później się nim Ryan zaopiekował, zasnął uśmiechając się. W tej chwili byli tylko dla siebie. Dla nich obu od dzisiaj zaproszenie na herbatę, nabrało nowego znaczenia.

 

*

 

Liam stanął w otwartych drzwiach. Widok zmęczonej twarzy ojca, któremu jakby nagle przybyło lat, podpowiedział Gerardowi, że nie był to ten sam człowiek, z którym ostatnio się spotkał. Oczy Liama chwilę spoczęły na Oliverze i jego stroju. Gerard przygotował się do walki z mężczyzną. Ten jednak tylko westchnął i odsunął się wpuszczając ich do środka.

— Co tu się stało? — zapytał już po chwili chłopak, omiatając wzrokiem pomieszczenie, które zapamiętał jako nieskazitelnie czyste, wiecznie białe, jakby sterylne.

Teraz śledził wzrokiem rozlane na stoliku i dywanie wino. Rozbitą butelkę, która podzieliła los wazonu. Tylko, że ten leżał pod ścianą, jakby specjalnie ktoś nim w nią uderzył. To miejsce, w ogóle wyglądało jak pole walki. Fotel leżał na boku, tak jak krzesło w części jadalnej mieszkania. Knapa była przesunięta,  obrazy na ścianach, które były wręcz chlubą pani domu, zrzucone leżały smutno na podłodze. Zbierane przez Margaret Frost porcelanowe figurki, których stałe miejsce znajdowało się na półce nad kominkiem, także podzieliły los wazonu i obrazów. Jakby ktoś jednym ruchem ręki zmiótł je z ich stałego miejsca. Wszystko to było tylko małym procentem tego, co widział Gerard.

— Huragan tu przeszedł?

— Twoja mama — padła odpowiedź tak samo zmęczonym głosem, na jaki wskazywał wygląd Liama.

Gerard obejrzał się na ojca.

— Mama?

— Godzinę temu zabrali ją karetką do szpitala psychiatrycznego. Ona całkiem oszalała. Co ja mówię — przeciągnął dłonią przez twarz, na której jakby w jednej chwili przybyło zmarszczek — cały czas była szalona. Cały ten czas, te minione lata. Szalona — powtórzył. — Uświadomiłem to sobie wtedy w więzieniu. Wtedy zobaczyłem kryjącego się w niej potwora. Ukrywał się w jej głowie cały ten czas. Tamtego dnia pokazał się. Dzisiaj wyszedł.

Gerard spojrzał na Olivera, który również na niego patrzył. W spojrzeniu chłopaka odnalazł dużo troski. Potem ponownie zwrócił uwagę na ojca, który usiadł ciężko na kanapie, bezradnie rozglądając się wokół zniszczeń.

— Widziałem to w niej w ostatnich dniach, jak furia narastała. Była ciągle zła,  jej plany mnie przerażały. Chciała wszystkich zniszczyć. Tych którzy odebrali jej idealność pod każdym względem. Idealność — zaśmiał się ponuro — co to w ogóle za słowo. Często go używała. Chciała być bogata, ceniona w świecie, mieć ważnych znajomych, nawet za cenę wszystkiego. Wszystko co jej przeszkadzało potępiała i niszczyła. Nawet swoich synów. Willy jest głuchy, więc nie pasował do jej wyobrażeń. Ty… — westchnął równie ciężko jak to co go przygniotło. — Chciała cię wyzwolić. Planowała zmusić cię do terapii, byś się wyleczył z tego jaki jesteś. Byłem głupi i nie widziałem, że to ona jest chora i potrzebuje pomocy. Teraz jest za późno. Widziałem minę lekarza. Jest źle.

— Co się dzisiaj stało? — zapytał ostrożnie Gerard.

Postawił fotel na małe, chromowane nóżki i usiadł na nim. Oliver przystanął niedaleko, nie wtrącając się w rozmowę. Martwił się, ale nie o tę kobietę,  o swojego chłopaka. Tym, jak ten to zniesie. Spojrzał po sobie i nagle jego strój oraz plany, które miał, przestały mieć znaczenie. Chcieli tu przyjechać. Skonfrontować się z rodzicami Gerarda. Powiedzieć im, że znają całą prawdę i odciąć się od nich. Pokazać, że dla Gerarda nie ma znaczenia, to jak ubrany jest Oliver. Czy nosi spodnie, czy sukienkę, nie miało znaczenia, kiedy łączyły ich bezcenne uczucia. Tak się jednak nie stało, bo zastali miejsce bez Margaret i pełne bałaganu.

— Margaret — kontynuował Liam — usłyszała, że Norman Grant został przeniesiony do innego więzienia i jej plan pomocy mu w ucieczce nie wypalił. Chciała, aby dokończył to co powinien jej zdaniem zrobić te parę lat temu.

Oliver mimo, że wiedział o tym, to na te słowa aż wzdrygnął się. Zimne dreszcze wspięły się po jego kręgosłupie,  on miał ochotę otulić się ciepłym płaszczem. Dotknął jednego z nadgarstków, uprzednio przesuwając wyżej bransoletki. Wśród nich była ta, której bliźniaczy odpowiednik nosił jego chłopak. W jednej chwili zdecydował się skorzystać z propozycji Gabriela. Chciał zapomnieć.

— Potem na dokładkę — mówił dalej Liam Frost — zobaczyła twoje zdjęcie i twojego… — zawiesił głos, jakby to słowo nie mogło przejść mu przez usta — chłopaka. Tak, twojego chłopaka. Wściekła się. Już wiedziała, że plan rozdzielenia was nie powiódł się. Zaczęła wszystko wokół siebie rozwalać. Była nie do opanowania. Jakby demon szaleństwa ją całkowicie już opętał. Gdyby, w tamtej, chwili ktoś poprosił mnie, abym opisał wygląd demona, wskazałbym mu moją żonę. Wrzeszczała, że nas pozabija. Potem wyszła na balkon i chciała skoczyć. Złapałem ją. Walczyła ze mną. Nie sądziłem, że może mieć tyle siły. Zamknąłem ją w łazience. Całkiem ją zniszczyła. Nawet swoje ukochane lustro stłukła w drobny mak. Wtedy nawet nie myślałem, że może wziąć szkło i podciąć sobie żyły. Ale tak się nie stało. Albo już nie myślała o zabiciu siebie, albo… Sam nie wiem. Zadzwoniłem po pomoc. Przyjechali szybko. Lekarz dał jej silne leki, ale te ledwie zadziałały. Kiedy ją zabierali krzyczała, że zemści się na mnie za to co jej zrobiłem. A ja ją tylko kochałem.

Liam wstał i podszedł do okna. Chwilę pozostawał w ciszy, jakby chcąc poukładać sobie w głowie dalsze słowa, potem mówił dalej:

— Margaret prawdopodobnie nigdy nie opuści szpitala psychiatrycznego. Dzwoniłem tam przed waszym przyjściem. Została na razie zamknięta w izolatce. Załatwię jej dobrą opiekę, ale tylko tyle mogę zrobić. Nie chcę jej więcej widzieć. Mam dość. Zniszczyła mi życie. Zostawiła w długach. Sprzedam to mieszkanie by je spłacić. Może wyjdę na zero, ale pewności nie mam. Może spełnię swoje marzenie z młodości.

— Jakie? — zapytał Gerard robiąc to cicho, jakby zadanie tego pytania głośniej, miało zniszczyć chęć spełnienia marzenia ojca.

— Chciałem zostać kierowcą autobusu. Dla twojej mamy było to zajęcie nie do pomyślenia. A ja od zawsze kochałem autobusy.

Gerard przypomniał sobie, że jako mały chłopiec odkrył w piwnicy kolekcję modeli, która spakowana wciąż czekała na właściciela. Modele robione były przeróżną techniką. Zwykły plastik czy klejone, pięknie wykonane autobusy, jedne większe od dłoni dorosłego mężczyzny, inne mniejsze, były dla kogoś czymś cennym.

— Co do ciebie, synu, to żyj jak chcesz. Ja ci nie będę przeszkadzał. Nawet w adopcji Williama. I nie myśl o matce, która tak naprawdę nią nie była. Ciesz się życiem. Idź na studia, pracuj i kochaj. Idźcie już — rzekł, nie patrząc na nich. — Ja tu posprzątam. Tak samo zamierzam zrobić w swoim życiu. Najwyższa na to pora. Powiedz babci i dziadkowi co się tutaj stało. Dodaj, że ich odwiedzę. Nie oczekuję wybaczenia, ale przeprosić muszę. W końcu klapka z oczu spadła. Zmykajcie.

Gerard chciał zaproponować, że zostanie i pomoże sprzątać, ale wyczuwał, że Liam chciał zostać sam z potworami, które także jeszcze w nim tkwiły głęboko. Minie dużo czasu zanim je pokona. Czy jednak do końca się ich pozbędzie, tego nikt nie wiedział. Wyrwał się jednak spod złego wpływu toksycznej żony.

— Możesz być kierowcą autobusu — powiedział wychodząc.

Po raz pierwszy dostrzegł na twarzy ojca uśmiech, kiedy ten się odwrócił w jego stronę.

 

*

 

Godzinę później Gerard rozłączył się po tym jak rozmawiał z Martinem. Chłopak zrobił pierwszy krok, ku powrocie ich przyjaźni. To nic, że głównie pytał o radę, jak sprawić, aby Quinn mu wybaczył. Dla Frosta to wiele znaczyło. Niewiele mu poradził, poza tym, aby Reynolds był cierpliwy. Łatwe to nie będzie, ale w końcu zostanie mu wybaczone. Nie mógł mu jednak powiedzieć, że to będzie łatwe i szybko się stanie.

— Jest niecierpliwy — powiedział do stojącego na zewnątrz Olivera.

Znajdowali się na dobrze już sobie znanym wzgórzu. Na tym, na którym krzyczeli po spotkaniu z rodzicami Gerarda. Wtedy krzyczeli ile sił w płucach, teraz po prostu chcieli tu przez chwilę pobyć.

— Znajdzie cierpliwość. Całował się z innym, Quinn nie odpuści łatwo — odparł Oliver przysiadając na masce. Jego spódnica podwinęła się odsłaniając dużą część uda.

Oczy Gerarda od razu tam podążyły,  grzeszne myśli wróciły. Podszedł do chłopaka i stanąwszy przed nim, przesunął palcami po nagiej, gładkiej skórze. Od dawna się już nie kochali i coraz bardziej tego chciał. Nie umiał jednak o tym powiedzieć swojemu chłopakowi, ani pokazać gestem o co mu chodzi. Tygodnie rozłąki zrobiły swoje i chwilami czuł się tak, jakby dopiero zaczynali bycie razem.

— Dostaniesz wszystko czego chcesz — szepnął Oliver.

Po spotkaniu z Liamem sądził, że nie powinien dzisiaj zaciągać Gerarda do łóżka, ale po tym jak chłopak właśnie przesunął palcami po jego udzie, kierując się na wewnętrzną stronę, jego plan na nowo rozpalił w nim ogień. Odchylił lekko nogę, aby pozwolić swojemu chłopakowi zbadać wewnętrzną część uda. Dłoń Gerarda przesunęła się wyżej,  wzrok który posłał Oliverowi mówił, czego chce. Mogliby znów być tak blisko siebie. Mówić, że chcą tego,  przede wszystkim oddać się sobie pełni pasji.

— Czego chcesz, Gerardzie? — zapytał Grant, wychylając się do tyłu i podpierając na łokciach.

— Ciebie — odpowiedział Frost, którego penis, już twardniał, kiedy widział takiego Olivera.

Chłopak wyglądał tak, jakby się miał mu oddać na masce jego samochodu. Wokół nie było żywej duszy, nigdy nikt tu nie przyjeżdżał, czy w takim razie mógłby znaleźć się tu, głęboko w nim schowany,  Oli oplatałby jego biodra swoimi długimi nogami. Pochylił się nad chłopakiem, który wpuścił go między swoje uda i pocałował go. Opierając się na jednej ręce, drugą przesunął w górę jego uda.

Oliver poddał się głębokiemu pocałunkowi. Język Gerarda splatał się z jego, kiedy on rozłożył nogi i uniósł je, by nimi docisnąć chłopaka do siebie. Czuł jak palce Frosta zahaczają o pasek jego koronkowych majtek. Potem przesuwają się na pośladek, ściskają go.

— Jakie to wygodne jak masz na sobie sukienkę lub spódnicę — szepnął Gerard, całując teraz chłopaka po szyi. — Mógłbym teraz…

— Wejść we mnie. Dokończ to mówić. Wejść we mnie.

— Wejść w ciebie. Zatonąć w twojej małej, ciasnej dziurce i rozkoszować się, tym jak ci dobrze — mówiąc to odsunął materiał majtek i dotknął miejsca o którym mówił. Trafił na coś, co było wsunięte w odbyt Olivera.

— Nawet nie wiesz, jak to cholerstwo mnie pobudza — oznajmił Grant, kiedy chłopak odnalazł wtyczkę analną, która go rozciągała i pieściła. Zrobił to po to, aby być gotowym dla swojego chłopaka. — Zdejmij je i wsuń się we mnie — mówiąc to sięgnął do spodni Gerarda, aby je rozpiąć. Nie chciał czekać. Chciał go poczuć w sobie. Chciał szybko i teraz.

Jęknął przeciągle, kiedy Frost poruszył wtyczką analną. Odrzucił na kark głowę i rozchylił nogi. Jego spódnica uniosła się wyżej, prawie owijając się wokół jego bioder. Gerard teraz widział czarne, koronkowe majtki i penisa uwięzionego w nich. Pochylił się trochę i docisnął usta do twardego kutasa. Materiał bielizny był cały mokry. Polizał go,  potem docisnął język do twardej długości. Chłopak zafalował biodrami, jęczał cicho.

— Odwróć się — poprosił Olivera, co ten szybko zrobił.

Gerard aż głośno wciągnął powietrze przez nos, mają prawie przed swoją twarzą jędrne pośladki. Były twarde od ćwiczeń. Jedną ręką zdjął majtki i rzucił je na trawę. Rozchylił pośladki i wyjął ostrożnie wtyczkę. Potem pochylił się polizał rozluźnioną dziurkę. Oliver natychmiast wypiął się,  głośny, kolejny już jęk, wyszedł z jego ust.

— Tak mi rób. Właśnie tak — powtarzał Grant raz za razem, kiedy jego chłopak lizał go. Chciał szybkiego seksu, by się nasycić, ale nie umiał z tego zrezygnować. Frost miał niesamowicie dobry język i bardzo lubił mu to robić.

— Gdybym mógł, lizałbym cię tak ciągle.

— Nie zawsze możemy, ale teraz tak. Przygotowałem się dzisiaj dla ciebie.

— Wiem — odparł i ponownie przesunął płaską częścią języka po dziurce odbytu.

Rozpiął spodnie, wyjmując swojego penisa. Poruszał po nim dłonią,  język starał się wsunąć do mokrej od śliny i użytego wcześniej żelu intymnego dziurki. Jego jądra zaciskały się, jakby miał zaraz dojść, ale chciał stopić się z tym chłopakiem. Odsunął się i opuścił go tak, aby ten wciąż leżał na masce, ale jego wypięty tyłek znalazł się tuż przy kroczu Gerarda.

Oliver obejrzał się przez ramię. Sięgnął za siebie, by odchylić palcami pośladki.

— Wsuń się już.

Gerard patrzył na to jak jego penis masuje wejście, w które się wsunie. Pomógł sobie ręką i powoli zatonął w ciepłym wnętrzu. Gdy tylko tam się znalazł okrył swoim ciałem ciało Olivera. Nie oparł się temu, aby nie poruszać się w nim. Tylko był tak blisko szczytowania, że nawet za pierwszym razem nie był tak szybki.

— Przepraszam — powiedział, kiedy zrobił o jeden ruch za dużo.

Oliver czuł, jak chłopak dochodzi w nim,  potem na niego, kiedy wysunął się i dokończył ręką. Znów się obejrzał i widział z jaką fascynacją Frost przygląda się jego pośladkom i odbytowi pokrytym spermą. Tak, dzisiaj chciał być brudny dla swojego chłopaka. Ale chciał też mieć go w sobie i dojść, kiedy ten kutas nabije go na siebie.

— Przepraszam, po prostu za długo. Chodź do mnie.

Zamierzał dokończyć chłopaka w swoich ustach lub ręką, ale Oliver nie tego pragnął.

— W porządku. Rozumiem. Ale poczekajmy aż dotrzemy do domu.

— Nie chcesz? — zapytał Frost patrząc na twardego kutasa Olivera. Główka była cała czerwona,  kiedy chłopak wstał, nawet spódnica nie potrafiła zasłonić tej twardości.

— Chcę. Och, chcę. Ale poczekam, aż będziesz we mnie. Co stanie się szybko.

Schował penisa Gerarda do jego spodni, ale nie zapinał go. Potem wrócił do samochodu. Na siedzenie położył swoją bluzę, której ostatnio zapomniał i usiadł. Kiedy Gerard znalazł się obok, zrobił dla chłopaka przedstawienie. Zaczął dotykać i masować się po kroczu, przez spódnicę.

— Jedź do domu.

Frostowi nie trzeba było niczego dwa razy powtarzać. Nie, kiedy jego chłopak tuż obok masturbował się, potem wsunął dłoń pod bluzkę i pieścił swoje sutki. W dodatku wyginał się przy tym i jęczał zachowując się jak kotka w rui.

— Kurwa, mam nadzieję, że nie będzie korków i świadków tego jak wysiadamy z samochodu.

— Wjedziemy do garażu. Wziąłem pilota — wysapał Oliver unosząc spódnicę i owijając palce wokół swojego członka.

— Chciałbym abyś się teraz spuścił w ten sposób. Zrób to, kochanie.

Oliver spojrzał na Gerarda spod wpółprzymkniętych powiek. Jeszcze tego nie robił w ten sposób. Nie kiedy jechali i każdy mógł go zobaczyć przez szybę samochodu, kiedy stanęli na światłach. Ale miał to gdzieś. Objął palcami swojego kutasa, opuścił się niżej by unieść nogi i je rozłożyć. Tylko po to, aby sięgnąć palcami drugiej ręki do swojej dziurki, wciąż chcącej penisa w sobie.

Gerard mało nie oszalał obserwując to przedstawienie. Jego penis ożywił się natychmiast. To, że nie był w zapiętych spodniach,  nawet dobrze schowany w bieliźnie sprawiło, że główka wystawała lekko. Przeklinał ciągle wlekącą się drogę. Chciał dołączyć do Olivera, dotykać go, być w nim. Przyjemnie jednak się oglądało to jak chłopak sam sprawiał sobie rozkosz,  potem jak doszedł pieprząc się palcami i wbijając w swoją pięść. Sperma wylądowała na spódnicy,  on chciał wylizać to wszystko.

Jednak kiedy piętnaście minut później dojechali na miejsce,  Oli przez całą resztę drogi wciąż się dotykał, by w końcu znów być twardym, myślał już tylko by go wziąć . Dlatego jak tylko opuścili samochód w zamkniętym garażu, docisnął Oliego do ściany, chwycił go i uniósł.

Oli owinął nogami biodra Gerarda, kiedy ten opuszczał go na swojego penisa. Trzymał go mocno, by wbić się ostro w niego. Tym razem Frost nie wyglądał jakby zaraz miał dojść. Mimo to obaj wiedzieli, że to będzie szybkie. Nawet Gerard jęczał i rozkoszował się, dociskając do ściany swojego chłopaka,  co dopiero Oliver, który czuł całym swoim ciałem sprawianą mu przyjemność jak i siłę tego, którego kochał.

Gerard wbijał się niego niemalże karnymi ruchami. Całował go po szyi. Spódnica ponownie była owinięta wokół jego bioder,  jej właściciel wychrypiał prosząco:

— Pieprz mnie. Mocno.

To było dla Frosta niczym rozkaz. Poruszał się w nim szybciej, wciąż nie czując się zmęczonym trzymaniem chłopaka. Ściana mu pomagała,  silne nogi wciąż owinięte wokół bioder także. Opuszczał i podnosił Olivera na siebie, czując jak ogarnia go szaleństwo pożądania i namiętności. Patrzył jak penis jego chłopaka cieknie pomiędzy nimi i kochał to. Wbił się mocniej w niego, warcząc jak dzikie zwierzę.

Wkrótce orgazm targnął Oliverem i doszedł tak jak chciał. Mając twardego penisa w sobie, pieszczącego jego prostatę. Gerard dołączył dużo później, tym razem wypełniając go sobą bez końca. Obaj sapali zmęczeni, ale wciąż jakby nie nasyceni.

— To jeszcze nie koniec, przystojniaku — szepnął Oliver Gerardowi do ucha.

Tak, to nie był koniec. W pełni sił witalnych, w wieku który pozwalał na dużo, wkrótce zaliczyli schody, pieprząc się szybko. Kilkanaście minut później już mierzwili pościel, tym razem kochając się już powoli, ale długo i czule. Potem znów, gdy nadszedł wieczór Oliver wziął go w siebie, po tym jak się przespali i odpoczęli. Jakby musieli nadrobić stracone tygodnie,  chęć bycia blisko łączyła się z pożądaniem czyniąc z tego mieszkankę wybuchową. W końcu nie wiedzieli, gdzie kończy się jeden,  zaczyna drugi, tak byli ze sobą spleceni.

Tego dnia byli tylko oni. Nie ważne było co przyniosą kolejne dni i tygodnie. Liczyła się ta chwila. Nawet kiedy już zasnęli, tym razem naprawdę wykończeni, nic nie miało znaczenia, poza tym, że nic i nikt już im nie zagraża i w końcu mogą być razem.



[1]Johann Wolfgang von Goethe, Faust.