2020/12/27

Skrawek nadziei - Rozdział 26

 Dziękuję za komentarze. mam nadzieję, że miło spędziliście ostatnie świąteczne dni. Ja leniuchowałam na całego. :)

 

JOSH

 

Budziłem się czując palce głaszczące mnie po plecach. Bez otwierania oczu doskonale wiedziałem kto obok mnie leżał i spędził ze mną noc. Spaliśmy przytuleni do siebie i nie było to okraszone seksem. Nie to, że tego nie chciałem, ale spostrzegłem zaskakujące zdenerwowanie Archera. Później gdy ni stąd ni zowąd atmosfera zmieniła się na sprzyjającą do wyznania swoich uczuć, zapragnąłem czegoś co rzadko miałem z mężczyznami. Położenia się do łóżka i zaśnięcia. Upewniłem się w ten sposób jakie to jest ważne. Przytulenie się do kogoś i zaśnięcie przy tej osobie. Spałem z facetami, gdy czasami zostawali na noc po tym jak uprawialiśmy seks. Nigdy nie było snu bez seksu. Nawet kiedy byłem z tym łotrem, jak go nazywał Cameron.

— Tak mi rób — szepnąłem. Uwielbiałem drapanie po plecach, a Cameron miał pole do popisu, bo leżałem na brzuchu i bez koszulki.

— Przyjemnie, co? — zapytał, przesuwając palcami od karku wzdłuż kręgosłupa, aż do kości ogonowej.

— Bardzo. To przyjemność dla samej przyjemności.

— Zgadza się. — Poczułem jak się poruszył, a potem jego usta na moim ramieniu w delikatnym pocałunku.

— Która godzina? — zapytałem. Nie chciałem spóźnić się do pracy. Ostatnio zdarzało się to dość często.

— Szósta. Parę minut po. Przed chwilą sprawdzałem. Przestało padać i chyba wyjdzie dzisiaj słońce.

— Chciałbym tego. Lubię słońce.

— Ja też. Dobrze spałeś?

Odwróciłem się tak, aby móc ujrzeć jego twarz. Wpatrywał się we mnie z rozleniwieniem, które dla mnie oznaczało, że dobrze się czuje ze mną w łóżku.

— Spałem jak zabity. Nic mi się nie śniło. Nic koszmarnego. Tak przynajmniej sądzę.

— Chyba nic, bo budziłem się kilka razy w nocy, nie mogąc uwierzyć, że śpisz obok mnie i nie wyglądało na to, byś miał koszmary.

Przekręciłem się na lewy bok, by być centralnie naprzeciwko Camerona. Nasze nogi splątały się. Wyciągnąłem rękę i palcami przeczesałem jego włosy, które były bardzo krótkie.

— Nie mogłeś uwierzyć, że śpię obok ciebie?

— Sądziłem, że śnię. — Potarł nosem mój policzek, a palce wsunął w moje włosy. — Chcę by wszystko to co jest pomiędzy nami działo się na jawie — wyszeptał do mojego ucha łaskocząc je oddechem, a ja zauważalnie zadrżałem. — Chcę wszystkiego co jest i może się wydarzyć pomiędzy nami. Kocham cię, Josh.

Wcisnąłem twarz w jego szyję. Obejmowałem go, a on obejmował mnie i szeptał do ucha słowa piosenki, którą podarował mi kilka tygodni temu. Słuchałem jej bez końca i Cameron nawet nie ma pojęcia jak bardzo mi ten utwór pomógł.

— Żyłem tą piosenką przez ostatnie tygodnie — powiedziałem przysuwając się tak blisko jego ciała, że łączyłem się z nim na każdej powierzchni. Czułem go. Czułem jego gorące ciało, które grzało niczym piec. Czułem też jego twardego penisa, na co przebiegły przeze mnie dreszcze ekscytacji.

— Słowa są prawdziwe. Napisał je ktoś inny, ale jakby płynęły z mojego serca, Josh. — Pocałował mnie w szyję, a jego ręka na moich plecach przesunęła się niżej. — Przytul mnie. Dotknij mnie. Nie chcę żyć bez ciebie — dodał, cytując słowa piosenki.

— Przytul mnie. Dotknij mnie. Nie chcę żyć bez ciebie — powtórzyłem, sklejając się z nim, bym czuł jego, a on mnie. Wsunąłem bardziej udo pomiędzy jego nogi, by mógł się otrzeć o mnie, a ja o niego.

— Josh… — Westchnął. Jego biodra poruszyły się jakby nad nimi nie panował. — Wiesz, że cię pragnę.

— Wiem. Chciałem tego wczoraj.

— Nie byłem pewny. Bałem się, co pewnie jest śmieszne u faceta w moim wieku — mówił — ale nie chciałem niczego zepsuć.

Odsunąłem się na tyle, aby móc spojrzeć w jego oczy. To jak wyglądały mówiło mi, że targają Cameronem pożądanie i obawy. Tym razem kolejny krok, tak jak przy pocałunku należał także do mnie. Chciałem mu pokazać, że nie przestraszy mnie niczym co zrobi. Nie on. On mógł wszystko. Znów byłem przy nim twardy, co czuł tak samo jak ja czułem jego. Nie było możliwości by mogło być inaczej kiedy leżeliśmy ściśnięci ze sobą wyglądając jak jedno ciało.

— Możesz mnie dotykać, Cam. Możesz zrobić wszystko. — Przycisnąłem usta do jego, ale cofnął się.

— Oddech — szepnął.

— Trzeba oddychać — rzekłem na co przewrócił oczami.

— Chodzi o poranny oddech.

Wzruszyłem tylko ramionami jakbym mówił, że nie przeszkadza mi to. Wtedy to on pocałował mnie, a ja odetchnąłem głęboko w duchu na to, że to zrobił. Pragnąłem jego ust, rąk na sobie. Pragnąłem czuć jak ociera się o mnie, jaki jest twardy niczym skała i jak dochodzi. Kiedy całował mnie tak jakby zaraz miał skończyć się świat, a moje serce biło w rytmie jego serca, stapialiśmy się ze sobą w jedno. Dygotałem i on dygotał w potrzebie głodu naszych ciał. Wsunąłem rękę pomiędzy nas i położyłem dłoń na jego kroczu. Jęknął w moje usta, a moje ciało odpowiedziało na to większymi pragnieniami. Podążył ręką na moje biodro i zahaczył palcem o spodnie od piżamy. Dałem mu nieme przyzwolenie na to, by je zdjął i zrobił to. Miał trudności, kiedy wciąż byliśmy tak blisko siebie, ale mu pomogłem, a potem zepchnąłem je nogą z siebie.

— Josh, nie masz nic pod spodem — stwierdził schodząc pocałunkami na moją szyję, a ja ją dla niego odsłoniłem. Ręka, która nie leżała pode mną, badała moje biodro i udo.

— Nie śpię w bieliźnie — wyjaśniłem. Sięgnąłem do jego bokserek, obsuwając je tak, by uwolnić penisa. Jego wilgotna główka otarła się o bok mojej dłoni i szepnąłem: — Cholera. — Zamruczał na moje słowa, kąsając moje ramię. Ugryzł mocniej kiedy wziąłem jego członek w dłoń i przesunąłem po grubym trzonie. Nagle zapragnąłem by mnie gryzł, bym miał na sobie jego ślady. — Rób tak. Podoba mi się to.

— Nie wiesz o co prosisz. Miałbym ochotę cię całego schrupać.

— To… — Dalsze słowa utonęły w moim głośnym jęknięciu, kiedy mój penis został zamknięty w jego szorstkiej dłoni. Przesunął kciukiem po główce zbierając preejakulat dla lepszego tarcia. — O, kurwa — zakląłem. — Tak dawno tego nie czułem — wypowiedziałem i pchnąłem biodrami do przodu.

— Chcę, aby ci było dobrze. — Jego głos był gardłowy, niski, a przez to niesamowicie seksowny i podniecający.

Przysunął biodra bliżej moich, a ledwie okrywająca nas kołdra zaszeleściła. Objął oba nasze penisy, których dotknięcie podziałało na mnie ogromnie stymulująco. Zaplotłem palce wokół jego i odchyliłem nogę. Nasze usta ponownie się spotkały, kiedy w szaleńczym tempie doprowadzaliśmy siebie do szczytu.

— To nie potrwa długo. Tak bardzo chcę… — urwał, bo nie musiał wypowiadać tego do końca. Czułem to samo i obaj o tym wiedzieliśmy.

Nakierowałem jego dłoń na większe tempo i czułem jakby moje jądra chciały wejść w moje ciało, którym wstrząsały dreszcze.

— O, Josh. — Cameron westchnął w moją szyję. Wyczuwałem, że jest blisko, tak samo jak ja.

— Spójrz mi w oczy, Cam — poprosiłem, chcąc widzieć jak wygląda gdy szczytuje. W chwili kiedy to zrobił i dostrzegłem jak bardzo cierpi z potrzeby orgazmu, a jego oczy niemalże płoną z pożądania, rozpadłem się.

Siła orgazmu, która mnie nawiedziła sprawiła, że w oczach mi pociemniało i działo się coś fantastycznego z moim ciałem, którym wstrząsały spazmy płynącej przez nie przyjemności. W tamtej chwili, kiedy Cameron na mnie patrzył, a ja usilnie starałem się nie przerwać tego połączenia, czułem się najbliżej tego mężczyzny niż kiedykolwiek wcześniej. Byliśmy ze sobą połączeni więzami, których siła sprawiała, że moje serce się radowało, a to tylko wzmacniało przeżycia. Jeszcze bardziej kiedy w tym wszystkim dołączył Cameron. Przeżywając swój orgazm, przeżywałem też jego i cudem było to, że obu nas to nie zabiło.

Byliśmy brudni, oddychaliśmy jakbyśmy przebiegli maraton, a nasze pocałunki i pieszczoty nie miały końca. Nawet w chwili największego zmęczenia i chęci odpoczynku po przeżytej ekstazie nie przestawaliśmy się dotykać.

— Zakochałem się w tym jak dochodzisz — wyszeptał dotykając mnie delikatnie pomiędzy nogami, potem sunąc dłonią na wewnętrzną stronę mojego uda, które wciąż było lekko uchylone jakbym dawał mu znak, że wciąż może mnie dotykać.

— Wieki nie miałem orgazmu — odparłem. — A jeszcze z tobą to już było jak… Nie wiem jak to nazwać. Wydawało mi się, że to mnie zabije.

Zaśmiał się w moje ramię, a potem spojrzał na mnie.

— Muszę ci wyznać, że w ciągu ostatnich dni masturbowałem się dużo, ale żaden z orgazmów nie był taki, jaki poczułem teraz. Z tobą, przy tobie, patrząc jak dochodzisz i ciągniesz mnie za sobą. Josh, obawiam się, że będę chciał więcej, jeżeli mi pozwolisz.

— Pozwolę nie tylko na to co właśnie zrobiliśmy. Będę chciał cię w sobie i także być w tobie o ile będę mógł — mówiłem to obserwując uważnie jego reakcje.

— Kiedy tylko zechcesz, Feniksie. Kocham cię.

— Kocham cię — odpowiedziałem i połączyliśmy nasze usta tym razem w delikatnym pocałunku. Takim który sprawiał, że czułem motyle w brzuchu.

 

*

 

Postanowiłem zrobić śniadanie w czasie kiedy Cameron brał prysznic. Zasnęliśmy jeszcze na pół godziny i dopiero niedawno wstałem. Jeszcze spał, kiedy ja się wykąpałem, a potem obudziłem go pocałunkami. Chciał mnie wciągnąć do łóżka, ale tak bardzo jak pragnąłem pozwolić mu na to, tak miałem w pamięci to, że czekała na nas praca. Za godzinę musiałem być u Almy, a Archer na posterunku. Jeszcze musiał wstąpić do domu, by założyć mundur. Dlatego musiał wyjść wcześniej. Zaproponował, że mnie podwiezie do pracy, ale odmówiłem, bo miałem rower, a nie musiałem się też śpieszyć tak jak on.

Czekając na tosty poczułem oplatające mnie ręce i mężczyznę za moimi plecami. Tego mężczyznę, którego chciałem i którego nie obawiałem się.

— Z czym będą? — Pocałował mnie w kark.

— Z dżemem. Miałem ochotę na omlety, ale nie zdążymy. Także musimy na szybko coś zjeść.

— Uwielbiam tosty z dżemem. Zrobię kawy.

— Mhm. Mnie zrób z mlekiem.

— Pamiętam.

Toster piknął i chleb tostowy wyskoczył z otworów. Wyjąłem dwie kromki i wsunąłem jeszcze dwie. Podczas gdy ja smarowałem upieczone pieczywo dżemem, Cameron robił kawę prychając na mój już nie tak sprawny ekspres. Nie miałem nic lepszego, ponieważ tego nie potrzebowałem. Po co, jeżeli miałbym uciekać. Niemal w tej samej chwili pomyślałem, że nie chcę już uciekać.

— Chyba mnie posłuchał i wreszcie naleje kawy do kubków.

— Na pewno. Zawsze się buntuje, a potem działa.

Postawiłem tosty na stole. Dodałem jeszcze do nich maliny, które kupiłem na ostatnich zakupach. Dzięki nim moja lodówka nie świeciła już pustymi półkami.

— Jaka uczta. Jadałem tak w dzieciństwie — powiedział stawiając obok talerzyków kubki z gorącą kawą. Jego też była z mlekiem. — No co, czas pić coś trochę słabszego. W końcu mam dla kogo dbać o zdrowie — rzekł, kiedy zauważył, że patrzę na to co zamierzał wypić do śniadania.

— Dobra decyzja.

Zjedliśmy siedząc naprzeciwko siebie, a ja czułem się tak jakbyśmy to robili od zawsze. Budzili się razem, kochali i robili wspólnie śniadanie. To było takie normalne, naturalne. Cieszyło mnie to. Nawet to, kiedy zmyliśmy naczynia po śniadaniu, mimo że mogły zostać do czasu kiedy zająłbym się nimi po powrocie z pracy.

— Kiedy znów masz spotkanie z Glenem? — zapytał przy zakładaniu butów.

— Jutro. Podwieziesz mnie? — dopytałem.

— Jak zawsze, kochanie. — Wyprostował się i podszedł do mnie. Położył dłoń na moim policzku, a drugi pocałował, po czym przez chwilę się nie odsuwał, zanim spojrzał w moje oczy. — Było nieziemsko. I tej nocy i rano. I z tobą zawsze jest nieziemsko. Gadam jak zakochany sztubak.

Uniosłem ręce i zacisnąłem palce na jego koszuli, tuż nad biodrami.

— Gadaj jak chcesz. Masz duszę romantyka. Jeżeli komuś się nie podobało to jak mówisz, niech się wypcha. Mnie się to podoba. Bardzo, bardzo, bardzo. — Ostatnie słowa wyszeptałem prosto w jego usta, zanim chwyciłem wargami jego dolną.

Objął mnie kurczowo i po chwili głębiej pocałował opierając o ścianę. Z przyjemności zawirowało mi w brzuchu i nie wiem czy to był efekt machania skrzydeł setek motyli, które tam tkwiły, czy może coś innego. Nie zamierzałem dociekać. Nie kiedy jego usta były na moich całując mnie w taki sposób, że chciałem tylko więcej. Nie było już w Cameronie obaw z wczorajszego wieczoru. Zrobiłem kolejny krok ku pogłębieniu bliskości, a on robił kolejne prowadząc nas obu.

— Sprawiasz, że mam ochotę zostać — wyznał, kiedy rozłączył nasze usta, ale wciąż były blisko. Tak blisko, że prawie się stykały z moimi. — Ale muszę iść.

— Wiem. Dzisiaj chcę przyjść do ciebie — przestrzegłem go, by po chwili dodać: — Mam nadzieję, że będziesz miał zapasową szczoteczkę do zębów.

— Nawet kilka. Ile tylko zechcesz. — Jeszcze raz mnie pocałował. Tak gorąco, że ugięły się pode mną nogi, ale zbyt szybko się wycofał.

— Naprawdę muszę uciekać. — Z ociąganiem zabrał ręce ze mnie i podszedł do drzwi. — Na pewno nie podwieźć cię do pracy?

— Poradzę sobie. Mam jeszcze dużo czasu.

Nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Do środka wpadły intensywne promienie jesiennego słońca, ale wraz z nim chłód poranka, który sprawił, że zadrżałem. Zaraz jednak zrobiło mi się cieplej, kiedy Cameron wrócił do mnie. Położył dłonie na moich policzkach i cmoknął w usta słodko. Ten facet nie miał pojęcia jak potrafił być rozbrajający robiąc coś takiego. Inni, którzy z nim byli także tego nie widzieli. Na całe szczęście, bo zyskałem szansę związania się z nim.

— Do zobaczenia — powiedział, odsuwając się. — Zmykam, bo chcę zostać, a nie mogę dzisiaj nie pojawić się na posterunku.

— To odlatuj, panie Archer.

Uśmiechnął się i wyszedł tak szybko jakby go coś goniło, a ja mogłem się tylko na to wszystko zaśmiać i przy okazji dowiedzieć się tego jak trudną sztuką jest stanie na miękkich nogach niczym z waty.


2020/12/24

Wesołych Świąt

 


 

W ten świąteczny czas, tym którzy obchodzą Święta Bożego Narodzenia oraz tym którzy ich nie obchodzą, życzę dużo zdrowia, uśmiechu, wzajemnej życzliwości i dobroci. Niech ten czas będzie dla Was czasem pięknym i te Święta oraz kolejne dni, także Nowy Rok będą dla Was początkiem drogi do spełniania marzeń. 

 

 

 

2020/12/20

Skrawek nadziei - Rozdział 25

 Dziękuję za komentarze. :D


Cam

 

— To zdjęcie zostało zrobione gdy miałem dziesięć lat. Tata zabrał mnie do parku, gdzie stały makiety dinozaurów. To była dla mnie podróż życia — powiedziałem Joshowi, kiedy po obiedzie udaliśmy się do mojego pokoju. Był nim do dwudziestego roku życia, potem wyjechałem do akademii policyjnej. Po powrocie wynająłem dom, który z czasem stał się moją własnością. Natomiast ten pokój pozostawał niezamieszkany. Bardziej służył jako magazyn pamiątek rodzinnych i samotnia niż pomieszczenie do spania. Lukas i Emma zajmowali pokoje na końcu korytarza, jak najdalej oddalone od sypialni rodziców.

— Park z dinozaurami? Gdzie to jest? — zapytał, odkładając zdjęcie na którym jako dziesięciolatek stałem przy nodze tyranozaura.

— Raczej gdzie on był. — Oparłem się o ścianę przy oknie. Skrzyżowałem nogi w kostkach, a ręce schowałem do kieszeni wciąż walcząc z tym, by nie dotknąć Josha. — Znajdował się w Dawson City. To dwie godziny drogi stąd. Park upadł, a raczej doprowadzono do jego upadku. Burmistrz zapragnął, aby na jego miejscu stało wielkie centrum handlowe. Nigdy nie udowodniono mu łapówki, ale miejsce spotkań rodzin i duża atrakcja turystyczna, zostały zniszczone.

— Rozumiem. Przykre. Ale wracając do twojej wizyty tam, to taka wyprawa musiała być dla dzieciaka czymś niezwykłym.

— Była, ale nie tylko z powodu na odległość czy dinozaury, ale dlatego, że w tamtym czasie mój tata dużo pracował. Prawie nie spędzał ze mną czasu, a tamtego dnia mieliśmy wiele godzina na to by być razem. A mój tata, sam widzisz. Nie potrafi usiedzieć długo w domu.

— Też taki byłem — odparł.

Przesunął palcem po drewnianej, niewielkiej figurce psa, którą kupiłem na szkolnej wycieczce. Zrobiłem to dlatego, że bardzo przypominała mi psiaka, którego znalazłem na ulicy gdy miałem siedemnaście lat. Zakładałem, że któryś z turystów go porzucił gdyż nigdy nikt go nie szukał, a on błąkał się po miasteczku szukając jedzenia. Był zwykłym, około sześcioletnim kundelkiem o krótkich łapkach. Cały czarny z jedną, jedyną łatą pomiędzy uszami. Dałem mu na imię Charlie i chyba mu się podobało. Wspomnienie o nim nadal łamało mi serce. Zbyt szybko musiałem się z nim pożegnać. Miałem go rok, kiedy weterynarz stwierdził, że Charlie ma nowotwór. Ratowaliśmy go tak długo jak tylko można było. Potem, kiedy zaczął cierpieć, podjąłem decyzję o jego uśpieniu. Bardzo długo po nim płakałem. Pocieszałem się jedynie tym, że na kilka miesięcy dałem mu wspaniały dom.

— Jaki byłeś? — zapytałem dwudziestotrzylatka odpychając myśli o Charliem.

— Jako dziecko wszędzie mnie było pełno. Uwielbiałem jeździć z rodzicami do dziadków na wieś. Tam też spędzałem wakacje. Potem kiedy byłem starszy poznałem mojego najlepszego przyjaciela Willa. Łaziliśmy razem po mieście, siedzieliśmy w pizzerii. Wracałem wtedy do domu bardzo późno. Pomimo, że było w nim fantastycznie, trzymały mnie tam tylko zabawy z komputerem. Nie gry, ale poznawanie tego jak działa. Wiesz, takie co, skąd i dlaczego. — Machnął ręką w powietrzu. — Tylko przy tym potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu. Gdy poszedłem na studia zacząłem też pracować w barze na pół etatu.

— Nie pomagałeś rodzicom w piekarni?

— Pomagałem, ale wiedzieli, że pieczenie ciast czy chleba mnie nie cieszyło. Johnny’ego do tego bardziej ciągnęło. Dlatego cieszę się, że poszedł na odpowiedni kierunek na studiach, by w przyszłości móc przejąć piekarnię.

— Twoja relacja z bratem zawsze była bliska — stwierdziłem. Patrzyłem na niego, kiedy przechadzał się z ciekawością po niewielkim pokoju. Ja nadal stałem tak jak stałem, wciąż usilnie walcząc z przyciąganiem jakie czułem do niego. Złym pomysłem było to byśmy znaleźli się sami, bo ciężko mi się oprzeć temu czego pragnąłem od chwili, kiedy Josh dał mi zielone światło. Nie chciałem się śpieszyć, gdyż to co rodziło się pomiędzy nami i samopoczucie Josha, wciąż pozostawało bardzo kruche. Po prostu bałem się i pewnie gdyby on mnie pierwszy nie pocałował ja bym tego nie zrobił. Powinienem przestać myśleć za radą Glenna i pozwolić ponieść się emocjom, ale starałem się trzymać w ryzach. Nawet kiedy wczoraj go całowałem i przepływały przeze mnie fale emocji oraz pragnień, nie odpłynąłem do końca próbując zachować rozsądek. Może niepotrzebnie.

— Z Johnnym dzieli nas mała różnica wieku — mówił nie mając pojęcia o moich myślach. — To pomagało nam być blisko. Jak każde rodzeństwo kłóciliśmy się, nawet biliśmy, ale zawsze byliśmy drużyną. — Zamyślił się na chwilę stojąc do mnie plecami, po czym powiedział: — Tęsknię za nimi.

Tym razem nie powstrzymałem się przed podejściem do niego. Objąłem go od tyłu, a on się o mnie oparł. Robiliśmy tak już wiele razy i obu nam odpowiadało coś takiego.

— Zawiozę cię do nich kiedy zechcesz — szepnąłem.

— Nie, bo on się dowie i ich skrzywdzi.

— Nie pozwolę na to.

— Nie jestem jeszcze na to gotów, Cam.

— Nie naciskam, Feniksie. Powiedz kiedy będziesz gotów.

Skinął głową. Przez kilka minut nic nie mówiliśmy, po prostu będąc ze sobą blisko. Chciałem dać mu oparcie i pewność, że może na mnie liczyć w każdej minucie naszego życia. Położył swoje ręce na moich i odetchnął tak głęboko, jakby właśnie zrzucił z siebie ogromny ciężar. Ucałowałem go czule w bok głowy.

— Jestem przy tobie — szepnąłem. — Tak długo, jak tylko mi na to pozwolisz.

— A co jeżeli zechcę cię na długo? Na zawsze? — zapytał, a moje serce z radości opuściło jedno bicie.

Odwróciłem Josha twarzą do siebie i przytrzymałem jego brodę palcami. Pocałowałem go delikatnie i słodko, szepcząc:

— Jestem jak najbardziej za tym „na zawsze”.

— Dzisiaj zrozumiałem, że ja też. — Potarł nosem o mój, a ja rozpływałem się przy nim niczym galaretka w upalny dzień.

Jeszcze raz go pocałowałem tym razem mocniej, ale to był tylko moment, bo moja mama wybrała sobie idealną porę i zawołała nas na kawę i ciasto. Obaj zaśmialiśmy się na to jej wyczucie.

— To chyba zejdziemy na dół, co? — zapytałem.

— Chyba tak. — Cofnął się, tym razem będąc tym rozsądniejszym, bo ja nie miałem pewności czy bym go wypuścił z ramion.

 

*

 

Spędziliśmy kolejne dwie godziny z moją rodziną. Josh zachowywał się przy nich swobodnie, a mnie serce rosło kiedy patrzyłem na jego przemianę. Jeszcze miał długą drogę przed sobą, ale szedł uparcie do przodu. Żałowałem tylko, że wciąż trzymał moje ręce związane w sprawie tego łotra. Tak łatwo było dowiedzieć się czy ten człowiek nadal go szukał, czy w ogóle żył. Nawet nie znałem jego danych. W mojej pamięci pozostał jedynie wygląd tego człowieka z jedynego zdjęcia, które Joshua umieścił w sieci.

— Do zobaczenia wkrótce i dzięki za ucztę — powiedziałem do rodziców wychodząc z ich domu. Deszcz nadal padał, ale już nie tak bardzo jak kilka godzin temu.

— Przetrwaliście piekielne chili i następnym razem dodam… — zaczął mój tata, ale mama natychmiast mu przerwała.

— Nie dodasz nic więcej do niego. Dobrze, że Joshowi przełyku nie spaliło.

— W porządku. Pierwszy kęs był ciężki, ale potem poszło gładko — odezwał się dwudziestotrzylatek głaszcząc psy, które nie opuszczały go przez cały wieczór.

— O, widzisz, przetrwał, więc należy do rodziny — rzucił mój ojciec, a mama dała mu sójkę w bok.

— Nawet bez tego należy, kochanie.

— A bez tego też. Pewnie, że tak.

Zanim moim rodzice zaczęli swoją typową dyskusję uściskałem ich oboje. Czułem do nich wiele wdzięczności za wszystko, a szczególnie za to, że nauczyli mnie być dobrym człowiekiem. Bez tego pewnie nigdy bym nie zasłużył na Josha, może pobawił się nim i nie zrozumiał jak ważny jest dla mnie.

— Wam też dobrej nocy — zwróciłem się do mojego rodzeństwa i poczochrałem każdego po głowie. Bardzo się na to oburzyli robiąc dokładnie te same miny. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego jak bardzo są w tym zabawni. Dlatego im to robiłem.

Josh także pożegnał się z moją rodziną, dziękując za udany wieczór i kiedy szliśmy do samochodu wziąłem go za rękę, a on ścisnął moje palce tak jakby nigdy nie chciał ich puszczać. Niestety przy samochodzie musieliśmy rozłączyć nasze dłonie. Pomachałem jeszcze moim rodzicom stojącym na werandzie. Miło było patrzeć na to, jak się obejmują. Całe życie pragnąłem tego również dla siebie i nareszcie to znalazłem.

Wsiadłem do samochodu i spojrzałem na Josha, który zapinał pas. Poczuwszy, że na niego patrzę, spojrzał na mnie.

— No co?

— Nic. Po prostu lubię na ciebie patrzeć. — Z głupim uśmiechem, takim samym jaki u niego wywołałem, uruchomiłem samochód. Nadeszła pora powrotu do domu, a ja bardzo nie chciałem się z nim żegnać.

— Twoi rodzice bardzo się kochają — stwierdził po paru minutach ciszy.

— Na początku kiedy się poznali zaczęło się od nienawiści. Dopiero z czasem to się zmieniało.

— Czyli prawdą jest, że od nienawiści do miłości jeden krok.

— W ich przypadku na pewno. Zawsze pragnąłem takiej miłości jaką oni mają — powiedziałem. Skręciłem w ulicę, która prowadziła koło domu pani Hudson. W oknie należącym do salonu świeciło się światło.

— Ja też. Szkoda tylko, że szukałem jej nie tam gdzie trzeba.

Spojrzałem na niego na chwilę, po czym ponownie zwróciłem uwagę na drogę. Było już ciemno i to był znak, że zasiedzieliśmy się u moich rodziców.

— Też tak robiłem. Łatwo pomylić to uczucie z innymi.

— Tak — przyznał, wiercąc się na siedzeniu. — Czasami trzeba doświadczenia by rozpoznać to co jest prawdziwe. Jesteśmy na miejscu.

Zaparkowałem przed jego domem i siedziałem trzymając ręce na kierownicy. On także nie ruszał się, a pomiędzy nami powstało napięcie. Nie wiedziałem co robić. Chociaż raczej nie miałem pewności co do tego, co powinienem zrobić. Z drugiej strony pewność miałem, ale wciąż się bałem. Tym razem to nie dwudziestotrzylatek, ale ja żyłem w strachu. To był strach przed zniszczeniem tego co wywalczył dla siebie Josh i co obaj wywalczyliśmy dla niego i dla mnie. Przestań myśleć, upominałem się, ale to nie pomagało. Tak bardzo chciałem zostać i odjechać. Prawie podskoczyłem na siedzeniu kiedy poczułem rękę chłopaka na moim udzie. Przesunąłem wzrok z przedniej szyby na niego. Patrzył na mnie w taki sposób jakby próbował prześwietlić to, co miałem w głowie.

— Może odprowadzisz mnie do drzwi — zaproponował, a ja byłem w stanie tylko zgodzić się kiwając głową.

Zdołałem zapanować nad swoimi mięśniami i wysiadłem z SUV-a. Moje serce coraz głośniej wołało bym został, kiedy pokonywaliśmy z Joshem schody prowadzące na ganek. Niestety mój mózg również musiał się odzywać.

— Dziękuję za wspaniały wieczór — powiedział Josh gdy stanęliśmy przed drzwiami wejściowymi do jego domu, a lampa na fotokomórkę, którą ostatnio założyłem, zapaliła się, oświetlając nas.

 — To ja dziękuję, że się zgodziłeś.

— Kilka miesięcy temu bym na pewno odmówił. Dużo się od tego czasu zmieniło, Cam. — Zbliżył się do mnie, a ja miałem wrażenie, że zadrżałem. Stało się to na pewno, kiedy wychylił się do mnie i musnął moje usta. To było tylko otarcie warg jednych o drugie, a ja przepadłem. Uniosłem rękę i wsunąłem ją na jego kark. Patrząc mu prosto w oczy wyszeptałem:

— Boję się, że to wszystko rozbije się jak najdelikatniejsza porcelana. — Oparłem nasze czoła o siebie. Ledwie mogłem oddychać.

— Może porcelana jest krucha, ale potrafi być i mocna, kiedy związana jest dwoma bijącymi równo sercami, Cam. Drżysz.

— Ty też — stwierdziłem. — Zimno ci?

— To nie z zimna, Cameronie Archer.

Wstrzymałem oddech kiedy nasze oczy się spotkały. Nie trzeba było słów by powiedzieć to, co mieliśmy w naszych sercach, ale poczułem, że jest to moment, w którym muszę wyznać słowami to co czuję. Położyłem dłonie na jego policzkach i cmoknąłem go czule w czubek nosa. Przymknął na moment powieki, a kiedy je uniósł, wyznałem:

— Kocham cię, Joshua Curtisie. Kocham najbardziej na świecie. — Nie potrafię opisać tego jak szybko biło moje serce, kiedy wypowiadałem te słowa. Miałem odczucie, że słyszę jak szaleje i że Josh również to słyszy.

— Wiem. Wiem to od początku, bo twoje oczy powiedziały mi wszystko. — Objął mnie rękoma wokół szyi, kontynuując: — Z każdym dniem jak byliśmy coraz bliżej siebie zakochiwałem się w tobie, aż poczułem, że to zmienia się w miłość do ciebie. Podejrzewam, że od początku coś czułem, ale teraz mam pewność. Kocham cię, Cam. Kocham. — Po tych słowach pocałował mnie.

Nie był to pocałunek prowadzący do czegoś więcej. Był czuły, pełen miłości, obietnic. Pełen wrażliwości i tego kim jest Josh. Oddałem mu to samo upewniając się, by wiedział jak bardzo jest dla mnie ważny. Potem w chwili kiedy nasze usta rozdzieliły się, ale oczy wciąż pozostały połączone usłyszałem:

— Zostań na noc. Połóż się ze mną do łóżka i po prostu śpijmy. Mam zapasową szczoteczkę do zębów — dodał, a ja zaśmiałem się.

— To dobry argument, aby zostać.

— Idealny. — Chwycił mnie za rękę i wyjąwszy klucz wsunął go do zamka.

Może jeszcze było za wcześnie by kłaść się do łóżka, ale nas to nie obchodziło. Tego wieczoru razem zdjęliśmy z materaca narzutę, a kiedy Josh się przebrał w rzeczy do spania, a ja zostałem w samych bokserkach, wsunęliśmy się pod kołdrę. Chłopak od razu przysunął się do mnie, kładąc głowę na moim ramieniu, a ja go objąłem. Nic nie mówiliśmy, nic nie robiliśmy, po prostu byliśmy razem. Razem zasnęliśmy ukołysani do snu szumem deszczu za oknem.