2022/03/27

W rytmie miłości - Rozdział 34

 Dziękuję za komentarze. :)


Żołądek go bolał. Wyraźny objaw jego zdenerwowania. Trudniej także mu się oddychało, ale nie dostrzegał symptomów nadchodzącej paniki. Dzisiaj chciał wrócić do szkoły, ale wszystko mu podpowiadało, że wyjście z domu to będzie cud. Przez ostatnie dni wychodził tylko wtedy kiedy wożono go do terapeutki. Dzięki temu, że przyjmowała go w swoim domu za miastem, gdzie obecność ludzi była ograniczona, nie miał problemów. Gerard starał się także zabierać go na spacery. Obecność chłopaka pomagała. Dotknął bransoletki, którą wczoraj od niego dostał. Nadal z trudem przychodziło mu uwierzyć, że Gerard Frost jest jego chłopakiem. To przecież było niemożliwe do spełnienia. Jeszcze tak niedawno zostało złamane jego serce.

 

— W ogóle nie powinieneś tu być. W ogóle w tej szkole, w tym mieście. Spierdoliłeś wszystko i mnie również — wypluł Frost.

— Ciebie, Gerardzie? W jaki sposób?

— Tym, że jesteś. Tym, że sprawiłeś… — Frost odetchnął głęboko i kontynuował z jakąś rozpaczą słyszaną w jego głosie. — Tym, że dałeś mi nadzieję na normalność. Pozwoliłeś mi poznać Olianę, a potem mi ją zabrałeś. Oszukałeś mnie. Starłeś na proch wszystko co się we mnie budowało. Spierdoliłeś mnie na całego. Wcześniej jakoś żyłem i miałem spokój. Od kiedy ona i ja, ona jako ty… namieszaliście mi w głowie, nie mogę uzyskać spokoju. Mogłem z nią rozmawiać. Znała mnie na wylot. Nie oceniała. Zabrałeś mi ją.

— Ona i ja to jedno — odpowiedział Oliver, a po policzku spłynęła mu łza. — Chciałem… Będąc nią chciałem…

— Wiem czego chciałeś. Pisałeś wszystko w tych popierdolonych wiadomościach i nawet nie wiem co w nich było prawdziwe, a co nie.

— Wszystko — wtrącił Oli. Nie chciał, aby Gerard uważał, że w tym co mu napisał przez ostatnie dwa tygodnie było jakiekolwiek kłamstwo. — Wszystko było prawdziwe. Każde słowo. Nawet Oliana była prawdziwa. Ona jest mną, ja jestem nią. A jej uczucia do ciebie, są moimi.

— Zamknij się — rozkazał Gerard unosząc palec i wskazując na chłopaka. — Nigdy więcej tego nie mów. Spierdoliłeś mi życie.

 

Teraz Gerard go chciał. Chciał go w swoim życiu. Wiele się wydarzyło w tak krótkim czasie od tamtej chwili. Atak, szpital i leżenie razem na tej samej sali. Rozmowy, przemyślenia, pomaganie sobie. Potem ogromna zmiana, kiedy Frost do niego przyjechał. Długie godziny przebywania razem, uczenia się siebie. Powróciły nocne rozmowy. Częściej pisali niż dzwonili wtedy do siebie. Oliver zakochiwał się w Gerardzie z każdym dniem bardziej. Wierzył także, że chłopak go kocha. Może przeszedł ogromną przemianę jeżeli chodzi o swoją seksualność, ale musi jeszcze zrobić ten ostatni krok. Zaakceptować uczucia.

Oliver podszedł do figurki, którą dostał od Gerarda. Stała na półce z płytami jego ulubionych zespołów. Uniósł dłoń, by jej dotknąć, ale pukanie do drzwi odwróciło uwagę od wykonania tej czynności.

— Wejdź.

Tobias wszedł do środka zauważając, że jego brat już był ubrany do wyjścia. Chłopak miał na sobie czarne spodnie o wąskich nogawkach i długą szarą koszulkę, której asymetryczny dół kończył się w połowie ud Oliego. Włosy związał w koński ogon pozostawiając wokół twarzy krótsze kosmyki. Dzięki temu, że rękawy miały długość trzy czwarte mógł doskonale dostrzec liczne bransoletki. Wśród znanych mu była nowa. Nie pytał o nią, bo tą samą zauważył u Gerarda. Akurat miał to szczęście spotkać chłopaka, kiedy wrócił do domu.

— Czyli co, stało się to na co tak czekałeś?

— Mhm. Masz coś przeciw?

— Nie. Wydaje się, że Frost jest w porządku. — Musiał to przyznać, ale słowa ledwie przeszły mu przez usta.

— No proszę, mój braciszek jest dobrze nastawiony co do Gerarda — powiedział Oliver podchodząc do Tobiasa. — Mówiłem ci, że jest dobrym człowiekiem. Nie wierzyłeś w to.

— Przyznam, że zmienił się. Nie jest dupkiem. Raz go zapytałem, gdzie się dupek podział, to powiedział, że ktoś kazał mu odejść.

Oliver natychmiast przypomniał sobie swoje słowa, które także wypowiedział tamtego dnia podczas ich bolesnej rozmowy na boisku:

— Życzę ci byś… kiedyś… miał też odwagę, by być tym kim naprawdę jesteś. I nie chodzi tu tylko o twoją seksualność, ale także o ciebie samego. Jesteś cudownym chłopakiem, opiekuńczym, ale udajesz dupka. Nie tędy droga, Gerardzie.

— Nie zmienia to faktu — kontynuował Tobias — że jak cię skrzywdzi to tak mu skopię dupę…

— Jak tam spotkanie z Christopherem wczoraj? — zapytał Oliver zmieniając temat.

— Nie spotykam się z nim.

— Tak, to tylko seks — prychnął sceptycznie Oli.

Podszedł do biurka i do niewielkiego plecaka spakował notatki, które wczoraj zostawił mu Gerard. Zapoznał się z nimi wczoraj, kiedy jego chłopak pojechał do domu. Na wszelki wypadek chciał je mieć dzisiaj przy sobie. Sama myśl o szkole zawiązała mu ponownie żołądek z supeł.

— Ostatnio to sam nie wiem co to już jest — przyznał Tobias.

Pomiędzy nim, a Chrisem sytuacja była bardzo napięta. Często się kłócili. Potem lądowali w łóżku i znów było dobrze. Ostatnio przespali w motelu całą noc. Rano wyszedł zanim Nicholls się obudził. Po treningu znów mieli nieprzyjemną wymianę zdań. Tobias wiedział, że to on jest temu winien. Od kiedy spotkał ponownie Gabriela napięcie jakie odczuwał i chęć znalezienia mężczyzny były ogromne. Do tego świadomość, że Christopher poznał Lawrenca i pomiędzy oboma coś zaiskrzyło, nie pomagała. Nie był zazdrosny. Po prostu był zły. Potrzebował wyjaśnień, a nie nagłego pojawienia się i zniknięcia. Czego jednak mógł się spodziewać. Gabriel zawsze był dobry w znikaniu.

— Połamiesz sobie palce, jeżeli nadal będziesz tak zaciskać pięści.

Głos brata natychmiast zgasił buzujący ogień wściekłości. Nie lubił tego u siebie. Oliver na szczęście umiał go uspokoić. Zawsze tak było. Nie ważne ile mieli lat. Brat znał go najlepiej i zawsze, tak jak teraz, podchodził do niego, kładł dłoń na jego szyi uspokajając go. Tobias nie był dumny z takich wybuchów. To niczego nie budowało, a niszczyło. Nie chciał zniszczyć relacji z Christopherem. Powinien mu opowiedzieć o Gabrielu i w ogóle o wszystkim.

— Dzięki.

— Zawsze do usług — odparł Oliver. Nie było potrzeby niczego więcej mówić. Opuścił dłoń, wziął plecak i zmusił swoje nogi do wyjścia z pokoju.

— Jesteś pewny, że chcesz dzisiaj wrócić do szkoły?

— Czy dzisiaj, czy jutro muszę to zrobić. Każdego dnia będzie to cholernie trudne. Nie chodzi o szkołę, a o ludzi. Dam radę. Chodźmy.

— Na dole ktoś na ciebie czeka.

— Kto taki?

— Zejdź i sam zobacz.

 

*

 

Frost odwrócił się po tym jak usłyszał kroki na schodach. Na jego ustach jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się uśmiech. Przyjechał tutaj, by zabrać Olivera do szkoły. Tak jak obiecał, zamierzał być przy nim. Na szczęście, pierwsze trzy lekcje mieli razem. Potem będzie mógł z nim być tylko na przerwach, ale wierzył, że jego chłopak sobie poradzi. Jeszcze się nie przyzwyczaił do tego określenia, ale podobało mu się ono. Nie czuł strachu, obaw z tym związanych. Dał sobie czas, a to przyniosło owoce.

— Hej — przywitał się.

— Cześć. Sądziłem, że zobaczymy się dopiero w szkole — rzekł Oli stając przed Gerardem.

— Pomyślałem, że lepiej będzie jak po ciebie przyjadę, a potem cię odwiozę do domu.

— Dzięki.

Oliver bardzo chciał pocałować Gerarda w policzek, ale użył całej swojej silnej woli, aby tego nie zrobić. Nie powinien się obawiać takich czynów, ale mimo wszystko bał się reakcji Frosta. Taka bliskość dopiero była przed nimi. Mimo że pocałunek w policzek to nic wielkiego, takiego buziaka mogą dać sobie i przyjaciele, ale czuł, że dla Gerarda to ma znaczenie.

Wyjął z szafy przy wejściu swoją bluzę. Pomimo jesieni w Karolinie Południowej mieli w listopadzie piętnaście stopni ciepła. Dopiero w grudniu i styczniu temperatura spadała. Nie tak drastycznie jednak, bo wciąż pozostała na plusie w okolicach dziesięciu stopni. Dlatego swój ukochany płaszcz wyciągnie wtedy. Na razie gruba bluza była wystarczająca.

Gerard pomógł Oliverowi odłożyć plecak na bok, a potem w założeniu bluzy. Kiedy chłopak sięgał po swój plecak, zabrał go mówiąc:

— Nie możesz dźwigać.

— Tam są tylko twoje notatki i długopisy…

— Och, pozwól mu ponieść twój plecak — głos  cioci rozbrzmiał u szczytu schodów. Miała na sobie szlafrok, a włosy potargane. Z pracy wróciła bardzo późno. —To romantyczne i chce ci pomóc.

— Dobra ja spadam — rzucił Tobias. Miał nadzieję złapać Nichollsa jeszcze przed lekcjami.

— Tego to ostatnio ciągle coś goni — powiedziała Martha. — Jedźcie ostrożnie. Oli…

— Dam radę, ciociu. Muszę.

— Wiem. Jesteś silniejszy niż my tu wszyscy razem.

Niedługo później wsiedli do samochodu Gerarda. To nie był pierwszy raz w tym wnętrzu. Zdarzało się, że Frost musiał zawieźć Olivera do terapeutki, bo ciocia była w pracy, a Tobias w szkole, a z niektórych lekcji nie mógł się wyrwać.

— Bardzo się denerwujesz? — zapytał Gerard wyjeżdżając na drogę.

— Tak. Mniej, kiedy jesteś obok. Po prostu — musiał to powiedzieć. Terapeutka uczyła go, by swoje obawy wypowiadał na głos bliskim mu osobom. Oni go kochali i mogli wspierać. Nie wiedząc co go dręczy, nie będą umieli pomóc. — Po prostu, ludzie to dla mnie problem. Od czasu ataku sama myśl przebywania w większej grupie budzi lęk. W dodatku przed atakiem słyszeli, to co mówili ci dwaj…

— Nie myśl o tym co kto słyszał. Ludzie zawsze gadali i będą gadać — rzekł Frost. — Znam to. Opowiadałem ci jak jest. Na szczęście tych co się tobą nie zainteresują jest znacznie więcej. Nie musisz się bać. Będę z tobą. — Wyciągnął rękę i na chwilę dotknął uda Olivera.

W miejscu, gdzie Oli został dotknięty poczuł ciepło, co było zupełnie normalne, bo Gerard miał gorącą dłoń, tylko w tym przypadku to odczucie podążyło w głąb jego serca wzmacniając miłość do tego chłopaka.

— Po prostu, muszę przejść przez to.

Pod szkołę dojechali kilkanaście minut później. Gerard zaparkował na swoim stałym miejscu. Stwierdził, że Martin już jest, bo jego samochód stał obok. To się nigdy nie zmieniało. Wysiedli i uległ temu, aby Oliver poniósł swój plecak. Ten faktycznie był lekki jak piórko. Razem podeszli pod drzwi szkoły. Oli nie patrzył w stronę stadionu, gdzie za jego trybunami został zaatakowany. Wyprostowany, ale spięty szedł u boku Gerarda czując jak czasami ocierali się ramionami. W pewnej chwili poczuł jak palce chłopaka dotykają jego dłoni. Spojrzał na niego z niemym pytaniem.

— Chwyć moją dłoń będzie lepiej. O ile chcesz — powiedział Frost.

— A ty chcesz? Wszystkim to pokaże…

— Jesteś moim chłopakiem, a tego czego nauczyłem się przez ostatnie dni, to tego, że czasami skok na głęboką wodę jest lepszy i bezpieczniejszy niż powolne wskakiwanie na płyciznę.

Oliver doskonale to rozumiał. Chłopak nie musiał bardziej tego tłumaczyć. Splótł swoje palce z jego i faktycznie poczuł się o wiele pewniej. Co z tego, że każdy ich razem zobaczy. To nie miało znaczenia.

— Dzięki.

— Jak słodko. Oni są naprawdę słodcy.

Głos Dany zwrócił ich uwagę i obaj podążyli wzrokiem w stronę głównych drzwi szkoły. Tam na schodach czekali na nich ci, którym na Oliverze zależy. Pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu Gerard ich nie lubił. Teraz był wdzięczny Elliottowi, Quinnowi, Danie, Chrisowi za to, że tu byli. Wśród nich wypatrzył także Daisy i Martina, nie licząc Tobiasa. Coś w nim, co było miękkie i delikatne, a co chronił od zawsze, wzruszyło się. Na zewnątrz jednak nie pokazał tego po sobie.

— Co wy tu robicie? — zapytał.

— Zaciągnęli mnie tu siłą — odpowiedział Elliott, ale po jego szerokim uśmiechu jasno można było wyczytać, że żartuje.

— Po prostu wsparcie przyjaciół jest ważne — odezwał się Quinn. Stał obok Martina, który nie potrafił oderwać od niego oczu.

— Nikt nam nie podskoczy — wtrąciła Dana. — Poza tym wszyscy mamy wspólną matmę. Ostatnio pan Whitener wkurzył się na mnie. Także potrzebuję wsparcia.

— Gdybyś nie starła tablicy, na której cały ranek wypisywał obliczenia, to by się nie wkurzył — wytłumaczył jej Ross.

— Oj, mój mały błąd. Zmieniając temat, to nie  każdy odpisał czy idzie do klubu w piątek. Jest nowy klub przyjazny dla każdej płci i orientacji. Prześlę wam później dane.

Gerard nie był pewny czy pójdzie. Nie chciał iść bez Olivera, a z przebywaniem w takim miejscu chłopak mógłby mieć trudność. Najwyżej sami sobie zrobią wypad na spacer do parku, a potem maraton seriali. Szczególnie  azjatyckich dram BL. Odkrył, że Oliver je uwielbia.

— Ruszcie w końcu tyłki — pogonił wszystkich Tobias.

Chłopak posłał niespokojny wzrok bratu, upewniając się, że z Olim wszystko w porządku. Potem skupił się na Christopherze, który w ogóle na niego nie patrzył. Chciał z nim chwilę porozmawiać, więc jak tylko wszyscy weszli do szkoły na czele z Oliverem i Gerardem trzymającymi się za ręce, zatrzymał Nichollsa.

— Musimy pogadać.

Chris wyrwał rękę z mocnego uścisku chłopaka i odpowiedział:

— Kazałeś mi się odpierdolić, więc to robię.

Potem posłał lodowate spojrzenie Tobiasowi i ruszył za przyjaciółmi.

 

*

 

— Twierdzenie Talesa jak każdy inny dział z matematyki wydaje się trudny, ale spróbujmy spojrzeć na niego w niecodzienny sposób — mówił JD Whitener rysując na tablicy głowę krokodyla z otwartym pyskiem. — Zaraz przedstawię sposób na metodę krokodylka, która pomaga zapamiętać proporcje występujące w tym stwierdzeniu. — Matematyk odłożył kredę i odwrócił się do klasy. — Kto przypomni na czym polega Twierdzenie Talesa?

Tobias, który nie znosił matematyki zsunął się na krześle tak, aby nie było go widać zza innych uczniów. Miał nadzieję, że oczy nauczyciela podążające teraz od twarzy do twarzy nie znajdą go. Ze swojego miejsca przyjrzał się mężczyźnie. Ciężkie, wysokie buty, wąskie spodnie z dziurami, czarna obcisła koszulka z narzuconą na nią tegoż samego koloru koszulą, która miała rozpięte mankiety rękawów. Lekko podłużna twarz ze srebrnym kolczykiem typu twister zakończonym kulkami, umieszczonym w lewej brwi oraz paroma innego rodzaju kolczykami w obu uszach. Te były jedynie lekko widoczne spod dobrze ostrzyżonych, wycieniowanych włosów, których czarny kolor był tak głęboki, że chwilami  od słońca wydawały się granatowe. Według Tobiasa było na czym oko zawiesić. Seksowny nauczyciel był w jego typie. Problem w tym, że miał męża i był nauczycielem. Czyli stał się nietykalny. Nie tak jak Christopher, który siedział w ławce obok.

Tobias był zły na siebie, że wszystko wczoraj spieprzył. Kiedy Chris chciał z nim porozmawiać o tym dlaczego wymknął się z pokoju, w którym spędzili noc, po prostu powiedział mu, aby się odpierdolił. Także mógł winić tylko siebie.

— Tobiasie Grant — głos nauczyciela przedarł się przez kurtynę, która zasłoniła to gdzie się znajdował — może wrócisz od patrzenia na pana Nichollsa i odpowiesz na pytanie jakie zadałem.

Siedzący za Tobiasem Gerard miał ochotę roześmiać się. Nie tyle z zaskoczenia Tobiasa, ale z tego, że JD widzi wszystko. Łatwo rozszyfrował sytuację pomiędzy Grantem a Nichollsem. Nie tylko dzisiaj, ale i wcześniej. Raz kiedy Frost był na kolejnej rozmowie u Caseya i jego męża, to Whitener coś napomknął o tych dwóch.

— Wiesz czy nie wiesz? O to jest pytanie — mówił JD. — Ale to brzmiało inaczej i nie dotyczy mojego przedmiotu.

— Nie wiem proszę pana. Nie pamiętam Twierdzenia Talesa.

— Mogę? — wtrącił cicho Christopher.

— Proszę panie Nicholls, niech pan powie koledze co to jest.

Chris podniósł się. Na chwilę przytrzymał wzrok na Tobiasie, a potem spojrzał na ich nauczyciela.

— Jeżeli dany jest kąt, którego ramiona są przecięte prostymi równoległymi, to odcinki powstałe w wyniku przecięcia tych prostych na jednym ramieniu kąta, są proporcjonalne do odpowiednich odcinków z drugiego ramienia kąta.

Tobias w czasie gdy chłopak mówił, zrobił minę, jakby ten właśnie mówił po chińsku.

— Doskonale. Proponuję, aby dał pan kilka lekcji koledze na ten temat. Takie korepetycje bardzo pomagają. Oczekuję za tydzień, że ćwiczenia które zadam, pan Grant dobrze rozwiąże. To jest ważne — przemówił do całej klasy — bo będziecie mieć to na egzaminie. Teraz na przykładzie krokodylka wyjaśnię wam jak  zapamiętać proporcje.

Oliver przyjrzał się tym dwóm idiotom, których niewątpliwie ciągnęło do siebie, ale nie potrafili znaleźć wspólnej drogi. Miał nadzieję, że wspólna nauka im pomoże. Co prawda wyczuwał, że było w tym coś więcej niż ich relacja. Coś, co działo się z jego bratem.

— W porządku? — zapytał szeptem Frost.

Siedzieli w jednoosobowych stolikach czego Oli żałował, bo najchętniej to dotknąłby teraz swojego chłopaka. Odpowiedział mu, że nic złego się nie dzieje, a jego niepokój, który niewątpliwie Gerard zauważył, dotyczy brata. Posłał mu delikatny uśmiech. Gdyby nie on i pozostali, to nie wiedział jak przetrwałby wejście do budynku szkoły. Chyba nigdy nie zapomni jak szli wszyscy razem w stronę szafek. Tego, jak każdy na nich patrzył. Zwrócono też uwagę na jego dłoń połączoną z dłonią Gerarda. Tym samym Frost wyszedł z szafy całkowicie. Oli nie wyczuł w nim obaw pod tym względem. Był także z niego dumny i szczęśliwy, że chłopak pomógł mu dzisiaj i może kolejny dzień także nie będzie łatwy, ale będąc u boku Gerarda Frosta będzie bezpieczny.

 

2022/03/20

W rytmie miłości - Rozdział 33

 Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)


 

Gerard zaparkował na poboczu przed domem Olivera. Serce mu biło szybko  jakby przebiegł maraton. Już wiele razy był w tym domu od czasu jak podarował Oliemu figurkę Optimusa Prime przywódcy Autobotów z filmów Transformers. Za każdym razem stresował się spotkaniem, ale dzisiaj aż coś go w środku dusiło. Sprawcą tego było pudełeczko leżące obok niego oraz to co planował zrobić. Miał nadzieję, że się nie wygłupi. Przymknął na chwilę oczy, wziął głęboki oddech.

— Nie mogę tak tu siedzieć wiecznie.

Schował pudełeczko do kieszeni, wziął jeszcze skopiowane notatki, a potem wysiadł z samochodu. Dostrzegł, że ciocia Olivera wyszła z domu, więc uśmiechnął się do niej.

— Gerardzie, poczekaj. Jadę do pracy — powiedziała — także możesz zaparkować na moim miejscu. Tobias też niedługo wychodzi. Nie zamykam drzwi, więc wejdź od razu. Oli jest w swoim pokoju. Macie ciasto w kuchni i możecie sobie zrobić coś do jedzenia. Tylko nie dopuszczaj Oliego za bardzo do kuchni, bo może ją wysadzić w powietrze.

— Postaram się trzymać go z dala od gotowania. To ja podjadę na pani miejsce.

Uniosła kciuk do góry, a potem wsiadła do niewielkiego, dwuosobowego samochodu. Gerard poczekał aż kobieta odjedzie i zajął miejsce na podjeździe przygotowanym na dwa samochody. Dzięki rozmowie z Marthą Graham jego stres zmniejszył się tylko do niewielkiego ukłucia. Jak poprosiła kobieta, po prostu wszedł do domu. Od razu usłyszał głos Tobiasa, który po chwili wyszedł z salonu wpatrując się w swój telefon.

— Drań. Pokazuje się, a potem skurwiel znika. Jest dobry w znikaniu.

— Ktoś od ciebie uciekł? Nie dziwię się temu. Sam bym to zrobił — powiedział Frost.

Oczy Tobiasa spoczęły na nim. Chłopak uśmiechnął się krzywo i odparł:

— Na miejscu mojego brata też bym od ciebie zwiał gdzie pieprz rośnie, ale podobno miłość jest ślepa. Oli jest na górze, a ja wychodzę. Bądźcie grzeczni.

Frost nic nie odpowiedział. Zdjął buty i pokonując po dwa stopnie znalazł się na piętrze. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się pokój Olivera, więc podszedł do pierwszych drzwi po prawej stronie. Były uchylone, ale i tak zapukał.

— Wejdź. Nie musisz czekać na zaproszenie.

— Wolę jednak… — urwał, bo kiedy znalazł się wewnątrz pomieszczenia od razu zauważył, że Oli nie ma na sobie koszulki.

W szpitalu widział go bez ubrania podczas zmiany bandaża, którym owinięta była jego klatka piersiowa, ale to było coś innego. To nie był szpital. Oli miał niewątpliwie ciało tancerza. Smukłe, z zarysowanymi mięśniami. W jego ciele nie było nic kruchego, ani wątłego. Niesamowite plecy kończyły się tuż nad spodniami dwoma wgłębieniami przy biodrach. Gerarda przeszedł dreszcz na myśl o tym, jakby to było gdyby ich dotknął. Gdyby przesunął palcami po kręgosłupie chłopaka, tam i z powrotem. Co prawda, Oli wciąż miał na sobie bandaż elastyczny, ale to mu nie przeszkadzało. Przesunął oczami do dwóch dołków nad biodrami i przez myśl przemknęło mu jaką bieliznę ma chłopak na sobie. Szybko jednak to odepchnął, bo czuł się jakby pogwałcił intymność Oliego. Podążył wzrokiem wzdłuż linii pleców, wgłębień, krzywizn i prostego jak strzała kręgosłupa. Po chwili wszystko zostało zasłonięte przez koszulkę, a on uniósł spojrzenie wyżej i miał ochotę zapaść się pod ziemię. Oliver na niego patrzył spoglądając znad ramienia.

— Przyłapany i winny — szepnął Frost.

Grant roześmiał się czego zaraz pożałował. Skrzywił się i przyłożył dłoń do piersi.

— W porządku? — zapytał z niepokojem Gerard.

— Tak. Po prostu śmianie się i kaszel jeszcze nie są wskazane. Jest dobrze, nie martw się. Lekarz wczoraj powiedział, że za trzy tygodnie powinno już być wszystko zagojone i zrośnięte — odpowiedział i schylił się, aby wziąć z łóżka koszulkę, którą miał wcześniej na sobie. — Wylałem na siebie wodę — wyjaśnił i rozwiesił ubranie na drzwiach szafy, by wyschło.

— Niezdara z ciebie.

— Czasami. Dlaczego się denerwujesz? Jesteś spięty — stwierdził Oli zbliżając się do chłopaka. — I zdejmij tę bluzę, bo w domu jest ciepło.

— No tak. Eee… Przyniosłem ci notatki z tych lekcji, które mamy razem. — Podał je chłopakowi nieustannie czując w kieszeni pudełeczko. Nie miał pojęcia czy już je mu dać, czy później.

— Dzięki. Przydadzą się. — Grant wziął notatki, a bransoletki na jego nadgarstku zagrzechotały. — Jutro chcę wrócić do szkoły — poinformował kładąc kartki  formatu A4 na biurku.

— Jutro? — zapytał zaskoczony Frost. — Myślałem, że pojutrze.

— Co za różnica? I tak muszę tam wrócić, więc wolę zerwać ten plaster szybciej. Rano byłem na spotkaniu w terapeutką i popiera mój pomysł. Jeżeli dłużej zostanę w domu, to tym bardziej będzie gorzej wrócić.

Gerard zdjął bluzę pozostając w czarnej koszulce z długim rękawem. Rzucił bluzę na łóżko, a potem podszedł do Olivera. Wziął jego dłoń w swoją i uścisnął.

— Będę przy tobie. Akurat jutro większość lekcji mamy wspólnych.

Oli uśmiechnął się. Wsunął za ucho jeden z wolnych kosmyków, których nie dało się  spiąć razem z resztą włosów. Bardzo bał się powrotu do szkoły, ale każdy dzień siedzenia w domu tylko ten strach wzmagał.

— Zabawisz się w mojego ochroniarza? Nie boisz się, że inni będą gadać?

— Boję się, ale nie tego, że będą gadać o mnie. Boję się tego, że nie zechcesz bym był przy tobie. Bo ja chcę być przy tobie. W ciągu tych ostatnich dwóch tygodni z każdym dniem czuję to coraz bardziej. Lubię cię Oliverze. — Serce mu waliło tak mocno, gdy to mówił. — Zależy mi i… Jeszcze nie wiem do końca co czuję więcej, ale zależy mi — powtórzył.

Puścił dłoń chłopaka i sięgnął do kieszeni po pudełeczko. Podał je Oliemu, u którego zaskoczenie było bardzo dobrze widoczne.

— Co to jest? — zapytał, ale po chwili jak otworzył wieczko poznał odpowiedź. W środku leżały dwie takie same bransoletki zrobione z plecionych w warkocze brązowych nitek. Do obu przypięty był wisiorek. Wziął do ręki jedną i przeczytał imię Gerarda. Na drugiej dostrzegł swoje imię. Spojrzawszy ponownie w oczy spiętego chłopaka, zapytał: — Co to znaczy?

— To znaczy, że chcę… Zostaniesz moim chłopakiem?

Oliver miał ochotę uszczypnąć się, by sprawdzić czy to na pewno nie jest sen. Tak bardzo czekał na to pytanie. Każdego dnia wyczekiwał tego dnia, kiedy Gerard będzie chciał by należeli do siebie. Kochał tego chłopaka ponad wszystko. Z każdym dniem mocniej. Ostatnie dni, kiedy spotykali się, oglądali filmy, słuchali muzyki czy rozmawiali były niezwykłe, zbliżające ich do siebie i pogłębiające uczucia Olivera. Może jeszcze nie usłyszał od Frosta, że go kocha, ale rozumiał ostrożność chłopaka. I chociaż usta Gerarda mówiły, że lubi, tak oczy podpowiadały, że czuje znacznie więcej. Nie zamierzał jednak naciskać. Doczeka się tego dnia, kiedy zostaną wyznane mu uczucia miłości. Tak samo jak doczekał się dnia, kiedy został poproszony o zostanie jego chłopakiem.

— I dlaczego ryczysz? — zapytał Gerard.

— Nie ryczę — odpowiedział wilgotnym, pełnym wzruszenia głosem Oliver.

— Ryczysz.

Frost wyciągnął rękę i palcem starł łzę spływającą  z oka jego przyszłego chłopaka. Nie wątpił, że otrzyma pozytywną odpowiedź.

— Może trochę. Wzruszam się, a nie ryczę.

— Czy to znaczy…

— Tak, to znaczy, że zostanę twoim chłopakiem.

Frost nie sądził, że można się tak uśmiechać, jak on właśnie to zrobił. Chyba to co poczuł nazywają szczęściem. Wziął z dłoni Oliego bransoletkę ze swoim imieniem, a potem zaczął owijać ją wokół prawego nadgarstka swojego chłopaka, tuż przy pozostałych bransoletkach. Aż nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Wykonał kolejny krok, tym razem naprawdę duży i nie miał wątpliwości, że dobrze zrobił.

Grant ze wzruszeniem patrzył jak zostaje zapięty namacalny dowód ich związku i czegoś co jest tylko pomiędzy nimi. Czegoś, co się zrodziło niespodziewanie. Naprawdę nie sądził, że Gerard kiedykolwiek zechce z nim być. Po tym co wydarzyło się pomiędzy nimi na boisku, a co wydawało mu się być dawno temu, nie miał nadziei. Teraz wiedział, że nigdy nie warto jej tracić. Wyjął z pudełeczka drugą, bliźniaczą bransoletkę, ale z wygrawerowanym swoim imieniem na wisiorku. Pudełeczko odłożył na biurko, a gdy Frost uniósł prawą rękę, owinął symbol czegoś co zaczynali razem, wokół nadgarstka chłopaka. Oli nie mógł okiełznać łez, bo kolejne spływały po jego policzkach.

— Znów ryczysz. Nie rycz.

— No przecież mówię, że się wzruszam, głupolu.

Gerard posłał mu szeroki uśmiech, a później zamknął ich prawe dłonie razem przyglądając się jak obie bransoletki wyglądają na ich nadgarstkach. Dla Frosta to była pierwsza i jedyna jaką zamierzał nosić. Dla Granta kolejna, ale najważniejsza, której nie zamierzał zdejmować.

— Mogę cię objąć? — zapytał Frost.

Oliver pragnął odpowiedzieć, że chłopak może wszystko, bo naprawdę tak było. Bardzo chciał, aby Gerard go nie tylko przytulił, ale i pocałował. Nie zamierzał jednak mu tego narzucać. Wszystko dla Frosta było nowe w kontakcie z chłopakiem. Postanowił poczekać. Objęcie też nie było złe. Wręcz idealne na ten moment. Skinął głową i pozwolił by ręce jego chłopaka owinęły się wokół niego, a on jakby zawsze należał do tych ramion, wtulił się w nie. Zauważył, że osiemnastolatek przytula go ostrożnie uważając na jego zrastające się żebro. Jedną rękę trzymał na jego pasie, drugą położył na plecach. On sam swoimi oplótł szyję Frosta.

W Gerarda uderzyły emocje. Oszołomienie, radość, szczęście, ścigały się i ścierały ze sobą. Tworzyły huragan doznań, od których poczuł się pijany. Jeszcze nigdy nie doświadczył tak wielu przeżyć. Dotknął nosem nagiego kawałka skóry w miejscu gdzie łączył się obojczyk z szyją. Znajomy zapach wkradł się do jego duszy, a słodycz nowej wanilii nęciła zmysły. Oliego czuło się niesamowicie trzymając go w ramionach. Robił to ostrożnie, by nie sprawić mu bólu. Pragnął go nigdy nie wypuścić. Kiedy raz to zrobił, wiedział, że przytulanie Olivera stało się dla niego niczym narkotyk dla narkomana. Tylko to nie sprawi, że go zabije. To powodowało, że w końcu mógł oddychać.

— Jesteś dla mnie jak tlen — szepnął.

— Wzajemnie — odpowiedział Grant czerpiąc przyjemność z tej tak ważnej chwili bliskości. Początku czegoś nie tylko duchowego, ale i fizycznego pomiędzy nimi. Mógł tak zostać, ale wiedział, że to jest niemożliwe. Nie przeżyją tak życia. Kiedy w dodatku żołądek Gerarda odezwał się burczeniem, wiedział, że chwila minęła. Nie zostanie jednak nigdy zapomniana.

— Wybacz — szepnął Frost odsuwając się. — Byłem na stołówce, ale Martin i Quinn tak słodzili, że niczego nie przełknąłem.

— Muszę ich zobaczyć razem. To jest niesamowite, że Martin również zmienił się.

— On się nie zmienił. Zawsze taki był.

— Chodźmy na dół, opowiesz mi.

— Ale nie będziesz gotować.

Oliver przewrócił oczami.

— Ciocia już ci opowiedziała jak prawie spaliłem kuchnię?

— Powiedziała coś o wybuchu.

— To nie był wybuch — rzekł Oliver. Splatając palce z placami Gerarda  prowadził go do wyjścia z pokoju. — To tylko był maleńki wypadek z kuchenką mikrofalową i pojemnikiem, który nie powinien się w niej znaleźć. Nic wielkiego. Poza tym to było miesiąc temu.

— Na wszelki wypadek ja coś zrobię, a w międzyczasie zjemy ciasto, co?

Oliver posłał Gerardowi wzrok ostrzegający go aby milczał, ale groźba nie była zbyt wielka, bo w oczach Granta było tyle radości, że można by ją rozdzielić na wiele osób, a i tak pozostałoby jej jeszcze sporo.

 

*

 

 

— Będziesz żałować, że mnie porwałeś na te zakupy — mówił Quinn do Martina, kiedy razem zjeżdżali ruchomymi schodami na piętro niżej w galerii handlowej. — Jeszcze pójdziemy do sklepu muzycznego, a potem coś zjeść. To jednak nie będzie koniec. Zamierzam zadać ci milion pytań i na każde oczekuję odpowiedzi. Co się gapisz? Nie gap się — dodał spostrzegłszy, że Reynolds nieustanie wpatruje się w niego. — Lepiej patrz gdzie idziesz.

— Nie idę, stoję.

— No to patrz gdzie stoisz.

— Wolę patrzeć na ciebie — odpowiedział Martin. Nie zważając na innych ludzi, wychylił się i ucałował policzek Quinna, który spojrzał na niego morderczym wzrokiem.

— Ty naprawdę chcesz zginąć? Kto ci pozwolił? Uch… Po co ja tu z tobą nadal jestem.

Zjechali o jedną kondygnację w dół i Oliver ruszył prosto do sklepu muzycznego. Nie miał zamiaru niczego kupować. Chciał dać w kość Martinowi. Po tym jak kupili ostatnią parę butów, które chłopak wybrał, zabierał go do prawie każdego sklepu do jakiego lubił chodzić. Zamierzał go zmęczyć, ale sam wpadł w swoją pułapkę, bo to jego nogi już bardzo bolały. Natomiast Reynolds nie odczuwał żadnego dyskomfortu. Może dlatego, że był przyzwyczajony do większego wysiłku fizycznego. Przecież bieganie po boisku to nie taka prosta sprawa. Owszem Quinn lubił czasami pobiegać, czy pójść na siłownię, ale nie szalał z ćwiczeniami. Nie chciał być napakowany. Zresztą, nie pasowałoby to do jego sylwetki. Nie był jak tata, bardziej przypominał mamę.

— Uch… — przystanął — dobra, mam dość. Idziemy do tajczyków. Mam ochotę na ich jedzenie.

— Dla ciebie wszystko, słoneczko.

Quinn skrzywił się, kiedy Martin ponownie nazwał go „słoneczkiem”.

— Nie jestem twoim…

Greenwood nie dokończył zdania, bo nagle Martin chwycił go w pasie jedną ręką i przyciągnął do swojego ciała. Nagle znaleźli się bardzo blisko siebie, ich twarze dzieliło tak niewiele, a oczy Quinna jakby nagle zostały związane z oczami chłopaka. Zapach drzewa sandałowego z nutami czegoś co miało związek wyłącznie z Martinem, ponęcił nos. Zaskoczeniem było to, że nagle miał ochotę wcisnąć nos w jego szyję i zatonąć w tym nęcącym bukiecie. Na szczęście złość na chłopaka, za te wszystkie chwile złego traktowania go, za wyśmiewanie była znacznie silniejsza niż to co kusiło. Położył ręce na piersi Martina czując pod bluzą zarys sylwetki. Skupił się jednak na odepchnięciu go. Nie macaj go — upomniał siebie — nie macaj. Naparł rękoma na tors Reynoldsa, ale chłopak zacisnął bardziej rękę na jego talii.

— Puść.

— Jesteś moim słońcem. Kiedyś zrozumiesz — odpowiedział Martin, a potem zerknął nad ramieniem chłopaka i dopiero go wypuścił.

— Dlaczego to zrobiłeś? Czemu… — Greenwood pomachał rękoma pomiędzy sobą a Martinem, kiedy zabrakło mu słów.

— Inaczej wpadłbyś na maszynę czyszczącą podłogę — odparł Reynolds i wskazał na samojezdny automat szorująco-zbierający.  — Pani, która  nią jedzie nie widziała ciebie.

Quinn przeciągnął dłonią po włosach i podziękował cicho.

— Nie słyszałem. Możesz głośniej?

— No dziękuję, no. I chodź, bo padam z głodu.

Chwycił Martina powyżej nadgarstka i zaczął go ciągnąć w stronę gdzie znajdowały się restauracje, bary i kawiarnie. Nie mógł dojrzeć delikatnego uśmiechu chłopaka.

 

*

 

Gerard wrzucił na patelnię pomidory, które pokroił Oliver. Dodał zioła, jakie  rosły w doniczkach na parapecie. Wcześniej już podsmażył cebulę dodając do niej czosnek. Bardzo lubił ten sos do spaghetti i miał nadzieję, że zasmakuje Oliemu. Powinien, tym bardziej, że nie dodaje mięsa, a z tego czego już dowiedział się chłopak średnio przepadał za mięsem. Jadł je, ale tylko kurczaka i zdecydowanie lubił ryby.

— Gdzie nauczyłeś się gotować?

— Babcia mnie nauczyła, ale musiałem też dużo rzeczy sam robić, kiedy mieszkałem z rodzicami. Wracałem ze szkoły, a obiadu nie było. Podasz mi sól i pieprz? — zapytał mieszając to co miał na patelni. Pomidory już się rozprażyły na drobne części i niedługo sos powinien być gotowy. Zrobił więcej, by pani Martha, która w nocy wróci z pracy mogła też coś zjeść. O Tobiasie nie myślał, ale dla niego także zostawi porcję.

— Rodzice nie gotowali? — zapytał Oli biorąc z szafki solniczkę oraz pieprzniczkę i podał  je chłopakowi.

— Opowiadałem ci o moich rodzicach. Nie są zdolni wychować dzieci, a gotowanie to nie ich bajka. Zawsze zamawiali coś z restauracji, mimo że nie stać nas było na takie frykasy. — Posolił i popieprzył sos, a potem wszystko pomieszał.

— Nie mieliśmy szczęścia do rodziców. To znaczy moja mama była wspaniała.

Oli powrócił do wspomnień o mamie. Do jej uśmiechu tak pięknego, że rozświetlał dzień mocniej niż słońce. Do jej jasnych, długich do pasa włosów. Do delikatnego, cichego głosu, który powoli zacierał się w jego wspomnieniach.

— Musiała być cudowna. W dodatku wzięła pod opiekę syna kochanki męża. Nie każdy by tak zrobił. Skosztujesz? — Frost uniósł łyżkę i lekko podmuchał zanim podsunął ją Oliverowi.

— Mama była jedyna, ale ciocia bardzo ją przypomina z charakteru.

— Ostrożnie, bo gorące — uprzedził Gerard.

— Spoko.

Powoli Oliver zebrał ustami trochę sosu z łyżki i przymknął oczy delektując się smakiem ziół, pomidorów. Frost zapatrzył się na niego czekając na werdykt.

— Smakuje jak lato. Kocham lato.

— Czyli dobre.

— Pyszne. Ciocia zawsze robi sos do spaghetti ze słoika, dobry jest, ale to jest genialne. Nie byłem głodny, ale już jestem.

— Pomieszasz? Tylko wolno. Niczego nie wysadzisz, spokojnie. Jeszcze z minutę, dwie i będzie gotowy. Ja wrzucę makaron, bo się woda już gotuje.

— Mhm.

Oli wziął łyżkę i powoli zaczął mieszać sos. To mógł zrobić. Zamieszać coś i upiec tosty. Może powinien nauczyć się gotować. I tak jeszcze przez długi czas nie mógł tańczyć, przez co martwił się jak zaliczy egzamin na ferie świąteczne. Mógłby uczyć się gotować. To nie powinno być takie trudne. Nie kiedy przyglądał się swojemu chłopakowi z jaką łatwością ten wykonuje czynności.

Wspólnymi siłami dziesięć minut później mieli obiadokolację prawie gotową. Oli wziął dla nich talerze i widelce, a Gerard postawił ciężki garnek makaronu wymieszanego z sosem na drewnianej desce na stole. Oli chciał to zrobić, ale chłopak zabronił mu tego.

— Nie wolno ci dźwigać, pamiętasz? Siadaj, zaraz ci nałożę i jemy.

— Dobra. Obejrzymy potem jakiś film? Dzisiaj ty wybierasz. Może być horror, nie boję się.

— Szkoda, bo byś mógł się do mnie przytulać — wypalił Gerard nakładając na talerze spaghetti.

— Zawsze mogę to zrobić i bez tego — odpowiedział śmiało Grant. W tym względzie nie zamierzał być nieśmiałym i rumieniącym się nastolatkiem. Zresztą nigdy taki nie był, nawet podczas seksu. Ale o tym nie chciał pamiętać, bo tamci skurwiele z jakimi miał do czynienia odeszli w niepamięć. Teraz miał kogoś ważnego w swoim życiu.

— Trzymam za słowo. Jedzmy, bo naprawdę umieram z głodu.

— Dobrze. Przypominam, że też jestem głodny.

Nabrał trochę makaronu na widelec i wsunął go sobie do ust. Zamruczał aprobująco, a Gerard poczuł dumę z tego, że zrobił coś co polubił Oliver. Rodzicom nigdy nie smakowało to co ugotował. Odrzucił tę przykrą myśl i skupił się tylko i wyłącznie na swoim chłopaku. Cholera, mam chłopaka — pomyślał i nie wyczuł w sobie ani odrobiny paniki. Spojrzał na swoją bransoletkę, a potem na tą która była bliźniaczym odpowiednikiem jego. Serce w nim wygrywało melodię miłości i pozwalał mu na to.

 

*

 

Tymczasem, w innym końcu miasta najedzony tajskim jedzeniem Oliver poczuł się pełny i zadowolony. Czekał jeszcze na deser ze smoczych owoców, mleczka kokosowego i bananów. Uparł się, że to chce jeszcze zjeść, a raczej wypić, gdyż deser był koktajlem.

— Możesz mi teraz opowiedzieć… — zaczął chcąc zadać w końcu swoje pytania, ale jego telefon zaczął dzwonić. — Poczekaj chwilę, to mama.

Martin skinął głową i dokończył swoje danie starając się nie słuchać, ale kiedy smutny głos Quinna zakłuł go boleśnie w serce, zostawił jedzenie skupiając się na chłopaku.

— Co się dzieje? — zapytał, kiedy Greenwood zakończył rozmowę.

— Mama miała przylecieć na weekend. Nie zrobi tego, bo nagle wypadł jej jakiś wywiad, a to podobno ważne dla jej kariery — odpowiedział smutno chłopak. Już nie miał ochoty na deser. Chciał wracać do domu. Poczuł dłoń Martina na swojej, która leżała na stoliku. — Tym razem obiecała przylecieć. W piątek mieliśmy iść na kolację.

— W takim razie co powiesz na to by piątkowy wieczór spędzić w klubie? Ty, ja i reszta naszych przyjaciół. Zabawmy się, co?

Quinn przełknął stratę czasu jaki miał spędzić z mamą, której nie widział od trzech miesięcy. Odetchnął, tłumiąc smutek. Martin miał rację. Dobrze będzie spędzić ten wieczór z Elliottem i resztą.

— Zróbmy to. Zrobię grupę i powiadomię wszystkich. — Chwycił telefon. W ogóle nie zwracał uwagi, że jego dłoń wciąż jest trzymana przez dłoń Martina. — Dołączysz Gerarda, dobra? Bo nie mam go w znajomych. Masz rację, zabawimy się. Nie pamiętam kiedy razem wychodziłem z chłopakami. Może Dana też dołączy. O, i może Daisy, co?

— Super, czym nas będzie więcej tym lepiej.

— To pojutrze. Już jesteś w grupie, to dodaj Frosta i Daisy. Ja już piszę wiadomość. Będzie ekstra.

Posłał Martinowi uśmiech, a chłopak zapatrzył się na niego, zawsze chcąc odgonić od Quinna wszelkie smutki. Wiedział, że nie zawsze mu się to uda, ale starać się nie zaszkodziło.