2022/11/27

W rytmie miłości - Rozdział 63

 Hejo. Przypominam, że jeszcze dzisiaj jest możliwość zakupienia moich starszych tekstów z 20% rabatem. Także jeżeli czegoś nie macie, to jest dobra okazja, by uzupełnić biblioteczkę. Z góry dziękuję. Każdy zakup jest dla mnie dużą pomocą i daje mi możliwość pisania. :)

https://bucketbook.pl/pl/producer/Luana/25

Dziękuję za komentarze. :)


Dźwięk trzaśnięcia w policzek rozległ się na szkolnym korytarzu tuż przed rozpoczęciem lekcji. Uderzenie od drobnej dziewczyny było silne,  policzek Korna zapiekł. Przyłożył dłoń do niego i zapytał:

— Dlaczego?

— Jeszcze się pytasz?! — krzyknęła dziewczyna. — Dostałeś co chciałeś i nagle masz mnie w dupie! Znałam twoją reputację, ale nie wierzyłam w to co mówią! Chuj z ciebie. Mam nadzieję, że kiedyś nadziejesz się na kogoś, kto złamie twoje serce. Życzę ci tego, skurwysynie!

— Taka śliczna dziewczyna,  tak przeklina. Nie jesteś taka niewinna. Gdybyś nie dała…

Kolejne uderzenie w ten sam policzek sprawiło, że ten zapiekł o wiele ostrzej.

— Niech cię szlag trafi! — wrzasnęła dziewczyna, po czym odwróciwszy się na pięcie odeszła, nie zaważając na liczne wpatrujące się w nią pary oczu.

— Co za babsztyl — warknął ze złością Korn. — Na co się gapicie? Nie macie nic do roboty?! — krzyknął do tłumu.

Oparłszy się o ścianę pomasował bolący policzek, który na pewno był czerwony. Niski chichot dochodzący z prawej strony zwrócił uwagę Mahawana. Niedaleko na parapecie siedziała postać o włosach czarnych niczym heban. Przebijały się przez nie granatowe refleksy, kiedy padały na nie promienie słońca, w chwili jak chłopak poruszył głową. W jednej ręce trzymał książkę,  w drugiej zielony zakreślacz. Obok niego leżały jeszcze pisaki w innych kolorach.

— Z czego się śmiejesz? — zapytał niezbyt zadowolony Korn.

— Z ciebie? — odpowiedział pytaniem na pytanie nieznajomy chłopak. Zakreślił kolejne miejsce w książce. Nie patrzył na Mahawana. — Tyle razy dostałeś po pysku i wciąż niczego się nie nauczyłeś.

— Jakiej lekcji? — Korn podniósł rękę, aby poprawić okulary, ale przypomniał sobie, że dzisiaj założył szkła kontaktowe. Okulary zazwyczaj nosił jedynie w domu.

— Tej, że wykorzystywanie ludzi w sposób jaki ty to robisz, krzywdzi ciebie, nie ich.

Thapakorn Mahawan roześmiał się. Jakiś gówniarz chce go pouczać.

— Sami wskakują do mojego łóżka, więc nie zamierzam odmawiać — powiedział i podszedł bliżej chłopaka wpatrując się w niego. Ten jednak ani na moment nie podniósł na niego wzroku. — Nie lubię, kiedy ktoś ze mną rozmawia i nie patrzy na mnie.

— Tak bardzo potrzebujesz atencji? Wybacz, ale to mogę okazać tylko komuś, kto na to zasługuje.

— Ty cholerny szczeniaku…

— Widzisz gdzieś tutaj psa? Przykro mi, że masz zwidy — dodał chłopak i zamknął książkę. Schował ją do torby, tak samo jak zakreślacze. — Na leczenie nie jest za późno — rzucił zeskakując z parapetu. Na ramieniu zawiesił pasek od workowatej torby i oddalił się.

Korn był coraz bardziej zły. Miał ochotę chwycić bachora i nim potrząsnąć. Nie będzie go tu jakiś młodszy od niego dzieciak pouczał. Najchętniej coś by z nim zrobił… Nie miał pojęcia co by z nim zrobił, ale na pewno nie byłoby to nic miłego. Zanim jednak zdecydował się na jakikolwiek ruch młodego już nie było. Po nim pozostało jednak nieprzyjemne wrażenie narastającej furii. Nikt go tak nie wnerwił jak ten szczeniak. Nazywał go tak, bo ewidentnie chłopak był młodszy. Może o rok, ale i tak dla niego to był ktoś, kto go powinien szanować. Przecież był starszy od tego dzieciaka.

— Gdybyś mieszkał w Tajlandii, nauczyłbyś się by być posłusznym starszemu — szepnął do siebie Korn i spojrzał przez okno, które wychodziło na tyły szkoły, gdzie znajdowały się obiekty sportowe i boisko.

— Ale mieszkam w Stanach Zjednoczonych — powiedział głos, który Korn zapamięta na zawsze.

Mahawan odwrócił się i nagle coś lodowatego zostało wciśnięte w jego piekący policzek. Chłopak chwycił jego rękę i docisnął ją do butelki napoju.

— Trzymaj. Nie ma lodu, ale to też pomoże. Inaczej jutro będziesz chodził opuchnięty — powiedział chłopak.

Nawet nie rzucił jednego spojrzenia na Mahawana i odszedł, pozostawiając zdumionego Korna stojącego bez ruchu, trzymającego zimną butelkę przy policzku.

 

*

 

Tymczasem na parkingu przed szkołą Oliver czuł się tak jakby miał dostać ataku paniki. Brakowało mu tchu, ale delikatny masaż dłoni Tobiasa na jego plecach, uspokajał go. Dłonie jednak nie przestawały się trząść. Oparł je na udach.

— Nie wiem co zrobię jak go zobaczę.

— Nie będę ci mówił co i jak, bo nie wiem jak się czujesz w tej chwili, ale jestem obok. Dzisiaj mamy prawie wszystkie lekcje razem.

— Gerard też na nich będzie — dodał Oli.

Dzisiaj zaczynali od matematyki, potem mieli angielski i resztę lekcji obowiązkowych. Oliver tego dnia miał jeszcze zajęcia z tańca i dopiero wtedy nie będzie tak blisko Frosta.

— Gotowy?

— Nie, ale jak nie wysiądę z samochodu teraz, to nigdy tego nie zrobię. Jak mam udawać, że jest dla mnie obcym? — zapytał brata, patrząc na niego ze łzami w oczach. — Jak mam wytrwać, kiedy znów nazwie mnie ciotą, popchnie? On jest taki jak dawniej.

— Posłuchaj mnie — powiedział Tobias, kładąc obie dłonie na policzkach brata i przytrzymując mu głowę, aby ten nie odwrócił wzroku. — Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam. Wytrwałeś wiele i dasz sobie z tym radę. Pamiętaj, że on odzyska pamięć i wróci do ciebie.

— Wiesz czego jeszcze się boję? Lekarze powiedzieli, że dla jego dobra nie wolno mu o niczym przypominać, ale w szkole, nie można go przed tym uchronić. Martwię się także o niego.

— Podobno dyrektorka wczoraj odwiedziła klasy i opowiedziała im o tym, że po wypadku Gerard stracił pamięć z ostatnich miesięcy i dla dobra jego zdrowia koniecznym jest, aby o niczym ważnym mu nie opowiadali. Zresztą część szkoły, szczególnie młodsi uczniowie, wciąż się go boją. Nikt nie piśnie słówkiem o tobie i o nim, czy o jego dawnych kumplach, których już tu nie ma.

Oliver odsunął dłonie brata od twarzy, ścisnął je i rzekł pewnym siebie głosem:

— Dam radę i będę cierpliwy.

— Tak trzymaj.

Tobias sięgnął na tylne siedzenie i podał bratu plecak.

— Dzięki. Chodźmy zanim się spóźnimy. Pan Whitener nie lubi spóźnialskich.

— Ciekawe, czy marudziłby coś, gdyby to Elliott się spóźnił — rzucił Tobias.

— Nikt tego nie wie, ale pewnie tak. Każdego traktuje równo i nikogo nie wyróżnia.

Oliver wysiadł z samochodu, od razu rozglądając się, czy gdzieś nie widzi znajomej twarzy. Gerard miał przyjechać z Martinem, ale samochodu chłopaka jeszcze nie było. Poniekąd było to dobre, bo miał nadzieję pojawić się pierwszy. Poczekał na brata, który znów miał problem z zamknięciem samochodu.

— Musisz w końcu naprawić zamek.

— Muszę, ale jak widzisz jakoś mi to nie wychodzi. Ale dobra, zamknąłem.

Niedługo później mogli w końcu wejść do budynku szkoły. W progu od razu doszedł do nich Christopher, który śmiało objął Tobiasa. Nie ukrywali się ze swoim związkiem. Żadnemu nawet przez myśl to nie przeszło. Krążyły już plotki, że tworzą z kimś jeszcze triadę, ale ani tego nie dementowali ani nie potwierdzali.

We trójkę ruszyli pod klasę, w której mieli mieć matematykę. Pod nią spotkali Korna, który stał z butelką napoju i przykładał ją do policzka.

— To się pije,  nie robi okłady — szepnął mu do ucha Chris, zaskakując tym chłopaka.

— A to wy. Myślałem, że to znów ten szczeniak.

— Jaki szczeniak? — zapytał Tobias.

Poznał Korna w szkole, kiedy Martin ich sobie przedstawił, ale średnio polubił tego chłopaka. Nie podobał mu się sposób bycia Mahawana. Chłopak łamał serca jedno po drugim. Kiedy jeszcze Grant popierał nie bycie w związkach, to przynajmniej nie niszczył innych. Podchodził do sprawy jasno. Chodziło o seks. Za to Korn uwodzi, zaprasza na randki, daje nadzieję,  potem niszczy, kiedy dostanie co chce. Życzył mu tego, aby kiedyś, tego skurwiela, trafiła strzała Amora. Z drugiej strony chłopak jest wolny,  ci co znając jego reputację, wciąż nabierając się na jego słodkie słówka, są po prostu naiwni. Każdy jednak sądzi, że zmieni tego chłopaka. Niektórych, niestety nie dawało się odmienić. Jednym z tych ludzi jest właśnie Mahawan.

— Nie wiem, ale gówniarz chciał mnie pouczać. Jest chyba rok niżej.

— Co ty w ogóle robisz z tym napojem?

Na pytanie Chrisa Korn odkręcił butelkę i napił się, po czym odpowiedział:

— Piję. O, i jest mój drogi kuzyn i jego przyjaciel.

Oliver nie interesujący się wcześniej rozmową, od razu zwrócił uwagę na słowa chłopaka. Tylko z jednej strony Gerard mógł nadejść, więc spojrzał tam. Serce od razu zaczęło mu szybciej bić. Frost nic się nie zmienił przez ten miesiąc. Miał tylko krótsze włosy od kiedy Grant go po raz ostatni widział. Rozmawiał z Martinem. Ani na chwilę nie spojrzał w ich stronę.

— Chodźmy do klasy — zaproponował Oli,  reszta zgodziła się.

— Usiądź w ławce obok mnie — powiedział Tobias.

— Nie, usiądę tam gdzie zawsze.

Jak powiedział, tak zrobił. Zajął swoje miejsce w ławce, tuż obok stolika Elliotta. Ross już był w klasie i coś pisał,  kiedy zauważył ruch obok siebie, skoncentrował się na tym co dzieje się w sali.

— Jakiś ty punktualny — zagadał do Rossa Tobias siedzący za nim. — Chcesz wywrzeć jak najlepsze wrażenie na przyszłym szwagrze.

— Po prostu wstałem wcześnie i przyszedłem też wcześniej — odpowiedział Elliott, nie chcąc wdawać się w dyskusję z Grantem. Ostatnio chłopak ciągle go zaczepiał, jakby wielką sensacją było to, że ma kogoś. Miał i co z tego? Wiele osób kogoś miało, więc dlaczego to z niego sobie żartowali?

— Mówię ci, zdobywasz punkty u jego rodziny. Spotkałeś się w końcu z nimi?

— Planowaliśmy to, ale doszliśmy w końcu z Ryanem do wniosku, że jeszcze mamy czas na ten krok. Czemu nikt mi nie powiedział, że Gerard wraca? — zapytał wpatrując się w wejście do klasy. — Nie wygląda jakby stracił pamięć.

— Tylko te kilka miesięcy mu uciekło — wyjaśnił Oliver, mimo że nie musiał, bo każdy o tym wiedział.

To były jego ostatnie słowa jakie był w stanie wypowiedzieć, patrząc na Frosta, który nawet nie zerknął w jego stronę i od razu podszedł do ławki, którą zajmował przed wakacjami. Dziewczyna, siedząca tam, szybko pozbierała swoje rzeczy i zajęła miejsce obok Oliego, który obejrzał się, nie potrafiąc nie patrzeć na Gerarda. Serce wyrywało się do tego chłopaka, wręcz wrzeszczało za nim, tak jak oni krzyczeli pamiętnego wieczoru po wizycie w domu rodziców Gerarda. Tylko wtedy to przyniosło ulgę. Tym razem krzyk jaki Oliver odczuwał w swej duszy, był agonią.

 

*

 

— Macie na jutro rozwiązać te zadania — powiedział JD, pod koniec lekcji, odsłaniając jedną z tablic, którą przygotował wcześniej.

Cała klasa jęknęła jakby właśnie mieli zostać torturowani. Uciszyli się jednak kiedy spojrzenie ich matematyka skierowało się w ich stronę.

— To nie są trudne zadania. Wystarczy znać wzór i rozwiążecie je w jednej chwili. Gerardzie, przerabialiśmy to w ostatnich miesiącach ktoś ci z pewnością pomoże.

— Martin mi pomoże.

— Dobrze, jakby co, to zwróć się do mnie. Reszta nie ma żadnej ulgi. To tylko dziesięć zadań. Jeszcze raz jękniecie i będzie ich drugie tyle do odrobienia. Dzisiaj, może się wam wydawać, że matematyka nie przyda się w życiu. Mylicie się. Każdego dnia korzystacie z matematyki. Choćby robiąc zakupy. Trzeba za nie zapłacić, prawda? Może na co dzień nie będziecie rozwiązywać skomplikowanych wzorów, ale niejednokrotnie przyda się wam to, czego się uczycie. Pewnie myślicie już o studiach, jeżeli tego nie robicie, to tym się zajmijcie. Może pójdziecie na kierunek, gdzie matematyka będzie bardzo ważna. Trudniej wam będzie, jeżeli nie będziecie uczyć się już teraz. I nie chcę nigdy więcej słyszeć, że dwa plus dwa, to pięć — mówiąc to, mężczyzna spojrzał na jednego z uczniów siedzących w pierwszym rzędzie. — Spiszcie te zadania i na dzisiaj już koniec. Jeżeli macie jakieś pytania, to wiecie gdzie mnie znaleźć.

Po tych słowach mężczyzna zabrał swoje rzeczy i wyszedł z klasy, w której nagle zrobiło się głośno. Połowa osób narzekała, że muszą spędzić wieczór na rozwiązywaniu tak trudnych zadań. Druga już planowała weekend, który zbliżał się. Najcichszą osobą był Oliver. Drżącą ręką spisywał zadania z tablicy, ale kilka razy pomylił się, więc pożyczywszy od Dany jej ulubioną gumkę, zmazywał wszystko i spisywał od nowa. Niektórzy robili zdjęcia tablicy, ale on nie chciał ryzykować, że coś źle potem odczyta.

Dzwonek na przerwę sprawił, że ludzie wypadli z klasy całym hurmem, jakby właśnie ktoś uwolnił ich z niewoli. Tobias z przyjaciółmi poczekał na sam koniec. Zresztą on też musiał jeszcze dokończyć spisywanie zadań. Trącił ołówkiem w ramię Elliotta, który odwrócił się do niego.

— Nie możesz go poprosić, aby nam odpuścił? Przecież to twój przyszły…

— Powiesz coś więcej, to zjesz własne, brudne skarpetki.

— Jesteś dla mnie okrutny — odpowiedział Grant udając smutnego. — Christopherze, dlaczego mnie nie obronisz?

— Bo mnie także każe jeść brudne skarpetki. Idziemy?

— Spisałeś już to?

— Zrobiłem kilka zdjęć. Tak, prześlę ci je, Tobiasie — dodał Nicholls.

Oliver schował notatki do plecaka i wstał chcąc uciec z klasy. Może inni zachowywali się jak zawsze, ale on nie potrafił udawać, kiedy kilka ławek dalej siedział Frost. Co prawda, chłopak był zajęty słuchaniem tego, co mu Martin tłumaczy i nie zwracał na niego uwagi, ale nie chciał się z nim skonfrontować, więc wolał uciec. To i jemu przyda się. Jakoś przetrwał lekcję, bo starał się wyłączyć na Gerarda, ale dłużej tak nie mógł. Potrzebował oddechu. Inaczej podejdzie do chłopaka i powie mu wszystko.

— Poczekaj na mnie — zawołał za nim Tobias.

Obaj wyszli na korytarz pełen rozmów, dźwięków z gier jakie zostały puszczone na telefonie, czy muzyki. Po chwili dołączyli do nich Chris, Elliott i Dana. Quinna dzisiaj w szkole miało nie być, bo wczoraj dostał gorączki i został w domu. Niestety Martin musiał opiekować się Gerardem w czasie szkolnych godzin i z tego co Oli wiedział, to dopiero później odwiedzi swojego chłopaka.

— W porządku? — zapytała Dana, która dołączyła do klasy tuż przed tym zanim wszedł matematyk.

— Średnio — odpowiedział Oliver. — Dam sobie radę. Czekaj, oddam ci gumkę.

Zajrzał do plecaka, ale nie znalazł tego czego szukał. Miał wrażenie, że schował ją do kieszonki w plecaku, ale mógł tego nie zrobić.

— Dobra, nie szukaj, znajdzie się.

— Chyba zostawiłem ją w klasie. Przyniosę ci ją — powiedział i zawrócił w stronę klasy.

Dana zawołała do niego, że sama ją odnajdzie, ale nie słuchał jej. Wiedział, że dziewczyna bardzo lubi tę gumkę do mazania o wyglądzie Myszki Miki. Wszedł do klasy próbując jeszcze przeszukiwać plecak i nagle wpadł na coś twardego. Serce mu zabiło jakby chciało wyrwać się z jego piersi,  znajomy zapach ukochanego, wdarł się do jego nozdrzy. Z trudem przełknął ślinę i spojrzał na chłopaka, w którego uderzył. Wściekłe spojrzenie owinęło się wokół niego jak kajdany,  lód wspiął się po plecach Olivera, kiedy padły słowa:

— Patrz jak idziesz dziewczynko.

2022/11/24

Black Week

 

Cześć. Wpadam poinformować, że od dzisiaj na Bucketbook.pl do 27 listopada jest obniżka ceny niektórych tekstów z okazji Black Week. Przecenionych zostało też kilka moich starszych tekstów. Także jeżeli Wam jeszcze brakuje choćby "Odmienionego serca", "Buntownika" czy jakiegoś tomu z serii "Amare", to jest okazja by uzupełnić kolekcję.
Przypominam także, że do kupienia jest kolejny tom "Uśmiechu losu" Nowsze teksty nie są objęte promocją. Niedługo wpadnę przekazać info o kolejnych dwóch i tym samym ostatnich tomach tej serii.

2022/11/20

W rytmie miłości - Rozdział 62

 Zapraszam na kolejny rozdział. Przypominam, że moje teksty można kupić tutaj: Kliknij mnie :)

 

Dziękuję za komentarze i z całego serca tym, którzy zdecydowali się kupić mój nowy tekst. Jest to piąty tom z cyklu "Uśmiech losu" pod tytułem "Nieodparty urok". Można go zakupić tutaj: Klik :)

 

 

— Skąd miałem wiedzieć, że ta pizzeria jest zamknięta, bo mają remont?

— Najpierw, ćwoku, trzeba było to sprawdzić — powiedziała Dana, zwracając się do Quinna. — Przecież już od paru tygodni na drzwiach wisiała kartka, że jest planowany remont po nowym roku.

— Oj, tam, kto by się przejmował jakąś kartką. Posiedzimy w domu u Martina. Zamówimy pizzę, coś do picia i będzie ekstra. Szkoda tylko, że Chrisa nie będzie,  Tobias ma od dzisiaj robotę.

— O, jego ciocia w końcu zgodziła się, aby poszedł do pracy? — zapytała dziewczyna.

Oboje siedzieli w samochodzie Martina, który starał się skupić na jeździe,  nie na ich rozmowie. Oliver zajmował miejsce obok dziewczyny, ale także ich nie słuchał, pogrążony w myślach.

— Uległa. Ciągle mu powtarzała, że ma się uczyć, bo to jego główny obowiązek, ale kiedy znalazł pracę w stadninie, to błagał ją na kolanach, aby mu pozwoliła złożyć podanie. To praca tylko co drugi weekend i dwa popołudnia w tygodniu.

— Zawsze powtarza, że chce żyć na farmie, to będzie miał praktykę przy koniach. Jestem ciekawa, jak to swoje marzenie pogodzi z marzeniem Chrisa i tego ich Gabriela. Swoją drogą, byłam w niemałym szoku, jak zobaczyłam ich razem. Czasami dwóm osobom trudno się dogadać, co do ich przyszłości,  co dopiero trójce.

— Nie wiem jak z Chrisem — odezwał się Oliver, co było odpowiedzią na to, czy słucha rozmowy przyjaciół czy nie — ale Tobias mówił, że Gabriel pochodzi z małego miasteczka Denton.[1]

— No właśnie, o tym mówię. Co jak zechce wrócić do domu? Mówimy o tym Denton koło Dallas? — dopytał Quinn.

— Nie, to małe miasteczko, ale nie wiem dokładnie gdzie. Na pewno są tam już srogie zimy, nie jak u nas.

— Ja tam wolę lato i wiosnę — stwierdziła dziewczyna. — Nie wiem czy potrafiłabym żyć, gdzie jest mróz i gruba warstwa śniegu zimą.

Oliver nic na to nie odpowiedział. Także jemu pasuje życie w Południowej Karolinie, ale czasami chciałby znaleźć się gdzieś, gdzie jest jak w bajce o Królowej Śniegu. Westchnął cicho i wyłączając się tym razem całkowicie z rozmowy przyjaciół, zatonął we własnym, obecnie smutnym świecie. Jak za mgłą usłyszał tylko jak Quinn mówi, że Chrisa nie będzie, bo nie da rady wyjść wcześniej z pracy.

 

*

 

— Ja pierdolę — zaklął Christopher po wyjściu na zaplecze. Musiał zmienić fartuch i koszulkę, bo te które miał na sobie były całe oblane kawą. Wiedział, że Sharon zrobiła to specjalnie, ale nie miał na to dowodów. Miał szczęście, że to była mrożona kawa,  nie gorąca.

Zdjął z siebie koszulkę i założył tę, którą trzymał na zapas. Fartuch oraz brudne ubranie wrzucił do plecaka, który zawsze zabierał do pracy. Zawiązał go, umył ręce i na końcu nałożył czapeczkę z daszkiem. Znów wyglądał profesjonalnie, ale choć ze zmianą ubrania poszło gładko, gorzej było z jego nastrojem.

— W porządku? — zapytała Bethany, której udało się na chwilę wyrwać na małą przerwę.

— Nie do końca. Nie wiem co ta suka ma do mnie, ale dowiem się tego w końcu.

— Nie widziałam co się stało, bo byłam wynieść śmieci, ale może powiedz to szefowi. Dał jej ostatnią szansę i ją zmarnowała. Mamy kamery…

— Które nie działają. Już dwa dni temu mieli przyjść je naprawić i nic z tego jak widać. Zresztą sam się nią zajmę. Czekałem zbyt długo na to. Jeszcze sądziłem, że dam jej spokój, ale nie po tym co zrobiła. Niby przypadkiem mnie popchnęła i cała taca z kawą, którą niosłem do stolika wylała się na mnie. Wracam do pracy. Dobrze, że dzisiaj pracuję przynajmniej także z tobą.

Odkąd do cukierni zaczęło przybywać więcej klientów, dwie osoby na zmianie nie dawały sobie rady. Właściciel musiał wszystko przeorganizować, zmienić ich grafiki i przyjąć nowe osoby. Chris brał też więcej zmian w pracy. Starał się jakoś godzić z tym naukę i randki. Mama tylko martwiła się o niego, czy da sobie radę, ale potrzebował pieniędzy na swoją przyszłość. Cieszyło go jednak to, że rodzicielka zaakceptowała Gabriela. Wtedy na niefortunnie zakończonych urodzinach miała niewiele szans na rozmowę z Lawrencem, dlatego zaprosiła go na kolację do ich domu. Potem powiedziała mu, że w chwili, kiedy zobaczyła całą trójkę razem, to jak się traktują, jak patrzą na siebie, nadal mając obawy, zyskała pewność, że wszyscy troszczą się o siebie, że jej syn nie stoi na uboczu, i zgodziła się na ich związek. Niby tej zgody nie potrzebował, ale dzięki temu kamień spadł mu z serca. Ciążył jeszcze inny, który nazywa się Sharon Moore.

Dziewczyna nawet nie spojrzała na niego. Udawała, że nic się nie stało, jak zwykle zresztą. W tej chwili chciałby jeść pizzę z przyjaciółmi,  nie znosić humory współpracowniczki.

— Nie myśl, że tak to zostawię — szepnął do niej,  zanim ona zareagowała, podszedł do kontuaru, by przyjąć nowe zamówienia.

 

*

 

Korn Thapakorn Mahawan obserwował osoby, które objadały się pizzą. Nie przepadał za tego rodzaju jedzeniem. Zjadł tylko kawałek, ponieważ w ogóle mu to nie smakowało. Musiałby być bardzo głodny, aby zjeść coś tego typu. Dlatego siedział wygodnie, w dłoni trzymając wysoką szklankę coli z lodem. Quinna znał od dawna. Od czasów, kiedy chłopak przyjaźnił się z jego kuzynem. Wakacje, które w przeszłości Korn spędzał w Stanach, często wypełnione były wspólnymi zabawami z tą dwójką. Czasami tęsknił za czasami, kiedy miał dziesięć lat. Lubił Quinna, ale lubił go też drażnić. Swojego kuzyna kochał jak najlepszego brata i przyjaciela. Dziewczynę Danę znał z liceum, ale nie miał do tej pory z nią większego kontaktu. Była bardzo ładna i ciekawiło go czy ma chłopaka. Podobała mu się. Olivera poznał niedawno. Chciałby wiedzieć jaki ten chłopak był przed wypadkiem Gerarda Frosta. Obecnie wydawał mu się osobą przepełnioną cierpieniem. Nie znał tego uczucia, które dotyczy drugiej połówki. Nigdy nie miał nikogo na dłużej niż dwa spotkania i jedną noc. Uważał, że coś więcej w życiu człowieka to tylko problem. Poza tym, jak mógł wybrać jedną osobę, kiedy tak wiele ludzi mu się podobało. Nieważna była dla niego płeć.

Mówiono o nim, że jest panseksualny, ale on nie zamierzał się w żaden sposób określać. Uważał, że to głupie. Po prostu jest się tym kim jest i czy ma znaczenie coś więcej?

— Korn — zagadała do niego Dana — nie sądziłam, że wrócisz dokończyć tutaj szkołę.

— Tak sobie zaplanowałem, więc zamierzam to zrobić.

— Nie lepiej uczyć się w Tajlandii? Tam mieszkasz — kontynuowała.

— Zacząłem tutaj liceum, kiedy rodzice przenieśli się na jakiś czas do Stanów i tutaj chcę je skończyć. Jego poziom jest wyższy niż w Tajlandii. Jednak studiować tutaj nie zamierzam. Mam plany na przyszłość, które chcę tam realizować — odpowiedział, uśmiechając się słodko do dziewczyny, co nie umknęło Quinnowi.

— Łapy precz od niej. Nie zasługuje na to byś ją zmarnował. Nie dalej jak wczoraj dostałeś po pysku od jednego chłopaka. Chcesz od niej też jutro oberwać,  Dana bije mocniej niż facet.

— Głupi jesteś i tyle. Tylko rozmawiamy — rzekła dziewczyna. Chwyciła kawałek pizzy i na siłę próbowała ją wcisnąć do ust przyjaciela. — Masz. Zapchaj się czymś.

Greenwood otworzył usta, aby ugryźć kawałek. Jak trzeba będzie to obroni cnotę przyjaciółki i ten złotousty typek nie zbliży się do dziewczyny. Dana zasługiwała na porządnego chłopaka,  nie na nadzieję, która zostanie zburzona po jednej nocy. Że też drań nigdy się niczym nie zaraził — pomyślał. Od razu przypomniał sobie jak on z Martinem robili badania na obecność wirusa HIV i inne choroby przenoszone drogą płciową. Wyniki w każdym przypadku okazały się ujemne, ale jeszcze je muszą powtórzyć za jakiś czas.

— Co tak na mnie patrzysz? Zakochałeś się we mnie, czy jak? — zapytał Korn, chcąc podrażnić Quinna. Chłopak rzucił w niego poduszką, którą Mahawan złapał i położył sobie na kolanach. Kiedy Greenwood chciał rzucić w niego drugą poduszką, został powstrzymany przez swojego partnera.

— Przestań i tak mu tym krzywdy nie zrobisz. A jak wylejesz jego picie, to mama każe ci czyścić i suszyć kanapę. Daj mi to — powiedział Martin usiłując odebrać z rąk Quinna poduszkę. Ten jednak bronił się przed tym.

— Twoja mama mnie kocha. Muszę go czymś walnąć.

Korn wstał i wyszedł przez rozsuwane drzwi do ogrodu. Na dworze już się ściemniło, ale lampy umieszczone wokół dawały trochę światła. Zerknął przez ramię na kuzyna i jego odwieczną miłość. Nadal siłowali się ze sobą. Dana próbowała obu wepchnąć do ust ostatnie kawałki pizzy,  Oliver wciśnięty w kanapę udawał, że go nie ma. Kornowi podobał się ten chłopak z wyglądu i gdyby był wolny, to zainteresowałby się nim. Miał jednak jedną zasadę, nie uwodził zajętych osób. Dostał za to solidną lekcję. Tylko wtedy nie było jego winą, to, że dziewczyna z którą spędził noc, miała narzeczonego. Nie wiedział o tym. Okłamała go. Następnego dnia wylądował w szpitalu. Dlatego, tylko randki z wolnymi osobami wchodziły w grę i nie wolno mu się było zakochać. Miłość to kłopoty. Znał to z doświadczenia rodziców w przeszłości. Poza tym życie samemu może przynieść wiele innych korzyści. Jak choćby to, że możesz co noc mieć w łóżku kogoś innego.

Na tę myśl uśmiechnął się. Dzisiaj czekała go miła noc i gorąca dziewczyna.

 

*

 

— Co masz do mnie? — zapytał Christopher Sharon, kiedy skończyli swoją zmianę,  cukiernia była już zamknięta.

— Do ciebie? Nic nie mam, bo do takich jak ty trudno coś mieć — odpowiedziała ironicznie. Chciała wyjść, ale chłopak oparł się o drzwi. — Złaź mi z drogi.

— Nie,, dopóki nie dowiem się o co ci chodzi. Masz problem ze mną. Chodzi o mój kolor skóry?

— Nie bądź taki głupi i jedną z tych osób, które sądzą, że coś się dzieje, ktoś ich nie lubi przez ich kolor skóry, czy orientację. Czasami może zwyczajnie ktoś komuś nie pasować i tyle. Nie bądź taki wrażliwy. Zbytnia wrażliwość nie jest dobra w życiu człowieka.

— To co masz do mnie? Nie wyjdziesz stąd dopóki nie pogadamy.

Sharon wyjęła z torebki telefon, kliknęła w niego parę razy,  potem pokazała mu ekran na którym widniał telefon na policję.

— Jedno kliknięcie i jesteś ugotowany, kiedy powiem, że próbowałeś mnie zgwałcić.

— Jestem gejem, to przemawia po mojej stronie. Nie interesują mnie dziewczyny.

— Powiem, że chciałeś poeksperymentować. Kamery nie działają, pamiętasz? Kto ci uwierzy?

Chwyciła dłonią bluzkę przy szyi, jakby chcąc ją rozerwać. Chris nie zamierzał się wpakować w jakieś gówno przez, jego zdaniem, niezbyt zdrową psychicznie osobę. Na razie mógł odpuścić. Odsunął się od drzwi,  Moore wypadła przez nie jakby chcąc uciec.

— Jeżeli nie chodzi o moją skórę, o orientację seksualną, to o co?

Nic mu nie przychodziło do głowy. Sharon ogólnie nie była miłą osobą i ciężką we współpracy, ale ewidentnie go nienawidziła. Godzinę później powiedział to samo Gabrielowi kiedy spotkali się w studiu tatuażu mężczyzny. Dzisiaj Lawrence miał otwarte do późna, by w kolejny poniedziałek mieć wolne.

— Nie znałeś jej w przeszłości?

— Nie. Poznałem ją dopiero jak zacząłem pracę u Harveya. Wtedy była inna dla mnie. Potem coś się zmieniło.

— Może czegoś ci zazdrości? — zapytał Gabriel, biorąc klucze i zamierzając zamknąć studio.

— Czego niby?

— Tego, że byłeś biedakiem,  teraz mieszkasz w wielkim domu. Twój ojczym jest współwłaścicielem znanej firmy transportowej. Z żebraka stałeś się księciem. Może to ją kłuje. Zazdrość to silne uczucie. Potrafi zabić. Nie wiesz z jakiego środowiska pochodzi i dokąd wraca?

Christopher przesunął ręką po głowie. Włosy miał bardzo krótkie po wczorajszej wizycie u fryzjera.

— Nie wiem. Co do reszty, to nic nie jest moje, więc czego mi zazdrościć?

— Ale niektórzy ludzie widzą tylko biel lub czerń. Nie dostrzegają szarości. Pomyśl o tym — dodał, podchodząc do Chrisa i całując go lekko w usta. — Jedziemy coś zjeść?

— Nie jesteś zmęczony?

— Jestem, ale nie odmówię sobie twojego towarzystwa i głodny jestem. Ty nie jesteś?

— Jestem. Ciasta mogę robić, ale jeść je cały czas… Podziękuję.

— To chodź. Znam przydrożną budkę z dobrymi makaronami. Jeszcze powinni być czynni.

Nicholls spojrzał na zegarek. Zbliżała się dwudziesta pierwsza. Powinien wrócić do domu i odrobić lekcje, ale nie chciał zrezygnować ze spotkania z Gabrielem. Tobias miał pracować do dwudziestej trzeciej, więc do nich nie dołączy. Zresztą, wiele razy już organizowali randki lub mini randki, takie jak ta, również we dwóch. Tobias wręcz to im nakazywał, mówiąc: „Macie się spotykać także we dwóch. Powinniście się lepiej poznać.” Miał rację. Chris jeszcze wielu rzeczy nie wiedział o Gabrielu, zresztą z wzajemnością. Obaj jednak uważali, że powoli dowiedzą się wszystkiego o sobie,  ich uczucia, które były najświeższe, dojrzeją.

— Jestem dzisiaj motorem, pasuje ci?

— Pewnie. Przyjechałem taksówką,  nie lubię ich, mogę i motorem jechać mając ciebie za kierowcę.

Gabriel roześmiał się. Podszedł do potężnej, czerwonej maszyny i podniósł siedzenie podając kask Chrisowi. Swój także założył, wsiadając na motor. Poczekał aż zrobi to Chris, ale chłopak miał problem z zapięciem kasku. Lawrence wychylił się i kiedy Nicholls pochylił się do niego, zapiął mu sprzączkę przy pasku.

— Gotowy?

— Pewnie — odpowiedział chłopak, siadając za Gabrielem.

— Trzymaj się mocno. Najlepiej trzymaj się mnie — rzekł Lawrence. Wyciągnął ręce za siebie i chwyciwszy ręce Chrisa położył je na swoim ciele. Poczuł jak chłopak od razu obejmuje go, przysuwając się bliżej niego. Potem w uchu usłyszał szept:

— Tak blisko wystarczy?

— Na ten moment tak. Jeszcze bliżej, to chyba już tylko bez ubrań.

— Panie Lawrence, jesteśmy na ulicy. Nie będziemy zdejmować ubrań. To byłoby nieprzyzwoite.

Gabriel roześmiał się głośno.

— To trzymaj się mocno i bądź ze mną blisko — poprosił.

— Nie zamierzam oddalać się ani teraz, ani nigdy — obiecał Nicholls.

Mocno złapał się mężczyzny, kiedy ten odpalił silnik. Trochę się bał, bo po raz pierwszy będzie jechał na motorze, ale ufał umiejętnościom Gabriela. Chwilę później poddał się przyjemności jazdy i wciskaniu się w ciało swojego partnera, tak blisko jak tylko mógł w danej chwili.



[1]W mojej serii pod wspólnym tytułem „Uśmiech losu”, opowiadam historie dziejące się w tym miasteczku.