2021/07/25

W rytmie miłości - Rozdział 8

 Hejo, zapraszam na kolejny rozdział i dziękuję za komentarze. Przepraszam, że znów na nie wszystkie odpisałam. 


Nicholls nie wyspał się. Czuł to całym sobą. W dodatku z trudem tłumił ziewanie.  Po powrocie do domu jeszcze rozmawiał przez chwilę z mamą. Potem położył się, ale nie mógł zasnąć. Nie chcąc obudzić siostry ciągłym przekręcaniem się na łóżku z boku na bok poszedł do kuchni napić się kakao. To zawsze szybko go usypiało. Wtedy naszła go ochota, aby zrobić ciasto. Nie było to nic wyszukanego, zwykły biszkopt z masą budyniową, ale włożył w nie serce. Połowę zostawił dla mamy i siostry, drugą zamierzał wziąć do cukierni, by poczęstować współpracowników i szefa.

Przez to wszystko, zanim zasnął, było coś koło czwartej. Trzy godziny później musiał wstać, by doprowadzić siebie do ładu i dojechać do pracy. Teraz przebywał w niej od kilku godzin, mając ochotę położyć głowę na ladzie i spać. Dzisiaj jednak nie było na to szans i wołałby mieć dzień wolny. Nigdy nie narzekał na swoją pracę, lubił tu pracować, ale tego dnia przewinęły się przez cukiernię tłumy. To nie było takie złe. Dzięki temu cały czas miał zajęcie i nie zasnął na stojąco. Dzisiaj po prostu pracował z Sharon. To znaczyło, że nie miał nawet z kim pogadać. Nie dogadywał się z nią tak jak z innymi współpracownikami i szefem. Próbował, ale jasno dała do zrozumienia, że jest dla niej nikim. Innych też nie lubiła. Także pomimo wielu klientów jego zmiana, która dzięki temu powinna szybko upłynąć, ciągnęła się w nieskończoność. Na domiar złego pracował tego dnia do siedemnastej zastępując Bethany, która miała drugą zmianę. Niestety przez wizytę u lekarza, nie mogła pojawić się wcześniej
i już dawno poprosiła go o zastępstwo.

— Proszę ciasto Pinacolada dla pani i kawa. —Podał kolejnej klientce zamówienie.

. Potem zajął się przygotowaniem następnego, podczas gdy Sharon obsługiwała innego klienta. Zmiany z nią to była tortura. Nie była dużo od niego starsza, ale nawet dzisiaj podkreśliła to, że uważa go za nie wartą jej uwagi wesz, którą najchętniej zmiotłaby.

— Nicholls przyjdź za chwilę do mojego gabinetu. Obgadamy twój grafik na następny miesiąc i uwzględnimy dni szkolne — powiedział do niego jego szef Brice Harvey, który pojawił się nagle, poniekąd strasząc swojego pracownika.

— Ale mnie pan przestraszył. — Chris położył dłoń na piersi. — Pojawił się pan jak duch.

— Częściej się zamyślaj. Już drugi raz tu zaglądam, a ty bujasz w obłokach — odparł Harvey. Jego wzrok powędrował do Sharon, która podawała klientowi zapakowany do pudełka tort z miną wyglądającą tak jakby coś jej śmierdziało.

— Moore, zapraszam do siebie. — zwrócił się do dziewczyny. TyChristopher przyjdź później.— zadysponował poczym wrócił na zaplecze.

Chris próbował zająć się swoją pracą, kiedy Sharon chwyciła go za koszulkę, szarpiąc.

— Co mu nagadałeś?

— Nic. Czego chcesz ode mnie? — zapytał i odsunął się od niej.

— Jak mu coś nagadałeś, to jest po tobie — syknęła.

— Odwal się ode mnie, co? Ludzie patrzą. Szef na ciebie czeka — przypomniał jej.

Zirytował się na nią. Nie miał pojęcia po co go zaczepiła. Nie uważał jej za normalną. Wywyższała się nad wszystkimi, a jego to już nienawidziła. Czuł to od niej wyraźnie. Jego ciasta nawet nie spróbowała. I dobrze, zostanie więcej dla Beth i Santiago. Postarał się zapanować nad nerwami i uśmiechnął się do kolejnych osób, które obsługiwał. Byle tylko dobrnąć do końca zmiany i będzie dobrze. Na szczęście Sharon za godzinę kończyła, a na swoją zmianę przyjdzie Santiago. Z nim lubił pracować tak jak z Beth. Do tej pory musi jakoś wytrzymać. Najchętniej to zadzwoniłby do Elliota pogadać, bo w tej chwili nie było nowych klientów, ale przyjaciel coś wspominał, że nudzi się i będzie robił live, więc nie chciał mu przeszkadzać.

 

*

 

— Dobra, będę już kończył. Dzięki, że byliście na tym na szybko zrobionym live i wpadliście tak licznie. Dziękuję moderatorom  — mówił Elliott. — Wielu z was jutro zaczyna szkołę, ja również i niestety nie będziemy się tak często spotykać na live’ach.

Na czacie poleciał rząd smutnych emotek.

— Nie spamcie emotkami, ponieważ moderatorzy będą musieli was uciszyć. Eva uwielbia to robić. — Zaśmiał się. Przełączył ekran z gry, na pożegnalną tapetę ze smutną miną. — Doskonale was rozumiem, ale postaram się coś w weekendy zrobić. Poza tym będziecie mieć filmy. Nagrałem kilka odcinków, kilka muszę zmontować, więc nie zostawię was. Zresztą trzeba się uczyć. Uczcie się ludzie, bo inaczej skończycie jak ja, marny youtuber.

Kolejna fala emotek oraz oburzonych głosów przeszła przez czat.

— Mówicie, że nie jestem marny, ale muszę się więcej starać? Tak będzie. Tymczasem dzięki jeszcze raz. Pozdrawiam i na razie. Do następnego razu.

Tym razem czat ożył słowami pożegnania, życzeniami powodzenia w szkole, a większość z tysiąca osób dzisiaj obecnych napisała po prostu „pa, pa”. Elliott wyłączył mikrofon, a potem ekran i wszystko zamarło. Live skończył się, a on po dwóch godzinach gry miał dość. Owszem kochał grać, ale nie zrobił sobie dzisiaj żadnej przerwy. Do tego pęcherz dał o sobie znać, więc szybko udał się do łazienki, gdzie załatwił swoje potrzeby. Potem wrócił do pokoju, żeby zabrać kubek po piciu i butelki po wodzie. Wyłączył jeszcze laptopa.

Niektórzy uważali, że powinien zadbać o jakiś dobry sprzęt do gier i prawdziwy komputer, ale na razie laptop mu wystarczał. Był tak wypasiony, że wszystko na nim śmigało. Do tego dało się go przenieść, a takiej możliwości z komputerem nie miał. Jego pokój także nie był ogromny i wolał zostawić miejsce choćby na szafę.

Zbiegł na parter po schodach i już od tego momentu słyszał śmiech mamy. Dzisiaj jego rodzice byli w domu, co rzadko się zdarzało. Chciał zaproponować im wyjście do kręgielni. Wbrew pozorom lubił spędzać czas z nimi i z siostrą. Narzekał na bliźniaczkę, ale rozumiał jak cenną rzeczą są bliscy.

— Co tam u was tak radośnie? — zapytał kierując się do zlewu, aby odnieść kubek.

Mama robiła ciasto, a tata próbował jej pomagać, a raczej przeszkadzać. Emilly za to robiła im zdjęcia, jako pamiątkę rodzinną.

— Nasi starszy są niereformowalni — powiedziała nastolatka.

— Młoda, tylko nie starzy — zaznaczył ich tata.

Mężczyzna miał krótką, doskonale przystrzyżoną brodę. Brązowe włosy znaczyły już ogromne pasma siwizny. Te pojawiły się jeszcze ledwie mężczyzna skończył trzydziestkę. Charakter Andy’ego Rossa najbardziej podkreślały jego zawsze wesołe oczy, pełne żartów, a także złośliwych pomysłów. Takich jak nalanie żonie do szamponu barwnika, przez co jej blond włosy stały się na kilka godzin zielone i musiała wziąć urlop z pracy tego dnia. Eleanor na początku zdenerwowała się na męża, a potem śmiała się razem z nim. Głupie żarty nie zdarzały się często i raczej były lekcją dla kogoś. Choćby dla Emilly czy Elliotta, kiedy nagle ich telefony rozpłynęły się w powietrzu, a potem znalazły na drzewie. Mężczyzna pokazał im, że za dużo czasu spędzają przed ekranami, zamiast z rodziną. Kiedyś mogą tego bardzo żałować, a czasu nie da się cofnąć.

— No, ale o co chodzi? — dopytywał Elliott.

Zgniótł plastikowe butelki i wrzucił do pojemnika na tego rodzaju odpady. Rodzice nadal się podśmiewali jedno do drugiego.

— Twój tata, zaprosił mnie dzisiaj na randkę — odpowiedziała Eleanor Ross, wyrabiając ciasto na stolnicy. — Sądziłam, że to żart.

— Jaki żart? Przecież chodzimy na randki.

— Kiedy ostatnio byliśmy w kinie i na kolacji?

Andy zaczął rozmyślać i jego dzieci od razu złapały moment, kiedy znalazł odpowiedź. Z figlarnym uśmiechem posłanym żonie, odpowiedział:

— Miesiąc temu, na twoje urodziny.

— Na urodziny, ale bez okazji?

Elliott westchnął. Tacy właśnie byli jego rodzice. Trochę szaleni, trochę poważni, a na pewno bardzo kochający się i dbający o swój związek i relacje pomiędzy sobą. Właśnie o takiej miłości marzył. Nie o zwykłym połączeniu, pójściu do łóżka. Dla niego seks łączył się z miłością. Pragnął takiego związku, jaki mają ich rodzice. Tego by jego partner patrzył na niego każdego dnia z uwielbieniem, a on tak samo patrzyłby na niego. Dlatego czekał. Mając dopiero osiemnaście lat nie śpieszno mu było do niczego. W końcu spotka tego jedynego.

— To ciasto robisz na dzisiejszą randkę? Weźmiesz je do restauracji? — zapytał matki, zaglądając do miski pełnej owoców jagodowych. Porwał jedną malinę. Kochał maliny. Za to nie znosił truskawek.

— A nie, jesteśmy zaproszeni do sąsiadów na podwieczorek i nie chcę iść z pustymi rękami.

— Do jakich sąsiadów? — dopytał.

— Do pani Graham i jej siostrzeńców. Sprowadzili się niedawno. Tobias tutaj bywał, więc chyba go poznałeś. To bardzo miły, młody człowiek. Do tego przystojny. — Mrugnęła go syna.

Tak, poznał go i w sumie tyle. Chłopak mu się nawet podobał, ale nic pomiędzy nimi nie kliknęło. Do tego trudno mu było zapomnieć upokorzenie, do jakiego sam doprowadził, kiedy tak bezceremonialnie wparował do pokoju siostry.

— Muszę iść na to spotkanie?

— Oczywiście. Wszyscy idziemy. Nareszcie mamy jakichś sąsiadów z którymi można pogadać. Stanęłam z Marthą tylko na chwilę i już wiem, że będzie dobrą znajomą. Ubierz się ładnie na to spotkanie.

Elliott spojrzał po sobie. Miał krótkie dresowe spodenki, których używał do ćwiczeń i koszulkę jakby dwa rozmiary na niego za dużą. Co miał zrobić, że nie przywiązywał wagi do ubrań? Może faktycznie powinien założyć coś lepszego, bo wyglądał jak flejtuch. Nie uśmiechało mu się to spotkanie, ale nie miał wyjścia. Iść musiał. Rodzice chcieli poznać sąsiadów, on nie. Może za bardzo marudził.

— To o której mam być gotowy?

— Za półtorej godziny i dziękuję synuś. To tylko dwie, trzy godzinki. Wytrzymasz.

— Taa. To pójdę wziąć prysznic.

Dam radę — pomyślał — tylko dwie godziny. Może Tobias nie wyjawi całemu światu dlaczego wtedy wparowałem do pokoju siostry. Z tą myślą udał się na piętro, ale zanim wziął prysznic, zadzwonił do Quinna, by go uratował od tego spotkania, ale chłopak cierpiał po wczorajszych uciechach. Potem błagał Christophera o pomoc, ale ten też miał swoje plany. Pozostało mu jedynie udać się na sąsiedzkie spotkanie.

 

*

 

Christopher obsłużył kolejnych klientów, a potem podał słodkie bułeczki z rodzynkami dwóm starszym bywalczyniom cukierni. To mu przypomniało, że jego ulubiony klient się dzisiaj nie pojawił. Ciekawiło go trochę dlaczego chłopak nie przyszedł, ale możliwe, że zwyczajnie nie miał czasu. Pewnie także przygotowywał się do szkoły, tak jak inni. Do Nichollsa nadal nie docierało , że jutro już będzie siedział w klasie na pierwszych lekcjach. Czekał tylko aż Sharon wyjdzie od szefa, by iść do niego w sprawie nowego grafiku. Przez całe wakacje był ciągle do dyspozycji szefa. Teraz musi wrócić do trybu pracy weekendowej i popołudniowej. Do tego w tygodniu oznaczało to mniej godzin w pracy, co z kolei wiązało się z mniejszymi pieniędzmi. Na szczęście to, że mama i jego siostra będą mieć zapewniony byt i opiekę, uwolni jego od zmartwień finansowych.

Drzwi do cukierni otworzyły się, a mały, tradycyjny dzwoneczek oznajmił, że mają kolejnego klienta. Christopher uniósł wzrok z nad ozdobnej patery, na której układał ciastka. Jego spojrzenie natychmiast przyciągnęła wysoka dziewczyna o długich włosach upiętych na czubku głowy. Wokół twarzy kręciły się loki z wypuszczonych z koka pasm. Miała na sobie plisowaną, niebieską spódnicę do kolan oraz czarną bluzkę z dziwnymi rękawami. Były krótkie do ramienia, a potem przechodziły w dwa paski. Te podtrzymywały materiał  przypominający dół długiego rękawa. Skutecznie zasłaniając ręce tuż przy nadgarstkach i trochę poza nimi. Szyja szatynki została owinięta cienkim szalem. Trochę mu się to wydało dziwne, bo było bardzo ciepło, ale nic mu do tego kto się w co ubiera. Każdy ma swój styl gust. Tak jak on nosząc zwyczajne dżinsy z prostymi koszulkami.

Próbował zająć się pracą, ale nowa klientka całkowicie skupiała na sobie jego uwagę. Czym dłużej jej się przyglądał, tym bardziej miał wrażenie, że ją zna, ale przecież pamiętałby gdyby ją wcześniej poznał. Ma dobrą pamięć do nowo poznanych osób. Dziewczyna bez wahania zajęła stolik przy którym zawsze siadał blondyn, jego dzisiejszy, zagubiony klient. Wzięła do smukłej dłoni kartę ze spisem ciast z dzisiejszego dnia. Nie zdążyła nic wybrać, gdyż jej uśmiech rozszerzył się, na tego kto wszedł do cukierni. 

— Tylko jego tu brakowało — szepnął, również dostrzegając Gerarda Frosta. On nie uśmiechał się na jego widok.

Przyglądał się jak Frost dosiada się do dziewczyny, która coraz bardziej przypominała kogoś Nichollsowi. Znał te ruchy, gesty, uśmiech. Wtedy olśniło go kogo mu ona przypomina. Może blondyn ma siostrę — pomyślał. — Musi ją mieć. Są nawet tej samej budowy ciała. Jej bluzka z falbanką z przodu ledwie zakrywa małe piesi.

Pozwalając się pochłonąć rozmyślaniom, prawie upuścił drożdżówkę na podłogę. Kątem oka zobaczył też, że wróciła Sharon. Nawet na niego nie spojrzała i dobrze. Jeszcze bardziej zepsułaby mu dzień. To też oznaczało, że musiał iść porozmawiać z szefem, ale trudno było oderwać mu wzrok od tajemniczej dziewczyny i od Frosta, który wyglądał jakby flirtował. Koniec świata jest bliski — pomyślał — Frost ma randkę. Ciekawe co na to jego dziewczyna?

Jeszcze większą jego uwagę przyciągnęło to co ona robiła.  Frost coś powiedział, pokazując na kartę z ciastami, a on zaczęła machać dłońmi. Dopiero po chwili Chris zorientował się, że ona nie macha nimi ot tak zwyczajnie, tylko porusza w określony sposób, tak jak i palcami, mówiąc w ten sposób do chłopaka. Gerard po chwili roześmiał się na to co mu powiedziała.

— On zna język migowy? A to ci niespodzianka.

— Nicholls, mam cię prosić czy może na siłę wezwać do mnie? Zaraz muszę wyjść.

— Już idę, szefie.

Z trudem oderwał wzrok od dziwnej, ale bardzo interesującej pary i udał się na zaplecze. Kiedy piętnaście minut później stamtąd wychodził, Frost nadal rozmawiał z dziewczyną. Otrzymali już swoje zamówienie. Ona o dziwno jadła powoli torcik makowy z masą kokosową. To był ostatni kawałek jaki mieli i musiał upiec kolejne ciasta. Sprzedawały się bardzo dobrze. W dodatku szef poprosił go o zrobienie placka, który upiekł w nocy. Nadal dla niego to nie było nic nadzwyczajnego, ale podobno to było wyjątkowe w smaku ciasto. Jeżeli mógłby sprzedawać tutaj swoje wypieki, to będzie dla niego ogromna pomoc finansowa. Kolejna cegiełka na to by w przyszłości rozkręcić własny interes.

Dwie godziny później Christopher zakończył swoją pracę i mógł w końcu udać się do domu. Planował spać, ale dzwoniła mama, że musi się skończyć pakować. Gdy wychodził, żegnając się z Beth i Santiago znajoma para nadal siedziała razem i świata poza sobą nie widzieli. Obejrzał się na nich kiedy otworzył drzwi, dzwoneczek rozbrzmiał wokół, a tajemnicza dziewczyna spojrzała na niego i puściła mu oczko. Mimowolnie uśmiechnął się do niej, czując coraz mocniej, że ją zna. Wtedy jego wzrok padł na telefon leżący na blacie, ekranem do dołu. Mógł to być przypadek, ale futerał w iPhonie wyglądał jakby został pomalowany ręcznie. Znajome plamy różowo niebieskie. Mazy tworzące gradient w określonym stylu i kierunku, nawet kwiatek w rogu stały się odpowiedzią na wszystko. Taki sam miał blondyn. Chłopak ciągle siedział z nosem w ekranie i Chris zdążył już poznać kolory jego telefonu. Mógł go pożyczyć siostrze, ale wątpił, żeby chłopak rozstawał się ze swoim sprzętem elektronicznym.

Nicholls jeszcze raz spojrzał na dziewczynę, na telefon, na pusty talerzyk po cieście, znajomy gest odsuwania włosów za ucho, tak jak robił to blondyn. Używał do tego jedynie środkowego palca. Wtedy go olśniło. Oczywiście, że dziewczyna wydała mu się znajoma. Tylko, że wcześniej widział ją jako chłopaka. Jego wzrok powędrował do Gerarda. Nie rozumiał o co tu chodzi, ale zaintrygowało go to. W każdym razie blondyn dzisiaj też przyszedł. W innym wydaniu, ale widocznie z określonym planem. Chciałby go poznać i jego wynik. Teraz żałował, że musi wrócić do domu. Pakowanie nie było tak ciekawe jak to co się działo przy tym stoliku. Posłał jeszcze raz nastolatce uśmiech, kiedy na niego spojrzała i wyszedł na zewnątrz. Nadeszła pora, by wrócił do domu.

 

*

 

— Cieszę się, że udało wam się przyjść — powiedziała Martha Graham, wpuszczając gości do swojego domu. — Czujcie się jak u siebie. Niestety nie ma jeszcze Olivera, a miał pojawić się w domu na czas.

— Nic nie szkodzi, najwyżej poznamy go później, bo Tobiasa już znamy — rzekła Eleanor Ross.

— No tak, Tobias przygotowywał wraz z Emilly plakat reklamujący tę imprezę szkolną. Zapraszam do salonu.

— Najpierw weź to, przygotowałam coś słodkiego.

— Ja też. To może panowie przejdą do salonu, a my z Emilly do kuchni i poplotkujemy przy krojeniu ciast? — Spojrzała na trzymającego się z tyłu Elliota. — Ty jesteś Elliott, prawda? Śliczny jesteś. Tobias zajmij się panem Rossem i kolegą. Będziecie chodzić do tej samej szkoły.

— Pewnie na inne profile — wtrącił Elliott. — Cześć.

— Hej — przywitał się Tobias mało wylewnie z chłopakiem. Martwił się o brata. Jeszcze go nie było z tej głupiej randki. Co jak Frost dowiedział się prawdy i pobił Olivera. Jutro zmiótłby tego chłopaka z powierzchni ziemi.

— Coś nie tak? — zapytał Ross widząc podenerwowanie Tobiasa.

— Chodź lepiej do salonu. Głupio tak zostawiać twojego tatę samego.

— Spokojnie, on już ma zajęcie — wskazał na rodzica, który oglądał kwiaty. Tych było mnóstwo w salonie. Miało się wrażenie, znajdowania się w niewielkiej oranżerii. — Uwielbia kwiaty. Gdyby nie robił tego co robi, to zająłby się ogrodnictwem. To jego hobby.

— W takim razie świetnie dogada się z moją ciocią.

Kilka minut później, mieszkańcy domu, jak i ich goście usiedli w salonie przy kawie i ciastach, które ze smakiem zajadali. Andy Ross wypytywał Marthę o rośliny i ich gatunki, a Eleanor opowiadała zabawne historie związane z pasją jej męża.

— Wtedy wąż, którym mój mąż miał podlać rośliny po odkręceniu wody, przez zbyt duże ciśnienie zaczął skakać po całym podwórku oblewając Andy’ego doszczętnie.

— Dzielnie z nim walczyłem, ale go pokonałem. A to ciasto, Martho jest wyśmienite. Twoje też kochanie.

— Tato, nie podlizuj się — rzuciła Emilly, która często włączała się do rozmowy.

W przeciwieństwie do Elliota i ich młodego sąsiada, który co chwilę patrzył na zegarek. Wyjaśnił to tym, że czeka na brata i martwi się o niego, bo chłopak potrafi wpakować się w kłopoty.

— Oliver — mówiła Martha — jest jedyny w swoim rodzaju…

Jej słowa zostały przerwane przed otwarcie się zewnętrznych drzwi, a potem w salonie pojawiła się piękna dziewczyna. Elliot się na nią zagapił, nie mniej niż jego zaciekawieni rodzice i siostra.

— Cześć, przepraszam za spóźnienie — powiedziała dziewczyna męskim głosem. — Spotkanie przedłużyło się — dodała.

— Kim ona jest i dlaczego ma męski głos? — zapytała mama Elliotta.

Oliver posłał jej swój najlepszy uśmiech. Dzisiaj był w doskonałym nastroju. Umówił się z Gerardem na kolejną randkę. Dzisiejsza udała się o wiele bardziej niż przypuszczał. Spotkali się w cukierni, wypili kawę, zjedli ciasto i długo rozmawiali. Coraz bardziej nie wierzył, że ten chłopak z którym się spotkał i ten, którego ujrzał pierwszy raz, o którym nasłuchał się wielu historii to ta sama osoba. Potem poszli na długi spacer po mieście, a on stracił rachubę czasu. W dodatku nie miał pojęcia dlaczego zdradził się przed tym czarnoskórym chłopakiem, kim jest, ale czuł potrzebę zrobienia tego. Tylko jego tutaj poniekąd znał. Tym razem jednak w euforii radości zapomniał przez chwilę o gościach jacy mieli się pojawić, a potem jak wszedł do salonu to już mleko się wylało. Nie chciał ukrywać tego, że czasami lubił w wyjątkowych sytuacjach być Olianą.

— Pani jest chyba panią Ross. No i w ogóle cześć wszystkim raz jeszcze. — Sięgnął do peruki, by chwycić ją tuż nad czołem i ją zdjął uważnie obserwując reakcje sąsiadów.  — Jestem Oliver alias od czasu do czasu Oliana. — Uśmiechnął się. — Przez dziewięćdziesiąt procent mojego życia jednak jestem facetem.

— Quinn ciebie pokocha — wymsknęło się Elliotowi.

2021/07/18

W rytmie miłości - Rozdział 7

 Zapraszam na kolejny rozdział i dziękuję za komentarze. :)


Rozdział 7

 

 

— Jesteś pijany — stwierdził Christopher znajdując Quinna uśmiechniętego i siedzącego na schodach przed szkołą.

Za nimi wciąż słychać było rozmowy ludzi, muzykę i śmiechy towarzyszące wszystkim przez cały dzisiejszy wieczór.

— Chyba tak. Nie wiem co było w tym ponczu, ale było pyszne. — Greenwood uśmiechnął się pijacko. Kręciło mu się trochę w głowie, ale poza tym czuł się zrelaksowany i szczęśliwy.

— Gdzie jest Max? — Nicholls stanął przy chłopaku patrząc na niego z góry.

— Ojciec zadzwonił… Jego ojciec nie mój — wyjaśnił rudowłosy chłopak jakby zachodziła taka potrzeba — no i musiał wracać do domu. Chyba z godzinę temu. Dobrze pamiętam, więc nie jestem aż tak pijany. Chyba. Tak mi się wydaje. A ty jak sądzisz?

— Wydaje mi się, że jesteś nieźle podchmielony — odparł Chris.

Przyglądał się jak przyjaciel próbuje wstać a w chwili kiedy ten zachwiał się, złapał go za ramię, bo inaczej ten runąłby jak długi u jego stóp.

— A może jestem pp… pijany? Nie podch… podchmiel… coś tam. Plączą mi się słowa jak mówię? Seplenię? — Quinn spojrzał na przyjaciela i oparł czoło o jego ramię. — Chcę do domu. Źle się czuję. Wyglądał naprawdę żałośnie.

— Ale nie będziesz rzygał, co nie?— upewniał się Christopher.

Quinn pokręcił głową, co mogło oznaczać, że nie, nie wie, lub nie jest ani jednego, ani drugiego pewny. Nicholls przymknął oczy. Nie mógł go tak zostawić. Żadnego z przyjaciół nie zostawiłby. Sam też lubił się napić, ale miał silniejszą głowę od tego, który lepił się właśnie do niego. Dobrze, że dzisiaj nic nie pił poza niezaprawianym, na szczęście,  sokiem. Denerwowało go to, że Max zostawił swojego chłopaka samego w takim stanie. Nigdy go nie lubił. Nie dlatego, że sam podkochiwał się w Greenwoodzie i był zazdrosny, ale Thompson po prostu wyglądał mu na nieodpowiedzialnego gnojka. Jest gnojkiem i kretynem — pomyślał.

— Zabierzesz mnie do domu? — zapytał Quinn, owijając ręce wokół przyjaciela, bo bał się, że inaczej nie ustoi na nogach. Jakieś takie miękkie mu się wydawały i nie był pewny nawet która to prawa, a która lewa.  — Chyba nie powinienem pić. Ale przysięgam, że to był tylko poncz.

— Chrzczony poncz. To cud, że nikt z nauczycieli opiekujących się imprezą tego nie zauważył.

— Może nie chcieli zaważ… zawu… zauważyć — poprawił się Quinn. — To zabierzesz mnie do domu?

— A co mam innego zrobić? Dobrze, że nie piłem alko — odpowiedział z rezygnacją.

Całą trójką przyjechali samochodem Greenwooda, bo jako jedyny miał swój środek transportu. Christophera zdezelowany samochód musiał zostać oddany na złom, a Elliott dzielił jeden ze swoją siostrą i dzisiaj to była jej kolej na to by zabrać pojazd.

— Zanim jednak pojedziemy do domu musimy znaleźć Elliota. Zadzwonię do niego, może jeszcze tu jest. Siadaj tutaj.

Posadził przyjaciela z powrotem na schodach. Klapnął obok niego wyjmując telefon z kieszeni. Westchnął, kiedy Quinn ponownie oparł głowę na jego ramieniu. Nie pamiętał od kiedy był zakochany w tym chłopaku. Jednocześnie nienawidził jak i uwielbiał to jak ten potrafił być dotykalski i się do niego kleił. Dzisiaj jednak bardziej na prowadzenie wychodziła troska o chłopaka. Nadal był zirytowany postawą Maxa, ale nie winił o to swojego przyjaciela. Nie potrafił. Wiedział sam po sobie jaką głupią i ślepą bywała miłość.

Impreza dobiegała końca. Dochodziła już północ, a do tej godziny miało trwać to całe szaleństwo. Nie rozumiał tego typu przedsięwzięcia w tej szkole. Tym razem nie było wielu pierwszaków. Ci co się pojawili nie bratali się ze starszymi. Bardziej na tym spotkaniu zapoznawczym, jak to nazywała dyrektorka, skorzystali uczniowie starszych klas. Do ich szkoły chodziło około dwustu osób, z czego połowa była dzisiaj obecna, więc to było coś dużego. Ludzie dobrze się bawili, źle nie było, ale i tak nie kręciło go to. Przyszedł tutaj, bo towarzyszył Quinnowi i Elliotowi. Do tego ostatniego próbował się dodzwonić, ale cały czas bezskutecznie. Chłopak nie odbierał.

— Chyba pojechał do domu — szepnął Greenwood, przysypiając na ramieniu przyjaciela. — Coś takiego mówił. Gadał ciągle z kimś przed telefon, a raczej pisał i w ogóle go to wszystko nie interesowało. Nie założył też rzeczy, które mu wybrałem. To złamało mi serce.

— Rano skopię mu dupę — oznajmił Christopher.

— Dziękuję. Naprawdę ładnie wyglądałby w tej koszulce i seksi spodniach. — westchnął Quinn z rezygnacją. W głowie nadal mu się trochę kręciło, ale nie tak bardzo jak wcześniej.

— Taa. Ale raczej skopię mu dupę, za to, że zawinął się stąd bez słowa. Teraz ja się muszę z tobą męczyć, a chciałem by mi ktoś pomógł.

Greenwood uniósł głowę i spojrzał pijackim wzrokiem na Nichollsa.

— Dlaczego nie chcesz być moim przybranym bratem?

— Chodź zawiozę cię do domu. Rano muszę wstać do pracy. Już późno.

Podniósł się i pomógł to samo zrobić przyjacielowi. Ten nadal średnio potrafił ustać. Na jego pytanie nie chciał odpowiadać. Co miałby mu powiedzieć? „Nie chcę być twoim przybranym bratem, bo jestem w tobie zakochany” — pomyślał Chris. To byłoby głupie. Za żadne skarby nie wyjawi swoich uczuć. Lepiej jest tak, jak jest.

— Spotkałeś dzisiaj kogoś interesującego? — zapytał Quinn, kiedy już dotarli do jego samochodu i siedział bezpiecznie na siedzeniu, przypięty pasem.

Próbował włączyć radio, ale przycisk, który naciskał o dziwo nie działał. Zanim zorientował się, że zamiast na włącznik, naciskał na regulator głośności, zrezygnował z planu słuchania muzyki. Wybrał ciszę.

— Chyba naprawdę się upiłem. — Zaśmiał się.

Nicholls zajął miejsce za kierownicą. Całe szczęście zrobił prawo jazdy jakiś czas temu. Uważał, że jak ma się okazję, to trzeba działać. Nigdy nie wiadomo co się może przydać.  Jak się okazywało ta umiejętność właśnie teraz była mu bardzo potrzebna. Wsunął do stacyjki kluczyk, który wcześniej wyjął z kieszeni przyjaciela. Jakiś ruch z boku samochodu przykuł jego uwagę. Frost z kumplami prowadzili spitego Lowella, który, gdyby nie oni padłby, jak długi na parkingu. W porównaniu do tego chłopaka Greenwood był w miarę trzeźwy.

— Wątpię, aby dyrektorka tego nie zauważyła — szepnął bardziej do siebie niż do chłopaka obok.

Quinn również przyglądał się teatrzykowi na zewnątrz, jak wściekły Frost kopie samochód kumpla i na niego wrzeszczy, a Martin Reynolds próbuje go uspokoić. Pomimo zamkniętych drzwi do uszu Christophera doleciały słowa w stylu, że jutro mają się pojawić w szkole i sprzątać poimprezowy bałagan.

— Może jednak dyrektorka wszystko widziała. — Rozpoznał jej głos.

Nie czekał na wynik zajścia na zewnątrz, tylko odpalił silnik samochodu i powoli wycofał z parkingu. Czas uciekał, robiło się coraz później, a do tego po odwiezieniu Quinna musiał jeszcze jakoś wrócić do domu. O tej porze już nie za bardzo kursowały autobusy, ale może załapie się na ostatni, ten przed pierwszą godziną.

— To poznałeś kogoś interesującego? — powtórzył pytanie Greenwood. Nie zapomniał o nim. Widział go dzisiaj z jakimś chłopakiem któremu niestety nie mógł się przyjrzeć. Ziewnął rozdzierająco i oparł głowę o szybę w drzwiach.

— Napisz lepiej do taty, że jedziemy do domu. Musi cię zatargać do łóżka.

Na kolejne pytanie przyjaciela także nie odpowiedział, mimo że faktycznie poznał kogoś bardzo interesującego. Miał z nim dobry seks, ale nie chodziło tylko o to. Coś w nim kliknęło w chwili, kiedy chłopak przedstawił się i uśmiechnął rozbrajająco. Potem długo jeszcze siedział w kantorku, próbując ochłonąć z tego co tam zaszło. Dopuścił do siebie również kilka przemyśleń i już wiedział, że musi pozwolić Quinnowi pozostać tylko przyjacielem. To nie miało szans. Poza tym zrozumiał, że czuł do niego coś, co nie wykraczało poza sferę umysłową i duchową. Brakowało w tym fizyczności, pragnienia, pożądania, namiętności. Nie potrafił tego nazwać, ale bez wątpienia to była ta iskra jaką w jednej chwili obdarował go  tajemniczy Tobias.

— Napisz do swojego… — urwał, kiedy zauważył, że chłopak o rudo ognistych włosach zasnął w głową opartą o szybę. Postanowił sam skontaktować się z mężczyzną. W sumie facet miał zostać jego ojczymem za kilka miesięcy. Mieli od dawna też bardzo dobry kontakt.

Ponownie wyjął telefon z kieszeni i jadąc powoli ulicą wykonał połączenie, które przełączył na tryb głośnomówiący. Quinn zaczął chrapać w tym samym czasie.

— Fajnie, ojciec usłyszy jak chrapiesz.

— Chris? Hallo — odezwał się głos w głośniku.

— Tak, to ja. Mam nadzieję, że pana nie obudziłem, bo wiozę takie coś, co właśnie robi tło do naszej rozmowy.

— Właśnie słyszę, ale sądziłem, że masz tam jakiegoś niedźwiedzia. Co nawyprawiał mój syn?

— Niewiele. Napił się tylko ponczu, do którego wlano coś mocniejszego, a jak wiemy Quinn ma słabą głowę. Nie jest z nim tak źle, ale potrzebuje by ktoś zaprowadził go do łóżka. Będziemy niedługo.

— Czekam na was.

Jak powiedział mężczyzna, tak też zrobił. Dziesięć minut później byli na miejscu.  Christopher zaparkował tuż przy schodach, by przyjaciel miał jak najkrótszą drogę do przejścia. Pan Greenwood wyszedł do nich. Patrząc na syna jedynie westchnął, po czym go obudził. Nigdy nie miał żadnych pretensji do Quinna. Jeżeli ten przesadził, to potem czekała ich długa rozmowa. Nie było krzyków, kar. Po rozmowie chłopak i tak się czuł zawsze dość winny, więc to wystarczało.

— Zaprowadźmy go na górę.

— Cześć, tatuś.

— Cześć. Jutro będziesz cierpiał. Nie współczuję ci — powiedział to żartem.

— Biedny ja. Spać mi się chce.

We dwóch z Chrisem zaprowadzili osiemnastolatka do jego pokoju i położyli na łóżku, jedynie okrywając kocem. Ten zasnął natychmiast.

— Niech śpi. Rano ból głowy będzie dostateczną karą. Nie musiał pić, jak wyczuł, że coś jest nie tak z ponczem. Wie jak reaguje na alkohol — powiedział mężczyzna, kiedy wyszli z pokoju jego syna.

— Chyba miał ochotę po prostu ochotę się upić.

— A gdzie jest w ogóle Max? — zapytał mężczyzna.

Szli ramię w ramię w stronę schodów. Nicholls znał ten dom, ale z trudem przychodziło mu uwierzyć, że w nim zamieszka. Może to nie była willa, ale dla niego tak duży dom, w porównaniu do maleńkiego mieszkanka jest rezydencją na skalę gwiazdy filmowej.

— Max podobno musiał wrócić do domu, bo jego tata do niego dzwonił.

— I zostawił mojego syna samego.

Christopher z łatwością dostrzegł zaciśnięcie ust mężczyzny. Też miał takie samo zdanie jak pan Greenwood, ale nic nie mogli zrobić. Osoba na której im zależało, bardzo kochała Maxwella Thompsona.

— Chodź pokażę ci pokój gościnny — rzekł Harry. — Twój pokój jeszcze nie ma złożonego łóżka. Nie puszczę cię o tej porze do domu.

— Mogę wrócić, załapię się jeszcze na ostatni autobus. Muszę rano iść do pracy, a tu nie mam rzeczy do przebrania.

— W takim razie odwiozę cię. Niedługo będziesz moim pasierbem i błagam, mów mi po imieniu. Ile będę cię o to prosił? — naprawdę lubił tego chłopaka. Cenił jako człowieka i przyjaciela swojego syna.

— Muszę się do tego przyzwyczaić.

Musiał się przyzwyczaić do wszystkiego. Do nowego miejsca zamieszkania, do tego, że Quinn będzie jego bratem. Także do tego, że poza przyjacielem od dzisiaj jego myśli zajmował ktoś o imieniu Tobias. Nigdy wcześniej, nawet pomimo dobrego seksu, jego myśli nie zajął żaden inny chłopak. Nie miał pojęcia co to oznacza. Nie wiedział czy będzie mógł zasnąć przez ogrom tego wszystkiego.

 

*

 

— Tobias, pójdziesz do sklepu? Zagapiłam się i nie mamy w ogóle chleba tostowego. Chciałabym też zrobić ciasto. W końcu czas zaprosić do nas sąsiadów i ich poznać. Rozmawiałam wczoraj przez chwilę panią Ross. Dzisiaj wszyscy mają być w domu i chętnie do nas wpadną wieczorem. Pytałam też naszych drugich sąsiadów, ale są podobno zajęci. Jacyś dziwni tacy. Nie rozmowni.

— Ja już ich znam. To znaczy Rossów.

Tobias usiadł przy stole w kuchni i przeciągnął się. Spał dzisiaj jak zabity. Nadal spałby gdyby nie ciocia, która już od świtu krzątała się po domu.

— Ja przelotnie również, ale zawsze to dobrze znać sąsiadów. Sprowadziliśmy się tutaj dwa tygodnie temu, miejmy nadzieję, że będziemy w tym domu mieszkać długie lata. No ja, bo ty planujesz wyjazd na studia.

— Ja za to, ciociu, zostanę z tobą — powiedział wchodzący do kuchni Oliver. — Planuję studiować tutaj, na tutejszej akademii artystycznej. Rozmawiałem długo z Richiem Taylorem. Mówiłem wam, że zapisałem się do jego szkoły na treningi. On sam też tam chodził i polecał tą szkołę. Podobno mają świetny program nauczania. Moja wymarzona Akademia Ivy już nie jest wymarzoną. Nie chcę wyjeżdżać.

Podszedł do cioci opartej o blat szafki i pijącej kawę. Dał jej buziaka w policzek. Musiał pochylić się, aby to zrobić. Uśmiechnęła się do niego.

— Zawsze czarujący. Jak chcesz śniadanie to musisz poczekać, bo chciałam zrobić, tosty i właśnie namawiam twojego brata do wizyty w sklepie.

— Spoko. Zjem coś innego. Potem i tak wychodzę na miasto — poinformował otwierając lodówkę i wyjmując mleko.

— O, planujesz coś ciekawego? — dopytywała. — Wróć do domu na siedemnastą.

— Postaram się, ale niczego nie obiecuję.

Oliver nasypał sobie płatków do miseczki i zalał mlekiem. Zawsze wolał jeść płatki z zimnym mlekiem, podczas gdy jego brat musiał mieć gorące i gotowane w dodatku.

— Ty wychodzisz czy Oliana? — zapytał Tobias.

— Oliana? Oliver, co się dzieje?

Pytanie cioci Marthy ujawniło jej troskę i strach, że z jej siostrzeńcem dzieje się coś złego. Przecież doskonale wie kiedy Oliver wolał ukryć się za Olianą.

— Znowu kombinuje — odezwał się pierwszy Tobias i w skrócie wyjaśnił cioci o co chodzi. Brat próbował go zabić wzrokiem. — No co? Musi wiedzieć, kiedy przejedziesz się na tym.

— Dam sobie radę. — Usiadł przy stole z miską płatków. Zauważywszy, że nie wziął ze sobą łyżki poszedł po nią. — Frost musi dostać kopniaka.

— A co zrobi, kiedy dowie się, że Oliana jest Oliverem? — Martha sięgnęła do szuflady i podała chłopakowi łyżkę. Nie podobało jej się to, co robił. Martwiła się o niego. Tobias również z tego powodu wydał brata.

— Dzięki. To proste ciociu, rozkocham go w sobie. To znaczy Oliana to zrobi. Potem powie mu kim jest naprawdę. — Usiadł przy stole zabierając się za jedzenie. Co jakiś czas spoglądał na swój telefon, który położył na blacie. Już godzinę temu napisał do Gerarda, ale ten milczał.

— Potem nie płacz jak Frost skopie ci tyłek. Ja nie będę cię bronić — zastrzegł Tobias. — I pamiętaj o tym co ci powiedziałem w nocy.

— Nie zakocham się w nim. On dostanie lekcję. Dowie się, że nie można wyzywać ludzi z powodu tego jacy są i tak dalej. Sam będzie zakochany w dziwnej dziewczynie. Może to otworzy mu oczy.

— Albo skończysz w szpitalu. Ciociu, pójdę do tego sklepu, bo nie mogę tego słuchać. — Ruszył do szafki, gdzie leżała lista zakupów, ale przystanął i spojrzał na brata. Chłopak miał na sobie rozciągniętą koszulkę i spodnie dresowe. Włosy związał gumką nad karkiem. — Wiesz, że nie mam nic przeciw Olianie. Nie podoba mi się tylko pomysł,  by wykorzystać ją dla zemsty na kimś. Nadal, nawet po tym co powiedziałeś, nie wiem na czym do końca to ma polegać. Wiesz dlaczego? — Pochylił się w stronę brata, który przestał jeść i spojrzał na niego: — Dlatego, że to nie kończy się dobrze. Zawsze dla osoby, która się mści.

Oliver przymknął na chwilę powieki, a kiedy je otworzył, nie patrzył już na brata, tylko gdzieś przed siebie.

— Dam sobie radę. Ja chcę tylko pokazać, że da się żyć w społeczeństwie z kimś, kto może i wyróżnia się, ale także jest człowiekiem. Można z tą osobą porozmawiać. Wiadomo dupki są wszędzie, w każdym środowisku, ale niech Frost nie osądza, zanim kogoś nie pozna. Ja dam mu się poznać jako Oliana. Ona jest mną. Dowie się, że lubię słuchać muzyki. Nie lubię oglądać filmów w samotności. Nawet to, że kiedy się stresuję boli mnie brzuch. Pozna mnie i ja mu to powiem.

— Ale nadal będzie wściekły, że dziewczyna, którą może pokocha, jest chłopakiem.

— Jeżeli jest gejem, to może nie będzie taki zły. — Puścił oczko Tobiasowi.

Chłopak tylko pokręcił głową.

— Ciociu, powiedz mu coś. Nie mam do niego sił. To diabeł w owczej skórze.

Kobieta odstawiła pusty kubek i podała listę siostrzeńcowi, mówiąc:

— Ja go trochę rozumiem. Sama mam nie raz chęć dać nauczkę komuś. Tylko ja… — przerwała, gdyż głośny huk pochodzący z podwórka sprawił, że podskoczyła.

Chwilę później cała trójka wybiegła przed dom, by dowiedzieć się co to było. Zastali niecodzienny widok.

— No właśnie, to taki przykład tej osoby — burknęła i wściekła podeszła do mężczyzny, który wjechał samochodem w jej skrzynkę pocztową. Ta nie była zwykła, ale bardzo fantazyjnie wyrzeźbiona w kształcie domu wróżek. Pracowała nad nią bardzo długo.

Podeszła do wysiadającego z samochodu człowieka i krzyknęła na niego:

— Co pan najlepszego wyprawia? Wie pan ile mnie kosztowało, aby postawić tutaj tę skrzyknę?! Teraz nic z niej nie zostało!

— Przepraszam. — Uniósł obronnie ręce. — Pomyliłem hamulec z gazem i jakoś tak wyszło. Ja za wszystko zapłacę — powiedział wysoki blondyn.

— Nie chodzi o pieniądze. Tylko o moją pracę. — Schyliła się i wzięła do ręki jedną ze ścianek domku. — No widzi pan? Kawał tego odleciał. Jak ja mam teraz to naprawić?! — krzyknęła czerwona jak piwonia.

— Mogę zrobić nowy. Jestem stolarzem. — Uśmiechnął się niezrażony jej zachowaniem. — A jak jeszcze pozwoli pani zaprosić się na kawę to coś pokombinujemy.

Rzuciła drewniany element skrzynki i oparła dłonie na biodrach. Na sobie miała dzisiaj dżinsy i zwykły podkoszulek z plamą na piersi, ale udawała, że tego tam nie ma i miała nadzieję, że ten człowiek też tak samo poudaje razem z nią.

— Podryw na zniszczoną skrzyknę pocztową się nie uda, ale kawa to dobry pomysł. Jestem Martha. A ci dwaj za mną, którzy stoją i gapią się zamiast zająć swoimi obowiązkami, to Tobias i Oliver. Moi siostrzeńcy.

Obaj pomachali do mężczyzny i szybko zniknęli we wnętrzu domu.

— Widziałeś jak ten facet patrzył na ciocię? — zapytał Oliver. Zajrzał jeszcze przez okienko w przedpokoju. — Nadal rozmawiają. Ciotka się uśmiecha.

— Strzała Amora to cholerna rzecz. Oby mnie nigdy nie trafiła — rzucił Tobias bardziej do siebie niż brata. — Lecę do tego sklepu. Tylko gdzie mam te cholerne tenisówki?

Oliver w przeciwieństwie do brata chciałby dostać strzałą Amora, ale żeby ta druga strona również ją otrzymała. Jednostronna miłość była do bani, jak to często powtarzał. Wrócił do kuchni, by dokończyć swoje śniadanie i zobaczył, że na jego telefon przyszła wiadomość. Szybko ją odczytał.

Wybacz piękna, dopiero wstałem i nie mogłem wcześniej odpisać. Wczoraj w nocy mieliśmy przeprawę z kumplem. Z tym, który się uchlał jak świnia. Dyrektorka złapała nas jak go wyprowadzamy i mamy dzisiaj karę. Była wściekła. Musimy posprzątać szkołę po imprezie. Nie wiem kiedy, ale czy możemy się spotkać trochę później? Dam ci znać.

Pewnie, że możemy. Nie ważne o której. Może być nawet wieczór, ale chcę ciebie zobaczyć przystojniaku.

Odpisał. Szybko dostał odpowiedź, która jasno wskazywała, że chłopak także chce go zobaczyć. To znaczy nie jego tylko Olianę, ale dla Olivera nie miało to znaczenia. W głowie już planował co Oliana na siebie założy, jak się uczesze. Uwielbiał takie przygotowania, realizował fantazje kreując swoje alter ego. Nie musiał się spieszyć. Miał na przygotowania kilka godzin. Potem czekała go randka.