Cam
Nie wiem jak wyglądałem, ale
podejrzewam, że to właśnie wielki uśmiech zwrócił uwagę mojej mamy, kiedy
odwiozłem psy. Od chwili spotkania z Joshem nie mogłem przestać się uśmiechać.
Czułem się tak, jakby po ciężkim dniu spotkało mnie coś niesamowitego. Nie
mogłem już doczekać się kolejnego spotkania, na które się zgodził. Musiałem
wtedy wyglądać na niezwykle zaskoczonego, bo mógłbym przysiąc, że kącik jego
ust lekko uniósł się w uśmiechu. Może sobie to tylko wyobraziłem, bo odkąd
ujrzałem jak się uśmiecha pragnąłem go takim widzieć.
— Opowiadaj co się stało, że mój
syn wygląda tak jakby właśnie zdobył gwiazdkę z nieba i ubyło mu lat. —
Usiadła przy stole odkładając na bok książkę, którą czytała.
Oparłem się pośladkami o szafkę w
kuchni. Przy piersi trzymałem kubek kawy, na którym przez moment zatrzymałem
wzrok. Potem uniosłem go spoglądając prosto na kobietę, która mnie urodziła i
wychowała na takiego człowieka jakim teraz jestem.
— Byłem na spacerze z psami i…
Joshem — dodałem, bo i tak by mi nie uwierzyła, że sam spacer z Buckiem oraz
Blue doprowadziły mnie do stanu euforii. Prawdę mówiąc kiedy przyszedłem,
niemalże tańczyłem po kuchni dając psom jeść i nalewając im do misek wody. To
też zwróciło uwagę mamy, bo nigdy tak się nie zachowywałem.
— Tak sądziłam, że to jakieś
niezwykłe spotkanie sprawiło, że mój syn jest tak szczęśliwy.
— Nie byłem pewny czy ze mną
pójdzie. Nawet nie wiesz jaki byłem z niego dumny, że się zgodził, a nie uciekł
przede mną jak robił to wcześniej. Co prawda na spacerze prawie się nie
odzywał, co najwyżej do psów, ale nie przeszkadzało mi to.
— Czego mi nie mówisz?
— Zgodził się na kolejny spacer.
Spotkaliśmy też Johna i Jacka, a ci zaprosili nas na nalewkę oraz przejażdżkę
konną. Mam nadzieję, że Josh kiedyś zgodzi się tam ze mną pójść. Podobają mu
się konie. Widziałem jak na nie patrzył. Ciekawe czy umie jeździć… — Znowu
zamyśliłem się przypominając sobie każdy, nawet najmniejszy, szczegół z dzisiejszego
popołudnia.
Nie potrafiłem oderwać wzroku od
Finleya. Intrygowały mnie jego dwukolorowe oczy, byłem ciekaw czy jego blond włosy są tak miękkie na jakie wyglądały i czy przyjdzie czas
kiedy mi zaufa i będę go mógł ukryć w moich ramionach. Nie myślałem o nim
w kategoriach seksu. Owszem chciałem tego, ale czułem, że nawet kiedy mi zaufa,
seks, będzie ostatnim czego Josh zechce. Może myliłem się, ale w razie czego
mogłem czekać. Czekanie to moja specjalność. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni
raz miałem kogoś w łóżku, bo nie byłem jednym z tych mężczyzn, którzy brali co
leci tylko po to, aby się wyładować. Chciałem uczuć, które dopełniały zbliżenie
i moja dusza romantyka nie zaakceptowałaby niczego innego. W swoim życiu miałem
czterech kochanków, a dwóch z nich było moimi stałymi partnerami. Jeden z nich
był najważniejszy na świecie, ale poddałem się, nie walczyłem i straciłem go.
Długo zastanawiałem się czy walczyć o Josha i po dzisiejszym popołudniu wiem,
że warto. Nawet jeżeli potem moje serce rozpadnie się na milion kawałków będę
wiedział, że próbowałem.
— On mnie intryguje, mamo —
odezwałem się — przyciąga i jest w nim coś takiego co sprawia, że chcę go
chronić.
— Nie byłbyś sobą gdybyś tego nie
czuł. — Wstała i podeszła do mnie. Położyła dłoń na moim ramieniu. — W tym
jesteś bardzo podobny do ojca. Josh ma szczęście, że pojawiłeś się w jego
życiu. I nie mówię tego, bo jestem twoją matką. — Zaśmiała się klepiąc mnie po
policzku. — W niedzielę robimy grilla, zaproś go.
— Nie przyjdzie.
— Powiedz mu, że będziemy
tylko my, Alma, i chcę zaprosić panią Hudson. Nic wielkiego.
— Zapytam. — Odstawiłem pusty
kubek do zlewu. — Pójdę już. Pozdrów młodych jak wrócą.
— Już powinni być. Odkąd mają
wakacje to włóczą się do późna. Zadzwonię do nich.
— Dobra. — Pocałowałem ją w
policzek. — Pójdę jeszcze pożegnać się z tatą.
Wyszedłem z kuchni i poszedłem do
salonu, który znajdował się po prawej stronie od wejścia do domu. Dobiegł mnie
dźwięk telewizora i śmiech taty. Zajrzałem do pokoju, w którym psy smacznie
spały. Buck ulokował się pod stolikiem do kawy i miałem wrażenie, że jak
wstanie to uniesie mebel ze wszystkim co na nim było. Już raz się to zdarzyło,
kiedy był młodszy, a już wielki. Natomiast Blue spała na kanapie, a tata drapał
ją po karku.
— Co oglądasz? — zapytałem.
— ‘‘Głupi i głupszy‘‘ czy jakoś
tak to idzie. Nic lepszego w telewizji nie znalazłem. Na jednym kanale
puszczają ten film z tymi czterema pogrzebami i czymś tam. Z weselem
jakimś. — Machnął ręką w nieokreślonym geście. — A może to chodziło o cztery
wesela i jeden pogrzeb. Nie ważne. Same starocie. Na dzisiaj mam dość
pogrzebów. Wychodzisz już? — Oderwał wzrok od telewizora skupiając go na mnie.
— Tak. Jestem zmęczony i muszę
jeszcze zrobić pranie. Mama mówiła, że w niedzielę robicie grilla.
— Tak. Sąsiedzi już dawno
otworzyli sezon, a my dopiero teraz. Tylko jak pomyślę o czyszczeniu grilla…
— Przyjdę w sobotę to pomogę —
zaoferowałem pomoc.
— Na to liczyłem.
— To zmykam. Jutro od rana muszę
być na posterunku. — Nie czekałem aż się odezwie, bo znów jego uwagę zajęła ta
stara komedia, której nigdy nie lubiłem, za to mój tata uwielbiał i mógłbym
przysiąc, że zna ten film na pamięć.
Wyszedłem przed dom w chwili, w
której moje rodzeństwo wróciło do domu. Rzucili rowery na trawnik kłócąc się o
coś zażarcie. Czyli zwyczajna sytuacja z tą dwójką w moim rodzinnym domu. Nawet
mnie nie zauważyli, dopiero w chwili kiedy zamykałem furtkę zwrócili na mnie
uwagę. Pomachałem im jedynie, a sam z głową w chmurach wróciłem do domu.
*
Moje chodzenie z głową w chmurach
skończyło się następnego dnia, kiedy trzeba było iść do pracy. Tego dnia
czekało mnie mnóstwo papierkowej roboty, którą nadal odkładałem, ale jak tylko
przekroczyłem próg posterunku dowiedziałem się, że godzinę wcześniej
dyspozytorka otrzymała zgłoszenie o zaginięciu dwójki turystów, którzy po nocy
nie wrócili do schroniska.
— Wybrali się z zamiarem
spędzenia nocy pod namiotem w lesie — powiedział Henry Silverman, wskazując na
mapę okolicy zawieszoną na tablicy, na której zazwyczaj wisiały rysunki jego
dzieci. — W tym miejscu planowali rozbić obóz. — Zarysował ołówkiem duże kółko.
— Jak widzicie schronisko nie jest tak daleko, żeby nie mogli do niego wrócić.
— Moim zdaniem to kolejne
bęcwały, które zgubiły się w lesie, mimo że mieli dom tuż obok — wtrącił Paddy.
Przysiadł na jednym z biurek, obracając ołówek pomiędzy palcami. — Pamiętacie,
że rok temu był podobny przypadek. Parka chciała się gzić w namiocie i
zaleźli gdzieś po ciemku, a potem zgubili drogę.
— Prawdopodobnie tutaj też tak
było — rzucił Owen.
— Mogli wpaść do jednego z
wąwozów jeżeli oddalili się za bardzo — powiedziałem. — Turyści są
niefrasobliwi. Jeszcze nie spotkałem takiego, który by rozbił namiot tam gdzie
mówił. Zazwyczaj robili coś przeciwnego. — Wyrwałem ołówek z ręki Paddy’ego i
wskazałem na mapę. — Tutaj jest wąwóz, który jest zarośnięty i w nocy łatwo do
niego wpaść. Są tabliczki ostrzegające, ale nie każdy zwraca na nie uwagę.
Niektórzy nie lubią zakazów i będą się im sprzeciwiać narażając zdrowie i
życie. Zaczniemy tam szukać, a potem zajmiemy się tym obszarem… — mówiłem do
moich podwładnych, stając się tym razem stróżem prawa, a nie mężczyzną, który
zakochał się w strachliwym jasnowłosym chłopaku i który przez pół nocy o nim
myślał.
Kilka minut później kazałem wezwać
cały mój zespół i rozdzieliłem każdemu instrukcje. Owen wraz z drugim
praktykantem zostali ze mną. Razem pojechaliśmy do lasu, by zająć się swoimi
zadaniami. Porozmawiałem z właścicielami schroniska, które organizowało
wycieczki i survivale. Zdarzyło mi się na takim być i to było jedno z lepszych
doświadczeń. Nie miałem problemu nawet nocą zostać sam pośrodku lasu, wśród
przerażających odgłosów nocy. Prawie każdy kto wychował się w Sunriver przeżył
taką lekcję życia. Znałem ten las jak wielu mieszkańców, ale turyści go nie
znali i przy poszukiwaniach musiałem to mieć na uwadze. Mogli być
wszędzie. Mogło coś im się stać, czego nie chciałem, ale każda z osób
uczestniczących w poszukiwaniach brała taką ewentualność pod uwagę.
— Mogli wziąć telefony —
powiedział kilka godzin później Owen. — Kto mądry idzie na wycieczkę bez
telefonu?
— Nie każdy lubi mieć telefon
przy sobie — odpowiedziałem. Szliśmy właśnie rzadko uczęszczanym szlakiem.
Krótkofalówka w mojej dłoni milczała, a ja czekałem na jakikolwiek sygnał, że
zaginieni odnaleźli się.
— Nie każdy, ale gdyby go mieli
to moglibyśmy ich namierzyć. Tu jest jako taki zasięg. Zresztą mają po
dwadzieścia lat. Nie znam żadnej osoby w tym wieku, która by nie była
uzależniona od telefonów.
— Po to był ten obóz. Koniec
z cywilizacją i takie tam. Mogli się po prostu nie oddalać — dodał idący dwa
metry od nas Adam. Jako drugi z praktykantów miał mieć dzisiaj wolne, ale bez
większych problemów stawił się na służbie. Chciałbym kiedyś przyjąć obu do
mojego zespołu. Świetnie się spisywali.
— Ja bym w lesie nie został sam —
rzucił Owen. — A ty szeryfie?
— Nieraz obozowałem tutaj i nic
mi się nie stało. Wiedziałem jednak co robić, a czego nie robić —
odparłem, a potem skontaktowałem się z drugą, większą grupą poszukiwawczą.
Wraz z mijającymi godzinami
poszukiwania powiększyły swój rozmiar, więc musiałem wezwać więcej ludzi. Dużo
osób z miasteczka zaoferowało pomoc, z której skorzystałem. Byłem zmęczony, ale
nie zamierzałem ani przez chwilę odpoczywać. Nadal nie mogliśmy znaleźć tych
młodych ludzi. Sytuacja wyglądała coraz gorzej i nie zapowiadało się, że coś
mogło ją zmienić. Dopiero po godzinie piętnastej dotarła do nas wiadomość, że
ktoś znalazł porzucony namiot, ale kiedy usłyszałem gdzie to było, nie
wierzyłem, że dwoje ludzi mogło oddalić się aż tak bardzo od miejsca, w którym
mieli pozostać. To było ponad piętnaście kilometrów ciężkiej przeprawy po
śliskich ścieżkach, pokrytych po wczorajszym deszczu błotem. Cała droga biegła
w górę prowadząc w wyższe partie lasu do miejsca gdzie zaczynały się góry
będące ułamkiem części Gór Skalistych.
Sądziłem, że dzisiaj będę
siedział nad robotą papierkową i wyczekiwał chwili spotkania z Joshem, przez co
dzień będzie ciągnął się niczym cała wieczność. Bardzo się pomyliłem. Nie wiedziałem
nawet, że kolejne godziny mogą tak szybko uciekać, a każda minuta była pełna
coraz większego niepokoju o zaginionych, nieodpowiedzialnych turystów. Bałem
się też, że spotkanie z Joshem trzeba będzie odwołać i miałem tylko nadzieję,
że to zrozumie. To nie była sytuacja, w której mogłem zostawić wszystko i udać
się na spacer z psami i miłym chłopakiem. Najgorzej, że byliśmy w okolicy,
gdzie zasięg sieci komórkowej już przestawał działać i mój strach polegał na
tym, że nie uprzedzę Finleya o przełożeniu spotkania na jutro. Nie chciałem,
aby źle zareagował i znów się wycofał. Wierzyłem jednak, że dotrze do niego
wiadomość o tym co się dzieje i zrozumie całą sytuację.
— Kurwa, gówniarzeria cholerna! —
wrzasnął Paddy, którego grupę spotkaliśmy na szlaku. — Szeryfie, jak ich
znajdziemy to im nogi z dupy powyrywam.
— Spokojnie, Paddy, teraz
najważniejsze… — urwałem, bo moja krótkofalówka zapiszczała i usłyszałem głos
Henry’ego.
— Szeryfie, mamy ich.
Natychmiast nacisnąłem czerwony
przycisk i zapytałem:
— Co z nimi? Gdzie są?
— Są w kanionie przy rzece.
Chłopak złamał nogę, dziewczyna z nim została. Chcieli się zabawić w to jak
szybko zostaną znalezieni. Nudzili się.
Cisnęły mi się na usta ostre
słowa skierowane w kierunku tych młodych, nieodpowiedzialnych ludzi. Byłem
pewny, że za wszystko zapłacą nie tylko karę finansową, którą zostaną obarczeni
ich rodzice. Wezwałem pomoc i w chwili kiedy dotarłem do kanionu, który
rozdzielał las od pasma górskiego, helikopter już krążył nad nami. Nie mógł
nigdzie wylądować, więc ratownicy opuścili się na ziemię, by zająć się
chłopakiem, a potem wciągnąć go do maszyny wraz z dziewczyną. Oboje
poszkodowani byli wychłodzeni, głodni i zmęczeni, ale nie zamierzałem się nad
nimi litować. Sami zgotowali sobie taki los, chcąc pozbyć się nudy. Nie
wiedziałem czy zdawali sobie sprawę z możliwych konsekwencji swojego
zachowania, ale nie wątpiłem w to, że poniosą za to karę. Natomiast ja
odetchnąłem, bo mogłem w końcu zwołać moich wykończonych ludzi i zabrać
wszystkich na obiad do Almy.
*
— Słyszałam chłopcy, że mieliście
dzień pełen wrażeń — powiedziała Kate nalewając wszystkim kawy. Zajęliśmy dwa
największe stoliki i zamówiliśmy syte posiłki, bo jak uznał Paddy należało nam
się.
— Tak pełen wrażeń, że nie ruszę
dupy, kiedy jeszcze raz ktoś da znać, że jacyś młodzi turyści zaginęli —
powiedział Henry, podstawiając kubek kelnerce, by dolała mu kawy. — W dupach
się takim poprzewracało. Nawet helikopter musieliśmy wezwać, bo transport
chłopaka nogi ze złamaniem w kilku miejscach...
Nie słuchałem dalej tego co
Silverman opowiadał. Jutro i tak będę musiał napisać raport z dzisiejszych
wydarzeń, ale na tę chwilę wolałem skupić się na czymś innym. Moje oczy
bezwiednie powiodły ku drzwiom na zaplecze, gdzie na pewno przebywał Josh. Chciałem
tam iść, zobaczyć go, ale powstrzymałem się. Nie zamierzałem go niepokoić,
kiedy i tak miałem się z nim popołudniu zobaczyć. Właściwie to już niedługo
zamierzałem wrócić do domu, wziąć prysznic i założyć na siebie coś innego niż
mundur, który teraz był brudny i pachniał ziemią oraz lasem.
Dwie godziny później tak
zrobiłem, upewniając się, że tym razem nie nałożyłem na siebie koszulki z
dziwnym napisem. Czułem ekscytację jadąc po psy, a potem ledwie co zamieniając
kilka słów z moją rodziną i ignorując ich uśmieszki, porwałem czworonogi do
samochodu. Jadąc do domu Josha, wspominałem jak miło było wczoraj. Owszem
chwilami chłopak zawieszał się i oddalał, jakby nagle znajdował się gdzieś
indziej, a ja gdybym mógł, to bym pobiegł za nim do tego świata, do którego
wracał i wymazał wszystko co złe. Nie mogłem jednak tego zrobić, ale mogłem
postarać się, aby jak najrzadziej uciekał. Chciałem pokazać mu, że cokolwiek go
spotkało to już przeszłość. Nie chciałem jednak niczego robić na siłę.
Rozumiałem, że o pewnych rzeczach łatwo się mówi, ale zrobić coś, wyjść komuś
na prostą, nie jest łatwo. Metoda małych kroków mogła się sprawdzić w przypadku
Josha.
Zaparkowałem na poboczu niedaleko
jego domu i wysiadłem. Wypuściłem psy, które pobiegły od razu na ganek szczekając
najgłośniej jak potrafiły. Z mocno bijącym sercem czekałem aż Josh wyjdzie.
Nawiedziły mnie myśli, że może przyjechałem za wcześnie. Niedawno skończył
pracę i mogłem dać mu odpocząć. Myśli te jednak szybko się ulotniły, a w moim
brzuchu pojawiły się motyle, kiedy chłopak wyszedł i uśmiechnął się.
Wiedziałem, że tak zareagował na psy, ale chciałem też wierzyć, że jakaś
cząstka tego była przeznaczona dla mnie. W chwili kiedy jego dwukolorowe oczy
spoczęły na mojej osobie, wiedziałem już, że oddam mu całe moje serce. Tylko
nie byłem pewny czy je przyjmie.
— Witaj, Josh. Gotowy na spacer? —
zapytałem, a on skinął głową, tym razem nie uciekając wzrokiem ode mnie i
poczułem jakby to był mały sukces nas obu.