2022/01/23

W rytmie miłości - Rozdział 30

 Hej, przed Wami ostatni rozdział tomu pierwszego. Niestety będzie trzeba czekać na kolejny tom. Żałuję, że nie jestem robotem, bo wtedy mogłabym pisać i pisać. Jak wspominałam chyba poprzednio, to skupiam się na czwartym tomie Uśmiechu losu. Część jest już prawie napisana. Potem wracam do chłopaków z rytmu i będę pisać ile się da, aby mieć zapas rozdziałów i móc publikować je na blogu, a potem jak skończę tom pisać, to wydać go jako ebook. Proszę uzbrójcie się w cierpliwość. 

W tym czasie będzie tutaj przerwa, ewentualnie coś pomyślę. Planowałam wstawiać co tydzień pierwsze rozdziały tekstów, które są w sprzedaży, by zachęcić kogoś do kupna choćby serii Obrazy miłości. A może Was coś konkretnego interesuje, to piszcie.  Planuję, że za miesiąc już będę mogła wstawiać kolejny tom W rytmie miłości. Na blogu pojawi się wtedy 31 rozdział. 

Pozdrawiam serdecznie każdego  Was. Dziękuję za zakup moich tekstów i za komentarze. 😘

 

 

 

Gerard nie mógł znaleźć sobie miejsca. Odkąd wrócił ze szpitala, wszelkie próby znalezienia jakiegokolwiek zajęcia spełzały na niczym. Znał powód i przez to ostatnie noce od powrotu do domu także były nieprzespane. Nie widział Olivera od dwóch dni. Dwa dni, dwie noce wystarczyło, że coś się z nim działo. Chciał zobaczyć tego chłopaka. Byłoby łatwiej, gdyby Oli nadal przebywał w szpitalu. Wypisano go jednak i Gerard nie miał odwagi pojechać do jego domu. Co niby miałby mu powiedzieć. Po co przyjechał? Odpowiedź była prosta, bo zwykłe odwiedziny chorego to coś wskazanego, ale i tak tchórzył. Ostatnio też pisał z Oliverem wczoraj rano. Niby taka przerwa jest mu potrzebna, bo mówi wiele o tym czego chce. Dzięki temu nie działa pod wpływem chwili, ale mimo wszystko to nie było dobre.

Wstał z łóżka, na którym dotąd leżał bezczynnie. Podszedł do okna,z którego rozciągał się widok na okolicę. Po chodnikach spacerowali nieliczni ludzie, a na skwer, gdzie znajdował się niewielki park i plac zabawbył pusty. Latem, każdego dnia, to miejsce  było okupowane przez dzieci. Często chodził tam z Williamem. Chłopiec lubił wspinać się po drabinkach i udawał, że jest jednym z jego ulubionych transformersów. W sumie, kto by nie chciał być Optimusem Primem.[1]

Gerard przypomniawszy sobie o czymś, zbliżył się do biurka i wysunął górną szufladę. Tam, wśród notatników i innych szpargałów, leżała figurka przywódcy Autobotów. Wziął ją do dłoni. Miała nie więcej niż osiem centymetrów. Uśmiechnął się na wspomnienie, które napłynęło samo.

 

Jego siedmioletni brat wyciągnął dłoń na której leżała figurka.

— To dla mnie? — zapytał Gerard, tworząc słowa za pomocą gestów, po czym wziął figurkę.

— Dla ciebie — odpowiedział w ten sam sposób chłopiec. — Jest po to, aby cię chronić. Jeżeli kiedyś spotkasz ważną osobę w swoim życiu, to podaruj jej Optimusa. Teraz będzie cię chronił przed mamą i tatą, a potem tę osobę przed wszystkim co złe. A będąc z tym kimś, także będziesz pod jego ochroną. Daj ją jednak temu komuś, jeżeli będziesz pewny, że to jest ktoś naprawdę dla ciebie ważny.

Wzruszony, piętnastoletni Gerard, był w stanie tylko pokiwać głową i zacisnął figurkę w dłoni.

 

Teraz osiemnastoletni chłopak zrobił to samo mrugając szybko powiekami, aby odgonić łzy. Jedna i tak uciekła na wolność i potoczyła się po jego policzku pokrytym krótkim zarostem. Od szesnastego roku życia musiał się golić, ale ostatnio nie chciało mu się tego robić.

— Dziękuję ci za twoją mądrość braciszku.

Nie miał pojęcia kim w przyszłości będzie Willie, którego mądrość przekraczała wszelkie granice, ale wiedział, że ten chłopiec wyrośnie na dobrego człowieka. Na pewno mu w tym pomoże. Tak jak on mu pomógł podjąć decyzję. Dzięki tej małej figurce.

Wyszedł z pokoju zdecydowany co ma robić. Wpierw jednak zajrzał do kuchni, gdzie jego rodzina siedziała przy stole i grała w Scrabble. Sobotnie popołudnia lubili tak spędzać. Czasami do nich dołączał. Dzisiaj jakoś nie miał na to ochoty.

— Wychodzę. Mam pewną sprawę do załatwienia. — Zauważywszy, że brat wpatruje się figurkę w jego dłoni, dodał: — Chyba mam ją komu podarować.

Willie uśmiechnął się do niego, a dziadek poinformował, aby nie wracał późno. W razie czego ma zadzwonić, co Gerard obiecał zrobić. Nie chciał, aby się martwili. Nie miał potrzeby sprawiać im problemów.

Wyszedł z mieszkania i poczuł stres, który wspinał się po nim, doprowadzał jego serce do szybszego bicia, a w żołądek wiązał w supeł. Wystarczyłoby zawrócić i wszystko puściłoby, ale to byłoby zrobienie kroku do tyłu. Nie chciał już powrotu do swojej skorupy. Musiał spróbować zawalczyć o siebie, o to kim jest i może zapytać Olivera, czy zgodziłby się z nim spotykać. Do związku było jeszcze za wcześnie, ale kilka niezobowiązujących spotkań, rozmów, odwiedzin w ulubionej cukierni zbliżyłoby ich do siebie. Potrzebował tego i czuł całym sobą, że Oliver również.

Często wspominał już nie ich rozmowy kiedy chłopak udawał Olianę, ale te ze szpitala. Sytuację z łazienki, kiedy mył chłopakowi włosy, zamierzał zapamiętać na zawsze. Niby to nie było nic wielkiego, ale chyba właśnie takie chwile wiele człowiekowi uświadamiały. Właśnie od tego czasu, wszystko się odmieniło w stu procentach.

— Jesteś zapewne w dobrym nastroju, skoro się tak uśmiechasz.

Głos pana McPhersona przywrócił uwagę Gerarda do rzeczywistości, w której się znajdował. Stał na korytarzu i uśmiechał się.

— Mam powody. Podjąłem decyzję. Pytanie tylko czy ta druga osoba… Czy Oliver też tego zechce. I przepraszam, że nie powiedziałem panu podczas naszych rozmów, że chodzi o Oliego. Nie mogłem…

— Doskonale to rozumiem. Nie mogłeś zdradzić jego tajemnicy. — Casey wyrzucił worek śmieci do zsypu, a potem skupił uwagę na Froście. — Zawsze możesz ze mną porozmawiać, jeżeli tego będziesz potrzebować.

— Właściwie to… — urwał Gerard, ale szybko kontynuował: — Ma pan czas… Teraz?

— Nadal nie jesteś pewny tego czego chcesz?

— Jestem, wiem czego chcę. Nie zrezygnuję. Mimo to, czuję potrzebę pogadania z kimś. Po raz pierwszy w życiu przyznaję się przed samym sobą, że chcę zbliżyć się do chłopaka, mieć coś z nim w przyszłości. Boję się jak cholera, ale jeżeli on mnie zechce to nie wycofam się. Tylko muszę się upewnić, że robię dobrze, bo on mnie kocha, ja nie wiem co czuję. Chyba go lubię. Inaczej niż Martina, moją rodzinę. Lubię przez takie mocne lubię. Może mnie pan rozumie. — Przestąpił z nogi na nogę denerwując się. Nie potrafił wyjaśnić tego co ma na myśli.

— Wyjaśnij mu to na początku. Nie ukrywaj niczego. To najgorsze co mógłbyś zrobić. Udawanie nie prowadzi do niczego dobrego. Lubienie kogoś w ten znaczny sposób, to już krok do czegoś dobrego. Ja kocham mojego męża i lubię go także. Wszystko przyjdzie z czasem.

— Może być też, że nie przyjdzie.

— Tak. Ale nigdy go nie okłamuj w żadnej kwestii, a tym bardziej jeżeli chodzi o uczucia. I mam czas. Zapraszam na herbatę — powiedział Casey wskazując drzwi do swojego mieszkania.

Frost jeszcze spojrzał w głąb korytarza. Miał dużo czasu, aby pojechać do Olivera, a rozmowa była mu potrzebna. Dlatego chętnie skorzystał z zaproszenia.

 

*

 

— Muszę cię przeprosić za te insynuacje naszej drogiej pani Moore — powiedział do Christophera jego szef. — Nie rozumiem skąd w niej tyle nienawiści i złośliwości. Dostała ostatnią szansę. Zostanie zwolniona, jeżeli jeszcze raz zrobi coś co może zaszkodzić nam obu i cukierni, a dodam, że takie rzeczy mogą tego dokonać, szczególnie jeżeli zacznie opowiadać o molestowaniu.

— Ja się tym nie przejmuję — rzekł Chris. — Niemniej, źle się pracuje z taką osobą. Wszystko zaczęło się od spóźnienia. Mieliśmy mecz w szkole. Była dogrywka, potem korki. Dzwoniłem do pana, że się spóźnię.

— Tak i wspomniałeś, że przegraliście jednym punktem.

— Następnym razem wygramy. Jeszcze mamy szansę dostać się do finału. Dobra, to ja wracam do pracy. — Wstał z zajmowanego krzesła. — Wieczorem cukiernia jest oblegana. Zresztą pan to wie.

Podszedł do drzwi i zatrzymał się.

— Byłbym zapomniał… Może mnie pan wyśmiać, ale chcę założyć kanał na YouTube, na którym dodawałbym filmy jak piekę ciasta. Dodawałbym przepisy i na pierwszy film chcę umieścić torcik makowy z masą kokosową. Chcę przy tym wspomnieć o tej cukierni. Zareklamować ją i powiedzieć, że to ciasto można tu kupić. Mógłbym to zrobić?

Brice Harvey uśmiechnął się i podszedł do chłopaka. Położywszy mu rękę na ramieniu, powiedział:

— Nawet nie musisz pytać. Dziękuję. Mam nadzieję, że kiedyś spełnisz swoje marzenie i założysz coś własnego i życzę ci powodzenia. Jak już wszystko będzie gotowe, do prześlij mi link. Teraz jednak wracaj do pracy.

Nicholls już nic nie powiedział, jedynie uśmiechnął się. Wyszedłszy z gabinetu szefa był bardzo podbudowany i pełen nadziei. Po pracy zamierzał wrócić do domu i zająć się przygotowaniami do założenia kanału. Zanim dotarł na salę, jego telefon zawibrował oznajmiając, że ma wiadomość. Sądził, że to Tobias, ale ta pochodziła od Quinna.

Jestem już w domu. Dzięki, że się martwiłeś i pisałeś. Musiałem pobyć z dala od domu. Pogadamy jak wrócisz.

Odpisał mu szybko i wrócił do pracy. Kamień spadł mu z serca, kiedy już wiedział, że jego przyjaciel przejdzie przez to co zrobił mu Max. Rozwaliłby tego chłopaka w pył, ale nie chciał sobie zaszkodzić. Więzienie nie wchodziło w grę. Miał plany na przyszłość, do realizacji których dążył. Zamierzał zdobyć wykształcenie związane z tym co kochał czyli pieczeniem, przyda mu się też zarządzanie i parę innych rzeczy, by móc prowadzić cukiernię. Nadal pragnął się z kimś związać i żyć spokojnie. Marzenia nic nie kosztują, ale dodają życiu celu — pomyślał.

Cukiernia była wypełniona w szczególności młodymi ludźmi. Wielu już znał z widzenia, gdyż stali klienci zamawiali tutaj niemalże kilka razy w tygodniu. Dlatego też przez kolejną godzinę był zajęty tak, że nie miał chwili dla siebie. Sharon pracowała na swoim stanowisku i starali się sobie nie wchodzić w drogę, o ile nie było to konieczne. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że poza ich dwójką powinien być tu jeszcze jeden pracownik, ale byli tak dobrze zorganizowani i wprawieni w to co mieli robić, że wkrótce każdy miał swoje zamówienie, a Chris pakował zamówiony rano tort truskawkowy.

— Proszę i życzę wszystkiego dobrego dla solenizanta — powiedział podając tort młodej kobiecie.

— Dziękuję. Przekażę mężowi. A ten tort jest jego ulubionym, więc będzie miał niespodziankę.

Zapłaciła za ciasto już wcześniej więc teraz wyszła, a Nicholls odprowadził ją wzrokiem. Dzięki temu dostrzegł mężczyznę wchodzącego do cukierni. Na pewno ten człowiek był tu pierwszy raz. Zapamiętałby kurtkę moro, której rękawy nieznajomy podciągnął do łokci. Dzięki temu odsłonił skórę pokrytą tatuażami. Te sięgały nawet serdecznych palców. Mężczyzna miał paznokcie pomalowane na czarno, ciemne włosy zaczesane do góry. Ostre spojrzenie, które spotkało się z jego i trochę zaniepokoiło Christophera, a trochę sprawiło, że poczuł przyjemny uścisk w podbrzuszu. Człowiek ten na pewno był wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Co podkreślały nawet wąskie, imitujące skórę spodnie, a ciężkie, wojskowe buty dopełniały całości. W ręku trzymał papierosa.

— Jest gorący.

Chris usłyszał słowa Sharon, która także wpatrywała się w ich nowego klienta. Zresztą nie tylko ona. Część osób obecnych w cukierni śledziła mężczyznę i Nicholls mógłby bezbłędnie odgadnąć, że sporo z nich śliniła się. Zresztą jemu także nie umknęło to, że nieznajomy i jemu się spodobał. Naprawdę był gorący. Zarazem, biło od niego to i coś niebezpiecznego, co tylko podkręcało atmosferę.

— Tutaj się nie pali. — Christopher usłyszał swój głos, a potem wskazał na znak informujący o tym o czym powiedział.

— No tak, jak wszędzie. Człowiek już sobie nie może przy kawie zapalić — odpowiedział głębokim głosem mężczyzna. Swoje bardzo ciemne, brązowe oczy skierował na Christophera. — W takim razie gdzie mam się tego pozbyć. — Uniósł rękę z papierosem.

Zanim mógł odpowiedzieć Sharon podsunęła plastikowy kubek z wodą. Klient nawet nie zwrócił na nią uwagi, wciąż wpatrzony w Christophera. Wrzucił tylko papierosa do wody, a potem złożył zamówienie:

— Poproszę czarną kawę, mocną. Taką by łyżeczka w niej stanęła — mocno zaakcentował ostatnie słowo — i gorzką. Plus sernik. Wybierz coś dla mnie. Lubię wszystkie kombinacje.

Christopher nie był pewny, czy mężczyzna nadal mówi o serniku, czy o czymś innym, bo patrzył na niego tak jakby rozbierał go oczami. I do cholery, jego ciało reagowało na tego człowieka. Nie miał pojęcia, czy bardziej niż na Tobiasa, ale przyciąganie było tak silne, że miał wrażenie, że za chwilę dostanie zawrotu głowy z powodu krwi wędrującej na południe. Ledwie mógł oddychać. A w chwili, kiedy mężczyzna pochylił się bliżej i szepnął:

— Najchętniej to zlizałbym ten sernik z ciebie.

Christopher był pewny, że stanie w ogniu pożądania i zacznie w nim goreć zanim znajdzie ujście. Kurwa, był wolny, więc mógł pragnąć kogoś… Czegoś… Tobiasa lubił, ale chłopak nie chciał niczego poza seksem. Tylko on teraz chciał tego samego z tym, który spalał go wzrokiem. Nieznajomy chyba był zadowolony z tego jaką w nim wywołał reakcję. Jedynie uśmiechnął się znacznie i zajął ostatni wolny stolik.

— Kurwa — wyrwało się zbyt głośno Nichollsowi, który właśnie został porażony czymś, czymkolwiek to było. 

 

*

 

Tobias pomógł cioci z kolacją. Oliver nadal niewiele mógł zrobić z jedną zdrową ręką i zrastającym się żebrem. Całą trójką usiedli przy wczesnym posiłku. Martha szła na noc do pracy, więc chcąc zjeść razem, musieli to zrobić teraz. To była ich mała tradycja. Raz w tygodniu jedli wszyscy razem. Na szczęście zdarzało się to częściej, ale odkąd Oli wyszedł ze szpitala był to pierwszy raz.

— Jutro może byśmy zaprosili Rossów… — zaczęła Martha, ale Tobias jej przerwał.

— Jutro to masz randkę z panem rozwalaczem skrzynek pocztowych.

— Och, nie nazywaj go tak. — Zdzieliła siostrzeńca serwetką. — On ma imię. A w słowniku nie ma słowa ‘rozwalacz’.

— Będzie miał imię, kiedy w końcu zgodzi się spotkać z nami. Na razie woli tylko ciebie. Wie, że masz nas?

— Wie, ale chyba się trochę was boi. Dajcie mu czas.

— Jak dla mnie ma czas całego świata — odpowiedział Oliver.

Chciał zjeść i pójść do siebie na górę. Zamierzał pierwszy napisać do Gerarda. Ustalili, że kilka godzin bez rozmowy, dobrze im zrobi, bo wszystko biegło do przodu w szybkim tempie, a on robił sobie coraz większe nadzieje, na coś więcej z Frostem. Tylko te kilka godzin przedłużyło się i powoli nachodziły go czarne myśli, że chłopak wykorzystał okazję i to koniec. Koniec tego cokolwiek się pomiędzy nimi rodziło. Nie chciał tego. Kochał Gerarda. Tak naprawdę kochał, nie było to zauroczenie. Wiedział też, że Frost nie czuje tego do niego, ale coś jest w nim z uczuć. Dlatego, w głębi siebie wierzył, że będzie dobrze. Tylko musi to iść powoli. Krok za krokiem. Do czasu, aż zrobią ten milowy. Chcę tego — pomyślał, jakby to było życzenie.

Dzwonek do drzwi poruszył całą trójką, ale to Tobias był szybszy i wstał od stołu.

— Jeżeli to twój chłopak, ciociu, to ma u mnie plusa.

— Idź lepiej sprawdzić kto to.

Nie chciał dokuczać cioci, ale chciałby wiedzieć z kim się spotyka. Jakoś nie ufał facetowi, ale kobieta, która przyjęła ich pod swój dach miała prawo do szczęścia. Przecież on mógł się mylić.

— A ty co tu robisz? — zapytał, kiedy otworzył drzwi.

— Chciałbym zobaczyć się z Oliverem — odpowiedział pewny siebie Gerard. Akurat musiał trafić na Tobiasa. Jeszcze chłopak go nie wpuści. Wtedy pozostanie mu krzyczenie i wołanie, aby Oli wyszedł do niego. Potem da mu figurkę i poprosi o szansę na coś, co mogłoby być pomiędzy nimi. Chciał tego.

Tobias zmrużył oczy przyglądając się chłopakowi. Obiecał sobie nie wtrącać się i dać sposobność temu typkowi na poznanie jego brata. Grozić nie zamierzał, już to zrobił.

— Chodź.

Oliver już wcześniej słyszał głos Frosta, ale kiedy dotarło do niego, że brat wprowadzi chłopaka do kuchni próbował ułożyć byle jak spięte słowy, teraz trochę rozczochrane, ale ciocia uśmiechając się do niego, szepnęła:

— Zostaw. Nie trzeba być idealnym, by zdobyć uczucie. Bycie sobą, to jedyna możliwość.

Serce mu przyśpieszyło, kiedy w drzwiach pojawił się Tobias, a za nim Gerard. Wstał i podszedł do chłopaka ignorując brata i jego opiekuńczą obecność.

— Hej.

— Hej — odpowiedział Frost, a jego usta same uśmiechnęły się na widok tego chłopaka. Już wiedział, że dobrze zrobił przyjeżdżając tutaj. — Mam coś dla ciebie.

Wyciągnął dłoń, na której leżała figurka. Oliver uśmiechnął się na jej widok i wziął ją ostrożnie.

— Jeden z najlepszych Autobotów.

— Mój brat gdy mi ją dawał, powiedział bym podarował ją ważnej dla siebie osobie. Czuję, że ty nią jesteś i… lubię cię.

Oczy Olivera natychmiast wypełniły się łzami. Rozumiał, że to nie jest prośba o związek, wyznanie miłości, ale to początek czegoś co się rodziło pomiędzy nimi.

— Krok za krokiem — szepnął i spojrzał głęboko w oczy Gerarda.

W tym czasie Martha wypychała z kuchni Tobiasa, który opierał się chcąc obejrzeć do końca to, co się stanie. Kiedy już wykonała zadanie zamknęła drzwi zostawiając tę dwójkę, aby porozmawiali.

— Nie miałeś jechać do Chrisa?

— Miałem?

— Coś o tym wspominałeś — rzuciła patrząc na niego sugestywnie.

— A, rozumiem, chcesz aby zostali sami.

— Tego potrzebują.

Tobias jedynie westchnął i zdjął z wieszaka kurtkę.

— Mam nadzieję, że posprzątają ze stołu w czasie tej rozmowy — dodał i wyszedł. Może spotkanie z Chrisem nie byłoby takie złe. Chłopak pracował do dwudziestej, ale mógł na niego poczekać.

Kilkanaście minut później odetchnął kiedy znalazł wolne miejsce jak najbliżej cukierni. Wszędzie było tak dużo samochodów, jakby wszyscy ludzie z miasta zmówili się i spotkali na tej ulicy. Zamiast pisać zadzwonił do chłopaka.

— No, hej, co tam? Przetrwałeś Elliotta i film?

— Elliott mi nie przeszkadza. Tylko ten film… Zresztą nieważne. Jestem niedaleko cukierni zaraz będę.

— Szkoda, że nie przyjechałeś wcześniej. Właśnie wyszedł od nas cholernie gorący facet.

— Nie mów, że ci stanął na jego widok. — Tobias roześmiał się. Nie był zazdrosny. Chris nie był jego. Miał prawo się z kimś innym spotkać, a na pewno miał oczy i dostrzegał przystojnych mężczyzn.

— Prawie.

— Czy będę musiał się tym zająć?

— Naprawdę chcesz, abym zrobił tu przedstawienie?

— Masz fartuch, nic nie byłoby widać. Chętnie się nim zajmę. Masz czas? Pokój w motelu…

— Wolę twój samochód. Później. Po pracy. Na szybko.

— Trzymam za słowo. — Tobias potarł się dłonią po kroczu wyobrażając sobie jak gorąco będzie w jego samochodzie. — Już jestem twardy.

— Zawsze jesteś. Zapraszam na ciacho. I muszę kończyć, mam klienta.

— Kurwa, Christopherze podniecasz mnie, a teraz każesz czekać.

Tobias mimo to lubił czekać. To wzmacniało apetyt, a Nicholls był dobrą i chętną dupcią. Dobrym też kumplem. I na tym miało się to zakończyć. Nie chciał niczego więcej.

Nie zamierzał czekać w samochodzie i chętnie zje coś, co nie jest słodkie. A wiedział, że w cukierni mieli też słone przekąski. Wysiadł i zamknął samochód. Nie zrobił jednak żadnego kroku, bo kiedy się odwrócił zauważył opartego o ścianę budynku ducha z przeszłości.

— Kurwa. Jednak nie miałem przywidzenia.

Podszedł do mężczyzny, który powinien być daleko stąd. Którego miał już nigdy nie spotkać.

— Pieprzony Gabriel Lawrence. Co za niemiła niespodzianka — syknął zły.

— Tobias Grant. Ja tam się cieszę, że cię widzę. Nie pierwszy raz. Byłeś w motelu. Nie sam. — Mężczyzna wskazał na róg cukierni. — Masz seksowną dupcię do pieprzenia — powiedział, a potem pochylił się i wypuścił dym z papierosa prosto na twarz Tobiasa. — Pilnuj go, bo chyba miał na mnie ochotę. Cieszę się, że nadal lubisz kutasy — dodał, pochylając się teraz tak, że szeptał do ucha Granta. — Nadal pamiętam co obaj robiliśmy.

Po plecach Tobiasa przebiegł dreszcz przyjemności. Tego, co było nie mógł zapomnieć, mimo że był jeszcze wtedy w sumie dzieciakiem. Ledwie skończył piętnaście lat mając swoje pierwsze doświadczenie seksualne. Niestety, zdarzyło się z tym człowiekiem, który jak się okazało wciąż gdzieś tkwił głęboko zakopany w jego pamięci. Kurwa, mam przerąbane — pomyślał zatapiając się głęboko w przeszłości i jej urywanych obrazach jakie wyświetlał mu mózg.

Gabriel uśmiechnął się pod nosem. Wrócił tu i miał plan. Może teraz dwa. Postara się je oba zrealizować. Rzucił niedopałek pod nogi, przydeptał go i odszedł w ciemność.

Tymczasem Tobias zanim zorientował się, był już sam, ale szybki oddech, podniecenie i bijące zbyt mocno serce, upewniało go, że to spotkanie nie było snem. Po chwili ruszył w stronę cukierni i był pewny, że dzisiaj sesja szybkiego w samochodzie mu nie wystarczy. Kiedy dzwonił do motelu, dostrzegł jak bardzo trzęsą mu się ręce. Duch z przeszłości sprawił, że nie tylko był dwa razy bardziej podniecony, ale i roztrzęsiony.

Duch z przeszłości, którego dawno temu kochał.



[1] Optimus Prime – postać z uniwersum Transformers, przywódca Autobotów. Optimus nie ma sobie równych zarówno jeśli chodzi o zdolności bojowe, jak i inteligencję. Jedną z głównych jego cech jest współczucie, które okazuje wszystkiemu co żyje. Walczy w obronie słabych i tych, których wolność jest zagrożona — źródło Wikipedia.

2022/01/16

W rytmie miłości - Rozdział 29

 Zapraszam na przedostatni rozdział pierwszego tomu. :D


Dziękuję za komentarze. :)


Po trzech dniach, Quinn nadal nie mógł uwierzyć w to co się stało. Nigdy w życiu nie przypuszczał, że będzie się czuł jak nic nie warty śmieć. Coś co wyrzuca się do kosza i zapomina o nim. Nie ważne, że ten śmieć może mieć jakieś uczucia i kochać.

— Ja pierdolę, człowieku, przestań użalać się nad sobą — powiedział Elliott siadając na kanapie obok przyjaciela. — Nie jesteś śmieciem.

— Znów powiedziałem parę rzeczy za głośno — burknął Greenwood.

Od czasu jak dowiedział się, że był zdradzany, a właściwie wykorzystywany koczował w salonie Rossów zajmując kanapę, a w nocy połowę łóżka przyjaciela. Nie chciał wracać do domu, nie chciał wychodzić. Najchętniej to zostałby tak i przesiedział do końca życia. Nawet jego ukochane opowiadania z serii Boys Love, które uwielbiał czytać, odrzucały go. W nich zawsze wygrywała miłość. Tymczasem w realnym życiu było inaczej.

— Życie jest do dupy.

Skulił się na kanapie przytulając do piersi poduszkę. Nie potrafił już płakać. Wypłakał chyba wszystkie łzy. Gdyby mógł to robić, może byłoby mu lżej na sercu. Niestety, łzy już nie chciały przychodzić, pozostawał tylko żal i złość na samego siebie.

— Życie czasami ssie, ale jest wporządku — odpowiedział Elliott.

Nie miał pojęcia jak pomóc przyjacielowi. Nie miał doświadczenia z czymś takim. Nie zamierzał mówić Quinnowi, że przecież każdy widział jaki jest Max. Jednak nie przypuszczali, że wykorzystywał chłopaka dla pieniędzy i próbował wkupić się w łaski ojca swojego partnera, aby ten przyjął znów do pracy jego rodzica. Co nie wchodziło w grę, bo jak powiedział rozwścieczony Harry Greenwood, który tu był wczoraj, nigdy nie przyjąłby do pracy kierowcy, pijącego alkoholika. Cudem mężczyzna nie doprowadził do czyjejś śmierci prowadząc ciężarówkę po spożyciu alkoholu. Mężczyzna miał szansę wrócić do pracy, po leczeniu. Tylko nie chciał się leczyć.

— Tata był naprawdę zły. Nie przypuszczał, że ten jest synem jego pracownika, który sprawił tyle problemów ponad pół roku temu. Nawet nie są do siebie podobni. A mówił, że Max mu się nie podoba. Wszyscy mówiliście, że jest śliskim typem, nawet Martin, tylko ja byłem wpatrzony w niego jak w obrazek. Zakochany po uszy. Głupi. Wiesz co, Elliott?

— No co?

Quinn spojrzał na przyjaciela opuchniętymi, czerwonymi oraz bezgranicznie smutnymi oczami.

— Masz rację, że się z niczym nie śpieszysz. Czekaj. Nie warto się śpieszyć i ufać pierwszej lepszej osobie. To najgorsze co może być. Z seksem też się nie śpiesz. — Westchnął ciężko. — Jak dobrze, że mu się nie oddałem, a chciał skurwiel.

— To znaczy…

— Byłem topem, tylko i wyłącznie — wyjaśnił Greenwood. — Czułem, że nie chcę więcej. Sądziłem, że po prostu wolę być na górze, mimo że ciekawi mnie cała reszta. Z Maxem jednak odpychało mnie to. Powinienem słuchać tego głosu. I wiesz co ci powiem? Następny seks, jaki będę uprawiał, to z kimś kogo pokocham naprawdę. I upewnię się, że to jest to. Nie śpiesz się.

Elliott wzruszył ramionami.

— A z kim niby mam się śpieszyć. — Oczami powędrował do swojego telefonu, który leżał na stoliku do kawy. To na nim znajdowały się liczne rozmowy z Ryanem, a nawet pytanie, czy Whitener mógłby do niego zadzwonić. Nie miał pojęcia co odpisać. Rozmawianie pisząc, to co innego niż mówienie. — Może mam za sobą parę nieudanych randek, ale nigdy mnie nie ciągnęło do przypadkowego seksu z tymi osobami. Czekam na tę jedną, jedyną miłość, przecież wiesz.

— Ja, teraz już tak. Wiem to aż za dobrze.

Elliott usłyszawszy jak pod dom podjeżdża samochód wstał i podszedł do okna.

— Dana przyjechała. Mamy robić projekt na grafikę. Nauczyciel dołączył też do nas Tobiasa. Jedyne zajęcia jakie z nim mam i od razu musimy razem współpracować.

Quinn nic na to nie odpowiedział pozostając zakopany głęboko w swoich myślach. Elliott tylko westchnął i poszedł wpuścić do domu przyjaciółkę. Byli sami. Rodzice pojechali do dziadków, a Emma na szkolną wycieczkę, czego jej bardzo zazdrościł. Też by gdzieś wyjechał.

— Hejka, mam pewien pomysł — zaczęła dziewczyna zanim weszła do środka. Już w progu zaczęła zdejmować jesienną kurtkę — teraz tak dużo mówi się o środowisku, o tym jak je niszczymy. Może pokażmy na naszej grafice, że ciężko naprawić coś teraz, kiedy wieki zaniedbań, niszczenia ziemi wpłynęły tak bardzo… Hej, Quinn — przywitała się dostrzegając przyjaciela na kanapie. — Co mu jest? — zdjęła buty i w samych skarpetkach weszła do salonu. — Co ci jest?

— Miłość jest do dupy, a zdradziecki fiut powinien mieć urwanego kutasa i łeb najlepiej.

— Oho, mamy kryzys. Elliott, nie wiem jak długo to trwa, ale przynieś kubeł… — spojrzała na Quinna ze zmarszczonymi brwiami i dodała: — Wielki kubeł lodów, łyżki i włącz najbardziej łzawy film na świecie. Ratujemy rudzielca. Jak już chce facetowi urwać łeb i obciąć penisa, to jest dobrze.

— Mamy coś… — zaczął Ross, ale dzwonek do drzwi przerwał mu wypowiedź. — To pewnie Tobias.

Udał się by powtórzyć proces sprzed chwili. Gościem faktycznie był Tobias Grant. Chłopak spojrzał na niego swoimi zielonymi oczami, które w niektórych warunkach przypominały trochę szare, a czasami ich kolor trudno było rozpoznać. Chciał coś powiedzieć, ale Elliott pierwszy odezwał się:

— Lubisz lody i łzawe filmy?

— Że co? Chyba nie zapraszasz mnie na randkę.

Elliott skrzywił się na to wyobrażenie. Tobias mógł być przystojny, seksowny jak diabli, ale w życiu nie poszedłby z nim na jakąkolwiek randkę.

— Prędzej piekło zamarznie. To lubisz lody i łzawe filmy?

 

*

 

Christopher rozpoczął swoją drugą zmianę lekko spóźniony. Wszystko przez sobotnie korki. Przez co jego ulubiona współpracowniczka od razu zaczęła coś burczeć pod nosem.

— Sharon, możesz powiedzieć co myślisz bardziej na głos, czy będziesz tak coś do siebie pod nosem szeptać — powiedział zwróciwszy się do panny Moore. — Jeszcze ludzie pomyślą, że gadasz do siebie. To podobno nie jest oznaką czegoś normalnego.

— Powiedziałam tylko, że trzeba mieć niezłe chody u szefa, aby się spóźniać ponad pół godziny. Ciekawe, co mu musiałeś zrobić, by ci na ten temat słówka nie powiedział.

— Obrażasz mnie i pana Harveya mówiąc takie rzeczy. Poza tym mamy dwóch klientów, nie mogłaś sobie dać z nimi rady? Współczuję — odgryzł się.

Nie znosił mieć z nią zmiany. Zazwyczaj z Bethany i Santiago pracowało im się doskonale. Mogli się pośmiać, pogadać o czymkolwiek, a z Sharon dzień pracy ciągnął się w nieskończoność. Nie raz próbował wyciągnąć z niej co ma do niego, ale podejrzewał, że po prostu taka była. Niektórzy nie nadawali się do pracy z ludźmi. Do pracy ze zwierzętami także by jej nie posłał.

Nie zamierzał się z nią użerać. Przebrał się, umył ręce i wrócił na salę, akurat w chwili, kiedy do cukierni weszła czwórka dorosłych z liczną grupą dzieci. Te hałasowały niemiłosiernie, ale Christopherowi to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się do dziewiątki małych istot w wieku jak na jego oko od siedmiu do dwunastu lat.

— Witam szanowne istotki. Co wam pysznego podać?

Pytanie sprawiło, że dzieciarnia zaczęła przekrzykiwać siebie nawzajem, a dorośli nie umieli sobie z nimi poradzić. Znał takie przypadki, a dzięki temu wiedział co robić.

— Kto pierwszy zamilknie dostanie ode mnie w prezencie dodatkowo czekoladową muffinkę do swojego zamówienia.

Może przekupienie nie było dobrą oznaką wychowania, ale zawsze działało. Poza tym udowadniało też, że za dobre i grzeczne zachowanie dostaje się nagrodę. Dzieci prawie jednocześnie zamilkły, a wokół zapanowała błoga cisza. Zdążył zaobserwować, że zwycięzcą była blond włosa dziewczynka z plecionymi warkoczami.

— Teraz przyjmę wasze zamówienia, jedno po drugim, a jeżeli ktoś odezwie się niepytany, będzie musiał zjeść spalone ciasto.

Dzieci skrzywiły się, bo przecież każdy wiedział, że spalone na węgiel ciasto było tak gorzkie i pod każdym innym względem niedobre, że stawało się niejadalne.

— Doskonale. Teraz może na moje pytanie odpowie nasza zwyciężczyni. Jak masz na imię?

— Tasha.

— Piękne imię. A na co masz największego smaka?

Dziewczynka rozpromieniła się, a jej brązowe oczy podążyły to niewielkiego torciku makowego z masą kokosową, który samodzielnie wykonał. Oliver ciągle go zamawiał. Wśród innych klientów także cieszył się sławą. Chyba właśnie miał pomysł co jako pierwsze nagrałby na swój kanał. Ciasto było bardzo proste do zrobienia, a przy okazji mógłby powiedzieć, gdzie można je kupić. Tylko musiałby porozmawiać z szefem na ten temat, a to nie było trudne. Dzisiaj, mimo że była sobota, właściciel cukierni był obecny. W niedzielę go nigdy nie było. Zamierzał więc po pracy zająć się tym.

— Czyli kawałek torciku dla panienki. Już zapisuję. Oczywiście plus muffinka.

— A może być waniliowa? — zapytała nieśmiało. — Nie lubię czekolady.

— Może być waniliowa. Pani zamówienie zostanie zrealizowane jako pierwsze. Teraz może dziewczynka w czerwonym swetrze…

Dziesięć minut później miał już spisane wszystkie zamówienia, ogarnął też czwórkę dorosłych i zaprosił, by zajęli stoliki. Dzieci znów zaczęły głośno rozmawiać, ale tym już sobie głowy nie zawracał. Miał to czego chciał i z pomocą Sharon zaczął przygotować zamówienie. Jego telefon zawibrował mu w kieszeni spodni informując go o dotarciu wiadomości. Akurat czekał aż ekspres przygotuje kawę, więc miał czas zajrzeć.

Pomocy.

Zaśmiał się po cichu na wiadomość od Tobiasa.

Kto cię napadł?

Każą mi oglądać łzawe romanse. Lody mogę zjeść. Też je średnio lubię, ale tego łzawego gówna nie zdzierżę.

Chris wiedział, że nie powinien teraz pisać, ale to było od niego silniejsze. Zaniósł do stolika filiżanki z kawą, a potem wrócił za ladę i znów wyjął telefon.

Miałeś robić projekt.

Odpowiedź nadeszła natychmiast.

Miałem, ale torturują mnie tu. Pomocy!

Przykro mi. Jestem w pracy. Musisz sobie sam radzić. Jesteś duży chłop przecież.

Następnym razem jak będziemy w motelu też powiem, że musisz sobie sam poradzić, Nicholls.

Christopher uśmiechnął się na to i odpisał.

A ty będziesz patrzył. Także to żadna kara. Podoba mi się to. Ale teraz zmykam, bo muszę nakarmić stado którym przewodzi czworo dorosłych i sam nie wiem kto tu kim rządzi.

Stado?

Dzieci.

To gorsze niż łzawe romanse.

Nie chcesz mieć dzieci?

Nie moja bajka. Kuźwa Elliott podsuwa mi łyżkę z lodami. Odgryzę mu łeb.

Powodzenia.

Odpisał Christopher. Schował telefon i napotkał wściekłe spojrzenie Sharon.

— Chyba naprawdę musisz robić loda szefowi, jeśli masz jeszcze czas na gadki przez telefon.

— Panno Moore, proszę do mojego gabinetu — rozległ się głos Brica Harveya.

Christopher tylko się do niej uśmiechnął wrednie, kiedy przestraszona odłożyła tacę z ciastkami, które miała zanieść do stolika z ich małymi gośćmi. Musiał jednak dowiedzieć się co ona ma do niego i dlaczego wysnuwa takie podłe insynuacje. Kobieta może zaszkodzić, zarówno jemu jak i ich szefowi oraz ogólnie cukierni. Na miejscu właściciela po prostu zwolniłby ją za takie słowa. Nie mógł jednak zawracać sobie głowy w tej chwili współpracowniczką. Jak wspomniał Tobiasowi miał małe stado do nakarmienia. To mu przypomniało o chłopaku i o tym, że ten nie chce dzieci. Tu się bardzo rozbiegali, gdyż on w przyszłości chciał mieć dzieci. Najlepiej trójkę. Nie mam co jeszcze nad tym rozmyślać. I nie kiedy z Tobiasem łączy mnie tylko seks — pomyślał zanosząc zamówienie, a raczej jego część, bo nie był w stanie wszystkiego wziąć na raz.

 

*

 

Quinn czuł się jakby nagle znalazł się w jakimś komediowym horrorze. Dana płakała z powodu jednej ze scen z filmu i coś mamrotała pod nosem o złych facetach z piekła rodem, których trzeba egzorcyzmować na dobrych. Natomiast Elliott siłował się z Tobiasem, który nie chciał wziąć do ust kopiatej łyżki karmelowych lodów. Niby wszyscy próbowali mu pomóc, ale zaczęli go męczyć. Kochał Elliotta i Danę. Tobiasa nawet polubił. Niestety, nie chciał jeść lodów, oglądać filmów, a wolał leżeć, użalać się nad sobą. Po prostu było mu źle i oni tego nie rozumieli. Może na filmach działają tak zwane lody pocieszenia. Może w realnym życiu na niektórych także. Nie na niego. Nie miał pojęcia czego on potrzebuje, aby wyjść z dołka.

Wstał z kanapy i poszedł do pokoju Elliotta po swoje rzeczy. Nadszedł czas, aby wrócić do domu. Sam nie wiedział dlaczego tego od razu nie zrobił. Może nie chciał widzieć współczucia od taty. Wczoraj i tak mężczyzna tutaj przyjechał, by przywieźć mu jakieś ubrania. Porozmawiali tylko chwilę, ale chyba potrzebował tego więcej. Zawsze wyjaśniali sobie z tatą problemy, rozmawiali otwarcie o wszystkim. Poza tym tylko tata wiedział co znaczy być odrzuconym przez osobę, którą się kocha.

Zebrał swoje rzeczy do plecaka i zszedł do salonu. Trójka osób nadal jakby zajmowała się tylko sobą. Nie miał im tego za złe. Nawet cieszył się, że w jakiś sposób znaleźli wspólny język i potem jak zajmą się swoim projektem, to powinno im to dobrze pójść. Na pewno się dogadają. On musiał wyjść, by nie zatruć wszystkich swoim nastrojem. Zostawił więc im kartkę, a kiedy kierował się do drzwi podbiegł do niego Elliott.

— Gdzie ty idziesz?

— Wracam do domu.  — Założył buty i wyprostował się. — I tak przez ostatnie dni mi pomogłeś. Muszę jednak sobie sam poradzić. Przejdę przez to. Podobno to nie koniec świata. W sumie nawet nie mnie zdradzał. Tylko byłem tym drugim. Wiesz, szkoda mi tego chłopaka. Chyba też został skopany, bo raczej nie wiedział o niczym. Zmykam.

— Odwiozę cię…

— Nie. Pojadę autobusem. To też mi dobrze zrobi, kiedy pogapię się na ludzi. Masz robotę do wykonania z Daną i Tobiasem. Odpuść te lody i film. Szczególnie film, bo Tobias myślałem, że pawia puści na ten romans.

— Dobra, ale dzwoń jak coś — powiedział Elliott i przytulił przyjaciela. Nie nalegał, aby ten został, bo znał dobrze Quinna. Jeżeli czuł, że pora wrócić do domu, to nic go od tego nie odwiodło. Miał nadzieję, że jego wesoły przyjaciel wróci. Nienawidził Maxa za to, że odebrał uśmiech Quinnowi.

Greenwood pożegnał się z Rossem, zdjął z wieszaka płaszcz i wyszedł na dwór. Akurat było już po piętnastej i słońce już nie świeciło tak wysoko na niebie jak w samo południe. Niestety już też nie grzało tak mocno. Odstawił plecak na podłogę werandy i założył płaszcz. W tej samej chwili sportowy samochód podjechał pod dom Elliotta. Bardzo znajomy sportowy samochód.

— Co on tu robi?

Wziął plecak i ruszył w stronę drogi. Nie dotarł tam jeszcze, gdy zaparkowanego na poboczu samochodu otworzyły się drzwi i wyjrzała blond głowa.

— Nie odbierasz moich telefonów, także pomyślałem, że w końcu wpadnę zobaczyć co u ciebie. Także jestem — oznajmił Martin.

Obrysował spojrzeniem lekko przygarbioną sylwetkę Quinna i szlag go trafiał na to, że ktoś miał możliwość uczynienia zła temu człowiekowi. Kiedy tamtegodnia chłopak płakał w jego ramionach, tulił go mocno, był dla niego i najchętniej to zawiózłby go do swojego mieszkania. Nie mógł jednak tego zrobić. Nie był lubiany przez tego, którego kocha, a wiedział, że dla Greenwooda najlepszą osobą będzie Elliott Ross. Chłopak, który czasami wyglądał i zachowywał się tak jakby zapomniał własnej głowy.

— Ale po co mnie odwiedzasz? Przecież nic nas nie łączy.

— Oj, mylisz się. Łączy nas wspólny cel, czyli wygrany konkurs. Nie pozwolę, abyś to zaprzepaścił przez jednego śmiecia. Także, jeżeli myślisz, że pozwolę ci się dłużej rozczulać nad sobą, to jesteś w grubym błędzie. Wsiadaj, odwiozę cię tam gdzie chcesz jechać i ustalimy nowy plan prób. Teraz kiedy nie masz randek, to możemy spotykać się wieczorami i ćwiczyć. Nie przyjmuję do wiadomości odmowy.

Musiał coś zrobić, aby wyciągnąć Quinna z dołka. Trzy dni wystarczyły na łzy i na wszystko inne. Osobnik Thompson nie zasłużył nawet na jedną łzę pochodzącą od tego chłopaka o ognistych włosach. Trudno jednak nie płakać, kiedy ktoś cię krzywdzi.

— Robisz się apodyktyczny i wolę iść pieszo — odpowiedział Quinn, a potem ruszył poboczem w stronę przystanku.

Słyszał za sobą jak Martin uruchomił silnik samochodu, a potem jak powoli jedzie za nim. Także on przyśpieszył kroku, a Reynolds dodał gazu, aż ryknęło i zajechał mu drogę.

— Powaliło cię totalnie? Mogłeś mnie przejechać! — krzyknął. Chłopak doskonale go słyszał, bo miał odsuniętą szybę.

Martin zerknął na odległość dzielącą Quinna od jego pojazdu i rzucił:

— Dwa meteory odległości. W sumie bym cię rozjechał na miazgę. Powtórzyć?

— Powiedziałeś „meteory”? Czy może powinienem przeczyścić sobie uszy, bo źle słyszę.

Próbował ominąć samochód, ale wszedł w nagle otwarte drzwi.

— Metry, miałem na myśli metry. Każdy może się przejęzyczyć. Wsiadaj, tylko odwiozę cię do domu i tyle — powiedział Reynolds, po czym uśmiechnął się szeroko. — No wsiadaj, bo mnie szczęka boli od tego uśmiechania i udawania miłego.

— A idź ty, bo cię zaraz kopnę.

— Nie dasz rady, ja siedzę. Jestem bezpieczny. No wskakuj.

Quinn westchnął ciężko i rozejrzał się wokół. Ulica była pusta, spokojna. Typowa dla takich miasteczek, z domami jednorodzinnymi po obu stronach. Idealnymi trawnikami. Wszystko wokół wyglądał tak jak zawsze, tylko jego serce było jakieś puste. Oczy ponownie skierował na wyszczerzonego Martina. Pokręcił głową.

— Nie rozumiem cię. Wyzywałeś mnie od pedałów, kiedy sam nim się okazałeś. Nie lubiłeś mnie nigdy, a teraz, nagle, wydajesz się być kumplem. Chcesz mi pomóc. Dlaczego?

Martin po tych słowach, które usłyszał spoważniał. Wpatrzył się w lusterko boczne, w którym dostrzegł swoją twarz i powiedział:

— Bo czasami dobrze kogoś odepchnąć, by ochronić siebie. Tylko to nie zadziałało.

Quinn niestety nie usłyszał co powiedział chłopak, bo obok nich przejechał właśnie samochód, w którym ktoś włączył muzykę na pełną głośność.

— Żeby mu tak bębenki popękały — warknął Greenwood. — Co powiedziałeś?

— Nic — odpowiedział Reynolds. Może dobrze się stało, że chłopak tego nie usłyszał. Jeszcze było za wcześnie na cokolwiek więcej. — Wsiadaj.

— Uparty kretyn — burknął Quinn i wsiadł do samochodu.

Musiał przyznać, że ani przez chwilę nie myślał o Maxie, o tym jak się czuje i to było tak cholernie dobre. Takie odświeżające jak chłodny prysznic w upalny dzień. Nie chciał już więcej mieć nic wspólnego z tym człowiekiem. Także myśli o nim nie były w ogóle wskazane. Musiał zrobić coś, aby nie myśleć. Jeszcze przedwczoraj nie miałby na to sił. Dlatego chwilę później zgodził się na zwiększenie czasu spędzanego z Martinem. Więcej zajętych godzin będzie dobre dla niego, a zwiększona ilość prób pozwoli im zwyciężyć.