Dziękuję za komentarze. :)
Siedzieli przed domem
państwa Moore. Christopher próbował zebrać się w sobie i wysiąść
z samochodu. Trochę obawiał się spotkania. Nie chciał ostrej konfrontacji
z Sharon. Dziewczyna na pewno była w domu. Poprosił Bethany, aby do
niej zadzwoniła i upewniła się gdzie jest ich koleżanka z pracy.
Sharon powiedziała, że dzisiaj jest jej dzień wolny i spędza go z rodziną.
Tylko Beth wiedziała o jej drugiej pracy. Chris wspomniał jej o tym
na ich wspólnej zmianie w cukierni, Spencer przyznała, że coś nie
coś o tym wie. Dlatego tylko ona mogła sprawdzić czy Moore ma wolną
sobotę.
— Jakkolwiek ona zareaguje,
nie masz na to wpływu — powiedział Tobias.
Chwycił dłoń Chrisa i przysunąwszy
ją sobie do ust, ucałował jej wierzch. Nicholls spojrzał na niego ciepło
i czule, serce Tobiasa oszalało na nowo.
— Dziękuję, że ze mną tu
przyjechałeś. Dziękuję też za dzisiejszy poranek.
Na te słowa Tobias
odchrząknął, ale słuchał uważnie tego co ma do powiedzenia jego chłopak.
— Oddałeś nam dzisiaj
siebie. Nie tylko swoje ciało, ale siebie. Dla mnie to jest coś niesamowitego.
Wiem, że trzy lata temu byłeś tak samo blisko z Gabrielem. Był dla ciebie
pierwszym w każdy sposób. I cieszę się, że dzisiaj i mi podarowałeś
coś tak głębokiego. I nie mam tu na myśli seksu.
— Wiem — odpowiedział
Grant. Zawstydzony lekko bawił się palcami Chrisa. Chociaż wciąż czuł lekki
dyskomfort fizyczny po tym do czego rano doprowadził, to nie żałował. — Bardzo
zaangażowałem się w to co mamy. Ludzie wokół nas mówią, że jesteśmy na to
za młodzi i jeszcze będziemy kochać wiele razy. Nie wierzę w to.
Kochać można tylko raz. Często miłością ludzie nazywają zauroczenia,
zakochania. Wtedy człowiekowi wydaje się, że zdobył każdy szczyt świata. To nie
to samo.
Christopher cieszył się, że
Tobiasowi coraz łatwiej przychodziło mówić o uczuciach. Gdyby nawet było
przeciwnie, to widział je w każdym geście tego chłopaka. Ich relacja
zaczęła się od małej przygody w szkolnym schowku, kończyła się
możliwym, tak zwanym na zawsze. Na drodze ich życia pojawił się także Gabriel.
Nigdy nie planował być i żyć w triadzie,
ale teraz innej drogi już nie chciał znać. Tych dwóch młodych mężczyzn było
całym jego światem i zamierzał walczyć o to, aby tak pozostało.
Tak samo jak zamierzał
powalczyć za kogoś w innej sferze życia. Chciał pomóc. W każdym razie
zamierzał spróbować. Dlatego wziął dokumenty, które Tobias trzymał na kolanach
i wysiadł. Grant podążył tym samym krokiem, aż wkrótce obaj stali na
niesamowicie popękanym chodniku.
— Dlaczego miasto nic
z tym nie robi? — zapytał Tobias. — Przecież taki chodnik grozi wypadkiem.
Łatwo się potknąć i coś sobie zrobić.
— Myślę, że nikt o to
nie walczy. Ani mieszkańcy tej dzielnicy o siebie, ani miasto o nich.
Ale zamierzam ja zawalczyć przynajmniej o jedną rodzinę.
Tobias czuł dumę patrząc na
swojego chłopaka. Zamierzał go wspierać we wszystkim. Także w tym planie.
Razem podeszli do drzwi,
z których częściowo na dole odpadła już farba. Podwórko przed domem było
zawalone zabawkami, z których wiele wyglądało na zepsute. Gdzieś w oddali
zaszczekał pies, ptaki śpiewały siedząc na pobliskich drzewach ciesząc się
słonecznym dniem.
Tobias nacisnął dzwonek,
ale ten milczał. Może pamiętał gdy był sprawny, ale czas jego dawnej świetności
dawno minęły. Chłopak zastukał więc do drzwi, mocno i głośno. Po chwili
usłyszeli jak ktoś do nich podbiegł, potem otworzyły się. Nie zobaczyli
nikogo przed sobą, więc spojrzeli w dół. Na oko pięcioletnia, dziewczynka
o rozczochranych włosach patrzyła na nich wielkimi brązowymi oczami. Była
prześliczna ze swoimi niesfornymi blond lokami. Gdyby je uczesać wyglądałaby
jak aniołek. Po chwili obok niej pojawił się chłopiec. Również jasnowłosy, ale
jego włosy ładnie układały się wokół okrągłej twarzy.
— Klara, ileż razy mówiłam
ci, abyś nie otwierała drzwi? — głos Sharon doleciał z głębi domu. — I
chodź się w końcu uczesać.
— Nie. Nie lubię się czesać
— odpowiedziała dziewczynka i znów wbiła swoje wielkie oczy w Tobiasa
i Chrisa.
— Ja też nie lubię wielu
rzeczy, ale muszę je ro… Co wy tu robicie?
Zainteresowani dziewczynką
i jej bratem nie zauważyli jak podeszła do nich Sharon. Dziewczyna miała
na sobie wygodny dres, nie ładne ubranie, w którym chodziła do
pracy, ale jej mina wcale się nie zmieniła. Co więcej, zauważając ich wyglądała
na jeszcze bardziej złą niż zazwyczaj.
— Co wy tu robicie? —
powtórzyła pytanie, po czym zwróciła się do rodzeństwa. — Klara, Alex wracajcie
do kuchni.
Klara tupnęła ze złością
nogą, potem wzięła brata za rękę. Razem udali się zapewne tam gdzie kazała im
iść starsza siostra.
— Chcemy porozmawiać
z tobą i z twoimi rodzicami — odpowiedział Nicholls.
— Po jaką cholerę
przylazłeś tu ze swoim chłoptasiem i chcecie rozmawiać z moimi
starymi. Z mamą może, ale ojciec leży schlany w trupa od prawie dwóch dni.
Wstaje tylko wyszczać się i znów nachlać. Także, po co wy nam tutaj?
— Sharon, kto przyszedł? —
pytanie zadane słabym, ale pełnym ciepła głosem odwróciło uwagę dziewczyny od
nich.
Do drzwi podeszła kobieta,
niższa niż jej córka, chuda i blada. Wyglądała na bardzo zmęczoną albo
pracą jaką wykonywała w domu, albo życiem. Mimo to, kiedy spojrzała na
nich w jej oczach Chris dostrzegł jeszcze tlący się blask osoby, którą
była dawniej.
— Proszę wybaczyć, że tak
panią nachodzimy, ale mamy ważną sprawę, która może pani pomóc. Mam na imię
Chris, to jest Tobias.
— Ważna sprawa czy
nie, jesteście gośćmi. Zapraszam was na herbatę. Usiądziemy i opowiecie mi
co was sprowadza. Moja córka widać was zna, więc tym bardziej zapraszam.
Podziękowali i wbrew
nerwowym sapnięciom Sharon weszli do środka. Od razu przy nich pojawiła się
dwójka, prawie takich samych dzieci, jak te, które przywitały ich przy drzwiach.
Byli to chłopcy. Jeden wyglądał na bardzo zainteresowanego gośćmi, drugi
nieśmiało chował się za bratem. Chris już zdążył się domyślić, że właśnie
poznał czworaczki, o których wspominał sąsiad państwa Moore. Z tego co
powiedziała dziewczyna raczej nie było szansy, by poznali ich ojca.
*
Oliver długo rozmawiał
z Darrenem. Chłopak okazał się być naprawdę w porządku. Ustalili
pewne rzeczy, ale dopracowanie układu tanecznego będzie od nich wymagało czasu.
Najważniejsze było to, że mogli się dogadać. W międzyczasie dzwonił do niego
Quinn i zapraszał na, jak powiedział, popijawę do baru. Oli wyszedł
z pomysłem, żeby przyprowadzić Darrena. Quinn jedynie powiedział, że czym
ich więcej, tym lepiej. Miał być też Korn i cała reszta włącznie z Ryanem
i Gabrielem. Nie miał pojęcia, kiedy przyjaciel to wszystko zorganizował,
ale nie miało to znaczenia. Ważne było, że Darren zgodził się na wypad, na
którym będzie Dana. Chłopak podobał się dziewczynie, on zamierzał zabawić
się w swatkę. Szczególnie, że zauważył jak ten reaguje na jej imię.
Po spotkaniu z kolegą,
Oliver udał się tam gdzie było jego serce, ono zawsze przebywało z Gerardem.
Udało mu się znacznie szybciej i wcześniej wszystko załatwić, więc mogli
się już spotkać po jedenastej. Umówili się, że Frost podjedzie po niego, więc
Grant poczekał na chłopaka przed kawiarnią, w której miał spotkanie
z Darrenem.
— Wyrobiłeś się znacznie
wcześniej — powiedział Gerard, kiedy już pocałował swojego chłopaka w policzek
na powitanie, Oli przybił piątkę z Willym.
— Tak, bo Richie miał
nowego ucznia i znacznie szybciej wszystko obgadaliśmy, Darrenowi
nawet pasowało wcześniejsze spotkanie, nie w południe. Także jestem
cały wasz — mówił zarówno na głos, jak i językiem migowym.
Nie chciał, aby Willy czuł
się w jakikolwiek sposób wykluczony. Uważał, że wykluczenie kogoś z powodu
niepełnosprawności, orientacji seksualnej, koloru skóry, czy nawet statusu
społecznego jest okrutne. Każdy miał równe prawo do wszystkiego. Do pracy,
nauki, życia w społeczeństwie, wspólnych spotkań czy wielu innych rzeczy.
— Tym lepiej dla nas —
odparł Frost — mamy dużo czasu dla siebie.
— Dla mnie — zamigał
Willy, który odczytał z ruchu warg, to co powiedział brat.
— Dla ciebie przede
wszystkim. — Gerard poczochrał dziesięciolatka po głowie. — Dzisiaj twój dzień.
To co, gotowi na Aquapark, potem ciacho i może lody?
— Zawsze gotowi —
odpowiedzieli razem Willy i Oliver.
Frost tylko roześmiał się
serdecznie. Mimo, że z tyłu głowy wciąż tkwili mu rodzice, to nie
zamierzał pozwolić, aby cokolwiek lub ktokolwiek zniszczył ten dzień.
*
Chris omiótł spojrzeniem
salon, w którym przebywali. Nie było to duże pomieszczenie. Z dworu od
razu wchodziło się do niego. W rogu, przy drzwiach stał starodawny, drewniany
wieszak, na którym wisiał sweter i dziecięce kurtki. Buty zapewne były
schowane w szafce obok. Podłoga była czysta jak i dywan przy kanapie,
na której siedzieli. Na parapecie okna pyszniły się kwiaty, obok nich
stała pułapka na muszki owocówki. Na ścianie, naprzeciwko kanapy znajdował się stolik
pod telewizor, którego nie było. Obok wisiały liczne zdjęcia Sharon, jej mamy
i czworaczków. Przylepione zostały do ściany jedynie taśmą, ale wiele
mówiły o tym, że ta rodzina jest ze sobą blisko, poza mężczyzną śpiącym
w drugim pokoju. Na jednej fotografii znajdował się zapewne on. Był
mężczyzną o dość typowym wyglądzie przeciętnego Amerykanina, ale w młodości
wiele kobiet musiało na nim zawiesić oko.
W domu było czysto i schludnie,
ale poza jeszcze stolikiem do kawy, którego róg był odrapany, nie było nic
innego. Żadnych więcej pamiątek poza zdjęciami, żadnych bibelotów. Czy nawet
właśnie telewizora. Mógł być w naprawie, ale Chris jakoś wiedział, że tak
nie było.
— Ojciec wszystko wyprzedał
— odpowiedziała na jego nie zadane pytanie Sharon.
Nie była zadowolona z tej
wizyty. Czuło się od niej złość. Wprost przeciwnie niż od jej mamy, która
okazała się miłą kobietą. Annie Moore nie miała jeszcze pięćdziesiątki. Przy
herbacie opowiedziała im o swoim życiu. Córka ciągle ją przed tym
powstrzymywała, ale ona widać było, że chce porozmawiać. Nie musiała mówić
o swojej chorobie. To było widoczne od razu jak tylko z pomocą córki
przyniosła herbatę. Jej prawa ręka była niewładna. Wpuszczona w kieszeń
swetra, po prostu była.
Annie opowiedziała im
o wypadku w fabryce, w której pracowała. O tym jak nie wypłacono
jej odszkodowania, gdyż nie było żadnego dowodu na to, że wypadek zdarzył się
w pracy.
— Jakoś zniknęły wszystkie
filmy z kamer. Pracowałam tam od dwudziestego roku życia. Po dwudziestu
sześciu latach potraktowali mnie jak śmiecia. Nie mamy pieniędzy na operacje
i zabiegi. Moja córka pracuje całymi dniami, ale mój mąż… — rozgadała się,
czwórka maluchów bawiła się na podłodze rysując.
Chris już wiedział, że ta
czwórka to Klara, która nienawidziła jak dotyka się jej włosów. Alex, który
lubił być zawsze ładnie ubrany i uczesany. Potem był bardzo nieśmiały
Thomas oraz nad wyraz ciekawski i niczego nie bojący się Lucas. Obaj także
mieli jasne i falowane włosy. Jak ich tata.
—To co dostajemy z opieki
społecznej oraz paczki żywnościowe z różnych akcji charytatywnych
wystarczy na utrzymanie naszej siódemki…
— Szóstki mamo i jednego pijaka. Nie musisz im się spowiadać. Tacy jak oni, nie wiedzą co to problemy i bieda. Ty Nicholls, może wyszedłeś z biednej dzielnicy, bo trafiło się wam jak ślepej kurze ziarno, ale niektórzy choćby próbowali będą tkwić w biedzie. Jakby nam się nic nie należało.
— Mówią, że zazdrość jest
rzeczą ludzką — wtrącił Tobias — tylko czasami trzeba walczyć bardziej, nie
zazdrościć.
— Nie jestem zazdrosna.
Jestem wściekła, że inni zawsze będą mieć lepiej. A mnie nawet na studia nie
było stać. Zawsze mówię sobie, że kiedyś. Kiedyś, ojciec w końcu
wytrzeźwieje, zrozumie jaki jest i zechce się leczyć. Kiedyś, może mama
odzyska władzę w ręce, ale podobno czym dłużej czekamy tym gorzej z powrotem
do zdrowia. A żeby wróciła do pełni sprawności, potrzebujemy dużo kasy. Dla
wielu taka suma to nic. Dla nas pięćdziesiąt tysięcy dolarów, plus
rehabilitacja to ogromy majątek.
— Właśnie w tej
sprawie jesteśmy — przerwał Chris dalszą wypowiedź dziewczyny.
Teraz już wiedział, na sto
procent, że to przez zazdrość tak bardzo Sharon go nie znosiła. Nie zamierzał
się jednak przed nią tłumaczyć. Położył na stoliku dokumenty w sprawie wiosennego
eventu szkolnego i zgody jakie mają na zebranie pieniędzy na pomoc Annie
Moore i jej rodzinie. Opowiedział o wszystkim, także o tym, że
będą potrzebowali także odpowiednich papierów od lekarza i kolejnych badań
przez innego niezależnego specjalistę. Sharon była wściekła. Krzyczała, że nie
potrzebują jałmużny. Jej rodzeństwo przestraszyło się krzyków bardzo nerwowej
siostry. Natomiast ich mama, swoim spokojem, szybko opanowała córkę, potem
spojrzała na gości ze łzami w oczach.
— Zgadzam się.
— Ależ mamo…
— Sharon, zawsze mówiłaś, że nikt nie chce nam pomóc. Teraz kiedy chcą, ty się opierasz. Ja się zgadzam. Chcę spróbować wyleczyć się. Chcę znów walczyć.
— Nie myśl, że będę ci coś
winna — wypluła jadowitym głosem Sharon, kiedy kilka minut później Chris
i Tobias wychodzili z jej domu.
— Tego nie oczekuję. Nawet
twojej zmiany w życiu. Ale pomóż matce. Event zaczyna się czwartego marca.
Do końca lutego trzeba dostarczyć to o czym mówiłem. W tej sprawie
kontaktuj się ze mną. Resztą się zajmę. I zrozum, że czasami ktoś robi coś, aby
pomóc, nie robi tego po coś.
Prychnęła tylko niemiło
i zamknęła drzwi.
— Miła, nie powiem, że nie
— szepnął Tobias.
— Są ludzie, którzy nigdy
się nie zmienią. Są ludzie, którzy to robią od razu i są tacy, którzy
potrzebują na to więcej czasu. Mam nadzieję, że Sharon należy przynajmniej do
tych ostatnich, nie do tych pierwszych.
Odetchnął i z poczuciem
dobrze spełnionego obowiązku ruszył z Tobiasem idącym u jego boku, do
samochodu, który wczoraj zabrał Quinnowi. Musiał go dzisiaj oddać. Wieczorem
natomiast czekało ich wyjście do klubu i zamierzał się dobrze bawić ze
swoimi partnerami.
*
Wycieczka do Aquaparku
okazała się być niesamowita. Bawili się doskonale. Willy dobrze pływał. Gerard
nie za bardzo, ale Oliver dotrzymywał chłopcu towarzystwa. Potem we trójkę
wpadli na pomysł by pojechać do miejscowego oceanarium. Ta wizyta okazała się
bardzo pouczająca i jeszcze bardziej niesamowita niż Aquapark. Willy, jak
zaczarowany, patrzył na wiele gatunków ryb. Tych maleńkich, jak i tych
olbrzymich. Oliver także poddał się temu wodnemu pięknu. Gerard natomiast,
oczarowany, obserwował nie organizmy wodne, ale jego. Dla niego był to
najwspanialszy widok. Mój Oliver — pomyślał czule. Trzymał chłopaka za rękę,
obejmował go. Nie interesowało go to, że kogoś może to zgorszyć. Przecież nie
robił nic złego. Po prostu przytulał miłość swojego życia.
Spędzili w oceanarium
ponad trzy godziny. Willy bez przerwy mówił odkrywając u siebie nową
fascynację. Planował nawet, że w przyszłości będzie pracować w tym
miejscu.
— To już nie chcesz być
transformersem?
Willy na słowa brata tylko
przewrócił oczami. Potem zamigał:
— Coś ty, dzieciak?
Nie można być transformersem. To roboty. Ja chcę opiekować się tymi wielkimi
akwariami.
Gerard wiedział, że jeszcze
wiele razy chłopiec zmieni zdanie co do swojej przyszłości, ale cokolwiek
wybierze, chciał go wspierać. Jako brat i ojciec. Ponieważ, po zakończeniu
liceum, będzie mógł już bez żadnych przeszkód adoptować Williama.
— Pracuj gdzie chcesz.
Najważniejsze, abyś był dobrym człowiekiem — powiedział do brata.
— Lubię jak się uśmiechasz
— oznajmił Willy. — Od kiedy znów jesteś z Olim, uśmiechasz się cały czas.
Oliver spojrzał na swojego
chłopaka, by od razu stwierdzić, że słowa dziesięciolatka potwierdziły się.
Gerard Frost wręcz promieniał szczęściem. Cieszyło go to, że chłopak na te
kilka godzin potrafił odepchnąć problemy na bok. Każdy potrzebuje spokoju
i naładowania baterii. Sprawa zdjęcia i rodziców Frosta nadal nad
nimi wisiała, ale mogli to odłożyć.
Telefon Gerarda
nieprzyjemnie o tym Oliemu przypomniał, ale chłopak od razu zapewnił go,
że to dzwoni jego babcia. Potem jak z nią porozmawiał, powiedział, że
kobieta zaprasza go do domu na ciasto.
— Właśnie upiekła placek
z jabłkami i z dużą ilością kremu budyniowego. Co ty na to? Obiad
wtedy nie wypalił, więc…
— Więc jedziemy do
ciebie — odpowiedział Oliver. — Takie spotkania są najlepsze.
Tak było. Spędził w domu
Gerarda cudowne chwile. Objadł się, aż za bardzo. Znał już babcię i dziadka
swojego chłopaka, ale zazwyczaj spotykali się w niemiłych okolicznościach.
Teraz mogli w końcu pobyć razem, porozmawiać, pośmiać się. Oli w żadnym
innym domu, poza tym, w którym mieszkał z ciocią i Tobiasem, nie
czuł się tak dobrze. Był rozluźniony, żartował. Pograł z Willym w wyścigówki
na komputerze, potem Gerard zabrał go do swojego pokoju. Na chwilę, by
móc wycisnąć mocny pocałunek na jego ustach, powiedzieć, że kocha i tulić
ile tylko miał sił.
— Udusisz mnie wariacie —
szepnął Oliver przytulony całym ciałem do swojego chłopaka.
— Gdybym mógł, ścisnąłbym
cię jeszcze bardziej. Mam ochotę przeniknąć cię. Jakby moja dusza chciała się
połączyć z tobą. I tak zostać i kochać ciebie.
— To rób to, zostań ze mną
i kochaj mnie. Odwzajemniam to całym sercem — odpowiedział Oli.
Czuł się w ramionach Frosta wręcz idealnie. Ludzie by powiedzieli, że idealność nie istnieje, jest wymyślona. Wtedy odpowiedziałby im, że ona istnieje wtedy, kiedy przytula cię ktoś kogo kochasz z wzajemnością.
Także czuł się idealnie,
dobrze, fantastycznie, jego serce biło mocno i szybko dla tego kto
skrył go w swoich ramionach.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńmiły dzień spędzili w trójkę, Willy bardzo lubi Olivera i cieszy się że znów są razem... oby Sharon przestała być taka ktoś chce pomóc, wyciąga rękę... a ona...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, bardzo miłe spędzony dzień, i mam nadzieję, że nic nie wydarzy się złego... a co u obiadkiem rodziców Eliotta?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Bardzo miły rozdział.
OdpowiedzUsuńLiczę że Sharon się zmieni chodź troszkę.
Pozdrawiam Deia