2023/03/12

W rytmie miłości - Rozdział 74

 Dziękuję za komentarze. :)


Siedzieli przed domem państwa Moore. Christopher próbował zebrać się w sobie i wysiąść z samochodu. Trochę obawiał się spotkania. Nie chciał ostrej konfrontacji z Sharon. Dziewczyna na pewno była w domu. Poprosił Bethany, aby do niej zadzwoniła i upewniła się gdzie jest ich koleżanka z pracy. Sharon powiedziała, że dzisiaj jest jej dzień wolny i spędza go z rodziną. Tylko Beth wiedziała o jej drugiej pracy. Chris wspomniał jej o tym na ich wspólnej zmianie w cukierni,  Spencer przyznała, że coś nie coś o tym wie. Dlatego tylko ona mogła sprawdzić czy Moore ma wolną sobotę.

— Jakkolwiek ona zareaguje, nie masz na to wpływu — powiedział Tobias.

Chwycił dłoń Chrisa i przysunąwszy ją sobie do ust, ucałował jej wierzch. Nicholls spojrzał na niego ciepło i czule,  serce Tobiasa oszalało na nowo.

— Dziękuję, że ze mną tu przyjechałeś. Dziękuję też za dzisiejszy poranek.

Na te słowa Tobias odchrząknął, ale słuchał uważnie tego co ma do powiedzenia jego chłopak.

— Oddałeś nam dzisiaj siebie. Nie tylko swoje ciało, ale siebie. Dla mnie to jest coś niesamowitego. Wiem, że trzy lata temu byłeś tak samo blisko z Gabrielem. Był dla ciebie pierwszym w każdy sposób. I cieszę się, że dzisiaj i mi podarowałeś coś tak głębokiego. I nie mam tu na myśli seksu.

— Wiem — odpowiedział Grant. Zawstydzony lekko bawił się palcami Chrisa. Chociaż wciąż czuł lekki dyskomfort fizyczny po tym do czego rano doprowadził, to nie żałował. — Bardzo zaangażowałem się w to co mamy. Ludzie wokół nas mówią, że jesteśmy na to za młodzi i jeszcze będziemy kochać wiele razy. Nie wierzę w to. Kochać można tylko raz. Często miłością ludzie nazywają zauroczenia, zakochania. Wtedy człowiekowi wydaje się, że zdobył każdy szczyt świata. To nie to samo.

Christopher cieszył się, że Tobiasowi coraz łatwiej przychodziło mówić o uczuciach. Gdyby nawet było przeciwnie, to widział je w każdym geście tego chłopaka. Ich relacja zaczęła się od małej przygody w szkolnym schowku,  kończyła się możliwym, tak zwanym na zawsze. Na drodze ich życia pojawił się także Gabriel. Nigdy nie planował być i żyć w triadzie, ale teraz innej drogi już nie chciał znać. Tych dwóch młodych mężczyzn było całym jego światem i zamierzał walczyć o to, aby tak pozostało.

Tak samo jak zamierzał powalczyć za kogoś w innej sferze życia. Chciał pomóc. W każdym razie zamierzał spróbować. Dlatego wziął dokumenty, które Tobias trzymał na kolanach i wysiadł. Grant podążył tym samym krokiem, aż wkrótce obaj stali na niesamowicie popękanym chodniku.

— Dlaczego miasto nic z tym nie robi? — zapytał Tobias. — Przecież taki chodnik grozi wypadkiem. Łatwo się potknąć i coś sobie zrobić.

— Myślę, że nikt o to nie walczy. Ani mieszkańcy tej dzielnicy o siebie, ani miasto o nich. Ale zamierzam ja zawalczyć przynajmniej o jedną rodzinę.

Tobias czuł dumę patrząc na swojego chłopaka. Zamierzał go wspierać we wszystkim. Także w tym planie.

Razem podeszli do drzwi, z których częściowo na dole odpadła już farba. Podwórko przed domem było zawalone zabawkami, z których wiele wyglądało na zepsute. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, ptaki śpiewały siedząc na pobliskich drzewach ciesząc się słonecznym dniem.

Tobias nacisnął dzwonek, ale ten milczał. Może pamiętał gdy był sprawny, ale czas jego dawnej świetności dawno minęły. Chłopak zastukał więc do drzwi, mocno i głośno. Po chwili usłyszeli jak ktoś do nich podbiegł,  potem otworzyły się. Nie zobaczyli nikogo przed sobą, więc spojrzeli w dół. Na oko pięcioletnia, dziewczynka o rozczochranych włosach patrzyła na nich wielkimi brązowymi oczami. Była prześliczna ze swoimi niesfornymi blond lokami. Gdyby je uczesać wyglądałaby jak aniołek. Po chwili obok niej pojawił się chłopiec. Również jasnowłosy, ale jego włosy ładnie układały się wokół okrągłej twarzy.

— Klara, ileż razy mówiłam ci, abyś nie otwierała drzwi? — głos Sharon doleciał z głębi domu. — I chodź się w końcu uczesać.

— Nie. Nie lubię się czesać — odpowiedziała dziewczynka i znów wbiła swoje wielkie oczy w Tobiasa i Chrisa.

— Ja też nie lubię wielu rzeczy, ale muszę je ro… Co wy tu robicie?

Zainteresowani dziewczynką i jej bratem nie zauważyli jak podeszła do nich Sharon. Dziewczyna miała na sobie wygodny dres,  nie ładne ubranie, w którym chodziła do pracy, ale jej mina wcale się nie zmieniła. Co więcej, zauważając ich wyglądała na jeszcze bardziej złą niż zazwyczaj.

— Co wy tu robicie? — powtórzyła pytanie, po czym zwróciła się do rodzeństwa. — Klara, Alex wracajcie do kuchni.

Klara tupnęła ze złością nogą, potem wzięła brata za rękę. Razem udali się zapewne tam gdzie kazała im iść starsza siostra.

— Chcemy porozmawiać z tobą i z twoimi rodzicami — odpowiedział Nicholls.

— Po jaką cholerę przylazłeś tu ze swoim chłoptasiem i chcecie rozmawiać z moimi starymi. Z mamą może, ale ojciec leży schlany w trupa od prawie dwóch dni. Wstaje tylko wyszczać się i znów nachlać. Także, po co wy nam tutaj?

— Sharon, kto przyszedł? — pytanie zadane słabym, ale pełnym ciepła głosem odwróciło uwagę dziewczyny od nich.

Do drzwi podeszła kobieta, niższa niż jej córka, chuda i blada. Wyglądała na bardzo zmęczoną albo pracą jaką wykonywała w domu, albo życiem. Mimo to, kiedy spojrzała na nich w jej oczach Chris dostrzegł jeszcze tlący się blask osoby, którą była dawniej.

— Proszę wybaczyć, że tak panią nachodzimy, ale mamy ważną sprawę, która może pani pomóc. Mam na imię Chris,  to jest Tobias.

— Ważna sprawa czy nie, jesteście gośćmi. Zapraszam was na herbatę. Usiądziemy i opowiecie mi co was sprowadza. Moja córka widać was zna, więc tym bardziej zapraszam.

Podziękowali i wbrew nerwowym sapnięciom Sharon weszli do środka. Od razu przy nich pojawiła się dwójka, prawie takich samych dzieci, jak te, które przywitały ich przy drzwiach. Byli to chłopcy. Jeden wyglądał na bardzo zainteresowanego gośćmi,  drugi nieśmiało chował się za bratem. Chris już zdążył się domyślić, że właśnie poznał czworaczki, o których wspominał sąsiad państwa Moore. Z tego co powiedziała dziewczyna raczej nie było szansy, by poznali ich ojca.

 

*

 

Oliver długo rozmawiał z Darrenem. Chłopak okazał się być naprawdę w porządku. Ustalili pewne rzeczy, ale dopracowanie układu tanecznego będzie od nich wymagało czasu. Najważniejsze było to, że mogli się dogadać. W międzyczasie dzwonił do niego Quinn i zapraszał na, jak powiedział, popijawę do baru. Oli wyszedł z pomysłem, żeby przyprowadzić Darrena. Quinn jedynie powiedział, że czym ich więcej, tym lepiej. Miał być też Korn i cała reszta włącznie z Ryanem i Gabrielem. Nie miał pojęcia, kiedy przyjaciel to wszystko zorganizował, ale nie miało to znaczenia. Ważne było, że Darren zgodził się na wypad, na którym będzie Dana. Chłopak podobał się dziewczynie,  on zamierzał zabawić się w swatkę. Szczególnie, że zauważył jak ten reaguje na jej imię.

Po spotkaniu z kolegą, Oliver udał się tam gdzie było jego serce,  ono zawsze przebywało z Gerardem. Udało mu się znacznie szybciej i wcześniej wszystko załatwić, więc mogli się już spotkać po jedenastej. Umówili się, że Frost podjedzie po niego, więc Grant poczekał na chłopaka przed kawiarnią, w której miał spotkanie z Darrenem.

— Wyrobiłeś się znacznie wcześniej — powiedział Gerard, kiedy już pocałował swojego chłopaka w policzek na powitanie,  Oli przybił piątkę z Willym.

— Tak, bo Richie miał nowego ucznia i znacznie szybciej wszystko obgadaliśmy,  Darrenowi nawet pasowało wcześniejsze spotkanie,  nie w południe. Także jestem cały wasz — mówił zarówno na głos, jak i językiem migowym.

Nie chciał, aby Willy czuł się w jakikolwiek sposób wykluczony. Uważał, że wykluczenie kogoś z powodu niepełnosprawności, orientacji seksualnej, koloru skóry, czy nawet statusu społecznego jest okrutne. Każdy miał równe prawo do wszystkiego. Do pracy, nauki, życia w społeczeństwie, wspólnych spotkań czy wielu innych rzeczy.

— Tym lepiej dla nas — odparł Frost — mamy dużo czasu dla siebie.

— Dla mnie — zamigał Willy, który odczytał z ruchu warg, to co powiedział brat.

— Dla ciebie przede wszystkim. — Gerard poczochrał dziesięciolatka po głowie. — Dzisiaj twój dzień. To co, gotowi na Aquapark, potem ciacho i może lody?

— Zawsze gotowi — odpowiedzieli razem Willy i Oliver.

Frost tylko roześmiał się serdecznie. Mimo, że z tyłu głowy wciąż tkwili mu rodzice, to nie zamierzał pozwolić, aby cokolwiek lub ktokolwiek zniszczył ten dzień.

 

*

 

Chris omiótł spojrzeniem salon, w którym przebywali. Nie było to duże pomieszczenie. Z dworu od razu wchodziło się do niego. W rogu, przy drzwiach stał starodawny, drewniany wieszak, na którym wisiał sweter i dziecięce kurtki. Buty zapewne były schowane w szafce obok. Podłoga była czysta jak i dywan przy kanapie, na której siedzieli. Na parapecie okna pyszniły się kwiaty,  obok nich stała pułapka na muszki owocówki. Na ścianie, naprzeciwko kanapy znajdował się stolik pod telewizor, którego nie było. Obok wisiały liczne zdjęcia Sharon, jej mamy i czworaczków. Przylepione zostały do ściany jedynie taśmą, ale wiele mówiły o tym, że ta rodzina jest ze sobą blisko, poza mężczyzną śpiącym w drugim pokoju. Na jednej fotografii znajdował się zapewne on. Był mężczyzną o dość typowym wyglądzie przeciętnego Amerykanina, ale w młodości wiele kobiet musiało na nim zawiesić oko.

W domu było czysto i schludnie, ale poza jeszcze stolikiem do kawy, którego róg był odrapany, nie było nic innego. Żadnych więcej pamiątek poza zdjęciami, żadnych bibelotów. Czy nawet właśnie telewizora. Mógł być w naprawie, ale Chris jakoś wiedział, że tak nie było.

— Ojciec wszystko wyprzedał — odpowiedziała na jego nie zadane pytanie Sharon.

Nie była zadowolona z tej wizyty. Czuło się od niej złość. Wprost przeciwnie niż od jej mamy, która okazała się miłą kobietą. Annie Moore nie miała jeszcze pięćdziesiątki. Przy herbacie opowiedziała im o swoim życiu. Córka ciągle ją przed tym powstrzymywała, ale ona widać było, że chce porozmawiać. Nie musiała mówić o swojej chorobie. To było widoczne od razu jak tylko z pomocą córki przyniosła herbatę. Jej prawa ręka była niewładna. Wpuszczona w kieszeń swetra, po prostu była.

Annie opowiedziała im o wypadku w fabryce, w której pracowała. O tym jak nie wypłacono jej odszkodowania, gdyż nie było żadnego dowodu na to, że wypadek zdarzył się w pracy.

— Jakoś zniknęły wszystkie filmy z kamer. Pracowałam tam od dwudziestego roku życia. Po dwudziestu sześciu latach potraktowali mnie jak śmiecia. Nie mamy pieniędzy na operacje i zabiegi. Moja córka pracuje całymi dniami, ale mój mąż… — rozgadała się,  czwórka maluchów bawiła się na podłodze rysując.

Chris już wiedział, że ta czwórka to Klara, która nienawidziła jak dotyka się jej włosów. Alex, który lubił być zawsze ładnie ubrany i uczesany. Potem był bardzo nieśmiały Thomas oraz nad wyraz ciekawski i niczego nie bojący się Lucas. Obaj także mieli jasne i falowane włosy. Jak ich tata.

—To co dostajemy z opieki społecznej oraz paczki żywnościowe z różnych akcji charytatywnych wystarczy na utrzymanie naszej siódemki…

— Szóstki mamo i jednego pijaka. Nie musisz im się spowiadać. Tacy jak oni, nie wiedzą co to problemy i bieda. Ty Nicholls, może wyszedłeś z biednej dzielnicy, bo trafiło się wam jak ślepej kurze ziarno, ale niektórzy choćby próbowali będą tkwić w biedzie. Jakby nam się nic nie należało.

— Mówią, że zazdrość jest rzeczą ludzką — wtrącił Tobias — tylko czasami trzeba walczyć bardziej,  nie zazdrościć.

— Nie jestem zazdrosna. Jestem wściekła, że inni zawsze będą mieć lepiej. A mnie nawet na studia nie było stać. Zawsze mówię sobie, że kiedyś. Kiedyś, ojciec w końcu wytrzeźwieje, zrozumie jaki jest i zechce się leczyć. Kiedyś, może mama odzyska władzę w ręce, ale podobno czym dłużej czekamy tym gorzej z powrotem do zdrowia. A żeby wróciła do pełni sprawności, potrzebujemy dużo kasy. Dla wielu taka suma to nic. Dla nas pięćdziesiąt tysięcy dolarów, plus rehabilitacja to ogromy majątek.

— Właśnie w tej sprawie jesteśmy — przerwał Chris dalszą wypowiedź dziewczyny.

Teraz już wiedział, na sto procent, że to przez zazdrość tak bardzo Sharon go nie znosiła. Nie zamierzał się jednak przed nią tłumaczyć. Położył na stoliku dokumenty w sprawie wiosennego eventu szkolnego i zgody jakie mają na zebranie pieniędzy na pomoc Annie Moore i jej rodzinie. Opowiedział o wszystkim, także o tym, że będą potrzebowali także odpowiednich papierów od lekarza i kolejnych badań przez innego niezależnego specjalistę. Sharon była wściekła. Krzyczała, że nie potrzebują jałmużny. Jej rodzeństwo przestraszyło się krzyków bardzo nerwowej siostry. Natomiast ich mama, swoim spokojem, szybko opanowała córkę,  potem spojrzała na gości ze łzami w oczach.

— Zgadzam się.

— Ależ mamo…

— Sharon, zawsze mówiłaś, że nikt nie chce nam pomóc. Teraz kiedy chcą, ty się opierasz. Ja się zgadzam. Chcę spróbować wyleczyć się. Chcę znów walczyć.

— Nie myśl, że będę ci coś winna — wypluła jadowitym głosem Sharon, kiedy kilka minut później Chris i Tobias wychodzili z jej domu.

— Tego nie oczekuję. Nawet twojej zmiany w życiu. Ale pomóż matce. Event zaczyna się czwartego marca. Do końca lutego trzeba dostarczyć to o czym mówiłem. W tej sprawie kontaktuj się ze mną. Resztą się zajmę. I zrozum, że czasami ktoś robi coś, aby pomóc,  nie robi tego po coś.

Prychnęła tylko niemiło i zamknęła drzwi.

— Miła, nie powiem, że nie — szepnął Tobias.

— Są ludzie, którzy nigdy się nie zmienią. Są ludzie, którzy to robią od razu i są tacy, którzy potrzebują na to więcej czasu. Mam nadzieję, że Sharon należy przynajmniej do tych ostatnich,  nie do tych pierwszych.

Odetchnął i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ruszył z Tobiasem idącym u jego boku, do samochodu, który wczoraj zabrał Quinnowi. Musiał go dzisiaj oddać. Wieczorem natomiast czekało ich wyjście do klubu i zamierzał się dobrze bawić ze swoimi partnerami.

 

*

 

Wycieczka do Aquaparku okazała się być niesamowita. Bawili się doskonale. Willy dobrze pływał. Gerard nie za bardzo, ale Oliver dotrzymywał chłopcu towarzystwa. Potem we trójkę wpadli na pomysł by pojechać do miejscowego oceanarium. Ta wizyta okazała się bardzo pouczająca i jeszcze bardziej niesamowita niż Aquapark. Willy, jak zaczarowany, patrzył na wiele gatunków ryb. Tych maleńkich, jak i tych olbrzymich. Oliver także poddał się temu wodnemu pięknu. Gerard natomiast, oczarowany, obserwował nie organizmy wodne, ale jego. Dla niego był to najwspanialszy widok. Mój Oliver — pomyślał czule. Trzymał chłopaka za rękę, obejmował go. Nie interesowało go to, że kogoś może to zgorszyć. Przecież nie robił nic złego. Po prostu przytulał miłość swojego życia.

Spędzili w oceanarium ponad trzy godziny. Willy bez przerwy mówił odkrywając u siebie nową fascynację. Planował nawet, że w przyszłości będzie pracować w tym miejscu.

— To już nie chcesz być transformersem?

Willy na słowa brata tylko przewrócił oczami. Potem zamigał:

— Coś ty, dzieciak? Nie można być transformersem. To roboty. Ja chcę opiekować się tymi wielkimi akwariami.

Gerard wiedział, że jeszcze wiele razy chłopiec zmieni zdanie co do swojej przyszłości, ale cokolwiek wybierze, chciał go wspierać. Jako brat i ojciec. Ponieważ, po zakończeniu liceum, będzie mógł już bez żadnych przeszkód adoptować Williama.

— Pracuj gdzie chcesz. Najważniejsze, abyś był dobrym człowiekiem — powiedział do brata.

— Lubię jak się uśmiechasz — oznajmił Willy. — Od kiedy znów jesteś z Olim, uśmiechasz się cały czas.

Oliver spojrzał na swojego chłopaka, by od razu stwierdzić, że słowa dziesięciolatka potwierdziły się. Gerard Frost wręcz promieniał szczęściem. Cieszyło go to, że chłopak na te kilka godzin potrafił odepchnąć problemy na bok. Każdy potrzebuje spokoju i naładowania baterii. Sprawa zdjęcia i rodziców Frosta nadal nad nimi wisiała, ale mogli to odłożyć.

Telefon Gerarda nieprzyjemnie o tym Oliemu przypomniał, ale chłopak od razu zapewnił go, że to dzwoni jego babcia. Potem jak z nią porozmawiał, powiedział, że kobieta zaprasza go do domu na ciasto.

— Właśnie upiekła placek z jabłkami i z dużą ilością kremu budyniowego. Co ty na to? Obiad wtedy nie wypalił, więc…

— Więc jedziemy do ciebie — odpowiedział Oliver. — Takie spotkania są najlepsze.

Tak było. Spędził w domu Gerarda cudowne chwile. Objadł się, aż za bardzo. Znał już babcię i dziadka swojego chłopaka, ale zazwyczaj spotykali się w niemiłych okolicznościach. Teraz mogli w końcu pobyć razem, porozmawiać, pośmiać się. Oli w żadnym innym domu, poza tym, w którym mieszkał z ciocią i Tobiasem, nie czuł się tak dobrze. Był rozluźniony, żartował. Pograł z Willym w wyścigówki na komputerze,  potem Gerard zabrał go do swojego pokoju. Na chwilę, by móc wycisnąć mocny pocałunek na jego ustach, powiedzieć, że kocha i tulić ile tylko miał sił.

— Udusisz mnie wariacie — szepnął Oliver przytulony całym ciałem do swojego chłopaka.

— Gdybym mógł, ścisnąłbym cię jeszcze bardziej. Mam ochotę przeniknąć cię. Jakby moja dusza chciała się połączyć z tobą. I tak zostać i kochać ciebie.

— To rób to, zostań ze mną i kochaj mnie. Odwzajemniam to całym sercem — odpowiedział Oli.

Czuł się w ramionach Frosta wręcz idealnie. Ludzie by powiedzieli, że idealność nie istnieje, jest wymyślona. Wtedy odpowiedziałby im, że ona istnieje wtedy, kiedy przytula cię ktoś kogo kochasz z wzajemnością.

Także czuł się idealnie, dobrze, fantastycznie,  jego serce biło mocno i szybko dla tego kto skrył go w swoich ramionach.


3 komentarze:

  1. Hejeczka,
    miły dzień spędzili w trójkę, Willy bardzo lubi Olivera i cieszy się że znów są razem... oby Sharon przestała być taka ktoś chce pomóc, wyciąga rękę... a ona...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    cudnie, bardzo miłe spędzony dzień, i mam nadzieję, że nic nie wydarzy się złego... a co u obiadkiem rodziców Eliotta?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo miły rozdział.
    Liczę że Sharon się zmieni chodź troszkę.

    Pozdrawiam Deia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)