2023/03/19

W rytmie miłości - Rozdział 75

 Dziękuję za komentarze. :)


Elliott wystroił się. Tak mogły powiedzieć osoby, które w późny sobotni wieczór zobaczyły go tuż przed wyjściem do klubu. Czarne, proste spodnie podkreślały jego długie nogi  sportowa, fioletowa koszula z wypuszczonym na biodra dołem oraz sportowa marynarka o dwa tony ciemniejsza od koszuli, uzupełniały strój. Ułożone włosy, jak wtedy kiedy wybierał się na urodziny przyjaciół, także sprawiały, że trudno było oderwać od niego oczy.

— Mam przystojnego syna — powiedziała mama z dumą.

— A ja brata. Kiedy nie chowa się za workowatymi ubraniami, jest nawet niezły — dodała Emilly unosząc kciuk.

— Dobra, już dobra. Wystarczy komplementów — powiedział zawstydzony Elliott.

Ryan miał zaraz podjechać po niego. Miał nadzieję, że nie potknie się na równej drodze idąc do jego samochodu albo co gorsza, znów wyląduje twarzą w jego kroczu. Pamiętał tamten pechowy dzień i incydent, po którym chciał spłonąć ze wstydu. Nawet teraz, kiedy już zrobili mały krok w stronę intymności.

— To lecę. Ryan pisał, że zaraz będzie.

— Znów nie chcesz, aby wszedł? Opowiedziałbym mu kilka żartów. Mój przyszły zięć musi mieć poczucie humoru.

— Tato, on będzie ze mną,  nie z tobą.

— Andy, co ty wygadujesz? Jaki zięć? Oni tylko się spotykają — rzekła Eleanor.

— Nawet ty kochanie widzisz, że to nie zwykłe spotykanie się.

Dzięki tej krótkiej wymianie zdań rodziców Elliott łatwo zauważył, że mama także wie jak bardzo jest to poważne i boi się tego. Podszedł więc do niej i ucałował ją w policzek.

— Zawsze będę twoim synem. Kiedyś związałbym się z kimś. A wiesz, że u mnie to nie jest zabawa. Poza tym… — urwał. Odruchowo chciał sięgnąć do swoich włosów i przesunąć po nich palcami, ale powstrzymał się przed tym. — Poza tym kiedyś opuściłbym to gniazdo rodzinne. Ten maluch w tobie dotrzyma ci towarzystwa.

Położył dłoń na dużym już brzuchu mamy. Dziecko kopnęło,  on się zaśmiał.

— No dobrze, już dobrze. Porozmawiamy o tym. Pamiętaj, że jutro Ryan ma przyjść na obiad. O szesnastej. A teraz idź, bo chyba podjechał. Baw się dobrze.

— Możesz nie wrócić na noc — dodał tata, co spotkało się ze srogim spojrzeniem żony. — No co? Jest dorosły. Nie musi wracać o dwudziestej drugiej. Kluby są czynne do trzeciej.

— No to cześć — pożegnał się Elliott i skierował się do wyjścia zanim tata powiedziałby coś i na ten temat.

Przed wyjściem szybko przejrzał się w lustrze. Sprawdził swój oddech. Nowa pasta do zębów i płyn do płukania ust sprawiły, że jego oddech był bardzo miętowy. Zadowolony wyszedł od razu uśmiechając się, kiedy zobaczył Ryana opartego o swój samochód. Mężczyzna był ubrany na czarno, włosy rozpuszczone i lekko kręcone dodawały mu dzikości. Whitener nie ogolił się,  Elliott od razu poczuł jak zarost drapał go w policzki, kiedy się ostatnio całowali.

— Hej — przywitał się. Oczarowany nie mógł oderwać oczu od mężczyzny.

— Cześć, przystojniaku — powitał go Ryan od razu komplementując.

Potem podszedł do niego, pocałował go w policzek, zerkając na jedno z okien. Elliott był pewny, że rodzice i siostra stoją przy nim wpatrując się w nich. Nie liczyło się to, że są widoczni z powodu palącego się w pokoju światła. Tak jak oni, mimo ciemności wokół. Tą jednak rozpraszało, na całym podjeździe, głupie światło wiszące na ścianie domu. Nowe, które tata dwa dni temu zamontował  które było o wiele silniejsze niż poprzednie.

— Nie przejmuj się nimi. — Elliott jakoś próbował wytłumaczyć zachowanie rodziny, ale Ryan tylko pokręcił głową.

— Jakbym widział moją rodzinę. Niedługo ich poznasz.

Tak, miał też niedługo poznać najbliższych Ryana. Najpierw to odłożyli, ale kiedy rodzice wymyślili to jutrzejsze spotkanie, Whitener też już nie chciał czekać. Dla Elliotta to dużo znaczyło.

— Jedziemy? — zapytał Ryan.

— Tak. Inni pewnie już czekają. Quinn dzwonił do mnie parę razy i przypominał, że mamy się pojawić.

— Cieszę się, że będę mógł w końcu poznać twoich przyjaciół — rzucił Whitener,  potem otworzył drzwi Elliottowi niczym prawdziwy dżentelmen.

 

*

 

Korn omiótł spojrzeniem lokal. Uwielbiał weekendowe wypady ze znajomymi do klubów. Dla niego była to dawka olbrzymiej energii. Dzięki niej, miał przez cały tydzień siłę na wszystko. Z łatwością zauważył przygotowaną scenę.

— Ktoś dzisiaj występuje? — zapytał Martina, kiedy razem z nim i Quinnem przechodzili przez salę do ich stolika.

— Sobota. Tego dnia zawsze ktoś śpiewa lub gra — odpowiedział mu Greenwood

— Ktoś przypadkowy także? — dopytywał Thapakorn.

— Nie wiem. Trzeba by pogadać z pracownikami Protectora — odparł Martin.

— Można. Każdy może — wtrąciła Dana, która podsłuchała ostatnią część rozmowy. — Korn, grasz na gitarze, co nie?

— Mhm.

Żałował, że nie wziął ze sobą gitary. Tą ulubioną zostawił w Bangkoku, dokąd wróci za kilka tygodni. W domu Martina miał inną.

We czwórkę weszli do bardziej barowej części lokalu. Tu znajdowało się więcej stolików, przy których można było spędzić czas samotnie, z kimś bliskim sercu lub z liczną paczką znajomych. Ich stolik znajdował się na antresoli, skąd był idealny widok na scenę.

— Dobrze, że jesteście. Siadajcie — powiedział Frost, zauważając, że Martin unika jego wzroku. Musiał to przeczekać.

On z Olivierem i wspaniałą trójeczką, jak nazywali Tobiasa, Chrisa i Gabriela, już zajęli miejsca. Na stole stały też drinki oraz napoje. Frost miał przed sobą colę z lodem. Nie pił alkoholu. Pamiętał czasy, kiedy tata pił za dużo. Obecnie także przecież nie stronił od wysokoprocentowych trunków. Dlatego, wolał poprzestać na napojach lub wodzie. Przed Olim stało Blue Malibu.

Nowoprzybyli zajęli wolne miejsca przy dwóch złączonych ze sobą stolikach. Po jednej stronie znajdowały się kanapy,  po drugiej stały krzesła. Korn usiadł tam skąd miał najlepszy widok na scenę. Nie miał pojęcia, dlaczego go tak ciągnie do tego miejsca. Owszem, w Tajlandii, w klubie znajomego czasami występował, ale to nie było nic od czego by się uzależnił. Lubił występować, ale tu nie chodziło o to. Postanowił poczekać na rozwój sytuacji.

— Jest i Darren — poinformował Oliver,  Dana wyprostowała się jak struna słysząc to imię.

— Jest kto? — głos miała zbyt wysoki i aż za bardzo piskliwy, kiedy zadała to pytanie.

— Darren. Zaprosiłem go.

Pomachał ręką,  chłopak zauważył to i zaczął iść w ich kierunku.

— Dlaczego nic nie powiedziałeś? Ubrałabym się lepiej.

Tobias, który miał dobry widok na dziewczynę, przesunął wzrokiem po jej ciele. Nie rozumiał o co jej chodzi. Była bardzo ładnie ubrana. Szorty, których lamówki miały coś błyszczącego, bo skrzyły się kiedy Dana poruszała nogami. Do tego siatkowe rajstopy i wysokie koturny. Jej bluzka uwydatniała dobrze piersi. Wszystko było w stonowanych barwach i dodawało uroku przyjaciółce.

— Wyglądasz świetnie — komplementował ją,  inni to potwierdzili.

— Dzięki. Ale założyłabym sukienkę — marudziła.

— Dlaczego sukienkę? — zapytał Darren.

— O, już tu jesteś — mruknęła Dana. — Cześć — pisnęła. W ogóle nie była dumna ze swojego zachowania.

— Cześć — przywitał się z nią, zatrzymując na dziewczynie dłużej spojrzenie,  potem podał rękę pozostałym. — Hej, Darren — przedstawił się Gabrielowi, który również podał swoje imię.

Potem posadzono chłopaka obok Dany, która próbowała ukryć to jak bardzo jej policzki pokryły się rumieńcem. Ten chłopak zawsze jej się podobał. Jej typ. Wysoki, ciemnowłosy i do tego tancerz. Dyskretnie próbowała poprawić upięte włosy. Nie chciała by było widać, że jej zależy,  robiła wszystko, by to pokazać Darrenowi.

— Jest idealnie — rzucił Chris mimochodem.

Niby to mówił o Protectorze, ale Dana zrozumiała o co mu chodzi. Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. Potem, próbowała zachowywać się normalnie. Nawet wtedy, kiedy przypadkiem Darren dotknął jej nogi udem. Zamierzała nigdy nie umyć tego miejsca, zanim dotarło do niej, że zachowuje się dokładnie tak, jak osoby z których się śmiała. Przepraszam was — pomyślała w duchu.

Niedługo później pojawili się także Ryan i Elliott. Para od razu zwróciła na siebie uwagę nie tylko przyjaciół, ale wielu innych osób. Szczególnie skupiali wzrok na Elliocie, który wyraźnie promieniał będąc u boku partnera. Usiedli na dwóch wolnych krzesłach, które stały obok siebie. Porozmawiali chwilę,  potem Ryan i Gabriel zebrali zamówienia. Większość piła alkohol, ale Darren, tak samo jak Gerard i Ryan zamówił Pepsi.

Lawrence i Whitener ledwie podeszli do baru, ten pierwszy od razu zapytał:

— To bardzo poważne? Ty i ten chłopak. Elliott, tak?

— A to, co masz z tamtymi dwoma jest poważne? I tak, ma na imię Elliott.

Gabriel roześmiał się na słowa kumpla. Doskonale go rozumiał. Więcej nie potrzebował pytać. Pochylił się nad barem, kiedy podszedł do niego młodziutki barman w przeźroczystej, bardzo obcisłej koszulce. Spodnie także zbyt wiele pokazywały. Chłopak miał na sobie makijaż, przez co oczy wydawały się jeszcze większe. Lawrence złożył u niego zamówienie. Czekając odwrócił się do Ryana. Ten patrzył na Elliotta.

— Wpadłeś. Zawsze broniłeś się przed randkami, byciem z kimś. A teraz oczu nie możesz od niego oderwać.

Inni także, zauważył, ale nie powiedział tego głośno.

— Bo jest wyjątkowy. Kiedy z nim jestem, czuję się tak jakby był kimś mi przeznaczonym w każdym życiu. Aczkolwiek nie wierzę w reinkarnację, to tak czuję.

— Może tak jest. Cieszę się, że wreszcie wpuściłeś kogoś do swojego życia.

— I kto to mówi — odgryzł się Ryan. — Nie tylko ja wpadłem.

Gabriel przesunął wzrok w stronę swoich partnerów. Ci, jakby go wyczuwając, równocześnie spojrzeli na niego.

— Dobrze być z kimś tak mocno połączonym — szepnął.

Mimo muzyki płynącej z głośników, która tutaj na szczęście nie była za głośna, Ryan usłyszał i przyznał mu rację.

Niedługo później odebrali zamówienie i na dwóch tacach zanieśli napoje, chipsy oraz orzeszki, do stolika, przy którym grupka osób zaczynała się dobrze bawić.

 

*

 

Jedli przekąski, pili dużo, rozmawiali, śmiali się. Wieczór był udany dla wszystkich pod każdym względem. Oli i Gerard dużo tańczyli, podobnie jak wspaniała trójeczka. Elliott i Ryan nie lubili tańczyć, uważając, że mają dwie lewe nogi. Woleli więc spędzać czas przy stoliku. Towarzyszył im Darren.

Dana już lekko wstawiona wróciła z toalety. Wrzuciła do ust kilka chipsów. W tym też czasie z parkietu wrócili pozostali. Wypili kolejną kolejkę drinków czy napojów bezalkoholowych. Dziewczyna spojrzała po każdym z nich i pokręciła głową.

— Co ci chodzi po głowie? — zapytał Quinn, próbując dostać się do orzeszków, ale stały za daleko.

Zauważając to Reynolds podsunął miseczkę swojemu chłopakowi, który mu podziękował pocałunkiem w policzek.

— Co mi chodzi po głowie? A to, że na co mi przyszła przyjaźń z wami. — To oznaczało, że powracał znany temat. — Jestem jedyną dziewczyną, wśród tylu facetów. Powinnam być szczęśliwa. Tylko wszyscy ci faceci to geje. Jestem jak słońce i przyciągnęłam was na swoją orbitę.

— Nie jestem gejem — rzucił Darren cicho.

Dana spojrzała w jego oczy wpatrzone w nią.

— Zatańczysz? — zapytała z nadzieją. — Uprzedzam tylko, że w wolnych tańcach potrafię zdeptać komuś palce.

— Wytrzymam — odpowiedział. — Poza tym dobrze tańczę. W parach także. Nauczę cię.

— Potrzebuję tej lekcji — rzekła. Potem spojrzała na przyjaciół i dodała: — Wybaczcie, idę tańczyć z jedynym tutaj nie gejem.

Wstała i potknęła się. Darren złapał ją w pasie i spojrzeli sobie w oczy. Ten chłopak sprawiał, że jej serce biło zbyt szybko. Wiedziała dlaczego Oliver go zaprosił. Jest mu winna olbrzymi kawał placka. Albo i dwa.

Wiedzieli o tym i wszyscy pozostali. Także kiedy tylko ta dwójka poszła tańczyć, obserwowali ich. Quinn stwierdził:

— Zabawiłeś się w swatkę.

Oliver przysunął do siebie kciuk i palec wskazujący, pozostawiając pomiędzy nimi maleńką przerwę.

— Tylko troszeczkę im pomogłem. Reszta należy do nich.

 

*

 

Nie minęło dużo czasu jak tańce zostały przerwane przyciemniającym się na sali światłem. Scena rozświetliła się. Korn jak urzeczony wpatrywał się w nią. Po chwili dech mu zaparło, kiedy na scenę wyszedł Micah i stanął przed umieszczonym na stojaku mikrofonem.

— Cholera jasna. Co on tu robi?

Nie oczekiwał od nikogo odpowiedzi,  ta padła od Greenwooda:

— Śpiewa tutaj w każdą sobotę. To klub jego wujka. Nikt tutaj nie wie, że chłopak ma siedemnaście lat. Micah tak sobie dorabia.

Dlatego Quinn chciał, aby dzisiaj tu sprowadzić Korna. Ten nie mówił już o nikim innym jak tylko o tym chłopaku. Micah to. Micah tamto. Miał już tego dość. Jak i tego, że jego chłopak już wypijał samotnie kolejnego drinka. Reynolds unikał patrzenia na Frosta i rozmawiania z nim.

— Może ci już wystarczy?

— Idę do kibla — poinformował Martin.

Nie interesował go wysęp. Inaczej było z jego kuzynem, który wstał. Oparłszy łokcie o barierkę, słuchał jak Micah śpiewa. Ten głos docierał w najdalsze części jego serca. Chłopak pięknie śpiewał o miłości, o tęsknocie i potrzebie bycia dla kogoś ważnym. Kiedy trafiał na bardzo wysoką nutę, doskonale sobie z tym radził. Korn odczuł te nuty mocno. Sprawiały, że każdy nerw i mięsień w jego ciele drgały.

Nagle zorientował się, że idzie. Nogi niosły go ku schodom, potem ku scenie. Omijał kiwających się do muzyki ludzi, by znaleźć się u stóp sceny. Stało się to w momencie, kiedy ostatnie słowa piosenki ucichły,  tło muzyczne wygrało ostatnią nutę. Potem Micah spojrzał wprost na niego zirytowanym wzrokiem,  po plecach Mahawana przebiegło przyjemne napięcie.


3 komentarze:

  1. Hejeczka,
    muszę przyznać fantastyczny rozdział... jedno wyjście a tyle osiągnięte... Darren i Dana albo Koro i Minho
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze chce więcej scen z Korn i tym drugim.
    Ale moimi faworytami dalej jest eliot i Ryan ich chce najbardziej widzieć w tym opowiadaniu.
    A szczególnie jak na siebie działają bo to jest piękne.

    Dziękuję za nowy rozdział i życzę miłego dnia.

    Pozdrawiam
    Deia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudownie, niech Korn się postara zawalczyć o Minho, a Eliott jak się wystroił dla Rayana, kibicuję Danie i Darrenowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)