2022/04/24

W rytmie miłości - Rozdział 37

 Cześć. Zapraszam na kolejny rozdział, a tych co chcą już teraz zapoznać się z tym tomem, to kieruję tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/W-rytmie-milosci-tom-2/49  Można już kupować ebooka. Trzeci tom zaczęłam pisać i nadal nie wiem czy będzie ostatnim. Jeżeli nie zmieszczę tej wielowątkowej i wielobohaterowej (tak, nie ma takiego słowa, ale przymknijmy na to oko) historii, to pojawi się i tom czwarty. Ale na 98% tego nie mam w planach. :)

Zajrzyjmy jak tam poranek u Quinna i dziękuję za komentarze. Jeżeli ktoś czytałby ten rozdział, kto już ma za sobą drugi tom, to proszę o niespoilerowanie. :D

 

— W co ty pogrywasz? — zapytał Christopher Gabriela. — Kim jesteś?

— Może niech on powie kim jestem. Tylko powiedzenie o tym, oznacza przekazanie informacji o jego przeszłości.

— Po co on ma o tym wiedzieć? Wie, co wie i tyle — wtrącił Tobias odsuwając kubek zza mocną i na dodatek gorzką kawą.

Gabriel podszedł do chłopaka i przysunął mu czarny napój z powrotem.

— Pij, by myśleć trzeźwo. Mam plany co do was i nie może być tajemnic.

Tobias słysząc to poderwał się z krzesła i wbił wściekłe spojrzenie w mężczyznę.

— Plany? Jakie ty możesz mieć plany, ty zdradziecka szujo? Wiesz co czułem wtedy! Nagle zniknąłeś! Jednego dnia byłeś, potem szukałem ciebie i dopiero pojawiłeś się po trzech latach. I co? — Tobias wyrzucił ręce na boki. — Znowu zniknąłeś. Teraz jesteś, zabrałeś nas tutaj i żądasz, abym mu wszystko opowiedział. Nie czuję takiej potrzeby! Nie, kiedy ty to każesz robić! Wal się, Lawrence!

Chris przyglądał się rozzłoszczonemu Grantowi. Nie miał pojęcia co o tym wszystkim myśleć. W ogóle co tutaj robił? Tych dwóch znało się z przeszłości. Niezbyt miłej, jak przypuszczał. Pamiętał, że Tobias jako dziecko i jako młodszy nastolatek nie miał łatwego życia. W którymś jego momencie musiał spotkać Gabriela. W dodatku miał przeczucie, że tych dwóch musiało łączyć coś głębokiego. Trudno mu było jednak to pojąć, bo Lawrence był dużo starszy od nich. Teraz może ta różnica nie była tak bardzo widoczna, ale gdy ma się te czternaście czy piętnaście lat, różnica nawet pięciu lat to ogromna przepaść. Mogli na to nie zważać? W dodatku te ostatnie dni, kiedy Tobias chodził niczym chmura gradowa musiało mieć duży związek z tym człowiekiem.

Z jednej strony chciał wyjść, z drugiej dowiedzieć się prawdy.

— Może posadzisz dupę na krześle — przemówił Chris do Tobiasa — i powiesz co miałeś mi opowiedzieć już od dawna. Przecież i tak nic dla ciebie nie znaczę, więc czego się boisz? Niby przestraszę się tego co robiłeś i ucieknę?

Tobias mający jeszcze wiele do wykrzyczenia Gabrielowi, spojrzał przez ramię na drugiego chłopaka. Chris nie patrzył na niego, tylko gdzieś przed siebie. W dłoniach trzymał kubek z kawą, popijając po łyku. To prawda, że już dawno obiecał mu opowiedzieć o tym co robił na ulicy. I to nie było tak, że Chris nic dla niego nie znaczył. Przecież byli dobrymi kumplami. Może nawet kimś więcej.

Usiadł ponownie na swoim miejscu, nagle czując się jak przekłuty balonik.

— Ostatnio nie byłem dobrym towarzystwem.

— Co ty nie powiesz — prychnął Nicholls.

— Nie wiem po co on — wskazał na Gabriela — chce bym ci o wszystkim opowiedział, ale niech będzie. Jak wiesz, mój tatulek w tym samym czasie spłodził Olivera ze swoją żoną i mnie ze swoją kochanką. Obie kobiety były przyjaciółkami. Kiedy moja mama umarła, mama Oliego przygarnęła mnie. Kochała jak własnego syna. Ja dzięki temu mogłem wychowywać się z bratem. Wtedy był bardzo delikatny. Poczułem, że muszę się nim opiekować. Nawet teraz, kiedy już jest silnym chłopakiem, czuję to samo. Chciałem dać mu wszystko czego zapragnie. Chciał zabawek, gier. Chciał ubrań. Starałem się mu to zapewnić w miarę możliwości. Ojczulek miał wiele kochanek. Może gdzieś jeszcze jakieś moje rodzeństwo chodzi po świecie. W każdym razie dla niego było to ważniejsze niż praca i utrzymanie rodziny. Mama, bo tak nazywałem mamę Olivera, pracowała ciężko, ale ledwie starczało na rachunki. Czynsz był duży. Mając czternaście lat skumplowałem się z pewnym gangiem. Okradali ludzi, pobierali haracze i… — zamilkł. Wziął do dłoni kubek z zimną już kawą i upił trochę krzywiąc się.

— Stałeś się jednym z nich — podpowiedział Chris.

— Taa. Kradłem, krzywdziłem innych. Byłem dzieciakiem, który potrafił komuś przyjebać, by zabrać jego portfel. Część z tego co ukradłem szła dla mnie i byłem dumny, że mogę pomóc rodzinie utrzymać dach nad głową. Teraz wiem, że gang dawał mi tak dużo, by mnie jeszcze bardziej w to wciągnąć.

— Oliver wiedział co robiłeś? — zapytał Nicholls.

— Wtedy nie. Dowiedział się później i nigdy nie widziałem go tak wściekłym. Potrafi pokazać pazury. Wracając jednak do wcześniejszych wydarzeń, to nie byłem miłą osobą. Właściciele sklepów bali się mnie. Wyglądałem na więcej lat niż miałem i byłem silny. Nie mieli na comiesięczny haracz, więc groziłem im. Raz kogoś pobiłem. W gangu szedłem w górę. Szef mnie polubił. Na tyle, że po prawie roku stałem się jednym z najbliższego otoczenia Bossa. Tak kazał siebie nazywać.

— Pomysłowe — burknął Chris, który domyślał się czegoś takiego. Dzieciaki żyjące w biedzie w niektórych dzielnicach, często znajdują drogę do gangów sądząc, że tym polepszą swoją sytuację.

— Nie był w tym względzie zbyt kreatywny, ale był niebezpieczny. Starałem się go zadowolić. Robiłem co kazał. Wtedy też poznałem Gabriela. Jego prawą rękę.

Tobias i Chris spojrzeli na Lawrenca, który wciąż stał oparty tyłkiem o szafkę i czekał na swoją kolej. Musieli sobie wszystko wyjaśnić. Nie mogło być kłamstw, jeżeli chciałby spróbować być z nimi oboma. Liczył się z tym, że odmówią. Wtedy wyjedzie.

— Gabriel był ulubieńcem Bossa. Lawrence wiedział o nim wszystko. Imponował mi. Zaczął mi się także podobać. Wiedziałem, że jestem biseksualny już od jakiegoś czasu. Zresztą nie lubię dawać łatek niczemu. Miłość to miłość. — Tobias spojrzał na mężczyznę. — Zakochałem się w Gabrielu. Z czasem dowiedziałem się, że lubi facetów. Nikt w gangu o tym nie wiedział, bo byłoby po nim. Ale widziałem go z jakimś gościem i pomyślałem, że mam szansę. Uwiodłem go. Myślał, że mam siedemnaście lat, a miałem piętnaście. On miał dwadzieścia. Chciałem go i go dostałem. Szybko uprawialiśmy seks. Potem znów. To trwało jakiś czas. Pewnego wieczoru powiedział, że mnie kocha. Nie mogłem być bardziej szczęśliwy — mówił nie odrywając wzroku od Gabriela. — To było jak wygranie na loterii dużej sumy. Dwa dni później zniknął. W ogóle wtedy wszystko się zaczęło walić.

— To znaczy? — dopytał Chris, kiedy Tobias znów zamilkł.

— Do naszej bazy wpadły gliny — odparł marszcząc brwi — i aresztowali Bossa. Wszystkich z jego najbliższego i dalszego otoczenia.

— Widziałeś to? Byłeś tam wtedy?

Grant pokręcił głową.

— Nie, Christopherze, nie byłem. Dostałem telefon i ktoś kazał mi wracać do domu, bo mama jest chora. Nie była chora. To jednak uratowało mi dupę i nie zostałem aresztowany… Cholera... — Właśnie coś sobie uświadomił. — To ty doprowadziłeś do tego — zwrócił się do Gabriela.

— Poszedłem na policję i spotkałem się z detektywem, który pracował nad gangami — przemówił Lawrence. — Nie mogłem pozwolić, abyś został dłużej w tym bagnie i tonął wraz z innymi. Nie daliby ci odejść. Skończyłbyś wąchając kwiatki od spodu. Moje uczucie nie było grą. Nawet jak poznałem twój prawdziwy wiek. Było za późno bym przestał coś czuć do ciebie. Musiałem zrobić wszystko żeby ci pomóc. Jedynym wyjściem było rozbicie gangu przez policję. Dostarczyłem im takich dowodów, że Boss nie miał szans na uwolnienie się.

— Ale nigdy nie wróciłeś… — szepnął smutno Tobias, a Chris na niego spojrzał.

— Nie mogłem wrócić. Zostałem świadkiem koronnym. Zeznawałem przeciwko całemu gangowi. Uratowanie ciebie od nich oznaczało odejście. Wiedziałem, że sobie w końcu poradzisz. Poznasz kogoś, zakochasz się…

— Zakochasz… — prychnął Grant. — Mówisz tak jakby to było coś łatwego. Przysiągłem sobie już nigdy nie poddać się uczuciom. Dlaczego teraz wróciłeś?

— Bo jest już bezpiecznie. Trzy tygodnie temu Boss został zabity w więzieniu. Mogłem wrócić.

Tobias przesunął dłońmi przez włosy, a potem wstał. Podszedł do okna. Za nim nie było nic ciekawego, tylko ściana kolejnego budynku. Pomimo tego wpatrzył się w nią, pytając:

— Tamten telefon…

— To ja zadzwoniłem. Musiałem wyciągnąć cię z kryjówki. Wiedzieli o tobie, ale ubłagałem detektywa, aby cię wypuścił. Powiedział, że da tobie spokój, jeżeli cię tam nie znajdą. Zmieniłem głos i poinformowałem o chorobie twojej mamy. To i twój brat było jedyną rzeczą, która sprawiała, że wracałeś do domu. Cały czas chodziło mi o ciebie.

— Pieprzony Gabriel Lawrence jako Matka Teresa. — Tobias roześmiał się ponuro. — Chris, dlaczego nic nie mówisz?

— Słucham. Sądziłeś, że jak się dowiem prawdy, to co? Może ucieknę z krzykiem? Znam takie dzieciaki jak ty. Wstępujące do gangu, bo sądzą, że będą kimś, że pomogą rodzinie. Miałeś szczęście, że żyjesz. Moim przyjaciołom z podstawówki nie udało się. Też nie żyłem w bogatym domu od zawsze. Czasami nie było nas stać na jedzenie, ale mama po śmierci mojego taty, powiedziała mi, że powiesi mnie na najbliższym drzewie, jeżeli wstąpię do jakiejś grupy. Potem przeprowadziliśmy się do lepszego miejsca, ale za to też było trzeba zapłacić. Mama pracowała po wiele godzin dziennie. Ja na szczęście znalazłem pracę w cukierni. Jakoś to się kręciło. Teraz jest lepiej. Mama wychodzi za mąż, a ja wiem, że mogę zrealizować swoje marzenie.

— Chciałem tylko, aby mama — przemówił Tobias — i Oli mieli lepiej.

— A co by mieli, gdyby cię zabili?

Pytanie Christophera sprawiło, że Grant odczuł głęboko w sobie ból. Nie chciał, żeby jego bliscy cierpieli i płakali za nim. Wtedy wydawało mu się, że ma tylko jedną drogę. Nie odpowiedział chłopakowi, który także zamilkł zastanawiając się czy pomiędzy Tobiasem i Gabrielem nadal płonie uczucie. Przypuszczał, że tak. Dlatego rozumiał zachowanie kochanka przez ostatnie dni. Ktoś, w kim się zakochał pojawił się i zniknął. Sam także pewnie szalałby z tego powodu. Teraz ci dwaj znów są razem, jeszcze mieli sobie wiele do wyjaśnienia, więc on powinien się usunąć.

— Dzięki za kawę — powiedział. Z jakiegoś powodu nie chciał wychodzić. Sama myśl o tym sprawiała, że bolało go serce. Nie mógł jednak zostać. Troje to już tłum. Owszem zaczynał coś czuć do Tobiasa i bardzo podobał mu się Gabriel, ale nie zamierzał wchodzić pomiędzy tych dwóch. — Pójdę już. Jutro muszę iść do pracy. Otworzysz drzwi? — zapytał spoglądając na Lawrenca, który nie zmienił pozycji odkąd tu byli. — Nic tu po mnie. To wy macie sobie wiele do wyjaśnienia.

Gabriel przez chwilę poczuł panikę. Nie chciał jeszcze, aby Chris wyszedł. Miał im obu wiele do powiedzenia i do zaproponowania.

— Jest pierwsza w nocy. Druga kanapa się rozkłada, możecie obaj zostać.

— Czego ty od nas chcesz? — głos Tobiasa nie był delikatnym szeptem, ale znów ostry niczym nóż.

— Chcę was obu — odpowiedział Gabriel zaskakując tym współrozmówców  i siebie, bo tak łatwo wyszło to z jego ust.

— Obu?! Powaliło cię?! — krzyknął Tobias. — Jak to sobie wyobrażasz?

— Masz na myśli trójkąt? — dopytał Nicholls woląc się upewnić czy wszystko dobrze zrozumiał.

— Mhm.

Ponowny śmiech Tobiasa rozległ się w pokoju. Trójkąty nie były mu obce, ale seks to jedno, a czuł, że w tym jest drugie dno.

— Sądzisz, że tak po prostu dostaniesz to czego chcesz? — syknął zbliżając się do mężczyzny. Stanął przed nim i wyszeptał: — Chcesz być z nami, to się o to postaraj. A teraz otwórz te pierdolone drzwi! Chris i ja wracamy do domu.

Gabriel wiedział, że dzisiejsza rozmowa już dobiegła końca. Mógł być zły na siebie, że tak szybko wyskoczył z propozycją, ale dzięki temu dowiedział się jednego. Ma szansę. Co prawda Nichols nic nie powiedział na ten temat, ale zainteresowanie na jego twarzy było wyraźną odpowiedzią. Nie miał wyjścia, jak pozwolić im na razie odejść.

— Odwiozę was.

— Podziękujemy. Wezwiemy taksówkę — rzucił Grant i skierował się do drzwi.

Kiedy czekał aż Lawrence je otworzy, miał chwilę na dostrzeżenie tego, że sama myśl o tym by mieć w łóżku obu tych mężczyzn podniecała. Byli seksowni, przystojni, gorący jak cholera i kto by się na to nie skusił? Tylko w propozycji Gabriela nie chodziło o seks. W tym był problem. Przysiągł sobie nigdy nie być w związku. Nie miało to znaczenia w jakim. Poza tym mówią, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. On znów musiałby zbliżyć się do Lawrenca. Sama myśl kusiła, serce wołało o to, a gdyby obok był Christopher…

— Kurwa — warknął pod nosem. — Otwieraj te pierdolone drzwi.

Musiał stąd uciec.

 

*

 

Quinn czuł jak było miło, ciepło. Do tego czuł przyjemny zapach pościeli i przytulał się do poduszki. Mógłby tak zostać i zasnąć ponownie na zawsze. Niestety coś mu kazało się obudzić, a do tego słońce świeciło mu prosto w oczy. Pewnie niedługo miał iść do szkoły. Uda chorego i zostanie w łóżku. Przecież tu jest tak miło. Zbyt miło.

Powoli uniósł jedną powiekę, próbując się rozejrzeć. W miarę szybko do pierwszej dołączyła druga. Nie poznał pokoju, w którym się znajdował. Powoli rozglądał się próbując sobie przypomnieć, czy aby nie pomylił w domu pokojów. Nagła świadomość i pamięć wróciły od niego, jakby ktoś mu je właśnie podsunął. Poderwał się do siadu chcąc, aby rozstąpiła się pod nim ziemia i pochłonęła go najgłębiej jak mogła. Wszystko co wczoraj się wydarzyło, co powiedział, powróciło w obrazach i słowach.

— Jasna cholera. Jak ja mu się pokażę? I prosiłem go by mnie przeleciał? Rozbierałem go? Ja pierdolę.

Skierował oczy na zamknięte drzwi. Czy za nimi znajdował się Martin? Może go nie było i mógłby jakoś uciec. Co jak tam był i też wszystko pamiętał? W sumie musiał pamiętać. Może powinien udać, że film mu się urwał. To się przecież zdarza. Wczoraj sporo wypił. Tylko Martina nie da się tak łatwo oszukać. Musiał stawić mu czoła. Trzeba ponieść konsekwencje tego co się zrobiło. Przełknął.

— Dobra, nie mogę tu wiecznie siedzieć i muszę sikać.

Odrzucił kołdrę na bok, mając nadzieję, że to nie pod nią śpi Martin, a także, że to nie jego łóżko. Kogo ja chcę oszukać? Ta sypialnia ma właściciela. Który gdzie spał? — myślał. Natychmiast spojrzał na drugą stronę łóżka. Prześcieradło było wygładzone, a brak poduszki mówił, że chłopak nie spędził tu nocy. Zostawił go tutaj, po tym jak powiedział że go kocha.

— Czy on mi wyznał swoje uczucia? Co powiedział?

„Zamierzam się kiedyś z tobą kochać i pokazać co czuję do ciebie. Pokazać ci, jak bardzo i mocno kocham.”

Dobra, ziemia może się teraz rozstąpić. Dlaczego tego nie robi? Nie pochłania go, pozwalając zniknąć na zawsze. Martin Reynolds wyznał mu uczucia. Powiedział, że chce się z nim kochać, a ciało Quinna było ku temu zbyt chętne. Dlaczego, znów czuje takie ciepło w środku? Dlaczego, cieszy się na to? Przecież już dawno przestał go kochać. Odkąd nagle Martin zaczął go wyzywać i śmiać się z niego.

— No właśnie, nie mogę zniknąć. Mam poznać odpowiedzi na pytania.

Zerwał się z łóżka, a telefon, który wysunął mu się z kieszeni upadł na drewnianą podłogę, robiąc przy tym sporo hałasu. Po chwili pukanie do drzwi upewniło Quinna, że właściciel sypialni jest w domu.

— Jeżeli wstajesz, to weź prysznic i umyj zęby. Wszystko ci przygotowałem w łazience. Moje ubrania będą trochę na ciebie za duże, ale poradzisz sobie. Bielizna jest nowa, więc ją śmiało ubierz. Twoje rzeczy wrzuć do pralki. Potem je wypiorę. Aha, nie wiem czy pamiętasz, ale jak jechaliśmy wczoraj do mnie, to dzwoniłem do twojego taty i uprzedziłem, gdzie jesteś. Śniadanie będzie na ciebie czekać. Jest już prawie gotowe.

Czyż on nie jest słodki — pomyślał Quinn uśmiechając się przy tym głupio. Szybko jednak dotarło do niego co robi i klepnął się w twarz. Opanuj się. To wróg i chcesz go zabić.

— Jesteś tam? Wszystko w porządku? Mogę wejść?

— Nie wchodź! Zostań tam, ja zostanę tutaj — powiedział, a jego pęcherz dał znowu o sobie znać. — Zbyt długo nie zostanę, ale zostanę.

Cholera, co ja mam robić? — pomyślał. Elliott mu na pewno pomoże. Sięgnął po leżący na podłodze telefon i po chwili odłożył go.

— Głupia bateria. Zawsze pada, kiedy jest potrzebna. Dobra, rusz tyłek, bo trzeba będzie tu sprzątać.

 

*

 

Martin nie mógł doczekać się tego poranka. Ciekawiło go czy chłopak wszystko pamięta czy raczej nie. Byłoby łatwiej gdyby zapamiętał wczorajszy wieczór. Po tym jak poinformował Quinna o tym, że w łazience czeka na niego świeże ubranie, wrócił do części kuchennej by przygotować kakao. Pamiętał z przeszłości, że jego słoneczko zawsze lubiło na śniadanie kakao. Wyjął mleko z lodówki, kiedy otworzyły się drzwi sypialni. Pojawiła się w nich rozczochrana postać w wymiętych ubraniach.

— Nie waż się nic mówić.

— Masz kaca?

Quinn chwilę pomyślał o tym jak się czuje, ale lekki ból głowy był niczym w porównaniu z zażenowaniem.

— Nie wiem. Nic nie mów, dobra?

 Łazienka jest po lewej. W szafce za lustrem są zapasowe szczoteczki do zębów. Czuj się jak u siebie. Szczeście — dodał wypowiadając to tak, jak wczoraj Quinn. Tym samym na widok miny chłopaka rozpoznał, że ten o wszystkim pamięta.

— Mówiłem, abyś nic nie mówił.

Uśmiech nie schodził z ust Martina, nawet kiedy kakao już było gotowe i wlewał je do kubków. Zrobił też tosty z dżemem domowej roboty. Wszystko ustawił na szklanym blacie okrągłego stołu. Ten stał przy ogromnym oknie wychodzącym na pobliski park. Uwielbiał to mieszkanie. Było jasne, nowoczesne, ale przy tym przytulne. Dostał je w prezencie od rodziców, kiedy skończył osiemnaście lat. Spędzał w nim dużo czasu. Ostatnio, więcej niż w domu. Żałował tylko, że nie może tu zabrać swoich psów. Cała trójka w jego domu rodzinnym miała ogród do dyspozycji, ogromną ilość miejsca i wiele pokoi do zabaw. Tu by się dusiły. Czasami je przywoził, ale lubiły wracać do głównego domu.

Sprawdził czy wszystko przygotował do lekkiego śniadania i przypomniał sobie jeszcze o czymś na kaca. Wycisnął dwie tabletki na niewielki spodek i postawił obok szklankę wody. Niedługo później Quinn wyszedł z łazienki w za dużych spodniach dresowych. Może nie były szerokie, ale długie, więc nogawki kilka razy zawinął. Koszulka spadała mu z jednego ramienia więc ciągle ją poprawiał. Wycierał ręcznikiem wciąż jeszcze mokre włosy.

— Siadaj, zjesz coś. Potem pogadamy.

Quinn skrzywił się. Spojrzał tęsknie na drzwi, które oddzielały mieszkanie od korytarza. Jeżeli ucieknie to nie pozna odpowiedzi. Położył ręcznik na jednym z krzeseł przy stole. Usiadł na drugim przyglądając się temu co na niego czekało. Poczuł się głodny, gdy zobaczył tosty i kakao. Martin pamiętał co lubił jeść na śniadanie. Położył dłoń na piersi, bo znów poczuł to ciepło, tylko teraz mocniejsze.

— Dobrze się czujesz? — zapytał Martin z niepokojem, dostrzegając jak Quinn trzyma się za pierś.

— Co? A tak. Tak. Jest dobrze. To tabletki dla mnie?

— Wrzuć je do wody i jak się rozpuszczą, to od razu wypij — dopowiedział Reynolds siadając naprzeciwko chłopaka. — I jedz.

— Dzięki.

Zrobił z lekiem na kaca tak jak powiedział mu Martin, bo jednak bolała go głowa, a potem posmarował tost dżemem.

— To ten co robi twoja babcia?

— Tak. Dobrze pamiętasz.

— Jakby nie. Jako dziecko spędzałem dużo czasu w twoim domu, a twoja babcia jak przyjeżdżała, to pokazywała mi jak robić dżemy. Potem tata zabierał mnie od was z kilkoma słoikami, których zawartość wyjadałem nawet samą. Miałem wtedy sześć lub siedem lat.

— Pamiętam. Płakałeś przy tym, bo nie chciałeś wracać.

— Chciałem bawić się z tobą — odparł Quinn, wpatrując się w Martina. — Jak zjemy chcę wiedzieć wszystko. I jeszcze jedno… — Greenwood rozejrzał się tak, jakby ktoś jeszcze tu był i musiał sprawdzić czy nie podsłuchuje. — Nie waż się wspominać o tym co było wczoraj.

— O tym, jak chciałeś mnie rozebrać i błagałeś bym cię przelesział?

Reynolds w ostatniej chwili uchylił się, bo oberwałby lecącą serwetką prosto w twarz. Dobrze, że to była serwetka, a nie talerz.

— Nic ci nie powiem jak będziesz mnie bić — zagroził.

— Już jestem grzeczny. Jak widzisz jem — oznajmił i ugryzł tost, a smak lata, jakim był dżem z truskawek rozlał się po jego języku.

Obaj zjedli w milczeniu. Martin starał się wszystko sobie poukładać w głowie. Odpowiedzi jakie da, otworzą jego duszę i serce. Bardzo się tego bał, ale nie miał wyjścia. Inaczej chłopak dalej będzie go znał od złej strony. W jakiś sposób Quinn zamazał chwile z przeszłości, kiedy mieli dobre relacje. Szczególnie jako dzieci. Potem w szkole podstawowej też było dobrze. Popijając kakao, cieszył się, że ma czym zająć ręce, kiedy trzymał kubek.

— W klubie zapytałeś kim dla mnie jesteś.

— Pamiętam.

— Jesteś dla mnie bardzo ważny.

— Nigdy tego nie okazywałeś.

— Okazywałem. W sumie od przedszkola, gdzie się poznaliśmy, byłeś kimś z kim zawsze chciałem być. Wtedy chodziło o bawienie się razem. Dawałem ci wszystkie klocki i samochodziki, które miałem. Potem, w szkole broniłem cię przed chuliganami i zawsze byłem obok. Dorastając zaczynałem rozumieć, że to co czuję nie ma nic wspólnego z uczuciem do przyjaciela. — Popatrzył w oczy wpatrzonego w niego chłopaka. — To było coś więcej. Bodajże w siódmej klasie chciałem ci powiedzieć, że chyba ciebie kocham. Wtedy, zanim to zrobiłem, ty powiedziałeś, że już nigdy nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.

Quinn starał się przypomnieć sobie tamten dzień. Przymknął powieki i jak na zawołanie wróciły wspomnienia szkolnego korytarza. Wtedy był taki zły. Widział jak Martin całuje się z tą dziewczyną, która tak za nim latała. On go wtedy tak kochał. W chwili, kiedy zobaczył, że chłopak nigdy nie odwzajemni jego uczuć, bo lubi dziewczyny, postanowił go odepchnąć także jako przyjaciela. Wtedy nikt nie zastanawiał się i nie mówił o ich orientacji seksualnej. Po prostu przyjął, że Martin jest heteroseksualny. Uważał tak lata później, aż do tamtej kolacji.

— Pamiętam tamten dzień — zaczął Quinn i opowiedział o tym co sobie przypomniał.

— To ona mnie pocałowała. Nie chciałem tego. Nawet nie chciałem się jeszcze całować. Chciałem być blisko ciebie po prostu. Ale kiedy poszedłem ci powiedzieć o moich uczuciach, popchnąłeś mnie i kazałeś bym się nigdy do ciebie nie zbliżał.

Greenwood przesunął wzrok za okno i powiedział cicho:

— Po tamtym dniu, zniknąłeś na trochę, a kiedy wróciłeś śmiałeś się ze mnie. Z czasem nazywałeś pedałem, bo skądś dowiedziałeś się, że lubię chłopaków, nie dziewczyny. Te wyzwiska nie skończyły się nawet w liceum. Spotęgowały się. Aż do tamtego popołudnia u mnie w domu, byłeś... Uch. Dlaczego wtedy, pomimo Maxa, zdecydowałeś się…

— Zdobyć cię?

— Nie to mi chodziło po głowie, ale niech będzie — odpowiedział Quinn. Napił się kakao. Było idealne. Martin pamiętał nawet to, że nie lubi mocnego. Silne uczucie przeszyło go niczym strzała. Poza tymi przykrymi chwilami, chłopak zawsze o niego dbał i nigdy nie zapomniał co lubi.

— Raz widziałem cię z tą szują na mieście. Poczułem się zazdrosny. Musiałem spróbować zawalczyć o ciebie. Aczkolwiek po tym co ci zrobiłem, wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Kiedy tylko usłyszałem od rodziców o tym obiedzie, musiałem iść. Max doprowadzał mnie do białej gorączki. Od razu poznałem, że coś knuje. Gdyby przy mnie pocałował cię inny chłopak, natychmiast straciłby zęby. Jestem zazdrosny. Po tamtym wieczorze musiałem jakoś powoli zdobyć twoje zaufanie.

— Powoli? Twoje działanie było powolne? — zapytał Quinn uśmiechając się.

— Uznaj, że tak. — Martin uśmiechnął się, zasłaniając twarz kubkiem. Wypił resztę kakao i kontynuował: — Szansę na bycie blisko ciebie dały też te ćwiczenia przed konkursem. Wierzysz, że już za dwa dni jedziemy na niego?

Termin konkursu został przesunięty; miał odbyć się tydzień wcześniej, ale dla nich to nie był problem. Byli gotowi by wziąć udział.

— Właśnie coś sobie uświadomiłem — jęknął Greenwood.

— Co takiego?

— Spędzę z tobą trzy dni. I to w jednym pokoju. Nie uśmiechaj się jakbyś właśnie otrzymał najszczęśliwszą wiadomość na świecie. — Quinn chciał czymś rzucić w chłopaka, ale serwetki już nie miał, a kubka i talerzyka czy słoika po dżemie szkoda mu było. Bo na pewno nie Martina.

— Biedny ja — rzucił Martin i puścił Quinnowi oczko uśmiechając się przy tym zadziornie.

— Wyrzuć z głowy te brudne myśli, Reynolds.

— A kto prosił bym go przeleszmnmnmm — zamruczał niewyraźnie Martin, po tym jak jego usta zostały zatkane przez dłoń Quinna. Chłopak tak szybko zareagował, że skoczył prawie przez stół nie dając mu dokończyć tego co chciał powiedzieć.

— Puszczę jak obiecasz, że tego nie wypowiesz.

Po chwili sam zabrał dłoń, kiedy jej wnętrze zostało polizane.

— Fuj, to obrzydliwe. Ble. — Wrócił na krzesło zaczynając intensywnie wycierać dłoń w spodnie. — Chyba muszę ją zdezynfekować. Ale dobra, zrobię to potem. Teraz mów, dlaczego mimo wszystko po tamtym dniu w szkole, postanowiłeś mnie odepchnąć?

Martin natychmiast spoważniał.

— Bo tego chciałeś. Z czasem to było dla mnie lepsze. Kochałem kogoś, kto mnie nie chciał, więc zacząłem siebie chronić. Potrzebowałem tego. Potem ten konkurs, zobaczenie ciebie z tym draniem… No i zaryzykowałem.

— Dobra. Pewnego dnia powiedziałeś, wtedy jeszcze to do mnie nie dotarło… To było tego dnia, kiedy zabrałeś mnie na spotkanie z twoją babcią. Powiedziałeś, że twoi rodzice widzą nas razem.

— Bo tak robią. Moja mama zawsze chciała mieć w tobie syna.

— Mogła mnie adoptować — zażartował Quinn.

— Wtedy byś był moim bratem, a nie mężem i ojcem moich dzieci.

— Uch, ty znów o tym. Pora wracać do domu.

Wstał, a Martin w jednej chwili był przy nim. Wziął jego ręce w swoje i oparł na piersi w miejscu, gdzie miał serce.

— Ja mówię poważnie, Quinnie Greenwoodzie. Pewnego dnia będziesz mój, a ja twój.

Serce Quinna waliło mocno w piersi. Znajome ciepło tym razem owijało się wokół niego, wrastając korzeniami w podwaliny uczuć, które się budowały na nowo. Zamierzało tam pozostać. Nawet jakby chciał je odepchnąć, to nie pozwoliłoby mu na to.

— Ja wtedy, zanim zobaczyłem cię z tą dziewczyną, ja… chciałem ci powiedzieć, że coś czuję, więcej niż…

Martin ponownie nie pozwolił mu dokończyć zdania. Tak jak w klubie usta chłopaka opadły na jego. Tylko tym razem pocałunek był pełen ciepła i delikatności. Pełen drobnych muśnięć oraz pieszczot. Nie wzbudził w Quinnie pożądania, które wczoraj wraz z alkoholem dało o sobie znać, a które wciąż gdzieś tam tkwiło ukryte. Przebudził uczucia, które skrył dawno temu. Nie pozostało w nich jednak nic co było uczuciami czternastolatka. Teraz były dojrzalsze. Jeszcze nieśmiało wyglądały, ale jasno podpowiadały, że Martin Reynolds nie jest mu obojętny.


2022/04/10

W rytmie miłości - Rozdział 36

 Hejka, zapraszam na kolejny rozdział. Prawdopodobnie w święta kolejny się nie ukaże. Spędźcie ten czas z najbliższymi. Nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość, więc bądźcie z tymi, którzy są dla Was ważni. Ja zamierzam tak zrobić. 

Jest 80% szans, że jeszcze w tym miesiącu ukaże się całość drugiego tomu tej historii. Niczego nie obiecuję, bo pozostaje niepewność tych 20%. Ale będę się starać, abyście ebooka mogli zakupić jak najszybciej. :)


Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. 


Christopher odprowadził wzrokiem Quinna i Martina, a potem sprawdził godzinę na telefonie. Nie było późno. Dochodziła dwudziesta druga. Klub wypełnił się dobrze bawiącymi się ludźmi rozpoczynającymi weekend. Wszyscy byli w dobrych nastrojach, czego im zazdrościł. Dla niego ten wypad do Protectora okazał się niewypałem. Miało być miło, a grobowa atmosfera przepełniona fluidami złości, jakie odczuwał od Tobiasa, nie były znakiem dobrej zabawy. Zamierzał zadzwonić po taksówkę i wrócić do domu.

— Znikam, zadzwonię tylko po taksówkę — powiedział wstając.

— Czekaj, zadzwonię po Emilly — wtrącił Elliott. Także chciał wrócić do domu. Nie wypił dużo, bo jednego kolorowego i zbyt słodkiego drinka, oraz jeden kieliszek tequili, a i tak kręciło mu się trochę w głowie. Nie był przyzwyczajony do picia. — Powiedziała, że przyjedzie po nas i nas rozwiezie do domu. Sama mnie tu podrzuciła.

— Co jej obiecałeś? — zapytała wstawiona Dana, która uśmiechała się szeroko.

— To, że na weekend samochód będzie jej. W sumie i tak go nie potrzebuję, więc to niewielka strata.

— Poradzę sobie, ale dzięki. Poczekam na zewnątrz na taksówkę — rzucił Christopher.

— Tak szybko chcesz ode mnie uciec?

Pytanie Tobiasa sprawiło, że Nicholls miał ochotę albo go walnąć, albo śmiać się. Dodatkowo alkohol płynący mu w żyłach sprawiał, że trudno było powstrzymać się przed nie odpowiedzeniem na zaczepkę.

— A co chcesz, abym został? — zapytał, opierając jedną rękę na oparciu kanapy, a drugą na stoliku, pochylił się i patrząc prosto w oczy Tobiasa Granta po czym syknął przez zaciśnięte zęby: — Twoje zachowanie raczej mi mówi, bym spierdalał. Także to robię.

Wyprostował się i sięgnął po swoją bluzę, którą Tobias przytrzymał.

— Nicholls, może sądziłeś, że nagle będziemy gruchać do siebie jak dwa tęczowe gołąbki? To tylko ruchanie, nie miłość.

— Wal się, Grant.

— Emm, chłopaki, może nie będziecie się tutaj kłócić co?

— Nie, Elliocie — odpowiedział Chris — ja nie zamierzam się kłócić. Po prostu spadam stąd, bo nie mogę znieść patrzenia na tę wredną gębę.

Wyszarpnął bluzę z ręki Tobiasa i skierował się do wyjścia. Nie zamierzał spędzić z tym człowiekiem ani chwili dłużej. Poza tym był też zły na siebie za to, że po jego słowach poczuł ukłucie bólu. Przecież do cholery wiedział, że to tylko seks, a nie coś więcej. Mimo to, lubił spędzać czas z Tobiasem. Wszystko się jednak kończy.

Wszedł po schodach na górę, potem długim korytarzem skierował się do wyjścia. Na dworze odczuł jak rześkie, nocne powietrze uderza w niego. Co było niezwykle odświeżające po spędzeniu czasu w gorącym pomieszczeniu. Przez chwilę ta mieszanka sprawiła, że poczuł się bardziej pijany niż był. Odetchnął kilka razy, a potem wyjął telefon chcąc zadzwonić po taksówkę.

— Nie możesz znieść patrzenia na moją wredną gębę?

Przymknął powieki i westchnął. Tobias bywał upierdliwy i musiał za nim przyleźć.

— Nie kazałem ci za mną iść. Mogłeś zostać i pić.

Grant miał wielką ochotę w coś przywalić. Od wielu dni czuł się jakby jechał na rollercoasterze, który w pewnym momencie nie ma fragmentu torów, a on właśnie do niego się zbliża. Podszedł do Christophera i popchnął go, wciskając w ścianę.

— Mogłem zostać i pić, co? Kurwa, Nicholls, doprowadzasz mnie do szału. Gdzie się nie obejrzę tam ty jesteś.

— A ktoś ci każe na mnie patrzeć?

Nie ruszał się, tylko patrzył w pijackie spojrzenie chłopaka, który oparł dłoń na jego piersi.

— Wkurwiasz mnie, Chris. Naprawdę mnie wkurwiasz.

— Bo kazałem ci się odwalić?

— Bo kazałeś mi to zrobić, po tym jak wyszedłem rano zanim się obudziłeś? Sądziłeś, że po razem spędzonej nocy obudzimy się przytuleni do siebie niczym kochankowie telenoweli?! — krzyknął. —  Po prostu zasnęliśmy przypadkiem. I tyle!

Chris zaczął śmiać się, po czym odepchnął Tobiasa.

— Sądzisz, że to dlatego? Że jestem jakąś niewinną panienką, która płacze bo po dobrym seksie facet, z którym była, po prostu sobie poszedł? Wiesz dlaczego kazałem ci się odpierdolić ode mnie? Bo kiedy pieprzysz się ze mną to wymawiasz imię innego faceta, którego z nami nie ma. Co ty byś zrobił na moim miejscu?!

Tobias cofnął się jakby został uderzony w pierś taranem. Nie pamiętał, żeby coś takiego powiedział. Mogło tak być, bo od czasu spotkania z Gabrielem nie było dnia by o nim nie myślał. Facet dawno temu zalazł mu za skórę i jak widać nie wyszedł stamtąd pomimo trzech lat, które upłynęły. Gabriel Lawrence był kimś kto nie dawał o sobie zapomnieć. Na pewno nie wtedy, kiedy pojawił się i zniknął niczym zjawa. To tylko wzbudzało jego nerwy i przez to każdego by chętnie rozszarpał na kawałki. Chciał od niego wyjaśnień, dlaczego wtedy po prostu zniknął. Tylko tyle, nic więcej. Nie sądził jednak, że wypowie jego imię w trakcie seksu z kimś innym.

— Mogę mówić imiona jakie chcę kiedy się pieprzymy. Poza tym nic nas nie łączy — powiedział mając ochotę dowalić Chrisowi w sumie za nic.

Nicholls zaczął się śmiać, ale w tym śmiechu nie było ani odrobiny radości.

— Chrzań się, Grant. Pierdol się na całego! — wykrzyknął. — Nawet nie wiesz jakim jesteś skurwielem! Co tam, wiesz doskonale!

— Nie obiecywałem ci dozgonnej miłości!

— I o nią nie proszę! Proszę jedynie o szacunek, ale ty nie wiesz co to znaczy.

— Szacunek? Mówisz… — przerwał, bo potknąłby się na równym  chodniku, kiedy chciał podejść do Chrisa. Jednak był bardziej pijany niż sądził. — Mówisz jak…

— Nie kończ, bo ci przywalę, Tobiasie.

— To zrób to! Zrób to, a nie gadasz jak płaczliwa panienka! — krzyknął wściekły, już nie mając pojęcia co tu się dzieje i o co tak naprawdę chodzi. — Zrób to, do cholery i pokaż, że masz wielkie jaja, a nie jesteś cipą!

Cios prosto w szczękę, który sprawił, że głowa Tobiasa odskoczyła, był bolesny. Spojrzał na Christophera, który stał obok i w niczym nie przypominał grzecznego chłopaka. Światła latarni oraz te, które były na budynku klubu doskonale oświetlały jego rozwścieczoną twarz. Zaciśnięta pięść powoli została opuszczona, a kipiące gniewem spojrzenie wwiercało się w duszę Tobiasa.

— Sprowokowałeś mnie i więcej tego nie rób! Jak masz problemy ze sobą, to nie wyżywaj się na mnie! Można o tym pogadać! — wrzasnął Chris. Mógł krzyczeć do woli. Wokół i tak nie było żywej duszy, bo ludzie przebywali w klubie lub w innych lokalach. — Od dwóch tygodni jesteś niczym chmura gradowa. Nie da się z tobą na spokojnie porozmawiać. Nie wiem co cię doprowadziło do tego stanu, ale…

— Chyba ja tu jestem powodem.

Chris spojrzał w stronę skąd dochodził męski, głęboki głos, a Tobias zamarł, jakby właśnie z cienia wyłonił się potwór. Mężczyzna powolnym krokiem zbliżył się do nich.

— Jesteś tym facetem z cukierni — szepnął Chris.

— Mam na imię Gabriel. Musimy pogadać. We trójkę. Z tyłu jest mój samochód — wskazał na jeden z pojazdów zaparkowanych przy krawężniku — także zapraszam.

Tobias roześmiał się.

— Znów pojawiasz się niczym duch i zapraszasz na rozmowę. Wal się, Lawrence!

— Chcesz poznać prawdę, więc wsiadaj do samochodu — rozkazał Gabriel, a twarde spojrzenie ani na chwilę nie opuściło oczu Tobiasa, który wyglądał jakby miał zaraz się na niego rzucić. Po chwili jednak poddał się. Pierwszy ruszył do samochodu.

— Kim ty jesteś dla niego? — zapytał Nicholls nie zamierzając tak łatwo ulec poleceniu.

— Duchem z przeszłości — odparł Gabriel.

 

*

 

— Dlaczego tu jesteśmy? Gdzie my jesteśmy? — pytał bezustannie Quinn, opierając się o Martina, który pomógł mu wysiąść z windy.

— Powiedziałem, że zabieram cię do siebie. Mam mieszkanie, pamiętasz?

— Masz, ale ja mam dom. Dlaczego… A rozumiem chcesz mnie przeleszieć. W sumie możesz.

— Nie chcę cię przelesze… przelecieć.

Zatrzymał się z chłopakiem przy drzwiach do mieszkania i zaczął szukać kluczy. Musiał na chwilę puścić Quinna, by sprawdzić drugą kieszeń. Ten dzięki temu mógł odwrócić się i uwiesił się na nim zarzucając ręce na jego szyję. Brodę oparł na ramieniu Martina.

— Wiem, że chcesz. Nie całuje się tak kogoś, kogo nie chce się zabrać do łóżka.

Gorący oddech połaskotał szyję Reynoldsa, który nareszcie znalazł klucze i manewrując wiszącym na nim chłopakiem, jakoś otworzył drzwi.

— Wchodzimy.

— Dokąd?

— Do mieszkania. Jak to jest, że będąc pijanym nie seplenisz jak to zdarza się innym.

— Seplenię, ale wtedy gdy wypowia… wypowia…

— Wypowiadasz — podsunął Martin.

Odetchnął, kiedy znaleźli się w środku. Pstryknął włącznik i w całym salonie otwartym na kuchnię, zaświeciły się światła.

— No to robię. Jak to robię, to nie dzieje się to przy prostych słowach i… Przelsziesz mnie? — zapytał Quinn i jakoś utrzymując  się na nogach zaczął rozpinać bluzę chłopaka, macając go przy tym śmiało. — Chcę byś mnie przelesział. Dlaszego nie chcesz? — Kiedy uporał się z bluzą, zaczął rozpinać koszulę Martina.

Reynolds zamknął powieki starając się trzymać sam siebie w ryzach. Pewnie gdyby to był ktoś inny i zaczął go rozbierać, uległby. Nie obchodziłoby go, co po takiej nocy czułby ten drugi. W sumie po to zaprosiłby go do tego mieszkania. Z Quinnem sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Bez względu jak bardzo go pragnął, jak mocno działały na niego czyny tego obmacującego go chłopaka, nie mógł przekroczyć granicy zaufania. To zniszczyłoby wszystko nad czym pracował, a wtedy mógłby swoje uczucia pogrzebać na zawsze. Ciężko było jednak nie odczuwać pociągu, kiedy zimne palce dotknęły jego skóry, a usta znalazły się zbyt blisko, by chęć ich ponownego pocałowania nie była silna i nagląca. Pamiętał jednak, że chłopak jest pijany. Chwycił jego ręce i je przytrzymał. Oczy Quinna odnalazły jego.

— To nie pragniesz mnie?

— Pragnę, ale nie mam zamiaru cię przelecieć. Zamierzam się kiedyś z tobą kochać i pokazać co czuję do ciebie. — Obawiał się, że jutro Greenwood nie będzie niczego pamiętał. Z drugiej strony mógł mu za to teraz wszystko powiedzieć. Kiedyś wypowie te słowa, kiedy Quinn będzie trzeźwy. — Pokazać ci, jak bardzo i mocno kocham. — Puścił jego ręce, a chłopak natychmiast przykleił się do  niego. — Teraz pójdziemy do sypialni…

— I zrobisz co szeba, prawda? — zapytał Quinn obejmując chłopaka wokół jego pleców. — W łóżku, jak szeba.

— Tak w łóżku i będziesz spał… — Spojrzał w dół, kiedy ręka Quinna odsunęła na bok jedną połę rozpiętej koszuli, a usta dotknęły skóry. — Cholera, wystawiasz moją samokontrolę na próbę, Quinnie.

Ponownie chwycił chłopaka mocniej, odwrócił go przodem w stronę drogi, którą musieli pokonać. Przytrzymując go, zaciągnął do swojej sypialni. Zaświecił tylko lampkę przy łóżku, na którym posadził chłopaka. Zdjął mu przez głowę jego bluzę, zostawiając go w koszulce, a potem ukucnął, aby pozbyć się butów i skarpetek.

— Mam nadzieję, że ci nogi nie śmierdzą.

— Mam to szeście, że nie. O — Quinn wysunął rękę z uniesionym palcem wskazującym — to też trudne słowo. Szeście — powtórzył i zaśmiał się pijacko.

Martin uśmiechnął się. Trudno było tego nie robić, kiedy teraz Quinn był słodki niczym wata cukrowa. W dodatku to jego „szeście” było lepsze od „chcesz umrzeć”. Pomógł mu się położyć na boku i przykrył kołdrą. Chłopak od razu przytulił poduszkę, uśmiechając się przy tym. Reynolds westchnął przyglądając się mu przez chwilę. Później pochylił się i ucałował Greenwooda w skroń.

— Miłych snów, ale nie zazdroszczę ci jutrzejszego kaca.

Wziął swoje rzeczy i poduszkę zamierzając spać na kanapie. Quinn rano by go zabił, gdyby obudził się z nim w łóżku. Wychodził z sypialni, kiedy zaspany głos doleciał do jego uszu:

— Ale odpowiesz na moje pytania?

— Odpowiem na wszystkie jakie zadasz. Śpij, moje pijane słońce.

Spojrzał przez ramię na postać leżącą w jego łóżku, otoczoną przez blade światło lampki. Mam nadzieję, że jutro nie zapomnisz o pocałunku i co ci powiedziałem — pomyślał.

Udał się do łazienki, gdzie skorzystał z toalety, a potem wziął długi prysznic. Zazwyczaj też masturbował się przy tym, ale dzisiaj tego nie zrobił. Nie kiedy za ścianą spał chłopak, który był dla niego ważny. Jakieś piętnaście minut później, po wysuszeniu włosów jedynie ręcznikiem, założeniu piżamy i wypiciu szklanki mleka, położył się na kanapie i zasnął.

 

*

 

Weszli do małego mieszkania wynajmowanego przez Gabriela. Było ono jedną otwartą przestrzenią. Niewielka kuchnia oddzielona była wyspą od pozostałej części salonu, która była zarówno nim jak i sypialnią. Jedyne drzwi do kolejnego pomieszczenia prowadziły do łazienki. Mieszkanie nie było duże, ale dla jednej osoby wystarczające i niedrogie. Lawrence nie zamierzał dużo wydawać nie wiedząc czy zostanie w Adincton. Nie było też nowoczesne, bo jego wystrój zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, ale miał dach nad głową.

— Siadajcie — powiedział wskazując na dwa krzesła przy wyspie.

Obrzucił ich wzrokiem zanim odwrócił się do szafki, na której stał ekspres do kawy. Nie był jakiś nowoczesny ani wymyślny, ale mógł zaparzyć coś dobrego.

— Po co nas tu przywlokłeś? — zapytał Tobias nie ruszając się od wejścia. Wyszedłby, ale był zbyt ciekawy co się dalej stanie. Poza tym, ten sukinkot zamknął drzwi na klucz, który ma przy sobie.

— Chciałem, to zabrałem was tutaj. Siadajcie.

Kiedy zobaczył ich kłócących się, a potem usłyszał coś nie coś z tego, co mówili, nie potrafił po prostu odejść. Tak byłoby najlepiej. Odejść i nie wrócić. Zrobił błąd tamtego wieczoru, że w ogóle pokazał się Tobiasowi. Jego silna wola była słaba przy tym chłopaku. Odczuł to nie pierwszy raz. Nie żałował jednak tamtych chwil, bo wtedy też poznał Christophera. Teraz miał w swoim mieszkaniu dwóch młodych mężczyzn. Jednego z nich nigdy nie przestał pragnąć, a drugiego zaczął w tamtych chwilach w cukierni.

Podał im obu mocną, czarną kawę, mówiąc:

— Najpierw trochę wytrzeźwiejecie. Mamy przed sobą całą noc — dodał. 

Powinien od nich uciec. Tak byłoby najlepiej, bez problemów. Powinien zostawić ich w spokoju. Wyjechać i nie wrócić. Tymczasem zaprosił ich do siebie. Głupi. Głupi. Głupi. To była droga, która mogła ich zaprowadzić donikąd. Tylko gdyby odszedł mógłby żałować, że nie spróbował. Chciał by jego plan doszedł do skutku. Tylko najpierw musiał doprowadzić do tego, aby tych dwóch pogodziło się. W grę także wchodziły wyjaśnienia co do jego przeszłości z Tobiasem. Dołączały do tego inne rzeczy. Uważał też, że Chris będący jedną z trzech części całości, musiał znać prawdę.

Przysiadłszy tyłkiem na blacie szafki, założył ręce na piersi, wpatrując się w nich obu. Krzywili się pijąc kawę i narzekali, że jest za mocna i gorzka.

— To ma wam pomóc jasno myśleć, nie smakować. Jak wspomniałem czeka nas długa noc rozmowy. Macie to wypić do dna.

Nadal im się przyglądał, a w jego głowie pojawiły się obrazy, które podniecały. Ktoś mógłby go nazwać chorym, gdyby wiedział co siedzi mu w głowie. Nie rozumiał dlaczego, bo przecież trójka nie była gorsza od dwójki.