2020/10/25

Skrawek nadziei - Rozdział 17

 Dziękuję za komentarze. :) Przypominam, że na Bucketbook do kupienia jest kolejny tom Partnerów, a także inne moje teksty. W tym roku nic się już nie ukaże. To jest okropny rok, także pod względem pisania. Niestety nie będzie też prezentu na święta. Nie wiem co z obiecanym opowiadaniem o nastolatkach. Nadal nie piszę. Staram się, próbuję to robić, ale mam blokadę i jest ciężko. Chcę ją pokonać i pisać. Trzymajcie za to kciuki. :)

Cam

 

Czekając na Josha ustawiłem na wąskim, prostokątnym stoliku talerz ze stosem placków naleśnikowych oraz butelkę syropu klonowego. Najchętniej dodałbym do tego maliny, ewentualnie inne owoce, ale w lodówce Finleya, nawet zamrażarka nie była wyposażona w takie rarytasy. W ogóle chłopak miał wszystkiego tak mało, że zastanawiałem się kiedy ostatni raz robił zakupy.

Umyłem patelnię i garnek starając wypełnić czymś czas, aby mijał szybciej oraz by nie myśleć o tym co powiedział Josh. Chciał mi wszystko opowiedzieć, a ja zamierzałem go zapewnić, że nie musi tego robić. Nie chciałem, aby czuł się do czegoś przymuszany. Pragnąłem dać mu wybór. Cokolwiek wydarzyło się w jego życiu, stało się dla niego traumą i nie zamierzałem jej pogłębiać przez to, że będzie zmuszony wspominać to, co złego się wydarzyło. Aczkolwiek podobno czasami lepiej było wszystko z siebie wyrzucić dzieląc z kimś ciężar. Mogłem go z nim dźwigać, a najchętniej całość wziąłbym na siebie. Nie wiedziałem tylko na ile mi pozwoli. Wczorajszy wieczór coś w nim zmienił. Jak wiele, to się miało dopiero okazać.

Skończyłem robić herbatę, kiedy wykąpany Josh wrócił do kuchni. Jego jasne włosy były wilgotne. Miałem ochotę wyciągnąć rękę i odgarnąć mu z czoła opadający kosmyk. Powstrzymanie tego gestu nie było łatwe, więc by zająć czymś ręce podałem mu kubek z herbatą.

— Mam nadzieję, że będzie ci smakować — powiedziałem kiedy usiedliśmy przy stole.

— Nie jem dużo — szepnął.

— To tylko kilka placków. Zjemy, a potem porozmawiamy, jeżeli nadal chcesz. Wiesz, że nie musisz… — zacząłem, ale mi przerwał.

— Chcę. To dla mnie ważne.

Przez chwilę patrzył na placki wyglądając tak jakby kalkulował coś w głowie, a potem nałożył sobie trzy na talerz i polał obficie syropem.

— On zawsze powtarzał, że jestem gruby. Nigdy nie byłem gruby. Chudy też nie. Nie licząc tego jak teraz wyglądam. Byłem taki… Jak to się mówi… Taki w sam raz. A nawet jeżeli miałbym więcej ciała, to czy jest to coś złego? Dla niego pewnie tak. Zawsze karał mnie jak za dużo zjadłem. Sprawił, że jedzenie stało się dla mnie czymś złym.

Słuchałem tego co mówił i upewniałem się w tym, że Josh na swojej drodze życia, w pewnym momencie napotkał kogoś kto był przesiąknięty złem. Ten człowiek nie musiał mordować, by być zły. Niszczył w inny sposób i robił to skutecznie. Czego dowiadywałem się z każdym kolejnym słowem dwudziestotrzylatka. Coraz bardziej miałem ochotę spotkać tę osobę na swojej drodze. Wypomniałbym mu każdą niegodziwość jaką uczynił, sprawiając mu przy tym ból i czekając aż zacznie mnie błagać bym przestał. Nikt we mnie nie wzbudził takiej nienawiści i agresji jaką czułem wobec tego drania. Jako stróż prawa nie powinienem tak myśleć, ale nie łatwo było się przed tym powstrzymać. Nie w chwili kiedy z ust Josha padały kolejne słowa:

— Sprawił, że stałem się nikim nawet we własnych oczach. Totalnym zerem. Nic nie wartym śmieciem — wyliczał. — Nawet nie człowiekiem. Zwykłym śmieciem.

Mówił to tak spokojnie, bezosobowo, jakby opowiadał o obejrzanym filmie. Mimo tego, że jego usta nie zdradzały emocji, robiły to jego oczy. Cierpiał. Chciałem mu to odebrać, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Mogłem mu pomagać, słuchając go. W czasie rozmowy zjadł śniadanie, nawet dołożył sobie jeszcze dwa placki, a kiedy skończył posiłek, wziął kubek, z ledwie co upitą herbatą, w obie dłonie i patrząc na płyn kontynuował:

— Z początku kiedy go poznałem było super. Zachowywał się jak anioł. Sądziłem, że jest dobrym człowiekiem. Pierwszy miesiąc naszego związku, a rozpoczął się on zaraz po tym jak go poznałem, pamiętam jako coś cudownego. Potem każdego dnia, wszystko ulegało zmianie. Zaczęło się od drobnych rzeczy. Od tego, że odłożyłem coś inaczej niż on to robił. Zaczął krzyczeć na mnie z byle powodu. Nawet wtedy kiedy założyłem nie taką koszulkę, jaką on chciał na mnie widzieć. Już wtedy mogłem uciec, ale byłem tak w nim zadurzony, że jeszcze długo nie zapaliła się żarówka nad moją głową, mówiąca o tym, że coś jest nie tak. Powoli jednak opadały mi klapki z oczu. Tylko wtedy byłem mu już bardzo podporządkowany. Sprawił, że porzuciłem studia. Odseparował mnie od bliskich. Mojej rodziny, przyjaciół. Dawniej nie byłem taki jakiego mnie poznałeś. Miałem plany, marzenia i uwielbiałem towarzystwo innych ludzi. W weekendy spotykałem się z przyjaciółmi w klubach. Tańczyłem z nimi, piłem. Szalałem korzystając z młodości. — Ucichł na chwilę i kiedy już miałem coś powiedzieć, chociaż nie wiedziałem co, szepnął: — Wszystko mi zabrał. Nawet mnie samego. Ale na tym nie koniec. Jest tego dużo.

Joshua którego poznałem był małomównym chłopakiem, a ten który siedział przede mną bardzo dużo mówił. Czułem, że nie była to tylko potrzeba mówienia, ale pojawił się chłopak, który lubił to robić.

— Każdy dzień, każda noc stała się koszmarem. Groził mi, że zabije moich bliskich i mnie jeżeli spróbuję się z nimi skontaktować. Bałem się, że jest w stanie to zrobić, więc nie próbowałem kontaktu z rodziną i nie odchodziłem. — Upił kilka łyków herbaty, po czym kontynuował: — Ostatni raz kiedy mnie pobił, poczułem, że następnym razem mnie zabije. Coraz bardziej nie panował nad sobą. Wystarczyło, że na czas nie umyłem naczyń po obiedzie i miał powód by wyzwolić swoją agresję. Po tym ostatnim pobiciu obiecałem sobie, że już nigdy mu nie pozwolę na coś takiego. Czułem w sobie determinację, by uciec. Czekałem na odpowiedni moment i znalazłem go. Musiał pilnie wyjechać służbowo i był przekonany, że jestem już tak pod jego kontrolą, że niczego nie zrobię. Obiecał mi tylko, że jeżeli nie będzie mnie kiedy wróci, to w chwili kiedy mnie odnajdzie to zabije. Od dwóch lat uciekam. Z miasta do miasta. Wiem, że on mnie goni jak drapieżca swoją ofiarę i nie poddaje się. — Spojrzał na mnie. Oczy miał wypełnione strachem. — Wiem, że to robi. Raz mnie odnalazł i tylko cudem mu uciekłem. Zdradził mnie terapeuta, któremu zaufałem. Wiedziałem, że aby żyć normalnie potrzebuję pomocy i sięgnąłem po nią. Facet jakoś wyciągnął ode mnie dane mojego byłego i chciał z nim porozmawiać. Znów musiałem uciekać.

Na chwilę przerwał, a ja zastanawiałem się czy nie odnaleźć tego rzekomego terapeuty i nie oskarżyć go o zdradę zaufania pacjenta i narażenie go na utratę zdrowia, a nawet i życia. Taki ktoś powinien być świadomy tego co robi, kiedy kontaktuje się z katem osoby, której pomaga. Postanowiłem na razie dać sobie z tym spokój, bo teraz musiałem myśleć o Joshu.

— Miesiąc później — mówił Finley — trafiłem do Sunriver. — Miałem być tutaj dosłownie chwilę. Pozostawanie zbyt długo w jednym miejscu — tłumaczył — stawało się ryzykowne. Mijały jednak tygodnie, a ja wiele razy próbowałem opuścić to miasto i nie potrafiłem tego zrobić. — Spojrzał w okno z rozmarzeniem. — Poznałem Almę, która dała mi pracę nie pytając o moje prawdziwe dane. Jakoś to wszystko załatwiła tak, że mogłem u niej pracować na zmywaku. Pokochałem ją jak matkę, którą mi bardzo przypominała. Potem ty zbliżyłeś się do mnie. Zacząłeś te spacery i powoli zacząłem czuć się normalnie. — Popatrzył na mnie. — Cam, nie chcę już dłużej uciekać. Jestem jednak zbyt słaby, aby walczyć.

— Nie jesteś słaby — odpowiedziałem natychmiast.

Wstałem i obszedłem stół. Znajdując się przy chłopaku ukucnąłem przed nim. Bez zastanawiania się nad tym co robię, wziąłem jego dłonie w swoje.

— Jesteś silny. Uciekłeś od niego. Walczysz od ponad dwóch lat o przetrwanie. Jesteś cholernie silny, Josh. A teraz masz mnie i ci pomogę, o ile mi na to pozwolisz. Nie będziesz sam walczył. Już nie. — Uniosłem jego dłonie do ust i ucałowałem je, patrząc mu głęboko w oczy, w których zniknął strach, a pojawiła się nadzieja.

— Kiedy mnie wczoraj znalazłeś — powiedział, a ja usiadłem na krześle obok niego nie puszczając jego dłoni. Powoli przesuwałem po jej wnętrzu kciukiem, a on pozwalał mi się dotykać. Przełom był większy niż z początku sądziłem. — Kiedy mnie znalazłeś — powtórzył — byłem w dziwnym stanie. Miła atmosfera u Whinksów, ciepło gospodyni i… i to uczucie, którego doznałem przy padoku. Uświadomienie sobie prawdy o tym co czuje moje serce… — mówiąc to patrzył w moje oczy, a ja tonąłem w dwóch kolorach zwierciadeł jego duszy. — Wszystko we mnie uderzyło. Przeszłość kiedy mieszkałem z rodzicami i bratem. Potem chwile z nim i złamałem się. To bombardowanie przez wspomnienia ciągle trwało. Czułem wszystko fizycznie i psychicznie tak, jakby to się właśnie działo. Potem wszystko ustało, bo pojawiłeś się ty.

— I zawsze chcę być. Na tyle na ile mi pozwolisz — szepnąłem.

Bardziej ścisnął moją dłoń. Oddałem uścisk. Stykaliśmy się jedynie dłońmi, a jednak było to coś tak niezwykłego, coś tak niesamowitego jak zorza polarna pojawiająca się tam, gdzie nigdy nie miała prawa się pojawić. Moje serce biło tak mocno, że ledwie pozwalało mi oddychać. Czułem szum krwi w uszach i to jak bardzo ważna jest ta chwila. Jak ona burzy resztę murów. Nie chciałem psuć tej chwili, woląc pozostać w tej bańce, ale miałem kilka pytań do niego.

— Josh, mogę cię o coś zapytać?

— Zastanawiasz się jak naprawdę mam na imię i na nazwisko?

— Między innymi tak.

— Od dawna nie wypowiadałem swojego nazwiska.

Wysunął dłoń z mojej i wstał, a ja natychmiast za nim zatęskniłem. Pozwoliłem mu jednak odejść. Przeszedł do salonu obejmując się ramionami. Stanął przy oknie i zapatrzył na coś co przez nie widział. Zbliżyłem się do niego dostrzegając, że drży. Stanąłem za jego plecami i znów zadziałałem instynktownie. Objąłem go ramionami gotowy na to, że się wyrwie. To prawdopodobnie było dla niego za dużo, ale znów mnie zaskoczył. Oparł się o mnie i westchnął jakby z ulgą.

— Nie wiem co się dzieje. — Usłyszałem jego szept. — Nikomu bym na to nie pozwolił. Ty jesteś inny, Cameron. Od samego początku czułem, że taki jesteś i unikałem ciebie bardziej niż innych.

— Zauważyłem. Nadal tego chcesz? — zapytałem, przytulając go. Był tak wysoki jak ja, ale dużo szczuplejszy. Pasował do moich ramion tak samo jak do mojego serca.

— Nie chcę. Już nie. Jesteś dla mnie kimś ważnym — przyznał. — Naprawdę nazywam się Joshua Curtis. Wiem, że znając moje nazwisko łatwo możesz mnie sprawdzić i zgadzam się na to. Zrób to. Nie podam ci tylko jego danych. Pewnie je poznasz, o ile zechcesz, ale wolałbym, abyś go nie szukał. Boję się, że wtedy mnie znajdzie.

— Nie pozwolę, aby cię kiedykolwiek tknął — obiecałem jemu i sobie.

 

*

Spędziłem z Joshem pół dnia pełnego emocji, które tkwiły we mnie jak i w nim. Chciałem z nim zostać do jutra, ale moja praca mi na to nie pozwoliła. Otrzymałem telefon, że na posterunku ma się pojawić jutro komendant i musiałem wszystko przygotować. Natomiast Josh jakby nigdy nic udał się do pracy. Rozumiałem go, bo zarówno mnie jak i jemu zajęcie się pracą pozwalało nie myśleć o wszystkim co opowiedział. Ale gdyby był słaby, tak jak mówił, nie wyszedłby z domu. Z drugiej strony gdyby tak było to słabość nie jest niczym złym wbrew temu co wielu na ten temat sądziło. Kochałbym go bez względu na wszystko.

Nie byłem jasnowidzem, aby przewidzieć co będzie dalej, ale jedno wiedziałem na pewno. Cokolwiek w przyszłości się wydarzy, zrobię wszystko aby ochronić Josha. Nawet jeżeli kosztowałoby mnie to życie.

W domu wziąłem szybki prysznic nie przestając myśleć o dwudziestotrzylatku. O tym co przeżył, o naszej sytuacji oraz szansie o jakiej marzyłem. Byłem blisko bycia z kimś kogo pokochałem i nie zamierzałem tego zmarnować. Zrobiłem to przed laty, tracąc szansę na udany związek.

 

 

Osiem lat temu.

 

— Nie mówisz poważnie. Cameron, na tym zadupiu nic na nas nie czeka.

— Kocham to miasto. Do tej pory sądziłem, że ty również — odpowiedziałem Bradleyowi. — Nie takie mieliśmy plany.

— Plany planami, Cam, ale jesteśmy młodzi. Chcę zobaczyć świat, a nie utknąć w tej budzie i pracować na dwa etaty, by związać koniec z końcem jak mój stary. Jeżeli nie chcesz ze mną wyjechać to oznacza, że nie chcesz być ze mną.

Zdenerwowały mnie jego słowa, więc powiedziałem do niego ostro:

— Nie szantażuj mnie, Brad. To co robisz jest nie fair. Zawsze mówiłem ci, że po akademii wracam do Sunriver. Do cholery, mam już tam robotę na posterunku. Nie miałeś nic przeciwko temu. Chcieliśmy tutaj zamieszkać. Wyremontować dom Thompsonów. Teraz kiedy prawie możemy spełnić nasze marzenia, ty zmieniasz zdanie. — Nerwowym ruchem przesunąłem ręką przez włosy. — Kocham cię, ale nie zrobię tego czego chcesz.

— W takim razie nie kochasz mnie, Cam.

— Mógłbym to samo powiedzieć o tobie — wycedziłem.

— Mógłbyś, ale to ty jesteś chujem, Archer. Gnij w Sunriver, bo ja nie zamierzam tego z tobą robić. Chcę żyć.

 

 

Obecnie.

 

Po tych słowach wyszedł zostawiając mnie oszołomionego i ze złamanym sercem. Bolało mnie zarówno to co on mi zrobił i co ja jemu zrobiłem. Obaj nie potrafiliśmy znaleźć kompromisu. Nawet nie braliśmy go pod uwagę. Wyjechał z Sunriver tego samego dnia i nigdy go już nie spotkałem. Jego mama tylko raz mi powiedziała, że ożenił się z kobietą i mieszka gdzieś w Ameryce Południowej.

Przez minione lata winiłem siebie za utratę szansy na miłość, na związek, na coś wspaniałego. Ważniejsze dla mnie stało się Sunriver, życie tutaj, a nie ten którego kochałem. Zniszczyłem coś ważnego i już nigdy nie chciałem powtórzyć tego błędu. Jeżeli kiedykolwiek Josh mnie zechce, porzucę wszystko dla niego. Stał się moją częścią serca i duszy i odejdę z nim nawet na koniec świata. Na tę myśl przez głowę przebiegło mi pytanie. Czy Bradley był dla mnie kimś takim? Kimś za kogo bym umarł?

2020/10/18

Skrawek nadziei - Rozdział 16

 Dziękuję za komentarze. :)

Tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/Partnerzy-tom-2-e-book-/322 możecie kupić mój kolejny ebok "Partnerzy 2". Wszystkim kupującym dziękuję. :*


JOSH

 

To był fantazyjny sen. Leżałem na łóżku otulony kocem, czując się bezpieczny i wolny. Jakbym narodził się na nowo. Było mi tak dobrze, że nie miałem ochoty otwierać oczu. Powoli jednak zrobiłem to. W pokoju było jasno od zapalonej lampki, na tyle bym rozpoznał miejsce, w którym się znajdowałem, a w drugiej kolejności osobę śpiącą po drugiej stronie łóżka. Cameron leżał na brzuchu w ubraniu z jedną ręką pod głową, a drugą wyciągniętą tak, że znajdowała się blisko mnie. Spodziewałem się, że na jego bliską obecność zareaguję paniką, ale stało się wręcz przeciwnie. Odczułem niesamowity spokój.

Bałem się jedynie poruszyć, aby nie zakłócić mu snu. Leżałem na boku i obserwowałem go. Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz mogłem tak po prostu leżeć spokojnie obok mężczyzny. Z jednej strony powinno to być proste, bo pół roku żyłem z bohaterem moich koszmarów i na początku związku w miarę się nam układało. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć, że z nim mogłem tak po prostu leżeć i patrzeć jak śpi. Nigdy nie miałem na to ochoty lub byłem wyczerpany seksem. Na pewno więc musiało to być ze trzy lata temu, ewentualnie nigdy. Dawniej nie zwracałem uwagi na takie rzeczy. Nie to było ważne. Wtedy liczyła się zabawa, seks. Nawet pomimo tego nadal szukałem miłości.

Dlatego wpadłem jak śliwka w kompot w coś co nie było dobre. Nabrałem się na ładny uśmiech mojego koszmaru. Na jego seksowne ciało i piękne obietnice, które nigdy się nie spełniły. W tym mój były podobny był do polityków. Składał puste obietnice, nie zamierzając ich spełnić.

Mój były. Nie potrafiłem nazywać go jego imieniem. Miałem wrażenie, że kiedy je wypowiem, on mnie znajdzie. Głupie myślenie, ale nie mogłem nic na to poradzić. Poza tym odebranie mu imienia pomagało mi w udawaniu, że jest tylko koszmarem.

Cameron poruszył się, a ja wstrzymałem oddech. Czekałem aż się obudzi, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie miałem pojęcia co zrobiłbym gdyby otworzył oczy. Jak dużo wiedział o wydarzeniach z mojej przeszłości i o tym co się działo kiedy porozmawiałem z jego mamą? Ta kobieta paroma słowami zburzyła barierę, która trzymała mnie z dala od całkowitego rozpadu. Opowiadając jej o swoim życiu złamałem się. Płakałem siedząc na podłodze i mówiłem o wszystkim. O tym jak mój koszmar mnie poniżał, katował. Odseparował mnie od rodziny, przyjaciół. Wmawiał, że jestem gruby, bezwartościowy. Miał w sobie tak ogromną siłę, która ze mnie, chłopaka o mocnej psychice, zrobiła strachliwego, słabego dzieciaka.

„Jesteś silny”, usłyszałem w głowie słowa Camerona. Ponownie zatopiłem spojrzenie w śpiącym mężczyźnie i otuliło mnie ciepło. Zbliżając się do Archera przez ostatnie tygodnie, nie sądziłem, że poczuję przyjemne kołatanie serca, które odczuwa się na widok kogoś znaczącego. Powoli krok za krokiem szeryf zdobywał mnie. Nie podejrzewałem, że jeszcze kiedykolwiek coś takiego mnie spotka. Nie chciałbym go jednak skrzywdzić. On mnie kocha, pokazuje to swoimi oczami, gestami, zachowaniem.

Miłość miłością, ale do tego dochodzi pożądanie. Czy znów to poczuję? Jeżeli miałoby mnie coś łączyć z Cameronem, to on zechce seksu. W końcu do tego dochodziło pomiędzy dwojgiem ludzi. Natomiast ja nawet nie pamiętam jak to jest czuć chęć do tego. Mój koszmar sprawił, że seks nie był przyjemnością. Z czasem to zamieniło się w obowiązek, kartę przetargową. Płaciłem tym za to by mnie nie bił. Pozwalałem by mnie brał, wyżywał się, podczas gdy ja nic nie czułem. Leżałem jak kłoda, co z początku go złościło, a z czasem już nie robiło różnicy. Zrobił swoje i zasypiał, a ja przez chwilę mogłem odetchnąć. Chwilami czułem się jak zgwałcony, ale sam sobie to robiłem. Unikałem większego zła przez łóżko. Z czasem przestałem potrzebować, pragnąć. Przez to bałem się, że nie dam Cameronowi tego czego będzie potrzebował.

Szeryf poruszył się. Uniósł powoli powieki. Ciepło, miłość w jego oczach powiedziały mi wszystko o tym co czuł. Moje serce natychmiast na to odpowiedziało. Poruszył ręką, która leżała obok mnie. Jego otwarta dłoń zapraszała do tego, by ją chwycić. Zawahałem się, ale położyłem swoją dłoń na jego i nasze palce splotły się ze sobą. Razem, bez wymiany słów, zasnęliśmy ponownie.

 

*

 

Kolejny raz gdy się obudziłem dzień trwał w pełni. Z otwartego okna docierało do mnie rześkie, poranne powietrze. Wszystko wyglądało tak inaczej niż każdego minionego dnia. Obudziłem się w łóżku, a nie w szafie i znów było mi dobrze. Tak zwyczajnie dobrze. Nie chodziło tu o wygodę, ale o to co czułem. W nocy byłem pewny, że urodziłem się na nowo i rano mogłem to potwierdzić. Aczkolwiek trudno mi było w to uwierzyć. Postanowiłem jednak brać garściami to co dostawałem. Zanim znów uderzy we mnie smutna rzeczywistość.

Rozejrzałem się po pokoju, nie było w nim Camerona. Miejsce na jego połowie łóżka było już zimne, więc musiał wstać wcześnie. Nie oznaczało to jednak, że szeryf opuścił mój dom. Czułem jego obecność, chociaż bardziej zapach tego co przygotowywał.

Odrzuciłem na bok koc i wstałem z łóżka. Zrobiłem to za szybko, więc zakręciło mi się w głowie. Usiadłem na chwilę, aby to przeczekać. Nadal miałem na sobie wczorajsze ubranie. Powinienem się wykąpać i przebrać. Pęcherz również dawał o sobie znać, ale bardziej ciągnęło mnie do kuchni niż do łazienki.

Za drugim razem wstałem powoli, by nie powróciły zawroty głowy. Drzwi do sypialni były otwarte. Wszedłem do salonu skąd łatwo mogłem obserwować Camerona. Stał przy kuchence gazowej i nalewał na patelnię ciasto. Miał na sobie wczorajsze ubranie, co oznaczało, że nie był w domu. Tym razem jego strój ozdabiał fartuszek, który podarowała mi kilka dni temu Alma. Jeszcze go nie użyłem, bo nie gotowałem w domu.

— O cześć — przywitał się Archer, ujrzawszy mnie. Jego oczy rozbłysły na mój widok. — Mam nadzieję, że nie masz nic przeciw temu, że się rozgościłem. Znalazłem odpowiednie składniki i syrop klonowy, więc postanowiłem zrobić placki. — Odwrócił się do kuchenki by przewrócić pancakesy na drugą stronę. — Pomyślałem, że będziesz głodny, kiedy wstaniesz.

To było miłe i ciepło zrobiło mi się na sercu. Mój koszmar nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Zawsze on był najważniejszy. To ja musiałem wstawać wcześnie rano i przygotować mu smaczne śniadanie zanim wyszedł do pracy. Nigdy nie mogłem z nim jeść, bo zabraniał mi tego. Nie od początku, bo wtedy bym miał siłę by uciec, ale potem kiedy skutecznie zrobił mi pranie mózgu już się z niczym nie krył.

— Jestem głodny — odpowiedziałem. To, że w ogóle czułem głód także mnie zaskakiwało. Sunriver sprawiało cuda, a może robił to też mężczyzna przygotowujący nam śniadanie. — Lubię placki z syropem klonowym — przyznałem.

— Wspaniale. — Szeryf uśmiechnął się szeroko, a ja nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Kolejna niewiarygodna rzecz. Jeszcze tak niedawno niemożliwa. — Niedługo śniadanie będzie gotowe — dodał.

— W takim razie pójdę się ogarnąć — powiedziałem moim lekko zachrypniętym głosem.

— Dobrze, nie śpiesz się.

Skinąłem głową i już miałem odejść kiedy dotarło do mnie, że powinienem z nim porozmawiać o tym w jakim stanie mnie znalazł. W sumie nie tylko o tym. To będzie trudne, ale chciałem mu opowiedzieć wszystko to, co powiedziałem jego mamie. W głębi siebie czułem, że muszę to zrobić, by wykonać kolejny krok do przodu.

— Jak… Jak dużo powiedziała ci twoja mama?

— Nic — odpowiedział, kiedy ponownie nalał ciasto na patelnię. — Sam wydedukowałem parę rzeczy. Wielu się domyślam.

— To dobrze. Będzie łatwiej rozmawiać.

— Jeżeli nie chcesz, nie musimy… — zaczął, ale mu przerwałem.

— Chcę. Po raz pierwszy od dwóch lat chcę to zrobić.

— W takim razie zjemy i może dopiero potem porozmawiamy.

— Tak będzie najlepiej — przyznałem.

Wróciłem do sypialni skąd wziąłem ubrania na zmianę i udałem się do łazienki. Przez cały czas kiedy w niej przebywałem, biorąc prysznic czy choćby goląc się nie opuszczało mnie coś, co mogłem nazwać światełkiem, które rozpalało się we mnie. Nazwałem go małym skrawkiem nadziei, który rósł i był mi potrzebny by dalej walczyć.

2020/10/11

Skrawek nadziei - Rozdział 15

 Dziękuję za komentarze. :)


Cam

 

Chodziłem tam i z powrotem nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Nie potrafiłem być spokojny. Nie w takiej sytuacji. Co rusz patrzyłem na zamknięte drzwi, za którymi mogło dziać się wszystko.

— Szlag — burknąłem.

Potarłem spoconymi dłońmi o spodnie. Usiadłem na kanapie, po czym wstałem i wyszedłem na dwór. Na dworze było już ciemno. Jedyne światło, które padało wokół pochodziło od lampy wiszącej przy wejściu. Nie miałem pojęcia ile godzin minęło od czasu, kiedy byliśmy z Joshem u Whinksów. Wszystko to, co zdarzyło się później wymazało czas, ale pozostawiło wyraźne obrazy.

Pamiętam, że zadowolony wracałem, po tym jak odprowadziłem Josha. Czułem się tak niesamowicie, że kiedy odwiozłem psy, widać było po mnie każdą emocję, którą byłem upojony. Natychmiast stałem się obiektem żartów mojej rodziny oraz zostałem zaatakowany falą pytań, na które odpowiadałem milczeniem. Dla mojej rodziny było to odpowiedzią na wszystko.

Szybko od nich uciekłem z zamiarem dotarcia do domu, gdzie mógłbym zatonąć w świecie marzeń, które w mojej głowie zawsze się spełniają. Po tym jak wsiadłem do samochodu coś mnie jednak tknęło. Nagle poczułem, że muszę wrócić do Josha. Zapragnąłem go zobaczyć. Z nadzieją, że dobrze zareaguje na moją natrętną osobę pojechałem do niego. Zaparkowałem w stałym miejscu i niemalże przebiegłem odległość dzielącą mnie od domu Josha. W chwili kiedy stanąłem przed drzwiami chcąc zapukać, zobaczyłem, że są uchylone. Potem usłyszałem krzyk.

Natychmiast zadziałałem, wyjmując broń zza paska spodni. Nigdy się z nią nie rozstawałem, nawet kiedy kończyłem dyżur, bo czy na posterunku czy w domu zawsze byłem stróżem prawa. Wtargnąłem do wnętrza domu. Salon był połączony z kuchnią i nic tutaj nie wskazywało na to, że działo się coś złego. Po chwili, zza otwartych drzwi sypialni dotarł do mnie płacz, który rozdarł moją duszę na kawałki. Wszedłem tam gotowy na wszystko, ale nie na to co zastałem.

Josh leżał w szafie na kocach zwinięty w kłębek i płakał. Nie jak dziecko nawet, ale wył jak okrutnie zranione zwierzę, które potrzebowało pomocy. W tamtej chwili moje serce pękło. Schowałem broń i podszedłem do bezbronnego chłopaka. Nie zastanawiając się nad tym co robię chwyciłem go w ramiona niczym lalkę. Próbował się wyrwać, ale przytuliłem go mocno i zacząłem szeptać do ucha, że jestem z nim i jest bezpieczny. Nadal płakał, ale przestał się rzucać i wtulił się we mnie. Czułem jak się trzęsie całkowicie bezbronny. Poza tym, że dużo do niego mówiłem, nie wiedziałem jak mu pomóc.

W swoim życiu przeszedłem wiele różnych sytuacji zarówno w moim zawodzie jak i na gruncie prywatnym. Miałem do czynienia z różnymi ludźmi, często załamanymi, ale jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z kimś, kto wyglądał mi na kogoś skrzywdzonego zbyt mocno. Złamanego. W dodatku byłem uczuciowo związany z tą osobą i tym bardziej poczułem się bezradny. Potrzebowałem pomocy i była tylko jedna osoba, która mogła temu podołać. Moja mama.

Przyjechała natychmiast po moim telefonie. To z nią teraz Josh pozostawał zamknięty za drzwiami jego sypialni. Dla mnie trwało to wieczność. Chciałem iść do niego, być przy nim i go wesprzeć. Musiałem jednak dać mu czas na rozmowę z najlepszym terapeutą jakiego mógł spotkać.

Pozostawiłem otwarte drzwi i usiadłem na najwyższym schodku.

— Cholera — szepnąłem pod nosem, przecierając twarz dłońmi. — Cholera — powtórzyłem.

Wpatrzyłem się w ciemność przede mną. Nocne powietrze było ciepłe, wyczuwałem w nim zapach lata, w którym pachniały polne kwiaty, trawy, zioła. Wokół grały świerszcze i gdzieś z oddali dolatywał do moich uszu rechot żab. Niesamowity czas i piękno, które nie było niczym zmącone. Za to w czterech ścianach domu, w sercu chłopaka o różnokolorowych oczach, rozgrywał się dramat.

 

*

 

— Cam?

Ocknąłem się i w pierwszej chwili nie wiedziałem gdzie się znajduję. Szybko jednak rozpoznałem miejsce.

— Musiałem przysnąć — zwróciłem się do mamy. — Co z nim?

— Upadł. Potrzebuje ciebie, aby się podnieść.

Natychmiast wstałem ze schodów. Rozumiałem słowa matki o jaki upadek chodzi. Chciałem być tym, który Joshowi pomoże, ale nagle zwątpiłem w to czy dam radę. Przystanąłem w drodze do sypialni.

— A co jeżeli… — Wziąłem głęboki oddech. — Co jeżeli on nie zechce mojej pomocy lub nie będę umiał tego zrobić?

— Idź i sam sprawdź. — W jej oczach widniało przygnębienie i troska, ale dostrzegłem także pełne zaufanie co do tego, że jestem w stanie mu pomóc.

— Co on ci… — zacząłem, ale nie pozwoliła mi dokończyć.

— Nic ci nie mogę powiedzieć. Tylko on może to zrobić, ale nie naciskaj.

Skinąłem głową, a potem odwróciłem się w stronę drzwi i jeszcze raz wziąwszy głęboki oddech, wszedłem do środka. W pierwszej chwili nie zobaczyłem go w przyćmionym świetle. Dopiero po chwili ujrzałem dwudziestotrzylatka siedzącego na podłodze tuż przy łóżku. Opierał czoło o zgięte kolana, a rękoma obejmował nogi. Wyglądał na tak bezbronnego jak ja się teraz czułem. Nie wiedziałem co robić, ale on wiedział. Uniósł głowę. Oczy miał opuchnięte, czerwone, włosy zmierzwione jakby wiele razy próbował je wyrwać.

— Cam — wyszeptał tak cicho, że ledwie go usłyszałem. Jednakże to wystarczyło, abym upadł przed nim na kolana. Postępując ostrożnie jak z dzikim, zranionym zwierzęciem położyłem dłoń na jego policzku. Na chwilę zamarliśmy obaj, ale potem wtulił twarz we wnętrze mojej dłoni. Jego oczy wypełnione ogromną dawką bólu patrzyły w moje wyrażając potrzebę pomocy.

— Josh, jesteś silny…

— Potrzebuję czuć się bezpieczny — wyszeptał, a ja pochyliłem się i złożyłem delikatny pocałunek na jego czole, a później oparłem swoje o jego i powtórzyłem to, co nie było pustym frazesem. Tak czuję i chciałem, aby on wiedział, że to co mówię nie jest zabawą.

— Josh, kochanie, prędzej bym pozwolił obedrzeć się ze skóry i przypiec żywcem niż skrzywdzić ciebie i dać to zrobić innym. Za dużo czuję, aby nie otoczyć cię kokonem bezpieczeństwa. — Czułem, że drży. Chwycił palcami moją koszulkę i przyciągnął mnie bliżej siebie.

— Wierzę ci. Dziwne, ale wierzę. Nie sądziłem, że jeszcze tak będzie. Mówisz inaczej niż on. On tak nie mówił. Nie czułem od niego tego dobra. Nie odchodź — poprosił, przysuwając się bliżej.

Nie zrobiłem żadnego kroku, który by mógł go wystraszyć. Pozwoliłem mu się przytulić i na to, aby to on decydował, a ja poddawałem się temu szczęśliwy, że mogę z nim być. Byłem gotowy go chronić. Objąłem Josha, a on skulił się w moich ramionach. Umieściłem nos na jego szyi i czując jego cytrusowy zapach otuliłem się nim. Starałem się nie rozmyślać o tym o kim wspomniał, by nie zacząć się denerwować. Po prostu siedzieliśmy tak i nie wiem ile czasu to trwało. Nie to było ważne. Nie w świetle wieczornych wydarzeń.

Powoli zasypiał w moich ramionach, a ja siedziałem przy nim na podłodze i upewniłem się, że go kocham. W chwili kiedy zasnął, przeniosłem go na łóżko. Był lekki jak piórko i przy mojej posturze, pomimo swojego wzrostu, wydawał się kruchy. Okryłem go kocem i po tym jak upewniłem się, że głęboko śpi, poszedłem porozmawiać z mamą.

W kuchni podała mi herbatę i oboje usiedliśmy w kuchni przy stole.

— Podałam mu leki uspokajające. Nic mocnego. Przez jakiś czas będzie spał.

Nie pytałem co się takiego wydarzyło, że moja rodzicielka podjęła decyzję o podaniu leków. Zawsze była przeciw czemuś takiemu, ale bywały sytuacje, że nie miała wyjścia.

— Zostanę z nim — powiedziałem. — Dopóki będzie mnie potrzebował nie zostawię go. Wiem, że nie możesz powiedzieć mi co mówił, ale było źle?

Przez chwilę byłem pewny, że nie odpowie, bo tylko patrzyła na mnie milcząco. Dopiero kiedy, moim zdaniem, minęła cała wieczność zabrała głos:

— Nawet słowo ciężko nie potrafi określić tego co się działo. — Zamieszała herbatę. — Będzie potrzebował długiej terapii, ale da sobie radę.

— Jest silny — stwierdziłem.

— Jest — przyznała. — Ale sam długo nie podoła wszystkiemu. Otwiera się na innych dzięki tobie. Na swojej życiowej drodze spotkał zło i żałuję, że nie mogę ci o niczym opowiedzieć.

— Nie musisz. Łatwo domyślić się, że ktoś z kim był skrzywdził go na pewno psychicznie. Fizycznie prawdopodobnie też, ale znam takich, co potrafili zagnębić człowieka wmawiając mu najgorsze rzeczy — mówiłem. — Sama wiesz, że to ludzie, których cechuje przesadna zaborczość, egoizm, dowartościowują się poniżając drugą osobę, siejąc niepewność na każdym kroku. Stosują agresję i przemoc fizyczną czy też psychiczną lub obie te rzeczy.

Nie odpowiedziała. Nie musiała, bo znałem jej odpowiedź. Josh spotkał kogoś takiego i w głębi mnie zaczęła rodzić się nienawiść do tego człowieka, którego nigdy nie spotkałem.

— Chcę, aby facet znalazł się na mojej drodze — szepnąłem złowrogo. Miałem pewność, że będę chciał go zabić za krzywdy, które wyrządził Joshowi. To uczucie spotęguje się, kiedy chłopak opowie mi o wszystkim, gdyż czułem, że to co sobie wyobrażałem to tylko mała część ogromnej góry lodowej.

— Spokojnie. Nie nakręcaj się, Cameron.

— Trudno tego nie robić, mamo. Powiedział ci kto to jest?

— Nie. On nawet mówiąc o nim nie wspomina jego imienia. Podejrzewam, że kiedy myśli o tym człowieku nie nazywa go w żaden sposób.

— Jakby chciał wymazać wszystko co z nim związane — szepnąłem bardziej do siebie niż do niej.

Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, po czym odprowadziłem mamę do wyjścia. Poczekałem aż odjedzie. Zamknąłem zewnętrzne drzwi na klucz, przy czym odkryłem aż trzy zamki, które Josh zamontował. Wolałem nie myśleć czemu to zrobił, ale obiecałem sobie, że jeżeli tamten drań go szuka i znajdzie, to zrobię wszystko, aby już nigdy nie był w stanie skrzywdzić kogokolwiek.

Wróciłem do sypialni. Josh spał. Poprawiłem koc, którym był przykryty. Starałem się nie patrzeć na szafę, która była jego schronieniem. Prawdopodobnie spał w niej od kiedy wynajął ten dom. Przysiadłem na skraju łóżka i spojrzałem na niego. Nie mogłem nie zacząć zastanawiać się nad tym jakim był człowiekiem zanim przeszedł pranie mózgu. Na pewno nie był taki jakim go poznałem. To było łatwo wydedukować i nie potrzebowałem ani mojej mamy, ani opowieści Josha. Drobne kawałki układanki, które otrzymywałem dużo mi podpowiadały. Nie miałem jedynie pewności czy Joshua kiedyś wróci do tego jaki był. Jedno jednak wiedziałem na pewno. Nawet jeżeli zostanie takim jakim go poznałem, to w moich uczuciach nic się nie zmieni. Dla mnie zawsze będzie najważniejszy. Przecież kocham go.


2020/10/04

Skrawek nadziei - Rozdział 14

 Dziękuję za komentarze. :)

 

JOSH

 

Z początku przebywanie w pobliżu Camerona Archera krępowało mnie i bałem się go. Tak samo mocno bałem się sytuacji oraz wszystkiego co miało związek nie tylko z szeryfem, ale w ogóle z ludźmi. Każdy człowiek był dla mnie zagrożeniem. Mógł dowiedzieć się kim jestem i wydać mnie temu, przed którym uciekałem lub ktoś mógł mnie skrzywdzić. Na szczęście powoli wraz z mijającymi tygodniami, jak i z każdym spacerem dzielonym z Camem, było coraz lepiej. Nadal podchodziłem do innych osób z obawą, ale szeryf stawał się dla mnie kimś wyjątkowym. Polubiłem chwile, kiedy razem z psami chadzaliśmy po okolicznych polach, co dawało mi poczucie psychicznego odpoczynku, a tego potrzebowałem. Z chęcią słuchałem opowieści Archera, który nie raz się powtórzył, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem jego ciepły, głęboki głos i to jak kąciki jego ust potrafiły unosić się lekko kiedy opowiadał coś zabawnego.

Od czasu spotkania w jego domu rodzinnym, ciągle myślałem o tamtej chwili, kiedy mnie dotknął. Omal serce mi się nie zatrzymało kiedy poczułem jego dłoń na swojej. Na szczęście w jakiś niewytłumaczalny dla mnie sposób ono wciąż biło i nie chciałem uciekać. Pamiętam, że jego dłoń była duża, gorąca, sucha o chropowatej skórze. Mógłbym przysiąc, że miał kilka odcisków, co bardzo mi się spodobało. Były tak inne od dłoni, które znałem, a które mnie krzywdziły. Nie czułem niepokoju, kiedy Cameron mnie dotknął, a w chwili gdy powiedział, że mam w nim wsparcie i mogę czuć się przy nim bezpiecznie, uwierzyłem mu. Często wracałem wspomnieniami do tego momentu traktując je niczym koło ratunkowe przed koszmarami. Tak samo pomocne były takie chwile jak ta, która obecnie trwała.

— Nie wiem co ludzie mają w głowach, że tak postępują, ale czasami nie wiem czy się z tego śmiać, czy im współczuć — powiedział Cameron kończąc swoją opowieść o najdziwniejszych sytuacjach jakie go spotkały w związku z obecnością turystów. — Nie wiem ilu już zgubiło się w lesie. Wystarczyłoby jedynie przestrzegać podstawowych zasad i wszystko byłoby w porządku. — Na chwilę zamilkł, a potem dodał: — Wybacz jeżeli cię nudzę. Mówią, że jestem nudnym facetem.

W jego głosie usłyszałem niepewność. Tego nie spodziewałem się po tym mężczyźnie. Nie wyglądał mi na niepewnego siebie. Nie chciałem, aby się taki poczuł. Odwróciłem się do niego przodem i idąc tyłem powiedziałem:

— Nie jesteś nudny. Lubię jak opowiadasz — powiedziałem spoglądając na mojego towarzysza. Wysoka trawa łaskotała mnie po nogach, a jakiś patyk pękł pod moją stopą. Psy odbiegły niedaleko od nas, węsząc. Czułem się spokojny, rozluźniony i co najważniejsze bezpieczny. Przez tak długi czas nie spotkałem mężczyzny przy którym czułbym się w taki sposób.

— W jaki sposób się czujesz? — zapytał Cameron, co uświadomiło mi, że ostatnie zdanie powiedziałem głośno. Jego głos był szeptem i można powiedzieć, że wciąż była w nim niepewność. Może dzięki temu, nie zastanawiając się nad słowami, odpowiedziałem:

— Bezpieczny. Czuję się bezpieczny. — Uśmiech który mi posłał był bezcenny i automatycznie zrobiłem to samo.

— Bardzo chcę, abyś był bezpieczny — rzekł. Jego oczy posyłały w moją stronę dużo ciepła, życzliwości i tego co po tylu tygodniach łatwo można było z niego odczytać. Głębokie uczucie skierowane w moją stronę było tak wyraźne jak każde źdźbło trawy, która mnie otaczała. — Josh, wiem, że jeszcze długo nie zdobędę twojego zaufania — kontynuował — ale nie tracę nadziei na to, że kiedyś się tego doczekam. Wyczekuję też tego dnia, kiedy opowiesz mi o tym, co sprowadziło cię do Sunriver.

Obserwowałem go uważnie gdy o tym mówił. Jego całe ciało było napięte, jakby obawiał się, że słowa, które wypowiedział, cofną o krok lub dwa to co jest pomiędzy nami. Nawet nie wiedziałem co to takiego było. Nie chciałem tego klasyfikować. Tym bardziej nadawać temu nazwy oznaczającej coś więcej niż znajomość, mimo że prawdopodobnie tak było. Łączyła nas wyjątkowa więź. Na pewno od strony Archera, który choćby nie wiem jak próbował, nie potrafił ukryć swoich uczuć. Tak bardzo nie chciałem zranić tego wyjątkowego człowieka.

— Może kiedyś nadejdzie dzień, że opowiem o tym — odpowiedziałem przystając w miejscu. — Może kiedyś poznasz prawdę o mnie — dodałem.

— Będę czekał na to cierpliwie.

Szczekanie psów zwróciło naszą uwagę na to co robią. Po chwili poznaliśmy powód ich zachowania. Z oddali zbliżali się jeźdźcy na koniach i scena przypominała tę sprzed kilku tygodni, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy tutaj braci Whinks. Od tamtej pory dość często widywaliśmy ich, ale ani razu sytuacja nie przypominała tej z pierwszego spotkania.

— Historia lubi się powtarzać — rzekł szeryf, jakby czytał mi w myślach.

Jeźdźcy podjechali do nas i obaj synchronicznie zdjęli kapelusze, teatralnie kłaniając się.

— Serdecznie panów witamy. Jak miło was tu razem spotkać — powiedział John Whinks.

Powoli nauczyłem się ich rozpoznawać. John miał dłuższe włosy i ciągle rozburzone, a Jack krótsze oraz czesał je na prawą stronę, W dodatku na brodzie miał białą bliznę.

— Hej, chłopaki — przywitał się Cam. — Nie wiem czy to samo mogę powiedzieć o was.

— No widzisz, Jack, ledwie przeszkodzimy w randce, a już jesteśmy niemile widziani. — Zauważyłem kątem oka, że Archer pokręcił głową z uśmiechem.

— To może, John, sprawilibyśmy, aby było inaczej. Co ty na to?

— Też jestem tego zdania, Jack.

— Co wy kombinujecie, chłopcy? — Cameron założył ręce na piersi.

— Nalewka ciągle na was czeka i poczęstunek. My z mamą serdecznie zapraszamy — powiedział John.

— Jeżeli nie skorzystacie, to znów od mamy reprymendę dostaniemy. — Cmoknął Jack.

— Dobra, dobra — powiedział Cameron. — Wy mnie nie bierzcie pod włos.

— Szeryfie, wcale tego nie robimy. Prawda, Jack?

— Zdecydowanie prawda, John.

Byli zabawni, kiedy w ten sposób mówili. Nie przerażali mnie tak bardzo jak dawniej. Kiedy po raz pierwszy natrafiłem na tych wielkoludów chciałem natychmiast uciekać i szukać innego miejsca dla siebie. Nie chciałem mieć do czynienia z tak dużymi mężczyznami. Z łatwością mogliby mnie skrzywdzić. Teraz już wiedziałem, że nie zrobiliby tego. Może po pijanemu awanturowali się, za każdym razem kłócili się ze sobą, jednak na trzeźwo zgadzali się ze sobą jak nikt inny. Z biegiem czasu nauczyłem się, że są niegroźnymi miśkami, którzy nie zrobią nikomu krzywdy. Do tej wiedzy musiałem dojrzeć. Pomogły w tym te spotkania i obecność Camerona.

Śmiech całej trójki sprowadził moją uwagę do prowadzonej rozmowy.

— To w takim razie nie wiem jakich argumentów mam użyć byście zgodzili się na poczęstunek — rzekł John z udawanym smutkiem, przy czym jego oczy błyszczały psotnie i przyjaźnie.

— Chętnie was odwiedzimy. — Zamarłem, słysząc swój głos. Poczułem jak moje policzki robią się gorące, kiedy spojrzały na mnie trzy pary zaskoczonych oczu. Moje serce zaczęło bić znacznie szybciej, ale powróciło do normalnego stanu, kiedy na ustach Camerona pojawił się uśmiech, a w jego oczach duma. To mnie upewniło, że zrobiłem dobrze. Za mną pozostał kolejny krok do normalności.

 

*

 

Farma Whinksów była ogromnym miejscem, w którego centrum znajdował się duży, jednopiętrowy dom w stylu kolonialnym. Przestrzeń wokół niego została zagospodarowana krótko skoszonym trawnikiem oraz kilkoma drzewami. Tuż przy domu rosło mnóstwo wielobarwnych kwiatów. Niedaleko znajdowały się dwie połączone ze sobą stodoły i stajnia, od której prowadziło przejście na rozległe trawiaste tereny ogrodzone drewnianym płotem. Na padokach znajdowały się cztery pasące się konie. Jeden głośno zarżał.

Ruszyłem w stronę ogrodzenia jakby przyciągany magią majestatycznych zwierząt. Dwa z nich były czarne jak noc. Nie znalazłem ani jednej różnicy pomiędzy nimi. Miałem jednak pewność, że gdybym przebywał z nimi długo, to nie miał bym problemu z ich rozróżnieniem.

— To Pride i Spirit — powiedział Jack podchodząc bliżej mnie, ale nie naruszając mojej przestrzeni. Postawił jedną stopę na najniższej desce ogrodzenia, a łokcie oparł o tę najwyższą pochylając się. — Pochodzą od tej samej klaczy, ale nie urodzili się razem wbrew temu jak wyglądają niczym bliźniaki jednojajowe. Dzieli ich dwa lata różnicy. Tamta klacz z białym trójkątem na łbie to ich matka Nell. A ten dereszowaty koń to Lovely. Huncwot z niego nie byle jaki. Nie lubi jak się na nim za długo jeździ, ale kocha smakołyki. Dasz mu jabłko i będzie chodził za tobą jak pies.

— Raz chciał mi zjeść kapelusz, bo sądził, że ukrywam pod nim coś dobrego. — Zaśmiał się Cameron stając obok mnie.

Spojrzałem na jego profil. Z bliska widać było na jego szczęce wykluwający się ciemny zarost. Naszła mnie ochota by przesunąć po nim palcami, by poczuć to kłujące uczucie, które dawniej tak lubiłem pocierając policzek kochanka. Jakby to było gdybym nie miał doświadczeń, które mnie zniszczyły. Czy wtedy spotkałbym Archera? Jeżeli tak to odpowiedziałbym na jego uczucie?

W chwili kiedy zadałem sobie w myślach to pytanie, szeryf odwrócił głowę w moją stronę. Spojrzał prosto w moje oczy. Poczułem przeszywający mnie dreszcz, ale nie miał on nic wspólnego ze strachem. Jego jasnoszare oczy wtopiły się w moje. Co mnie zaskakiwało, chciałem w nich zatonąć i tak pozostać, bo w tej jednej chwili naprawdę poczułem co to znaczy bezpieczeństwo. W momencie całe zło zniknęło, a Cam stał się moim wybawieniem. Moim kołem ratunkowym w koszmarze. Moim szczęściem.

Głos we mnie wołał, że znam odpowiedź na swoje pytanie i jest ona twierdząca. Wstrzymałem oddech. Zadrżałem. Moje serce zaczęło bić mocniej, a ja odnosiłem wrażenie, że bije ono w rytmie melodii, którą poznawałem po raz pierwszy. Nie mogłem nic zrobić, by to przyjąć, odrzucić. Po prostu stałem nie dotykając tego mężczyzny, a jakby scalony z nim przez niezwykłe połączenie. Tworzący całość z dwóch połówek, które się odnalazły.

— Ja… — Ja i Cameron odezwaliśmy się w tym samym czasie, ale żaden z nas nie mógł nic więcej powiedzieć. Mimo, że dla nas zniknął cały świat, to my nie zniknęliśmy dla świata, który przypomniał o sobie głosem kobiety:

— Jak zwykle moje chłopaki zamiast zaprosić gości do domu, to pokazują im konie.

Razem z szeryfem spojrzeliśmy w stronę domu, gdzie na werandzie, na wózku inwalidzkim siedziała drobna, siwowłosa kobieta. Szeroko się do nas uśmiechała i poczułem płynące od niej, niezwykłe ciepło. Buck i Blue od razu do niej pobiegły.

Upewniłem się w tym wrażeniu podczas bardzo miłego spotkania. W pięcioro usiedliśmy w kuchni, która była bardzo przytulna, pachniało w niej ziołami i świeżo pieczonym ciastem. Pani Whinks okazała się wesołą, rozmowną kobietą, a jej synowie bardzo o nią dbali. Opowiedziała mi historię swojego wypadku, od czasu którego jeździła na wózku. Mówiła jak wpierw załamała się, ale potem znalazła w sobie siły do życia i świetnie dawała sobie radę. Owszem, potrzebowała pomocy, ale przeważnie radziła sobie sama. Stała się dla mnie przykładem tego, że po przeżyciu koszmaru człowiek jest w stanie upaść, ale potem trzeba odnaleźć w sobie siły i znów żyć w pełni. Bardzo dużo do myślenia dała mi rozmowa z nią, a także to co od niej mentalnie odbierałem. Miałem wrażenie, że ona wyczuwała to, co siedzi we mnie i chciała pomóc. Czułem się podbudowany i na tyle silny wewnętrznie, że w czasie powrotu do domu musiałem jakoś inaczej wyglądać, bo Cameron z trudem odrywał ode mnie oczy, kiedy mnie odprowadzał. Najpierw było to krępujące, ale wszystko zmieniło się, kiedy przypomniałem sobie sytuację przy ogrodzeniu, to co wtedy poczułem, jak on na mnie patrzył, że dotarło do mnie kim dla mnie jest. Od dwóch, właściwie mogę śmiało przyznać, że od dwóch i pół roku pierwszy raz czułem się szczęśliwy.

Bardzo żałowałem, że tak szybko dotarliśmy do mojego domu. Na dworze już się lekko ściemniało kiedy pożegnałem się z psami i Archerem.

— Do zobaczenia jutro — powiedział Cameron odchodząc. Nie miałem problemów by odczytać z niego to, że chciał mnie objąć, ale z tego zrezygnował.

Patrzyłem jak odjechał zabierając psy, zanim wszedłem do domu. Do pustego domu, w którym głucha cisza każdego dnia stawała się coraz trudniejsza do zniesienia. Najpierw mi to nie przeszkadzało i gdziekolwiek byłem szukałem właśnie tego. Tak samo było od kiedy zamieszkałem w Sunriver. Jednak w ostatnich dniach to się zmieniało. Podejrzewałem, że to nie tylko przez rodzącą się zmianę we mnie, ale i zacząłem więcej czasu spędzać z ludźmi. Nie było ich wielu w moim otoczeniu, ale patrząc na to co było, wydawało mi się, że to tłumy.

Czując się zmęczony postanowiłem, że wezmę kąpiel, a potem pójdę spać. Udałem się do sypialni po piżamę i nagle upadłem na kolana czując jak ból głowy uderza we mnie, a wspomnienia atakują z ogromną siłą.

 

Pięć lat wcześniej.

 

Wpadłem do swojego pokoju i wziąłem plecak, w którym miałem moje rzeczy na trening. Odkąd na osiemnaste urodziny dostałem od znajomych karnet na basen starałem się kilka razy w tygodniu tam chodzić. Lubiłem pływać i zdecydowanie poprawiało mi to kondycję, którą przez ostatni czas straciłem spędzając czas jedynie przed komputerem.

Zbiegłem po schodach na dół, a potem wszedłem do kuchni, gdzie mój brat stał przy otwartej lodówce i wyjadał resztki dzisiejszego obiadu. Pacnąłem go w głowę, a on burknął pod nosem:

— No co, pacanie?

— No nic. Zamknij lodówkę. — Sięgnąłem ponad jego głową po kubek jogurtu truskawkowego zanim zamknął drzwi.

— Idziesz na basen? — zapytał.

— Idę, a potem na pizzę z kumplami. — Otworzyłem jogurt i wyjąłem łyżeczkę z szuflady. — Musimy obgadać plany wakacyjne.

— Coś ciekawego planujecie?

— Namioty, jezioro i mnóstwo piwka.

— Ciekawe kto wam kupi. Nie macie jeszcze dwudziestu jeden lat. — Zaśmiał się Johnny. — Ciekawe skąd weźmiecie piwko.

— Ma się te sposoby, dzieciaku.

— Nie jestem dzieckiem. Mam piętnaście lat — oburzył się Johnny.

Uśmiechnąłem się do niego szeroko i miałem odpowiedzieć mu świńskim żartem, ale przeszkodziła mi w tym mama.

— O, moi dwaj synkowie razem. Ostatnio to niecodzienny widok — powiedziała. — Mam dla was zadanie.

— Nie dla mnie, mamuś. Idę na basen, a potem…

— Na randkę? — zapytała przerywając mi wypowiedź. Położyła ręce na biodrach wpatrując się we mnie.

— Nie. Z Robem to już koniec. — Z Robem chodziłem miesiąc i poprzedniego dnia zapytał mnie czy możemy się spotykać ze sobą, ale nie na wyłączność. Chciał także widywać się z innymi chłopakami, a wczoraj zaproponował trójkąt. Po tych słowach nie wytrzymałem i walnąłem go w twarz. Możliwe, że zrobiłem to zbyt mocno, bo długo jęczał leżąc na ziemi, ale miałem nadzieję, że zapamięta lekcję. Nigdy nie chciałem mieć otwartego związku. — Jestem wart więcej — dodałem. Wrzuciłem pusty kubek po jogurcie do kosza i umyłem łyżeczkę. — Na razie kończę z chłopakami, skupiam się na przyszłych testach, a potem wakacje.

— A na pewno nie chcesz mi pomóc w ogrodzie?

— Ja nie, ale Johnny na pewno pomoże. — Wyszedłem zanim mój brat zaczął się awanturować. W myślach obiecałem mu, że wezmę dla niego pizzę na wynos, bo był moim bratem i będzie mu się należało za to cierpienie jakiemu podda go mama przy plewieniu rabatek. Ja będę się świetnie bawił na basenie, a potem na spotkaniu.

Wychodząc z domu od razu zadzwoniłem do Willa i Heather, moich najlepszych przyjaciół, którzy miałem nadzieję, że pozostaną ze mną na zawsze.

 

Obecnie

 

Oddychałem szybko, kiedy wspomnienie uciekło. Mimo że bardzo bolała mnie głowa, większy ból czułem w mojej duszy, która rozdzierała się na strzępy. Tak bardzo tęskniłem za moją rodziną i przyjaciółmi. Oddałbym wszystko, nawet swoje życie, by chociaż przez chwilę móc ich zobaczyć. Dowiedzieć się czy z nimi wszystko w porządku, ale prędzej pozwolę, aby on mnie dopadł, niż pozwolę na to, aby oni za kontakt ze mną stracili Johnny’ego.

Płakałem kiedy na czworakach wszedłem do szafy. Cały trząsłem się i krzyknąłem kiedy niemalże fizycznie poczułem uderzenie w brzuch. Cios, który nieraz on mi zadawał.

 

Dwa lata i tydzień wcześniej

 

— Jesteś niczym. Jesteś gównem i do niczego się nie nadajesz! — krzyczał kopiąc mnie.

Leżałem na podłodze kryjąc głowę pomiędzy rękami. Ktoś kto miał mnie kochać katował mnie, bo chciałem wyjść z domu. To było coś czego zabronił mi miesiąc wcześniej. Więził mnie, wyszydzał, gnębił psychicznie co było gorsze od fizycznych ran. Te z czasem goiły się, ale te psychiczne pozostawały rozdrapane odbierając mi siłę walki. Nie pozostało we mnie nic z tego kim byłem i jaki byłem. Stałem się trzęsącym, przerażonym wrakiem czegoś co w jego oczach już nie było człowiekiem.

— Zabiję cię! Rozumiesz?! — Chwycił mnie za włosy i pociągnął.

— Przestań, błagam!

— Stul dziób nieudaczniku. Chciałeś uciec. Wykorzystałeś chwilę mojej nieuwagi. Czeka cię kara.

— Chciałem tylko wyjść na spacer. — Rozpłakałem się. Tak bardzo żałowałem chwili, kiedy go spotkałem. Przeklinałem tamtą noc w klubie i jedyne czego chciałem to zniknąć.

— Na spacer? Potem poszedłbyś do twojej zapchlonej rodzinki. Tęsknisz za nimi co? Ale nie jesteś ich. Jesteś mój. Jesteś moją własnością. — Puścił moje włosy, a ja z jękiem uderzyłem twarzą w podłogę. Po chwili poczułem jak do ust wpływa mi krew z rozciętej wargi. — Zawsze będziesz mój. Prędzej cię zabiję niż pozwolę odejść. Zbliżysz się choćby do swojej rodzinki, to twój brat zniknie i nikt go już nie znajdzie zasrany kundlu! — Wrzasnąłem, kiedy kolejny raz, tym razem mocniej niż poprzednio, kopnął mnie w brzuch. Potem już mogłem tylko krzyczeć i słyszeć jak mnie wyzywa, niszczy mi psychikę i zabija ostatnią część mnie, która była normalna.

 

 

Obecnie

 

Wciąż krzyczałem. Płakałem. Kuliłem się do pozycji embrionalnej jakbym próbował się schować przed nim, jego ciosami, wyzwiskami. Nie wiedziałem gdzie jestem.

Chciałem umrzeć.

Zniknąć.

Przestać istnieć.

Nie czuć.

Nagle stało się coś co w jednej chwili odegnało całe zło. Poczułem otulające mnie ramiona, a potem dotarł do mnie ciepły, najukochańszy głos na świecie.

— Trzymam cię. Jesteś bezpieczny.