2021/06/27

W rytmie miłości - Rozdział 4

 Cześć. Zapraszam na kolejny rozdział. :)

Na Bucketbook można kupić trzecią część "Partnerów". Do końca czerwca wszystkie moje poprzednie ebooki można kupić 10% taniej.

Dziękuję za komentarze i miłego czytania. :)


 

— Mam cię w łeb walnąć czy co?

— Hm? Mówiłeś coś?

Quinn miał ochotę faktycznie przyłożyć Elliottowi, który w czasie całej ich rozmowy jedynie fizycznie siedział z nim w pokoju.

— W ogóle nie słuchasz tego co mówię.

— Słucham. Zastanawiałeś się jaką koszulę weźmiesz na dzisiejszą imprezę. — Już po swoich słowach Ross zrozumiał, że ten temat już dawno minął. Wziął ozdobną poduszkę ze swojego łóżka, na którym siedział opierając się o ścianę i wcisnął w nią twarz. — Masz rację walnij mnie.

— Żeby to pomogło, to bym to zrobił. — Zaczął obracać się na obrotowym krześle, które zawsze stało przed biurkiem jego przyjaciela. Po chwili zatrzymał się, mówiąc: — Po co to robię, porzygam się.

Wstał i przeniósł się na łóżko. Opadł na nie tak zamaszyście, że zaskrzypiało.

— Uważaj, kurwa, bo zniszczysz mi łóżko.

— W sumie już raz to zrobiłem. Ale to nie była moja wina, że te pręty trzymające materac były takie słabe. Wracając jednak do tego co mówiłem… Do tematu koszuli zaraz wrócimy — wtrącił. — Christopher chyba nie chce zamieszkać ze mną i moim tatą.

— Nadal nie mogę uwierzyć w to, że wasi rodzice się pobierają. A jak mama Chrisa zajdzie w ciążę z twoim tatą, to będą mieć piękne dzieci. Wiesz, ona ma skórę koloru mlecznej czekolady, on jest biały… Co, nie podoba ci się ten pomysł? — zapytał Elliot dostrzegając, że przyjaciel jest zielony na twarzy.

— Dlaczego musiałeś mi powiedzieć o tym, że oni będą uprawiać seks? To mój tata. Bleee.

— Wiesz, twój tata uprawiał już seks. Inaczej ciebie nie byłoby na świecie. — Rzucił w Quinna poduszką.

— Dobra, ale ja nie muszę o tym myśleć. Dla swoich dzieci ich rodzice nie uprawiają seksu i na odwrót. Rodzice niech dalej sądzą, że ich dzieci tego nie robią.

— Ja nie robię — rzucił Elliott i skrzywił się. Jak zawsze jego język wyprzedził mózg.

— I dlatego trzeba ci znaleźć chłopaka — rzekł Quinn wbijając palec z pierś przyjaciela. — Takiego, który dobierze ci się w końcu do spodni.

— Dziękuję, nie pożyczam spodni — zażartował, doskonale wiedząc o co chodzi Greenwoodowi. Oberwał za to tą samą poduszką, którą wcześniej rzucił w Quinna. — No co, nie każdy chce zaraz uprawiać seks. Mnie zależy na miłości. Z tym wiążę seks. Będę z tym czekał nawet do trzydziestki.

Quinn otworzył usta jakby miał coś powiedzieć, ale machnął ręką. Przyjaciel go osłabiał.

— Zmienisz zdanie jak poznasz gorącego faceta. Też mówiłem, że chcę czekać, a pojawił się Max i wszystko się zmieniło.

Elliott z łatwością wychwycił jak przemieniał się głos przyjaciela, kiedy mówił
o swoim chłopaku. Stawał się czuły i ciepły, bez tej zwykle towarzyszącej mu nuty infantylności i żartobliwości. Również twarz przyjaciela ulegała przeobrażeniu. Każdy kto w takiej chwili spojrzał na Quinna wiedział od razu, że chłopak jest zakochany po uszy.

— Ty naprawdę kochasz Maxa.

— No. Kocham jak głupiec. Szaleję za nim. Chciałbym ciągle z nim być. Przy nim — rozmarzył się Greenwood. — Już nie mogę doczekać się jak spotkania na imprezie. Potańczymy. Szkoda, że nie chodzi do naszej szkoły, bo byśmy się po rozpoczęciu roku szkolnego mogli często widywać, ale damy radę. Po zakończeniu szkoły idziemy na tę samą uczelnię i chcemy wynająć razem mieszkanie.

— Macie wielkie plany. — Zdaniem Elliota, to było zbyt szybkie, ale nie wtrącał się. — Totalnie i niezaprzeczalnie wpadłeś — stwierdził chłopak i ponownie rzucił w przyjaciela poduszką. Ten ją złapał i przytulił głośno wzdychając.

Ross odwrócił spojrzenie od Quinna i skierował wzrok w drugi kąt swojego niewielkiego, zagraconego pokoju. Też chciałby czegoś takiego dla siebie. Może nawet czegoś większego ze ślubem w przyszłości. Nigdy nie był typem, który chce mieć wiele miłostek, chłopaków na koncie czy zaliczonego seksu, bo nie wypada być prawiczkiem czy dziewicą. Według niego bardzo wypada. Wierzył, że jak pojawi się ta jedyna osoba, to to doceni. Zamierzał czekać na takiego kogoś tyle ile będzie trzeba. Owszem nie chciał czekać do śmierci, ale w końcu spotka tego dla którego jego serce mocniej zabije. W sumie biło mu już tak serce do pewnego streamera Ryana, ale to nie miało szans. Niemniej nie mógł wyprzeć z głowy ich rozmowy na czacie. Później, w nocy napisał do niego prywatną wiadomość, ale niestety jeszcze nie dostał odpowiedzi. Nie chciał sobie na razie zawracać tym głowy.

— To mówisz, że Christopher nie chce się do was wprowadzić? — Elliott powrócił do wcześniejszego tematu rozmowy.

— Noo, wyobrażasz to sobie? Wczoraj wieczorem jeszcze do niego zadzwoniłem, ale tak gadał jakby nie chciał.  Przecież u nas będzie miał lepsze warunki. No i Sophie stąd będzie mieć bliżej do swojej szkoły. Nie rozumiem go. — Wzruszył bezradnie ramionami. Nie sądził, że to go tak przybije. Uwielbiał Chrisa i uznał, że mieszkanie z przyjacielem pod jednym dachem będzie świetne. Zawsze chciał mieć brata.

— Czasami nawet z małego gniazda trudno się wynieść. Może potrzebuje czasu, aby przyzwyczaić się do tej myśli. Nie jest łatwo zmienić miejsce zamieszkania i nie czuć się tam jak obcy.

Greenwood pokiwał głową.

— Może masz rację. I wiesz co? Sprawię, że będzie czuł się jak w domu. — Uśmiechnął się szeroko. — Teraz jak to przedyskutowaliśmy, to pomóż mi wybrać koszulę.

Podniósł się z łóżka i podszedł do kilku koszul zawieszonych na wieszakach. Wszystko przywiózł ze sobą, kiedy Elliott powiedział mu, że na pewno nie przyjedzie do jego domu, bo musi dzisiaj nagrywać zapasowe odcinki. Na szczęście skończył to robić, zanim pojawił się chłopak.

— Tej różowej nie ubiorę, bo nie pasuje mi do włosów. — Odłożył jedną z koszul. — Nie wiem po co ją wziąłem. Wyobrażasz sobie mnie w tej koszuli?

— Co chcesz od swoich włosów?

— Są pomarańczowo czerwone. Dziwne. Róż do rudego moim zdaniem nie pasuje. Ale zobacz tę zieloną. — Zdjął koszulę z wieszaka i przyłożył do piersi. — Co o tym sądzisz?

— Ja wiem… Chyba może być. — Nie znał się na modzie.

— Może? Jest moim numerem jeden. W ogóle co ty na siebie założysz?

Elliott spodziewał się tego pytania. Znał Quinna. Chłopak bywał często tak stereotypowy, jak nikt inny. W dodatku jeżeli chodziło o wyjście na imprezę wręcz to się wzmacniało. Uwielbiał się ubierać, przebierać i tym samym go torturował. Także trochę z obawą odpowiedział ja jego pytanie.

— Zwykła koszulka i dżinsy.

— Co?! — pisnął zbyt wysoko Greenwood. — Jakie dżinsy? Mam nadzieję, że te wąskie w których twój tyłek wygląda seksi, że sam bym miał na ciebie ochotę, gdybyś nie był jak brat i gdybym nie miał Maxa. Moje koszule poczekają. Zobaczmy w co ciebie możemy ubrać. — Odwrócił się w stronę szafy przyjaciela i ją otworzył.

Pół godziny później pokój Elliotta był zawalony jego ubraniami a on sam znajdował się pod nimi z nieszczęśliwą miną. Za to Quinn wyglądał tak jakby właśnie schwytał największe szczęście za nogi. W dłoni trzymał najbardziej wąską koszulkę jaką znalazł i niewiarygodnie obcisłe spodnie.

— Ja się w to nie zmieszczę — jęknął Ross. — Spodni na pewno nie wcisnę na tyłek.

— Zmieścisz się i wszystko wciśniesz. Nawet miejsce na jajka będziesz miał. Spokojna twoja głowa. Będziesz gorąco wyglądał. — Wyszczerzył się Quinn.

Elliott nie chciał wyglądać gorąco. Chciał czuć się swobodnie w tym co założy na siebie. Lubił szersze koszulki i niedopasowane spodnie a te, które trzymał Quinn były wg niego zbyt opinające.

— Będzie mi wszystko widać. Ja to nie ty.

— Nic ci nie będzie widać. No chyba, że ci stanie to zarys penisa będzie, ale zawsze jakiś gorący facet będzie mógł się zająć problemem, co nie?

— Za co zostałem pokarany tobą? Za jakie grzechy? — jęknął Elliott i ukrył się pod stertą swoich ubrań, która razem z nim zajmowała miejsce na łóżku.

Quinn przykucnął przy łóżku i uniósł jeden z swetrów przyjaciela odsłaniając jego twarz. Potem uśmiechnął się słodko do chłopaka i rzekł:

— Ale i tak mnie kochasz, prawda?

— A kysz szatanie. Nigdzie nie idę. — Ponownie zasłonił twarz swoim swetrem. Potem uszy, kiedy doleciał do niego radosny śmiech przyjaciela. Uwielbiał Greenwooda mimo wszystko.

 

*

 

Tobias Grant zastał swoją ciocię w salonie. Podlewała kwiaty, mówiła do nich, a one odwdzięczały się jej pięknem. Nawet te, które biorąc od kogoś lub kupując, nie wyglądały najlepiej, teraz zachwycały. Czasami czuł się jak te jej kwiaty. Też był zemdlały, nijaki, kolczasty, jak niektóre z jej kaktusów. Wzięła go pod swoje skrzydła wraz z jego bratem i pozwoliła im wypięknieć. Nawet  kolce w nim złagodniały. On i Oliver mieli wspólnego ojca sukinsyna i różne matki, które w tym samym czasie ten drań zapłodnił. Potem równie szybko je zniszczył. Czasami Tobias zastanawiał się ile jeszcze może mieć braci i sióstr. Jego ojczulek nie umiał trzymać kutasa w spodniach, Brał wszystko co mu się nawinęło i było kobietą. Miał wygląd i charyzmę, więc każda, którą miał na oku rozkładała przed nim nogi. Także mógł mieć jeszcze rodzeństwo gdzieś w świecie. Szczęściem jedynie było to, że znał swojego jednego brata.

Obie kobiety były przyjaciółkami, zanim zaszły w ciążę z tym samym facetem. Potem kiedy jego mama zmarła przy porodzie, mama Olivera wzięła go pod swoje skrzydła wychowując jak swojego. Nigdy nie uwolniła się od skurwiela, który znęcał się nad  nią, zdradzał i w końcu pewnego letniego poranka zabił, oskarżając o to co sam robił, a świadkiem tego byli jej dwaj piętnastoletni synowie. Trafił do więzienia, a oni pod opiekę babci. Gdy ta zmarła przygarnęła ich niesamowita kobieta, na którą właśnie patrzył. Nie była jego ciocią z krwi i kości. To była młodsza siostra mamy Olivera. Mogła go zostawić, oddać do domu dziecka, ale adoptowała również jego. Nie miała z tym problemów. Szczególnie kiedy odebrano prawa rodzicielskie ich ojcu - mordercy i homofobowi. Nigdy nie zapomni jak ufny wtedy Oliver wyznał skurwielowi, że jest gejem. Sama myśl o tym sprawia, że włosy na karku mu się jeżą, a dłoń zaciska w pięść.

— Nie wiem o czym myślisz, ale uspokój się. To minęło.

Ciepły głos dobrej duszy, natychmiast wyrwał Tobiasa z mrocznych korytarzy przeszłości. Rzadko się to działo, ale niestety potrafił tam wracać.

— Nie warto wspominać — szeptała Martha Graham.

— To samo uderza w najmniej spodziewanym momencie. Pomyślałem o tym co zrobił Oliverowi.

— Twój brat wiele przeszedł, ale miał ciebie i mu pomogłeś. — Ciemne oczy kobiety uważnie obserwowały siostrzeńca. Tym dla niej był i zawsze będzie.

— Dziękuję ci, że możemy z tobą mieszkać.

— Jesteśmy rodziną. Trzeba sobie pomagać, więc mógłbyś wynieść śmieci?

Tobias roześmiał się. Choćby był w najgłębszej czarnej dziurze, to ciotka zawsze rozkaże mu, aby wyniósł śmieci, odkurzył, wykosił trawnik czy zrobił cokolwiek fizycznego, aby nie mógł myśleć. W przeciwieństwie do niego każdy narzekałby na te prace, ale on wykonywał je z radością. Oliver czasami stukał go palcem po głowie i mówił, że jest wariatem. Oliver rozumiał go bardzo dobrze. Poza więzami braterskimi łączyła ich też wspólna, niezbyt dobra przeszłość. To ich zbliżyło i jeden za drugiego oddałby życie.

— Wyniosę śmieci.

Ruszył w stronę kuchni, która była umieszczona w innej części domu. Zatrzymał go jednak głos ciotki.

— Wybierasz się na dzisiejszą imprezę szkolną?

— Sam nie wiem.

— Przygotowywałeś plakat. Wyglądało na to, że chcesz iść.

— Emilly mnie namówiła, kiedy zobaczyła moje rysunki graficzne. Nie planowałem dzisiaj wychodzić.

— Przysięgam, że ta dziewczyna wszystko wypatrzy — rzekła Martha.

Mając trzydzieści trzy lata była energiczna, wesoła, ekstrawertyczna i właśnie ta otwartość zjednywała jej od zawsze ludzi. Wszędzie było jej pełno, a bezczynne siedzenie traktowała jak stratę czasu.

— Kiedy sprowadziliśmy się tutaj przyszła z ciastem dyniowym i od razu wiedziała kim jestem i, że mam dwóch synów, którzy nie są moi z urodzenia.

— Taka jest. Poznałem też jej brata Elliotta i jest dziwny.

— Jak bardzo dziwny, dziwny?

— Ciociu, muszę wynieść śmieci o czym mi zaraz przypomnisz i nie, Elliott, nie jest w moim typie.

Sam nie miał pojęcia jaki jest jego typ. Spotykał się z różnymi chłopakami. Tymi delikatnymi i tak zwanymi prawdziwymi samcami. Z tymi dobrymi i tymi złymi facetami z ulicy, którzy nie zawsze chcieli pokazać się z chłopakiem. Pojawiała się chemia i szedł z nimi do łóżka. Bywał w związkach, również z dziewczynami, ale krótkich i nieudanych. Miał dopiero osiemnaście lat i nie czuł potrzeby wiązania się z kimś na stałe. Teraz też tak będzie. Niczego innego nie planował. Spotka kogoś i będzie wiedział, że to tylko na jedną noc, by podrapać swędzenie lub na kilka randek. Niczego więcej mu na razie nie potrzeba.

Wziąwszy worek ze śmieciami wyszedł tylnymi drzwiami przez kuchnię. Popołudniowe słońce natychmiast go oślepiło. Jeszcze było na tyle wysoko, że nie zdążyło się schować za rosnące drzewa w niewielkim ogrodzie cioci. Po raz pierwszy mieszkali w domu. Dlatego tak bardzo doceniał to, że mógł po prostu wyjść do ogrodu, usiąść przy stojącym na trawie stoliku i cieszyć się tym co jest wokół. Wcześniej jego domem były mieszkania i zawsze się w nich dusił. Miał nadzieję, że kiedyś spełni się jego marzenie i zamieszka na wsi na dużej farmie.

— Uśmiechanie się do samego siebie nie wróży dobrze twojemu mózgowi.

Tobias usłyszał dobiegający z niedaleka znajomy głos. Podążył oczami w kierunku domu sąsiadów zastając Elliotta również z workiem śmieci.

— To znaczy, że co? — zapytał.

— To znaczy, że to może doprowadzić do szaleństwa. Uśmiechasz się sam do siebie, mówisz do siebie.

— A może jestem zadowolony i mam powody do uśmiechu. — Tobias uniósł brew.

— Cokolwiek. — Elliott wzruszył ramionami. — Każdy powód do tego dobry. Nawet wynoszenie śmieci. — Wskazał na czarny worek, który trzymał Tobias, a potem spojrzał na swój. Krzywiąc się jakby wdepnął w coś śmierdzącego podszedł do miejsca gdzie stał kosz i wrzucił wszystko do środka. — No, załatwione.

Tobias Grant zrobił to samo. Obserwował przy tym sąsiada i nadal mógł stwierdzić, że chłopak jest dziwny. Ładny, dobrze zbudowany, ale dziwaczny. Gdyby go ktoś zapytał co to oznacza, nie wiedziałby jak to opisać. Chyba nigdy nie zapomni jak ten wpadł do pokoju siostry chcąc bronić jej cnoty. Zaśmiał się pod nosem.

— Znowu to robisz. Tylko teraz się śmiejesz.

— Mam do tego powody.

— Powody do uśmiechu, do śmiania się. — Elliott oparł się dłońmi o niski płotek, który oddzielał oba budynki i ogród od siebie. — Może się nimi podzielisz?

— Jesteś pewny siebie — stwierdził Grant, oparłszy się o róg budynku.

— Pewność siebie to moje drugie imię. Moje trzecie to mój głupi mózg, ale na niego nie zwracaj uwagi.

— Dlaczego głupi?

— Bo zanim zacznie myśleć, to podpowiada różne głupie rzeczy.

Tobias znów się zaśmiał i rzekł:

— Jak to, że po usłyszeniu „ale on jest taki wielki. Nie zmieści się” sądziłeś, że chodzi o mojego penisa. Dzięki pochlebiasz mi. — Puścił oczko do chłopaka.

— Emm… Eee… — Elliott czuł, że zaczyna się rumienić. Po co w ogóle zaczynał tę rozmowę. Mógł tego nie robić. W dodatku nie miał pojęcia co mu odpowiedzieć. Na szczęście już po chwili zalała go ulga usłyszawszy głos przyjaciela, który go wołał.

— Elliott, ty dupku, gdzie jesteś?

— Za domem. Śmieci musiałem wynieść. A ty — zwrócił się do Tobiasa — zapomnij o tamtym.

— Po co, jak ubawiłem się wtedy przednio — odpowiedział Grant, a swoje oczy kierował na pojawiającą się postać.

Chłopak był średniego wzrostu, szczupły, ale nie mógł go nazwać chudzielcem. Jego bardzo wąskie spodnie i koszulka z wielkim sercem na piersi były tak wąskie, że niczego nie ukrywały. Najbardziej jednak przyciągały go rude włosy, które z tyłu były bardzo krótkie, a z przodu długie. Chłopak poprawił grzywkę, a ta ponownie zajęła swoje wcześniejsze miejsce. Tobias miał nagłą ochotę, by wsunąć w nią palce i  odgarnąć. Chciał ją poczuć i sprawdzić jak miękkie są włosy tego chłopaka. Niestety miał jedną słabość. Lubił rudych. Bardzo lubił. Może mimo wszystko miał swój typ.

— Gdzie mi zniknąłeś? Impreza za dwie godziny… — zaczął Quinn, ale urwał dostrzegłszy, że nie jest sam z przyjacielem. — Hej, ty pewnie jesteś tym nowym sąsiadem Elliotta. — Podszedł do ogrodzenia i wyciągnął rękę. — Jestem Quinn, przyjaciel tego typka.

Tobias miał nadzieję, że nie miał spoconej dłoni. W razie czego otarł ją dyskretnie w spodnie i oddał uścisk. Dłoń chłopaka była delikatna i chłodna, wręcz zimna, mimo wysokiej temperatury panującej na zewnątrz. Mniejsza od jego i z długimi palcami. Przytrzymał ją dłużej niż to wskazane i czuł jak w ustach mu zasycha. To nigdy nie oznacza niczego dobrego, tylko kłopoty, bo ktoś mu się podoba. Zdobył się na to, aby puścić chłopaka, mając nadzieję, że chwila słabości nie została zauważona.

— Jestem Tobias. Miło cię poznać.

— Ciebie też — odrzekł Greenwood. W przeciwieństwie do Elliota w ogóle nie zauważył, że jego dłoń została przytrzymana na dłużej w dłoni drugiego chłopaka. — Mam nadzieję, że idziesz na imprezę. Może tam się spotkamy. Poznasz mojego chłopaka. Jest cudowny.

No tak, to oczywiste, taki chłopak jak on musi mieć kogoś — pomyślał rozczarowany Tobias, a na głos powiedział:

— Nie wiem czy idę, jeszcze nie zdecydowałem.

— Idź. Wbrew temu na co to wygląda, to nie ma tam tłumów. Są głównie starsze klasy i te co zaczynają. Niektórzy chcą pojawić się w szkole dopiero z pierwszym dniem rozpoczynającym semestr. Do nas, do liceum, nie chodzi tyle ludzi co do zwykłego — włączył się słowotok Quinna.

— Co, nie ma tylu artystów? — zapytał Grant.

— A może i tak być. W każdym razie wpadnij. Teraz zabieram tego głupka — poklepał Elliotta do ramieniu — i spróbuję go wcisnąć w naprawdę seksowne rzeczy. Jak przyjdziesz na imprę to zobaczysz.

— Może wpadnę. Też muszę znikać. — Wskazał za siebie, sam nie miał pojęcia po co. Może po to, aby pokazać tym gestem, że musi wejść do środka. — Miło było cię poznać — zwrócił się do Quinna. — Cześć.

Odwrócił się na pięcie, by uciec stamtąd jak najszybciej. Zanim zniknął we wnętrzu budynku doleciały go słowa Elliotta:

— Podobasz mu się.

— Pierdzielisz. Ale pasowałby do ciebie.

— Nie ja się mu podobam, tylko ty. Serio.

Dalszej dyskusji nie słyszał, bo wolał schować się w czterech ścianach. Podjął też decyzję, że pójdzie na tę imprezę szkolną. Przecież pomagał w przygotowaniu plakatu na nią. Tak naprawdę to będzie znów mógł zobaczyć Quinna, szkoda tylko że chłopak przyjdzie z kimś.

Udał się na górę, aby wziąć prysznic, ale wcześniej zapukał do pokoju brata.

— Tak?

Usłyszawszy zaproszenie uchylił drzwi i wcisnął przez powstałą szparę głowę. Oliver siedział na łóżku z telefonem w ręku i słuchawką w jednym uchu.

— Wybierasz się na tę imprezę? — zapytał Tobias.

— Miałem zamiar, ale nie mam ochoty. Brzuch mnie trochę boli. Tylko nie mów cioci, bo znów zacznie wciskać we mnie jakieś krople. Posiedzę, posłucham muzy i pośledzę na fejsie ludzi z tej nowej szkoły. — Śledził tylko jedną osobę obmyślając swój plan, ale jego brat nie musiał o tym wiedzieć.

— Dobra, ja się wybieram.

— Baw się dobrze.

— Dzięki.

Zamierzał bawić się bardzo dobrze. Szeroko uśmiechnięty skierował się do swojego pokoju po rzeczy na przebranie, a potem pod prysznic. Zapowiadał się interesujący wieczór.

2021/06/20

W rytmie miłości - Rozdział 3

 Cześć. Zapraszam na kolejny rozdział. Cieszę się, że nadal Wam się tekst podoba. Wszelkie wypisanie błędów, jeżeli coś znajdziecie mile widziane tak samo jak komentarze. 

Informuję również, że już na Bucketbok.pl pojawił się ostatni tom "Partnerów". Można go kupić tutaj: Partnerzy 3

A teraz zapraszam na rozdział i dziękuję za komentarze. :*



 

Przystanął na przejściu, kiedy pojawiło się czerwone światło. Sprawdził jeszcze raz w telefonie czy adres pod który szedł, na pewno mieści się niedaleko. Wszystko wskazywało, że tak i już tylko przejście przez ulicę dzieliło go od celu. Schował telefon. Starał się cierpliwie czekać aż będzie mógł przejść przedostać się na drugą stronę. Światła jednak długo go trzymały w miejscu. Zaskakiwało go to, gdyż Adincton w Karolinie Południowej w ogóle nie przypominało olbrzymiej metropolii, gdzie się wychowywał przez osiemnaście lat. Przeprowadził się do tego miasta dopiero dwa tygodnie temu. Na początku nie chciał tego robić, gdyż obawiał się, że nie będzie miał tutaj możliwości rozwoju tego co kochał nad życie. Dopiero Tobias, jego brat, wskazał mu widoki jakie łączyły się z przeprowadzką i przyjął to z ulgą. W tym mieście mógł z łatwością kształcić się zarówno z wyśmienitym artystycznym liceum, jak i pójść na studia nie wyjeżdżając daleko. To mu bardzo odpowiadało, bo nie chciał być daleko od brata i cioci, z którą zamieszkali.

Z ulgą przyjął pojawienie się zielonego światła i przeszedłszy przez ulicę rozejrzał się w poszukiwaniu budynku ze zdjęcia. Ten bardzo wyróżniał się spośród innych. Cały kolorowy, z olbrzymim napisem informującym co to jest i zapraszającym do tego miejsca. Szybko go wypatrzył. Wystarczyło tylko kilka kroków, aby stanąć przed podwójnymi drzwiami. Stresował się trochę, bo co zrobi, kiedy okaże się, że nie ma już wolnych terminów. Mógł wcześniej zadzwonić.

— Będzie co ma być — mruknął do siebie pod nosem.

Wsunął za ucho kosmyk długich, jasnych włosów, a bransoletki na jego nadgarstku zadzwoniły przyjemnie stukając o siebie. Wziął głęboki oddech i starając się pokonać nadchodzący ból brzucha, który zawsze pojawiał się, kiedy nie mógł opanować podenerwowania, wszedł do środka. Powitał go długi korytarz ze schodami na piętro. Nie miał pojęcia gdzie się udać, więc jeszcze raz wyciągnął telefon, by sprawdzić gdzie ma pójść. Zanim jednak to zrobił, do jego wrażliwych uszu dotarł dźwięk muzyki. Dźwięk był cichy, prawie niesłyszalny, ale świadczył o tym, że jest tu jakakolwiek żywa istota, która mu pomoże. Ruszył więc z prawo, zostawiając na razie schody w spokoju. Kolejne kroki zbliżały go do źródła skąd wydobywał się dźwięk. Muzyka stawała się coraz głośniejsza.

Drzwi do jednej z sal zastał otwarte i to z niej przyjemnie pieściła mu uszy mieszanka znanych utworów. Przystanął w drzwiach i dech zaparło mu to co zobaczył. Na parkiecie młody mężczyzna tańczył tak niesamowicie dobrze, że Oliver przy tym czuł się jakby nic nie umiał. Myślał, że wie wszystko o Freestyle, break-dance, że umie to tańczyć. Ten tancerz jednak z każdym swoim gestem pokazywał mu, że przy nim Oliver jest amatorem. Doskonałe ruchy, doskonale dobrana muzyka. Doskonałość sama w sobie, pomyślał. Chce tutaj zostać jeżeli w tej szkole tańca uczą czegoś takiego, a także jego ulubionego stylu dancehall. Styl tańca jak i muzyka wywodziły się z Jamajki. Pamiętał jak w wieku dziesięciu lat zobaczył reklamę, która mówiła, że dzięki temu energicznemu tańcu przy pobudzających dźwiękach dancehallowej muzyki inspirowanej reggae poczujesz się tak jakbyś mógł dotknąć promieni słońca. Wtedy nie miał pojęcia co to znaczy, ale z biegiem lat to się zmieniło. Tak właśnie się czuł, kiedy tańczył. Jakby mógł dotknąć nie tylko promieni słońca, ale spełnić wszystkie swoje marzenia.

Zatonął w myślach. Dopiero po chwili zorientował się, że muzyka została wyłączona a młody, przystojny mężczyzna o jasnych włosach patrzy na niego. Wyglądał na zmęczonego, ale wyraz twarzy mężczyzny pokazywał jak bardzo jest szczęśliwy.

— Mogę ci w czymś pomóc? — zapytał tancerz.

— Tak. To znaczy mam nadzieję. Nie dzwoniłem i pewnie to mój błąd, ale chciałbym się spotkać z Richiem Taylor’em. Właścicielem tej szkoły.

— Właśnie z nim rozmawiasz — opowiedział Richie. Sięgnął po ręcznik i otarłszy pot z twarzy, kontynuował: — Znajdujesz się w miejscu, które nazywam swoim dzieckiem. Takim spełnionym upragnionym marzeniem. To moja ulubiona sala. Przywodzi miłe wspomnienia. Jeżeli tu jesteś, to znaczy, że chcesz się uczyć tańca.

— Tak. Patrząc na pana…

— Mów mi Richie. Jakoś ten „pan” podpowiada mi, że jestem stary, a mam dopiero dwadzieścia osiem lat.

— Patrząc na ciebie — zdjął buty i wszedł na parkiet — wydajesz się kochać taniec.

— Poza moim mężem, to moja druga miłość. Ta szkoła to miłość numer trzy. — Richie obrysował ręką salę. Cały czas się uśmiechał.

Oliver w żaden sposób nie zareagował na to, że stojący przed nim mężczyzna ma męża. Dla niego to zupełnie normalne, wręcz naturalne. Sam jest homoseksualny, jego brat jest biseksualny. Zdaniem ich ojca obydwaj są nieudani i chorzy.

— Powiedz proszę co umiesz, co lubisz tańczyć. Jak się w ogóle nazywasz?

— Oliver Grant. Mam osiemnaście lat. Dwa tygodnie temu przeprowadziłem się do Adincton i mam nadzieję, że będę mógł tutaj chodzić na zajęcia z tańca i również ćwiczyć. Przyjęli mnie do tutejszego liceum artystycznego, ale wydaje mi się, że za mało się tam nauczę…

— Spokojnie. — Richie uniósł rękę. — Jesteś zdenerwowany. Wypluwasz z siebie słowa jak karabin maszynowy kule. Co do szkoły — kontynuował, kiedy ten uroczy jego zdaniem chłopak, odetchnął — uczyłem się tam i o jej poziom nie musisz się martwić. Mój mąż Jonathan nadal jest tam trenerem. Nauczy cię wszystkiego. Poza tańcem towarzyskim. Powiedz mi co umiesz, co tańczysz.

— Przepraszam. Zestresowałem się. Może zamiast powiedzieć, pokazałbym co umiem. Mam ze sobą muzykę do której lubię tańczyć.

Richie Taylor uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:

— Zapraszam. To miejsce jest twoje. Podłącz muzykę i zaczynaj.

Odszedł na bok, aby pozwolić Oliverowi na pokazanie tego co chłopak umie.

 

*

 

— To jakiś żart tak, mamo? — zapytał Christopher po tym co usłyszał od swojej mamy.

— To nie jest żart. — Usiadła przy stole w ich maleńkim mieszkaniu. Położyła dłoń na dłoni syna. — Kocham Harry’ego Greenwooda i on mnie również kocha. Zaproponował byśmy przenieśli się do niego i powiedziałam tak. Oświadczył mi się.

— Spotykaliście się za plecami moimi i Quinna. Od jak dawna?

— Spotkałam Harry’ego rok temu i coś zaiskrzyło. Wcześniej widywałam go na zebraniach szkolnych, ale nigdy nie zamieniliśmy więcej niż kilku zdań i to głównie o tym, że nasi synowie się przyjaźnią. On miał żonę. Nic nas nie łączyło. Nie podoba ci się ten pomysł — stwierdziła, a w jej oczach pojawił się smutek.

Chris nie chciał krzywdzić mamy i cieszył się jej szczęściem, ale druga część niego aż wrzeszczała z bólu, który przeżywał. Nie chciał być przybranym bratem Quinna. Chciał być jego chłopakiem. Aczkolwiek nigdy się to nie spełni. Greenwood ma Maxa, a teraz w dodatku ich rodzice się pobierają. Jeszcze gdyby tego było mało, to zamieszka pod jednym dachem z Quinnem. Widywanie go każdego dnia będzie katorgą.

— Ja pierdolę — wymknęło mu się.

— Płacisz dolca — rzuciła jego dwunastoletnia siostra, która siedziała z nimi przy stole w pokoju. — Nie przeklina się.

Wyjąwszy z kieszeni banknot, wstał i podszedł do szafki na której stał stary telewizor. Wsunął pieniądz do słoiczka skarbonki. To już kolejny dolar, który tam utknął.

— Nie wiem dlaczego podniosłaś cenę. Dawniej było pięćdziesiąt centów.

— Ceny rosną, staram się więcej zarobić — odpowiedziała dumnie Sophia. — Myślę o przyszłości.

Przyszłość to coś o czym równie często myślał Christopher. Odkąd kilka lat temu zmarł ich tata, żyli z niewielkiej pensji mamy. Teraz on, pracując, również mógł się dołożyć do rachunków czy pozostałych wydatków. Chwilami jednak i tak bywało ciężko. Słyszał jak mama nocami płakała, kiedy nadchodziły nowe rachunki. Nie chciał  więc niszczyć czegoś co mogło zapewnić jego mamie i siostrze dobrą przyszłość. Harry Greenwood jest dobrym człowiekiem. Da radę mieszkać z Quinnem pod jednym dachem i nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Tylko do czasu aż ukończy szkołę. Potem pójdzie na swoje. Uda mu się.  Będzie się uczył, pracował w cukierni i w końcu zarobi na coś swojego.

— Mamo, jeżeli tak bardzo chcesz zamieszkać z Greenwoodami, to w porządku.

— Wiedziałam, że się zgodzisz. — Jocelynn uśmiechnęła się do syna.

Oddał uśmiech, który mimo wszystko nie sięgał oczu. Udał się do swojego pokoju, którego druga połowa należała do Sophie. Parawan wraz ze stojącą na środku pomieszczenia szafą umocowaną do podłogi, oddzielał obie części dając niejaką prywatność. W domu Quinna będzie miał własny pokój, to było pewne, ale to nikła zapłata za codzienne męki, kiedy będzie cały czas widywać swojego przyjaciela.

— Kurwa, nie zapytałem kiedy mamy się tam wprowadzić — burknął i opadł na wąskie łóżko twarzą w dół. — Dam radę. Dam radę — powtarzał sobie, po czym jęknął kiedy jego telefon zaczął dzwonić.

Przekręcił się na plecy i wyjąwszy urządzenie zerknął na ekran. Musiał odebrać, nie miał wyjścia. Przesunął zieloną słuchawkę w górę i przytknął telefon do ucha.

— Już pewnie wszystko wiesz — zaczął, nie witając się z rozmówcą.

— No pewnie. Będzie ekstra. Zostaniemy braćmi, co nie? 

Christopher na słowa „bracia” skrzywił się. Nie wierzył, że Quinn cieszy się z tego, jakby właśnie wygrał na loterii.

— Tak naprawdę nie będziemy braćmi.

— Moim zdaniem będziemy. Uwielbiam twoją mamę. Wiesz, że w weekend tata chce pomóc w przeprowadzce? Nareszcie mój dom, teraz nasz dom będzie tętnił życiem. I będzie wesele. Dopiero za jakiś czas, ale będzie. Nie cieszysz się? Bo ja bardzo. Muszę zadzwonić do Maxa. Pogadamy potem, dobra?

— Dobra. — Rozłączył się szybciej niż Quinn, bo na imię chłopaka swojego przyjaciela bardzo źle reagował. Nie był zły na to, że Quinn jest szczęśliwy, ale żałował, że to nie z nim. Po prostu zazdrość w nim była silna i trudno mu sobie z tym poradzić. Żałował, że ma dzisiaj wolne, bo chętnie by pracował. Ciekawiło go też to, czy tajemniczy blondyn dzisiaj też pojawił się w cukierni.

 

*

 

Słoneczna i ciepła pogoda nadal dopisywała. Koniec sierpnia w ogóle nie przypominał o nadchodzącej jesieni oraz o tym, że rok szkolny zaczynał się już niedługo. W wielu miejscach w Stanach Zjednoczonych zaczynał się on nawet w połowie sierpnia, ale były miejsca gdzie uczniowie wracali do nauki dopiero początkiem września. Oliver nie mógł lepiej trafić jak do takiej właśnie szkoły. Nie wyobrażał sobie tego, że tuż po przeprowadzce miałby od razu iść do liceum. Nie znałby miasta, dobrych miejsc do tego by posiedzieć, potańczyć czy coś zjeść. Teraz czuł, że jest prawie gotowy rozpocząć naukę w nowym miejscu. Poznawał też miasto. Od dwóch tygodni włóczył się po Adincton. Załatwiał swoje sprawy, znalazł szkołę tańca, poznał sympatycznego właściciela tego miejsca oraz odkrył wyśmienitą, przytulną cukiernię.

To pod nią właśnie zatrzymał się, po tym jak przeszedł pieszo kawał drogi. Nie lubił komunikacji miejskiej. Gdzie się dało chodził na nogach a w razie potrzeby podwoził go brat. Zanotował sobie w głowie, aby do niego napisać. Tobias był ciekaw czy zapisał się do szkoły tańca. Wszedłszy do cukierni z ulgą stwierdził, że obecne w niej były jedynie dwie staruszki, które tak jak on często tu przychodziły i nastolatka, która pisała coś szybko na telefonie. Ciągle spotykał ten widok. Zresztą sam to robił. Nie lubił obserwować ludzi. Wolał schować się w kącie i przeglądać media społecznościowe. W ten sposób znalazł drania z wczoraj. Nie było to trudne, bo na stronie szkoły chłopak został wymieniony jako szkolna gwiazda. Ten cały Gerard Frost zdenerwował go na tyle, że miał ochotę dać mu solidną lekcję. Niech chłopak nie myśli, że zagnębi go i to z powodu orientacji, której tamten nie akceptuje. Frostowi przyda się mały kop, pomyślał. W głowie ma swój mały plan i jego przyjaciółka będzie mu bardzo jutro pomocna na imprezie zapoznawczej.

Przechodząc obok nastolatki usłyszał jak ta mówi:

— Elliott, ty dupku.

Spojrzał na nią. Nadal coś wściekle pisała na telefonie. Potem jakby go wyczuła, zerknęła na niego.

— Czego chcesz? — zapytała. Mimo słów w jej głosie nie było złości.

— Żaden chłopak nie jest wart takich nerwów — odpowiedział.

— To nie chłopak. To znaczy nie mój chłopak, tylko przyjaciel kretyn. Miał tu przyjść i napisał mi, że zapomniał.

— Nawet przyjaciel nie jest wart nerwów.

— Dobrze prawisz… W ogóle kim jesteś? — Miała krótkie kolorowe włosy, a na sobie dżinsy i krótki top.

— Jestem Oliver i wpadam tu na ciacho.

— Dobre mają. Jestem Dana. Przez jedno n, nie dwa. Poczekaj chwilę — rzuciła, kiedy jej telefon powiadomił ją o nowej wiadomości. — No, pomyślał — mruknęła pod nosem i wstała. Przypomniawszy sobie o nowo poznanym chłopaku skierowała na niego błękitne oczy. — Miło  było cię poznać, ale muszę lecieć. Ten kretyn chce bym przyszła do niego. Łeb mu urwę za to, że zapomniał o naszym spotkaniu. Na razie. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.

Odprowadził dziewczynę spojrzeniem, a potem podszedł do lady i zamówił torcik makowy z masą kokosową. Tym razem cały na wynos i kawałek, aby zjeść na miejscu. Usiadł przy swoim stałym stoliku i zagrzebał nos w ekranie telefonu pisząc do brata.

Przyjęli mnie. To znaczy właściciel mnie przyjął. Jedno co muszę zrobić, to kiedy będę miał plan zajęć szkolnych, to wtedy określę się co do lekcji tańca. Mogę tam przychodzić tańczyć, ale muszę wcześniej zarezerwować salę.

Ekstra. Szkoda byłoby gdybyś zaprzepaścił to co już umiesz. Gdzie w ogóle jesteś?

W cukierni. Tej o której ci mówiłem, a Ty?

Jestem u sąsiadów. Z Emilly kończymy plakat i zaraz zawieziemy go do szkoły, by go powiesić. Chce zmusić swojego brata Elliotta do tego by nam pomógł.

Oliver zmrużył oczy kojarząc to imię. Ciekawiło go czy ich sąsiad Elliott, którego jeszcze nie miał okazji poznać i przyjaciel Dany to ta sama osoba. Możliwe, że tak było. Możliwe też, że to tylko zbieżność imion.

Przywiozę pyszne ciasto do domu, to potem jak powiesicie plakat, możesz zaprosić ich do nas. Ciocia się ucieszy, że zawieramy nowe znajomości.

Tak jakbyś ty tego potrzebował, ale powinieneś poznać ludzi. Nowe miejsce, braciszku, nowe życie. Nowi my.

Spróbuję. Tylko  nie proś mnie bym się zaprzyjaźniał z ludźmi. Pogadać mogę z nimi, ale na tym koniec. Mam taniec.

Taniec to nie wszystko Oli.

Pogadamy później, teraz mam ciacho do zjedzenia.

Tym samym zakończył rozmowę z bratem, który delikatnie, bo delikatnie, ale naciskałby go, by zapoznawał się z ludźmi. Nie miał na to ochoty. Do tej dziewczyny dzisiaj odezwał się, bo to było silniejsze od niego,  by ją uspokoić. Nerwy były złym doradcą. Tak jak i dzisiaj stres, który go prawie zjadł na spotkaniu z panem Taylorem, a raczej Richiem. Na szczęście mężczyzna był miły, spokojny i wszystko się udało. Potem jak zatańczył, niedługo, bo nie miał odpowiedniego stroju, rozluźnił się całkowicie i rozmawiał z mężczyzną tak jakby go znał od dawna.

Dziewczyna, która tu tak jak wczoraj tak i dzisiaj opiekowała się cukiernią i klientami, jak on to nazywał, zawołała go do lady, by wziął swój kawałek ciasta i latte.

— Cały torcik już zapakowałam i czeka w chłodni — poinformowała go.

— Dzięki.

— Cieszymy się z Christopherem, że torcik tobie i innym smakuje — zagadywała Bethany. — Chris to ten czarnoskóry chłopak, który tu wczoraj był. Jest świetny. To jego dzieło — wskazała na ciasto.

Oliver doskonale pamiętał tego chłopaka. Nie z tego, że jest bardzo przystojny i bije z niego ciepło, ale z tego, że ten zapytał o jego imię. No i obronił go przed Frostem.

— Podziękuj mu, bo to jest niesamowite i chętnie bym jeszcze kupił coś co upiecze. — Uśmiechnął się do dziewczyny, a potem zapłacił i wraz z ciastem i kawą wrócił do stolika.

Wszedł na stronę Frosta na Facebooku zaczynając przeglądać jego zdjęcia i dziewczyny, która z nim była aktualnie w związku jak brzmiał status. Fotografii nie było zbyt dużo. Prywatnych w ogóle nie znalazł, za to pojawiała się masa zdjęć z meczy i imprez szkolnych. Szukał też odnośnika czy Gerard ma Instagrama, ale nic nie znalazł. Po imieniu i nazwisku także na nic nie trafił. Rozczarowało go to. Chętnie poznałby jaki prywatnie jest ten chłopak i dlaczego jest takim dupkiem. Pojawiło się też najważniejsze pytanie. Dlaczego ten dupek musi chodzić do tej samej szkoły co on?