2023/01/29

W rytmie miłości - Rozdział 69

 

Oniemiały Korn wpatrywał się w oczy chłopaka, na którym leżał. Czuł się uwięziony, kiedy wciągały go w swoje głębiny. Nie był w stanie nic zrobić, poza wpatrywaniem się w najpiękniejsze oczy na świecie. Koło nich na pewno chodzili ludzie, patrzyli na nich, ale w jakiś zaskakujący sposób od razu znikali, by zostawić go wpatrującego się w cud.

— Zejdziesz w końcu ze mnie?

Nagle zimny ton znajomego głosu stał się dla Korna niczym lodowaty prysznic dla rozgrzanego ciała. Magia tych pięknych oczu oddaliła się, kiedy dostrzegł w nich złość. Docierało do niego kim jest osoba, na której leży. Hebanowe włosy były doskonałą wizytówką chłopaka.

— Już wiem jakie masz oczy. Mówił ci ktoś, że…

— Cokolwiek chcesz powiedzieć nie rób tego — powiedział Micah próbując zepchnąć z siebie chłopaka. — Złaź ze mnie.

— W innej sytuacji był byś z tego zadowolony — rzekł Mahawan.

— Jesteś aż zbyt pewny siebie. Nie byłbym z tobą w innej sytuacji. Spieprzaj.

— Mimo wszystko i tak ci powiem, że masz najpiękniejsze oczy na świecie.

— Nie zamierzam być jedną z twoich zdobyczy. Zastawiaj sidła na innych — powiedział Micah i używając większej siły rąk, pomagając sobie nogami zepchnął z siebie tego irytującego dupka. Szybko wstał i spojrzał na niego z góry, by zapytać: — Jak tam policzek, nie boli? Cieszę się. Tym razem to ja mogę sprawić, że zaboli. Podwójnie.

Zamierzał odejść, ale Korn poderwał się z podłogi, gdyż nie miał w planach pozwolenia mu na to. Zanim Micah oddalił się, chłopak złapał go za rękę i tym razem to on zadał pytanie:

— Dasz mi swój numer telefonu lub pójdziesz ze mną na randkę, podczas której dasz mi ten numer?

Siedemnastolatek śmiejąc się, wyrwał rękę z uścisku chłopaka, spojrzał na Korna jak na idiotę i powiedział:

— Głuchy jesteś? Nie jestem jedną z twoich randek, nie zamierzam nią być. Prędzej piekło zamarznie, niż pozwolę ci zbliżyć się do mnie.

— Masz naprawdę piękne te oczy… — szepnął Mahawan, wpatrując się w oczy chłopaka. Micah już nie spoglądał w dół, czy ukrywał się za długą grzywką, tylko patrzył na niego odważnie.

— Powtarzasz się. Znajdź innego naiwnego na randkę z tobą. Jak powiedziałem, prędzej piekło zamarznie.

 — Sprawię, że tak się stanie — odpowiedział Korn.

Micah jeszcze chwilę patrzył na niego,  potem odszedł. Thapakorn czując się dziwnie położył rękę na piersi, gdzie zbyt szybko biło jego serce.

— Czyżby strzała Amora w końcu i ciebie odnalazła, trafiając w sam środek serca? — zapytał żartem Martin, będący świadkiem końcówki rozmowy kuzyna i Micaha.

— Widziałeś jego oczy? Są jak brąz wymieszany ze złotem. I te rzęsy.

— Jak nic strzała Amora — powtórzył Reynolds. — Współczuję. Micaha nie znam za dobrze, ale słyszałem, że odpędza każdego od siebie. Nikomu jeszcze nie udało się zdobyć, ani jego ciała ani serca. Jesteś na przegranej pozycji.

Korn natychmiast wyprostował się, jakby niezwykłe wrażenie, które w niego uderzyło, ulotniło się, ale nie do końca.

— Nigdy nie przegrywam. Zdobywam to, co chcę i kogo chcę. On jeszcze nie wie, że jego serce będzie moje.

— Powodzenia — życzył Martin. — Z twoją reputacją, będzie ci to bardzo potrzebne.

— Dam sobie radę — odpowiedział Korn rozmarzonym głosem. Wciąż oczami wyobraźni widział oczy Micaha. Może dla wielu były one zwyczajne, ale dla niego stały się czymś zachwycającym. — Sprawię, że piekło zamarznie, Martinie. Inaczej nie nazywam się Thapakorn Mahawan.

— Przygotuj się więc na zmianę nazwiska.

Korn tylko roześmiał się odchodząc. Martin odprowadził wzrokiem kuzyna. Naprawdę życzył mu powodzenia. Szybko jednak jego myśli zajął Gerard. Dzisiaj chłopak naprawdę przesadził, kiedy oznajmił wszystkim, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Reynolds wiedział, że to nie dotyczyło jego, ale miał ochotę spełnić życzenie przyjaciela. Frost nie miał prawa być takim dupkiem. Zamierzał go odnaleźć i poważnie z nim porozmawiać. Problemem było to, że nie mógł go spotkać,  chłopak nie odpisywał na jego wiadomości.

 

*

 

Kolejne godziny w szkole minęły Oliverowi bardzo szybko. Świadomość tego, że wróci do domu jakoś go nie cieszyła. Tam nie ma Gerarda. Pamiętał o popołudniowym spotkaniu z Darrenem, ale do tego było jeszcze sporo czasu. Trochę się tym stresował, ale powtarzał sobie, że Ericsson to dobry chłopak i na pewno uda im się wszystko ustalić.

Wiedząc, że Tobias ma jeszcze trening udał się na szkolny stadion. To miejsce przywodziło na myśl różne wspomnienia. Więcej było tych złych, jak pamiętna rozmowa z Gerardem, czy atak, który nie chciał wiedzieć jak skończyłby się gdyby nie Frost. Był to dla nich przełomowy moment, który stał się początkiem drogi jaką wspólnie zaczęli iść. Gdyby nie wypadek, utrata pamięci, to nadal by nią podążali.

Otarł samotną łzę, która spłynęła po policzku. Nie miał pojęcia skąd one się brały. Tyle już ich wypłakał, kiedy nocami leżał samotnie w łóżku i miał zbyt wiele czasu na myślenie. One jednak, jakby stając się towarzyszkami jego życia, wciąż go nawiedzały wraz z coraz bardziej rosnącym smutkiem i samotnością. Owszem, miał wokół siebie ludzi, ale to nie było to, czego chciał. Tylko jedna osoba mogła tę samotność odpędzić.

Jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki, jak tylko pomyślał o Gerardzie Froście, to ten wyrósł jak spod ziemi. Co prawda nie tuż przed nim, ale stał na drodze, którą Oliver kierował się na stadion. Chłopak wciąż wyglądał niesamowicie. Jego włosy lśniły w promieniach igrającego w nich popołudniowego słońca. Wiatr, który nie był zbyt duży poruszał nimi,  Oli przypomniał sobie jak ostatnim razem wsuwał w nie palce głaszcząc Gerarda po głowie, którą chłopak trzymał na jego kolanach podczas oglądania filmu. Potem jeszcze spędzili razem czas podczas przygotowań do imprezy urodzinowej chłopaków. Tego samego wieczoru wszystko się zawaliło.

Gerard stał i rozmawiał z Martinem. Frost był dość wzburzony. Do Granta dolatywały urywki słów chłopaka:

— Nie zamierzam poniżać… nie są moimi przyjaciółmi… Nie znoszę…

Oliver podejrzewał, że Reynolds rozmawia z chłopakiem o dzisiejszej sytuacji na stołówce. Powrócił myślami do tego momentu.

 

— Słyszeliście, że pani Clay jest w ciąży? — zapytała Dana siadając przy stoliku i stawiając przed sobą talerz z makaronem ryżowym i warzywami.

— To ta nauczycielka muzyki? — dopytał Elliott.

— Ona uczy Quinna i Martina z tego co wiem — wtrącił Chris. — Swoją drogą gdzie oni są?

— Gdzie Greenwood, to nie wiem, ale gdzie Reynolds wiem doskonale — odpowiedział Tobias wskazując ruchem głowy na wejście do stołówki.

Oliver spojrzał w tamtym kierunku, bo zawsze gdzie pojawiał się Martin, był z nim Gerard. Ujrzenie chłopaka było niczym wschód słońca po ciężkiej nocy. Nawet jeżeli Frost od razu obdarzył go pełnym obrzydzenia spojrzeniem. Za każdym razem Grant odczuwał to jakby ktoś wbijał mu nóż w serce, ale cieszył się, że widzi chłopaka i zjedzą razem obiad w szkole. Tym razem jednak nie zanosiło się na to, bo gdy Gerard podszedł do ich stolika nie usiadł jak zrobił to Martin. Popatrzył na nich wszystkich i powiedział:

— Od dzisiaj nie jadam z wami. Nie wiem jak Martin może znosić wasze towarzystwo. Nie będę utrzymywał z wami żadnych kontaktów, bo nie zamierzam zniżać się do was. Poza tym siedzenie przy jednym stole z tą ciotą — wzrok chłopaka padł na Olivera — to jak zjedzenie gówna.

Oliver chwycił brata za rękę, kiedy ten zacisnął pieść i chciał wstać. Tobias szybko uspokoił się, ale gdyby mu pozwolić, zmiażdżyłby Gerarda. Wszyscy przy stole oburzyli się na słowa chłopaka, ale nie Oli. On tylko patrzył jak miłość jego życia odchodzi i miał wrażenie, że to samo widział w koszmarach sennych.

 

Powrót do rzeczywistości był boleśniejszy niż przypuszczał. Starał się nie myśleć o tym, że Gerard nazwał go gównem. Teraz ten sam chłopak szedł w jego stronę. Oliver wyprostował się i uniósł dumnie brodę.

— Podsłuchiwałeś nas? — zapytał wzburzony Frost. Przesunął oczami po ciele Oliego i uśmiechnął się krzywo. — Taka cipka jak ty, na pewno podsłuchiwała. Ale gówno mnie to obchodzi — mówił pochylając się bardziej w stronę chłopaka. Na tyle, że ich twarze znalazły się bardzo blisko. — Chciałbym cię zmieść z powierzchni ziemi. Aby takie cioty jak ty…

— Współczuję ci — przerwał Gerardowi Oliver.

Chłopak wyprostował się zaskoczony słowami, po czym zaśmiał.

— Współczujesz mi? Czego? Ja jestem normalny. To tobie trzeba współczuć.

— Współczuję ci tego, że znów jesteś dawnym Gerardem. Współczuję ci tego, że straciłeś piękne wspomnienia.

— Stul dziób — krzyknął nagle Frost. — Zamknij się, bo cię rozszarpię.

Chwycił Olivera za bluzę,  w tej samej chwili pojawił się Martin i złapał chłopaka.

— Puść go — rozkazał. — Frost, puść go, kurwa!

Gerard oddychał szybko wpatrując się w Olivera. Grant położył swoją dłoń na jego, ta przez chwilę tam została zanim chłopak zabrał ją jakby dotyk go oparzył,  ta wiadomość w końcu dotarła do jego mózgu. Trwało to jednak zbyt długo, kiedy Oli mógł czuć skórę Gerarda przy swojej. Było to tak silne uczucie, że wycisnęło mu to łzy z oczu.

Po chwili został popchnięty przez tego, którego nigdy nie zapomni jego serce, kiedy Frost przeszedł obok niego niczym największa z gradowych chmur.

— Naprawdę ci współczuję tego, że zapomniałeś to, co było piękne! — krzyknął za nim Oliver łamiącym się głosem.

Patrzył jak chłopak oddala się szybkim krokiem,  potem zaczyna biec. Martin wołał za chłopakiem, ale ten go nie słuchał. Po chwili zniknął im z oczu. Oliver stał i patrzył w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Frost. Jak we śnie. Gerard zniknął. Zniknął na zawsze. Ciężko mu się oddychało. Panika stała tuż obok i zbliżała się. Powoli wyciągnęła rękę i dotknęła go. Coś ścisnęło go wokół piersi i zaczął upadać, kiedy czyjeś ręce przytrzymały go.

— Słyszałem krzyki… — zaczął Tobias do Chrisa,  potem zauważywszy co się dzieje podbiegł do podtrzymywanego przez Martina Olivera, mającego atak paniki. Nie pytał co się stało. Poza ich gównianym starym, tylko jedna osoba potrafiła doprowadzić jego brata do takiego stanu. — Przysięgam, że go zabiję, jak jeszcze raz go skrzywdzi — szepnął,  potem zaczął uspokajać Olivera, przemawiając do niego cicho i spokojnie.

Oliver patrzył na brata starając się widzieć tylko jego. Ledwie stał na nogach. Dłonie przyciskał do gardła, mając ochotę rozerwać je i płuca, by wziąć choćby najmniejszy oddech.

— Oli, to ja. Oddychaj. Jeden wdech. Powoli — powtarzał raz za razem, ale brat go nie słuchał. Zawsze to działało, jednak tym razem jakby pazury paniki wbiły się w jego brata i nie zamierzały go puścić.

— Nie uspokaja się — szepnął Chris. — Pobiegnę po szkolną pielęgniarkę.

— Już jej nie ma. Dzwoń po karetkę. Martinie, musimy go położyć na ziemi. Będzie mu wygodniej.

— Dobra, pomóż mi.

Jak powiedział Tobias, tak zrobili. Z głową na kolanach Reynoldsa, z dłonią trzymaną przez brata, który wciąż mówił i mówił, Oliver starał się łapać każdy darowany oddech. Nagle przy jego ustach znalazła się papierowa torba,  głos, który znał,  może nie, powiedział:

— Oddychaj w to. Nie staraj się robić tego na siłę. Powoli. Jeden wdech i wydech. Wdech, wydech. Krok po kroku. Jesteś bezpieczny. Znajdujesz się na ukwieconej łące. Świeci słońce. Tańczysz. Jesteś szczęśliwy. Szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Łapiesz w płuca powietrze. Jeden wdech. Drugi. Powietrze wpływa w twoje płuca, odradzasz się. Jeden wdech. Drugi.

Oliver biorąc głęboki wdech, otworzył oczy.

2023/01/22

W rytmie miłości - Rozdział 68

 

Oliver tego dnia rozpoczynał zajęcia z tańca nie wierząc, że cokolwiek z nich wyniesie. Źle się czuł psychicznie. Nie spał dobrze tej nocy. Śniły mu się koszmary. To, jak Gerard całuje go,  potem odsuwa się i śmieje się z niego, by w dalszej części zacząć oddalać się i zniknąć. Jeżeli się kogoś kocha i ma się takie sny, ciężko potem pozbierać się,  Oli odczuwał to na własnej skórze.

— Dobrze, Oli, że jesteś wcześniej — powiedział Jonathan Wilson — musimy omówić kilka rzeczy. Idź przebierz się i pogadamy. Zaraz inni powinni dołączyć.

— Dobrze.

Udał się do szatni przy sali tanecznej. Założył czarne spodnie alladynki, ale takie z mniejszym klinem, w których ostatnio dobrze mu się tańczyło. Do tego dołączył luźny szarego koloru, bezrękawnik. Włosy spiął na czubku głowy i wrócił na salę. Inni, z którymi miał zajęcia, o ile nie trenował samotnie, powoli także zbierali się. Poszli się przebrać podczas gdy Jonathan podszedł do niego pytając:

— Jak się dzisiaj czujesz?

— Pana mąż jakiś czas temu nagadał mi, że moje problemy powinienem pozostawiać za sobą, kiedy tu wchodzę. Staram się. Naprawdę. Dzisiaj też dam z siebie wszystko.

— Liczę na to, bo mam dla ciebie i jednego chłopaka z grupy zadanie.

Oliver nie chciał zadań. Z drugiej strony zajęcie się czymś może pozwoli mu przetrwać kolejny dzień. Kiedy inni wrócili,  było to osiem osób, Jonathan kazał im usiąść, więc wszyscy przysiedli po turecku na parkiecie.

— Jak wiecie, w naszej szkole zbliża się event. Do marca jeszcze daleko, ale szybko ten czas minie. Dyrektorka zaproponowała mi, aby na tą imprezę przygotować coś specjalnego. Mam dla was kilka propozycji, z których pierwszą chciałbym przedstawić Oliverowi i Darrenowi.

Oliver obejrzał się na jasnowłosego chłopaka, z którym nigdy nie miał większego kontaktu poza tym pomieszczeniem. Chłopak bardzo dobrze tańczył. Był w stanie zatańczyć prawie wszystko. Swoją przyszłość wiązał z tańcem i wytrwale dążył do realizacji planów.

— Znacie filmiki, które wam pokazywałem gdzie tancerz Jsan występuje razem z chłopakiem, który pod filmami jest podpisywany jako Puppy.[1] Filmiki są krótkie, taniec… sami widzieliście. Chciałbym, abyście obaj przedstawili coś w tym stylu. Muzyka dowolna. Potrzebuję pary stworzonej z dwóch chłopaków, która jest w stanie wykonać to zadanie sprawnie i szybko.

Oliver przywołał w pamięci tancerza, o którym wspomniał trener. Chłopak pochodził z Chin i według niego bardzo dobrze tańczył. Uwielbiał to jak się porusza,  ekspresją ciała potrafił wiele pokazać. Zazwyczaj trafiał na jakieś jego filmiki na TicToku. Jsan tańczył sam, ale na kilku pojawiał się z innym chłopakiem. Grant rozumiał, że trenerowi chodzi o zatańczenie czegoś właśnie w takim stylu. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał za bardzo fizycznie zbliżać się do Darrena. Chłopak jest heteroseksualny, nic pomiędzy nimi nie mogłoby się wydarzyć, ale on nie chciał, aby ktokolwiek go dotykał poza Gerardem. Nieuniknionym jednak będzie kontakt fizyczny. Brzuch go zaczął boleć na samą myśl,  przecież jeszcze nie miał się czym stresować.

— Nie ma sprawy trenerze. Mogę zatańczyć z każdym, zawsze i wszędzie — odpowiedział Darren pewnym siebie głosem.

Oliver dopiero słysząc te słowa powrócił do tego co się dookoła działo. Coś mu umknęło, ale łatwo domyślił się, że trener pyta ich o to czy ze sobą zatańczą. Wolałby to zrobić sam. Nigdy z nikim nie był w parze, ale lubił sprawdzać w tańcu różne rzeczy więc ciekawiło go jak sobie poradzą.

— Także nie mam nic przeciw — odezwał się. — Tylko…

— Tylko? — dopytał Jonathan.

Oliver czuł jak wszystkie oczy są skierowane na niego, więc odpowiedział:

— Nie ważne.

— Wszystko jest ważne, Oli, ale pomiędzy sobą możecie ugadać co i jak. Niczego wam nie narzucam. Jaki układ wybierzecie, jaką muzykę, to nie ma znaczenia. Jest tylko jeden warunek, tańczycie razem  nie ciągle obok siebie. Macie mieć pomiędzy sobą interakcje.

— Panu naprawdę chodzi o coś takiego jak te filmiki z Jsanem i Puppym — zażartował Darren.

— Ty już wiesz o co mi chodzi. Ten event jest bardzo ważny jak wiecie. Na nim są zbierane pieniądze na to by komuś pomóc. Jeszcze nie znamy celu, ale macie tak zatańczyć, by innym portki opadły z wrażenia i dali za to mnóstwo kasy. Zgłoszenia do eventu są dobrowolne, także wybaczcie, że was do tego wybrałem, ale sądzę, że dacie niezły pokaz. Zanim zaczniemy rozgrzewkę, mam jeszcze jedną parę, którą także chcę…

Oliver już nie słuchał. Nie obchodziło go to, kogo jeszcze trener wybierze do pokazu na evencie. Teraz ważne było tylko, aby spotkać się po lekcjach z Darrenem i wszystko obgadać. Miał nadzieję, że obejdzie się bez większej fizyczności. Co najwyżej pozwoli mu dotknąć biodra. Nie umknęła mu jednak myśl, co zrobiłby Gerard, gdyby zobaczył go tańczącego z Darrenem, bardzo blisko, zbyt blisko. Pewnie znów by go wyśmiał. I jak miał pozostawić swoje życie poza tą salą, kiedy każdy szczegół przypominał mu o jego miłości?

 

*

 

Korn zmrużył oczy zauważywszy przez szkolne okno jak Quinn rozmawia z tym gówniarzem, który śmiał go pouczać. Obaj stali na placu przed szkołą. Młody coś skinął głową,  potem odszedł. Jeżeli chłopak jego kuzyna zna dzieciaka, to może mu powiedzieć kto to jest. Musiał to wiedzieć. Skądś go znał. Inaczej dlaczego by z nim rozmawiał? Odkąd spotkał tego bachora nie było dnia, aby nie poświęcił mu myśli. On mu jeszcze da nauczkę za tamto. Przecież ten gówniarz powinien się go słuchać,  nie dawać mu lekcje życia.

— Zobaczymy jeszcze czy jesteś taki mądry — szepnął do siebie, rozglądając się wokół.

Szkolny korytarz wypełniał się coraz bardziej, wychodzącymi z klas ludźmi. Przez to ciężej było mu wypatrzeć Greenwooda, który musiał tędy przejść, aby spotkać się na stołówce z resztą.

— Jesteś Thapakorn Mahawan?

Korn usłyszał za plecami cienki głos dziewczyny. Przybrał na twarz najsłodszy uśmiech jaki doskonale wyćwiczył. Odwrócił się i w pierwszej chwili nikogo nie zauważył. Dopiero jak spojrzał w dół stwierdził, że stoi przed nim młoda kobieta, która od kilku lat pracowała w szkolnym sekretariacie. Była dużo niższa od niego i bardzo drobna. Widywał ją od czasu do czasu, ale takie miejsca jak sekretariat czy gabinet dyrektorki starał się omijać z daleka. Słodki uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił.

— Tak… O co… chodzi? — zapytał ostrożnie.

— Szukam cię od jakiegoś czasu. Wysłałam też kilka wiadomości do ciebie, ale nie odpowiedziałeś. Nie podpisałeś jeszcze kilku dokumentów, także zapraszam do siebie.

Korn skrzywił się. Musiał upolować Quinna i poznać tożsamość tamtego dzieciaka. Nie mógł jednak znaleźć żadnej wymówki, by uciec przed tą kobietą. Zazwyczaj szybko znajdował jakiś pretekst do ucieczki, tym razem chyba musiał skorzystać z zaproszenia do sekretariatu.

Kiedy złożył potrzebne podpisy, szybko opuścił sekretariat. Pobiegł w stronę stołówki, mając nadzieję, że tam natknie się na Greenwooda. Najdłuższy stół na sali, jak zawsze był okupowany przez paczkę przyjaciół. W pierwszej chwili nie dostrzegł Quinna, gdyż ten dopiero szedł do stołu z tacą, na której umieścił talerz z czymś zielonym oraz szklankę soku. Ledwie chłopak usiadł Mahawan dopadł do niego, wciskając się na ławkę obok niego. Zarzucił Greenwoodowi ramię na kark przyciągając chłopaka do siebie.

Martin siedzący obok tylko przewrócił oczami i powrócił do jedzenia. Pozostali patrzyli na Korna jak na ufoludka,  ich oczy przesuwały się z niego, na Quinna, na Martina i z powrotem.

— Czego chcesz? — zapytał Quinn.

— Widziałem jak rozmawiasz z tym bachorem.

— Z jakim bachorem? Jak się nazywa?

— No właśnie nie wiem i myślę, że ty wiesz. Musisz wiedzieć jak z nim rozmawiałeś.

Quinn odepchnął od siebie chłopaka i usiadł tak, aby łatwiej mógł na niego spojrzeć.

— Pacanie, rozmawiałem dzisiaj z wieloma osobami. Nie mam pojęcia o kogo ci chodzi.

— Gadałeś z nim na placu przed szkołą. Ma takie cholernie czarne włosy. Kurwa, nie wiem jakie ma oczy i mnie to wkurza. Nie patrzył na mnie jak do mnie mówił. W każdym razie ma bardzo czarne włosy, takie co mu zachodzą na oczy. Można w nie wsunąć palce… — przerwał zauważając, że się trochę zagalopował. Po jaką cholerę miałby wsuwać palce we włosy tego gówniarza?

— Mówisz o Micahu?

— Micah? Tak ma na imię? Dziwne imię, ale ładne.

— To ty masz dziwne imię. Dasz mi zjeść?

Korn popatrzył to na talerz pełen zielonego czegoś, potem na Quinna i rzekł z powagą:

— A zabraniam ci jeść? Chciałem tylko wiedzieć jak on się nazywa. A jak ma na nazwisko?

— Sam się dowiedz, jeżeli on cię tak interesuje — odpowiedział Quinn,  kiedy Mahawan chciał mu zabrać talerz, zasłonił go rękoma i dodał: — Spadaj, to moje. Martin, kochanie?

— Tak, słoneczko?

— Powiedz coś swojemu kuzynowi.

— To sprawa pomiędzy wami. Ja się nie wtrącam.

Chłopak uniósł obronnie ręce. Ostatnio jak się wtrącił, to on wyszedł na tego złego. Także wolał się trzymać z daleka od wspólnych spraw tych dwóch.

— Popieram — wtrąciła milcząca dotąd Dana.

Oprócz niej przy stole miejsce zajmowali wszyscy oprócz Gerarda. Chłopak siedział gdzie indziej, po tym jak powiedział, że nie będzie utrzymywał z nimi żadnych kontaktów. Tobias w tamtym momencie chciał iść mu złamać nos, ale szybko został powstrzymany przez brata. Natomiast Oliver kiedy to usłyszał odczuł te słowa jak cios w brzuch, ale znalazło się w tym także odrobinę ulgi. Naprawdę wolał obserwować chłopaka z daleka niż znowu narazić się na jego nienawiść. Mniej bolało.

— W ogóle to słyszeliście, że Oli ma wystąpić w wiosennym evencie — rzekła dziewczyna — i ma tańczyć z Darrenem Ericssonem?

W jej głosie Elliott od razu wyczuł coś dziwnego. Zazwyczaj tak się działo kiedy wspominała tego tancerza. Do tego rumieniła się,  Danie nigdy nie zdarzały się rumieńce.

— Event? Jaki event? — dopytywał Korn. — Można wziąć w nim udział?

— Ano właśnie, ty grasz na gitarze i śpiewasz — rzucił Christopher. — Możesz się zgłosić.

— Jakieś zapisy są?

— Jeszcze nie — odpowiedział Ross. — A propos, Chris, pytałem się dzisiaj dyrektorki o to, o czym rozmawialiśmy. Przystanie na to co planujemy, zgłosi to zarządowi, ale jednak trzeba spełnić określone warunki.

— Spróbuję pogadać z Sharon i przedstawić jej sytuację.

— Cokolwiek ta dziewczyna zrobi i tak nie zmienię o niej zdania — rzucił Tobias. — Suka, to suka i tyle. I nie mówcie, że nie mam racji.

Korn nie mający pojęcia o czym rozmawiają wyjął telefon i zaczął przeszukiwać media społecznościowe szukając Micaha. Imię nie było pospolite, więc uważał, że łatwiej mu będzie znaleźć taką osobę. Jednak w tym względzie pech go nie opuszczał. Trącił łokciem Quinna, który omal nie wylał na siebie soku.

— Czego ty jeszcze chcesz? — zapytał przez zaciśnięte zęby Greenwood.

— Ten cały Micah ma jakiegoś fejsa czy insta, czy cokolwiek?

— Skąd ja mam to wiedzieć?

— Ale gadałeś z nim, więc wiesz.

— Gadałem, ale to nie znaczy, że tak dobrze go znam. Sam go zapytaj o to co chcesz wiedzieć. Jak zdążysz to go jeszcze złapiesz siedzącego na korytarzu na drugim piętrze.

Ledwie Greenwood dokończył zdanie Mahawan poderwał się z ławki i wybiegł ze stołówki.

— Micah naprawdę tam będzie siedział? — dopytał Martin.

— A skąd ja mam to wiedzieć? Mam przynajmniej chwilę spokoju od twojego kuzyna.

— Jak tam nie będzie tego chłopaka, to Korn wróci i zabije cię, wiesz?

— Obronisz mnie, prawda? — zapytał słodko Greenwood, po czym oparł brodę na ramieniu swojego chłopaka. Zamrugał zalotnie. — Prawda?

— Będę musiał się nad tym zastanowić. Co mi dasz za bronienie ciebie?

— Pomyślimy jak będziemy sami. A kiedy zrobiłem ci…

— Ej, tu są też inni ludzie — rzuciła Dana przerywając przyjacielowi wypowiedź. — Nie chcę słuchać o waszym seksie.

— Ja chcę — wtrącił zainteresowany tematem Tobias, za co dostał kopniaka od Christophera. — Ałł, dlaczego mnie kopiesz?

Tymczasem Quinn zwrócił się do jedynej dziewczyny wśród nich.

— Dlatego mówiłem, że powiem mu jak będziemy sami. Oli, to opowiedz o tym co zatańczycie z Darrenem — zmienił temat. Zrobił to specjalnie, bo miał niezły ubaw patrząc jak Dana reaguje na imię tego chłopaka.

— Mamy się spotkać wieczorem w kawiarni — odpowiedział Grant.

Serce omal nie wyskoczyło mu z piersi, kiedy zauważył, że Gerard wychodzi ze stołówki. Cały czas obserwował chłopaka, który zajął stolik w odległym kącie pomieszczenia. Frost znów zniknie mu z oczu. Wiele sił kosztowało go, aby za nim nie pobiec. Musiał jednak dać sobie z tym spokój. Potrzebny we wszystkim był czas. Ale czy na pewno? Ostatnio coraz częściej zastanawiał się, czy Gerard kiedykolwiek odzyska te utracone miesiące. Zrobiłby wszystko, aby Frost o nim sobie przypomniał.

— W końcu tak się stanie — powiedział do niego Tobias, co znaczyło, że ostatnie zdanie Oliver wypowiedział na głos.

— Dokładnie — rzekła Dana — i jeszcze będziecie się z tego śmiać. Ręczę za to.

Chcę, aby tak się stało — pomyślał życzenie Oliver.

 

*

 

Podczas gdy paczka przyjaciół korzystając z najdłuższej przerwy jadła posiłek, Korn biegł na górę w nadziei, że spotka tam bachora i pokaże mu kto tu rządzi. Spodziewał się, że chłopak będzie siedział na którymś z parapetów, jak wtedy kiedy go pouczał. Nadzieje jednak okazały się płonne, więc zaklął.

Z chęcią mordu na chłopaku swojego kuzyna odwrócił się zamaszyście i wpadł na kogoś, przy czym stracił równowagę. Poczuł jak ta osoba chwyta się go,  potem jak razem upadają na podłogę. W tej samej chwili, kiedy zmieniał pozycję horyzontalną, spojrzał w złoto brązowe, najpiękniejsze oczy jakie kiedykolwiek widział.