2022/10/23

W rytmie miłości - Rozdział 60

 Zapraszam na 60 rozdział, a tym samym koniec tomu drugiego. Tom trzeci zacznę publikować od 13 listopada. Potrzebuję przerwy. Serię jak i inne moje teksty można nabyć w całości tutaj: https://bucketbook.pl/pl/producer/Luana/25 



— Zjedz coś — poprosiła Martha.

Płakać jej się chciało kiedy widziała siostrzeńca w takim stanie.

— Nie dam rady — odpowiedział chłopak.

Oboje znajdowali się w kuchni. Przed nastolatkiem stał talerz jego ulubionej zupy dyniowej, której nie tknął. Siedział, ciągle wpatrując się w telefon, jakby ten miał mu nagle przynieść pomyślne wieści. Kiedy tydzień temu Martin powiedział, że Gerard miał wypadek, świat nagle legł w gruzach. Nie pamiętał co się działo, ale Tobias wyznał mu, że wpadł w panikę. Dawno już nie miał ataku. Z pomocą brata i cioci szybko doszedł do siebie, ale od tamtej pory wiedział, że świat bez Gerarda już nigdy nie będzie kolorowy.

Kiedy poczuł się lepiej dowiedział się, że tę smutną wiadomość Reynoldsowi przekazał dziadek Gerarda. Powiedział, że jego wnuk miał poważny wypadek samochodowy. Oli wtedy już mógł myśleć tylko o swoim chłopaku. Razem z bratem, Quinnem oraz Martinem pojechali do szpitala, ale nie byli rodziną i nie mogli się niczego dowiedzieć. Potem spotkali zrozpaczoną babcię Gerarda, która powiedziała, że chłopak jest operowany. Operacja trwała kilka godzin. Życiu Frosta nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo, ale Gerard do dzisiaj nie obudził się. Oliver każdego dnia spędzał w szpitalu po kilka godzin. Czekał. Wciąż czekał, aż ten którego wybrało jego serce, otworzy oczy.

— Musisz jeść, bo osłabniesz. Nie chciałby tego. Jak się obudzi, od razu naskarżę mu, że nie jadłeś.

Oliver poprzez łzy uśmiechnął się do cioci. Wziął do ręki łyżkę, po czym nabrał na nią odrobinę zupy. Jego żołądek zbuntował się, ale chłopak i tak zmusił się do zjedzenia choćby małej odrobiny. Ciocia miała rację. To, że nie czuł głodu, nie oznaczało, że jego organizm nie potrzebował jedzenia. Musiał być zdrowy dla Gerarda. Także jadł powoli, a łzy ciurkiem spływały po jego policzkach. Czuł się lepiej kiedy siedział przy chłopaku, ale kiedy był z dala od niego miał wrażenie jakby już nigdy nie miał go zobaczyć.

Dlatego jak zjadł, poprosił, aby ciocia podwiozła go do szpitala.

— Zadzwoń jak będziesz wracał. Tobias cię odbierze. Niedługo wróci ze szkoły. Ty też powinieneś zacząć chodzić do szkoły.

— Nie, dopóki się nie obudzi. Muszę być przy nim. Musi wiedzieć, że jestem.

Pożegnał się z ciocią, a potem wszedł do szpitala. Był tutaj jakieś trzy godziny temu. Spędził trochę czasu z Gerardem, ale musiał wrócić do domu. Najchętniej jednak, to by w ogóle stąd nie wychodził.

Drogę do sali, gdzie leżał chłopak znał już na pamięć. Dlatego pokonał ją szybko, nie musząc szukać odpowiedniego pokoju. Sala, w której leżał Frost znajdowała się na drugim piętrze i miała numer siedem. Oli nie wierzył za bardzo w szczęśliwe liczby, ale miał nadzieję, że ta siódemka będzie szczęśliwa dla jego chłopaka.

Wszedł do pokoju, który miał trzy łóżka. Dwa były puste, a to trzecie, przy oknie zajmował jego śpiący chłopak. Rano gdy tu był przy Gerardzie nie było nikogo, teraz siedziała jego babcia i Willy. Spotykał kobietę codziennie, poznał też dziadka swojego partnera i żal mu było, że stało się to w takich okolicznościach. Przecież planowali odwiedziny u dziadków Gerarda. Planowali też wyjazd na weekend i wszystko zostało zburzone. Do dzisiaj Oliver nie wiedział co tak naprawdę się stało i dlaczego. Jedynie co mu Martin powiedział, to że Frost jechał za szybko i stracił panowanie za kierownicą.

Grant poniekąd obwiniał o to siebie, bo był przekonany, że jego chłopak tak jechał, bo śpieszył się do niego. Jak tylko o tym wspomniał komukolwiek, to dostawał opieprz. Raz mu Martin powiedział nawet, że Frost nigdy nie jeździł jak szaleniec. Zważał na swoje życie i na innych. Dlatego podejrzewali, że w domu rodziców chłopaka zdarzyło się coś, co sprawiło, że Gerard pod wpływem emocji doprowadził do wypadku.

— Dzień dobry — przywitał się ze starszą kobietą i Willym, do którego zamigał, także witając się.

Chłopiec od razu podbiegł do niego i wziął go za rękę prowadząc do łóżka swojego brata. Ten mały gest sprawił, że Oliver rozpłakał się. Usiadł na wolnym krześle, a kobieta położyła dłoń na jego ramieniu.

— On na pewno wie, że tu jesteś. Nie płacz. Uśmiechnij się i wierz w to, że Gerard szybko obudzi się i wróci do nas.

Grant popatrzył na swojego chłopaka, który faktycznie wyglądał tak jakby jedynie spał. Na głowie Frost miał bandaż, bo podobno uderzył nią mocno w kierownicę i bardzo krwawił. Oliver widział też, że cały brzuch chłopaka pokrywają opatrunki. Rany po operacji, podczas której musiano wyciąć Gerardowi śledzionę, goiły się. Tylko on ciągle spał.

— Mam nadzieję, że się obudzi — szepnął Oli.

Niestety, kolejnego dnia, dwa, trzy dni później, Gerard Frost nadal spał.

 

*

 

— Niech to szlag trafi! — wrzasnął Martin mając ochotę rzucić telefonem o ścianę, ale Quinn powstrzymał go przed tym gestem, chwytając go za nadgarstek.

— Rozwalenie telefonu nic nie da.

Wyjął z dłoni swojego chłopaka jego iPhone’a i położył z dala od niego. Siedzieli w mieszkaniu Martina próbując odrobić lekcje i napisać rozprawkę z języka francuskiego, ale żaden z nich nie umiał się na tym skupić.

— Najpierw straciliśmy Daisy…

— Reynolds, nie gadaj tak jakby Frost umarł. Uprzedzam cię, bo skopię ci dupę. A jak to zrobię, to nie usiądziesz na czterech literach całe tygodnie.

— To co mam robić?! — krzyknął chłopak podrywając się z rozmachem, a krzesło na którym siedział przewróciło się. — On się nie budzi! Lekarze nie wiedzą jaki jest powód tego. Może to przez tę ranę na głowie, ma jakiegoś krwiaka, a oni nic nie robią.

— Badali mu głowę — przypomniał Quinn stawiając krzesło. — Prześwietlili go na wylot i nic tam nie ma. Wczoraj też robili badania.

— To dlaczego się nie budzi?! Jak tam przychodzę, to wkurzają mnie te maszyny monitorujące ciało Gerarda. Kurwa! To wina jego starych. Coś musiało go wkurzyć, że jechał jak wariat.

— Kiedy obudzi się, to powie co się wtedy wydarzyło. Do tego czasu musimy czekać i nerwy w tym nie pomogą.

— Czekać?! Łatwo ci mówić, bo to nie ty…

— Zanim coś więcej powiesz, to lepiej zamilcz — skarcił Martina Quinn.

Zdenerwowany chłopak mógł powiedzieć za dużo, a nie chciał, aby się kłócili. To w niczym nie pomogłoby. Podszedł do Reynoldsa i chwycił jego dłonie w swoje. Potem spojrzał mu poważnie w oczy i powiedział:

— Wcześniej nie lubiłem Gerarda. Był mi obojętny, ale w ostatnich tygodniach wszystko się zmieniło. On się zmienił. My. Nasze relacje. Wiem, że jest twoim najlepszym przyjacielem, prawie bratem, ale stał się ważny i dla mnie. Martwię się o niego i o Olivera. Dlatego musimy być silni dla nich obu, dobra?

Martin pokiwał głową i przytulając swojego chłopaka, szepnął:

— Przepraszam.

— No dobra, wybaczone. Teraz chodź, skończmy te zadania. Potem pojedziemy do Gerarda. Hm?

— Tak zrobimy.

Zanim puścił swojego chłopaka, pocałował go w skroń, zatrzymując tam usta na dłużej.

— Cieszę się, że cię mam.

— Nawzajem — odparł Greenwood, przytulając się.

Mogli przecież tak chwilę postać, zanim wrócą do stosu książek i zadań.

 

*

 

Tobias zaparkował przed szpitalem. Oliver miał na niego czekać przy wejściu, ale nie widział chłopaka. Jak zwykle trzeba będzie go siłą wyciągać od Gerarda. Westchnął i wysiadł. Jego telefon zaczął dzwonić, więc nacisnął przycisk alarmu przy pilocie do samochodu, by go zamknąć i dopiero odebrał połączenie.

— Cześć, Chris.

— Hej, chyba po matematyce zgarnąłeś mój zeszyt. Nie mogę go nigdzie znaleźć.

— Sprawdzę jak wrócę do domu, ale może tak być.

— Poszukam jeszcze, ale w torbie go na pewno nie mam.

— Kocham cię, Christopherze Nichollsie — wyznał niespodziewanie Tobias, wpatrując się w budynek szpitala.

Nie chciał się nigdy dowiedzieć co czułby będąc na miejscu brata. Dlatego czasami łatwiej było być po prostu samemu. Tylko dzisiaj już wiedział jak wiele można byłoby wtedy stracić. Jedna chwila z kimś kogo się kochało była cenniejsza niż wszystko inne. Nawet jakby miała przeminąć.

— Także cię kocham — odpowiedział Chris, wiedząc, że wyznania Tobiasowi nie przychodziły łatwo i musiał być pod wpływem silnych emocji, aby to powiedzieć przez telefon. — Jesteś w szpitalu?

— Pod. Przyjechałem po Oliego. Miał czekać na mnie, ale jak zawsze muszę iść po niego na górę. Znów będzie się opierał przed wyjściem, a nie może tam na noc zostać.

— To leć po niego.

— Dzięki, Christopherze. Wrócę do domu i poszukam zeszytu.

— Spoko. W razie czego, oddasz mi go jutro przed lekcją i wtedy odrobię zadanie. Uważaj na siebie.

— Ty też — odpowiedział Grant i rozłączył się. Zanim jednak poszedł do brata, zadzwonił do Gabriela. Tylko po to, aby mu powiedzieć, jak bardzo cieszy go to, że mężczyzna wrócił do jego życia.

Tymczasem jego brat siedział przy łóżku Gerarda. Trzymał dłoń chłopaka w swojej nie zamierzając jej puścić. Dzisiaj dużo do niego mówił, również poczytał. Wierzył, że to wszystko pomaga Frostowi i ten zechce się obudzić. Podobno Gerard wciąż śpi, bo nie chce się budzić. Dlatego on zamierzał dać mu jak najwięcej bodźców do przebudzenia się.

— Niedługo święta. Co prawda jeszcze trochę do nich, ale każdy dzień… — przerwał, by odetchnąć. Nie chciał znów płakać. — Znów się mażę. Zaraz muszę iść, ale tak trudno jest wyjść.

Przesunął wzrok z twarzy Gerarda na dłoń, którą wciąż trzymał. Na nadgarstku chłopak miał bransoletkę, której bliźniaczą siostrę nieustająco nosił Oliver. Poprawił jeden ze sznureczków.

— To chyba cud, że nie zgubiła się w tym wszystkim. Pielęgniarz, który zwrócił ją twojej babci mówił, że musiała być ważna, bo trzymałeś ją w dłoni jak przywieźli cię do szpitala. Zawiązałem ci ją, więc nie musisz się martwić, że zniknie. Pamiętasz dzień kiedy mi ją dałeś?

 

— Co to jest? — zapytał, ale po chwili jak otworzył wieczko poznał odpowiedź. W środku leżały dwie takie same bransoletki zrobione z plecionych w warkocze brązowych nitek. Do obu przypięty był wisiorek. Wziął do ręki jedną i przeczytał imię Gerarda. Na drugiej dostrzegł swoje imię. Spojrzawszy ponownie w oczy spiętego chłopaka, zapytał: — Co to znaczy?

— To znaczy, że chcę… Zostaniesz moim chłopakiem?

Oliver miał ochotę uszczypnąć się, by sprawdzić czy to na pewno nie jest sen. Tak bardzo czekał na to pytanie. Każdego dnia wyczekiwał tego dnia, kiedy Gerard będzie chciał by należeli do siebie. Kochał tego chłopaka ponad wszystko. Z każdym dniem mocniej. Ostatnie dni, kiedy spotykali się, oglądali filmy, słuchali muzyki czy rozmawiali były niezwykłe, zbliżające ich do siebie i pogłębiające uczucia Olivera. Może jeszcze nie usłyszał od Frosta, że go kocha, ale rozumiał ostrożność chłopaka. I chociaż usta Gerarda mówiły, że lubi, tak oczy podpowiadały, że czuje znacznie więcej. Nie zamierzał jednak naciskać. Doczeka się tego dnia, kiedy zostaną wyznane mu uczucia miłości. Tak samo jak doczekał się dnia, kiedy został poproszony o zostanie jego chłopakiem.

— I dlaczego ryczysz? — zapytał Gerard.

— Nie ryczę — odpowiedział wilgotnym, pełnym wzruszenia głosem Oliver.

— Ryczysz.

Frost wyciągnął rękę i palcem starł łzę spływającą z oka jego przyszłego chłopaka. Nie wątpił, że otrzyma pozytywną odpowiedź.

— Może trochę. Wzruszam się, a nie ryczę.

— Czy to znaczy…

— Tak, to znaczy, że zostanę twoim chłopakiem.

 

— To była jedna z najszczęśliwszych chwil mojego życia. A wiesz jaka będzie kolejna? To ta kiedy się obudzisz. Obudzisz się prawda? — zapytał.

Uniósł spojrzenie na Gerarda i zerwał się z krzesła, kiedy zobaczył, że chłopak ma otwarte oczy.

— Gerardzie?

Niebieskie oczy chłopaka przesunęły się na Olivera, patrząc na niego jakby widziały go po raz pierwszy w życiu. Przez ciało Granta przeszedł dreszcz, ale zaraz odepchnął niepokój, bo mogło mu się to tylko wydawać. Kątem oka zobaczył, że na salę weszli Tobias z Martinem i Quinnem, ale jego interesowała jedynie postać leżąca na łóżku. Mocniej chwycił dłoń Frosta.

— Gerardzie, nawet nie wiesz jak się cieszę…

— Kim jesteś? — zapytał chłopak cichym, zachrypniętym głosem.

— Słucham? O ty… To ja Oli.

— Kim jesteś? Nie znam cię.

Po tych słowach Oliver poczuł jak dłoń Gerarda wysuwa się z jego, a on na to patrzył, nie potrafiąc się ruszyć.

 

*

 

W tym samym czasie, w innej części miasta samolot wylądował na niewielkim lotnisku. Po kilku minutach pasażerowie mogli go opuścić, udając się do punktu kontroli, a potem by odebrać swoje bagaże. Wysoki chłopak, o bardzo czarnych włosach, poprawił okulary na nosie i ignorując innych współpasażerów podróży wziął, swoje rzeczy. Plecak zarzucił na ramię, a z walizki która miała kółka, wysunął rączkę, dzięki czemu nie musiał jej nieść. Żwawym krokiem ruszył w stronę wyjścia z lotniska.

Po kilku krokach, wyjął telefon i wykonał połączenie.

— Wróciłem. Możesz po mnie przyjechać?

 

Koniec tomu drugiego

2022/10/16

W rytmie miłości - Rozdział 59

 Dziękuję za komentarze. :)


— Boli mnie brzuch — powiedział Elliott do Quinna rozmawiając z nim przez telefon. — Rodzice mają poznać Ryana. Nie planowałem, że stanie się to w taki sposób.

— Bez tego, pewnie przedstawiłbyś go za kilka miesięcy. Daj spokój, stary, facet spodoba się im. Po prostu przedstaw go przed imprezką. Zresztą, na zdjęciach wygląda super, to na żywo pewnie jeszcze lepiej. Ciacho z niego. Aj, kretynie, co robisz?

— Dobra, rozłączam się, bo muszę wziąć jeszcze prysznic. Pozdrów Martina i cokolwiek ci robi, niech zrobi bardziej. Słyszysz mnie? Quinn? Pewnie znów się obłapiają — szepnął do siebie, a później przerwał połączenie.

Odłożył telefon na biurko, a potem podszedłszy do szafy otworzył szufladę z bielizną. Brzuch go z nerwów nadal bolał, ale nie potrafił nic zrobić, aby nie stresować się. Za godzinę miał po niego przyjechać Ryan. Może tak zrobi i zapozna rodziców z nim w domu. Potem jak udadzą się na jego przyjęcie urodzinowe, które przestało być niespodzianką, będzie czuł się swobodniej.

— Tak zrobię.

Z bielizną i szlafrokiem w dłoni wyszedł z pokoju, aby wziąć prysznic. Niestety łazienka na piętrze była zajęta przez jego siostrę.

— Wyłaź. Siedzisz tam już wieki. Też chcę się wykąpać — zawołał, uderzając pięścią w drzwi do łazienki.

— Zaraz. Makijaż muszę skończyć. Tu jest dobre światło.

— To mnie wpuść. Zęby przynajmniej umyję. Przez cały tydzień samochód będzie twój — obiecał Emilly. Nadal brakowało mu pieniędzy , aby kupić swój samochód ale brakująca suma się zmniejszyła.

— Dobra, dobra.

Zamek w drzwiach zgrzytnął i po chwili dziewczyna uchyliła drzwi. Miała na sobie czerwony szlafrok, za co Elliott dziękował Bogu i wszystkim bóstwom. Nie chciał już nigdy więcej widzieć siostry w bieliźnie, jak to stało się już wiele razy.

— Dzięki. Na pewno zdążysz? — zapytał dostrzegając, że Emilly nie ma nawet fryzury zrobionej.

— Pewnie, że tak. Tylko rozczeszę włosy i tyle. Nic nie kombinuję. To myj te zęby.

Wróciła do lustra przesuwając się trochę. Chwyciła za tusz do rzęs i nachyliła się do szklanej tafli, by lepiej widzieć co robi. Jej brat nałożył pastę na szczoteczkę i zaczął myć zęby przyglądając się dziewczynie. Nie rozumiał po co ta się tak tapetuje, bo bez makijażu była bardzo ładna. Nie wnikał jednak w to. Dał jej czas na dokończenie makijażu, a kiedy ta wreszcie opuściła łazienkę, skorzystał z toalety i wziął prysznic.

Każda upływająca minuta przybliżała go do spotkania z Ryanem i tym co miało się stać. Musiał się pośpieszyć, gdyż nie chciał, aby mężczyzna czekał na niego. To by dało szansę jego rodzinie do przeprowadzenia przesłuchania na jego partnerze. Tego za wszelką cenę chciał uniknąć.

— Dlaczego czas nie może zwolnić? — narzekał zakładając na siebie spodnie.

Nie były za szerokie, ale i nie za wąskie. Takie w sam raz, w których czuł się dobrze. Do tego były eleganckie, czarne i do nich założył fioletową koszulę. Quinn powiedział mu, że idealnie wygląda we fioletach, więc chciał zaryzykować ubierając się w takie kolory. Patrząc na siebie w lustrze musiał przyznać, że przyjaciel nie mylił się. Poprawił trochę włosy. Dzisiaj uczesał je na fryzurę bardziej w stylu koreańskim. Część niesfornych włosów z lewej strony uczesał na prawo, zostawiając pośrodku przedziałek i unosząc je. Od spodu włosy miał krótsze. Po lewej zaczesał je do tyłu. Przód prawej, dłuższej strony, podniósł. To samo zrobił z grzywką. Ta częściowo trzymała się z dala od jego czoła, by po prawej delikatnie opaść i połączyć się z resztą włosów. Także z burzy gęstych włosów powstało coś co mu się bardzo spodobało. Musiał tylko użyć sporo lakieru, który podkradł siostrze. Na szczęście ten nie sklejał kosmyków, bo bardzo tego nie lubił.

— Przestań się stroić, bo twój książę chyba przyjechał — powiedziała Emilly zaglądając do pokoju.

— Co? To za wcześnie.

Zaczął panikować, że jeszcze nie jest gotowy, a potem przystanął na środku pokoju by wziąć głęboki oddech.

— Nie jestem Quinnem. Nie jestem jak on. Spokojnie. Spokojnie.

— Rób co chcesz, ja lecę go poznać.

Zanim wymknęła się, podbiegł do niej i złapał za rękę. Dopiero teraz zauważył, że bliźniaczka ma na sobie długą do kolan, czerwoną, rozkloszowaną sukienkę na ramiączkach, w której wyglądała jak księżniczka. Czerwony był jej ulubionym kolorem, także miała szczęście, że dobrze do niej pasował. Posłał siostrze błagalne spojrzenie.

— Proszę, nie męcz go.

— Spokojnie. Jak da sobie radę ze mną, to i z rodzicami.

Poklepała go po ramieniu, wysunęła rękę z jego chwytu i poszła w dół korytarza. Elliott ruszył za nią, ale kiedy spojrzał w dół zobaczył, że nie założył skarpetek i jęknął. Stwierdził, że ma to gdzieś i czym prędzej pobiegł za nią. Znalazł się przy schodach akurat w chwili, kiedy tata otwierał drzwi.

 

*

 

Ryan nie dostosował się do prośby Elliotta i nie poczekał w samochodzie. Wiedział, że chłopak denerwuje się tym spotkaniem, więc postanowił mu to ułatwić. Zadzwonił do drzwi poprawiając marynarkę. Ubrany był jak zawsze na czarno, ale zamiast tego co nosił zazwyczaj, założył wąskie spodnie bez dziur, ozdób i innych ekstrawaganckich rzeczy. Koszulę, jedną z wielu jakie miał, wypuścił na spodnie, by przykrywała mu chude biodra. Rękawy sportowej marynarki podwinął do łokci, włosy rozpuścił. Także denerwował się spotkaniem z państwem Ross, chciał bowiem wywrzeć na nich jak najlepsze wrażenie.

Drzwi otworzyły się i mógł dostrzec mężczyznę daleko po czterdziestce, w którym łatwo wyłapał podobieństwo Elliotta do tego człowieka. Brązowe włosy już lekko po bokach przyprószyła wczesna siwizna, a wokół ust i w kącikach oczu wyraźne były zmarszczki. Był to ewidentny dowód tego, że pan Ross często się śmieje.

— Witam, jestem Ryan i… — urwał, bo głośne kroki na schodach zwróciły jego uwagę.

Elliott właśnie z nich zbiegał, ale zatrzymał się nagle, gdy on zapatrzył się na niego. Nie było dla Whitenera tajemnicą, że ten chłopak mu się podobał, ale kiedy wyglądał jakby właśnie zszedł z ekranu, nie sposób było oderwać od niego spojrzenia. Dopiero głośne chrząknięcie zwróciło jego uwagę na mężczyznę, obok którego stała teraz śliczna dziewczyna. Mógł łatwo stwierdzić, że to musiała być siostra bliźniaczka jego chłopaka.

— Jestem Ryan…

— To już wiemy — odezwała się Emilly. — Nie denerwuj się, nie gryziemy.

— Tylko zjadamy w całości — dodał Andrew Ross z bardzo poważną miną.

— Tato, daj spokój — powiedział Elliott w końcu odzyskując rezon i pokonując resztę schodów.

Stanął u boku swojego chłopaka, czując, że policzki zaczynają go piec. Jeszcze bardziej, kiedy Ryan powiedział:

— Ładne stopy.

— Synu, nie wiedziałem, że to impreza na boso. A mówiłem twojej mamie, by nie zmuszała mnie do założenia tych nowych, ciasnych skarpetek.

— One są uciskowe, kochanie. Uciskowe — powiedziała Eleanor Ross. — Dobre dla twoich nóg, więc nie narzekaj.

Ciąża już była u niej doskonale widoczna, a prosta, szmaragdowa sukienka dodawała kobiecości jej pełniejszym kształtom. Blond włosy, które sięgały jej do ramion miała rozpuszczone.

— Dobre, nie dobre, ale ściskają. To jak w tym żarcie…

— Tato, nie mamy czasu na żarty. Jedziemy na moje przyjęcie niespodziankę.

— Co to za niespodzianka jak wiesz o nim?

Elliott tylko wzruszył ramionami, a potem wziął milczącego Ryana za rękę. Brzuch już go nie bolał, ale serce zbyt szybko biło. Nie był tylko pewny, czy to z powodu obecności mężczyzny, czy tego, że zapozna go z najbliższą rodziną.

— To jest Ryan. Mój chłopak. A to moi rodzice Eleanor i Andrew oraz moja siostra Emilly.

— Kochanie, naszemu nowemu dziecku musimy dać imię na literę A — wtrącił Andrew.

Zanim rodzice rozpoczęliby dyskusję o imionach, Elliott im przerwał mówiąc, że już trzeba wychodzić. Tata oponował, bo chciał bliżej poznać chłopaka swojego syna, ale jak mu powiedziano, że spędzi z nim prawie cały wieczór, tak dał się wyprowadzić z domu. Gorzej było z Emilly, która wpatrywała się w Ryana jak zaczarowana.

— Spadasz, czy jednak przez cały tydzień samochód będzie tylko mój? — zapytał Elliott. — Przez dwa tygodnie — dodał, kiedy się nie ruszyła.

W końcu wyszła z rodzicami, a on i Ryan zostali sami. Nastolatek miał wrażenie, że dziwnie to wszystko wyszło i chciał za to przeprosić mężczyznę, ale ten owinął rękę wokół jego pleców, zamknął drzwi i go pocałował.

Elliott był w stanie jedynie westchnąć, zanim oddał pocałunek. Usta Ryana wydawały mu się bardziej miękkie, niż je zapamiętał od ostatniego razu. Ocierały się delikatnie o jego wargi. Nie napierały, nie zmuszały do czegoś głębszego, a całowały czule i cierpliwie. Krótki zarost jaki miał na twarzy Ryan, a który wciąż wyglądał, jakby mężczyzna nie golił się jedynie dwa, trzy dni, kłuł go w brodę i policzki, ale mu się to podobało. Wszystko trwało zbyt krótko, ale w chwili, kiedy Whitener przerwał pocałunek Ross i tak wciąż czuł jego usta na swoich.

Ryan sięgnął do kieszeni i wyjął małe pudełeczko.

— Otwórz je. To mój prezent dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.

Elliott uniósł wieczko, a wewnątrz na poduszeczce leżały dwa łańcuszki, u których wisiorki w kształcie połowy liścia były ze sobą złączone. Ryan sięgnął po nie mówiąc:

— Razem połączone tworzą całość. Oddzielnie są dwoma częściami całości i nawet jak będą daleko, to i tak zawsze zostaną częścią swojej, idealnej połówki.

Rozpiął jeden z łańcuszków i zawiesił na szyi swojego chłopaka. Dla niego ten gest był niczym założenie obrączki, a Elliott przyjął to bez żadnego sprzeciwu. Chłopak nawet wzruszył się, a kiedy zapinał Ryanowi drugą połowę tego co sam miał na szyi zyskał pewność, że warto było czekać na tę jedną osobę.

 

*

 

— Zrobiłem jeszcze szybkie zakupy babci i dopiero jadę do ojca — powiedział Gerard Oliverowi.

— Czyli będziesz późno. Później niż planowałeś — stwierdził Grant stojąc przed budynkiem restauracji.

Przyjechał z Tobiasem, który od razu zniknął zauważywszy, że Chris i Gabriel już są.

— Przyjadę najszybciej jak tylko będę mógł. Widziałem co sobie ostatnio kupiłeś i mówiłeś, że to założysz na imprezę urodzinową chłopaków. Chcę cię w tym zobaczyć.

— To nic niezwykłego. Tylko tunika ombre… — rzekł Oliver spoglądając po sobie.

Ubrany był w wąskie, bardzo wąskie czarne spodnie, kozaki na obcasie, których cholewki sięgały niemalże do kolan. Całości dopełniała tunika, wyglądająca trochę jak sukienka. Wzrok przyciągały kolory błękitu u samej góry, potem kolor przechodził w biel, a dół zamieniał się w róż.

— Dla ciebie. Wyślij zdjęcie, co?

— Poczekaj. Tylko wejdę na salę i ktoś mi je zrobi.

— To czekam i baw się dobrze. Przyjadę najszybciej jak będę mógł. Kocham cię.

— Też cię kocham.

Oliver wszedł na salę restauracyjną która wypełniała się ludźmi. Martin oraz Quinn także już byli. Podszedłszy do nich poprosił Greenwooda o zrobienie mu zdjęcia wyjaśniając o co chodzi. Niedługo później wysłał fotografię swojemu chłopakowi, a ten odpisał:

Seksowne. Dzisiaj na pewno zabieram cię gdzieś, gdzie będziemy sami.

Nienasycony jesteś.

Ciężko się nasycić, będąc ciebie ciągle głodnym.

Będę czekał.

Odpisał. Gerard faktycznie nie potrafił od niego oderwać rąk. Ich związek przeszedł wyżej, od czystych uczuć, do pragnień jakie razem dzielili prawie każdej nocy. Frostowi już nie przeszkadzało, że za ścianą jest Tobias. Zresztą chłopaka często w domu nie było. Spędzał czas z partnerami, a gdy ciocia szła do pracy na noc, tym bardziej mogli swobodnie cieszyć się sobą. Musiał przyznać, że jego chłopak uczy się szybko i staje się dobrym kochankiem. Potrząsnął głową odrzucając te myśli. Nie był to ani czas na to ani miejsce. Szczególnie, że na salę przyjechali rodzice Elliotta, jego dziadkowie, Emilly, a po chwili sam chłopak i jego bardzo seksowny partner. Brakowało jeszcze taty Quinna i cioci Marthy, która nie mogła się wyrwać wcześniej z zajęć rzeźbiarstwa jakie prowadziła w ośrodku w którym pracuje.

Kobieta jednak szybko się pojawiła. Szykownie ubrana podeszła do Tobiasa i jego chłopaków. Oliver obserwował jak wita Gabriela pocałunkiem w policzek, co mile zaskoczyło mężczyznę. Podszedł do nich, bo także chciał poznać Lawrenca.

— Hej, jestem Oliver.

— Cześć, Gabriel. Miło cię poznać. Tobias wiele mi o tobie i waszej cioci opowiadał.

— No już, nie podlizuj się — powiedział Tobias, dając kuksańca partnerowi.

— Zrobię wam zdjęcie — rzekła Dana, która do nich podeszła, nie zważając na to, że przerywa rozmowę.

Miała na sobie długą do ziemi, czarno-białą sukienkę. Rozcięcie z boku odsłaniało nogę dziewczyny, którą chętnie eksponowała. Całości kreacji dopełniały szpilki tak wysokie, że nawet Oliver, który bardzo dobrze radził sobie chodząc w takich butach, nie byłby w stanie na nich ustać. Cała piątka ustawiła się razem, a dziewczyna zrobiła kilka fotografii.

— Dzięki. Lecę dalej uwieczniać to wydarzenie.

Zdążyła zrobić kilka zdjęć grupowych, kiedy ktoś zastukał łyżeczką o kieliszek. Tą osobą okazał się być Harry Greenwood, który przekazał serdeczne życzenia synowi, jego chłopakowi i Elliottowi. Za nim poszły kolejne osoby, a potem wspólnie odśpiewano „Sto lat”.

W chwili, kiedy nadszedł czas prezentów, których Elliott bał się trochę, znając pomysły jego przyjaciół, telefon Martina zaczął dzwonić. Chłopak odrzucił połączenie, ale ono po chwili znów powtórzyło się. Przeprosił wszystkich i powiedział, że nie uciekną od tego by obdarować go prezentami, ale ma pilną rozmowę.

— Ross, wyjmij to, co jest w tej różowej torbie — powiedział Quinn.

— Jak to jest od ciebie, to naprawdę boję się co dostanę.

— Niczym się nie przejmuj. Kubek z penisem dostałeś na ostatnie urodziny — dodał Greenwood, a wszyscy roześmiali się.

Elliott znów poczuł jak robi się czerwony. Pokazał tylko środkowy palec przyjacielowi i zajrzał do torby. W środku był kardigan w jasnofioletowym kolorze. Na dole opakowania znalazł jeszcze szarą bluzę, bardziej wiosenną, bo była dość cienka.

— Resztę rzeczy dostarczę jutro — powiedział Quinn ściskając przyjaciela. — Sto lat i dużo miłości.

— Nawzajem — odpowiedział Ross. Potem pochylił się i podał swój prezent Quinnowi. — To dla ciebie i Martina. Lubicie sushi i inne tego typu rzeczy. Będziecie je mogli sobie sami… — urwał, kiedy przez stojących wokół nich ludzi przebił się Martin. — Dlaczego masz grobową minę?

Reynolds spojrzał po wszystkich. Po swoich rodzicach, krewnych, przyjaciołach, a potem odnalazł jedyną osobę, której musiał przekazać wiadomość. Podszedł do Olivera, który wpatrywał się w niego z niepokojem, a uśmiech, jaki jeszcze chwilę temu tkwił na ustach chłopaka, zniknął.

— Gerard miał wypadek — szepnął.