2020/11/29

Skrawek nadziei - Rozdział 22

 

JOSH

 

Trzy lata wcześniej

 

— No wrzucaj to na insta, stary. Fota jak się patrzy. Polecą lajki — powiedział podekscytowany Will.

— Zaraz, niech tylko trochę to obrobię — odpowiedziałem, włączając na telefonie program do edycji zdjęć. Nie zawierał wielu funkcji. Poprawiał jedynie kolor i ostrość oraz kontrast, a dla mnie było to najważniejsze. Dopiero po takiej zabawie mogłem wrzucić coś w sieć.

— Prześlij mi potem fotę. Wrzucę ją u siebie — wtrąciła Virginia. Poprawiała makijaż. Bez niego nigdzie się nie ruszyła nie wierząc w to, że jest ładna i bez niego.

— Mnie też — dołączył do prośby Gilbert. — Tylko pośpiesz się.

— Kurwa, ludzie, chwila — wycedziłem nerwowo. — Nie pali się. Dajcie mi kilka minut niecierpliwcy. — Odszedłem na bok i przysiadłem na trawie po turecku. Nie odrywałem wzroku od ekranu. Zdjęcie na nim przedstawiało mnie i moich przyjaciół, jak leżymy na trawie ze stykającymi się czubkami naszych głów. Każdy na ustach miał uśmiech będący oznaką naszego dobrego nastroju z powodu rozpoczętych wakacji.

Mieliśmy za sobą zdane egzaminy, a przed nami rysował się plan fantastycznych tygodni. Ci którzy pracowali, tak jak ja, wzięli urlopy, byśmy mogli spędzić czas razem i, aby nic nas nie ograniczało. Dzisiejszy dzień spędzaliśmy w parku, rozkładając się w pobliżu stawu. Było na tyle wcześnie, że jeszcze nikt nie zakłócał nam tych chwil. Dopiero koło południa zbierali się tutaj inni chcąc skorzystać z letniej, słonecznej pogody.

— Zapowiada się upalny dzień — rzuciła Heather układając się na kocu i patrząc w niebo. Jedynie ona nie pośpieszała mnie z niczym.

— Nawet mi o tym nie przypominaj — jęknął niemalże boleśnie Will. Zdecydowanie wolał chłodniejsze dni. — No, Josh, masz już to gotowe?

— Taa… Jakimś cudem przy tym waszym marudzeniu dałem radę — zakpiłem, ale posłałem wszystkim szeroki uśmiech. — Już wam ją wysyłam.

Po kilku chwilach telefony wszystkich zaczęły wydawać dźwięki, każdy inny, a do nich dołączyły ochy i achy pełne zachwytu.

— Ludzie to tylko zdjęcie — powiedziałem sięgając po butelkę wody niegazowanej, którą wcisnęła mi mama mówiąc, że w upał pić lepiej mineralną bez gazu. Miałem inne zdanie, ale i tak jej posłuchałem.

— Tylko zdjęcie? To nasze zdjęcie, stary — przemówił Simon. — Przyjdzie taki czas, że spojrzysz na nie i zaczniesz wspominać ten dzień. Dzisiaj wydaje się ono banalne, ale kiedyś tak nie będzie.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że miał rację.

 

Obecnie

 

Odłożyłem zdjęcie do innych, próbując skupić się na czymś innym. Problem w tym, że kiedy nie ulegałem wspomnieniom moje myśli przenosiły się do domu Camerona i chwili na kanapie. Wpierw budząc się przy nim wystraszyłem się, ale potem kiedy zobaczyłem, że to on, a nie kto inny, wszystko się zmieniło. Nadszedł spokój, a za nim bezpieczeństwo i miłość. Kiedy Cam na mnie patrzył dawał mi więcej niż przypuszczał. Nie bałem się też wtedy, kiedy wsunął palce w moje włosy, a po chwili przeczesywał je powolnymi ruchami. Poczułem się komfortowo z jego ciałem przy moim. Nie wiem czy przez to, czy z innego powodu stało się coś co myślałem, że jest niemożliwe, a co sprawiło, że musiałem uciec od szeryfa i dać sobie chwilę na uspokojenie się. Wszystko przez to, że zacząłem się podniecać. Moje ciało, które tyle czasu było uśpione zareagowało na bliskość tego mężczyzny. Nawet sobie wcześniej nie próbowałem wyobrażać, że jeszcze kiedykolwiek to poczuję.

Zawsze uwielbiałem seks, a przez mężczyznę, którego nazywałem moim koszmarem, z czasem zabiłem w sobie tę potrzebę. Przy nim nie chciałem nic czuć. Stawałem się niczym dmuchana lalka pozwalając na to, by się wyładowywał. Nauczyłem się wykorzystywać seks do tego, by mnie nie bił. Odebrałem sobie prawo do przyjemności, a jego to nie obchodziło.

W czasie wykańczającej ucieczki, ciągłego strachu o swoje życie oraz walki o to, by mnie nie znalazł, wyłączyłem potrzebę seksu. Nie sądziłem kiedykolwiek, że jest to możliwe. Dałem jednak radę kodując sobie w głowie, że nie potrzebuję dotyku, nie chcę go, a orgazm jest mi w ogóle niepotrzebny i wszystko inne związane z cielesnością. Mój penis był mi potrzebny tylko do sikania i do niczego więcej. Przecież nawet poznając Camerona nie sądziłem, że będę w stanie czegokolwiek pragnąć. Dzisiaj odkryłem, że prawda jest zupełnie inna, a to prowadziło do tego, że jeszcze bardziej chciałem pokonać swoje demony.

Zwróciłem uwagę na kartkę przyczepioną magnesem do lodówki. Na niej znajdował się numer telefonu, z którego mogłem skorzystać. To była ważna decyzja. Podjęcie jej oznaczało, że prawdopodobnie będę normalny, będę mógł kochać, zaufać i wejść w związek z człowiekiem, który zaczął mieć dla mnie znaczenie. Większe znaczenie niż miał ten, który mnie prawie zabił.

 

*

 

Dałem sobie dwa dni, aby zdecydować czy chcę skorzystać z pozostawionego numeru. Nie było chwili, bym o tym nie myślał. Złapałem się nawet na tym, że buduję w głowie obrazy wspólnego życia z Cameronem. Jednak by stało się to możliwe potrzebowałem pomocy kogoś kto przeszedł to samo co ja. Nie ważna była płeć osoby, która temu komuś zrobiła z życia piekło. Doświadczenia były podobne.

— Ciągle mi odlatujesz — powiedziała Alma, której dzisiaj pomagałem na kuchni.

Zdarzało się to coraz częściej i podobało mi się, chociaż nie to chciałbym w życiu robić. Gdybym mógł ukończyć studia informatyczne wybrałbym jedną ze ścieżek która się przede mną otworzy. Jedną z nich była typowa praca informatyka, ale ta druga ciągnęła mnie bardziej. Wymagała także ukończenia kursu pedagogicznego, ale nauczanie dzieciaków informatyki było jednym z moich planów zawodowych.

— Znów mi odfrunąłeś myślami.

— Zastanawiam się.

— Nad czym?

— Nad tym czy powinienem z czegoś skorzystać czy nie.

— Archer zaprosił cię na randkę do restauracji i nie wiesz czy iść?

Wiedziałem, że żartuje, ale jej słowa uświadomiły mi, że nigdzie nie byłem w stanie wyjść z Cameronem. Nie liczę spacerów po polach i kolejnej wizyty u Whinksów. Ludzie nadal stanowili dla mnie problem. W dodatku unikałem obcych jak ognia i nawet obecność szeryfa nie pomagała mi pokonać strachu. W każdym z tych ludzi, w sumie wyłącznie w mężczyznach, dostrzegałem mojego byłego. Nikt nie był nawet w jednym procencie do niego podobny, a i tak mnie przerażali. Dlatego to też mówiło mi, że potrzebuję pomocy.

— Josh, wszystko dobrze czy udajesz, że tak jest? — Oparła ręce na biodrach wpatrując się we mnie intensywnie. Czasami jak tak patrzyła, odnosiło się wrażenie, że prześwietla człowieka do głębi mając kosmiczne moce niczym Supermen.

— W Sunriver znalazłem ostoję — zacząłem, ale przerwałem, kiedy do kuchni weszła Betty Petersen odebrać zamówienia. Pracowała tu krótko, ale dawała sobie radę. Często posyłała Almie pełne wdzięczności spojrzenie, dziękując jej w ten sposób za pracę, dzięki której mogła utrzymać siebie i synka.

— Jak tam na sali? — zapytała ją moja szefowa.

— Gorąco i gwarno. Ludzi dużo, ale z Kate dajemy sobie radę. A na razie każdy zajęty jedzeniem to i ty możesz chwilę odetchnąć. Lecę, bo mój stolik czeka na jedzenie.

Była pora lunchu, co oznaczało, że Cameron musiał być na sali lub niedługo się na niej pojawi. Będąc zamyślony nie zwróciłem uwagi, czy zostało już przygotowane to co zawsze zamawiał. Poczekałem aż Betty odejdzie i kontynuowałem:

— Jak wspomniałem w Sunriver znalazłem ostoję. Dwuletnia ucieczka wymęczyła mnie. Przez pierwszy miesiąc tutaj oglądałem się ciągle za siebie. Jestem tutaj już prawie cztery miesiące i zaczynam oddychać. Mam ciebie, Camerona, ale wciąż trudno mi ruszyć dalej. Zrobiłem kilka kroków do przodu i chcę więcej, ale… — Westchnąłem, bo trudno było mi wytłumaczyć o co chodzi. — To tak jakby mieć kajdany na rękach. One są już luźniejsze niż wcześniej i to jest świetne, ale coś je jeszcze trzyma. Nie mogę pozbyć się tego czegoś.

— To z czym masz problem?

Jej pytanie trafiło w sedno. Odpowiedź na nie była tylko jedna. Z niczym nie miałem problemu. Nie chciałem żyć tak jak dotąd. Wiedziałem czego pragnąłem i potrzebowałem zerwania kajdan.

— Tak bardzo przyzwyczaiłeś się do tego co miałeś przez ostatnie lata, że boisz się od tego uwolnić? — zadała drugie pytanie, na które tym razem stanowczo odpowiedziałem:

— Nie, nie boję się. Może tylko tego, że to sprawi, że przestanę oglądać się za siebie. Przestanę być czujny.

— Kiedyś i na to przychodzi pora. — Usłyszałem głos Camerona. Obejrzałem się. Stał w przejściu oddzielającym zaplecze od kuchni. Moje serce na jego widok mocniej zabiło i wołało, bym podszedł bliżej. — Nie możesz iść przez życie ciągle żyjąc w strachu. Jestem obok i tym razem możesz odetchnąć, Feniksie.

Zaczął mnie tak nazywać i podobało mi się to. Przypominało, że chcę walczyć o coś dobrego w moim życiu i że chcę walczyć o nas.

— Idźcie porozmawiać na zapleczu. — Alma wygoniła nas i miała rację. Kuchnia w barze przeznaczona była do gotowania, a nie zebrań towarzyskich. Poza tym często wpadały tu dziewczyny z zamówieniami niszcząc prywatność.

Zabrałem go do miejsca gdzie spędziłem bardzo dużo czasu na zmywaku. Nadal to był mój kącik i zaraz po lunchu zabierałem się do pracy. Na razie jednak miałem czas, aby porozmawiać z szeryfem. Odważyłem się pierwszy zabrać głos:

— Jak długo już tu jesteś? Nie zauważyłem twojego zamówienia, a do tej pory byłem na kuchni.

— Już chwilę, ale niczego nie zamawiałem. Bardziej chciałem zobaczyć ciebie niż coś zjeść. — Wyciągnął rękę, robiąc to zawsze ostrożnie i położył dłoń na moim policzku okazując ogromną czułość. Mój były tak naprawdę nigdy mi jej nie dał. Obaj mężczyźni różnili się od siebie jak ogień i woda. Żałowałem, że to nie Camerona spotkałem pierwszego. Ale z drugiej strony dzięki koszmarowi nauczyłem się rozróżniać prawdziwą miłość od zauroczenia i zaślepienia drugą osobą. — Może to nie miejsce, aby ci to mówić, ale kiedy wczoraj rozstaliśmy się, to tęskniłem. Jesteś dla mnie ważny Josh.

— Ty dla mnie również — szepnąłem kładąc dłoń na tej która spoczywała na moim policzku. Oczy zatopiłem w tych należących do niego, pełnych uczuć. Wyczuwałem, że chce powiedzieć coś więcej, ale powstrzymywał się. Na te słowa przyjdzie czas w chwili kiedy i ja będę gotów dać mu odpowiedź. Zresztą słowa nie były ważne. Więcej mówiły gesty i czyny, a to nimi Cameron cały czas mówił, że mnie kocha.

— Chciałem ci coś dać, co powie dużo na temat tego co czuję i… — odetchnął, a potem wolną ręką sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej wysłużonego iPoda. — Jest na nim jedna piosenka. Bardzo ważna dla mnie piosenka, której ostatnio wciąż słucham. Chcę abyś i ty jej posłuchał… to do niczego cię nie zobowiązuje… — Cofnął się lekko. Dłoń z mojego policzka przeniósł na swój kark i pomasował go. — Po prostu to mówi więcej niż słowa i mam nadzieję, że ci to pomoże. To bardzo stary utwór. Tylko słowa mówiące o kobiecie przerób sobie na faceta. — Zaśmiał się lekko z zakłopotaniem. Podał mi urządzenie, a ja je wziąłem i pocałowałem go w policzek. Tak jak zrobiłem to po pierwszej wizycie w jego domu.

— Dziękuję — powiedziałem, po czym Cam wyszedł bym mógł w samotności włączyć utwór. Kiedy to zrobiłem na małym ekranie pojawił się autor i tytuł piosenki Glenn Medeiros - "Nothing's Gonna Change My Love For You”. Nie znałem wokalisty, ani piosenki. Włączyłem ją i po chwili do moich uszu zaczęły dobiegać spokoje dźwięki muzyki, a po paru sekundach męski głos i słowa, które sprawiły, że moje serce waliło w piersi mocno i szybko. Słowa, które pomogły mi podjąć decyzję o skorzystaniu z numeru telefonu, dzięki któremu miałem uwolnić się od mężczyzny, który zamiast kochać, przyniósł ze sobą piekło. Słowa, które zagościły w moim sercu wraz z coraz większą nadzieją.

Gdybym miał żyć bez Ciebie,
Dni byłyby puste
A noce wydawałyby się takie długie.
Z tobą przyszłość maluje się w jasnych barwach
Może już byłem kiedyś zakochany
Ale nigdy nie czułem tego tak mocno.

Nasze marzenia są młode i obaj wiemy,
Że one zabiorą nas tam, dokąd tylko będziemy chcieli.
Przytul mnie
Dotknij mnie
Nie chcę żyć bez Ciebie.

Nic nie jest w stanie zmienić mojej miłości do Ciebie
Powinieneś wiedzieć, jak bardzo Cię kocham.
Jeśli czegoś możesz być pewny
To tego, że nigdy nie poproszę o więcej niż Twoją miłość.

Jeśli drogi, które nas czekają, nie będą łatwe
Nasza miłość poprowadzi nas
Jak gwiazda przewodnia.
Będę przy tobie, jeśli będziesz mnie potrzebował
Ty nie musisz nic zmieniać
Kocham Cię takim, jakim jesteś.

Więc chodź ze mną i dzielmy życie
Pomogę Ci spoglądać w przyszłość.
Przytul mnie
Dotknij mnie
Nie chcę żyć bez Ciebie.

Nic nie jest w stanie zmienić mojej miłości do Ciebie
Powinieneś wiedzieć, jak bardzo Cię kocham.
Jeśli czegoś możesz być pewny
To tego, że nigdy nie poproszę o więcej niż Twoją miłość.

Nic nie jest w stanie zmienić mojej miłości do Ciebie
Powinieneś wiedzieć, jak bardzo Cię kocham.
Świat może odmienić całe moje życie,
Lecz nic nie zmieni mojej miłości do Ciebie.[1]



[1]Przetłumaczony tekst piosenki Glenn Medeiros - "Nothing's Gonna Change My Love For You” pochodzi ze strony Tekstowo.pl. Nie jestem obyta z angielskim by sama móc przetłumaczyć tę piosenkę. Utwór towarzyszył mi od początku przy pisaniu „Skwarka nadziei” i czekałam na moment, kiedy Cameron da tę piosenkę Joshowi.

2020/11/27

BLACK WEEKEND

Hejo. Od dzisiaj do  niedzieli na Bucketbook.pl są przecenione prawie wszystkie moje teksty. Obniżka nie obejmuje serii Partnerzy i Uśmiech losu. Także kto chce, kto może zapraszam do zakupów, bo jest to super okazja. Idealna do zakupu przed zbliżającymi się świętami jest książka, ebook lub pakiet "Świąteczne życzenie". Także serdecznie zapraszam. 

https://bucketbook.pl/pl/producer/Luana/25

2020/11/23

Skrawek nadziei - Rozdział 21

 Dziękuję za komentarze. :)

 

Cam

 

To było jak bajka, ale bajka dziejąca się na jawie. Josh był u mnie w domu. Ja przygotowywałem dla nas obiad, a on mi pomagał. Uwielbiałem tacos chipsy. Po wielu błędach, które popełniłem przygotowując to danie, doszedłem do perfekcji. Odbiegało trochę od oryginału, ale smakowało równie dobrze. Najczęściej robiłem je w domu rodzinnym, bo dla siebie nigdy nie miałem ochoty gotować. Co innego kiedy Josh był ze mną. Chciałem go nakarmić tym co mi, nie chwaląc się, doskonale wychodziło. Owszem brałem pod uwagę to, że nie będzie mu smakować, bo mógł być zwolennikiem mrożonej pizzy i w razie czego ta też czekała w zamrażarce.

— Powiesz mi jeżeli ci to nie podejdzie? — zapytałem wrzucając na rozgrzany olej posiekaną cebulę z czosnkiem.

— Dlaczego? Przecież mogę udawać, że jest smaczne, prawda? — odparł, a ja dopiero po chwili zorientowałem się, że żartuje.

Wycelowałem w niego drewnianą łyżką i rzekłem uroczyście:

— Przyrzekam ci, że jeżeli skłamiesz za karę dostaniesz drugą porcję.

— Za karę czy w nagrodę? — Tym razem to on wycelował we mnie tym co miał w dłoni, a padło na kawałek czerwonej papryki.

— A to zależy czy ci będzie smakować czy nie.

— Tak czy siak będę miał dokładkę — rzucił, wracając do krojenia papryki w paski.

— Jakby co — odezwałem się w pewnej chwili — to mam mrożoną pizzę.

— Też lubię, ale wolę taką domową.

— Zawsze najlepsza — dodałem.

— Pewnie, że tak — odpowiedział. — Taka z ananasem jest najsmaczniejsza.

— Z ananasem? Josh, chyba sobie żartujesz? Ananas na pizzy jest fuj. — Skrzywiłem się na samo wyobrażenie tego owocu.

— Coś ty. Uwielbiam hawajską pizzę. I nie znoszę pieczarek oraz grzybów.

— W przeciwieństwie do mnie. Coś czuję, że w przyszłości będziemy musieli się nauczyć kompromisów.

— Pod warunkiem, że większa część pizzy będzie z ananasem. — Zachichotał, a ja zapatrzyłem się na niego.

Wyglądał na zadowolonego. Mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że szczęśliwego. W dodatku zachowywał się przy mnie swobodnie. Z jednej strony mnie to cieszyło, z drugiej trochę martwiła mnie ta szybka przemiana. Aczkolwiek jako stróż prawa nieraz byłem świadkiem rzeczy, które w jednej chwili wszystko zmieniały w ludzkim charakterze. Jakby wtedy padały mury obronne. Josh długo był otoczony takim murem. Przez ostatnie tygodnie odpadały kolejne cegły warowni, a teraz wydawało się, że zostały po niej tylko gruzy. Chciałem, by to wszystko było prawdziwe, żeby nie okazało się tylko chwilową euforią. Obawiałem się, że to minie, a Josh wtedy wycofa się do swojej skorupy głębiej niż dotychczas. Miałem jednak nadzieję, że naprawdę idzie ku dobremu. Nie ze względu na mnie i tego czego pragnąłem, a ze względu na niego. Po to by mógł żyć normalnie. Dlatego zakodowałem sobie w głowie, aby porozmawiać o tym z mamą.

Tymczasem odrzuciłem wszelkie wątpliwości, obawy i skupiłem się na chwili, która była dla mnie wyjątkowa. Jeszcze ponad dwa miesiące temu Josh nie był w stanie na mnie spojrzeć, a dzisiaj gotował ze mną i okazywał się nie być taki małomówny jak do tej pory sądziłem.

Wrzuciłem na patelnię wołowe mięso mielone i poczekałem aż się usmaży.

— Jak tam papryka? — zapytałem po kilku minutach.

— Każdy kolor pokrojony i gotowy do dalszej obróbki. — Podszedł do mnie niosąc miskę przygotowanej do smażenia papryki. — Wrzucić ją już?

— Tak. Podsmażymy to lekko i dodamy pomidory i przyprawy. Nie zapomnijmy też o papryczce chili. Bez niej to danie nie będzie takie samo. Lubisz pikantne jedzenie?

— Uwielbiam. Dawniej potrafiłem zjeść potrawę, której pikantność wynosiła osiem stopni.

— Już czuję jak mi to wypala przełyk. Akurat amatorem aż tak ostrych dań nie jestem. Piątka to dla mnie w sam raz.

— Może być i piątka. Też lubię. Nigdy ostrych dań nie gotowałem jak z nim byłem — powiedział Josh, wrzucając paprykę na patelnię. — Nie lubił ich. Wystarczy, że wyczuł lekką ostrość i robił awanturę. Potem już nauczyłem się, że muszę mu gotować mdło i bez smaku. — Zamarł na chwilę jakby dopiero zauważając co powiedział, ale szybko wziął się w garść. — Na szczęście zaczynam nowe życie, więc czym będzie coś ostrzejsze tym lepiej.

— W takim razie co powiesz na całą papryczkę chili? — Wziąłem z jednej szafek bambusową miseczkę, w której znajdowało się kilka papryczek.

— A nie mogą być dwie?

— Dwie wypalą nam kubki smakowe na zawsze. Jesteś na to gotowy?

— Nie. Jeszcze mi zależy na kubkach smakowych. Działaj mistrzu — powiedział Josh rzucając mi rozbawione spojrzenie.

Jakże bym chciał, aby to co się działo nie było chwilowe, pomyślałem, a on znów jakby czytając w moich myślach, zapytał:

— Cameron, co jest nie tak?

— Nic, po prostu nadal jestem oszołomiony tym jaki jesteś i…

— Nie chciałbyś, aby wróciło to co było. Też się tego obawiam. Na razie czuję się jak na haju. — Wrócił do stołu i zajął się krojeniem ziemniaków na frytki. — Wierz mi, Cam, że cokolwiek teraz robię to cały czas prowadzę walkę ze sobą, ze złymi wspomnieniami. Nie jest to łatwe. Z każdym dniem jest lepiej, a przy tobie staje się to prostsze. Wiem, że by żyć dalej nie powinienem wracać do przeszłości. Do tej złej przeszłości. Rozmowy z twoją mamą dużo mi dają. Jej pomoc jest dla mnie bezcenna. Upadłem tamtego dnia i czuję, że faktycznie się odrodziłem.

— W takim razie, mój Feniksie, rozgrzewamy olej i smażymy frytki. Najpierw jednak skosztuj sosu. — Wziąłem łyżeczkę i nabrałem trochę sosu, do którego wcześniej dodałem przecier pomidorowy, ketchup oraz przyprawy.

Chłopak stanął obok mnie, a ja podsunąłem łyżeczkę do jego ust. Podmuchał na parującą potrawę i powoli skosztował. Obserwowałem jak twarz zmienia mu się pod wpływem reakcji jego kubków smakowych. Nie potrzebowałem słów, aby wiedzieć, że mu smakuje. Zauważyłem, że odrobina sosu została mu w kąciku warg więc otarłem ją kciukiem po czym przyłożyłem go do swoich ust zlizując tę resztkę. Oczy Josha rozbłysły na ten moment i szybko przeniósł wzrok na gotujący się sos.

— Myślę, że jest wyśmienity.

— W takim razie niczego więcej nie dodaję. Trochę się to poddusi, a w tym czasie usmażymy frytki. Trzeba jeszcze utrzeć ser.

— Zrobię to. — Zgłosił się do pomocy. — Powiedz mi tylko gdzie masz tarkę.

— W szafce koło ciebie. Z lodówki weź chedar, bo będzie najlepszy do tego dania — powiedziałem wrzucając frytki na rozgrzany olej. Mógłbym tak z nim gotować już zawsze.

 

*

 

Paręnaście minut później usmażone frytki rozdzieliłem na dwie solidne porcje układając je na głębokich talerzach. Na nie nałożyłem dużo sosu i wszystko posypałem serem. Zanim całość była gotowa zdążyłem już bardzo zgłodnieć i Josh także, a może po prostu zapachy, które docierały do naszych nosów, sprawiły, że mieliśmy ochotę natychmiastowo pożreć to co było na talerzach.

— Cam, to nie tylko pachnie, ale i wygląda znakomicie.

— Dzięki. Tym razem to też twoja zasługa. Siadamy w salonie, co?

— No tak, mieliśmy obejrzeć jakiś film. Przyznam, że wieki niczego nie oglądałem.

— Zauważyłem, że nie masz telewizora.

— Czym mniej mam tym lepiej. Poza tym trzeba by płacić za telewizję, a im mniej robię jakichkolwiek opłat tym mniej osób ma do czynienia z moimi fałszywymi dokumentami. Ups. Mówię to gliniarzowi.

— Jestem szeryfem. Dla wielu zwykłym, małomiasteczkowym posterunkowym, który przymknie na to oko. — Posłałem mu uśmiech. — Co weźmiemy do picia? Ja zawsze biorę do tego piwo, ale może być i cola.

— Piwo może być. Nie martw się o mnie. Wiem, że lubisz piwo. Alkohol nie był problemem w moim związku z nim. Nie mam awersji do trunków.

— Dużo mówisz, podoba mi się to — rzekłem wyciągając dwie butelki piwa z lodówki. W upalny dzień było idealne. Chociaż lepsze byłoby wychłodzone w wodzie ze studni. Ale czegoś takiego nie miałem na swoim podwórku, a nie pobiegnę do rodziców chłodzić piwa.

— Byłem gadułą. Nie zawsze, ale nie unikałem mówienia. Jak mówię, przy tobie czuję się inaczej. — Zaniósł nasze talerze do salonu, a ja dołączyłem do niego.

— Pijemy z butelek czy przynieść szklanki?

— Zwariowałeś? Szklanki? Siadaj i pokaż mi jakiś dobry film.

Uwielbiałem Apocalypto Mela Gibsona, a Josh nigdy nie widział tego filmu, więc wsunąłem płytę do odtwarzacza DVD zakupionego wiele lat temu z mojej pierwszej wypłaty. Usiadłem na sofie obok chłopaka i życzyłem mu smacznego.

— Powiedz jeżeli film ci nie spasuje.

— Opis mi się podoba — odłożył pudełko po płycie — to i film pewnie też.

Jeden film zamienił się w drugi, tym razem w komedię, a ta ustąpiła miejsca historii o szpiegach, która tak naprawdę nie zainteresowała żadnego z nas. Josh stwierdził, że film jest nudny jak flaki z olejem i przyznałem mu rację.

Obaj jednak wciąż najedzeni, cieszyło mnie, że Joshua dużo zjadł i nie udawał anorektyka, nie mieliśmy ochoty nawet wyciągnąć ręki po pilota, aby wyłączyć badziewie, które kupiłem, bo było dodatkiem do pisma przyrodniczego, które czytuję. Rozleniwiliśmy się na tyle i znudzili podczas seansu, że zanim zasnęliśmy pamiętam tylko jak chłopak oparł głowę na moim ramieniu. Potem wszystko zniknęło.

Tak było do czasu aż otworzyłem oczy. W salonie panowała już szarość podpowiadająca, że dzień zbliżał się ku końcowi, obraz na telewizorze migał nie wyświetlając żadnego obrazu, a Josh wciąż spał. Z tą różnicą, że nasza pozycja z siedzącej uległa zmianie. Leżałem na kanapie, on leżał prawie na mnie, a ja go obejmowałem. Lewa noga chłopaka była przerzucona przez moje nogi. Ręka spoczywała na mojej piersi, a głowa tkwiła wciśnięta pod moją brodę. Jakby tu znalazła sobie idealne miejsce do ułożenia. Jego włosy łaskotały mnie delikatnie i czułem otaczający go cytrusowy zapach przytłumiony przez naturalny zapach Josha.

Nie wiem kiedy znaleźliśmy się w horyzontalnej pozycji, ale stało się to tak naturalnie, jakby we śnie nasze ciała same lgnęły do siebie. Dla mnie to była chwila, w której bez przeszkód mogłem go trzymać blisko siebie delektując się obecnością tego, którego pokochałem. Bałem się poruszyć, aby go nie obudzić, co pewnie by go przestraszyło. Może nie, ale pewności nie miałem. Wszystko z nim było nowe. Poza tym mógł powoli zmieniać się, ale nadal pozostawał w nim dystans co do cielesnej bliskości. Wspólne leżenie to nie seks, ale tak blisko siebie jeszcze nie byliśmy. Wiele razy pragnąłem go pocałować, a moje ciało chciało czegoś więcej, bo ochoczo na niego reagowało, ale tak jak go zapewniłem, nie zamierzałem go do niczego zmuszać.

Josh poruszył się, a ja przestałem oddychać, kiedy ułożył się przy mnie wygodniej. Jego ręka przesunęła się w górę mojej piersi, a potem w dół. Nie opanowałem przechodzących mnie dreszczy. Mimo wszystko to było silniejsze ode mnie. Dwudziestotrzylatek jeszcze raz poruszył się budząc się. Tak samo jak i ja, on też wstrzymał oddech.

— Nie bój się. Jesteś bezpieczny. Zasnęliśmy i nawet nie pamiętam kiedy to się stało — wyszeptałem.

Uniósł głowę i zaspanymi, lekko wystraszonymi oczami spojrzał na mnie. Dostrzegłem, że jego grdyka porusza się, kiedy przełykał ślinę. Usilnie walczył z czymś co tkwiło w nim i kiedy chciałem go ponownie zapewnić, że jest bezpieczny, powiedział:

— Jesteś wygodniejszy od poduszki.

Domyśliłem się ile walki kosztowało go by powiedzieć te słowa i byłem z niego dumny. Wsunąłem palce w jego miękkie włosy i odpowiedziałem:

— Cieszę się. Możesz korzystać kiedy zechcesz. — Uśmiechnąłem się szeroko, a on po chwili, która wydawała mi się wiecznością zrobił to samo.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki napięcie znikało, pozostawiając po sobie tylko ledwie odczuwalna chmurę. Ta na szczęście szybko się rozpłynęła, kiedy Josh szepnął:

— Może zjemy w końcu te pączki zanim pójdę.

Miałem ochotę powiedzieć mu by został. Pościeliłbym mu w gościnnym pokoju, ale rozumiałem, że chęć powrotu do miejsca które znał była silniejsza. Możliwe, że kiedyś zostanie, kiedy oswoi się bardziej ze mną i z moim domem.

Przesunąłem jeszcze raz palcami po jego jasnych włosach, co chyba lubił, bo lekko przechylił głowę i przymknął powieki. Po chwili jednak otworzył je i nie patrząc na mnie zapytał o toaletę. Powiedziałem mu gdzie jest łazienka, kierując go do tej należącej do sypialni, bo w drugiej znów miałem awarię, a on szybko wstał i zniknął. Wydawało mi się, że jest zarumieniony, ale nie mogłem się już co do tego upewnić. Zdobyłem się na to, aby także opuścić kanapę. Wyłączyłem telewizor, a potem wyjrzałem przez okno, które było otwarte. Na dworze robiło się coraz ciemniej, ale powietrze nadal było ciepłe i duszne. Dzisiejszego dnia padły rekordy ciepła i nie zapowiadało się, że to szybko ulegnie zmianie.

Poszedłem do kuchni i szykowałem się do włączenia ekspresu, ale uznałem, że jest zbyt późno na kawę. Dlatego przygotowałem nam herbatę i otworzyłem pudełko z pączkami. Dwa były z lukrem i skórką pomarańczową, a dwa posypane cukrem pudrem. W środku na pewno znajdowała się konfitura z róży, bo Josh najbardziej to aprobował w pączkach. Odpisałem też na wiadomość mamy obiecując jutro do niej zajrzeć i dając znać co do tego z kim jestem.

Josh pojawił się jakiś czas później z tekturową teczką w dłoni. Zakląłem w myślach na to, że zostawiłem ją na wierzchu i o niej zapomniałem. Ciągle zwlekałem z tym, by mu ją dać.

— Josh — zacząłem, ale mi przerwał.

— Przypadkiem ją zobaczyłem. Leżała otwarta… Czemu nie powiedziałeś mi, że wydrukowałeś te zdjęcia?

— Obawiałem się twojej reakcji i z czasem stchórzyłem. — Przyglądałem mu się, by ocenić jak odbiera to co znalazł. Wyglądał na smutnego, bo jakżeby inaczej, ale było w tym coś co mógłbym nazwać wzruszeniem. — Przejrzałem kilka zdjęć. Są na nich moi przyjaciele, rodzice, brat. Co jeszcze jest na nich?

— Nie obejrzałeś wszystkich?

— Jeszcze nie. Zbyt dużo na jeden raz… a zarazem zbyt mało, bo chcę więcej. Chcę ich zobaczyć na żywo. Wiedzieć jak żyją. — Usiadł przy stole i wyjął pierwszą z wierzchu fotografię. — Przez czas mojej ucieczki nie odważyłem się nawet zajrzeć gdziekolwiek jeżeli chodzi o neta. Tym bardziej zalogować się, bo on by o tym wiedział. W dodatku ma znajomości i takich znajomych, którzy by mnie w ten sposób odnaleźli. — Usiadłem obok niego, a on zaczął przeglądać zdjęcia. — Żal mi, że niczego o mnie nie wiedzą. Boli mnie to, że nie mogłem być z nimi, a jednocześnie jestem szczęśliwy mogąc znów na nich patrzeć i przypomnieć sobie jak wyglądali. Dziękuję. — Spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Jedna z nich spłynęła po policzku. Wyciągnąłem rękę i otarłem ją delikatnie kciukiem.

Po raz kolejny obiecałem sobie, że choćby świat ulegał zagładzie, to zabiorę go do jego rodziców i przyjaciół. Jeżeli postanowi zostać z nimi to się wycofam i dam mu spokój, nawet jeżeli moje serce będzie umierać. Ale jak w tym wszystkim zechce być ze mną, to pójdę za nim wszędzie. Choćby na koniec świata.

Odwiozłem go do domu, kiedy księżyc już wysoko piął się po niebie z miliardami towarzyszących mu gwiazd, a miasto już ucichło pogrążone we śnie. Josh wziął ze sobą teczkę, trzymając ją blisko siebie jak największy skarb. Wśród nich znajdowały się informacje o jego bliskich. Nie było ich dużo, ale wiedział, że rodzice nadal prowadzą piekarnię, brat studiuje i że każdy z nich wciąż czeka na jakąś wiadomość o nim. Wiadomość, której na razie nie możemy przekazać ze względu na drania, który mimo wszystko mam nadzieję, że wycofał się z polowania. Josh wciąż mi zabraniał dowiedzieć się czegokolwiek o tym człowieku i dotrzymywałem danego mu słowa. Bez tego jednak może więcej wiedzielibyśmy. Na razie ze związanymi rękoma niewiele mogłem zrobić.

— Dziękuję za cudowne popołudnie i wieczór, oraz za dobre jedzenie i towarzystwo — powiedział odpinając pas.

— A ja za dobre towarzystwo i za to, że nie jesteś zły na mnie bo nie pokazałem ci tego wcześniej. — Wskazałem na teczkę.

— Nie ma sprawy.

Otworzył drzwi i w chwili kiedy miał wysiąść z samochodu zawahał się lecz tylko na moment, po którym pochylił się w moją stronę i pocałował mnie w policzek.

— Jesteś kimś kogo zawsze szukało moje serce — szepnął i uciekł pozostawiając mnie ogłupiałego, szczęśliwego i kochającego go jeszcze mocniej.