JOSH
Przez kolejne popołudnia Cameron
Archer przyprowadzał do mnie psy i wspólnie wybieraliśmy się na przechadzkę.
Zawsze obieraliśmy ten sam kierunek. Rzucaliśmy czworonogom patyki, co je
uszczęśliwiało. Na każdym z tych spotkań prawie się nie odzywałem, za to szeryf
mówił bardzo dużo. Uwielbiałem słuchać jego ciepłego głosu. Łapałem się nawet
na tym, że miałem ochotę zamknąć oczy i skupić się tylko na tembrze jego głosu.
Nawet gdyby zamiast o czasach szkolnych opowiadał o wczorajszym posiłku, mnie
by się to podobało. Zaskakiwało mnie to, bo przecież jeszcze dwa tygodnie temu
nawet nie chciałem znaleźć się w pobliżu tego mężczyzny. Nie mogłem zrozumieć
co w ciągu tych ostatnich dni uległo zmianie, ale Archer otworzył jakąś
furtkę. Niewielką, ale na tyle dużą, że potrafiłem w jakimś stopniu zapanować
nad strachem. Możliwe, że w tym pomagały psy, bo bez nich wątpiłem czy bym
był w stanie udać się gdziekolwiek z mężczyzną. Nawet jeżeli byłby nim
Cameron.
W jakiś sposób znalazł drogę do
mnie, nie byłem tylko pewny czy to dobrze. Przecież wiedziałem, że mu się
podobam i wiedziałem również, że nic z tego czego on by chciał, nie będzie mieć
miejsca. Nie chciałem złamać mu serca. Czułem, że nie był taki jak ten przed
którym uciekałem. Nie chciałem by cierpiał. W końcu wyjadę z Sunriver. Każdego dnia
o tym myślałem, ale jakoś tego nie robiłem. Miałem wrażenie, że zapuszczam tu
korzenie, jakby to był mój ostatni przystanek. Może to nie było złe. Kiedyś
trzeba przestać uciekać i zdać się na los. Trzeba także pozwolić sobie na
chwile wytchnienia i szczęścia. Nie wiem skąd brały się te myśli, ale przez
ostatnie popołudnia miałem maleńki skrawek nieba.
— Bujasz w obłokach — powiedziała
Alma. Nawet nie zauważyłem kiedy pojawiła się obok mnie.
— Przepraszam. — Powróciłem
do mycia naczyń, bo od dobrej chwili tylko trzymałem dłonie w wodzie. Pewnie
już miałem na palcach nieźle pomarszczoną skórę. Nie zawsze używałem rękawiczek
do mycia.
— A bujaj, bujaj. Nie zabraniam
ci tego. Nie wiem co jest tego przyczyną, ale niech to nie mija. Dobrze ci z
uśmiechem.
— Nie uśmiechałem się. —
Spojrzałem na nią, a jej uniesione brwi powiedziały coś w stylu „gówno prawda”.
Nie wypowiedziała jednak tych słów na głos.
— Zrób sobie małą przerwę i coś
zjedz — powiedziała. — Od rana pracujesz.
— Dużo dzisiaj ludzi, ale nie przeszkadza
mi to co robię — rzekłem. Umyłem ostatni talerz i odstawiłem go na suszarkę.
Potem opłukałem ręce czystą wodą.
— Naprawdę jesteś wyjątkowy.
Nie spotkałam jeszcze w swoim życiu nikogo, kto by lubił zmywać naczynia, a
wierz mi, że już trochę żyję na tym świecie. — Podała mi ścierkę i wziąłem ją,
aby wytrzeć dłonie.
— Może jestem dziwny. Zawsze mnie
to jakoś… uspokajało — dokończyłem po chwili przerwy, by znaleźć dobre słowo,
które odda to co chciałem powiedzieć. — A teraz jeszcze zarabiam na tym.
Przez moment wpatrywała się we
mnie, zanim powiedziała:
— Podoba mi się jaki ostatnio
jesteś. Teraz idź coś zjedz zanim dziewczyny doniosą z sali kolejny stos
naczyń. Ja wracam na kuchnię.
Skinąłem jej głową nic już nie
mówiąc. Rozmyślałem nad jej słowami i doszedłem do wniosku, że też podobało mi
się to jaki ostatnio jestem. Wszystko to dzięki Cameronowi, bo nie mogłem
powiedzieć, że to zasługa psów. One były dopełnieniem, ale to szeryf zrobił
więcej przez te dni niż mógłbym przypuszczać. Dopiero dzisiaj to sobie
uświadomiłem. Nie oznaczało to, że nagle stanę się sobą z przeszłości. Bardzo
chciałbym tego, ale byłem zbyt zniszczony bym mógł to zmienić. Mimo tego dzięki
Archerowi zaczął we mnie kiełkować skrawek nadziei, że może to kiedyś będzie
możliwe. Czytałem wiele książek opisujących, jak taki ktoś jak ja ma sobie
radzić, ale byłem zbyt słaby by walczyć. I nie powinienem tego robić sam.
Wiedziałem też, że potrzebuję pomocy fachowca, bo nie poradzę sobie z
koszmarami i strachem przed kontaktem z ludźmi, ale nadal nie mogłem nikomu
zaufać. Nie wyobrażałem sobie, że opowiadam komuś obcemu tak prywatne, często
intymne szczegóły. Komuś, kto może dowiedzieć się kim jestem i mnie
zdradzić. Odrzuciłem te myśli, bo przygnębiały mnie. Nie chciałem się w tym
zatapiać. Wolałem myśleć o ostatnich popołudniach i głębokim głosie, który
powodował szybsze bicie mojego serca i to, że potrafiłem uśmiechnąć się.
Wiedziony ciekawością podszedłem
do drzwi prowadzących na salę. Wyjrzałem przez małe okienko w poszukiwaniu osoby,
o której od rana nie potrafiłem przestać myśleć. Pora lunchu tak jak i
śniadania przywiodła dzisiaj niezłą grupę ludzi. Większość z nich to turyści
których najbardziej się obawiałem. Wśród klientów znaleźli się też mieszkańcy
Sunriver, ale ani jedna ani druga grupa mnie nie interesowała. Szukałem tylko
jednej postaci, która jak zawsze zajęła stolik na końcu lokalu. Cameron
popijając kawę z kubka, który trzymał obiema dłońmi, wpatrywał się w okno. W
pewnej chwili jakby wyczuł, że ktoś mu się przygląda, bo przeniósł spojrzenie
na drzwi, przy których stałem i miałem wrażenie jakby coś przeszyło moją duszę,
a serce zaczęło bić szybciej.
Położyłem dłoń na piersi niepewny
tego co się dzieje. Zacisnąłem palce na koszulce mnąc ją w tym miejscu, ale
teraz to nie było ważne. Moje serce wariowało czując dziwne, nagłe zespolenie z
mężczyzną, od którego dzieliły mnie drzwi, inni ludzie i przestrzeń paru
metrów.
— Dobrze się czujesz? Wezwać
lekarza?
Drgnąłem, kiedy usłyszałem głos
Kate. Pokiwałem głową i powiedziałem:
— W porządku. Nic mi nie jest.
Wrócę do pracy. — Tak też zrobiłem. Zapomniałem o jedzeniu, o wszystkim innym
poza niezwykłym uczuciem, podpowiadającym mi, że Cameron wyczuł jak na niego
patrzę. Czułem się zdenerwowany, napięty i zaniepokojony.
— Kate powiedziała, że źle się
czujesz. — Alma przybiegła chwilę później. W jej oczach odczytałem niepokój i
matczyną troskę.
— Czuję się dobrze. Naprawdę.
Kate nie powinna cię niepokoić. — Nalałem nowej wody do zlewu, a do niej płynu.
— Powiedziała, że trzymałeś się
za pierś.
— Nie mam zawału. Po prostu ci
wszyscy ludzie tam mnie zaniepokoili. — Nie chciałem kłamać. Nigdy nie umiałem
tego robić i zawsze każdy mnie od razu przejrzał. Tak samo było z kobietą,
która dała mi pracę.
— Ludzie czy nasz szeryf? —
zapytała.
— Czy pozwolisz, abym nie
odpowiadał? — Nie chciałem na nią patrzeć robiąc wszystko by być zajętym.
— To mi wystarczy za odpowiedź.
Cam to dobry człowiek. Zostawiam cię samego i błagam zjedz coś.
Kiwnąłem jej głową i poczekałem
aż odejdzie, a potem oparłem się dłońmi o zlew i wziąłem kilka głębokich
oddechów, by po chwili obejrzeć się na wahadłowe drzwi jakbym oczekiwał, że
zobaczę w nich Archera. Pokonując ciekawość czy nadal siedzi przy stoliku,
powróciłem do pracy decydując, że później zjem sałatkę, która na mnie czekała.
Na razie wolałem zająć się pracą, by postarać się nie myśleć tak dużo i bynajmniej
nie chodziło tym razem o przeszłość.
*
Raz czy dwa razy w tygodniu
musiałem udać się na niewielkie zakupy. Może i nie jadłem wiele, ale nie
chciałem, aby w lodówce znajdowało się tylko światło. Chleb tostowy, mleko i
kilka drobnych rzeczy były podstawą, którą starałem się mieć w domu. Do tego
obowiązkowo kawa i chemia do mycia łazienki. Wszystko czego potrzebowałem
wypisałem na kartce, by o niczym nie zapomnieć. Nie chciałem wracać się, by coś
dokupić. Nie zapomniałem też wpisać kilku butelek wody i kartonu soku.
Z pracy wyszedłem dzisiaj
wcześniej i na rowerze udałem się do sklepu wielobranżowego tuż przy wjeździe
do Sunriver. Tam mogłem wszystko od razu kupić, a nie kręcić się po
mniejszych sklepikach, w których musiałbym mówić osobie, która tam sprzedawała
czego potrzebuję. Czasami tak robiłem, jeżeli chciałem kupić tylko jedną rzecz,
ale zdecydowanie łatwiej mi było zbierać coś z półek, a potem zapłacić. Zresztą
nawet w sklepach samoobsługowych musiałem tak czy owak postarać się znieść
obecność innych ludzi. Szczególnie mężczyzn, bo to oni wzbudzali mój niepokój.
Kobiety również, ale nie do tego stopnia co osoby mojej płci. Co prawda nikt
nigdy mnie nie zaczepiał, ale były rzeczy silniejsze ode mnie.
Zostawiłem rower przed sklepem
przypinając go do stojaka, a potem podążyłem do rozsuwanych drzwi wejściowych,
które całe były oblepione plakatami informującymi o promocjach. Jakoś nie
wierzyłem w te całe promocje. Cena zawsze była ta sama, tylko czasami pojawiała
się nad nią karteczka z wyższą sumą, która była przekreślona. Nie wiem czy
ktokolwiek się na to nabierał, ale podejrzewałem, że tak, bo inaczej nie
stosowano by takich numerów.
Podszedłem do rzędu wózków
spiętych razem i do jednego z nich wsunąłem żeton, dzięki czemu odpiąłem
łańcuch i mogłem wyruszyć na zakupy. Jak zawsze w sklepie, nawet w tak małym
mieście, ludzi było dość dużo. Szczególnie w piątek, bo w weekendy ta sieć
miała zamknięte. Niektórzy robili zakupy codziennie. Nie dałbym tak rady.
Wystarczyło mi to, że musiałem się męczyć i pokonywać samego siebie by móc coś
kupić raz w tygodniu.
Wszedłem w alejkę, która mnie
interesowała. Wpatrywałem się w listę by jeszcze raz sprawdzić czy o niczym nie
zapomniałem, kiedy wpadłem na kogoś wózkiem.
— Przepraszam — powiedziałem
automatycznie, dopiero po chwili spoglądając na osobę, z którą się zderzyłem.
Przede mną stał Cameron z wypełnionym do połowy wózkiem. Na sobie miał mundur
co znaczyło, że wciąż jest na dyżurze, ale ma przerwę.
— Josh, nie przepraszaj. To ja
się zagapiłem.
Znowu inaczej się czułem spotykając
go tak w publicznym miejscu, bez psów które zawsze pomagały w naszych
spotkaniach. Żałowałem, że dzisiaj nie będziemy mogli pójść na spacer, bo już
wczoraj Cameron powiedział, że ma dziś dyżur do północy. Z drugiej strony
nie było to takie złe, bo po tym jakie dzisiaj wrażenie we mnie uderzyło
wolałem spędzić czas samotnie.
— Nie, to ja patrzyłem na kartkę.
— Wskazałem na to co miałem w dłoni. Rozmawiając z nim czułem ucisk na żołądku,
jednocześnie chcąc odejść i zostać.
— Mam małą przerwę i postanowiłem
zrobić zakupy. Jutro rano postaram się doczyścić zaniedbany po ostatnim sezonie
grill — powiedział lekko denerwując się. — Kupiłem wszystko co potrzebne, a i
tak mam wrażenie, że o czymś zapomniałem.
Zerknąłem na to co miał w wózku i
zobaczyłem tam szczotki, gąbki, trochę przypraw do potraw.
— Trochę tego dużo. Wystarczyłby
dobry płyn.
— Płyn. Właśnie, o tym
zapomniałem.
Musieliśmy się przesunąć, kiedy
kobieta z małym dzieckiem chciała przejść. Tym samym znów się zderzyliśmy
wózkami.
— Żałuję, że dzisiaj muszę do
późna pracować — odezwał się Archer, kiedy kobieta nas minęła. — Josh, chciałem
cię o coś zapytać i przyznam, że trochę z tym zwlekałem. — Z zakłopotaniem
potarł dłonią po karku. — W niedzielę moi rodzice urządzają grilla. Będą tylko
oni, moje rodzeństwo, Alma i pani Hudson. No i ja. Chciałbym, abyś i ty
przyszedł. Moja mama cię zaprasza. Znasz już moją siostrę.
To co usłyszałem bardzo mnie
zaskoczyło. W pierwszej chwili gapiłem się na niego jakby właśnie powiedział,
że kosmici wylądowali w Sunriver. Dopiero po chwili opamiętałem się i poczułem
jak na moje policzki wpełza gorąco z tego powodu, że muszę mu odmówić. Nie
wyobrażałem sobie, że będę w stanie pójść do jego domu rodzinnego i czuć
się tam dobrze. Nigdzie nie czułem się dobrze. Zaraz jakiś głos we mnie
powiedział, że czułem się dobrze spacerując z Cameronem słuchając jego
opowieści. To spotkanie było jednak czymś innym. Miała tam być jego rodzina i
to mnie przerażało. Bałem się tego jak się zachowam. Nie chciałem być kłopotem.
— Muszę… Dziękuję, ale muszę
odmówić.
Pokiwał głową i dostrzegłem, że
sprawiłem mu przykrość, ale miałem nadzieję, że to zrozumie. Przeprosiłem go i
odszedłem na bok chcąc zabrać się za zakupy, ale zatrzymał mnie jego ciepły
głos.
— Ja rozumiem… Gdybyś jednak
zmienił zdanie to w razie czego prześlę ci adres. Nie musisz się niczego
obawiać.
Nie patrzyłem na niego. Jedynie
spojrzałem gdzieś na półkę koło jego ramienia, a potem jeszcze raz go
przeprosiłem, sam już nie wiedziałem za co. Czy za to, że nie przyjdę, czy za
to, że taki jestem lub czy za to, że on ma jakieś nadzieje wobec mnie, a ja to
niszczę. Czym prędzej pożegnałem się z nim i odszedłem. Miałem przecież zrobić
zakupy, które stały się jeszcze miej ważne w chwili, kiedy otrzymałem wiadomość
od Archera, a w niej adres jego domu rodzinnego.
Hejka,
OdpowiedzUsuńJosh się przełamuje, uwielbia te spacery... czyżby Cameron miał jakiś radar na Josha ;) a może wyśle psy po Josha na tego grila...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, mam nadzieję że jednak Josh przyjdzie na tego grila, czyżby Cam miał jakiś radar na Josha...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Josh chyba przyjdzie na tego grila, prawda? czyżby Cameron miał jakiś radar na Josha... ;)
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga