2020/08/30

Skrawek nadziei - Rozdział 9

Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :D


Cam

 

Nie wiem jak wyglądałem, ale podejrzewam, że to właśnie wielki uśmiech zwrócił uwagę mojej mamy, kiedy odwiozłem psy. Od chwili spotkania z Joshem nie mogłem przestać się uśmiechać. Czułem się tak, jakby po ciężkim dniu spotkało mnie coś niesamowitego. Nie mogłem już doczekać się kolejnego spotkania, na które się zgodził. Musiałem wtedy wyglądać na niezwykle zaskoczonego, bo mógłbym przysiąc, że kącik jego ust lekko uniósł się w uśmiechu. Może sobie to tylko wyobraziłem, bo odkąd ujrzałem jak się uśmiecha pragnąłem go takim widzieć.

— Opowiadaj co się stało, że mój syn wygląda tak jakby właśnie zdobył gwiazdkę z nieba i ubyło mu lat. — Usiadła przy stole odkładając na bok książkę, którą czytała.

Oparłem się pośladkami o szafkę w kuchni. Przy piersi trzymałem kubek kawy, na którym przez moment zatrzymałem wzrok. Potem uniosłem go spoglądając prosto na kobietę, która mnie urodziła i wychowała na takiego człowieka jakim teraz jestem.

— Byłem na spacerze z psami i… Joshem — dodałem, bo i tak by mi nie uwierzyła, że sam spacer z Buckiem oraz Blue doprowadziły mnie do stanu euforii. Prawdę mówiąc kiedy przyszedłem, niemalże tańczyłem po kuchni dając psom jeść i nalewając im do misek wody. To też zwróciło uwagę mamy, bo nigdy tak się nie zachowywałem.

— Tak sądziłam, że to jakieś niezwykłe spotkanie sprawiło, że mój syn jest tak szczęśliwy.

— Nie byłem pewny czy ze mną pójdzie. Nawet nie wiesz jaki byłem z niego dumny, że się zgodził, a nie uciekł przede mną jak robił to wcześniej. Co prawda na spacerze prawie się nie odzywał, co najwyżej do psów, ale nie przeszkadzało mi to.

— Czego mi nie mówisz?

— Zgodził się na kolejny spacer. Spotkaliśmy też Johna i Jacka, a ci zaprosili nas na nalewkę oraz przejażdżkę konną. Mam nadzieję, że Josh kiedyś zgodzi się tam ze mną pójść. Podobają mu się konie. Widziałem jak na nie patrzył. Ciekawe czy umie jeździć… — Znowu zamyśliłem się przypominając sobie każdy, nawet najmniejszy, szczegół z dzisiejszego popołudnia.

Nie potrafiłem oderwać wzroku od Finleya. Intrygowały mnie jego dwukolorowe oczy, byłem ciekaw czy jego blond włosy są tak miękkie na jakie wyglądały i czy przyjdzie czas kiedy mi zaufa i będę go mógł ukryć w moich ramionach. Nie myślałem o nim w kategoriach seksu. Owszem chciałem tego, ale czułem, że nawet kiedy mi zaufa, seks, będzie ostatnim czego Josh zechce. Może myliłem się, ale w razie czego mogłem czekać. Czekanie to moja specjalność. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem kogoś w łóżku, bo nie byłem jednym z tych mężczyzn, którzy brali co leci tylko po to, aby się wyładować. Chciałem uczuć, które dopełniały zbliżenie i moja dusza romantyka nie zaakceptowałaby niczego innego. W swoim życiu miałem czterech kochanków, a dwóch z nich było moimi stałymi partnerami. Jeden z nich był najważniejszy na świecie, ale poddałem się, nie walczyłem i straciłem go. Długo zastanawiałem się czy walczyć o Josha i po dzisiejszym popołudniu wiem, że warto. Nawet jeżeli potem moje serce rozpadnie się na milion kawałków będę wiedział, że próbowałem.

— On mnie intryguje, mamo — odezwałem się — przyciąga i jest w nim coś takiego co sprawia, że chcę go chronić.

— Nie byłbyś sobą gdybyś tego nie czuł. — Wstała i podeszła do mnie. Położyła dłoń na moim ramieniu. — W tym jesteś bardzo podobny do ojca. Josh ma szczęście, że pojawiłeś się w jego życiu. I nie mówię tego, bo jestem twoją matką. — Zaśmiała się klepiąc mnie po policzku. — W niedzielę robimy grilla, zaproś go.

— Nie przyjdzie.

— Powiedz mu, że będziemy tylko my, Alma, i chcę zaprosić panią Hudson. Nic wielkiego.

— Zapytam. — Odstawiłem pusty kubek do zlewu. — Pójdę już. Pozdrów młodych jak wrócą.

— Już powinni być. Odkąd mają wakacje to włóczą się do późna. Zadzwonię do nich.

— Dobra. — Pocałowałem ją w policzek. — Pójdę jeszcze pożegnać się z tatą.

Wyszedłem z kuchni i poszedłem do salonu, który znajdował się po prawej stronie od wejścia do domu. Dobiegł mnie dźwięk telewizora i śmiech taty. Zajrzałem do pokoju, w którym psy smacznie spały. Buck ulokował się pod stolikiem do kawy i miałem wrażenie, że jak wstanie to uniesie mebel ze wszystkim co na nim było. Już raz się to zdarzyło, kiedy był młodszy, a już wielki. Natomiast Blue spała na kanapie, a tata drapał ją po karku.

— Co oglądasz? — zapytałem.

— ‘‘Głupi i głupszy‘‘ czy jakoś tak to idzie. Nic lepszego w telewizji nie znalazłem. Na jednym kanale puszczają ten film z tymi czterema pogrzebami i czymś tam. Z weselem jakimś. — Machnął ręką w nieokreślonym geście. — A może to chodziło o cztery wesela i jeden pogrzeb. Nie ważne. Same starocie. Na dzisiaj mam dość pogrzebów. Wychodzisz już? — Oderwał wzrok od telewizora skupiając go na mnie.

— Tak. Jestem zmęczony i muszę jeszcze zrobić pranie. Mama mówiła, że w niedzielę robicie grilla.

— Tak. Sąsiedzi już dawno otworzyli sezon, a my dopiero teraz. Tylko jak pomyślę o czyszczeniu grilla…

— Przyjdę w sobotę to pomogę — zaoferowałem pomoc.

— Na to liczyłem.

— To zmykam. Jutro od rana muszę być na posterunku. — Nie czekałem aż się odezwie, bo znów jego uwagę zajęła ta stara komedia, której nigdy nie lubiłem, za to mój tata uwielbiał i mógłbym przysiąc, że zna ten film na pamięć.

Wyszedłem przed dom w chwili, w której moje rodzeństwo wróciło do domu. Rzucili rowery na trawnik kłócąc się o coś zażarcie. Czyli zwyczajna sytuacja z tą dwójką w moim rodzinnym domu. Nawet mnie nie zauważyli, dopiero w chwili kiedy zamykałem furtkę zwrócili na mnie uwagę. Pomachałem im jedynie, a sam z głową w chmurach wróciłem do domu.

 

*

 

Moje chodzenie z głową w chmurach skończyło się następnego dnia, kiedy trzeba było iść do pracy. Tego dnia czekało mnie mnóstwo papierkowej roboty, którą nadal odkładałem, ale jak tylko przekroczyłem próg posterunku dowiedziałem się, że godzinę wcześniej dyspozytorka otrzymała zgłoszenie o zaginięciu dwójki turystów, którzy po nocy nie wrócili do schroniska.

— Wybrali się z zamiarem spędzenia nocy pod namiotem w lesie — powiedział Henry Silverman, wskazując na mapę okolicy zawieszoną na tablicy, na której zazwyczaj wisiały rysunki jego dzieci. — W tym miejscu planowali rozbić obóz. — Zarysował ołówkiem duże kółko. — Jak widzicie schronisko nie jest tak daleko, żeby nie mogli do niego wrócić.

— Moim zdaniem to kolejne bęcwały, które zgubiły się w lesie, mimo że mieli dom tuż obok — wtrącił Paddy. Przysiadł na jednym z biurek, obracając ołówek pomiędzy palcami. — Pamiętacie, że rok temu był podobny przypadek. Parka chciała się gzić w namiocie i zaleźli gdzieś po ciemku, a potem zgubili drogę.

— Prawdopodobnie tutaj też tak było — rzucił Owen.

— Mogli wpaść do jednego z wąwozów jeżeli oddalili się za bardzo — powiedziałem. — Turyści są niefrasobliwi. Jeszcze nie spotkałem takiego, który by rozbił namiot tam gdzie mówił. Zazwyczaj robili coś przeciwnego. — Wyrwałem ołówek z ręki Paddy’ego i wskazałem na mapę. — Tutaj jest wąwóz, który jest zarośnięty i w nocy łatwo do niego wpaść. Są tabliczki ostrzegające, ale nie każdy zwraca na nie uwagę. Niektórzy nie lubią zakazów i będą się im sprzeciwiać narażając zdrowie i życie. Zaczniemy tam szukać, a potem zajmiemy się tym obszarem… — mówiłem do moich podwładnych, stając się tym razem stróżem prawa, a nie mężczyzną, który zakochał się w strachliwym jasnowłosym chłopaku i który przez pół nocy o nim myślał.

Kilka minut później kazałem wezwać cały mój zespół i rozdzieliłem każdemu instrukcje. Owen wraz z drugim praktykantem zostali ze mną. Razem pojechaliśmy do lasu, by zająć się swoimi zadaniami. Porozmawiałem z właścicielami schroniska, które organizowało wycieczki i survivale. Zdarzyło mi się na takim być i to było jedno z lepszych doświadczeń. Nie miałem problemu nawet nocą zostać sam pośrodku lasu, wśród przerażających odgłosów nocy. Prawie każdy kto wychował się w Sunriver przeżył taką lekcję życia. Znałem ten las jak wielu mieszkańców, ale turyści go nie znali i przy poszukiwaniach musiałem to mieć na uwadze. Mogli być wszędzie. Mogło coś im się stać, czego nie chciałem, ale każda z osób uczestniczących w poszukiwaniach brała taką ewentualność pod uwagę.

— Mogli wziąć telefony — powiedział kilka godzin później Owen. — Kto mądry idzie na wycieczkę bez telefonu?

— Nie każdy lubi mieć telefon przy sobie — odpowiedziałem. Szliśmy właśnie rzadko uczęszczanym szlakiem. Krótkofalówka w mojej dłoni milczała, a ja czekałem na jakikolwiek sygnał, że zaginieni odnaleźli się.

— Nie każdy, ale gdyby go mieli to moglibyśmy ich namierzyć. Tu jest jako taki zasięg. Zresztą mają po dwadzieścia lat. Nie znam żadnej osoby w tym wieku, która by nie była uzależniona od telefonów.

— Po to był ten obóz. Koniec z cywilizacją i takie tam. Mogli się po prostu nie oddalać — dodał idący dwa metry od nas Adam. Jako drugi z praktykantów miał mieć dzisiaj wolne, ale bez większych problemów stawił się na służbie. Chciałbym kiedyś przyjąć obu do mojego zespołu. Świetnie się spisywali.

— Ja bym w lesie nie został sam — rzucił Owen. — A ty szeryfie?

— Nieraz obozowałem tutaj i nic mi się nie stało. Wiedziałem jednak co robić, a czego nie robić — odparłem, a potem skontaktowałem się z drugą, większą grupą poszukiwawczą.

Wraz z mijającymi godzinami poszukiwania powiększyły swój rozmiar, więc musiałem wezwać więcej ludzi. Dużo osób z miasteczka zaoferowało pomoc, z której skorzystałem. Byłem zmęczony, ale nie zamierzałem ani przez chwilę odpoczywać. Nadal nie mogliśmy znaleźć tych młodych ludzi. Sytuacja wyglądała coraz gorzej i nie zapowiadało się, że coś mogło ją zmienić. Dopiero po godzinie piętnastej dotarła do nas wiadomość, że ktoś znalazł porzucony namiot, ale kiedy usłyszałem gdzie to było, nie wierzyłem, że dwoje ludzi mogło oddalić się aż tak bardzo od miejsca, w którym mieli pozostać. To było ponad piętnaście kilometrów ciężkiej przeprawy po śliskich ścieżkach, pokrytych po wczorajszym deszczu błotem. Cała droga biegła w górę prowadząc w wyższe partie lasu do miejsca gdzie zaczynały się góry będące ułamkiem części Gór Skalistych.

Sądziłem, że dzisiaj będę siedział nad robotą papierkową i wyczekiwał chwili spotkania z Joshem, przez co dzień będzie ciągnął się niczym cała wieczność. Bardzo się pomyliłem. Nie wiedziałem nawet, że kolejne godziny mogą tak szybko uciekać, a każda minuta była pełna coraz większego niepokoju o zaginionych, nieodpowiedzialnych turystów. Bałem się też, że spotkanie z Joshem trzeba będzie odwołać i miałem tylko nadzieję, że to zrozumie. To nie była sytuacja, w której mogłem zostawić wszystko i udać się na spacer z psami i miłym chłopakiem. Najgorzej, że byliśmy w okolicy, gdzie zasięg sieci komórkowej już przestawał działać i mój strach polegał na tym, że nie uprzedzę Finleya o przełożeniu spotkania na jutro. Nie chciałem, aby źle zareagował i znów się wycofał. Wierzyłem jednak, że dotrze do niego wiadomość o tym co się dzieje i zrozumie całą sytuację.

— Kurwa, gówniarzeria cholerna! — wrzasnął Paddy, którego grupę spotkaliśmy na szlaku. — Szeryfie, jak ich znajdziemy to im nogi z dupy powyrywam.

— Spokojnie, Paddy, teraz najważniejsze… — urwałem, bo moja krótkofalówka zapiszczała i usłyszałem głos Henry’ego.

— Szeryfie, mamy ich.

Natychmiast nacisnąłem czerwony przycisk i zapytałem:

— Co z nimi? Gdzie są?

— Są w kanionie przy rzece. Chłopak złamał nogę, dziewczyna z nim została. Chcieli się zabawić w to jak szybko zostaną znalezieni. Nudzili się.

Cisnęły mi się na usta ostre słowa skierowane w kierunku tych młodych, nieodpowiedzialnych ludzi. Byłem pewny, że za wszystko zapłacą nie tylko karę finansową, którą zostaną obarczeni ich rodzice. Wezwałem pomoc i w chwili kiedy dotarłem do kanionu, który rozdzielał las od pasma górskiego, helikopter już krążył nad nami. Nie mógł nigdzie wylądować, więc ratownicy opuścili się na ziemię, by zająć się chłopakiem, a potem wciągnąć go do maszyny wraz z dziewczyną. Oboje poszkodowani byli wychłodzeni, głodni i zmęczeni, ale nie zamierzałem się nad nimi litować. Sami zgotowali sobie taki los, chcąc pozbyć się nudy. Nie wiedziałem czy zdawali sobie sprawę z możliwych konsekwencji swojego zachowania, ale nie wątpiłem w to, że poniosą za to karę. Natomiast ja odetchnąłem, bo mogłem w końcu zwołać moich wykończonych ludzi i zabrać wszystkich na obiad do Almy.

 

*

 

— Słyszałam chłopcy, że mieliście dzień pełen wrażeń — powiedziała Kate nalewając wszystkim kawy. Zajęliśmy dwa największe stoliki i zamówiliśmy syte posiłki, bo jak uznał Paddy należało nam się.

— Tak pełen wrażeń, że nie ruszę dupy, kiedy jeszcze raz ktoś da znać, że jacyś młodzi turyści zaginęli — powiedział Henry, podstawiając kubek kelnerce, by dolała mu kawy. — W dupach się takim poprzewracało. Nawet helikopter musieliśmy wezwać, bo transport chłopaka nogi ze złamaniem w kilku miejscach...

Nie słuchałem dalej tego co Silverman opowiadał. Jutro i tak będę musiał napisać raport z dzisiejszych wydarzeń, ale na tę chwilę wolałem skupić się na czymś innym. Moje oczy bezwiednie powiodły ku drzwiom na zaplecze, gdzie na pewno przebywał Josh. Chciałem tam iść, zobaczyć go, ale powstrzymałem się. Nie zamierzałem go niepokoić, kiedy i tak miałem się z nim popołudniu zobaczyć. Właściwie to już niedługo zamierzałem wrócić do domu, wziąć prysznic i założyć na siebie coś innego niż mundur, który teraz był brudny i pachniał ziemią oraz lasem.

Dwie godziny później tak zrobiłem, upewniając się, że tym razem nie nałożyłem na siebie koszulki z dziwnym napisem. Czułem ekscytację jadąc po psy, a potem ledwie co zamieniając kilka słów z moją rodziną i ignorując ich uśmieszki, porwałem czworonogi do samochodu. Jadąc do domu Josha, wspominałem jak miło było wczoraj. Owszem chwilami chłopak zawieszał się i oddalał, jakby nagle znajdował się gdzieś indziej, a ja gdybym mógł, to bym pobiegł za nim do tego świata, do którego wracał i wymazał wszystko co złe. Nie mogłem jednak tego zrobić, ale mogłem postarać się, aby jak najrzadziej uciekał. Chciałem pokazać mu, że cokolwiek go spotkało to już przeszłość. Nie chciałem jednak niczego robić na siłę. Rozumiałem, że o pewnych rzeczach łatwo się mówi, ale zrobić coś, wyjść komuś na prostą, nie jest łatwo. Metoda małych kroków mogła się sprawdzić w przypadku Josha.

Zaparkowałem na poboczu niedaleko jego domu i wysiadłem. Wypuściłem psy, które pobiegły od razu na ganek szczekając najgłośniej jak potrafiły. Z mocno bijącym sercem czekałem aż Josh wyjdzie. Nawiedziły mnie myśli, że może przyjechałem za wcześnie. Niedawno skończył pracę i mogłem dać mu odpocząć. Myśli te jednak szybko się ulotniły, a w moim brzuchu pojawiły się motyle, kiedy chłopak wyszedł i uśmiechnął się. Wiedziałem, że tak zareagował na psy, ale chciałem też wierzyć, że jakaś cząstka tego była przeznaczona dla mnie. W chwili kiedy jego dwukolorowe oczy spoczęły na mojej osobie, wiedziałem już, że oddam mu całe moje serce. Tylko nie byłem pewny czy je przyjmie.

— Witaj, Josh. Gotowy na spacer? — zapytałem, a on skinął głową, tym razem nie uciekając wzrokiem ode mnie i poczułem jakby to był mały sukces nas obu.


3 komentarze:

  1. Hejka,
    rozdział to majstersztyk, Cameron taki szczęśliwy że spędził miło z Joshem czas... wyobrażam go sobie teraz jak tańczy na przykład szykując posiłek i podśpiewuje ulubioną piosenkę... a Josh jaki szczęśliwy jak spędza czas z psami, chociaż liczę że i na Cam'a też się cieszy choć w jakimś małym stopniu, jak na razie... a może w przyszłości spacerek z psami a potem na polanie kocyk i do karmienie Josha ;) wrócę jeszcze do tych turystów podzielam zdanie Camerona powinni ponieść konsekwencje... 
    Multum weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, majstersztyk, Cameron bardzo szczęśliwy, że spędził miło czas z Joshem... wyobrażam sobie, że teraz na przykład szykując posiłek i podśpiewuje ulubioną piosenkę... a Josh taki szczęśliwy jak spędza czas z psami, chociaż liczę że i cieszy się czasem spędzonym z Cameronem... a może i będzie taki moment w przyszłości najpierw spacerek z psami, a potem na polanie kocyk i karmienie Josha ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, o jaki Cam szczęśliwy (wyobrażam jak się szczerzy jak głupi), Josh też taki szczęśliwy jak pojawiły się psy... ale czy i Cameron też zajmuje trochę tego szczęścia...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)