2020/09/06

Skrawek nadziei - Rozdział 10

Dziękuję za komentarze. :)

JOSH

 

Przez kolejne popołudnia Cameron Archer przyprowadzał do mnie psy i wspólnie wybieraliśmy się na przechadzkę. Zawsze obieraliśmy ten sam kierunek. Rzucaliśmy czworonogom patyki, co je uszczęśliwiało. Na każdym z tych spotkań prawie się nie odzywałem, za to szeryf mówił bardzo dużo. Uwielbiałem słuchać jego ciepłego głosu. Łapałem się nawet na tym, że miałem ochotę zamknąć oczy i skupić się tylko na tembrze jego głosu. Nawet gdyby zamiast o czasach szkolnych opowiadał o wczorajszym posiłku, mnie by się to podobało. Zaskakiwało mnie to, bo przecież jeszcze dwa tygodnie temu nawet nie chciałem znaleźć się w pobliżu tego mężczyzny. Nie mogłem zrozumieć co w ciągu tych ostatnich dni uległo zmianie, ale Archer otworzył jakąś furtkę. Niewielką, ale na tyle dużą, że potrafiłem w jakimś stopniu zapanować nad strachem. Możliwe, że w tym pomagały psy, bo bez nich wątpiłem czy bym był w stanie udać się gdziekolwiek z mężczyzną. Nawet jeżeli byłby nim Cameron.

W jakiś sposób znalazł drogę do mnie, nie byłem tylko pewny czy to dobrze. Przecież wiedziałem, że mu się podobam i wiedziałem również, że nic z tego czego on by chciał, nie będzie mieć miejsca. Nie chciałem złamać mu serca. Czułem, że nie był taki jak ten przed którym uciekałem. Nie chciałem by cierpiał. W końcu wyjadę z Sunriver. Każdego dnia o tym myślałem, ale jakoś tego nie robiłem. Miałem wrażenie, że zapuszczam tu korzenie, jakby to był mój ostatni przystanek. Może to nie było złe. Kiedyś trzeba przestać uciekać i zdać się na los. Trzeba także pozwolić sobie na chwile wytchnienia i szczęścia. Nie wiem skąd brały się te myśli, ale przez ostatnie popołudnia miałem maleńki skrawek nieba.

— Bujasz w obłokach — powiedziała Alma. Nawet nie zauważyłem kiedy pojawiła się obok mnie.

— Przepraszam. — Powróciłem do mycia naczyń, bo od dobrej chwili tylko trzymałem dłonie w wodzie. Pewnie już miałem na palcach nieźle pomarszczoną skórę. Nie zawsze używałem rękawiczek do mycia.

— A bujaj, bujaj. Nie zabraniam ci tego. Nie wiem co jest tego przyczyną, ale niech to nie mija. Dobrze ci z uśmiechem.

— Nie uśmiechałem się. — Spojrzałem na nią, a jej uniesione brwi powiedziały coś w stylu „gówno prawda”. Nie wypowiedziała jednak tych słów na głos.

— Zrób sobie małą przerwę i coś zjedz — powiedziała. — Od rana pracujesz.

— Dużo dzisiaj ludzi, ale nie przeszkadza mi to co robię — rzekłem. Umyłem ostatni talerz i odstawiłem go na suszarkę. Potem opłukałem ręce czystą wodą.

— Naprawdę jesteś wyjątkowy. Nie spotkałam jeszcze w swoim życiu nikogo, kto by lubił zmywać naczynia, a wierz mi, że już trochę żyję na tym świecie. — Podała mi ścierkę i wziąłem ją, aby wytrzeć dłonie.

— Może jestem dziwny. Zawsze mnie to jakoś… uspokajało — dokończyłem po chwili przerwy, by znaleźć dobre słowo, które odda to co chciałem powiedzieć. — A teraz jeszcze zarabiam na tym.

Przez moment wpatrywała się we mnie, zanim powiedziała:

— Podoba mi się jaki ostatnio jesteś. Teraz idź coś zjedz zanim dziewczyny doniosą z sali kolejny stos naczyń. Ja wracam na kuchnię.

Skinąłem jej głową nic już nie mówiąc. Rozmyślałem nad jej słowami i doszedłem do wniosku, że też podobało mi się to jaki ostatnio jestem. Wszystko to dzięki Cameronowi, bo nie mogłem powiedzieć, że to zasługa psów. One były dopełnieniem, ale to szeryf zrobił więcej przez te dni niż mógłbym przypuszczać. Dopiero dzisiaj to sobie uświadomiłem. Nie oznaczało to, że nagle stanę się sobą z przeszłości. Bardzo chciałbym tego, ale byłem zbyt zniszczony bym mógł to zmienić. Mimo tego dzięki Archerowi zaczął we mnie kiełkować skrawek nadziei, że może to kiedyś będzie możliwe. Czytałem wiele książek opisujących, jak taki ktoś jak ja ma sobie radzić, ale byłem zbyt słaby by walczyć. I nie powinienem tego robić sam. Wiedziałem też, że potrzebuję pomocy fachowca, bo nie poradzę sobie z koszmarami i strachem przed kontaktem z ludźmi, ale nadal nie mogłem nikomu zaufać. Nie wyobrażałem sobie, że opowiadam komuś obcemu tak prywatne, często intymne szczegóły. Komuś, kto może dowiedzieć się kim jestem i mnie zdradzić. Odrzuciłem te myśli, bo przygnębiały mnie. Nie chciałem się w tym zatapiać. Wolałem myśleć o ostatnich popołudniach i głębokim głosie, który powodował szybsze bicie mojego serca i to, że potrafiłem uśmiechnąć się.

Wiedziony ciekawością podszedłem do drzwi prowadzących na salę. Wyjrzałem przez małe okienko w poszukiwaniu osoby, o której od rana nie potrafiłem przestać myśleć. Pora lunchu tak jak i śniadania przywiodła dzisiaj niezłą grupę ludzi. Większość z nich to turyści których najbardziej się obawiałem. Wśród klientów znaleźli się też mieszkańcy Sunriver, ale ani jedna ani druga grupa mnie nie interesowała. Szukałem tylko jednej postaci, która jak zawsze zajęła stolik na końcu lokalu. Cameron popijając kawę z kubka, który trzymał obiema dłońmi, wpatrywał się w okno. W pewnej chwili jakby wyczuł, że ktoś mu się przygląda, bo przeniósł spojrzenie na drzwi, przy których stałem i miałem wrażenie jakby coś przeszyło moją duszę, a serce zaczęło bić szybciej.

Położyłem dłoń na piersi niepewny tego co się dzieje. Zacisnąłem palce na koszulce mnąc ją w tym miejscu, ale teraz to nie było ważne. Moje serce wariowało czując dziwne, nagłe zespolenie z mężczyzną, od którego dzieliły mnie drzwi, inni ludzie i przestrzeń paru metrów.

— Dobrze się czujesz? Wezwać lekarza?

Drgnąłem, kiedy usłyszałem głos Kate. Pokiwałem głową i powiedziałem:

— W porządku. Nic mi nie jest. Wrócę do pracy. — Tak też zrobiłem. Zapomniałem o jedzeniu, o wszystkim innym poza niezwykłym uczuciem, podpowiadającym mi, że Cameron wyczuł jak na niego patrzę. Czułem się zdenerwowany, napięty i zaniepokojony.

— Kate powiedziała, że źle się czujesz. — Alma przybiegła chwilę później. W jej oczach odczytałem niepokój i matczyną troskę.

— Czuję się dobrze. Naprawdę. Kate nie powinna cię niepokoić. — Nalałem nowej wody do zlewu, a do niej płynu.

— Powiedziała, że trzymałeś się za pierś.

— Nie mam zawału. Po prostu ci wszyscy ludzie tam mnie zaniepokoili. — Nie chciałem kłamać. Nigdy nie umiałem tego robić i zawsze każdy mnie od razu przejrzał. Tak samo było z kobietą, która dała mi pracę.

— Ludzie czy nasz szeryf? — zapytała.

— Czy pozwolisz, abym nie odpowiadał? — Nie chciałem na nią patrzeć robiąc wszystko by być zajętym.

— To mi wystarczy za odpowiedź. Cam to dobry człowiek. Zostawiam cię samego i błagam zjedz coś.

Kiwnąłem jej głową i poczekałem aż odejdzie, a potem oparłem się dłońmi o zlew i wziąłem kilka głębokich oddechów, by po chwili obejrzeć się na wahadłowe drzwi jakbym oczekiwał, że zobaczę w nich Archera. Pokonując ciekawość czy nadal siedzi przy stoliku, powróciłem do pracy decydując, że później zjem sałatkę, która na mnie czekała. Na razie wolałem zająć się pracą, by postarać się nie myśleć tak dużo i bynajmniej nie chodziło tym razem o przeszłość.

 

*

 

Raz czy dwa razy w tygodniu musiałem udać się na niewielkie zakupy. Może i nie jadłem wiele, ale nie chciałem, aby w lodówce znajdowało się tylko światło. Chleb tostowy, mleko i kilka drobnych rzeczy były podstawą, którą starałem się mieć w domu. Do tego obowiązkowo kawa i chemia do mycia łazienki. Wszystko czego potrzebowałem wypisałem na kartce, by o niczym nie zapomnieć. Nie chciałem wracać się, by coś dokupić. Nie zapomniałem też wpisać kilku butelek wody i kartonu soku.

Z pracy wyszedłem dzisiaj wcześniej i na rowerze udałem się do sklepu wielobranżowego tuż przy wjeździe do Sunriver. Tam mogłem wszystko od razu kupić, a nie kręcić się po mniejszych sklepikach, w których musiałbym mówić osobie, która tam sprzedawała czego potrzebuję. Czasami tak robiłem, jeżeli chciałem kupić tylko jedną rzecz, ale zdecydowanie łatwiej mi było zbierać coś z półek, a potem zapłacić. Zresztą nawet w sklepach samoobsługowych musiałem tak czy owak postarać się znieść obecność innych ludzi. Szczególnie mężczyzn, bo to oni wzbudzali mój niepokój. Kobiety również, ale nie do tego stopnia co osoby mojej płci. Co prawda nikt nigdy mnie nie zaczepiał, ale były rzeczy silniejsze ode mnie.

Zostawiłem rower przed sklepem przypinając go do stojaka, a potem podążyłem do rozsuwanych drzwi wejściowych, które całe były oblepione plakatami informującymi o promocjach. Jakoś nie wierzyłem w te całe promocje. Cena zawsze była ta sama, tylko czasami pojawiała się nad nią karteczka z wyższą sumą, która była przekreślona. Nie wiem czy ktokolwiek się na to nabierał, ale podejrzewałem, że tak, bo inaczej nie stosowano by takich numerów.

Podszedłem do rzędu wózków spiętych razem i do jednego z nich wsunąłem żeton, dzięki czemu odpiąłem łańcuch i mogłem wyruszyć na zakupy. Jak zawsze w sklepie, nawet w tak małym mieście, ludzi było dość dużo. Szczególnie w piątek, bo w weekendy ta sieć miała zamknięte. Niektórzy robili zakupy codziennie. Nie dałbym tak rady. Wystarczyło mi to, że musiałem się męczyć i pokonywać samego siebie by móc coś kupić raz w tygodniu.

Wszedłem w alejkę, która mnie interesowała. Wpatrywałem się w listę by jeszcze raz sprawdzić czy o niczym nie zapomniałem, kiedy wpadłem na kogoś wózkiem.

— Przepraszam — powiedziałem automatycznie, dopiero po chwili spoglądając na osobę, z którą się zderzyłem. Przede mną stał Cameron z wypełnionym do połowy wózkiem. Na sobie miał mundur co znaczyło, że wciąż jest na dyżurze, ale ma przerwę.

— Josh, nie przepraszaj. To ja się zagapiłem.

Znowu inaczej się czułem spotykając go tak w publicznym miejscu, bez psów które zawsze pomagały w naszych spotkaniach. Żałowałem, że dzisiaj nie będziemy mogli pójść na spacer, bo już wczoraj Cameron powiedział, że ma dziś dyżur do północy. Z drugiej strony nie było to takie złe, bo po tym jakie dzisiaj wrażenie we mnie uderzyło wolałem spędzić czas samotnie.

— Nie, to ja patrzyłem na kartkę. — Wskazałem na to co miałem w dłoni. Rozmawiając z nim czułem ucisk na żołądku, jednocześnie chcąc odejść i zostać.

— Mam małą przerwę i postanowiłem zrobić zakupy. Jutro rano postaram się doczyścić zaniedbany po ostatnim sezonie grill — powiedział lekko denerwując się. — Kupiłem wszystko co potrzebne, a i tak mam wrażenie, że o czymś zapomniałem.

Zerknąłem na to co miał w wózku i zobaczyłem tam szczotki, gąbki, trochę przypraw do potraw.

— Trochę tego dużo. Wystarczyłby dobry płyn.

— Płyn. Właśnie, o tym zapomniałem.

Musieliśmy się przesunąć, kiedy kobieta z małym dzieckiem chciała przejść. Tym samym znów się zderzyliśmy wózkami.

— Żałuję, że dzisiaj muszę do późna pracować — odezwał się Archer, kiedy kobieta nas minęła. — Josh, chciałem cię o coś zapytać i przyznam, że trochę z tym zwlekałem. — Z zakłopotaniem potarł dłonią po karku. — W niedzielę moi rodzice urządzają grilla. Będą tylko oni, moje rodzeństwo, Alma i pani Hudson. No i ja. Chciałbym, abyś i ty przyszedł. Moja mama cię zaprasza. Znasz już moją siostrę.

To co usłyszałem bardzo mnie zaskoczyło. W pierwszej chwili gapiłem się na niego jakby właśnie powiedział, że kosmici wylądowali w Sunriver. Dopiero po chwili opamiętałem się i poczułem jak na moje policzki wpełza gorąco z tego powodu, że muszę mu odmówić. Nie wyobrażałem sobie, że będę w stanie pójść do jego domu rodzinnego i czuć się tam dobrze. Nigdzie nie czułem się dobrze. Zaraz jakiś głos we mnie powiedział, że czułem się dobrze spacerując z Cameronem słuchając jego opowieści. To spotkanie było jednak czymś innym. Miała tam być jego rodzina i to mnie przerażało. Bałem się tego jak się zachowam. Nie chciałem być kłopotem.

— Muszę… Dziękuję, ale muszę odmówić.

Pokiwał głową i dostrzegłem, że sprawiłem mu przykrość, ale miałem nadzieję, że to zrozumie. Przeprosiłem go i odszedłem na bok chcąc zabrać się za zakupy, ale zatrzymał mnie jego ciepły głos.

— Ja rozumiem… Gdybyś jednak zmienił zdanie to w razie czego prześlę ci adres. Nie musisz się niczego obawiać.

Nie patrzyłem na niego. Jedynie spojrzałem gdzieś na półkę koło jego ramienia, a potem jeszcze raz go przeprosiłem, sam już nie wiedziałem za co. Czy za to, że nie przyjdę, czy za to, że taki jestem lub czy za to, że on ma jakieś nadzieje wobec mnie, a ja to niszczę. Czym prędzej pożegnałem się z nim i odszedłem. Miałem przecież zrobić zakupy, które stały się jeszcze miej ważne w chwili, kiedy otrzymałem wiadomość od Archera, a w niej adres jego domu rodzinnego.


3 komentarze:

  1. Hejka,
    Josh się przełamuje, uwielbia te spacery... czyżby Cameron miał jakiś radar na Josha ;) a może wyśle psy po Josha na tego grila...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, mam nadzieję że jednak Josh przyjdzie na tego grila, czyżby Cam miał jakiś radar na Josha...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Josh chyba przyjdzie na tego grila, prawda? czyżby Cameron miał jakiś radar na Josha... ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)