2020/08/16

Skrawek nadziei - Rozdział 7

Dziękuję za komentarze. :)


Cam

 

Ulewa minęła, ale deszcz nie przestał całkowicie padać, jakby pokazywał nastrój zebranych osób. Tego dnia nie miałem na sobie munduru, tylko czarną koszulę i spodnie od garnituru. Stałem koło mojej mamy i taty oraz rodzeństwa pod czarną parasolką na cmentarzu, słuchając przemówienia pastora. Ludzie zebrani wokół mnie wpatrywali się w trumnę, której wieko ozdabiał przepiękny bukiet białych frezji. Ulubionych kwiatów Edwarda Hudsona, który zmarł przedwczoraj. Minął tydzień od kiedy Josh zadzwonił do mnie po pomoc, a ja wezwałem karetkę do tego mężczyzny.

Przeniosłem spojrzenie z trumny na wdowę i jej trójkę dorosłych dzieci, które wraz ze swoimi rodzinami przyjechały wczoraj. Wszyscy siedzieli pod baldachimem chroniącym ich od deszczu. Zastanawiałem się czy żałowali tego, że nie pojawili się wcześniej, by nie tylko pomóc mamie, aby zobaczyć ojca kiedy żył. Najmłodsza z córek Lucy płakała tuląc się do matki. Jej siostra Gwen co jakiś czas dyskretnie ocierała oczy, a najstarszy syn pani Hudson siedział wyprostowany z posągową twarzą i ciężko było stwierdzić co czuje. Chodziłem z nim do jednej klasy i zawsze wyglądał tak jakby połknął kij od szczotki. Sztywny, zimny, wyrachowany. Nie oczekiwałem, że będzie płakał, ale wydawało mi się, że ujrzę w nim jakąś emocję. Jeżeli coś przeżywał to głęboko w sobie. Obok niego miejsce zajmowała jego żona, której nie znałem osobiście. Ich dwójka dzieci w wieku około pięciu, szczęściu lat wyglądała na znudzoną. Ledwie znali dziadka i pewnie za kilka lat o nim zapomną. Ja ledwie pamiętałem obu swoich dziadków, bo odeszli kiedy byłem dzieckiem, a miałem większy kontakt z nimi.

Jakiś ruch w głębi cmentarza zwrócił moją uwagę. Spojrzałem w tamtą stronę i przez chwilę wydawało mi się, że widzę Josha, ale musiało to być moje wyobrażenie, bo po tym jak coś na chwilę oderwało moją uwagę, ponownie zerknąłem w tamto miejsce, ale nikogo już nie było. Poczułem rozczarowanie, bo bardzo chciałem go zobaczyć. W ciągu ostatniego tygodnia prawie go nie widywałem. Tym bardziej nie miałem szans, by zamienić z nim kilka zdań. Nie nadarzyła się taka okazja a przez to, że zakosztowałem tych krótkich chwil z nim, chciałem więcej. Od początku miał w sobie coś czym mnie przyciągał, a to tylko uległo wzmocnieniu, kiedy mogłem być bliżej niego przez te kilka razy. Narodziła się we mnie tęsknota oraz determinacja w walce by mu pomóc, by bliżej poznać i by mi zaufał, co będzie najtrudniejsze z tego wszystkiego. Dzięki temu upewniłem się w realizacji mojego planu, który mógł się nie udać, ale przynajmniej spróbuję. Jednak dzisiejszy dzień ze względu na paskudną pogodę, nie nadawał się do tego. Owszem nie byłem egoistą i brałem pod uwagę, że on nie zechce nawet znajomości ze mną. Wtedy się wycofam.

Powróciłem myślami do rzeczywistości akurat w chwili, kiedy pastor zakończył swoje długie przemówienie i modlitwy, a wszyscy uczestnicy pogrzebu stłoczyli się, by złożyć kondolencje rodzinie zmarłego. Na pogrzeb przyszła niemal połowa miasteczka. Zawsze tak było kiedy odchodził członek wspólnoty oraz ktoś kogo dobrze znano i szanowano. Wycofałem się prawie na sam koniec pielgrzymki i dopiero kiedy nadeszła moja kolej by złożyć wyrazy współczucia, przestał padać deszcz. Złożyłem parasolkę zanim podszedłem do mojej byłej nauczycielki, a jej opuchnięte od płaczu oczy spoczęły na mnie.

— Bardzo mi przykro, pani Hudson — powiedziałem. — Proszę przyjąć moje kondolencje. Jeżeli tylko będzie pani potrzebować pomocy, to proszę się nie wahać o nią poprosić.

— Dziękuję, Cameron.

Skłoniłem głowę i podszedłem do jej córek, a potem do Morgana, któremu podałem rękę i odszedłem do czekającej na mnie rodziny. Mieliśmy udać się na stypę, która była zorganizowana w barze Almy, bo dom Hudsonów był zbyt mały, by przyjąć tyle zaproszonych na przyjęcie osób. Idąc alejką w stronę wyjścia z cmentarza rozejrzałem się w poszukiwaniu Josha. Możliwe, że przez to jak bardzo chcę go zobaczyć przywidziało mi się to, że był na cmentarzu.

— Szukasz kogoś? — zapytała mama. Miała na sobie czarną, długą do kolan asymetryczną sukienkę. W dłoni trzymała małą torebkę.

— Tak… nie. — Mając na względzie to, że ta odpowiedź jej nie usatysfakcjonuje pozwoliłem, aby moje rodzeństwo i tata nas wyprzedzili, zanim powiedziałem: — Wydawało mi się, że widziałem Josha. Nie jestem jednak do końca tego pewny.

— Możliwe, że przyszedł na pogrzeb. Po tym co mi opowiedziałeś jak pomógł pani Hudson, to nie zdziwiłoby mnie to — stwierdziła. — Dowodzi to, że ta kobieta nie jest mu obca, obojętna, więc przynajmniej tak chciał być obecny na pogrzebie jej męża.

Kiwnąłem głową przez chwilę milcząc. Odezwałem się dopiero kiedy przeszliśmy przez bramę cmentarną kierując się w dół wzgórza, na którym znajdował się cmentarz. Stąd był dobry widok na miasto i turyści często tutaj ustawiali się, by robić zdjęcia.

— Chciałbym, żeby przestał się mnie bać. — Deszcz znowu zaczął kropić, więc rozłożyłem parasolkę i użyłem jej, by osłonić nas oboje. Mama wzięła mnie pod rękę stąpając ostrożnie po śliskim asfalcie.

— Mówiłam ci, że tylko cierpliwością możesz to uzyskać, ale nawet na to nie ma gwarancji. Mówiłam ci też, że nie warto go męczyć. Bądź w pobliżu, ale nie naciskaj.

— Nie robię tego i nie chcę. Widziałem jak rozmawia z Emmą, kiedy pomógł jej zatrzymać Bucka i wtedy był bardzo odmieniony. Przypuszczam, że znów mógłby taki być. Pomogłabyś mu gdyby była taka możliwość?

— Jako twoja matka czy terapeuta? — zapytała spoglądając w moją stronę. Odsunęła z twarzy kosmyk włosów wkładając go za ucho.

— Jedno i drugie? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

Dochodziliśmy do miasteczka, gdzie drogą obok kościoła mieliśmy iść prosto do centrum i baru Almy. Inni uczestnicy pogrzebu szli w znacznym oddaleniu od nas dzięki temu nikt nam nie przeszkadzał.

— Musiałby przyjść do mnie i poprosić o pomoc. Inaczej nie zmuszę go do niczego. Nawet mnie nie zna. Nie wie kim jestem.

— Ale gdyby chciał pomocy, to nie odmówiłabyś?

— Oczywiście, że nie. On jest dla ciebie ważny, prawda?

Uśmiechnąłem się lekko do niej i tym razem to wystarczyło jej za odpowiedź.

— To dobrze — odparła.

— Dlaczego dobrze?— spytałem z ciekawości. — Jest dużo młodszy ode mnie.

— Bo to dobry chłopak, a ty jesteś ciepłym człowiekiem i nie mówię tego, bo jesteś moim synem. Różnica wieku pomiędzy wami nie jest tak ważna. On potrzebuje kogoś takiego jak ty, a ty kogoś takiego jak on.

— Co masz na myśli?

— Kiedyś zrozumiesz.

Nie pytałem o nic więcej, bo dotarliśmy do innych żałobników, którzy zbierali się przed barem Almy. Moje rodzeństwo miało miny jakby czekała ich kara, ponieważ w ogóle nie miało ochoty na takie imprezy, co rozumiałem, ale obiecali, że zostaną przynajmniej na obiedzie.

 

*

 

Nigdy nie rozumiałem chęci urządzania stypy. Zmarłemu nie była ona potrzebna. Jako dziecko często pytałem dlaczego po pogrzebach organizuje się przyjęcia i każdy pytany odpowiadał, że to dla pożegnania i uczczenia pamięci zmarłej osoby lub to radość z tego, że ten który umarł jest już w lepszym świecie. Czego także nie ogarniałem, bo patrząc na rodziny osób, które odeszły nie dostrzegałem w nich radości. Minęło wiele lat, a nadal nie załapałem o co w tym wszystkim chodzi. Wiedziałem tylko jedno. Na stypie można się było nieźle najeść i spotkać ludzi, których nie widziało się od dawna. Tak jak Bena Bringstona, który był siostrzeńcem zmarłego. W dzieciństwie każde wakacje spędzał u wujostwa. Jako nastolatek także nie unikał naszego miasteczka. Pamiętam go jako piegowatego, rudego, zwariowanego chłopaka marzącego by w przyszłości zostać burmistrzem Sunriver. Pamiętam go też jako kogoś z kim miałem swój pierwszy pocałunek i pierwszy seks w stodole za miastem. Warunki na zbliżenie nie były sprzyjające, ale dobrze to wspominam. Nigdy nie byliśmy razem. Po prostu zdobywaliśmy doświadczenie. Kiedy skończył dwadzieścia lat, więcej się nie pojawił i dopiero teraz miałem okazję go zobaczyć. Niewiele się zmienił, może poza tym, że nosił brodę i urósł tak, że był znacznie wyższy ode mnie.

— Kopę lat — powiedział obejmując mnie. Zauważyłem na palcu obrączkę i od razu odpowiedział na moje jeszcze nie zadane pytanie: — Mam męża. Nie ma go tutaj, bo musiał pracować, ale ustatkowałem się. W pewnym wieku doszedłem do wniosku, że skakanie z kwiatka na kwiatek jest niewiele warte. A ty?

— Ja? Jestem sam. — Sięgnąłem po kieliszek wina.

— Zamierzasz to zmienić? — spytał biorąc ze stołu szwedzkiego, których tutaj było kilka, talerz i powoli nakładał sobie na niego różne potrawy. Zawsze lubił jeść i jak widać to się nie zmieniło.

— Możliwe, że tak. Tylko muszę znaleźć idealnego kandydata — odpowiedziałem nie zamierzając wspominać o Joshu.

— Mnie nie bierz pod uwagę. Od trzech lat szczęśliwy małżonek ze mnie. Co tak w ogóle robisz? — zapytał objadając się. — Od wczoraj prawie nic nie jadłem — wytłumaczył.

— Jestem szeryfem. — Spojrzałem przez okno sprawdzając czy jeszcze pada, ale przywitał mnie widok słońca rozsyłającego promienie na ziemię.

— O, brawo, chłopie.

— A co z tobą? — zapytałem dopijając wino do końca i odstawiłem kieliszek.

— Znałeś moje plany. Burmistrz Sunriver, a daleko mi do tego. Jestem zwykłym urzędasem, ale z planów nie zrezygnowałem.

Rozmawiałem z nim jeszcze długo, dowiadując się wielu rzeczy o Benie jak i o jego mężu. Wspominaliśmy stare czasy, nawet to co działo się w stodole Smithów. To spotkanie oderwało mnie od myśli o Joshu. Tak było do czasu kiedy Ben został porwany przez swoją rodzinę, a ja wiedziony swoją ciekawością zapytałem Almy czy Josh jest dzisiaj w barze.

— Nie, dałam mu wolne. Nie musiał pomagać na stypie. Jest pewnie w domu. Wybacz, ale widzę, że kawa się kończy. Cokolwiek chcesz zrobić to masz moje błogosławieństwo.

— Nic nie chcę zrobić. — Wzruszyłem obojętnie ramionami, chowając ręce do kieszeni.

— Coś knujesz i o ile to go nie skrzywdzi, to nie mam nic przeciw. — Uśmiechnęła się, po czym odeszła do obowiązków.

W tym czasie ja niepostrzeżenie wyszedłem z baru i udałem się do mojego samochodu, który zaparkowałem po drugiej stronie ulicy wiedząc, że po stypie może być mi potrzebny choćby po to, aby kogoś odwieźć do domu gdyby za dużo wypił. Zmieniłem zdanie, bo nie tylko ja mogłem to zrobić, a naszła mnie ochota na coś innego. Mój pomysł chciałem wprowadzić w życie jutro, ale czy dzisiaj był na to gorszy dzień? Wyszło słońce, popołudnie było ciepłe, jednak nie upalne. Idealna pogoda na mój plan. Jeszcze przez moment przemyślałem sobie to czy dobrze robię i zanim straciłem odwagę uruchomiłem silnik. Pojechałem do domu, aby się przebrać w coś codziennego, a potem po moich pomocników.


5 komentarzy:

  1. Ostatnio, nieważne czy coś czytam czy oglądam, trafiam na właśnie takie momenty, kiedy to znienacka i "złośliwie" kończy się rozdział czy odcinek. I mam wielką ochotę krzyczeć z tego powodu, że tak szybko i tak ciekawe się kończy. I tu mamy ta samą sytuację. Pragnę więcej wiedzieć. Co dalej, jakim sposobem Cameron dotrze do serca Josha i co może źle czy samego Josha spotka ta okrutna przeszłość i czy Cam go uratuje. Nie wiem czego spodziewać się po takiej sielskości z dramatyczną przeszłością w tle i kiedy widzę koniec rozdziału to czyje mały zawód, że to już koniec :c
    Czekam, aż Cameron wprowadzi swój plan w życie i oby nie wystraszył jego "celu" :)
    Pozdrawiam i weny życzę oraz miłego tygodnia :D
    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie zaintrygowało mnie. Jestem Twoją fanka od 8 lat. Naprawdę fantastycznie piszesz. Te emocje i to napięcie jakie budujesz opisując historię bohaterów...sprawia że nigdy nie mam dość. Historia Josha musi byc bardzi bolesna i az serce sie kraja... Cam to ideał. Liczę, że mimo wszystko oni będą razem. Muszą. Szczęśliwe zakończenie poproszę. Jak nie dopisze własne ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    rozdział wspaniały, ale bardzo smutny (nie lubię po prostu pogrzebów), ale wracając do rozdziału, coś mi się zdaje że jednak Cam dobrze widział i był tam Josh... szykuje się spacerek z psami i przekupstwo Josh'a do wyjścia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    rozdział wspaniały, ale bardzo smutny... (nie lubię po prostu pogrzebów), coś mi się jednak zdaje że Cameron dobrze widział i był tam Josh... och szykuje się nam spacerek z psami i przekupstwo Josh'a do wyjścia... ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    taki smutny rozdział (biorąc pod uwagę pogrzeb), czyżby Cam miał zamiar wybrać się z psami do Josha?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)