2020/08/23

Skrawek nadziei - Rozdział 8

Bardzo dziękuję za komentarze. :)


JOSH

 

Obudziłem się przestraszony, nie mogąc złapać tchu. Niczym za mgłą usłyszałem szczekanie psów, ale wciąż pozostawałem w swoim koszmarze i wydawało mi się, że hałas to jakiś element snu. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że odgłosy dochodzą sprzed mojego domu. Zsunąłem się z kanapy, na której jak zawsze leżałem w pozycji embrionalnej i poczłapałem do drzwi wyjściowych. Ostrożnie wyjrzałem przez małą owalną szybkę i zamrugałem kilka razy próbując odegnać obraz. Na moim tarasie stały dwa psy. Ciągnęło mnie by do nich wyjść, ale nie wiedziałem jak zareagują. Jednego z nich znałem, ale z drugim nigdy nie miałem styczności. Wyglądał jednak przyjaźnie. Chwyciłem za klamkę zadając sobie pytanie co one tutaj robią. Nie mogły być same. Oczywiście mogły uciec z domu, ale wątpiłem, że nagle znalazłyby się na moim ganku, w dodatku stojąc przed moimi drzwiami i szczekając by zwrócić na siebie moją uwagę.

Ponownie wyjrzałem przez szybkę i patrząc trochę dalej zobaczyłem go. Szeryf Archer stał kilka metrów dalej oparty o swój samochód. Moje serce szybciej zabiło, ale nie byłem pewien czy ze strachu, czy z innych powodów. Przypomniałem sobie o tym, że jego rodzina miała psy, dokładnie takie same jak te czekające aż otworzę drzwi. Ich ogony szybciej merdały, widocznie wyczuły mnie. Dały tym samym znak Cameronowi, o tym, że tu jestem. Dziwnie było w myślach nazywać go po imieniu, a nie tylko szeryfem.

Nie mogłem tak tu stać i czekać na to co się wydarzy. Mężczyzna przywiózł do mnie psy specjalnie i nie miałem pojęcia po co, ale aż rwałem się do czworonogów. Chciałem je pogłaskać i pobyć z nimi. Dlatego kopnąłem się mentalnie w cztery litery, dodając do tego myśl, że Archer mnie nie skrzywdzi i przekręcając klucz otworzyłem drzwi.

Psiaki zaczęły popiskiwać radośnie, a ich ogony poruszały się znacznie szybciej niż wcześniej. Buck pierwszy wsunął łeb pod moją rękę domagając się głaskania, a jego towarzyszka najpierw powąchała drugą dłoń, a potem także zapragnęła pieszczot.

— Hej, słodziaki — odezwałem się do nich dając im to czego chciały. Na moich ustach automatycznie pojawił się uśmiech będący dowodem na to, jak reagowałem na psy. Ukucnąłem, by zrównać się z nimi. — Ty jesteś Blue — rzekłem do suczki border collie. Ucieszyła się na to i próbowała mnie pocałować. Buck był bardziej powściągliwy, ale nie na długo. Po chwili także poszedł za przykładem towarzyszki.

— Lubią cię.

Zamarłem słysząc głos szeryfa, bo kompletnie zapomniałem, że mężczyzna także tutaj jest. Po raz kolejny mentalnie kopnąłem się w tyłek, a potem uniosłem spojrzenie na niego. Stał bliżej niż wcześniej, ale nie podszedł nawet do schodów dając mi znać, że nie chce naruszać mojej osobistej przestrzeni. Nie miał na sobie munduru tylko wąskie jasnobłękitne dżinsy i białą koszulkę z czarnym napisem „Bez tej koszulki też wyglądam całkiem nieźle”. Zauważył na co patrzę i zaśmiał się kłopotliwie. Przesunął ręką przez krótkie włosy i powiedział:

— To żart. Prezent od przyjaciółki. Tylko tą miałem czystą.

Skinąłem głową i gdybym był dawnym sobą odpowiedziałbym mu, że chętnie bym go zobaczył bez tej koszulki i sprawdził czy napis nie kłamie. Ale nie byłem dawnym Joshem, więc swoją uwagę zwróciłem na psy, które ciągle mnie obskakiwały.

— Ekhem… — Cameron odchrząknął i miałem wrażenie, że jest zakłopotany. — Pomyślałem, że lubisz psy i porwałem je z domu moich rodziców. Może… Może chciałbyś wybrać się z nimi na spacer. To znaczy… Z nimi i ze mną.

Przestałem głaskać czworonogi zatapiając jedynie palce w ich sierści. Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. Byłem bardzo chętny na spacer ze zwierzakami, ale jak niby miałoby to wyglądać, kiedy towarzyszyłby nam Archer. Zbyt długo milczałem, więc ponownie zabrał głos:

— Ewentualnie moglibyśmy tutaj zostać, porzucać im patyki…

Ponownie uniosłem spojrzenie na mężczyznę, którego policzki były zarumienione, ale mogło mi się to tylko wydawać. Stał na tyle daleko, że trudno było cokolwiek stwierdzić jednoznacznie poza tym, że musiał odczuwać coraz większe skrępowanie całą sytuacją i swoim pomysłem. Nie chciałem, aby tak się czuł. Owszem nadal bałem się go, ale podświadomość, aż do mnie krzyczała, że to jest dobry mężczyzna. Podobno oczy są zwierciadłem duszy. Jeżeli tak, to człowiek stojący niedaleko mojego ganku musi być przepełniony dobrem.

— Wybacz — powiedział, kiedy wciąż milczałem. — To był głupi pomysł…

— Nie — przerwałem mu, czując, że będzie chciał zabrać psy i odejść. Nie chciałem tego. Podobało mi się to, że psiaki są tutaj, a Cameron tak naprawdę mi nie przeszkadzał. W ciągu ostatnich dni ciągle gościł w moich myślach i tak bardzo jak tego nie chciałem, tak samo mocno tego pragnąłem. Stawał się odskocznią od ciągle powracających do mnie scen z przeszłości. Nawet dzisiaj kiedy zmęczony zasnąłem na kanapie nie obyło się bez snu w którym ktoś, kto niby mnie kochał po raz pierwszy podniósł na mnie rękę.

 

Dwa lata i trzy miesiące temu

 

Patrzyłem jak wraca z pracy i zdejmuje buty, po czym odwiesza płaszcz do szafy wbudowanej w ścianę. Czekałem na niego niecierpliwie z obiadem. Chciałem zrobić mu niespodziankę z okazji naszej kolejnej miesięcznicy. Przygotowałem pieczeń z ziemniakami, którą tak lubił. Ostatnie dni miał ciężkie, bo walczył o jakiś kontrakt w pracy i mało mieliśmy dla siebie czasu. Postanowiłem, że tego dnia odwrócę jego uwagę od pracy i spędzimy razem miły wieczór przy kolacji. Stół czekał już zastawiony i wystarczyło tylko zapalić świece oraz podać posiłek.

— Dobrze, że jesteś. Właśnie mięso się dopiekło — powiedziałem. Uśmiechnąłem się do niego. Na sobie miałem ubrania, w których najbardziej mu się podobałem. Spodnie były bardzo ciasne i nie przepadałem za nimi, ale podkreślały mój tyłek, którego nie musiałem się wstydzić. — Otworzyłem też twoje ulubione wino — dodałem zerkając na butelkę wytrawnego Cabernet Sauvignon. Nie lubiłem go, bo wolałem słodkie wina, ale mój facet ich nie znosił i nie trzymaliśmy takich w domu. Umilkłem, kiedy ciągle wpatrywał się w telefon zamiast spojrzeć na mnie. — To ja podam jedzenie.

— Nie jestem głodny. — W końcu uniósł na mnie spojrzenie, a potem przesunął nim po salonie, gdzie przy oknie czekał na nas przygotowany stół. — Jadłem obiad z klientami.

— To nic, zjesz tylko trochę i napijesz się wina. — Podszedłem do niego. — Wyglądasz na zmęczonego i relaks ci się przyda. — Poprawiłem mu kołnierzyk koszuli i pocałowałem go w policzek, kiedy znów zaczął sprawdzać coś na telefonie. Bolało mnie to, bo bardzo starałem się wszystko przygotować, ładnie się ubrać i uczesać, a ważniejsze ode mnie było to co dostrzegał na ekranie Iphone’a.

Wycofałem się i poszedłem do kuchni, aby wyjąć pieczeń z piekarnika. Zacząłem ją kroić, kiedy mój partner pojawił się w pomieszczeniu.

— Dlaczego tutaj jest taki bałagan? — zapytał srogim głosem.

Popatrzyłem najpierw na niego, potem na naczynia w zlewie, które zamierzałem później włożyć do zmywarki.

— Potem się tym zajmę. — Nie widziałem bałaganu w tym, że w zlewie stało kilka brudnych naczyń, więc się tym nie przejmowałem.

— Potem? Narobiłeś pierdolonego bałaganu i mówisz, że później się tym zajmiesz?

— Chciałem byśmy najpierw zjedli…

— Powiedziałem ci, że nie jestem głodny. Dlaczego nawet w domu nie mogę mieć spokoju?! — krzyknął tak głośno, że drgnąłem. — Jak to sobie wyobrażałeś? Przyjdę, zjemy coś i milutko spędzimy wieczór? Sądzisz, że mam czas na takie pierdoły?

— Myślałem…

— Ty nie myślisz! Nie powinieneś w ogóle nawet próbować myśleć, bo masz głupie pomysły.

Bolało mnie to co mówił, tym bardziej że od jakiegoś czasu tak się do mnie nie odzywał i wydawało mi się, że to się nie powtórzy.

— Kochanie, ja tylko chciałem uczcić naszą kolejną miesięcznicę. — Podszedłem do niego.

— Nie mam czego uczcić. Dzisiaj straciłem dobry kontrakt i nie mam ochoty na twoje romantyczne, dziewczyńskie zapędy. Nawet nie zapytałeś co u mnie w pracy, jak się czuję. Tylko kolację przygotowałeś i sądziłeś, że mi się to spodoba? Zrobiłeś pierdolony bałagan i to wszystko ma zniknąć zanim skończę brać prysznic!

— Chciałem…

— Mam gdzieś to co ty chciałeś! — krzyknął, uniósł rękę i zamachnął się. Poczułem duży ból na mojej twarzy, kiedy mnie uderzył. Upadłem na szafkę za mną, łapiąc się za twarz. Z oczu popłynęły mi łzy z powodu cierpienia zarówno fizycznego jak i psychicznego. Zawsze krzyczał na mnie. Nazywał głupim i mówił, że jestem gruby, mimo że miałem wysportowaną sylwetkę, ale nigdy nie podniósł na mnie ręki.

— Prosiłeś się o to. Ma tu być porządek kiedy wrócę, bo inaczej dostaniesz mocniej. Potem przygotuj swoją dupę. Chcę seksu. I nie maż się jak baba, bo ci utnę kutasa i nią zostaniesz. Twój fiut nie jest mi potrzebny — rzucił ze wstrętem w głosie i wyszedł, a ja zjechałem po szafce na podłogę i rozpłakałem się.

 

Obecnie

 

Poczułem liźnięcie na policzku, co sprawiło, że wróciłem do rzeczywistości. Miałem nadzieję, że szeryf nie zauważył żadnej zmiany we mnie, ale myliłem się.

— Wszystko w porządku? — zapytał, a w jego oczach dostrzegłem niepokój.

Miałem wielką ochotę zaprzeczyć. Od tak dawna nic nie było w porządku. Bardzo chciałem, aby to się zmieniło, ale wątpiłem, że jest jeszcze taka możliwość. Nie kiedy jestem jaki jestem, a mój były mnie szuka. Widziałem go rok temu, kiedy mnie prawie dopadł i byłem pewny, że nadal nie zaprzestał poszukiwań. Będzie to robił dopóki nie straci życia lub nie spełni swoich obietnic.

— Josh, gdybyś chciał porozmawiać… — zaczął szeryf, ale mu przerwałem.

— W porządku… Jest w porządku — skłamałem i byłem pewny, że mi nie uwierzył. Czasami zdarzały się takie chwile, że chciałem komuś o wszystkim opowiedzieć i podzielić się ciężarem, który dźwigałem. Mama zawsze powtarzała, że kiedy dwie osoby dzielą się problemami, wtedy ich ciężar jest mniejszy i łatwiej znaleźć rozwiązanie. Wierzyłem w to, ale nie potrafiłem tego zrobić. Poza tym nie zamierzałem tu zostać na zawsze, więc wolałem trzymać wszystko dla siebie, a nie obarczać tym kogoś. Szczególnie, że tak do końca nie potrafiłem zaufać już nikomu. Nawet Almie, która przypominała moją mamę, ani szeryfowi, który miał większe możliwości na to by mi pomóc.

Blue ponownie sięgnęła jęzorem do mojego policzka, co odgoniło wszelkie kłopoty i pozostawiło tylko świadomość tej wspaniałej chwili. Zaśmiałem się kiedy próbowała zrobić to kolejny raz, a jej naśladowca Buck zaszczekał przypominając o sobie. Zapragnąłem iść z nimi na spacer. Oznaczało to kilka chwil więcej z psiakami. Postanowiłem, że dam sobie radę z obecnością Archera. To nie będzie takie złe jak podpowiadał mi mój strach.

Podniosłem się i powiedziałem:

— Tylko zamknę dom i możemy się kawałek przejść. — Wszedłem do domu, by wziąć klucze. Psy chciały wejść za mną, ale Cameron je zawołał. Dałem sobie chwilę na wzięcie głębokiego oddechu i pokonanie chęci zamknięcia się we wnętrzu budynku. Gdyby nie czekające na mnie czworonogi pewnie bym tak zrobił odprawiając szeryfa. Nawet w tej sytuacji miałem ochotę tak zrobić, ale szczekanie pomogło mi wygrać z samym sobą.

Zamknąłem drzwi i zszedłem po schodach do czekającej na mnie trójki. Starałem się nie patrzeć na szeryfa, swoją uwagę poświęciłem psom kiedy ruszyliśmy w stronę pól, które należały do braci Whinks. Pogoda znowu była słoneczna, dzięki czemu zapominało się, że dzisiaj przez większość dnia padał deszcz. Słońce nie grzało tak mocno, ale nadal było ciepło. Trawa wokół lśniła od kropel deszczowej rosy, a zieleń wokół nabrała soczyście głębokiej barwy. Deszcz był odświeżeniem po upalnym dniu, a pogodne popołudnie taką wisienką na torcie.

— Uwielbiają spacery — powiedział szeryf idąc obok mnie, ale nie za blisko, by nadal nie naruszyć mojej przestrzeni osobistej i nie wystraszyć mnie. Podobało mi się to i mężczyzna punktował w moich oczach.

— Są świetne i piękne, szeryfie.

— Mógłbyś mówić do mnie po prostu Cam? — zapytał. — Tym bardziej teraz kiedy nie jestem na służbie.

Zerknąłem na niego kątem oka. Faktycznie teraz wyglądał jak zwyczajny mężczyzna, a nie szeryf, ale mimo wszystko nawet w myślach dziwnie mi się wypowiadało jego imię. Jakby oznaczało, że zwracam się do kogoś bliskiego, a nie do osoby, która jest dla mnie obca. Pomimo tego dziwniejszym dla mnie było ciągłe zwracanie się do Archera tytułem zajmowanego przez niego stanowiska.

— Dobrze, Cam. — Przeszedł mnie dreszcz kiedy to wypowiedziałem, ale nie było to nieprzyjemne uczucie. Odczułem raczej to tak jakby jakaś furtka we mnie otworzyła się. Nie byłem tylko pewny czy tego chcę, czy nie.

— Nie czuję się tak staro gdy mówisz do mnie po imieniu — powiedział. W pewnej chwili pochylił się i podniósł leżący na naszej ścieżce patyk. Psy zauważywszy to zaczęły radośnie szczekać i biegały wokół nas. Potem odnalazł drugi patyk i jeden z nich podał mi. — Uwielbiają aportować — wyjaśnił, wpatrując się we mnie.

Wiedziałem, że interesowały go moje różnokolorowe oczy. One zawsze przyciągały wzrok każdego kogo spotkałem na swojej drodze. Zdarzało się, że były moim przekleństwem, bo kiedy nawet ukrywałem się pod zmienionym nazwiskiem, i mój były mnie szukał, to właśnie one kierowały go na mój trop. Ludzie zapamiętywali moje oczy i opowiadali mu o mnie. Długo przez to nosiłem kolorowe szkła kontaktowe, ale bardzo mi przez nie łzawiły oczy i musiałem się ich pozbyć. Nie było mnie stać na coś lepszego. Szczególnie, że nie zawsze udawało mi się znaleźć pracę, więc musiałem oszczędzać na kolejną ucieczkę. Przez to także zdarzało mi się sypiać na dworcach, zanim ochrona mnie nie przegnała. Tak naprawdę chwilę takiego spokoju, by nie martwić się o dach nad głową, znalazłem tutaj. Sunriver okazało się miejscem, w którym mógłbym zamieszkać.

— Lubię jak się uśmiechasz. — Usłyszałem jak Cameron mówi i odważyłem się spojrzeć na niego. Wyglądał na zawstydzonego, co wydało mi się takie inne od tego co znałem. W swoim życiu nie spotykałem mężczyzn, którzy potrafili poczuć nieśmiałość czy cokolwiek z tym związanego. — Cieszę się też, że nie unikasz mnie tak jak wcześniej — dodał i rzucił patyk, za którym poleciał Buck. Blue stała i czekała aż zrobię to samo. — Rzuć jej.

Kiwnąłem głową, a potem zamachnąłem się i rzuciłem patyk przed siebie. Suczka pobiegła za nim ciesząc się tak bardzo, że nie sposób było się nie uśmiechnąć. Od razu przypomniały mi się słowa Camerona i chyba nie było tak źle, że to u mnie lubił. To sprawiało, że czułem ciepło w moim sercu.

Przez jakiś czas spacerowaliśmy rzucając psom patyki. W oddali widzieliśmy dom braci Whinks oraz zagrody, w których stały konie. Te zwierzęta zawsze wydawały mi się majestatyczne, piękne i nieokiełznane. Godzinami bym mógł na nie patrzeć i nigdy by mi się to nie znudziło. Podobnie było z psami. Z jednymi mógłbym się godzinami bawić a na drugie patrzeć. Odganiały troski i złe wspomnienia.

— Byłeś na pogrzebie pana Hudsona? — Archer przerwał milczenie.

— Tak, ale nie podchodziłem.

— Rozumiem. Pani Hudson lubi cię i dużo o tobie mówi. O tym jak jej pomogłeś. Wspominała, że kiedy jej rodzina wyjedzie zaprosi cię na herbatę. To miła kobieta. Była moją nauczycielką — opowiadał, a ja słuchałem jego głosu nie zważając na to jak daleko byliśmy od mojego domu i myślałem tylko o tym, że ten spacer sprawia mi przyjemność.

W pewnej chwili usłyszeliśmy tętent i rżenie koni. Spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegał dźwięk. Dwóch jeźdźców powoli zbliżało się do nas. Poczułem strach i cofnąłem się, ale spokojny głos Camerona zatrzymał mnie:

— To tylko bracia Whinks. Nic ci nie zrobią. Walczą pomiędzy sobą, kiedy się napiją, ale muchy by nie skrzywdzili.

Psy, które umęczone bieganiną za patykami, szły koło nas, puściły się biegiem w stronę koni i ich jeźdźców.

— Hej, szeryfie — odezwał się jeden z bliźniaków. Nie znałem ich i nie miałem pojęcia który to. Obaj wyglądali prawie tak samo. Duzi, umięśnieni, z zarostem na twarzy i wielkimi dłońmi. — Idziecie do nas w odwiedziny? Zaręczam, że nie mamy tam niczego co kwalifikowało by się do tego żeby nas aresztować. Możemy jednak zaproponować wam domową nalewkę i przejażdżkę konną.

— Dzięki, Jack, ale nie dzisiaj — odpowiedział Cameron, kiedy postawni mężczyźni do nas podjechali. Konie ponownie zarżały. — Może w przyszłości. Dzisiaj wyszliśmy na spacer z psami.

— Trzymamy za słowo — odezwał się drugi z mężczyzn i to on musiał mieć na imię John. — W takim razie nie przeszkadzamy, mówiłem Jackowi, że pojedziemy inną drogą, ale musiał się upewnić kto tutaj spaceruje. Do widzenia, szeryfie. Do widzenia, Joshua Finley’u.

— Trzymajcie się, tylko nie zróbcie czegoś za co znów musiałbym was przymknąć.

— Tego nie możemy obiecać — odpowiedział jeden z bliźniaków, a drugi roześmiał się i rzekł:

— Będziemy was w przyszłości oczekiwać na ranczo.

Patrzyłem jak odjeżdżają dyskutując pomiędzy sobą o dorobieniu nalewki, by było więcej dla gości. Musiałem przyznać przed samym sobą, że to było zaskakujące spotkanie, poprzedzone strachem. Ten jednak, w obecności Archera szybko minął. Nie wydawało mi się jednak, że kiedykolwiek zagoszczę w domu braci.

— Chodziłem z nimi do klasy — odezwał się Cameron. — Zawsze sprawiali problemy, ale tak naprawdę to porządni ludzie. Ich ojciec zmarł nagle kilka lat temu i teraz obaj prowadzą ranczo. Mieszkają z mamą, która uległa wypadkowi spadając z wozu pełnego siana i jeździ na wózku. Musisz ją kiedyś poznać. Wspaniała kobieta, chłopaki tylko jej słuchają. — Zagwizdał na psy, które zanadto oddaliły się od nas.

— Nie sądzę, żebym miał okazję ją poznać — odpowiedziałem oglądając się na budynki w oddali.

Słońce już zaczęło zachodzić i niebo nad ranczem powoli robiło się pomarańczowe, a miejscami nawet czerwone. Miałem ochotę zrobić zdjęcie, więc wyciągnąłem telefon i włączyłem aparat. Zrobiłem kilka fotografii przypominając sobie, że kiedyś zanim musiałem uciekać, poza komputerami moją pasją było robienie zdjęć. Szczególnie lubiłem fotografować przyrodę i zmiany w niej zachodzące. Kiedy mieszkałem z rodzicami, w ogrodzie mieliśmy jabłoń i każdego tygodnia o tej samej porze ustawiałem aparat w jednym miejscu i robiłem kilka zdjęć. Działo się to przez rok, a każde ze zdjęć pokazywało jak rozwijała się jabłoń na wiosnę, jak kwitła i wydawała owoce, kiedy lato chyliło się ku zrobieniu miejsca jesieni, a potem na zimę zasypiała pokryta śniegiem.

Cameron cierpliwie czekał na mnie i zawróciliśmy w stronę mojego domu. Psy biegały wokół nas szukając czegoś w trawie, ścigając się. Miło było patrzeć na nie i ich szaleństwa. Chciałem czuć się tak dobrze jak one i być taki wolny. Najbardziej jednak chciałem czuć się bezpiecznie. Nie oglądać się za siebie na każdym kroku. Może kiedyś to marzenie się spełni.

— Będą dzisiaj spać jak zabite — rzucił Cam patrząc na psy. — Wyszalały się.

— Są szczęśliwe — szepnąłem, głaszcząc psiaki, które wymęczone podbiegły do nas, kiedy stanęliśmy przy moim domu. Całą drogę do niego Archer opowiadał o nich, o tym jak uratował Bucka z pseudo hodowli i mam nadzieję, że nie przeszkadzało mu moje milczenie. Mnie wciąż dobrze było słuchać jego głosu, ale nie zamierzałem się do tego głośno przyznawać.

— Szczęśliwe i brudne. To jest to czego pragnie każdy pies. — Zaśmiał się masując ręką kark, co już nauczyłem się odczytywać jako znak jego zakłopotania. — Mogę cię o coś zapytać?

Nie miałem pojęcia jakie pytanie chce mi zadać i serce zabiło mi szybciej, ale skinąłem głową popatrując na niego od czasu do czasu.

— Czy… Czy zgodzisz się bym przyszedł z nimi jutro?


9 komentarzy:

  1. Dziękuję za rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozostawienie po sobie śladu. :)

      Usuń
  2. Tak mnie zaciekawiło to opowiadanie, że nie wytrzymałam i kupiłam całego ebooka �� Przeczytałam od 8 rozdziału do końca. Tak jak wczoraj kupiłam to przeczytałam za jednym zamachem.
    Cudowny i wspaniały tekst. Szkoda nie nie moge kupic wszystkich twoich opowiadań..ale wszystko z czasem. Uwielbiam Camerona to fantastyczna postać. Naprawdę ta hostoria jest jedna z najlepszych jakie do tej pory chyba napisałaś. Realistyczne wydarzenia, autentyczne postacie. Jestem zachwycona. Czekam niecierpliwie na coś nowego. Dużo weny życzę i szczerze polecam te opowiadanie. Warto czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, cieszy mnie, że tekst Ci się podobał. Kiedy wszedł na Bucketbook, nie każdemu się podobał, a jedna osoba nawet napisała, że minus duży, bo za mało seksu, a to tego taki "harlequinowski" i przez to tekst okropny. Także cieszą mnie Twoje słowa. Dziękuję również za zakup i pozdrawiam serdecznie. :)

      Usuń
  3. Słodko się zrobiło na końcu :3
    Pozdrawiam i weny życzę :D
    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    naprawdę fantastycznie, Cameron zachowywał dystans to od Josha wszystko zależało, a jak widać nie chciał aby psy zostały zabranie jeśli tylko by... och i Cameron taki zawstydzony, niepewny, pięknie...
    weny, pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    zapuściłam się po prostu w konentowaniu tutaj...
    fantastycznie, cieszę się że postępowania Cameron'a że zachowywał dystans to od Josha tutaj wszystko zależało, a jak widać nie chciał aby psy zostały zabranie jeśli tylko by... i Cameron taki zawstydzony, niepewny, pięknie, po prostu piękne wyszedł ...
    weny i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    cudowny rozdział, tak spacer z psami bardzo się spodobał Joshowi, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że Josh się otwiera, kilka sesji z psami i będzie lepiej... a tamtego faceta to najchętniej bym znalazła i... nic nie dawał od siebie a jedynie na rzucał własną wolę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)