JOSH
Obudziłem się przestraszony, nie
mogąc złapać tchu. Niczym za mgłą usłyszałem szczekanie psów, ale wciąż
pozostawałem w swoim koszmarze i wydawało mi się, że hałas to jakiś element
snu. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że odgłosy dochodzą sprzed
mojego domu. Zsunąłem się z kanapy, na której jak zawsze leżałem w pozycji
embrionalnej i poczłapałem do drzwi wyjściowych. Ostrożnie wyjrzałem przez małą
owalną szybkę i zamrugałem kilka razy próbując odegnać obraz. Na moim tarasie
stały dwa psy. Ciągnęło mnie by do nich wyjść, ale nie wiedziałem jak
zareagują. Jednego z nich znałem, ale z drugim nigdy nie miałem styczności.
Wyglądał jednak przyjaźnie. Chwyciłem za klamkę zadając sobie pytanie co one
tutaj robią. Nie mogły być same. Oczywiście mogły uciec z domu, ale wątpiłem,
że nagle znalazłyby się na moim ganku, w dodatku stojąc przed moimi
drzwiami i szczekając by zwrócić na siebie moją uwagę.
Ponownie wyjrzałem przez szybkę i
patrząc trochę dalej zobaczyłem go. Szeryf Archer stał kilka metrów dalej
oparty o swój samochód. Moje serce szybciej zabiło, ale nie byłem pewien czy ze
strachu, czy z innych powodów. Przypomniałem sobie o tym, że jego rodzina miała
psy, dokładnie takie same jak te czekające aż otworzę drzwi. Ich ogony szybciej
merdały, widocznie wyczuły mnie. Dały tym samym znak Cameronowi, o tym, że
tu jestem. Dziwnie było w myślach nazywać go po imieniu, a nie tylko szeryfem.
Nie mogłem tak tu stać i czekać
na to co się wydarzy. Mężczyzna przywiózł do mnie psy specjalnie i nie miałem
pojęcia po co, ale aż rwałem się do czworonogów. Chciałem je pogłaskać i pobyć
z nimi. Dlatego kopnąłem się mentalnie w cztery litery, dodając do tego myśl,
że Archer mnie nie skrzywdzi i przekręcając klucz otworzyłem drzwi.
Psiaki zaczęły popiskiwać
radośnie, a ich ogony poruszały się znacznie szybciej niż wcześniej. Buck
pierwszy wsunął łeb pod moją rękę domagając się głaskania, a jego towarzyszka
najpierw powąchała drugą dłoń, a potem także zapragnęła pieszczot.
— Hej, słodziaki — odezwałem się
do nich dając im to czego chciały. Na moich ustach automatycznie pojawił się
uśmiech będący dowodem na to, jak reagowałem na psy. Ukucnąłem, by zrównać się
z nimi. — Ty jesteś Blue — rzekłem do suczki border collie. Ucieszyła się na to
i próbowała mnie pocałować. Buck był bardziej powściągliwy, ale nie na długo.
Po chwili także poszedł za przykładem towarzyszki.
— Lubią cię.
Zamarłem słysząc głos szeryfa, bo
kompletnie zapomniałem, że mężczyzna także tutaj jest. Po raz kolejny mentalnie
kopnąłem się w tyłek, a potem uniosłem spojrzenie na niego. Stał bliżej niż
wcześniej, ale nie podszedł nawet do schodów dając mi znać, że nie chce
naruszać mojej osobistej przestrzeni. Nie miał na sobie munduru tylko wąskie
jasnobłękitne dżinsy i białą koszulkę z czarnym napisem „Bez tej koszulki też
wyglądam całkiem nieźle”. Zauważył na co patrzę i zaśmiał się kłopotliwie.
Przesunął ręką przez krótkie włosy i powiedział:
— To żart. Prezent od
przyjaciółki. Tylko tą miałem czystą.
Skinąłem głową i gdybym był
dawnym sobą odpowiedziałbym mu, że chętnie bym go zobaczył bez tej koszulki i
sprawdził czy napis nie kłamie. Ale nie byłem dawnym Joshem, więc swoją uwagę
zwróciłem na psy, które ciągle mnie obskakiwały.
— Ekhem… — Cameron odchrząknął i
miałem wrażenie, że jest zakłopotany. — Pomyślałem, że lubisz psy i porwałem je
z domu moich rodziców. Może… Może chciałbyś wybrać się z nimi na spacer. To
znaczy… Z nimi i ze mną.
Przestałem głaskać czworonogi
zatapiając jedynie palce w ich sierści. Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć.
Byłem bardzo chętny na spacer ze zwierzakami, ale jak niby miałoby to wyglądać,
kiedy towarzyszyłby nam Archer. Zbyt długo milczałem, więc ponownie zabrał
głos:
— Ewentualnie moglibyśmy tutaj
zostać, porzucać im patyki…
Ponownie uniosłem spojrzenie na
mężczyznę, którego policzki były zarumienione, ale mogło mi się to tylko
wydawać. Stał na tyle daleko, że trudno było cokolwiek stwierdzić jednoznacznie
poza tym, że musiał odczuwać coraz większe skrępowanie całą sytuacją i swoim
pomysłem. Nie chciałem, aby tak się czuł. Owszem nadal bałem się go, ale
podświadomość, aż do mnie krzyczała, że to jest dobry mężczyzna. Podobno oczy
są zwierciadłem duszy. Jeżeli tak, to człowiek stojący niedaleko mojego ganku
musi być przepełniony dobrem.
— Wybacz — powiedział, kiedy wciąż
milczałem. — To był głupi pomysł…
— Nie — przerwałem mu, czując, że
będzie chciał zabrać psy i odejść. Nie chciałem tego. Podobało mi się to, że
psiaki są tutaj, a Cameron tak naprawdę mi nie przeszkadzał. W ciągu ostatnich
dni ciągle gościł w moich myślach i tak bardzo jak tego nie chciałem, tak samo
mocno tego pragnąłem. Stawał się odskocznią od ciągle powracających do mnie
scen z przeszłości. Nawet dzisiaj kiedy zmęczony zasnąłem na kanapie nie obyło
się bez snu w którym ktoś, kto niby mnie kochał po raz pierwszy podniósł na
mnie rękę.
Dwa lata i trzy miesiące temu
Patrzyłem jak wraca z pracy i
zdejmuje buty, po czym odwiesza płaszcz do szafy wbudowanej w ścianę. Czekałem
na niego niecierpliwie z obiadem. Chciałem zrobić mu niespodziankę z okazji naszej
kolejnej miesięcznicy. Przygotowałem pieczeń z ziemniakami, którą tak
lubił. Ostatnie dni miał ciężkie, bo walczył o jakiś kontrakt w pracy i mało
mieliśmy dla siebie czasu. Postanowiłem, że tego dnia odwrócę jego uwagę od
pracy i spędzimy razem miły wieczór przy kolacji. Stół czekał już zastawiony i wystarczyło
tylko zapalić świece oraz podać posiłek.
— Dobrze, że jesteś. Właśnie
mięso się dopiekło — powiedziałem. Uśmiechnąłem się do niego. Na sobie miałem
ubrania, w których najbardziej mu się podobałem. Spodnie były bardzo ciasne i
nie przepadałem za nimi, ale podkreślały mój tyłek, którego nie musiałem się
wstydzić. — Otworzyłem też twoje ulubione wino — dodałem zerkając na butelkę
wytrawnego Cabernet Sauvignon. Nie lubiłem go, bo wolałem słodkie wina, ale mój
facet ich nie znosił i nie trzymaliśmy takich w domu. Umilkłem, kiedy ciągle
wpatrywał się w telefon zamiast spojrzeć na mnie. — To ja podam jedzenie.
— Nie jestem głodny. — W końcu
uniósł na mnie spojrzenie, a potem przesunął nim po salonie, gdzie przy oknie
czekał na nas przygotowany stół. — Jadłem obiad z klientami.
— To nic, zjesz tylko trochę i
napijesz się wina. — Podszedłem do niego. — Wyglądasz na zmęczonego i relaks ci
się przyda. — Poprawiłem mu kołnierzyk koszuli i pocałowałem go w
policzek, kiedy znów zaczął sprawdzać coś na telefonie. Bolało mnie to, bo
bardzo starałem się wszystko przygotować, ładnie się ubrać i uczesać, a ważniejsze
ode mnie było to co dostrzegał na ekranie Iphone’a.
Wycofałem się i poszedłem do
kuchni, aby wyjąć pieczeń z piekarnika. Zacząłem ją kroić, kiedy mój partner
pojawił się w pomieszczeniu.
— Dlaczego tutaj jest taki
bałagan? — zapytał srogim głosem.
Popatrzyłem najpierw na niego,
potem na naczynia w zlewie, które zamierzałem później włożyć do zmywarki.
— Potem się tym zajmę. — Nie
widziałem bałaganu w tym, że w zlewie stało kilka brudnych naczyń, więc się tym
nie przejmowałem.
— Potem? Narobiłeś pierdolonego
bałaganu i mówisz, że później się tym zajmiesz?
— Chciałem byśmy najpierw zjedli…
— Powiedziałem ci, że nie jestem
głodny. Dlaczego nawet w domu nie mogę mieć spokoju?! — krzyknął tak głośno, że
drgnąłem. — Jak to sobie wyobrażałeś? Przyjdę, zjemy coś i milutko spędzimy
wieczór? Sądzisz, że mam czas na takie pierdoły?
— Myślałem…
— Ty nie myślisz! Nie powinieneś
w ogóle nawet próbować myśleć, bo masz głupie pomysły.
Bolało mnie to co mówił, tym
bardziej że od jakiegoś czasu tak się do mnie nie odzywał i wydawało mi się, że
to się nie powtórzy.
— Kochanie, ja tylko chciałem
uczcić naszą kolejną miesięcznicę. — Podszedłem do niego.
— Nie mam czego uczcić. Dzisiaj
straciłem dobry kontrakt i nie mam ochoty na twoje romantyczne, dziewczyńskie
zapędy. Nawet nie zapytałeś co u mnie w pracy, jak się czuję. Tylko kolację
przygotowałeś i sądziłeś, że mi się to spodoba? Zrobiłeś pierdolony bałagan i
to wszystko ma zniknąć zanim skończę brać prysznic!
— Chciałem…
— Mam gdzieś to co ty chciałeś! —
krzyknął, uniósł rękę i zamachnął się. Poczułem duży ból na mojej twarzy, kiedy
mnie uderzył. Upadłem na szafkę za mną, łapiąc się za twarz. Z oczu popłynęły
mi łzy z powodu cierpienia zarówno fizycznego jak i psychicznego. Zawsze
krzyczał na mnie. Nazywał głupim i mówił, że jestem gruby, mimo że miałem
wysportowaną sylwetkę, ale nigdy nie podniósł na mnie ręki.
— Prosiłeś się o to. Ma tu być
porządek kiedy wrócę, bo inaczej dostaniesz mocniej. Potem przygotuj swoją
dupę. Chcę seksu. I nie maż się jak baba, bo ci utnę kutasa i nią zostaniesz.
Twój fiut nie jest mi potrzebny — rzucił ze wstrętem w głosie i wyszedł, a ja
zjechałem po szafce na podłogę i rozpłakałem się.
Obecnie
Poczułem liźnięcie na policzku,
co sprawiło, że wróciłem do rzeczywistości. Miałem nadzieję, że szeryf nie
zauważył żadnej zmiany we mnie, ale myliłem się.
— Wszystko w porządku? — zapytał,
a w jego oczach dostrzegłem niepokój.
Miałem wielką ochotę zaprzeczyć.
Od tak dawna nic nie było w porządku. Bardzo chciałem, aby to się zmieniło, ale
wątpiłem, że jest jeszcze taka możliwość. Nie kiedy jestem jaki jestem, a mój
były mnie szuka. Widziałem go rok temu, kiedy mnie prawie dopadł i byłem pewny,
że nadal nie zaprzestał poszukiwań. Będzie to robił dopóki nie straci życia lub
nie spełni swoich obietnic.
— Josh, gdybyś chciał
porozmawiać… — zaczął szeryf, ale mu przerwałem.
— W porządku… Jest w porządku —
skłamałem i byłem pewny, że mi nie uwierzył. Czasami zdarzały się takie chwile,
że chciałem komuś o wszystkim opowiedzieć i podzielić się ciężarem, który
dźwigałem. Mama zawsze powtarzała, że kiedy dwie osoby dzielą się problemami,
wtedy ich ciężar jest mniejszy i łatwiej znaleźć rozwiązanie. Wierzyłem w to,
ale nie potrafiłem tego zrobić. Poza tym nie zamierzałem tu zostać na zawsze,
więc wolałem trzymać wszystko dla siebie, a nie obarczać tym kogoś.
Szczególnie, że tak do końca nie potrafiłem zaufać już nikomu. Nawet Almie,
która przypominała moją mamę, ani szeryfowi, który miał większe możliwości na
to by mi pomóc.
Blue ponownie sięgnęła jęzorem do
mojego policzka, co odgoniło wszelkie kłopoty i pozostawiło tylko świadomość
tej wspaniałej chwili. Zaśmiałem się kiedy próbowała zrobić to kolejny raz, a
jej naśladowca Buck zaszczekał przypominając o sobie. Zapragnąłem iść z nimi na
spacer. Oznaczało to kilka chwil więcej z psiakami. Postanowiłem, że dam sobie
radę z obecnością Archera. To nie będzie takie złe jak podpowiadał mi mój
strach.
Podniosłem się i powiedziałem:
— Tylko zamknę dom i możemy się
kawałek przejść. — Wszedłem do domu, by wziąć klucze. Psy chciały wejść za mną,
ale Cameron je zawołał. Dałem sobie chwilę na wzięcie głębokiego oddechu i
pokonanie chęci zamknięcia się we wnętrzu budynku. Gdyby nie czekające na mnie
czworonogi pewnie bym tak zrobił odprawiając szeryfa. Nawet w tej sytuacji
miałem ochotę tak zrobić, ale szczekanie pomogło mi wygrać z samym sobą.
Zamknąłem drzwi i zszedłem po
schodach do czekającej na mnie trójki. Starałem się nie patrzeć na szeryfa,
swoją uwagę poświęciłem psom kiedy ruszyliśmy w stronę pól, które należały do
braci Whinks. Pogoda znowu była słoneczna, dzięki czemu zapominało się, że
dzisiaj przez większość dnia padał deszcz. Słońce nie grzało tak mocno, ale
nadal było ciepło. Trawa wokół lśniła od kropel deszczowej rosy, a zieleń wokół
nabrała soczyście głębokiej barwy. Deszcz był odświeżeniem po upalnym dniu, a pogodne
popołudnie taką wisienką na torcie.
— Uwielbiają spacery — powiedział
szeryf idąc obok mnie, ale nie za blisko, by nadal nie naruszyć mojej
przestrzeni osobistej i nie wystraszyć mnie. Podobało mi się to i mężczyzna
punktował w moich oczach.
— Są świetne i piękne, szeryfie.
— Mógłbyś mówić do mnie po prostu
Cam? — zapytał. — Tym bardziej teraz kiedy nie jestem na służbie.
Zerknąłem na niego kątem oka.
Faktycznie teraz wyglądał jak zwyczajny mężczyzna, a nie szeryf, ale mimo
wszystko nawet w myślach dziwnie mi się wypowiadało jego imię. Jakby oznaczało,
że zwracam się do kogoś bliskiego, a nie do osoby, która jest dla mnie obca.
Pomimo tego dziwniejszym dla mnie było ciągłe zwracanie się do Archera tytułem
zajmowanego przez niego stanowiska.
— Dobrze, Cam. — Przeszedł mnie
dreszcz kiedy to wypowiedziałem, ale nie było to nieprzyjemne uczucie. Odczułem
raczej to tak jakby jakaś furtka we mnie otworzyła się. Nie byłem tylko pewny
czy tego chcę, czy nie.
— Nie czuję się tak staro gdy
mówisz do mnie po imieniu — powiedział. W pewnej chwili pochylił się i podniósł
leżący na naszej ścieżce patyk. Psy zauważywszy to zaczęły radośnie szczekać i
biegały wokół nas. Potem odnalazł drugi patyk i jeden z nich podał mi. —
Uwielbiają aportować — wyjaśnił, wpatrując się we mnie.
Wiedziałem, że interesowały go
moje różnokolorowe oczy. One zawsze przyciągały wzrok każdego kogo spotkałem na
swojej drodze. Zdarzało się, że były moim przekleństwem, bo kiedy nawet
ukrywałem się pod zmienionym nazwiskiem, i mój były mnie szukał, to właśnie one
kierowały go na mój trop. Ludzie zapamiętywali moje oczy i opowiadali mu o
mnie. Długo przez to nosiłem kolorowe szkła kontaktowe, ale bardzo mi przez nie
łzawiły oczy i musiałem się ich pozbyć. Nie było mnie stać na coś lepszego.
Szczególnie, że nie zawsze udawało mi się znaleźć pracę, więc musiałem
oszczędzać na kolejną ucieczkę. Przez to także zdarzało mi się sypiać na
dworcach, zanim ochrona mnie nie przegnała. Tak naprawdę chwilę takiego
spokoju, by nie martwić się o dach nad głową, znalazłem tutaj. Sunriver okazało
się miejscem, w którym mógłbym zamieszkać.
— Lubię jak się uśmiechasz. —
Usłyszałem jak Cameron mówi i odważyłem się spojrzeć na niego. Wyglądał na
zawstydzonego, co wydało mi się takie inne od tego co znałem. W swoim życiu nie
spotykałem mężczyzn, którzy potrafili poczuć nieśmiałość czy cokolwiek z tym
związanego. — Cieszę się też, że nie unikasz mnie tak jak wcześniej — dodał i
rzucił patyk, za którym poleciał Buck. Blue stała i czekała aż zrobię to samo. —
Rzuć jej.
Kiwnąłem głową, a potem
zamachnąłem się i rzuciłem patyk przed siebie. Suczka pobiegła za nim ciesząc
się tak bardzo, że nie sposób było się nie uśmiechnąć. Od razu przypomniały mi
się słowa Camerona i chyba nie było tak źle, że to u mnie lubił. To sprawiało,
że czułem ciepło w moim sercu.
Przez jakiś czas spacerowaliśmy
rzucając psom patyki. W oddali widzieliśmy dom braci Whinks oraz zagrody, w
których stały konie. Te zwierzęta zawsze wydawały mi się majestatyczne, piękne
i nieokiełznane. Godzinami bym mógł na nie patrzeć i nigdy by mi się to nie
znudziło. Podobnie było z psami. Z jednymi mógłbym się godzinami bawić a na
drugie patrzeć. Odganiały troski i złe wspomnienia.
— Byłeś na pogrzebie pana
Hudsona? — Archer przerwał milczenie.
— Tak, ale nie podchodziłem.
— Rozumiem. Pani Hudson lubi cię
i dużo o tobie mówi. O tym jak jej pomogłeś. Wspominała, że kiedy jej rodzina
wyjedzie zaprosi cię na herbatę. To miła kobieta. Była moją nauczycielką —
opowiadał, a ja słuchałem jego głosu nie zważając na to jak daleko byliśmy od
mojego domu i myślałem tylko o tym, że ten spacer sprawia mi przyjemność.
W pewnej chwili usłyszeliśmy
tętent i rżenie koni. Spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegał dźwięk. Dwóch
jeźdźców powoli zbliżało się do nas. Poczułem strach i cofnąłem się, ale
spokojny głos Camerona zatrzymał mnie:
— To tylko bracia Whinks. Nic ci
nie zrobią. Walczą pomiędzy sobą, kiedy się napiją, ale muchy by nie
skrzywdzili.
Psy, które umęczone bieganiną za
patykami, szły koło nas, puściły się biegiem w stronę koni i ich jeźdźców.
— Hej, szeryfie — odezwał się
jeden z bliźniaków. Nie znałem ich i nie miałem pojęcia który to. Obaj
wyglądali prawie tak samo. Duzi, umięśnieni, z zarostem na twarzy i wielkimi
dłońmi. — Idziecie do nas w odwiedziny? Zaręczam, że nie mamy tam niczego co
kwalifikowało by się do tego żeby nas aresztować. Możemy jednak zaproponować
wam domową nalewkę i przejażdżkę konną.
— Dzięki, Jack, ale nie dzisiaj —
odpowiedział Cameron, kiedy postawni mężczyźni do nas podjechali. Konie
ponownie zarżały. — Może w przyszłości. Dzisiaj wyszliśmy na spacer z psami.
— Trzymamy za słowo — odezwał się
drugi z mężczyzn i to on musiał mieć na imię John. — W takim razie nie
przeszkadzamy, mówiłem Jackowi, że pojedziemy inną drogą, ale musiał się
upewnić kto tutaj spaceruje. Do widzenia, szeryfie. Do widzenia, Joshua
Finley’u.
— Trzymajcie się, tylko nie
zróbcie czegoś za co znów musiałbym was przymknąć.
— Tego nie możemy obiecać —
odpowiedział jeden z bliźniaków, a drugi roześmiał się i rzekł:
— Będziemy was w przyszłości
oczekiwać na ranczo.
Patrzyłem jak odjeżdżają
dyskutując pomiędzy sobą o dorobieniu nalewki, by było więcej dla gości.
Musiałem przyznać przed samym sobą, że to było zaskakujące spotkanie,
poprzedzone strachem. Ten jednak, w obecności Archera szybko minął. Nie
wydawało mi się jednak, że kiedykolwiek zagoszczę w domu braci.
— Chodziłem z nimi do klasy —
odezwał się Cameron. — Zawsze sprawiali problemy, ale tak naprawdę to porządni
ludzie. Ich ojciec zmarł nagle kilka lat temu i teraz obaj prowadzą ranczo.
Mieszkają z mamą, która uległa wypadkowi spadając z wozu pełnego siana i
jeździ na wózku. Musisz ją kiedyś poznać. Wspaniała kobieta, chłopaki tylko jej
słuchają. — Zagwizdał na psy, które zanadto oddaliły się od nas.
— Nie sądzę, żebym miał okazję ją
poznać — odpowiedziałem oglądając się na budynki w oddali.
Słońce już zaczęło zachodzić i
niebo nad ranczem powoli robiło się pomarańczowe, a miejscami nawet czerwone.
Miałem ochotę zrobić zdjęcie, więc wyciągnąłem telefon i włączyłem aparat.
Zrobiłem kilka fotografii przypominając sobie, że kiedyś zanim musiałem
uciekać, poza komputerami moją pasją było robienie zdjęć. Szczególnie lubiłem
fotografować przyrodę i zmiany w niej zachodzące. Kiedy mieszkałem z rodzicami,
w ogrodzie mieliśmy jabłoń i każdego tygodnia o tej samej porze ustawiałem
aparat w jednym miejscu i robiłem kilka zdjęć. Działo się to przez rok, a każde
ze zdjęć pokazywało jak rozwijała się jabłoń na wiosnę, jak kwitła i wydawała
owoce, kiedy lato chyliło się ku zrobieniu miejsca jesieni, a potem na zimę
zasypiała pokryta śniegiem.
Cameron cierpliwie czekał na mnie
i zawróciliśmy w stronę mojego domu. Psy biegały wokół nas szukając czegoś w
trawie, ścigając się. Miło było patrzeć na nie i ich szaleństwa. Chciałem czuć
się tak dobrze jak one i być taki wolny. Najbardziej jednak chciałem czuć się
bezpiecznie. Nie oglądać się za siebie na każdym kroku. Może kiedyś to marzenie
się spełni.
— Będą dzisiaj spać jak zabite —
rzucił Cam patrząc na psy. — Wyszalały się.
— Są szczęśliwe — szepnąłem,
głaszcząc psiaki, które wymęczone podbiegły do nas, kiedy stanęliśmy przy moim
domu. Całą drogę do niego Archer opowiadał o nich, o tym jak uratował
Bucka z pseudo hodowli i mam nadzieję, że nie przeszkadzało mu moje milczenie.
Mnie wciąż dobrze było słuchać jego głosu, ale nie zamierzałem się do tego
głośno przyznawać.
— Szczęśliwe i brudne. To jest to
czego pragnie każdy pies. — Zaśmiał się masując ręką kark, co już nauczyłem się
odczytywać jako znak jego zakłopotania. — Mogę cię o coś zapytać?
Nie miałem pojęcia jakie pytanie
chce mi zadać i serce zabiło mi szybciej, ale skinąłem głową popatrując na
niego od czasu do czasu.
— Czy… Czy zgodzisz się bym
przyszedł z nimi jutro?
Oni są TACY słodcy razem 😍
OdpowiedzUsuńDziękuję za rozdział
OdpowiedzUsuńDziękuję za pozostawienie po sobie śladu. :)
UsuńTak mnie zaciekawiło to opowiadanie, że nie wytrzymałam i kupiłam całego ebooka �� Przeczytałam od 8 rozdziału do końca. Tak jak wczoraj kupiłam to przeczytałam za jednym zamachem.
OdpowiedzUsuńCudowny i wspaniały tekst. Szkoda nie nie moge kupic wszystkich twoich opowiadań..ale wszystko z czasem. Uwielbiam Camerona to fantastyczna postać. Naprawdę ta hostoria jest jedna z najlepszych jakie do tej pory chyba napisałaś. Realistyczne wydarzenia, autentyczne postacie. Jestem zachwycona. Czekam niecierpliwie na coś nowego. Dużo weny życzę i szczerze polecam te opowiadanie. Warto czytać.
Super, cieszy mnie, że tekst Ci się podobał. Kiedy wszedł na Bucketbook, nie każdemu się podobał, a jedna osoba nawet napisała, że minus duży, bo za mało seksu, a to tego taki "harlequinowski" i przez to tekst okropny. Także cieszą mnie Twoje słowa. Dziękuję również za zakup i pozdrawiam serdecznie. :)
UsuńSłodko się zrobiło na końcu :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :D
~Tsubi
Hejka,
OdpowiedzUsuńnaprawdę fantastycznie, Cameron zachowywał dystans to od Josha wszystko zależało, a jak widać nie chciał aby psy zostały zabranie jeśli tylko by... och i Cameron taki zawstydzony, niepewny, pięknie...
weny, pomysłów życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńzapuściłam się po prostu w konentowaniu tutaj...
fantastycznie, cieszę się że postępowania Cameron'a że zachowywał dystans to od Josha tutaj wszystko zależało, a jak widać nie chciał aby psy zostały zabranie jeśli tylko by... i Cameron taki zawstydzony, niepewny, pięknie, po prostu piękne wyszedł ...
weny i pomysłów życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział, tak spacer z psami bardzo się spodobał Joshowi, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że Josh się otwiera, kilka sesji z psami i będzie lepiej... a tamtego faceta to najchętniej bym znalazła i... nic nie dawał od siebie a jedynie na rzucał własną wolę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka