JOSH
Mój wzrok ciągle podążał do
pudełka pączków oraz koperty, które od kilku godzin znajdowały się ciągle w tym
samym miejscu. Próbowałem rozszyfrować to, co czułem kiedy szeryf pojawił się
rano i to zostawił. Pieniądze były moją zapłatą za pomoc na posterunku, mimo że
tego nie oczekiwałem, a w moim przypadku każda suma się liczyła. Nie wiem kiedy
będę musiał uciekać. Za to pączki to była jego inicjatywa i nie miałem pojęcia
jak to odebrać. Wyglądał na szczęśliwego dając mi to. Nie potrafiłem przez to
powiedzieć, że nie chcę prezentu. Mało jadłem, a tym bardziej starałem się
unikać takich słodkości, mimo że nie musiałem tego robić.
— Sprawdzałeś ile dostałeś? —
zapytała Alma zaglądając do mnie. Miała na sobie strój kucharski i ręce
pobrudzone mąką. Dzisiaj przygotowywała na obiad swoje popisowe danie i jak na
ogół miała pomoc w kuchni, tak tego dnia z niej zrezygnowała.
— Nie.
— To sprawdź.
Odstawiłem kubek herbaty, którą
piłem i sięgnąłem po kopertę. Po otwarciu i przeliczeniu otrzymanej sumy
powiedziałem:
— To zdecydowanie za dużo.
— Nie martw się. Cam nie
zapłacił tego z własnej kieszeni. Na takie rzeczy mają przeznaczony fundusz i
zarobiłeś tyle ile wziąłby informatyk za te kilka godzin.
— Nie jestem informatykiem i nie
miałem kwalifikacji, aby pracować na policyjnych komputerach.
— Oj, tam. A co oni mogą mieć tam
tajnego? Chłopcze, nie marudź, tylko bierz co ci dali, bo na to zapracowałeś. I
zjedz przynajmniej jednego pączka. Tylko kęs spróbujesz, a wszystkie
pochłoniesz. Wracam do robienia ciasta.
Kiwnąłem głową, mimo że tego już
nie widziała. Zamknąłem kopertę i schowałem ją do kieszeni w spodniach. Potem
ponownie sięgnąłem po kubek z herbatą i usiadłem przy stole nadal patrząc na
pączki, które nie były moim wrogiem. Wrogiem był ten przez którego taki się
stałem.
Dwa lata i cztery miesiące temu
Bardzo szybko zamieszkałem z
mężczyzną moich marzeń. Zaledwie poznałem go w noc sylwestrową, a już w
styczniu przeniosłem się do niego opuszczając pokój, który wynajmowałem. Byłem
zakochany po uszy i każdego dnia to uczucie zamieniało się w miłość. Zanim
zamieszkaliśmy razem już w drugim tygodniu pierwszego miesiąca roku,
spotykaliśmy się każdego dnia. To jak się przy nim czułem było jedyne w swoim
rodzaju. Traktował mnie jak księcia, a seks był niesamowity. Już kiedy go
poznałem od razu się o tym przekonałem. To jak mnie dotykał, całował, jakby
czcił moje ciało, sprawiało, że wpadałem coraz mocniej w to całe szaleństwo
zwane miłością. Dawniej śmiałem się z ludzi, którzy mówili, że istnieje coś
takiego jak miłość od pierwszego spojrzenia. Zawsze powtarzałem im, że aby
naprawdę kochać daną osobę, potrzeba czasu, przyjaźni i wybudowania solidnego
fundamentu pod uczucia. Przy tym mężczyźnie przekonałem się, że tak nie jest i
można pokochać kogoś kto jedynie się do ciebie po raz pierwszy uśmiechnie.
Byłem w siódmym niebie i nie potrzebowałem niczego więcej do szczęścia.
Bardzo szybko przekonałem się, że
to co widziałem jako pełnię barw, takie nie jest. Tamtego dnia wybierałem się
na spotkanie z przyjaciółmi, którzy narzekali, że nie poświęcam im czasu.
Zaplanowałem, że piątkowy wieczór spędzę z nimi. Po powrocie z uczelni
wziąłem prysznic, ogoliłem się i ułożyłem fryzurę. Ubrałem się w czarne dżinsy
i tego samego koloru koszulkę z długim rękawem. Zakładałem kurtkę oraz buty już
będąc gotowy do wyjścia kiedy mój ukochany wrócił z pracy. Wyglądał na
rozdrażnionego, więc zapytałem czy wszystko w porządku.
— Dokąd się wybierasz? —
Zamiast odpowiedzi zadał pytanie, które mnie zaskoczyło, bo mówiłem mu wczoraj,
że dzisiaj wychodzę.
— Na pizzę z Heather, Willem i
pozostałymi. Znasz ich przecież. Planuję też jutro wybrać się z Simonem na
siłownię. — Owinąłem szyję granatowym szalikiem, a on chwycił za jego koniec i
pociągnął mnie tak, że aż zabolało, kiedy materiał ścisnął moją szyję.
— Nigdzie nie idziesz. Nie
pozwoliłem ci.
— O czym ty mówisz? Nie pytałem o
pozwolenie. To, że jesteśmy razem nie oznacza, że będziesz mnie więził. Możesz
puścić szalik? — Jego odpowiedzią na ostatnie pytanie było tylko pociągnięcie
mocniej materiału. Położyłem ręce na jego by je od siebie odciągnąć.
— Rozbieraj się. Dzisiaj czas
spędzasz ze mną. Ugotujesz kolację, a potem obejrzymy film i będziemy się pieprzyć.
To ja ciebie potrzebuję, a nie oni.
— To moi przyjaciele.
— A ja jestem twoim
chłopakiem i jestem ważniejszy. Nigdzie nie pójdziesz, rozumiesz?
Tamtego dnia podświadomie
wiedziałem, że powinienem był wyjść i nie wrócić, ale wmówiłem sobie, że musiał
mieć problemy w pracy i potrzebował odreagować. Zostałem z nim, przedtem
kontaktując się z Willem i informując go, że nie przyjdę.
— Dobry chłopiec — powiedział mój
facet, klepiąc mnie po policzku. — A teraz idź do kuchni i zrób coś do żarcia.
Tylko najlepiej dla mnie, bo nie powinieneś jeść za dużo. Jesteś za gruby.
Siłownia to dobry pomysł, ale pójdziesz tam ze mną i zrzucisz te kilogramy.
Obecnie
Tak, już wtedy powinienem był
uciekać. Nadal byłbym dawnym sobą. Tęskniłem za tą stroną siebie, która nie boi
się własnego cienia. Jak mam kiedykolwiek przestać żałować, że pozwoliłem, aby
mnie pokonał. Tamto popołudnie było tylko początkiem mojego upadku.
Przysunąłem do siebie pudełko i
otworzyłem je. W głowie usłyszałem jego głos: „Przestań żreć, bo wyglądasz jak
prosiak”. Przymknąłem powieki i potrząsnąłem głową. Jego tu nie ma — pomyślałem
i dygoczącą ręką sięgnąłem po pączka z lukrem na wierzchu i skórą pomarańczy.
Takie uwielbiałem za starych czasów.
Kiedy ugryzłem kęs starałem się
przypomnieć sobie to jak szeryf patrzył na mnie, jaki był ostrożny nie chcąc
mnie wystraszyć. Ciekawiło mnie co o mnie myśli i zrozumiałem, że poczułem
się miło kiedy dał mi ten prezent. Gdybym był inny pewnie chciałbym poznać tego
mężczyznę i patrzeć w jego pełne dobroci oczy. Ten, który mnie zmienił, nigdy
takich nie miał. Zrozumiałem to zbyt późno. Widziałem w nich to co chciałem, a
nie to co było naprawdę. Natomiast przeciwnie jest z Cameronem Archerem. Ten
mężczyzna musi być dobrym człowiekiem. Uratował Bucka, kiedy pies był
szczeniakiem. Tak w każdym razie przypuszczałem, bo Emma mówiła o drugim
bracie, a Alma mi dzisiaj wyjaśniła, że szeryf ma dwójkę rodzeństwa,
którzy byli młodsi od niego o dziewiętnaście lat. Zaskakująca wiadomość, ale to
się zdarzało, kiedy rodzice byli bardzo młodzi. Ta myśl ponownie posłała mnie w
przeszłość do moich rodziców i brata.
Dziewięć lat temu
— Josh, odrobiłeś lekcje? —
zapytała mama zaglądając do mojego pokoju, w którym ukryłem się by
pogrzebać w starym laptopie, którego pozbył się mój przyjaciel.
— Odrobiłem część. Została mi
jeszcze matematyka, ale zrobię ją później. Spróbuję to naprawić. Will mówi, że
już nic nie da się z tym zrobić, ale sprzęt jeszcze zadziała. Może potem
spróbuję przeprogramować niektóre rzeczy…
— Kochanie, wiesz, że się na
tym nie znam. Za to znam się na pieczeniu ciast i chciałabym jakieś
zrobić, ale brakuje mi niektórych składników. Trzeba podejść do sklepu. Twój
brat zaoferował pomoc, ale ma dopiero jedenaście lat i nie chcę, aby szedł sam.
— Dobra, pójdę. — Z trudem
zostawiłem to co kochałem i sięgnąłem po sweter. Na dworze już wyczuwało się
jesień i dni robiły się coraz chłodniejsze.
— Dobry z ciebie dzieciak. —
Poczochrała mnie po głowie na co się skuliłem.
— Mamo, moja fryzura. I nie
jestem dzieciakiem. Mam prawie czternaście lat.
— Przepraszam szanownego
pana. — Zaśmiała się tylko i ponownie chciała wzburzyć moje włosy, które
sięgały mi do szyi.
— Mamo, no.
— W porządku. Dam ci listę
zakupów. Nie zapomnij o bracie.
— Johnny! — krzyknąłem tak głośno,
że było mnie słychać w całym domu.
Po chwili z pokoju obok wybiegł
mój jedenastoletni brat.
— Co? Świat się wali? Głuchy nie
jestem.
— Idziemy do sklepu.
— A kupisz mi lizaka? — zapytał
szczerząc się do mnie.
— Jeżeli będziesz pierwszy na
dole to kupię — powiedziałem i zaczęliśmy się ścigać oraz przepychać w stronę
schodów, śmiejąc się w głos.
Obecnie
Uśmiechnąłem się na to
wspomnienie i dopiero po chwili zauważyłem, że zjadłem całego pączka. W ustach
wciąż czułem jego słodycz i smak konfitury z róży, a palce kleiły mi się od
lukru. Poszedłem umyć ręce, a kiedy wróciłem zamknąłem pudełko z łakociami
zamierzając zabrać je do domu, by były na kolejne dni. Po wszystkim wróciłem do
pracy, bo Kate oraz druga kelnerka, która wróciła po urlopie, znosiły stosy
naczyń po obiedzie i trzeba było się tym zająć. Przynajmniej wtedy nie miałem
czasu myśleć. Były to moje małe chwile wytchnienia. Włączyłem muzykę i zabrałem
się za to co do mnie należało.
*
Pożegnałem się z Almą, która jak
zawsze wychodziła z baru ostatnia. Jej lokal był czynny tylko do szesnastej.
Potem jeżeli ludzie chcieli coś zjeść to przenosili się do pubu na końcu
miasta, który gromadził wieczorami połowę miasteczka. Nigdy tam nie byłem i nie
zamierzałem tego zmieniać. Dawny ja pierwsze co by zrobił to odwiedził tamto
miejsce i zaprosił przyjaciół na piwo i do gry w rzutki. Byłem w tym dobry, ale
w naszej grupie to Virginia wraz z Gilbertem byli mistrzami. Ponownie gdy o
nich pomyślałem poczułem tęsknotę za nimi. Co teraz robili? Czy Heather dobrze
idzie na studiach? Pamiętałem, że nie bardzo sobie radziła na kierunku który
wybrała i zastanawiała się nad jego zmianą, a nawet rezygnacją ze studiów. Jaką
podjęła decyzję? Miałem wiele pytań, ale nikt mi nie mógł na nie odpowiedzieć.
Mój dobry humor ulotnił się jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki,
odbierając wszystko co dobre.
Alma dała mi papierową torbę,
więc spakowałem do niej pudełko z pączkami i kiedy dotarłem do roweru
położyłem je w koszyku doczepionym do bagażnika. Rower, który czekał na mnie od
wczoraj odpiąłem ze stojaka i wsiadłem na niego. Kupiłem go niedawno i
wyremontowałem, by mieć się na czym poruszać po mieście. Po raz pierwszy
zrobiłem coś takiego. Przez ostatnie dwa lata mojej ucieczki po Stanach nigdy
nawet nie pomyślałem o wynajęciu domu czy kupnie czegokolwiek co nie było
ubraniem. Nigdy też nie zatrzymałem się w małej miejscowości, gdzie każdy
każdego znał, woląc duże miasta gdzie łatwiej było się ukryć. Nigdy też nie
trwałem w jednym miejscu tak długo. Dlaczego to miasteczko zmieniało to czego
starałem się trzymać, tego nie wiedziałem. Niedługo przyjdzie czas, że będę
musiał to zmienić. Zanim on mnie znajdzie. Tylko myśl o wyjeździe stąd nadal
nie była miłą.
Skręciłem w ulicę, która łączyła
się z tą prowadzącą do mojego domu. Drzewa rosły po jej dwóch stronach, więc
tutaj było znacznie więcej cienia, który chronił mnie przed słońcem. Dzisiaj
pogoda była dosyć upalna i nawet popołudnie tego nie zmieniało. Nawet
pomyślałem, że byłaby to idealna pogoda na spacer lub posiedzenie przed domem
na huśtawce, ale jak znałem siebie, to jak tylko zamknę się w moich czterech
ścianach do jutra nie wyjdę.
— Chłopcze, chłopcze. —
Usłyszałem wołanie kobiety i spojrzałem tam skąd dobiegał głos pełen rozpaczy.
Przed domem obok którego przejeżdżałem, stała starsza kobieta patrząc na mnie
błagalnie. Znałem ją i nawet raz odważyłem się powiedzieć „dzień dobry”. Alma
mówiła mi, że pani Hudson opiekuje się ciężko chorym mężem. Podziwiałem takie
poświęcenie dla drugiej osoby. To pokazywało jak mocna potrafi być miłość do
kogoś, a mnie się wydawało, że jej zaznałem. Ten kto kocha naprawdę jest w stanie
oddać swoje dobro dla ukochanej osoby. Nie bije, nie poniża i nie upokarza.
Zatrzymałem się, bo nie
potrafiłem odjechać. Nic złego ta kobieta nie była w stanie mi zrobić.
— Chłopcze, mój mąż… — mówiła
płaczliwym głosem i podeszła do mnie. Spiąłem się, kiedy kościstymi dłońmi
chwyciła mnie za ramiona. — Mój drogi Edward… Nie umiem mu pomóc. Coś się
dzieje złego. Jęczy... Maszyna szaleje… Mój telefon zepsuł się, a sąsiedzi
są w pracy… Potrzebuję pomocy — wyznała w końcu, bo wcześniej trudno mi było
zrozumieć jej poplątane słowa. — Trzeba wezwać pomoc.
— Nie wiem co robić — rzekłem,
ale od razu przypomniałem sobie o numerze, który dzisiaj otrzymałem. — Szeryf
pomoże — dodałem wyciągając kartkę i telefon. Ręce mi się trzęsły kiedy
wybierałem numer.
— Oby odebrał — szepnęła kobieta.
Przyłożyła dłoń do ust czekając i cicho płacząc.
Moje serce biło z ogromną
prędkością, aż mnie coś przytykało w środku, kiedy czekałem na to by połączenie
zostało odebrane. Przez moment sądziłem, że tak się nie stanie i już miałem
zrezygnować, kiedy usłyszałem głos szeryfa:
— Cameron Archer — powiedział,
przedstawiając się oficjalnie i zrozumiałem, że nie miał pojęcia kto dzwoni. —
Halo. Jest tam ktoś?
Odchrząknąłem.
— Tak. To… To ja… Josh Finley.
— Josh. — Jego zaskoczony i jakby
szczęśliwy głos dotarł do mnie z głośnika. — W czym mogę ci pomóc?
Wszystko w porządku?
— Em… Pani Hudson potrzebuje
pomocy — powiedziałem — coś złego dzieje się z jej mężem.
— Zaraz wezwę karetkę i jadę
tam. Czekaj na mnie, proszę.
— Do… Dobrze. — Rozłączyłem i
przekazałem kobiecie, że szeryf zaraz tutaj będzie i wezwie karetkę.
Podziękowała mi i pobiegła do męża.
Tymczasem ja oparłem rower o
drzewo przy jej domu i mimo chęci ucieczki znalazłem w sobie siły na to by
zostać i poczekać na szeryfa tak jak oto prosił. Nie musiałem długo czekać, bo
jego samochód pojawił się niedługo potem jak z nim rozmawiałem. Zaparkował na
poboczu i wysiadł. Jego jasnoszare oczy spojrzały na mnie i dzięki temu, że nie
odwróciłem swojego wzroku, znów ujrzałem w nich to co zawsze. Życzliwość,
zainteresowanie mną, ale teraz gościł tam też niepokój. Zrozumiałem, że lubił
tę kobietę i bał się o nią i jej męża. Ten, który miał być moją miłością do
końca życia, nawet na moment by się nie zatroszczył o tych ludzi. Machnąłby tylko
ręką i kazał im radzić sobie sam. Z jakiegoś powodu zacząłem dostrzegać coraz
więcej różnic pomiędzy nim a Archerem. Może dlatego, że od dwóch dni jakimś
dziwnym zrządzeniem losu, miałem znacznie więcej do czynienia z szeryfem niż w
ciągu ostatnich dwóch miesięcy.
— Zaczekaj na mnie — odezwał się
do mnie. — Karetka zaraz będzie. Proszę, zaczekaj — powtórzył i pobiegł do
niewielkiego domku.
Oparłem się o drzewo i nagle
poczułem, że coś ociera się o moje nogi. Spojrzałem w dół i dostrzegłem białego
kota.
— Hej. — Schyliłem się i
pogłaskałem go. Zamruczał głośno. Wziąłem go na ręce i przytuliłem do
klatki piersiowej. — Jesteś jednym z kotów pani Hudson? — Cały czas mruczał
kiedy go trzymałem i łasił do mnie.
— Jesteś dobrym człowiekiem,
Josh.
Miałem wrażenie, że podskoczyłem
znowu słysząc głos szeryfa.
— Wybacz, nie chciałem cię
przestraszyć. Ten kot nie do każdego podejdzie. Unika obcych, ale ty chyba
jesteś wyjątkiem.
— Co z panem Hudsonem? —
zapytałem, tym razem nie mając odwagi spojrzeć w oczy mężczyzny.
— Źle. Obawiam się, że to już nie
potrwa długo. Muszę pogonić karetkę. — Podszedł do samochodu i sięgnął po
radio, ale od razu je odłożył, kiedy usłyszał sygnał zbliżającej się karetki,
która musiała przyjechać ze szpitala w Twin Falls. Wyszedł na ulicę i zaczął
machać rękoma, by zwrócić na siebie uwagę kierowcy.
Karetka spłoszyła kota, który
uciekł mi z rąk i wpadł do domu przez malutkie drzwiczki w ścianie. Żałowałem,
że nie mogę mieć psa czy kota, ale w mojej sytuacji nie byłoby to
odpowiedzialne. Nie mógłbym zabierać ich z miasta do miasta. Męczyć, kiedy
powinny mieć stały dom. Poza tym w mojej sytuacji nie byłem niczego pewny.
Nawet tego jak długo zachowam swoje życie, bo kiedy on mnie odnajdzie nie
skończy się na jednym ciosie. Zabije mnie tak jak obiecał. To był człowiek,
który nie poświeciłby się dla nikogo, a ja byłem jego własnością. Zabawką,
która uciekła.
Odgoniłem ponure myśli, kiedy
karetka zatrzymała się w pobliżu. Szeryf wskazał lekarzowi i sanitariuszom
drogę, a potem poszedł za nimi oglądając się na mnie jakby bał się, że zniknę.
Nie uciekłem, pozostałem i czekałem na dalsze wydarzenia, które szybko się
potoczyły. Kilka minut później na noszach został wyniesiony schorowany,
wydawałoby się maleńki przez swoją wyniszczającą chorobę mężczyzna, a jego żona
z torebką w ręku pojawiła się zaraz za sanitariuszami.
Patrzyłem jak nosze z chorym są
umieszczane w karetce, a potem któryś z mężczyzn coś powiedział do
szeryfa, który skinął głową.
— Dziękuję, chłopcze —
powiedziała do mnie pani Hudson. — To nie uratuje mu życia, ale da mu jeszcze
chwilę czasu na pożegnanie ze mną bez bólu.
Przełknąłem tworzącą się w gardle
gulę. Nie miałem pojęcia co mam powiedzieć, ale nie oczekiwała tego. Jej chuda
dłoń uniosła się do mojego policzka, a ja starałem się nie wzdrygnąć. Nie
lubiłem jak ktoś mnie dotykał, ale po raz kolejny powtórzyłem sobie w myślach,
że ona nie jest w stanie mnie uderzyć.
— Jesteś wartościową osobą,
chłopcze. Nie wiem co sprawia, że w twoich oczach jest smutek i strach, ale nie
daj się temu zgnębić.
Co miałem jej powiedzieć? Nie
mogłem wyznać, że zostałem już złamany, zniszczony i nie ma już z tego odwrotu.
Miałem wrażenie, że i tak o tym wiedziała, ale jej zdaniem mogłem się z tego
podnieść. Chciałbym tego bardzo, jednak to wymagałoby pomocy, a nie mogłem
nikomu zaufać. Ktoś mógłby mnie zdradzić. To raz się zdarzyło.
— Pani Hudson, karetka już
odjeżdża — wtrącił szeryf — zabiorę panią do szpitala — dodał, a potem zwrócił
się do mnie: — Chciałem z tobą porozmawiać i cię zatrzymałem, ale na tę chwilę
to dziękuję jest słowem, które chyba wyraża wszystko co planowałem ci
powiedzieć. Wróć do domu i nie zgub mojego numeru. Cieszę się, że go użyłeś. —
Jego głos był pełen ciepła, które wkradło się do mojej duszy przeciskając się
jakimś cudem przez stworzony przeze mnie mur.
Kiwnąłem głową i poczekałem aż
odjadą. Miałem nadzieję, że pani Hudson nie będzie musiała się jeszcze pożegnać
z mężem, którego tak bardzo kochała. Przez małą chwilę pozazdrościłem jej tej
miłości. To było złe i skarciłem się za to, bo nie powinienem tak czuć. Czasami
niektórzy rodzili się po to, aby na swojej drodze nigdy nie spotkać tego
prawdziwego uczucia. Dostawali tylko to co było fałszem, a wraz z tym
przychodziły krzywdy i strach, i zwątpienie. Taką osobą byłem ja i nie wiem
dlaczego musiałem cierpieć. Dawniej jedyne czego tak naprawdę chciałem to
kochać i być kochanym.
On odebrał mi nawet to marzenie.
Łał od pierwszego rozdziału wiedziałam ze to będzie sztos i nie pomyliłam sie;) bardzo podoba mi sie to opowiadanie mam nadzieje ze będzie baaaardzo długie. Czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńcudnie, Josh tak wiele przeżył, wspaniale są przedstawione te wspomnienia, zaznał wiele bólu, cierpienia, upokorzenia, ale nasz szeryf to na pewno pomoże mu przezwyciężyć ten lęk jak i obroni....
weny i pomysłów życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Super rozdział. Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, Josh tak wiele przeżył w przeszłości, wspaniale przedstawiasz te wspomnienia, Josh zaznał wiele bólu, cierpienia i upokorzenia, ale Cammeton to na pewno pomoże mu przezwyciężyć te lęki jak i go obroni....
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Josh tak wiele przeżył w życiu... ból, cierpienie, upokorzenie, ale na pewno Cameron pomoże na tyle, że Josh nie będzie się obawiać, będzie radosny...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka