2020/08/09

Skrawek nadziei - Rozdział 6

Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)

JOSH

 

Mój wzrok ciągle podążał do pudełka pączków oraz koperty, które od kilku godzin znajdowały się ciągle w tym samym miejscu. Próbowałem rozszyfrować to, co czułem kiedy szeryf pojawił się rano i to zostawił. Pieniądze były moją zapłatą za pomoc na posterunku, mimo że tego nie oczekiwałem, a w moim przypadku każda suma się liczyła. Nie wiem kiedy będę musiał uciekać. Za to pączki to była jego inicjatywa i nie miałem pojęcia jak to odebrać. Wyglądał na szczęśliwego dając mi to. Nie potrafiłem przez to powiedzieć, że nie chcę prezentu. Mało jadłem, a tym bardziej starałem się unikać takich słodkości, mimo że nie musiałem tego robić.

— Sprawdzałeś ile dostałeś? — zapytała Alma zaglądając do mnie. Miała na sobie strój kucharski i ręce pobrudzone mąką. Dzisiaj przygotowywała na obiad swoje popisowe danie i jak na ogół miała pomoc w kuchni, tak tego dnia z niej zrezygnowała.

— Nie.

— To sprawdź.

Odstawiłem kubek herbaty, którą piłem i sięgnąłem po kopertę. Po otwarciu i przeliczeniu otrzymanej sumy powiedziałem:

— To zdecydowanie za dużo.

— Nie martw się. Cam nie zapłacił tego z własnej kieszeni. Na takie rzeczy mają przeznaczony fundusz i zarobiłeś tyle ile wziąłby informatyk za te kilka godzin.

— Nie jestem informatykiem i nie miałem kwalifikacji, aby pracować na policyjnych komputerach.

— Oj, tam. A co oni mogą mieć tam tajnego? Chłopcze, nie marudź, tylko bierz co ci dali, bo na to zapracowałeś. I zjedz przynajmniej jednego pączka. Tylko kęs spróbujesz, a wszystkie pochłoniesz. Wracam do robienia ciasta.

Kiwnąłem głową, mimo że tego już nie widziała. Zamknąłem kopertę i schowałem ją do kieszeni w spodniach. Potem ponownie sięgnąłem po kubek z herbatą i usiadłem przy stole nadal patrząc na pączki, które nie były moim wrogiem. Wrogiem był ten przez którego taki się stałem.

 

Dwa lata i cztery miesiące temu

 

Bardzo szybko zamieszkałem z mężczyzną moich marzeń. Zaledwie poznałem go w noc sylwestrową, a już w styczniu przeniosłem się do niego opuszczając pokój, który wynajmowałem. Byłem zakochany po uszy i każdego dnia to uczucie zamieniało się w miłość. Zanim zamieszkaliśmy razem już w drugim tygodniu pierwszego miesiąca roku, spotykaliśmy się każdego dnia. To jak się przy nim czułem było jedyne w swoim rodzaju. Traktował mnie jak księcia, a seks był niesamowity. Już kiedy go poznałem od razu się o tym przekonałem. To jak mnie dotykał, całował, jakby czcił moje ciało, sprawiało, że wpadałem coraz mocniej w to całe szaleństwo zwane miłością. Dawniej śmiałem się z ludzi, którzy mówili, że istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego spojrzenia. Zawsze powtarzałem im, że aby naprawdę kochać daną osobę, potrzeba czasu, przyjaźni i wybudowania solidnego fundamentu pod uczucia. Przy tym mężczyźnie przekonałem się, że tak nie jest i można pokochać kogoś kto jedynie się do ciebie po raz pierwszy uśmiechnie. Byłem w siódmym niebie i nie potrzebowałem niczego więcej do szczęścia.

Bardzo szybko przekonałem się, że to co widziałem jako pełnię barw, takie nie jest. Tamtego dnia wybierałem się na spotkanie z przyjaciółmi, którzy narzekali, że nie poświęcam im czasu. Zaplanowałem, że piątkowy wieczór spędzę z nimi. Po powrocie z uczelni wziąłem prysznic, ogoliłem się i ułożyłem fryzurę. Ubrałem się w czarne dżinsy i tego samego koloru koszulkę z długim rękawem. Zakładałem kurtkę oraz buty już będąc gotowy do wyjścia kiedy mój ukochany wrócił z pracy. Wyglądał na rozdrażnionego, więc zapytałem czy wszystko w porządku.

— Dokąd się wybierasz? — Zamiast odpowiedzi zadał pytanie, które mnie zaskoczyło, bo mówiłem mu wczoraj, że dzisiaj wychodzę.

— Na pizzę z Heather, Willem i pozostałymi. Znasz ich przecież. Planuję też jutro wybrać się z Simonem na siłownię. — Owinąłem szyję granatowym szalikiem, a on chwycił za jego koniec i pociągnął mnie tak, że aż zabolało, kiedy materiał ścisnął moją szyję.

— Nigdzie nie idziesz. Nie pozwoliłem ci.

— O czym ty mówisz? Nie pytałem o pozwolenie. To, że jesteśmy razem nie oznacza, że będziesz mnie więził. Możesz puścić szalik? — Jego odpowiedzią na ostatnie pytanie było tylko pociągnięcie mocniej materiału. Położyłem ręce na jego by je od siebie odciągnąć.

— Rozbieraj się. Dzisiaj czas spędzasz ze mną. Ugotujesz kolację, a potem obejrzymy film i będziemy się pieprzyć. To ja ciebie potrzebuję, a nie oni.

— To moi przyjaciele.

— A ja jestem twoim chłopakiem i jestem ważniejszy. Nigdzie nie pójdziesz, rozumiesz?

Tamtego dnia podświadomie wiedziałem, że powinienem był wyjść i nie wrócić, ale wmówiłem sobie, że musiał mieć problemy w pracy i potrzebował odreagować. Zostałem z nim, przedtem kontaktując się z Willem i informując go, że nie przyjdę.

— Dobry chłopiec — powiedział mój facet, klepiąc mnie po policzku. — A teraz idź do kuchni i zrób coś do żarcia. Tylko najlepiej dla mnie, bo nie powinieneś jeść za dużo. Jesteś za gruby. Siłownia to dobry pomysł, ale pójdziesz tam ze mną i zrzucisz te kilogramy.

 

Obecnie

 

Tak, już wtedy powinienem był uciekać. Nadal byłbym dawnym sobą. Tęskniłem za tą stroną siebie, która nie boi się własnego cienia. Jak mam kiedykolwiek przestać żałować, że pozwoliłem, aby mnie pokonał. Tamto popołudnie było tylko początkiem mojego upadku.

Przysunąłem do siebie pudełko i otworzyłem je. W głowie usłyszałem jego głos: „Przestań żreć, bo wyglądasz jak prosiak”. Przymknąłem powieki i potrząsnąłem głową. Jego tu nie ma — pomyślałem i dygoczącą ręką sięgnąłem po pączka z lukrem na wierzchu i skórą pomarańczy. Takie uwielbiałem za starych czasów.

Kiedy ugryzłem kęs starałem się przypomnieć sobie to jak szeryf patrzył na mnie, jaki był ostrożny nie chcąc mnie wystraszyć. Ciekawiło mnie co o mnie myśli i zrozumiałem, że poczułem się miło kiedy dał mi ten prezent. Gdybym był inny pewnie chciałbym poznać tego mężczyznę i patrzeć w jego pełne dobroci oczy. Ten, który mnie zmienił, nigdy takich nie miał. Zrozumiałem to zbyt późno. Widziałem w nich to co chciałem, a nie to co było naprawdę. Natomiast przeciwnie jest z Cameronem Archerem. Ten mężczyzna musi być dobrym człowiekiem. Uratował Bucka, kiedy pies był szczeniakiem. Tak w każdym razie przypuszczałem, bo Emma mówiła o drugim bracie, a Alma mi dzisiaj wyjaśniła, że szeryf ma dwójkę rodzeństwa, którzy byli młodsi od niego o dziewiętnaście lat. Zaskakująca wiadomość, ale to się zdarzało, kiedy rodzice byli bardzo młodzi. Ta myśl ponownie posłała mnie w przeszłość do moich rodziców i brata.

 

Dziewięć lat temu

 

— Josh, odrobiłeś lekcje? — zapytała mama zaglądając do mojego pokoju, w którym ukryłem się by pogrzebać w starym laptopie, którego pozbył się mój przyjaciel.

— Odrobiłem część. Została mi jeszcze matematyka, ale zrobię ją później. Spróbuję to naprawić. Will mówi, że już nic nie da się z tym zrobić, ale sprzęt jeszcze zadziała. Może potem spróbuję przeprogramować niektóre rzeczy…

— Kochanie, wiesz, że się na tym nie znam. Za to znam się na pieczeniu ciast i chciałabym jakieś zrobić, ale brakuje mi niektórych składników. Trzeba podejść do sklepu. Twój brat zaoferował pomoc, ale ma dopiero jedenaście lat i nie chcę, aby szedł sam.

— Dobra, pójdę. — Z trudem zostawiłem to co kochałem i sięgnąłem po sweter. Na dworze już wyczuwało się jesień i dni robiły się coraz chłodniejsze.

— Dobry z ciebie dzieciak. — Poczochrała mnie po głowie na co się skuliłem.

— Mamo, moja fryzura. I nie jestem dzieciakiem. Mam prawie czternaście lat.

— Przepraszam szanownego pana. — Zaśmiała się tylko i ponownie chciała wzburzyć moje włosy, które sięgały mi do szyi.

— Mamo, no.

— W porządku. Dam ci listę zakupów. Nie zapomnij o bracie.

— Johnny! — krzyknąłem tak głośno, że było mnie słychać w całym domu.

Po chwili z pokoju obok wybiegł mój jedenastoletni brat.

— Co? Świat się wali? Głuchy nie jestem.

— Idziemy do sklepu.

— A kupisz mi lizaka? — zapytał szczerząc się do mnie.

— Jeżeli będziesz pierwszy na dole to kupię — powiedziałem i zaczęliśmy się ścigać oraz przepychać w stronę schodów, śmiejąc się w głos.

 

Obecnie

 

Uśmiechnąłem się na to wspomnienie i dopiero po chwili zauważyłem, że zjadłem całego pączka. W ustach wciąż czułem jego słodycz i smak konfitury z róży, a palce kleiły mi się od lukru. Poszedłem umyć ręce, a kiedy wróciłem zamknąłem pudełko z łakociami zamierzając zabrać je do domu, by były na kolejne dni. Po wszystkim wróciłem do pracy, bo Kate oraz druga kelnerka, która wróciła po urlopie, znosiły stosy naczyń po obiedzie i trzeba było się tym zająć. Przynajmniej wtedy nie miałem czasu myśleć. Były to moje małe chwile wytchnienia. Włączyłem muzykę i zabrałem się za to co do mnie należało.

 

*

 

Pożegnałem się z Almą, która jak zawsze wychodziła z baru ostatnia. Jej lokal był czynny tylko do szesnastej. Potem jeżeli ludzie chcieli coś zjeść to przenosili się do pubu na końcu miasta, który gromadził wieczorami połowę miasteczka. Nigdy tam nie byłem i nie zamierzałem tego zmieniać. Dawny ja pierwsze co by zrobił to odwiedził tamto miejsce i zaprosił przyjaciół na piwo i do gry w rzutki. Byłem w tym dobry, ale w naszej grupie to Virginia wraz z Gilbertem byli mistrzami. Ponownie gdy o nich pomyślałem poczułem tęsknotę za nimi. Co teraz robili? Czy Heather dobrze idzie na studiach? Pamiętałem, że nie bardzo sobie radziła na kierunku który wybrała i zastanawiała się nad jego zmianą, a nawet rezygnacją ze studiów. Jaką podjęła decyzję? Miałem wiele pytań, ale nikt mi nie mógł na nie odpowiedzieć. Mój dobry humor ulotnił się jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, odbierając wszystko co dobre.

Alma dała mi papierową torbę, więc spakowałem do niej pudełko z pączkami i kiedy dotarłem do roweru położyłem je w koszyku doczepionym do bagażnika. Rower, który czekał na mnie od wczoraj odpiąłem ze stojaka i wsiadłem na niego. Kupiłem go niedawno i wyremontowałem, by mieć się na czym poruszać po mieście. Po raz pierwszy zrobiłem coś takiego. Przez ostatnie dwa lata mojej ucieczki po Stanach nigdy nawet nie pomyślałem o wynajęciu domu czy kupnie czegokolwiek co nie było ubraniem. Nigdy też nie zatrzymałem się w małej miejscowości, gdzie każdy każdego znał, woląc duże miasta gdzie łatwiej było się ukryć. Nigdy też nie trwałem w jednym miejscu tak długo. Dlaczego to miasteczko zmieniało to czego starałem się trzymać, tego nie wiedziałem. Niedługo przyjdzie czas, że będę musiał to zmienić. Zanim on mnie znajdzie. Tylko myśl o wyjeździe stąd nadal nie była miłą.

Skręciłem w ulicę, która łączyła się z tą prowadzącą do mojego domu. Drzewa rosły po jej dwóch stronach, więc tutaj było znacznie więcej cienia, który chronił mnie przed słońcem. Dzisiaj pogoda była dosyć upalna i nawet popołudnie tego nie zmieniało. Nawet pomyślałem, że byłaby to idealna pogoda na spacer lub posiedzenie przed domem na huśtawce, ale jak znałem siebie, to jak tylko zamknę się w moich czterech ścianach do jutra nie wyjdę.

— Chłopcze, chłopcze. — Usłyszałem wołanie kobiety i spojrzałem tam skąd dobiegał głos pełen rozpaczy. Przed domem obok którego przejeżdżałem, stała starsza kobieta patrząc na mnie błagalnie. Znałem ją i nawet raz odważyłem się powiedzieć „dzień dobry”. Alma mówiła mi, że pani Hudson opiekuje się ciężko chorym mężem. Podziwiałem takie poświęcenie dla drugiej osoby. To pokazywało jak mocna potrafi być miłość do kogoś, a mnie się wydawało, że jej zaznałem. Ten kto kocha naprawdę jest w stanie oddać swoje dobro dla ukochanej osoby. Nie bije, nie poniża i nie upokarza.

Zatrzymałem się, bo nie potrafiłem odjechać. Nic złego ta kobieta nie była w stanie mi zrobić.

— Chłopcze, mój mąż… — mówiła płaczliwym głosem i podeszła do mnie. Spiąłem się, kiedy kościstymi dłońmi chwyciła mnie za ramiona. — Mój drogi Edward… Nie umiem mu pomóc. Coś się dzieje złego. Jęczy... Maszyna szaleje… Mój telefon zepsuł się, a sąsiedzi są w pracy… Potrzebuję pomocy — wyznała w końcu, bo wcześniej trudno mi było zrozumieć jej poplątane słowa. — Trzeba wezwać pomoc.

— Nie wiem co robić — rzekłem, ale od razu przypomniałem sobie o numerze, który dzisiaj otrzymałem. — Szeryf pomoże — dodałem wyciągając kartkę i telefon. Ręce mi się trzęsły kiedy wybierałem numer.

— Oby odebrał — szepnęła kobieta. Przyłożyła dłoń do ust czekając i cicho płacząc.

Moje serce biło z ogromną prędkością, aż mnie coś przytykało w środku, kiedy czekałem na to by połączenie zostało odebrane. Przez moment sądziłem, że tak się nie stanie i już miałem zrezygnować, kiedy usłyszałem głos szeryfa:

— Cameron Archer — powiedział, przedstawiając się oficjalnie i zrozumiałem, że nie miał pojęcia kto dzwoni. — Halo. Jest tam ktoś?

Odchrząknąłem.

— Tak. To… To ja… Josh Finley.

— Josh. — Jego zaskoczony i jakby szczęśliwy głos dotarł do mnie z głośnika. — W czym mogę ci pomóc? Wszystko w porządku?

— Em… Pani Hudson potrzebuje pomocy — powiedziałem — coś złego dzieje się z jej mężem.

— Zaraz wezwę karetkę i jadę tam. Czekaj na mnie, proszę.

— Do… Dobrze. — Rozłączyłem i przekazałem kobiecie, że szeryf zaraz tutaj będzie i wezwie karetkę. Podziękowała mi i pobiegła do męża.

Tymczasem ja oparłem rower o drzewo przy jej domu i mimo chęci ucieczki znalazłem w sobie siły na to by zostać i poczekać na szeryfa tak jak oto prosił. Nie musiałem długo czekać, bo jego samochód pojawił się niedługo potem jak z nim rozmawiałem. Zaparkował na poboczu i wysiadł. Jego jasnoszare oczy spojrzały na mnie i dzięki temu, że nie odwróciłem swojego wzroku, znów ujrzałem w nich to co zawsze. Życzliwość, zainteresowanie mną, ale teraz gościł tam też niepokój. Zrozumiałem, że lubił tę kobietę i bał się o nią i jej męża. Ten, który miał być moją miłością do końca życia, nawet na moment by się nie zatroszczył o tych ludzi. Machnąłby tylko ręką i kazał im radzić sobie sam. Z jakiegoś powodu zacząłem dostrzegać coraz więcej różnic pomiędzy nim a Archerem. Może dlatego, że od dwóch dni jakimś dziwnym zrządzeniem losu, miałem znacznie więcej do czynienia z szeryfem niż w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

— Zaczekaj na mnie — odezwał się do mnie. — Karetka zaraz będzie. Proszę, zaczekaj — powtórzył i pobiegł do niewielkiego domku.

Oparłem się o drzewo i nagle poczułem, że coś ociera się o moje nogi. Spojrzałem w dół i dostrzegłem białego kota.

— Hej. — Schyliłem się i pogłaskałem go. Zamruczał głośno. Wziąłem go na ręce i przytuliłem do klatki piersiowej. — Jesteś jednym z kotów pani Hudson? — Cały czas mruczał kiedy go trzymałem i łasił do mnie.

— Jesteś dobrym człowiekiem, Josh.

Miałem wrażenie, że podskoczyłem znowu słysząc głos szeryfa.

— Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Ten kot nie do każdego podejdzie. Unika obcych, ale ty chyba jesteś wyjątkiem.

— Co z panem Hudsonem? — zapytałem, tym razem nie mając odwagi spojrzeć w oczy mężczyzny.

— Źle. Obawiam się, że to już nie potrwa długo. Muszę pogonić karetkę. — Podszedł do samochodu i sięgnął po radio, ale od razu je odłożył, kiedy usłyszał sygnał zbliżającej się karetki, która musiała przyjechać ze szpitala w Twin Falls. Wyszedł na ulicę i zaczął machać rękoma, by zwrócić na siebie uwagę kierowcy.

Karetka spłoszyła kota, który uciekł mi z rąk i wpadł do domu przez malutkie drzwiczki w ścianie. Żałowałem, że nie mogę mieć psa czy kota, ale w mojej sytuacji nie byłoby to odpowiedzialne. Nie mógłbym zabierać ich z miasta do miasta. Męczyć, kiedy powinny mieć stały dom. Poza tym w mojej sytuacji nie byłem niczego pewny. Nawet tego jak długo zachowam swoje życie, bo kiedy on mnie odnajdzie nie skończy się na jednym ciosie. Zabije mnie tak jak obiecał. To był człowiek, który nie poświeciłby się dla nikogo, a ja byłem jego własnością. Zabawką, która uciekła.

Odgoniłem ponure myśli, kiedy karetka zatrzymała się w pobliżu. Szeryf wskazał lekarzowi i sanitariuszom drogę, a potem poszedł za nimi oglądając się na mnie jakby bał się, że zniknę. Nie uciekłem, pozostałem i czekałem na dalsze wydarzenia, które szybko się potoczyły. Kilka minut później na noszach został wyniesiony schorowany, wydawałoby się maleńki przez swoją wyniszczającą chorobę mężczyzna, a jego żona z torebką w ręku pojawiła się zaraz za sanitariuszami.

Patrzyłem jak nosze z chorym są umieszczane w karetce, a potem któryś z mężczyzn coś powiedział do szeryfa, który skinął głową.

— Dziękuję, chłopcze — powiedziała do mnie pani Hudson. — To nie uratuje mu życia, ale da mu jeszcze chwilę czasu na pożegnanie ze mną bez bólu.

Przełknąłem tworzącą się w gardle gulę. Nie miałem pojęcia co mam powiedzieć, ale nie oczekiwała tego. Jej chuda dłoń uniosła się do mojego policzka, a ja starałem się nie wzdrygnąć. Nie lubiłem jak ktoś mnie dotykał, ale po raz kolejny powtórzyłem sobie w myślach, że ona nie jest w stanie mnie uderzyć.

— Jesteś wartościową osobą, chłopcze. Nie wiem co sprawia, że w twoich oczach jest smutek i strach, ale nie daj się temu zgnębić.

Co miałem jej powiedzieć? Nie mogłem wyznać, że zostałem już złamany, zniszczony i nie ma już z tego odwrotu. Miałem wrażenie, że i tak o tym wiedziała, ale jej zdaniem mogłem się z tego podnieść. Chciałbym tego bardzo, jednak to wymagałoby pomocy, a nie mogłem nikomu zaufać. Ktoś mógłby mnie zdradzić. To raz się zdarzyło.

— Pani Hudson, karetka już odjeżdża — wtrącił szeryf — zabiorę panią do szpitala — dodał, a potem zwrócił się do mnie: — Chciałem z tobą porozmawiać i cię zatrzymałem, ale na tę chwilę to dziękuję jest słowem, które chyba wyraża wszystko co planowałem ci powiedzieć. Wróć do domu i nie zgub mojego numeru. Cieszę się, że go użyłeś. — Jego głos był pełen ciepła, które wkradło się do mojej duszy przeciskając się jakimś cudem przez stworzony przeze mnie mur.

Kiwnąłem głową i poczekałem aż odjadą. Miałem nadzieję, że pani Hudson nie będzie musiała się jeszcze pożegnać z mężem, którego tak bardzo kochała. Przez małą chwilę pozazdrościłem jej tej miłości. To było złe i skarciłem się za to, bo nie powinienem tak czuć. Czasami niektórzy rodzili się po to, aby na swojej drodze nigdy nie spotkać tego prawdziwego uczucia. Dostawali tylko to co było fałszem, a wraz z tym przychodziły krzywdy i strach, i zwątpienie. Taką osobą byłem ja i nie wiem dlaczego musiałem cierpieć. Dawniej jedyne czego tak naprawdę chciałem to kochać i być kochanym.

On odebrał mi nawet to marzenie.


5 komentarzy:

  1. Łał od pierwszego rozdziału wiedziałam ze to będzie sztos i nie pomyliłam sie;) bardzo podoba mi sie to opowiadanie mam nadzieje ze będzie baaaardzo długie. Czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    cudnie, Josh tak wiele przeżył, wspaniale są przedstawione te wspomnienia, zaznał wiele bólu, cierpienia, upokorzenia, ale nasz szeryf to na pewno pomoże mu przezwyciężyć ten lęk jak i obroni....
    weny i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział. Czekam na następny.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    cudnie, Josh tak wiele przeżył w przeszłości, wspaniale przedstawiasz te wspomnienia, Josh zaznał wiele bólu, cierpienia i upokorzenia, ale Cammeton to na pewno pomoże mu przezwyciężyć te lęki jak i go obroni....
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, Josh tak wiele przeżył w życiu... ból, cierpienie, upokorzenie, ale na pewno Cameron pomoże na tyle, że Josh nie będzie się obawiać, będzie radosny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)