2023/06/11

W rytmie miłości - Rozdział 86

 

W mgnieniu oka dzień minął. Dla wszystkich był udany, ale wieczór zapowiadał się jeszcze wspanialej. Szczególnie dla Korna, który miał wielkie plany. Mogły one się nie udać i liczył się z tym. Warto jednak próbować. Pomógł Quinnowi i Martinowi w posprzątaniu stoiska. Martin kuśtykał o kuli, ochrzaniany przez swojego chłopaka, aby siedział i nic nie robił. Nie słuchał go,  przez to już pod sam wieczór zaczął narzekać na ból nogi.

— Będzie cię boleć jeszcze bardziej jeżeli nie siądziesz na dupie i nie poczekasz, aż skończymy. Potem zabiorę cię do domu.

— Zamierzam obejrzeć koncert i występy taneczne. Nigdzie nie jadę.

— Uparty kretyn — burknął Greenwood.

— Którego kochasz — odpowiedział Reynolds.

Owinął rękę, w której nie trzymał kuli wokół pasa Quinna i cmoknął go w policzek. Widząc to Korn ponownie zatęsknił za czymś. Raczej za kimś w swoim życiu. Przecież, nigdy nie potrzebował takiej osoby. Lubił się bawić ludźmi niezależnie od płci, podrywać ich, romansować i ciągnąć do łóżka, by następnego dnia ich porzucić. O czym wiedzieli, ale i tak potem obrywał, jakby ich oszukał. Skończył z tym, bo zapragnął czegoś innego.

Dzisiaj raz widział Micaha, ale chłopak nawet na moment nie podszedł do ich stoiska. Korn dałby rękę sobie uciąć za to, że Młody patrzył na niego, ale prawdopodobnie straciłby rękę.

— Nie rozmyślaj, tylko działaj — poradził mu Martin. — Najwyżej da ci dzisiaj kosza.

— Ja ci zaraz dam kosza, jak nie posadzisz czterech liter na krześle — powiedział nagląco Quinn do swojego chłopaka, po czym podsunął mu krzesło.

— Siedziałem pół dnia odbierając od ludzi kasę.

— Twój kuzyn jest tak uparty… — zwrócił się do Mahawana Greenwood, ale jego dalsza wypowiedź nie miała szans na ujawnienie się, bo zadzwonił jego telefon. — To mama.

Nie miał wyjścia, jak nie odbierze rodzicielka nie przestanie dzwonić. Od ostatniego nieudanego spotkania w domu, wciąż rzadko z nią rozmawiał, ale i tak częściej niż na początku roku. Starała się dzwonić, ale on ani razu nie pokusił się, by pierwszy to zrobić. Odszedł na bok, aby z nią porozmawiać. Tymczasem, jego chłopak usiadł na krześle z ulgą.

— To na pewno silne stłuczenie? — zapytał Korn. — Bo wyglądasz jakby cię cholernie bolało.

— Nie posmarowałem jej dzisiaj maścią. Spieszyliśmy się. To tylko silne stłuczenie, ale koleś prawie rozwalił mi kostkę. Lekarz powiedział, że mam ogromne szczęście.

Korn zerknął na zegarek. Musiał się przygotować do występu.

— Słuchaj, dacie sobie już radę? Ja muszę lecieć.

— Spoko. Któryś z chłopaków przyjdzie i zabierze grilla i resztę. Zobaczymy się później. Rób swoje i powodzenia.

Zanim jednak Korn odszedł wrócił Quinn z niepewną miną, po czym powiedział:

— Matka chce się jutro ze mną zobaczyć. Podobno ma coś ważnego do powiedzenia. Powiedziałem jej, że weekend spędzam z tobą, ale nalegała. Umówiłem się więc z nią w kawiarni. Tej niedaleko twojego mieszkania.

— Pójdziesz, wrócisz i będziemy się kochać przez resztę godzin — odpowiedział Martin, na co Thapakorn zaśmiał się.

— A wy ciągle zachowujecie się jakbyście mieli miesiąc miodowy. Lecę.

Zabrał jeszcze ze sobą colę z lodem w przenośnym kubku i udał się na trawnik koło stadionu, gdzie stała niewielka scena. Obok już gromadzili się ludzie, rozkładając koce i siadając na nich. Jeszcze było bardzo widno, więc z łatwością rozpoznawał znajome twarze, ale nie mógł wypatrzeć tej jednej jedynej. Westchnął.

— Dlaczego on ciągle przede mną ucieka?

 

*

 

Micah chciał obejrzeć koncert. Nawet wystąpić, bo uwielbiał śpiewać, ale wolał trzymać się od tego z daleka. Jednak coś go skusiło. Kiedy poszedł na plac, akurat trwały występy taneczne. Dziewczyna pokazywała coś w stylu, którego nie potrafił nazwać inaczej jak pokazem szaleństwa. Wyginała się, skakała,  potem kładła na deskach, by znów robić dziwne pozy. Niektóre wyglądały jakby były ściągnięte ze stron porno. Nie dla niego coś takiego. Poczekał jednak cierpliwie do końca,  potem dostrzegając kto występuje, usiadł po turecku przed sceną na trawie.

Oliver Grant i jego partner w tańcu Darren, ustawili się pośrodku sceny, chwycili za ręce i spojrzeli sobie w oczy. Po tym jak popłynęły pierwsze fragmenty podkładu muzycznego, pełnego pulsującej energii, z rockową nutą, zaczęli tańczyć. Z przyjemnością ich oglądał. To było takie inne od szaleńczych podrygów poprzedniczki. Wpatrzył się w nich urzeczony. Tańczyli niesamowicie. Choreografia jaką ułożyli pasowała do nich, do tego co chcieli pokazać.

Micah z łatwością odczytywał, że ich taniec opisywał dwie pierwotne siły, które można było odnaleźć w całym wszechświecie. Siły przeciwne sobie, ale uzupełniające się jak Yin i Yang. Przypominało mu to występ Jsana i Puppy’ego, na których filmy ze dwa razy trafił.

— To mój chłopak.

Micah spojrzał na tego, który wypowiedział te słowa. Znał z widzenia Gerarda Frosta, ale nigdy nie odważyłby się zamienić z nim słowa. Jeszcze kilka miesięcy temu ten człowiek, w życiu nie przyznałby się do tego, że związał się z innym chłopakiem. Nie patrzyłby, z taką miłością, na kogoś swojej płci. Tymczasem uwielbienie z jakim obserwował Olivera sprawiło, że gdzieś w głębi siebie Micha zapragnął czegoś takiego. Oczami wyobraźni zobaczył Korna. Odepchnął to jednak od razu. Zbliżenie się do kogoś, przywiązanie do tej osoby, kochanie kogoś oznacza stratę, więc wybrał bycie samemu. Nie miał nawet kolegów,  tym bardziej przyjaciół. Zbyt dobrze wiedział jak to jest stracić. Najpierw rodziców, potem rok za rokiem dziadków,  dwa lata temu stracił jedynego przyjaciela, który zmarł na białaczkę. Zbyt często doświadczając straty wybrał samotne życie. Owszem miał jeszcze wujka, ale i od niego oddzielił się w jakiś sposób. Wujek go rozumiał.

— Nie tylko twój chłopak — odezwała się dziewczyna siedząca obok Frosta. Z tego co Micah wiedział, miała na imię Dana. — Mój też tam tańczy. Dobrzy są, co nie?

Odpowiedź nie padła, bo pytanie jej nie wymagało, ale Micah w myślach jej odpowiedział, że są świetni. W dodatku, nie mieli za wiele czasu by przygotować tak dobrze dwuminutowy występ,  zrobili to genialnie. Później, już żadna z par i nikt z solistów nie wzbudził emocji Micaha. Kiedy występy taneczne się skończyły,  na scenę wniesiono instrumenty, wiedział, że rozpoczyna się druga część tego wieczoru. Zamierzał wstać, ale nogi jakby nagle nie chciały z nim współpracować. Nie, kiedy na scenę wyszedł Korn.

Micah widział jak chłopak z gitarą w ręce wchodzi po dwóch schodkach rozglądając się. Uchwycił ten idealny moment, kiedy go odnalazł i już nie odwrócił wzroku.

— Cholera, cholera, cholera — szepnął do siebie Micah, czując jak jego serce przyśpieszyło. Robiło tak za każdym razem, kiedy w pobliżu pojawiał się Mahawan.

— Cześć — przywitał się Korn z publicznością, siadając na krześle, przy mikrofonie. Drugi ustawił tak, aby było dobrze słychać gitarę. — Jestem Korn. Miło was tu widzieć — dodał, ale jego cudne oczy ponownie spoczęły na Micahu, jakby mówiły, że chce widzieć tylko jego. — Chciałbym zaśpiewać coś dla osoby, która niespodziewanie stała się bliska mojemu sercu.

Tym razem to intensywne spojrzenie wypalało dziurę w piersi Micaha. Miał też wrażenie, że ludzie patrzą na niego. Pewnie ci, którzy znali dobrze Korna, wiedzieli, że chłopak go podrywa z miernym skutkiem.

— Jest to piosenka, którą sam napisałem. Muzykę miałem już w głowie od dawna, ale nie mogłem nigdy odnaleźć do niej słów. Jakby ich wtedy jeszcze nie było. Dopiero, kiedy spotkałem tę osobę, którą mam na myśli, na którą patrzę już wiedziałem co chcę napisać.

O co mu, kurwa, chodzi? — pomyślał Micah, mając ochotę wpełznąć do mysiej dziury. Ewentualnie do jakiegoś kretowiska, jeżeli tu jest. Wszystko, byleby tu nie być. Niemniej ciekawość zwyciężyła chęć odejścia. Pierwsze akordy rozbrzmiały,  on poczuł dreszcze wspinające się po kręgosłupie. Potem głos Korna sprawił, że tylko wzmogły się.

Chłopak śpiewał spokojnie, melodyjnie o kimś, kogo nie spodziewał się spotkać. Nie wiedział, kiedy ten ktoś wszedł do jego serca. Nadal, nie mógł rozgryźć dlaczego to się stało, ale był pewny, że nie chce przed tym uciec. Śpiewał o przeznaczeniu, o tym, że nigdy nie szukał tej jednej jedynej osoby,  ono mu ją podarowało. O tym, że nie wiedział dlaczego ta osoba unika go i o tym, że przeprasza za to jaki był w przeszłości. O zmianie jaką przeszedł i o tym, że jego serce bije tylko dla chłopaka o pięknych oczach, który niespodziewanie wkradł się do jego serca.

Micah słuchał uważnie każdego słowa, które było wyznaniem miłości jaką czuje Korn. Jego serce biło już o wiele mocniej. Niepokój, że mógłby wszystko z taką łatwością odwzajemnić, coraz bardziej dochodził do głosu. W chwili, kiedy padły ostatnie słowa piosenki był gotów do ucieczki.

— Wiem, że w moim sercu jesteś ty — zaśpiewał Korn już bez towarzyszenia gitary.

Poszedł dzisiaj na całość i publicznie wyznał Micahowi co czuje. Może zrobił źle, może przeciwnie, ale inaczej nie miałby do tego okazji zważając na to z jaką wprawą chłopak go unika. Postawił wszystko na jedną szalę i w chwili, kiedy ten zerwał się z trawy i zaczął iść przed siebie, Mahawan przeraził się, że przegrał. Odłożył gitarę, wstał i nie zważając na to, że przewrócił mikrofon pobiegł za nim.

— Micah, zatrzymaj się, proszę — zawołał, ale ten tylko przyśpieszył kroku,  potem zaczął biec. — Zaczekaj! — krzyknął za nim Korn i biegł szybciej.

Obaj byli dobrzy w bieganiu, ale Korn był znacznie szybszy. W końcu wyminął chłopaka, by stanąć na jego drodze. Micah zatrzymał się.

— Czego chcesz? Po co to zrobiłeś?

— Inaczej byś mi nie pozwolił tego zrobić. Kocham cię.

Micah prychnął.

— I co z tego? Na co mi to? Nie zamierzam się z nikim wiązać. Poza tym wyjedziesz. Związek na odległość? Nie wierzę w to. Znając twoją reputację…

— Zmieniłem się, ale rozumiem, że się boisz…

— Ludzie nie zmieniają się ot tak — przerwał Kornowi pstrykając palcami przed twarzą chłopaka.

— To przysięgnij, że nic do mnie nie czujesz.

Mahawan podszedł bliżej do siedemnastolatka. Stali twarzą w twarz w takiej odległości, że wystarczyłby jeden ruch by mogli się dotknąć. Micah patrzył na niego buntowniczo, ale milczał. To dało Thapakornowi nadzieję. Objął chłopaka jedną ręką wokół pasa,  drugą położył na jego karku i pochylił się. Jego usta nakryły usta Micaha. Przesunęły się po nich ochoczo. Chłopak jednak nie zareagował. Korn oderwał się od jego warg i spojrzał mu głęboko w oczy, mówiąc:

— Przysięgnij, że nic do mnie nie czujesz? Że nie uciekasz dlatego, bo jednak twoje serce chce bić dla mnie.

— Cytowanie słów swojej piosenki jest głupie — wycedził Micah.

— Nadal unikasz odpowiedzi.

— Nie kocham cię — wyznał, ku załamaniu Korna, ale jakby usta i rozum go nie słuchały,  do głosu doszło jedynie serce, dodał: — Ale lubię cię.

Mahawan uśmiechnął się szeroko.

— Lubisz. Nie kochasz jeszcze, ale to może się stać.

Ucieszony ponownie złączył ich usta wpijając się w wargi Micaha tym razem nie zamierzając się odsunąć. Całował go uparcie, aż wyczuł moment, kiedy chłopak oddał pocałunek. Zrobił go niezgrabnie, nieumiejętnie, ale dla Korna, był to najwspanialszy pocałunek na świecie. Taki, który sprawia, że serce łomocze w piersi szaleńczo i ma się ochotę wzlecieć do chmur, tańczyć, śpiewać, żyć pełną piersią. Taki pocałunek, który daje siłę, zmazuje wszystko co złe, pozostawiając tylko te dobre chwile.

Micahowi kręciło się w głowie. Nienawidził tego uczucia, ale dzisiaj przyjmował je z przyjemnością. To był pierwszy pocałunek w jego życiu. Korn prowadził go w nim, uczył i dawał przyjemność. Trzymał go przy tym blisko swojego ciała i Micah nigdy wcześniej, tak bardzo, nie był świadomy swoich uczuć jak teraz. Lubił go. Lubił tak bardzo Korna Mahawana. Dlatego, przez chwilę pozwolił sobie na to by ich usta nieprzerwanie pieściły się wzajemnie. Chłopak ani razu nie pogłębił pocałunku, nie próbował na siłę wsunąć mu języka. Po prostu go całował,  on starał się za nim nadążyć.

Gdy Korn przerwał ich pocałunek by mogli złapać oddech, pochylił się do szyi Micaha i przycisnął do niej usta,  siedemnastolatkowi wydostało się głębokie westchnienie, po czym cofnął się. Nie na tyle, by oddalić się od Mahawana, bo nadal pozostawał w jego ramionach.

— Nie powinniśmy. Nie chcę. W końcu wyjedziesz.

— Nie możemy dać sobie po prostu kilku chwil bycia razem? Nie chcę niczego poza rozmową z tobą, randką i byciem przy tobie. Mamy jeszcze kilka tygodni.

Micah przymknął powieki. Nie chciał się przywiązać,  każdy dzień będzie do tego prowadził. Potem zakocha się,  chłopak wyjedzie. Tak bardzo chciał mu powiedzieć, że nie ma szans nawet na kilka dni czegoś co byłoby pomiędzy nimi.

— Wiem, że w moim sercu jesteś ty. Nie planowałem tego. Samo się stało i też się boję, tego co będzie potem — wyznał Thapakorn. — Czy ja jestem choćby w małej części twojego serca?

Jedyną odpowiedzią Micaha było to, że sam sięgnął do ust chłopaka, całując go, wciąż nieumiejętnie, ale z zapałem, jednocześnie nienawidząc tego, że tak szybko poddał się. Korn przycisnął go bardziej do swojego ciała, poznając odpowiedź, która dała mu nadzieję. Potem to siedemnastolatek przerwał pierwszy pocałunek, odsunął się od niego, ale zanim uciekł, potrzebując samotności, szepnął:

— Napisz do mnie na fejsie. Przyjmę cię do znajomych i pomyśl, gdzie pójdziemy na randkę. Na jedną. Na razie na nic więcej nie licz.

Korn jednak wiedział, że to nie skończy się na jednej randce. Nie, kiedy Micah całym sobą mówił, że także go chce. Przynajmniej przez chwilę będą mogli pomarzyć. To co będzie później, miało zdarzyć się za kilka tygodni. Do tego czasu coś wymyśli.

— W porządku. Jedna randka,  jutro pomyślimy.

— Muszę iść — wypalił nagle Micah, jakby wyczuwając, że Mahawan znowu chce go pocałować.

Tym razem Korn pozwolił mu odejść. Nie chciał go do niczego więcej zmuszać i zatrzymywać wbrew woli chłopaka. Uwięziony ptak nie był by szczęśliwy. Wolność zawsze była słodsza od niewoli. Miłość nie więziła. Obejrzał się tylko, by móc patrzeć na szybko odchodzącego chłopaka, który przez chwilę dotknął swoich ust.

— Dalibyście niezłe przedstawienie — powiedział podchodzący do kuzyna Martin — gdybyście się nie schowali za budynkiem szkoły.

— Ale ty wszystko widziałeś?

— Wiele widzę. Byłem niedaleko i nie sposób było nie zauważyć jak go całujesz. Czyli co? Jest na coś szansa?

— Szansa zawsze jest. Czy kiedykolwiek ty się poddałeś, jeżeli chodzi o Quinna?

Martin nie musiał odpowiadać. Nigdy się nie poddał. Po prostu czekał.

— Ale wiesz, że wy czasu nie macie. Chyba, że ty sprowadzisz się tutaj. On jest za młody i pewnie bez kasy, aby wyjechać.

— Uch, nie przypominaj mi o tym — zdenerwował się Korn i ruszył w stronę sceny, mając nadzieję, że nikt nie wziął jego gitary.

Nie chciał myśleć o tym, co będzie dalej niż jutro. To sprawiało, że w sercu czuł ból. Nie mógł zostać. Micah nie mógł wyjechać. Ale czy nie mogli przez chwilę udawać, że jeden dzień to wieczność,  kilka tygodni, to coś większego od wieczności. Dzisiaj chciał się cieszyć tym, że całował Micaha i czekać na ich jutrzejsze spotkanie. Może jedyne, może jedno z wielu, ale na ten moment chciał po prostu być szczęśliwy i wyczekiwać niecierpliwie kolejnego dnia. Co do reszty, to pomyśli o tym w przyszłości. Ze wszystkiego jest jakieś wyjście.

 

3 komentarze:

  1. Nigdy nie wiemy co przyniesie przyszłość. Możemy za to żyć teraźniejszością i wspominać przeszłość.
    Liczę na to że oboje będą się cieszyć z czasu spędzonego razem. Gdy przyjdzie czas rozstania będą wspominać je razem mimo że w innych miejscach.

    Ciekawy rozdział, Martina nic nie powstrzyma od zabawy z swoich chłopakiem. Nawet kontuzjowana noga. XD


    Pozdrawiam Serdecznie 💜
    Deia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    fantastycznie, mam nadzieję że Korn zostanie, ale wiemy już czemu Mihio nie szuka bliskich osób, nie chce się angażować... Korn dał niezwykły występ...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnownie, Korn zawalczyć i jest szansa, a może nie wyjedzie, alb tylko na krótko, a potem wróci ;) sle mamy też obraz dlaczego Miho tak unika właśnie taki relacji... dlaczego nie chce się angażować...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)