W mgnieniu oka dzień minął.
Dla wszystkich był udany, ale wieczór zapowiadał się jeszcze wspanialej.
Szczególnie dla Korna, który miał wielkie plany. Mogły one się nie udać i liczył
się z tym. Warto jednak próbować. Pomógł Quinnowi i Martinowi w posprzątaniu
stoiska. Martin kuśtykał o kuli, ochrzaniany przez swojego chłopaka, aby siedział
i nic nie robił. Nie słuchał go, przez to już pod sam wieczór zaczął
narzekać na ból nogi.
— Będzie cię boleć jeszcze bardziej jeżeli nie siądziesz na dupie i nie poczekasz, aż skończymy. Potem zabiorę cię do domu.
— Zamierzam obejrzeć
koncert i występy taneczne. Nigdzie nie jadę.
— Uparty kretyn — burknął
Greenwood.
— Którego kochasz —
odpowiedział Reynolds.
Owinął rękę, w której
nie trzymał kuli wokół pasa Quinna i cmoknął go w policzek. Widząc to
Korn ponownie zatęsknił za czymś. Raczej za kimś w swoim życiu. Przecież,
nigdy nie potrzebował takiej osoby. Lubił się bawić ludźmi niezależnie od płci,
podrywać ich, romansować i ciągnąć do łóżka, by następnego dnia ich
porzucić. O czym wiedzieli, ale i tak potem obrywał, jakby ich oszukał.
Skończył z tym, bo zapragnął czegoś innego.
Dzisiaj raz widział Micaha,
ale chłopak nawet na moment nie podszedł do ich stoiska. Korn dałby rękę sobie
uciąć za to, że Młody patrzył na niego, ale prawdopodobnie straciłby rękę.
— Nie rozmyślaj, tylko
działaj — poradził mu Martin. — Najwyżej da ci dzisiaj kosza.
— Ja ci zaraz dam kosza,
jak nie posadzisz czterech liter na krześle — powiedział nagląco Quinn do
swojego chłopaka, po czym podsunął mu krzesło.
— Siedziałem pół dnia odbierając
od ludzi kasę.
— Twój kuzyn jest tak
uparty… — zwrócił się do Mahawana Greenwood, ale jego dalsza wypowiedź nie
miała szans na ujawnienie się, bo zadzwonił jego telefon. — To mama.
Nie miał wyjścia, jak nie
odbierze rodzicielka nie przestanie dzwonić. Od ostatniego nieudanego spotkania
w domu, wciąż rzadko z nią rozmawiał, ale i tak częściej niż na
początku roku. Starała się dzwonić, ale on ani razu nie pokusił się, by
pierwszy to zrobić. Odszedł na bok, aby z nią porozmawiać. Tymczasem, jego
chłopak usiadł na krześle z ulgą.
— To na pewno silne
stłuczenie? — zapytał Korn. — Bo wyglądasz jakby cię cholernie bolało.
— Nie posmarowałem jej
dzisiaj maścią. Spieszyliśmy się. To tylko silne stłuczenie, ale koleś prawie
rozwalił mi kostkę. Lekarz powiedział, że mam ogromne szczęście.
Korn zerknął na zegarek.
Musiał się przygotować do występu.
— Słuchaj, dacie sobie już
radę? Ja muszę lecieć.
— Spoko. Któryś z chłopaków
przyjdzie i zabierze grilla i resztę. Zobaczymy się później. Rób
swoje i powodzenia.
Zanim jednak Korn odszedł
wrócił Quinn z niepewną miną, po czym powiedział:
— Matka chce się jutro
ze mną zobaczyć. Podobno ma coś ważnego do powiedzenia. Powiedziałem jej, że
weekend spędzam z tobą, ale nalegała. Umówiłem się więc z nią w kawiarni.
Tej niedaleko twojego mieszkania.
— Pójdziesz, wrócisz
i będziemy się kochać przez resztę godzin — odpowiedział Martin, na co
Thapakorn zaśmiał się.
— A wy ciągle zachowujecie
się jakbyście mieli miesiąc miodowy. Lecę.
Zabrał jeszcze ze sobą colę
z lodem w przenośnym kubku i udał się na trawnik koło stadionu,
gdzie stała niewielka scena. Obok już gromadzili się ludzie, rozkładając koce
i siadając na nich. Jeszcze było bardzo widno, więc z łatwością
rozpoznawał znajome twarze, ale nie mógł wypatrzeć tej jednej jedynej.
Westchnął.
— Dlaczego on ciągle przede
mną ucieka?
*
Micah chciał obejrzeć
koncert. Nawet wystąpić, bo uwielbiał śpiewać, ale wolał trzymać się od tego
z daleka. Jednak coś go skusiło. Kiedy poszedł na plac, akurat trwały
występy taneczne. Dziewczyna pokazywała coś w stylu, którego nie potrafił
nazwać inaczej jak pokazem szaleństwa. Wyginała się, skakała, potem
kładła na deskach, by znów robić dziwne pozy. Niektóre wyglądały jakby były
ściągnięte ze stron porno. Nie dla niego coś takiego. Poczekał jednak
cierpliwie do końca, potem dostrzegając kto występuje, usiadł po turecku
przed sceną na trawie.
Oliver Grant i jego
partner w tańcu Darren, ustawili się pośrodku sceny, chwycili za ręce
i spojrzeli sobie w oczy. Po tym jak popłynęły pierwsze fragmenty podkładu
muzycznego, pełnego pulsującej energii, z rockową nutą, zaczęli tańczyć. Z przyjemnością
ich oglądał. To było takie inne od szaleńczych podrygów poprzedniczki. Wpatrzył
się w nich urzeczony. Tańczyli niesamowicie. Choreografia jaką ułożyli
pasowała do nich, do tego co chcieli pokazać.
Micah z łatwością
odczytywał, że ich taniec opisywał dwie pierwotne siły, które można było
odnaleźć w całym wszechświecie. Siły przeciwne sobie, ale uzupełniające
się jak Yin i Yang. Przypominało mu to występ Jsana i Puppy’ego, na
których filmy ze dwa razy trafił.
— To mój chłopak.
Micah spojrzał na tego, który wypowiedział te słowa. Znał z widzenia Gerarda Frosta, ale nigdy nie odważyłby się zamienić z nim słowa. Jeszcze kilka miesięcy temu ten człowiek, w życiu nie przyznałby się do tego, że związał się z innym chłopakiem. Nie patrzyłby, z taką miłością, na kogoś swojej płci. Tymczasem uwielbienie z jakim obserwował Olivera sprawiło, że gdzieś w głębi siebie Micha zapragnął czegoś takiego. Oczami wyobraźni zobaczył Korna. Odepchnął to jednak od razu. Zbliżenie się do kogoś, przywiązanie do tej osoby, kochanie kogoś oznacza stratę, więc wybrał bycie samemu. Nie miał nawet kolegów, tym bardziej przyjaciół. Zbyt dobrze wiedział jak to jest stracić. Najpierw rodziców, potem rok za rokiem dziadków, dwa lata temu stracił jedynego przyjaciela, który zmarł na białaczkę. Zbyt często doświadczając straty wybrał samotne życie. Owszem miał jeszcze wujka, ale i od niego oddzielił się w jakiś sposób. Wujek go rozumiał.
— Nie tylko twój chłopak —
odezwała się dziewczyna siedząca obok Frosta. Z tego co Micah wiedział,
miała na imię Dana. — Mój też tam tańczy. Dobrzy są, co nie?
Odpowiedź nie padła, bo
pytanie jej nie wymagało, ale Micah w myślach jej odpowiedział, że są
świetni. W dodatku, nie mieli za wiele czasu by przygotować tak dobrze
dwuminutowy występ, zrobili to genialnie. Później, już żadna z par
i nikt z solistów nie wzbudził emocji Micaha. Kiedy występy taneczne
się skończyły, na scenę wniesiono instrumenty, wiedział, że rozpoczyna
się druga część tego wieczoru. Zamierzał wstać, ale nogi jakby nagle nie
chciały z nim współpracować. Nie, kiedy na scenę wyszedł Korn.
Micah widział jak chłopak
z gitarą w ręce wchodzi po dwóch schodkach rozglądając się. Uchwycił
ten idealny moment, kiedy go odnalazł i już nie odwrócił wzroku.
— Cholera, cholera,
cholera — szepnął do siebie Micah, czując jak jego serce przyśpieszyło. Robiło
tak za każdym razem, kiedy w pobliżu pojawiał się Mahawan.
— Cześć — przywitał się
Korn z publicznością, siadając na krześle, przy mikrofonie. Drugi ustawił
tak, aby było dobrze słychać gitarę. — Jestem Korn. Miło was tu widzieć —
dodał, ale jego cudne oczy ponownie spoczęły na Micahu, jakby mówiły, że chce
widzieć tylko jego. — Chciałbym zaśpiewać coś dla osoby, która niespodziewanie
stała się bliska mojemu sercu.
Tym razem to intensywne
spojrzenie wypalało dziurę w piersi Micaha. Miał też wrażenie, że ludzie
patrzą na niego. Pewnie ci, którzy znali dobrze Korna, wiedzieli, że chłopak go
podrywa z miernym skutkiem.
— Jest to piosenka, którą
sam napisałem. Muzykę miałem już w głowie od dawna, ale nie mogłem nigdy
odnaleźć do niej słów. Jakby ich wtedy jeszcze nie było. Dopiero, kiedy
spotkałem tę osobę, którą mam na myśli, na którą patrzę już wiedziałem co chcę
napisać.
O co mu, kurwa, chodzi? — pomyślał Micah, mając ochotę wpełznąć do mysiej dziury. Ewentualnie do jakiegoś kretowiska, jeżeli tu jest. Wszystko, byleby tu nie być. Niemniej ciekawość zwyciężyła chęć odejścia. Pierwsze akordy rozbrzmiały, on poczuł dreszcze wspinające się po kręgosłupie. Potem głos Korna sprawił, że tylko wzmogły się.
Chłopak śpiewał spokojnie, melodyjnie o kimś, kogo nie spodziewał się spotkać. Nie wiedział, kiedy ten ktoś wszedł do jego serca. Nadal, nie mógł rozgryźć dlaczego to się stało, ale był pewny, że nie chce przed tym uciec. Śpiewał o przeznaczeniu, o tym, że nigdy nie szukał tej jednej jedynej osoby, ono mu ją podarowało. O tym, że nie wiedział dlaczego ta osoba unika go i o tym, że przeprasza za to jaki był w przeszłości. O zmianie jaką przeszedł i o tym, że jego serce bije tylko dla chłopaka o pięknych oczach, który niespodziewanie wkradł się do jego serca.
Micah słuchał uważnie
każdego słowa, które było wyznaniem miłości jaką czuje Korn. Jego serce biło
już o wiele mocniej. Niepokój, że mógłby wszystko z taką łatwością
odwzajemnić, coraz bardziej dochodził do głosu. W chwili, kiedy padły ostatnie
słowa piosenki był gotów do ucieczki.
— Wiem, że w moim
sercu jesteś ty — zaśpiewał Korn już bez towarzyszenia gitary.
Poszedł dzisiaj na całość
i publicznie wyznał Micahowi co czuje. Może zrobił źle, może przeciwnie,
ale inaczej nie miałby do tego okazji zważając na to z jaką wprawą chłopak
go unika. Postawił wszystko na jedną szalę i w chwili, kiedy ten zerwał
się z trawy i zaczął iść przed siebie, Mahawan przeraził się, że
przegrał. Odłożył gitarę, wstał i nie zważając na to, że przewrócił
mikrofon pobiegł za nim.
— Micah, zatrzymaj się,
proszę — zawołał, ale ten tylko przyśpieszył kroku, potem zaczął biec. —
Zaczekaj! — krzyknął za nim Korn i biegł szybciej.
Obaj byli dobrzy w bieganiu,
ale Korn był znacznie szybszy. W końcu wyminął chłopaka, by stanąć na jego
drodze. Micah zatrzymał się.
— Czego chcesz? Po co to
zrobiłeś?
— Inaczej byś mi nie
pozwolił tego zrobić. Kocham cię.
Micah prychnął.
— I co z tego? Na
co mi to? Nie zamierzam się z nikim wiązać. Poza tym wyjedziesz. Związek
na odległość? Nie wierzę w to. Znając twoją reputację…
— Zmieniłem się, ale
rozumiem, że się boisz…
— Ludzie nie zmieniają się
ot tak — przerwał Kornowi pstrykając palcami przed twarzą chłopaka.
— To przysięgnij, że nic do
mnie nie czujesz.
Mahawan podszedł bliżej do
siedemnastolatka. Stali twarzą w twarz w takiej odległości, że
wystarczyłby jeden ruch by mogli się dotknąć. Micah patrzył na niego
buntowniczo, ale milczał. To dało Thapakornowi nadzieję. Objął chłopaka jedną
ręką wokół pasa, drugą położył na jego karku i pochylił się. Jego
usta nakryły usta Micaha. Przesunęły się po nich ochoczo. Chłopak jednak nie
zareagował. Korn oderwał się od jego warg i spojrzał mu głęboko w oczy,
mówiąc:
— Przysięgnij, że nic do
mnie nie czujesz? Że nie uciekasz dlatego, bo jednak twoje serce chce bić dla
mnie.
— Cytowanie słów swojej
piosenki jest głupie — wycedził Micah.
— Nadal unikasz odpowiedzi.
— Nie kocham cię — wyznał,
ku załamaniu Korna, ale jakby usta i rozum go nie słuchały, do głosu
doszło jedynie serce, dodał: — Ale lubię cię.
Mahawan uśmiechnął się
szeroko.
— Lubisz. Nie kochasz
jeszcze, ale to może się stać.
Ucieszony ponownie złączył ich usta wpijając się w wargi Micaha tym razem nie zamierzając się odsunąć. Całował go uparcie, aż wyczuł moment, kiedy chłopak oddał pocałunek. Zrobił go niezgrabnie, nieumiejętnie, ale dla Korna, był to najwspanialszy pocałunek na świecie. Taki, który sprawia, że serce łomocze w piersi szaleńczo i ma się ochotę wzlecieć do chmur, tańczyć, śpiewać, żyć pełną piersią. Taki pocałunek, który daje siłę, zmazuje wszystko co złe, pozostawiając tylko te dobre chwile.
Micahowi kręciło się
w głowie. Nienawidził tego uczucia, ale dzisiaj przyjmował je z przyjemnością.
To był pierwszy pocałunek w jego życiu. Korn prowadził go w nim,
uczył i dawał przyjemność. Trzymał go przy tym blisko swojego ciała
i Micah nigdy wcześniej, tak bardzo, nie był świadomy swoich uczuć jak
teraz. Lubił go. Lubił tak bardzo Korna Mahawana. Dlatego, przez chwilę
pozwolił sobie na to by ich usta nieprzerwanie pieściły się wzajemnie. Chłopak
ani razu nie pogłębił pocałunku, nie próbował na siłę wsunąć mu języka. Po
prostu go całował, on starał się za nim nadążyć.
Gdy Korn przerwał ich
pocałunek by mogli złapać oddech, pochylił się do szyi Micaha i przycisnął
do niej usta, siedemnastolatkowi wydostało się głębokie westchnienie, po
czym cofnął się. Nie na tyle, by oddalić się od Mahawana, bo nadal pozostawał
w jego ramionach.
— Nie powinniśmy. Nie chcę.
W końcu wyjedziesz.
— Nie możemy dać sobie po
prostu kilku chwil bycia razem? Nie chcę niczego poza rozmową z tobą,
randką i byciem przy tobie. Mamy jeszcze kilka tygodni.
Micah przymknął powieki.
Nie chciał się przywiązać, każdy dzień będzie do tego prowadził. Potem
zakocha się, chłopak wyjedzie. Tak bardzo chciał mu powiedzieć, że nie ma
szans nawet na kilka dni czegoś co byłoby pomiędzy nimi.
— Wiem, że w moim sercu jesteś ty. Nie planowałem tego. Samo się stało i też się boję, tego co będzie potem — wyznał Thapakorn. — Czy ja jestem choćby w małej części twojego serca?
Jedyną odpowiedzią Micaha
było to, że sam sięgnął do ust chłopaka, całując go, wciąż nieumiejętnie, ale
z zapałem, jednocześnie nienawidząc tego, że tak szybko poddał się. Korn
przycisnął go bardziej do swojego ciała, poznając odpowiedź, która dała mu
nadzieję. Potem to siedemnastolatek przerwał pierwszy pocałunek, odsunął się od
niego, ale zanim uciekł, potrzebując samotności, szepnął:
— Napisz do mnie na
fejsie. Przyjmę cię do znajomych i pomyśl, gdzie pójdziemy na randkę. Na
jedną. Na razie na nic więcej nie licz.
Korn jednak wiedział, że to
nie skończy się na jednej randce. Nie, kiedy Micah całym sobą mówił, że także
go chce. Przynajmniej przez chwilę będą mogli pomarzyć. To co będzie później,
miało zdarzyć się za kilka tygodni. Do tego czasu coś wymyśli.
— W porządku. Jedna randka,
jutro pomyślimy.
— Muszę iść — wypalił nagle
Micah, jakby wyczuwając, że Mahawan znowu chce go pocałować.
Tym razem Korn pozwolił mu odejść. Nie chciał go do niczego więcej zmuszać i zatrzymywać wbrew woli chłopaka. Uwięziony ptak nie był by szczęśliwy. Wolność zawsze była słodsza od niewoli. Miłość nie więziła. Obejrzał się tylko, by móc patrzeć na szybko odchodzącego chłopaka, który przez chwilę dotknął swoich ust.
— Dalibyście niezłe
przedstawienie — powiedział podchodzący do kuzyna Martin — gdybyście się nie
schowali za budynkiem szkoły.
— Ale ty wszystko
widziałeś?
— Wiele widzę. Byłem
niedaleko i nie sposób było nie zauważyć jak go całujesz. Czyli co? Jest
na coś szansa?
— Szansa zawsze jest. Czy
kiedykolwiek ty się poddałeś, jeżeli chodzi o Quinna?
Martin nie musiał
odpowiadać. Nigdy się nie poddał. Po prostu czekał.
— Ale wiesz, że wy czasu
nie macie. Chyba, że ty sprowadzisz się tutaj. On jest za młody i pewnie
bez kasy, aby wyjechać.
— Uch, nie przypominaj mi
o tym — zdenerwował się Korn i ruszył w stronę sceny, mając
nadzieję, że nikt nie wziął jego gitary.
Nie chciał myśleć o tym,
co będzie dalej niż jutro. To sprawiało, że w sercu czuł ból. Nie mógł
zostać. Micah nie mógł wyjechać. Ale czy nie mogli przez chwilę udawać, że jeden
dzień to wieczność, kilka tygodni, to coś większego od wieczności.
Dzisiaj chciał się cieszyć tym, że całował Micaha i czekać na ich
jutrzejsze spotkanie. Może jedyne, może jedno z wielu, ale na ten moment
chciał po prostu być szczęśliwy i wyczekiwać niecierpliwie kolejnego dnia.
Co do reszty, to pomyśli o tym w przyszłości. Ze wszystkiego jest
jakieś wyjście.
Nigdy nie wiemy co przyniesie przyszłość. Możemy za to żyć teraźniejszością i wspominać przeszłość.
OdpowiedzUsuńLiczę na to że oboje będą się cieszyć z czasu spędzonego razem. Gdy przyjdzie czas rozstania będą wspominać je razem mimo że w innych miejscach.
Ciekawy rozdział, Martina nic nie powstrzyma od zabawy z swoich chłopakiem. Nawet kontuzjowana noga. XD
Pozdrawiam Serdecznie 💜
Deia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, mam nadzieję że Korn zostanie, ale wiemy już czemu Mihio nie szuka bliskich osób, nie chce się angażować... Korn dał niezwykły występ...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnownie, Korn zawalczyć i jest szansa, a może nie wyjedzie, alb tylko na krótko, a potem wróci ;) sle mamy też obraz dlaczego Miho tak unika właśnie taki relacji... dlaczego nie chce się angażować...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia