Mama Ryana serdecznie uściskała Eliotta. Pachniała delikatnie kwiatowymi perfumami, jej uśmiech był pełen ciepła. Włosy miała krótkie, z ułożoną na lewą stronę grzywką. Ubrana w dżinsowe spodnie, czerwoną koszulkę i sandały, czuła się przy gościu komfortowo, Elliott przy niej także się tak poczuł.
— To jest mój mąż Jack —
przedstawiła ojczyma Ryana. — Obok niego stoi Max.
Z tego co Elliott wiedział, to Ryan miał dwóch przybranych braci, którzy byli synami jego ojczyma. Max miał czternaście lat. Chłopak od małego trenował sztuki walki i jeździł na różne mistrzostwa, w których miał bardzo dobre wyniki.
— Dylan, starszy brat Maxa — mówiła pani Whitener - Beltran — jest w internacie w szkole wojskowej. Wróci dopiero na wakacje. Tęsknimy za nim, ale idzie drogą, którą chce iść.
Potem Ryan przedstawił Rossowi swoją siostrę Molly, przyszłą aktorkę, bo marzenia i plany dziewczyny nie zmieniały się. Była także Lori z dziećmi. Najmłodsza dziewczynka miała rok i z ciekawością przyglądała się Elliottowi, który do niej pogaworzył.
Ryan trochę denerwował się tą wizytą. Wiedział, że będzie dobrze, ale lekki stres jednak mu towarzyszył. Wprost przeciwnie jego mamie i Jackowi. Oboje mieli już doświadczenie w poznawaniu drugich połówek swoich dzieci. Tych przelotnych i tych na stałe. Elliott należał do tej drugiej grupy osób, dlatego przygotowano kolację i zebrali się prawie wszyscy z rodziny Ryana. Poza mężem Lori, który nie mógł wziąć dzisiaj dnia wolnego w pracy, miał drugą zmianę.
— To jest Danny, czasami
mówimy na niego żelek, bo wciąż je uwielbia i Keira jego narzeczona. Oboje
studiują kierunki medyczne na drugim końcu kraju, niestety. Keira jest na
weterynarii, Danny jeszcze nie wie jaką wybrać specjalizację.
— Mam. Na pewno chcę
leczyć ludzi, tylko nie mogę się zdecydować na konkretną specjalizację.
— Ma na to jeszcze dużo
czasu — wtrąciła Keira. — Miło cię poznać, Elliocie — powiedziała podając
Rossowi dłoń.
— Tamtych dwóch typków
znasz — rzucił po chwili Ryan i wskazał na JD oraz jego męża.
— Ja ci zaraz dam typka dzieciaku — odezwał się JD. Dla niego o kilka lat młodszy Ryan zawsze będzie dzieciakiem. Później próbował wbić Ryanowi palec w bok.
Ryan uniknął dźgania
i zwrócił się do Caseya.
— Zabierz swojego męża, bo
mnie atakuje.
— Mężu do mnie. Cześć,
Elliocie. JD, wracamy do kuchni.
Po chwili McPherson wziął
męża za rękę i zaczął ciągnął go do kuchni, w której przygotowywali
posiłek. JD jeszcze spojrzał swoimi czarnymi oczami na Elliotta i szeroko
się uśmiechnął.
— Witaj w rodzinie.
Mów mi JD jak nie jesteśmy w szkole.
Tym samym chcąc, nie chcąc, przypomniał Elliottowi, że jest jego matematykiem. Chłopak i tak nie czuł się z tym komfortowo. Przyzwyczai się jednak.
— Dzisiaj obaj pomagają mi
w kuchni — rzuciła pani Whitener - Beltran. — Często to robią kiedy
jesteśmy wszyscy razem. Mamy tu bardzo wesoło o czym się przekonasz.
— Elliocie — przerwał mamie
Danny — zaproszony jesteś na mój ślub i wesele w sierpniu. Coś czuję,
że za rok możemy tańczyć na waszym weselu — dodał, spoglądając znacząco na
Ryana i jego partnera.
Ryan próbował kopnąć brata
w piszczel, ale ten odskoczył chroniąc tym samym nogę przed bólem. Tylko
roześmiał się i rzekł:
— Pamiętaj, że moje słowa
są zawsze prorocze.
— Zobaczymy za rok —
odpowiedział Ross.
Gdy zaskoczony tymi słowami Ryan spojrzał na niego, wzruszył jedynie ramionami. Czy miałby coś przeciw temu by spełniły się słowa Danny’ego? Raczej nie. Na pewno nie. Chociaż nigdy nie planował ślubu w tak młodym wieku. Po studiach to co innego. Ale też nigdy nie sądził, że spotka tak szybko swoją drugą połówkę. Wierzył już, że spotkali się z Ryanem w innym życiu i są sobie przeznaczeni.
Niedługo później został
porwany przez mamę Ryana i jego siostry oraz dzieci w wir opowieści
rodzinnych, gdy nadszedł czas by zasiąść przy stole Ross miał wrażenie,
jakby znał tych ludzi od zawsze. Może to była ta atmosfera, która tu panowała,
może ich serdeczność, ale dobrze mu z nimi było.
Najbardziej polubił mamę
Ryana i Molly. Sam za to stał się ulubieńcem najmłodszego członka rodziny.
Roczna Kaya co rusz wyciągała do niego ręce. Jej dwójka starszego rodzeństwa za
to dokazywała jak to dzieci. Chłopiec i dziewczynka mieli odpowiednio po
sześć i pięć lat. Lori także zdradziła tajemnicę, że z mężem starają
się o kolejne dziecko. Chcieli mieć dużą rodzinę.
— I to jest moja siostra,
która jeszcze mając szesnaście lat powtarzała, że w życiu nie wyjdzie za
mąż i nie będzie mieć dzieci — szepnął Ryan.
— Słyszałam co
powiedziałeś. Priorytety życiowe zmieniają się — odparła Lori.
— Jak tam przygotowania do
eventu? — zapytał Elliotta Casey podając mu miskę z ziemniakami.
— Wszystko gotowe. Stoiska już stoją, scenę na wieczorny koncert mają zbudować rano..
— Event? Co to takiego? —
zapytał Jack Beltran.
Elliott wyjaśnił mężczyźnie wszystko, także dodał, że pieniądze jakie zarobią poszczególne grupy sprzedając na stoiskach swoje prace, czy inne pomysły, zostaną przekazane na wybrany już szczytny cel. Z tego co wiedział wszystko już było załatwione i pani Moore ma szansę na operację i odzyskanie sprawności w ręce.
Rozmawiał z każdym
członkiem rodziny. Nawet z JD i Caseyem. Wiele razy zwracał się do
nich oficjalnie, oni mu wtedy tym bardziej nakazywali mówić do nich po
imieniu.
— Dobra, dobra,
przyzwyczaję się. Nie łatwo coś takiego zmienić.
— Chcesz jeszcze soku? —
zapytała Molly.
Ryan obserwował partnera
i jego interakcje z rodziną. Wyglądało na to, że chłopak czuje się
dobrze wśród nich. Nie przeszkadzało mu nawet to, że byli głośni, rozgadani. Na
początku, miał lekkie wątpliwości, czy rzucać Elliotta na głęboką wodę. Nawet
myślał, by poznać go wpierw z mamą i Jackiem, dopiero z czasem
z resztą rodziny. Na szczęście okazało się, że dobrze zrobił, jego
najbliżsi przyjęli Rossa jak swojego.
Po zakończeniu obiadu Elliott, Casey, Max oraz starsze dzieci Lori spędzili trochę czasu grając w różne gry. Zarówno na konsoli jak i w planszówki. Ryan oraz JD pomagali mamie zmywać. Kobieta trajkotała opowiadając o pracy, ale także o dzisiejszym wieczorze. Była szczęśliwa, że jej kolejny syn poznał kogoś właściwego.
— Kocham go. Chcę go za
syna. To ten jedyny prawda? Ten którego szukałeś?
— Tak, mamo. To on.
Spojrzał w stronę
Elliotta. Z miejsca gdzie stał w kuchni doskonale widział partnera.
Chłopak trzymał na rękach małą Kayę i kołysał ją. Dziewczynka bała się
obcych, do Rossa sama się garnęła.
— Chcę go. Ślubu z nim, w przyszłości dzieci.
Kobieta podążyła za
wzrokiem syna. Uśmiechnęła się i rzekła ze wzruszeniem, które było widoczne
na jej pokrytej zmarszczkami twarzy.
— Wierzę, że wam się uda. Bądź dla niego dobry. Mnie wasz tata zniszczył część życia, ale nie żałuję, bo mam was. Jednak nie zrób niczego co by zepsuło relacje pomiędzy wami. Na pewno się nie raz pokłócicie, ale szybko odnajdziecie do siebie drogę. To bardzo ważne. Nie bądź uparty, wiem, że taki potrafisz być.
— Wydaje mi się, mamo —
wtrącił JD — że on o tym wie. A jak nie, to kopa ode mnie dostanie.
Potem, gdy nadszedł już
moment wyjścia, mama Ryana objęła mocno Elliotta. Zaprosiła go ponownie do
nich, na drogę dała im kilka słoików zrobionych przez siebie przetworów.
— Jak tam? — dopytał Ryan,
kiedy szli już w stronę samochodu.
— Super. Z początku
czułem się jak na Rollercoasterze. Wiesz, nowe twarze, imiona, stres związany
z tym, by potem ich nie zapomnieć. Jednak z każdą upływającą minutą,
czułem się jak w domu. Jakby twoja rodzina była od zawsze moją —
przystanął. — Są bardzo ciepli, mili, dużo mówią i nie sposób czuć się
przy nich źle.
Ryan przyciągnął Elliotta do siebie, by go przytulić.
— Są twoją rodziną.
Pamiętaj o tym. Uwielbiają cię.
— No tak, podobno za rok
będą tańczyć na naszym weselu.
To był żart, ale Ryan
i Elliott poczuli się po tych słowach jakby to miała być prawda. Może tak
się stać, bo wszystko zależało od nich.
*
Następny dzień był dla
paczki przyjaciół zapełniony w całości. Klasa Elliotta przez ostatni
miesiąc przygotowywała się do tego by być gospodarzem dzisiejszego eventu.
Przygotowali wiele atrakcji, konkursów, także rzeczy które będą mogli
sprzedawać. Tobias wraz z koleżanką i dwoma kolegami z jego
klasy graficznej sprzedawali swój talent. Ludzie u nich zamawiali grafiki,
płacili za nie, oni je wykonywali. Czasami na poczekaniu, czasami
trzeba było przyjść po nią później. Obok sprzedawano portrety. W szkole mieli
bardzo uzdolnione plastycznie osoby, które potrafiły czynić cuda. Przy ich
stoiskach co chwilę gromadziły się kolejki.
Niedaleko, znajdowało się
miejsce, gdzie organizowano konkursy. Stoiskiem opiekowała się Dana z koleżankami.
Od tygodni przygotowywały zagadki, rebusy i inne zabawy. Oczywiście były
także drobne nagrody, ale trzeba było coś wpłacić za możliwość wzięcia udziału
w konkursie.
Chris sprzedawał swoje
ciasta z pomocą Quinna i Gerarda. Do południa zostały im już tylko
ciasteczka czekoladowe oraz babeczki.
— Tyle roboty, to
zniknęło w jedną chwilę — powiedział z zadowoleniem Nicholls.
— Bo to co robisz jest
pyszne. Kiedyś na pewno otworzysz cukiernię — rzucił Oliver.
Christopher rozmarzył się
o miejscu jakie chciał mieć. Pragnął, aby to było coś, gdzie ludzie będą
mogli przysiąść, odpocząć od codziennych problemów, nawet na chwilę
zapomnieć o nich. Chciał, aby jego ciasta wywoływały uśmiech na ich
twarzach i, aby potem wracali do cukierni. Nie tylko sami, ale z rodzinami,
czy przyjaciółmi.
— Patrz jak się rozmarzył —
rzucił Gerard.
— Nic dziwnego. On, Tobias
i Gabriel wiedzą co chcą robić w życiu. Do tego są razem, kochają się
— mówił Oliver.
Odgarnął z czoła przeszkadzające mu kosmyki. Dzisiaj trochę wiało, ale było już ciepło. Po raz kolejny gdy opuszczał rękę spojrzał na nadgarstek. Od dwóch tygodni miał już w pełni gotowe maskujące tatuaże. Kolorowe wzory plączące się wokół siebie niczym gałązki bluszczu skutecznie zasłaniały fizyczne ślady przeszłości. Wokół nich znajdowały się drobne kwiatki bądź symbole, z których każdy reprezentował osobę w jego życiu, która obecnie była mu bliska. Wśród nich był Elliott jako stokrotka, Tobias jako czterolistna koniczyna, czy kwiat w kształcie serca symbolizujący Gerarda. Kiedyś pewnie dołączy jeszcze obok tego, który symbolizował ciocię, inny kwiatek, kiedy Martha wyjdzie za mąż za Brendana Hamiltona. Ci dwoje, po kilku spotkaniach, związali się ze sobą. Uważali, że są już w tym wieku, w którym czekanie tylko wszystko utrudnia.
Gerard wziął rękę Olivera
w swoją. Pogłaskał misterny i kolorowy tatuaż. Szczególnie białą
lilię, ukochany kwiat mamy Oliego. Potem uniósł sobie jego rękę do ust i ucałował
w miejscu, gdzie były nie widoczne już blizny.
— Gabriel wykonał doskonałą
robotę.
— Dużo wtedy rozmawialiśmy. Opowiedział o sobie i o tym, że ma znów kontakt z rodzicami. Są jednak chorowici i planuje powrót do Denton na ich farmę. Nie teraz, ale w przyszłości. Tobias ma problem z tym, ale wiem, że on i Chris podążą za Lawrencem. Tam Tobias może mieć swoją farmę, Gabriel salon tatuażu, Chris cukiernię.
— Zamiast o mnie
plotkować — wtrącił Nichols — to zajmijcie się sprzedażą. Ja podjadę do domu po
jeszcze dwa ciasta. Miały być sprzedane w cukierni, ale na jutro coś
upiekę.
Szybko opuścił stoisko
i przechodząc pomiędzy innymi, zajrzał do Tobiasa powiedzieć, mu, że na
trochę znika. Odwiedził też Elliotta, także Martina oraz Quinna, którzy
w swoim stoisku sprzedawali smażone kiełbaski, także warzywa. Potem
udał się na parking do swojego samochodu. Dwa tygodnie temu miał urodziny
i dostał od wszystkich coś, czego nie spodziewał się. Każdy z jego
rodziny, rodziny Quinna i przyjaciół dołączył się do tego, by kupić mu
Chevrolet Corvette. Było to srebrne cudo o jakim cicho marzył. Miała
piętnaście lat, ale zachowywała się na drodze jakby została dopiero
wyprodukowana. Poprzedni właściciel, prywatnie kuzyn ojca Quinna bardzo o nią
dbał i chętnie odsprzedał kiedy usłyszał dla kogo jest.
Chris już nie musiał się
martwić oddawaniem komuś pieniędzy czy pożyczenie ich, by kupić coś swojego.
Najbliżsi znaleźli rozwiązanie jak mu pomóc,
w dodatku to co uskładał do tej pory mógł już przeznaczyć na swoją
przyszłość i spełnienie kolejnego marzenia.
Zanim wsiadł do corvetty,
odwrócił się jeszcze w stronę szkoły. Już niedługo opuści te mury. Potem
pójdzie do szkoły cukierniczej. Pewnie wyjedzie z Tobiasem i Gabrielem
do Denton i tam ułoży sobie życie. Nigdy jednak nie zapomni, jak bardzo
był tu szczęśliwy.
Kiedy on chwilę później
jechał do domu po ciasta, inni wciąż uwijali się na swoich stanowiskach. Jedni
zarabiali mniej, inni więcej, ale każdy grosz miał znaczenie. Elliott zrobił
sobie przerwę i podszedł do stanowiska Quinna by kupić coś do jedzenia.
Teraz pomagał im Korn. Kupił u niego dwie smażone kiełbaski i zapytał:
— Stresujesz się?
— Trochę. Mam plan na
wieczór i nie wiem czy wypali.
— Jeżeli czegoś mocno
pragniesz, otrzymasz to. Uwierz w siebie, Korn. Mnie się udało.
Potem zostawił chłopaka
samego, nie wiedząc jak bardzo podniósł na duchu Mahawana. Gdyby się odwrócił
zobaczyłby uśmiechającego się, w końcu, chłopaka, nie smutnego,
jakim był przez ostatni czas.
— Jeżeli nie spróbuję,
nigdy nie dowiem się co mogłoby być — szepnął do siebie Korn.
Dzisiejszy koncert zapowiadał się dla niego dość interesująco, tak jak taneczny występ dla Olivera, i wspólny czas dla Elliotta i Ryana.
Witam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za świetny rozdział. Rozpływam się.
Ciekawe jak się potoczy koncert.
Fajnie że rodzina ryana dobrze przyjęła eliotta do rodziny.
Ryan też już wpadł po uszy.
Co mnie jeszcze bardziej cieszy.
Pozdrawiam Serdecznie.
Dużo zdrówka, odpoczynku i dobrej herbatki.
Pozdrawiam Serdecznie
Deia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńbardzo ciepło Elliot został przyjęty, czuł się jak u siebie... Danny jasnowidz, może właśnie się spełni i będzie za rok ślub...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńbardzo ciepło Eliott przyjęty przez rodzinę Rayana poczuł się jak u siebie, jakby znał ich od zawsze... ślub miła wizja...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga