Marzec z pełną mocą
wkroczył do Adincton. Przybyły wraz z nim ciepłe i słoneczne dni oraz
soczysta zieleń. Ta, w tej części kraju, w większości nie zasypiała
do końca, kiedy nadchodziły zimowe miesiące. Bywało, że część traciła swój żywy
kolor zieleni, ustępując miejsca jej bledszym odpowiednikom lub brązowi.
Zależnie od tego jaka była to roślina, czy drzewo. Teraz zieleń pyszniła się na
liściach jakby wołając, że wiosna pojawi się już niedługo. Dzięki temu także
ludzie mieli o wiele lepszy nastrój, ciesząc się z pięknych dni.
Tylko jedna osoba miała gorszy humor. Thapakorn Mahawan inaczej wszystko sobie
wyobrażał. Tylko jego wyobrażenia rzeczywistość nie miały ze sobą nic
wspólnego.
Micah unikał go jak ognia.
On się dwoił i troił by mieć z chłopakiem nawet najmniejszy kontakt.
Mimo to, kiedy jedna osoba tego nie chciała, nie za wiele można było zrobić. Powoli
miał dość ścigania go. Nawet nie zamierzał ponowić zaproszenia by wspólnie
wystąpili na jutrzejszym evencie. Pragnął zaśpiewać wraz z Micahem, jak
kilka tygodni temu w Protectorze, ale wiedział już, że to się nie uda. Nie
liczył już także na to, że zdobędzie jego serce. Czasami mu się wydawało, że
może powinien wrócić do dawnego siebie. Przynajmniej nie czułby tego, co
ściskało boleśnie jego pierś i czasami odbierało oddech. O wiele lepiej
wtedy było.
On i jego kuzyn
ostatnio doskonale rozumieli się jeżeli chodziło o uczucia. Z tym, że ich
problemy nieco różniły się. On nie miał szans na choćby jedną randkę z Micahem.
Martin miał za to duże szanse na to, aby Quinn mu wybaczył. Greenwood wciąż był
uparty, ale Korn dobrze znał tego chłopaka i dostrzegał momenty, kiedy
Quinn patrzył przychylniej na jego kuzyna.
Za to on, w pięknych
oczach Micaha, nie wyłapał nawet nuty tego, że coś mogłoby się zmienić. Tamta
noc w pokoju siedemnastolatka i ich wspólny ranek pozostaną tylko
wspomnieniem. Nic już nie miało się powtórzyć. W dodatku chciałby się go
pozbyć, bo to tak długo mu nieznane uczucie ucisku w piersi, nie było
przyjemne.
Powinienem dać sobie spokój
— pomyślał, wraz z tym zrobiło mu się przykro. Z drugiej strony może
dobrze się dzieje. Niedługo wróci do Bangkoku, po tym związku czy relacji
romantycznej i tak pozostałyby zgliszcza. Miłość na odległość nie miała
szans. Nie wierzył w nią. Niech więc tylko on cierpi, nie także
i Micah. Żałował tylko, że chłopak nie dał mu nawet jednej, malutkiej
szansy.
Snuł się bez celu po
szkolnych, pustych korytarzach. Dzisiaj odbywały się zawody sportowe, potem
miał zostać rozegrany mecz piłki nożnej. Ich drużyna miała walczyć o wejście
do półfinałów zawodów szkolnych. Marzyli o pucharze, którego tak długo nie
udało im się zdobyć. Korna nic jednak nie interesowało. Lubił sport, ale
dzisiaj nie czuł się na siłach by cokolwiek robić.
— Ktoś ci umarł?
Zatrzymał się i poprawił
spadający mu z ramienia pasek od torby. Odwrócił się w stronę, od
której dochodził głos Quinna.
— Ja czuję się jakbym
umierał — odpowiedział szczerze.
— Znów nie odpisuje?
Kuzyn jego zdradzieckiego
chłopaka zawsze był wesoły, bardzo wkurzający i lubiący go drażnić.
Dzisiaj jednak wyglądał wyjątkowo źle. Smutek na jego twarzy, widoczny nawet
w sposobie poruszania się, nie był tym co Quinn chciał oglądać. Wolał go
takim, jakim Korn był dawniej.
— Wyrzucił mnie ze
znajomych. W końcu odkryłem jakie ma konto. Przyjął mnie do znajomych po dwóch
tygodniach, od czasu jak wysłałem zaproszenie. Trochę pisaliśmy do siebie.
Bardziej ja niż on. Wczoraj tak po prostu usunął mnie ze znajomych.
— Może to twoja karma? Iluż
osobom sam tak zrobiłeś?
Szli dalej w stronę
schodów, ich głosy odbijały się cichym echem od murów szkolnych.
— To nie do końca to samo.
Zawsze stawiałem sprawę jasno. Wiedzieli o co mi chodzi. Nikomu nie
dawałem nadziei…
— Czuli ją jak tylko
zabierałeś kogoś na randkę. Micah także nie dał ci nadziei — dodał Greenwood. —
Ty sobie jej narobiłeś. Może warto tego nie robić, kiedy jedynie ktoś ci się
podoba, ta osoba nie odpowiada na zainteresowanie.
W jakiś swój pokrętny
sposób Korn o tym wiedział, ale nie chciał tego słuchać.
— Zejdźmy ze mnie. Kiedy
dasz drugą szansę Martinowi? Snuje się po domu jak duch.
— Nigdy jej nie stracił.
Niech trochę jeszcze powalczy, aby na zawsze zapamiętał co zrobił.
— Walczy od tygodni —
przypomniał Thapakorn.
Skierowali się w stronę
wyjścia ze szkoły. Jeżeli któryś z nauczycieli przyłapałby ich, że się tu
plączą, zamiast być na szkolnym stadionie, dostaliby ochrzan lub co gorsze
zostaliby wciągnięci do jakichś zawodów.
— Nie ma ze mną tak
łatwo, że przeprosi, zrobi słodkie oczka i mu wybaczę. Całował się z innym
w czasie, kiedy był już ze mną. Nie ważne dlaczego to zrobił. Ważne, że
w ogóle wpadł na taki pomysł. A co by było jakby go poniosło i posunąłby
się dalej? Nie był trzeźwy. Wtedy się raczej nie myśli rozsądnie.
— Czyli ostateczny wynik
będzie taki, że mu wybaczysz?
— Już mu wybaczyłem.
Jakby nie mógł tego zrobić,
kiedy co dnia i nocy tęsknił za nim. Karząc Martina ukarał i siebie,
ale czuł, że tak musi być. Jeżeli mają być razem, to nie może już się powtórzyć
tamta sytuacja. Wciąż ją widział oczami wyobraźni. Wciąż bolało. Dlatego starał
się być twardy, by znów nie musieć tego przeżywać. Każdemu lekcja się przyda.
Dwa dni temu prawie złamał swoje postanowienie, kiedy obudził się, wyszedł na
balkon, na trawniku zobaczył ogromne serce, którego kontury stworzono
z płatków czerwonych róż. Wiedział, że Martin go kocha. Okazywał to ciągle
różnymi gestami. Zostawiał liściki z wyrazami miłości i przeprosinami
w jego szafce szkolnej, to wciąż kupował mu ulubiony sok, który już czekał
na niego na stołówce. Na lekcjach podrzucał mu karteczki z wyrysowanymi
sercami. Nawet nauczyciele na to już nie reagowali, jakby także współczuli
Reynoldsowi. Może poza panią od angielskiego. Tej to zawsze wszystko nie
pasowało. Dlatego jedynie na jej lekcjach nie działo się nic, co sprawiało, że
serce Quinna miękło.
*
Martin przygotowywał się do
ważnego meczu. Chętnie wziąłby udział w innych zawodach sportowych.
Niemniej trener zakazał tego drużynie. Mieli skupić się tylko na meczu i oszczędzać
na niego siły. Niedługo miał się odbyć wyścig par. Dwie osoby miały zostać
związane ze sobą, zarówno nogi jak i ręce, potem wystartować w wyścigu,
którego ukończenie wiązałoby się ze zgodną współpracą dwójki osób. Mógłby
wystartować z Quinnem. Tak to mógł teraz tylko stać i rozglądać się
po ludziach, ale nigdzie nie mógł chłopaka wypatrzeć.
Wystarczyłoby mu tylko to,
że zobaczyłby Quinna i już czułby się lepiej. Ten nawet nie musiałby na
niego spojrzeć. Greenwood mógłby nawet udawać, że Martin nie istnieje, ale
i tak Reynolds pielęgnowałby te chwile. Dla kogoś, kto bardzo tęskni za
osobą, którą kocha, nawet takie epizody były mile widziane. Wprawdzie, wolałby,
aby pomiędzy nimi się ułożyło. Mimo to rozumiał już swojego chłopaka i nigdy
w życiu nie chciał przeżywać powtórki. W dodatku myśl, że Quinn zerwałby
z nim była straszna.
— Trener woła na pogaduchy
— zagadał do niego Gerard.
Martin odwrócił się w stronę
przyjaciela. Znowu było pomiędzy nimi dobrze. Bez niego nie wiedziałby jak
przetrwałby ostatnie tygodnie. W końcu, zdobył się na rozmowę z Gerardem,
wyjaśnili sobie wszystko i cieszył się, że odzyskał brata. Bo tym dla
niego ten chłopak był. Po cichu mu jednak zazdrościł tego, że związek Frosta
kwitł na całego, jego utknął w martwym punkcie. Oliver miał ostatnio
mniej czasu dla Gerarda, bo dużo wolnych chwil spędzał z Darrenem na
dopracowywaniu jutrzejszego występu, który miał być atrakcją jak występy
muzyczne, mimo to miłość rosła.
— Oliver przyjdzie na mecz?
— Tak, akurat skończy
trening. Po meczu on, ja, Darren i Dana idziemy na pizzę. Taka podwójna
randka.
Często wychodzili we
czwórkę. Pomiędzy Daną, Darrenem działo się dużo. Miłość kwitła w powietrzu.
Martin doskonale wiedział co ta dwójka czuje. Jego uczucia do Quinna rozbudziły
się jeszcze bardziej. Nie sądził, że to jest możliwe, bo wydawało mu się, że
już kocha go do granic możliwości. Teraz wiedział, że tych granic nie ma, bo
uczucie może rosnąć bez końca.
Uśmiechnął się, kiedy
w końcu zauważył swojego chłopaka. Miał nadzieję, że przerwa, której
zażądał Quinn w końcu dobiegnie końca. Przerwa jednak lepsza była niż
zerwanie.
— Pogapisz się na niego
potem. Teraz chodź, bo nam trener nogi z dupy powyrywa.
Gerard złapał przyjaciela
za koszulkę i pociągnął w stronę szatni. Przewrócił jeszcze oczami na
tak beznadziejnie zakochanego Martina. Poniekąd go jednak rozumiał. Także kocha
i to mocno. Z tą różnicą, że nie musi już tęsknić za swoją połówką serca.
Za to Martin umierał z tęsknoty. Frost i ich paczka mieli nadzieję,
że w końcu to się skończy.
*
Mahawan wskazał Quinnowi
ławkę na której mogli usiąść. Nie dane mu było jednak do niej dotrzeć, bo na
jego drodze stanęła nauczycielka wychowania fizycznego. Młoda, energiczna
kobieta wycelowała w niego palec i oznajmiła:
— Porywam cię. Będziesz
biegł.
— Że co?
— Jeden chłopak
skręcił kostkę. Na równej drodze, rozumiesz? Także potrzebujemy zawodnika.
Nadajesz się. Dobrze biegasz. Nie ma odmowy. Każdy kto bierze udział, dostanie
dobrą ocenę ze sprawowania. Kto odmówi na rzuconą prośbę nauczyciela, dostanie
niepochlebną uwagę ze sprawowania. Leć przebrać się w strój sportowy
i wracaj. Będziesz biegł w parze.
Korn mógł tylko westchnąć. Nie chciał otrzymać złej uwagi ze sprawowania. Nie miał wyjścia i oddawszy swoje rzeczy Quinnowi, wrócił do szkoły. W swojej szafce zawsze trzymał dodatkowy strój sportowy. Koszulka i spodenki oraz buty. Przebrał się szybko w toalecie i wrócił na boisko. Odnalazł nauczycielkę ta, powiedziała mu o co chodzi w tym biegu.
— Przede wszystkim chodzi
o dobrą zabawę i odprężenie przed czekającymi was w przyszłym
tygodniu testami — mówiła kończąc.
O testach nie chciał nawet
myśleć. Będzie tego nawał. Jeżeli jego głowa wtedy nie wybuchnie, to uzna ten
stan za sukces.
— W takim razie gdzie moja
para? — zapytał.
— O tam.
Korn spojrzał w miejsce,
które wskazała wuefistka i zaczął rozważać, czy nie lepsza by była zła
uwaga ze sprawowania niż ta dobra. Kobieta jednak popchnęła go do jego pary,
więc nim zorientował się, powiedział:
— Hej, chyba jesteś moją
parą.
Micah przerwał rozgrzewkę
kiedy usłyszał ten głos. Zbyt znajomy, zbyt głęboki i zbyt miły dla jego
ucha oraz głupiego serca. Spojrzał na chłopaka, którego unikał jak ognia. Tak
się starał, aby się nie sparzyć, tu ogień sam przylazł. Nawet wyrzucił
Korna ze znajomych na Facebooku. Zawsze uważał takie zachowanie za głupie,
sam tak zrobił. Po co go w ogóle wcześniej przyjął, nie miał
pojęcia. To był odruch. Wczoraj potrzebował bardzo dużo silnej woli, aby go
usunąć. Nie chciał już oglądać jego zdjęć. Czytać komentarzy od ludzi, którzy
ciągle zapraszali Korna na spotkania, randki, czy choćby na sok. Dodatkowo
zdjęcia Korna miały tyle tych cholernych serduszek. Złapał się też na tym, że
wpatruje się w jego oczy.
Mahawan miał nieziemsko piękne oczy. Odkrył to wczoraj. Pragnął się w nie wpatrywać. W te najpiękniejsze na świecie oczy, które na żywo okazywały się być fenomenalne. Jemu zawsze mówiono, że ma zniewalające oczy, otoczone kaskadą czarnych, gęstych i długich rzęs. To jednak nic w porównaniu z oczami Korna. Były cudowne. Były jak huragan na oceanie. Chmurne, nieprzejednane i w dodatku jak patrzyły na niego, to serce chciało go zabić.
— Rozciągnij się
i rozgrzej. Nikt nie chce, abyś podczas biegu dorobił się kontuzji —
odparł chłodno Micah. To tylko bieg, da radę.
— Pokażesz mi jak?
Micah doskonale wiedział,
że chłopak kłamie. Korn był znacznie lepszy w sporcie od niego. Nieraz
widział jak biega na lekcji, kiedy te odbywały się już ostatnio tu na
stadionie. Nie, żeby podglądał go czy cokolwiek. Po prostu zdarzyło mu się
popatrzeć, kiedy tędy przechodził.
Unikając jego spojrzeń,
postanowił udawać, że uczy tego cymbała. Inaczej ten byłby gotów nie rozgrzać
mięśni i coś mógłby sobie zrobić.
Kilka minut później byli
już gotowi. Stanęli do siebie bokiem, ich nogi zostały związane razem,
później ręce. Dla Micaha nie było to komfortowe, ale Korn czuł się jakby
właśnie wygrał ważną nagrodę. Chwycił siedemnastolatka za rękę, ten
próbował od razu uwolnić dłoń.
— Jeżeli będziemy się
trzymać za ręce, to będzie nam łatwiej. Mamy teraz trzy nogi, bo nasze dwie
muszą współpracować jak jedna, i musimy się jakoś zgrać, aby dojść do
mety.
— Wykorzystujesz sytuację,
aby mnie trzymać za rękę.
— To też.
Micah tylko przewrócił
oczami, ale już nie zabierał dłoni. Tyle mógł wytrzymać. To tylko sto metrów.
Potem się od niego uwolni.
— Dlaczego mnie wywaliłeś
z fejsa i czemu mnie unikasz?
— A dlaczego miałbym tego
nie robić? Już powiedziałem, że nie zamierzam być jedną z twoich ofiar.
— Nie jesteś. Inaczej bym
tyle…
— Skup się, bo zaraz będzie
start.
Korn już nic nie
powiedział, ale jak jeszcze kilkanaście minut temu chciał się poddać, tak teraz
zamierzał jeszcze raz zawalczyć. W jego głowie nawet narodził się plan, tylko
musiał się upewnić, że Micah pojawi się na jutrzejszym koncercie.
Wystartowali z lekkim
opóźnieniem, ale na szczęście nie mieli z biegiem tak dużych problemów jak
inni. Nie śpieszyli się. Tu najważniejsze było zgranie kroków. Bez tego już
leżeliby jak para obok. Korn nadawał tempo, Micah dostosował się. Palce
ich dłoni mocno ze sobą spletli. Mahawan już nie chciałby puścić dłoni
chłopaka, ale w końcu zostaną rozwiązani. Na razie, po prostu cieszył się
chwilą. Ta jednak szybko umknęła, kiedy przez głupie myśli zdekoncentrował się
i potknął. Ich nogi zaplątały się o siebie i po chwili Korn
leżał na trawie, Micah na nim górną połową ciała.
Ich twarze znalazły się
bardzo blisko. Oczy wpatrywały jedne w drugie. Micah przełknął tworzącą
się w gardle gulę. Czuł jak mu jest gorąco i to nie z powodu
biegu, którego nie ukończyli. Już komuś wiwatowano.
— To chyba nie nam — rzucił
Korn.
Micah uniósł głowę, aby się
rozejrzeć.
— Nam tylko robią zdjęcia —
powiedział bezwiednie.
Zadowolony z ich
sytuacji Mahawan, uniósł wolną rękę i położył ją na głowie chłopaka, by
zmusić go, aby ten znów na niego spojrzał. Kiedy tak się stało, po prostu
zapytał:
— Dlaczego mnie nie lubisz?
Na to pytanie nie zdołał
uzyskać odpowiedzi. Ktoś do nich podszedł, zaczął ich rozwiązywać, zadawać
pytania, czy nic im się nie stało. Potem Micah zniknął, jakby rozmył się
w powietrzu. Nie odnalazł go nawet później, w czasie meczu szczególnie się
rozglądał.
— Uważaj, abyś nie skręcił
sobie karku, tak kręcisz tą głową — ostrzegł go Quinn.
Oni, razem z ich
paczką, za wyjątkiem tych osób, które właśnie biegały po boisku za piłką,
siedzieli na trybunach skąd mieli doskonały widok na mecz. Greenwood
szczególnie mocno kibicował, kiedy piłkę przejmował Martin. Przeciwnicy
niestety nie raz mu ją odebrali, więc psioczył na nich ile się dało.
— Widzisz gdzieś go?
Quinn nie musiał pytać
o kogo chodzi.
— Nie widzę.
— On widzi tylko Martina — wtrąciła Dana, potem wstała i zaczęła wrzeszczeć, kiedy ich drużyna przejęła piłkę i właśnie biegła w stronę bramki przeciwnika. — Dawajcie gola! Strzelaj, Nicholls! Do boju chłopaki!
Potem krzyknęła tak głośno,
że znajdujący się obok niej Darren miał ochotę zatkać sobie uszy.
— Ona tak zawsze? — zapytał
Olivera.
— Zawsze.
Christopher strzelił
pierwszego gola, część trybun, gdzie znajdowały się osoby z ich
liceum oszalała z radości. Tylko Korn siedział cicho i do jego
jutrzejszego planu dołożył chęć poznania odpowiedzi na swoje dzisiejsze
pytanie. Zaraz jednak i jego myśli zostały oderwane od Micaha, kiedy
dostrzegł leżącego na boisku Martina. Chłopak trzymał się za nogę, ból na
jego twarzy wskazywał jak cierpi. Quinn wystrzelił jak z procy z ławki,
nie rozumiejąc, że nie może i tak wejść na boisko. Może właśnie stanie się
coś dobrego — pomyślał Mahawan i uśmiechnął się.
Czemu ty ich tak krzywdzisz XD.
OdpowiedzUsuńOby to nie było nic poważnego i Martin jednak nie wylądował w gipsie z złamaną nogą.
Kurcze tak mi zależy by jednak Kornowi się udało.
Teraz trzeba czekać.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudownie, jednak widać też że i Michan'owi w pewien sposób zależy na Kornie... w pewien sposób żałuję że przypadkiem nie słyszał tej rozmowy Quinna z Kornem... a jak nauczycielka powiedziała że będzie biegł w parze to pomyślałam właśnie że Korn z Michan'em będzie w parze...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka, hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudo, cudo... Korn cierpi, ale i widać, że nie jest jednak obojętny Michan'owi, tylko ten boi się sparzyć... ale dostał szanse na chwilę sam na sam ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga