2023/05/21

W rytmie miłości - Rozdział 83

 

Marzec z pełną mocą wkroczył do Adincton. Przybyły wraz z nim ciepłe i słoneczne dni oraz soczysta zieleń. Ta, w tej części kraju, w większości nie zasypiała do końca, kiedy nadchodziły zimowe miesiące. Bywało, że część traciła swój żywy kolor zieleni, ustępując miejsca jej bledszym odpowiednikom lub brązowi. Zależnie od tego jaka była to roślina, czy drzewo. Teraz zieleń pyszniła się na liściach jakby wołając, że wiosna pojawi się już niedługo. Dzięki temu także ludzie mieli o wiele lepszy nastrój, ciesząc się z pięknych dni. Tylko jedna osoba miała gorszy humor. Thapakorn Mahawan inaczej wszystko sobie wyobrażał. Tylko jego wyobrażenia  rzeczywistość nie miały ze sobą nic wspólnego.

Micah unikał go jak ognia. On się dwoił i troił by mieć z chłopakiem nawet najmniejszy kontakt. Mimo to, kiedy jedna osoba tego nie chciała, nie za wiele można było zrobić. Powoli miał dość ścigania go. Nawet nie zamierzał ponowić zaproszenia by wspólnie wystąpili na jutrzejszym evencie. Pragnął zaśpiewać wraz z Micahem, jak kilka tygodni temu w Protectorze, ale wiedział już, że to się nie uda. Nie liczył już także na to, że zdobędzie jego serce. Czasami mu się wydawało, że może powinien wrócić do dawnego siebie. Przynajmniej nie czułby tego, co ściskało boleśnie jego pierś i czasami odbierało oddech. O wiele lepiej wtedy było.

On i jego kuzyn ostatnio doskonale rozumieli się jeżeli chodziło o uczucia. Z tym, że ich problemy nieco różniły się. On nie miał szans na choćby jedną randkę z Micahem. Martin miał za to duże szanse na to, aby Quinn mu wybaczył. Greenwood wciąż był uparty, ale Korn dobrze znał tego chłopaka i dostrzegał momenty, kiedy Quinn patrzył przychylniej na jego kuzyna.

Za to on, w pięknych oczach Micaha, nie wyłapał nawet nuty tego, że coś mogłoby się zmienić. Tamta noc w pokoju siedemnastolatka i ich wspólny ranek pozostaną tylko wspomnieniem. Nic już nie miało się powtórzyć. W dodatku chciałby się go pozbyć, bo to tak długo mu nieznane uczucie ucisku w piersi, nie było przyjemne.

Powinienem dać sobie spokój — pomyślał,  wraz z tym zrobiło mu się przykro. Z drugiej strony może dobrze się dzieje. Niedługo wróci do Bangkoku,  po tym związku czy relacji romantycznej i tak pozostałyby zgliszcza. Miłość na odległość nie miała szans. Nie wierzył w nią. Niech więc tylko on cierpi,  nie także i Micah. Żałował tylko, że chłopak nie dał mu nawet jednej, malutkiej szansy.

Snuł się bez celu po szkolnych, pustych korytarzach. Dzisiaj odbywały się zawody sportowe,  potem miał zostać rozegrany mecz piłki nożnej. Ich drużyna miała walczyć o wejście do półfinałów zawodów szkolnych. Marzyli o pucharze, którego tak długo nie udało im się zdobyć. Korna nic jednak nie interesowało. Lubił sport, ale dzisiaj nie czuł się na siłach by cokolwiek robić.

— Ktoś ci umarł?

Zatrzymał się i poprawił spadający mu z ramienia pasek od torby. Odwrócił się w stronę, od której dochodził głos Quinna.

— Ja czuję się jakbym umierał — odpowiedział szczerze.

— Znów nie odpisuje?

Kuzyn jego zdradzieckiego chłopaka zawsze był wesoły, bardzo wkurzający i lubiący go drażnić. Dzisiaj jednak wyglądał wyjątkowo źle. Smutek na jego twarzy, widoczny nawet w sposobie poruszania się, nie był tym co Quinn chciał oglądać. Wolał go takim, jakim Korn był dawniej.

— Wyrzucił mnie ze znajomych. W końcu odkryłem jakie ma konto. Przyjął mnie do znajomych po dwóch tygodniach, od czasu jak wysłałem zaproszenie. Trochę pisaliśmy do siebie. Bardziej ja niż on. Wczoraj tak po prostu usunął mnie ze znajomych.

— Może to twoja karma? Iluż osobom sam tak zrobiłeś?

Szli dalej w stronę schodów,  ich głosy odbijały się cichym echem od murów szkolnych.

— To nie do końca to samo. Zawsze stawiałem sprawę jasno. Wiedzieli o co mi chodzi. Nikomu nie dawałem nadziei…

— Czuli ją jak tylko zabierałeś kogoś na randkę. Micah także nie dał ci nadziei — dodał Greenwood. — Ty sobie jej narobiłeś. Może warto tego nie robić, kiedy jedynie ktoś ci się podoba,  ta osoba nie odpowiada na zainteresowanie.

W jakiś swój pokrętny sposób Korn o tym wiedział, ale nie chciał tego słuchać.

— Zejdźmy ze mnie. Kiedy dasz drugą szansę Martinowi? Snuje się po domu jak duch.

— Nigdy jej nie stracił. Niech trochę jeszcze powalczy, aby na zawsze zapamiętał co zrobił.

— Walczy od tygodni — przypomniał Thapakorn.

Skierowali się w stronę wyjścia ze szkoły. Jeżeli któryś z nauczycieli przyłapałby ich, że się tu plączą, zamiast być na szkolnym stadionie, dostaliby ochrzan lub co gorsze zostaliby wciągnięci do jakichś zawodów.

— Nie ma ze mną tak łatwo, że przeprosi, zrobi słodkie oczka i mu wybaczę. Całował się z innym w czasie, kiedy był już ze mną. Nie ważne dlaczego to zrobił. Ważne, że w ogóle wpadł na taki pomysł. A co by było jakby go poniosło i posunąłby się dalej? Nie był trzeźwy. Wtedy się raczej nie myśli rozsądnie.

— Czyli ostateczny wynik będzie taki, że mu wybaczysz?

— Już mu wybaczyłem.

Jakby nie mógł tego zrobić, kiedy co dnia i nocy tęsknił za nim. Karząc Martina ukarał i siebie, ale czuł, że tak musi być. Jeżeli mają być razem, to nie może już się powtórzyć tamta sytuacja. Wciąż ją widział oczami wyobraźni. Wciąż bolało. Dlatego starał się być twardy, by znów nie musieć tego przeżywać. Każdemu lekcja się przyda. Dwa dni temu prawie złamał swoje postanowienie, kiedy obudził się, wyszedł na balkon,  na trawniku zobaczył ogromne serce, którego kontury stworzono z płatków czerwonych róż. Wiedział, że Martin go kocha. Okazywał to ciągle różnymi gestami. Zostawiał liściki z wyrazami miłości i przeprosinami w jego szafce szkolnej, to wciąż kupował mu ulubiony sok, który już czekał na niego na stołówce. Na lekcjach podrzucał mu karteczki z wyrysowanymi sercami. Nawet nauczyciele na to już nie reagowali, jakby także współczuli Reynoldsowi. Może poza panią od angielskiego. Tej to zawsze wszystko nie pasowało. Dlatego jedynie na jej lekcjach nie działo się nic, co sprawiało, że serce Quinna miękło.

 

*

 

Martin przygotowywał się do ważnego meczu. Chętnie wziąłby udział w innych zawodach sportowych. Niemniej trener zakazał tego drużynie. Mieli skupić się tylko na meczu i oszczędzać na niego siły. Niedługo miał się odbyć wyścig par. Dwie osoby miały zostać związane ze sobą, zarówno nogi jak i ręce,  potem wystartować w wyścigu, którego ukończenie wiązałoby się ze zgodną współpracą dwójki osób. Mógłby wystartować z Quinnem. Tak to mógł teraz tylko stać i rozglądać się po ludziach, ale nigdzie nie mógł chłopaka wypatrzeć.

Wystarczyłoby mu tylko to, że zobaczyłby Quinna i już czułby się lepiej. Ten nawet nie musiałby na niego spojrzeć. Greenwood mógłby nawet udawać, że Martin nie istnieje, ale i tak Reynolds pielęgnowałby te chwile. Dla kogoś, kto bardzo tęskni za osobą, którą kocha, nawet takie epizody były mile widziane. Wprawdzie, wolałby, aby pomiędzy nimi się ułożyło. Mimo to rozumiał już swojego chłopaka i nigdy w życiu nie chciał przeżywać powtórki. W dodatku myśl, że Quinn zerwałby z nim była straszna.

— Trener woła na pogaduchy — zagadał do niego Gerard.

Martin odwrócił się w stronę przyjaciela. Znowu było pomiędzy nimi dobrze. Bez niego nie wiedziałby jak przetrwałby ostatnie tygodnie. W końcu, zdobył się na rozmowę z Gerardem, wyjaśnili sobie wszystko i cieszył się, że odzyskał brata. Bo tym dla niego ten chłopak był. Po cichu mu jednak zazdrościł tego, że związek Frosta kwitł na całego,  jego utknął w martwym punkcie. Oliver miał ostatnio mniej czasu dla Gerarda, bo dużo wolnych chwil spędzał z Darrenem na dopracowywaniu jutrzejszego występu, który miał być atrakcją jak występy muzyczne,  mimo to miłość rosła.

— Oliver przyjdzie na mecz?

— Tak, akurat skończy trening. Po meczu on, ja, Darren i Dana idziemy na pizzę. Taka podwójna randka.

Często wychodzili we czwórkę. Pomiędzy Daną,  Darrenem działo się dużo. Miłość kwitła w powietrzu. Martin doskonale wiedział co ta dwójka czuje. Jego uczucia do Quinna rozbudziły się jeszcze bardziej. Nie sądził, że to jest możliwe, bo wydawało mu się, że już kocha go do granic możliwości. Teraz wiedział, że tych granic nie ma, bo uczucie może rosnąć bez końca.

Uśmiechnął się, kiedy w końcu zauważył swojego chłopaka. Miał nadzieję, że przerwa, której zażądał Quinn w końcu dobiegnie końca. Przerwa jednak lepsza była niż zerwanie.

— Pogapisz się na niego potem. Teraz chodź, bo nam trener nogi z dupy powyrywa.

Gerard złapał przyjaciela za koszulkę i pociągnął w stronę szatni. Przewrócił jeszcze oczami na tak beznadziejnie zakochanego Martina. Poniekąd go jednak rozumiał. Także kocha i to mocno. Z tą różnicą, że nie musi już tęsknić za swoją połówką serca. Za to Martin umierał z tęsknoty. Frost i ich paczka mieli nadzieję, że w końcu to się skończy.

 

*

 

Mahawan wskazał Quinnowi ławkę na której mogli usiąść. Nie dane mu było jednak do niej dotrzeć, bo na jego drodze stanęła nauczycielka wychowania fizycznego. Młoda, energiczna kobieta wycelowała w niego palec i oznajmiła:

— Porywam cię. Będziesz biegł.

— Że co?

— Jeden chłopak skręcił kostkę. Na równej drodze, rozumiesz? Także potrzebujemy zawodnika. Nadajesz się. Dobrze biegasz. Nie ma odmowy. Każdy kto bierze udział, dostanie dobrą ocenę ze sprawowania. Kto odmówi na rzuconą prośbę nauczyciela, dostanie niepochlebną uwagę ze sprawowania. Leć przebrać się w strój sportowy i wracaj. Będziesz biegł w parze.

Korn mógł tylko westchnąć. Nie chciał otrzymać złej uwagi ze sprawowania. Nie miał wyjścia i oddawszy swoje rzeczy Quinnowi, wrócił do szkoły. W swojej szafce zawsze trzymał dodatkowy strój sportowy. Koszulka i spodenki oraz buty. Przebrał się szybko w toalecie i wrócił na boisko. Odnalazł nauczycielkę  ta, powiedziała mu o co chodzi w tym biegu.

— Przede wszystkim chodzi o dobrą zabawę i odprężenie przed czekającymi was w przyszłym tygodniu testami — mówiła kończąc.

O testach nie chciał nawet myśleć. Będzie tego nawał. Jeżeli jego głowa wtedy nie wybuchnie, to uzna ten stan za sukces.

— W takim razie gdzie moja para? — zapytał.

— O tam.

Korn spojrzał w miejsce, które wskazała wuefistka i zaczął rozważać, czy nie lepsza by była zła uwaga ze sprawowania niż ta dobra. Kobieta jednak popchnęła go do jego pary, więc nim zorientował się, powiedział:

— Hej, chyba jesteś moją parą.

Micah przerwał rozgrzewkę kiedy usłyszał ten głos. Zbyt znajomy, zbyt głęboki i zbyt miły dla jego ucha oraz głupiego serca. Spojrzał na chłopaka, którego unikał jak ognia. Tak się starał, aby się nie sparzyć,  tu ogień sam przylazł. Nawet wyrzucił Korna ze znajomych na Facebooku. Zawsze uważał takie zachowanie za głupie,  sam tak zrobił. Po co go w ogóle wcześniej przyjął, nie miał pojęcia. To był odruch. Wczoraj potrzebował bardzo dużo silnej woli, aby go usunąć. Nie chciał już oglądać jego zdjęć. Czytać komentarzy od ludzi, którzy ciągle zapraszali Korna na spotkania, randki, czy choćby na sok. Dodatkowo zdjęcia Korna miały tyle tych cholernych serduszek. Złapał się też na tym, że wpatruje się w jego oczy.

Mahawan miał nieziemsko piękne oczy. Odkrył to wczoraj. Pragnął się w nie wpatrywać. W te najpiękniejsze na świecie oczy, które na żywo okazywały się być fenomenalne. Jemu zawsze mówiono, że ma zniewalające oczy, otoczone kaskadą czarnych, gęstych i długich rzęs. To jednak nic w porównaniu z oczami Korna. Były cudowne. Były jak huragan na oceanie. Chmurne, nieprzejednane i w dodatku jak patrzyły na niego, to serce chciało go zabić.

— Rozciągnij się i rozgrzej. Nikt nie chce, abyś podczas biegu dorobił się kontuzji — odparł chłodno Micah. To tylko bieg, da radę.

— Pokażesz mi jak?

Micah doskonale wiedział, że chłopak kłamie. Korn był znacznie lepszy w sporcie od niego. Nieraz widział jak biega na lekcji, kiedy te odbywały się już ostatnio tu na stadionie. Nie, żeby podglądał go czy cokolwiek. Po prostu zdarzyło mu się popatrzeć, kiedy tędy przechodził.

Unikając jego spojrzeń, postanowił udawać, że uczy tego cymbała. Inaczej ten byłby gotów nie rozgrzać mięśni i coś mógłby sobie zrobić.

Kilka minut później byli już gotowi. Stanęli do siebie bokiem,  ich nogi zostały związane razem, później ręce. Dla Micaha nie było to komfortowe, ale Korn czuł się jakby właśnie wygrał ważną nagrodę. Chwycił siedemnastolatka za rękę,  ten próbował od razu uwolnić dłoń.

— Jeżeli będziemy się trzymać za ręce, to będzie nam łatwiej. Mamy teraz trzy nogi, bo nasze dwie muszą współpracować jak jedna, i musimy się jakoś zgrać, aby dojść do mety.

— Wykorzystujesz sytuację, aby mnie trzymać za rękę.

— To też.

Micah tylko przewrócił oczami, ale już nie zabierał dłoni. Tyle mógł wytrzymać. To tylko sto metrów. Potem się od niego uwolni.

— Dlaczego mnie wywaliłeś z fejsa i czemu mnie unikasz?

— A dlaczego miałbym tego nie robić? Już powiedziałem, że nie zamierzam być jedną z twoich ofiar.

— Nie jesteś. Inaczej bym tyle…

— Skup się, bo zaraz będzie start.

Korn już nic nie powiedział, ale jak jeszcze kilkanaście minut temu chciał się poddać, tak teraz zamierzał jeszcze raz zawalczyć. W jego głowie nawet narodził się plan, tylko musiał się upewnić, że Micah pojawi się na jutrzejszym koncercie.

Wystartowali z lekkim opóźnieniem, ale na szczęście nie mieli z biegiem tak dużych problemów jak inni. Nie śpieszyli się. Tu najważniejsze było zgranie kroków. Bez tego już leżeliby jak para obok. Korn nadawał tempo,  Micah dostosował się. Palce ich dłoni mocno ze sobą spletli. Mahawan już nie chciałby puścić dłoni chłopaka, ale w końcu zostaną rozwiązani. Na razie, po prostu cieszył się chwilą. Ta jednak szybko umknęła, kiedy przez głupie myśli zdekoncentrował się i potknął. Ich nogi zaplątały się o siebie i po chwili Korn leżał na trawie,  Micah na nim górną połową ciała.

Ich twarze znalazły się bardzo blisko. Oczy wpatrywały jedne w drugie. Micah przełknął tworzącą się w gardle gulę. Czuł jak mu jest gorąco i to nie z powodu biegu, którego nie ukończyli. Już komuś wiwatowano.

— To chyba nie nam — rzucił Korn.

Micah uniósł głowę, aby się rozejrzeć.

— Nam tylko robią zdjęcia — powiedział bezwiednie.

Zadowolony z ich sytuacji Mahawan, uniósł wolną rękę i położył ją na głowie chłopaka, by zmusić go, aby ten znów na niego spojrzał. Kiedy tak się stało, po prostu zapytał:

— Dlaczego mnie nie lubisz?

Na to pytanie nie zdołał uzyskać odpowiedzi. Ktoś do nich podszedł, zaczął ich rozwiązywać, zadawać pytania, czy nic im się nie stało. Potem Micah zniknął, jakby rozmył się w powietrzu. Nie odnalazł go nawet później,  w czasie meczu szczególnie się rozglądał.

— Uważaj, abyś nie skręcił sobie karku, tak kręcisz tą głową — ostrzegł go Quinn.

Oni, razem z ich paczką, za wyjątkiem tych osób, które właśnie biegały po boisku za piłką, siedzieli na trybunach skąd mieli doskonały widok na mecz. Greenwood szczególnie mocno kibicował, kiedy piłkę przejmował Martin. Przeciwnicy niestety nie raz mu ją odebrali, więc psioczył na nich ile się dało.

— Widzisz gdzieś go?

Quinn nie musiał pytać o kogo chodzi.

— Nie widzę.

— On widzi tylko Martina — wtrąciła Dana,  potem wstała i zaczęła wrzeszczeć, kiedy ich drużyna przejęła piłkę i właśnie biegła w stronę bramki przeciwnika. — Dawajcie gola! Strzelaj, Nicholls! Do boju chłopaki!

Potem krzyknęła tak głośno, że znajdujący się obok niej Darren miał ochotę zatkać sobie uszy.

— Ona tak zawsze? — zapytał Olivera.

— Zawsze.

Christopher strzelił pierwszego gola,  część trybun, gdzie znajdowały się osoby z ich liceum oszalała z radości. Tylko Korn siedział cicho i do jego jutrzejszego planu dołożył chęć poznania odpowiedzi na swoje dzisiejsze pytanie. Zaraz jednak i jego myśli zostały oderwane od Micaha, kiedy dostrzegł leżącego na boisku Martina. Chłopak trzymał się za nogę,  ból na jego twarzy wskazywał jak cierpi. Quinn wystrzelił jak z procy z ławki, nie rozumiejąc, że nie może i tak wejść na boisko. Może właśnie stanie się coś dobrego — pomyślał Mahawan i uśmiechnął się.

3 komentarze:

  1. Czemu ty ich tak krzywdzisz XD.
    Oby to nie było nic poważnego i Martin jednak nie wylądował w gipsie z złamaną nogą.
    Kurcze tak mi zależy by jednak Kornowi się udało.



    Teraz trzeba czekać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    cudownie, jednak widać też że i Michan'owi w pewien sposób zależy na Kornie... w pewien sposób żałuję że przypadkiem nie słyszał tej rozmowy Quinna z Kornem... a jak nauczycielka powiedziała że będzie biegł w parze to pomyślałam właśnie że Korn z Michan'em będzie w parze...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka, hejeczka,
    cudo, cudo... Korn cierpi, ale i widać, że nie jest jednak obojętny Michan'owi, tylko ten boi się sparzyć... ale dostał szanse na chwilę sam na sam ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)