2022/11/13

W rytmie miłości - Rozdział 61

 Witajcie po przerwie. Od dzisiaj zaczynam publikację trzeciego i ostatniego tomu "W rytmie miłości". Na blogi będę, jak w poprzednich częściach, oznaczać rozdziały kolejno. Także zapraszam na 61 rozdział tej historii. Tom trzeci zawiera epilog, który jest i będzie dostępny tylko w wersji płatnej. Jest to mała nagroda dla tych, którzy kupili ten tom i całą serię. 

 

Od paru dni na Bucketbook, można także kupić piąty tom cyklu "Uśmiech losu". Nieodparty urok można nabyć tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/Nieodparty-urok-tom-5-e-book/569

 

 Zapraszam na rozdział.  Sprawdźmy kto przyleciał w poprzedniej rozdziale. :)

Tom ma 30 rozdziałów.


Quinn Greenwood siedząc na jednej części narożnej kanapy w domu Reynoldsów, miał założoną nogę na nogę. Ręce położył swobodnie na udzie. Nieustannie wpatrywał się w obiekt swojego zainteresowania. Nic  nic mu się ten obiekt nie podobał.

— Dlaczego, bez przerwy łypiesz na mnie spode łba? Jestem aż tak interesujący? — zapytał obiekt, mający osadzone nisko na nosie okulary. Dlatego oczy z łatwością spoglądały ponad nimi na rudowłosego chłopaka.

— Ty interesujący? Nigdy. Moja sympatia do ciebie równa się minus sto.

— Dzięki. Miło mieć… — chłopak zawiesił sugestywnie wzrok, pochylił się w stronę Quinna i dodał: — Fana.

— Prędzej szlag mnie trafi, najlepiej ciebie, niż będę twoim, jak to mówisz, fanem — Quinn wypluł ostatnie słowo z pogardą.

— Jak miło ze sobą rozmawiacie — powiedział Martin wchodząc do salonu. — Korn jest już tu od kilku tygodni,  ty nadal nie ustępujesz — zwrócił się do swojego chłopaka, siadając obok niego i całując go w skroń.

Quinn odsunął się, mówiąc:

— Daj spokój. Nie rób tego.

— Nie narzekasz, jak robię to, lub coś innego, kiedy jesteśmy sami — rzucił Martin, za co otrzymał pełen sztyletów wzrok od swojego chłopaka.

Korn pochylił się jeszcze bardziej do przodu i szeptem zapytał:

— Co robicie kiedy jesteście sami?

— Spadaj, bo ci przywalę.

— Niedobrze, niedobrze — pokręcił głową ciemnowłosy chłopak — źle się dzieje w tym związku jeśli za każdym razem bijesz mojego kuzyna jak jesteście sami. A może robicie inne brzydkie rzeczy? Nie sądziłem, że jesteś taki łatwy, Quinnie.

— Powiedział pan puszczalski. Spałeś chyba z połową naszego liceum. Z drugą pewnie zrobisz to już niedługo.

— Ciężko utrzymać się przy jednej osobie, kiedy w morzu pełno rybek. Wiesz, że żadna płeć mi nie przeszkadza. Aczkolwiek nie wiem do jakiej płci mam ciebie zaliczyć — dorzucił Korn robiąc udawaną obrzydzoną minę, kiedy przesuwał wzrokiem po ciele Greenwooda.

— Mogę go z raz walnąć? — poprosił Martina Quinn. — Tylko zetrę mu ten łajdacki uśmiech z twarzy. Tylko raz? Proszę.

Martin popatrzył to na chłopaka, to na swojego kuzyna, westchnął,  potem wiedząc, że nic nie poradzi na relację tych dwóch, po prostu wstał i wyszedł z pokoju. Ruszył w stronę ogrodu, gdzie trzy psy dotrzymywały towarzystwa jego mamie. Pogoda dopisywała i w drugim tygodniu stycznia zrobiło się już w miarę ciepło.

— Nadal dyskutują? — zapytała Elizabeth Reynolds.

— Dyskusja to delikatne słowo, mamo. Głowa mnie od tego boli. Kiedy widzę ich dwóch razem, mam ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie.

Kobieta roześmiała się,  potem ukucnęła przy ogromnym oczku wodnym, aby nakarmić ryby. Tymczasem Martin zagwizdał na psy, które przybiegły do niego z głębi ogrodu. Najpierw pojawił się czarny Labrador Retriever Argo, który miał już siedem lat,  wciąż zachowywał się jak szczeniak. Za nim biegła Nana, suczka Border Collie o umaszczeniu liliowo marmurkowym z podpaleniami, która kochała frisbee. Z tyłu został najbardziej dostojny trzyletni Berneński Pies Pasterski noszący imię Danny.

Chłopak pochylił się, aby wszystkie swoje psiaki pogłaskać i podrapać w ich ulubionych miejscach. Zawsze gdy przebywał z nimi, wszelkie troski odchodziły na bok. Tych niestety uzbierało się trochę od połowy grudnia. Z Tajlandii wrócił jego kuzyn Korn, który zamierzał skończyć liceum w USA, ale potem na stałe wracał do kraju swojego ojca. Tam wciąż mieszkali jego rodzice. W Bangkoku zamierzał studiować i pracować. Chłopak był synem siostry mamy Martina i naprawdę nazywał się Thapakorn Mahawan, ale jego ksywka brzmiała właśnie Korn.

Martin jako dziecko nie rozumiał, dlaczego jego kuzyn to Korn lub Thapakorn. Przecież on miał tylko jedno imię. Dopiero z czasem dowiedział się, że Tajowie mają zarówno imię i nazwisko, używane głównie w dokumentach i sprawach administracyjnych, jak i swoje ksywki. Tajskie imiona i nazwiska są generalnie bardzo długie i niezręczne,  czasami zdarza się, że i niemożliwe do wymówienia, szczególnie dla obcokrajowców. Ksywki zaś, najczęściej, składają się z jednej sylaby. Są proste, zwyczajne, często coś oznaczające lub po prostu jest to skrót imienia. Zazwyczaj imię, nie ważne czy to Prim, Nina, Na, Fon, M, czy Namwan, Porsche którym się przedstawiają, to jest ich ksywka. Dlatego jego kuzyn jest po prostu dla wszystkich Kornem.

Tak więc z Tajlandii na dalszą edukację licealną wrócił jego kuzyn, co samo w sobie nie stanowi problemu, ale przez swoje liczne romanse potrafił ich przysparzać. Dochodzi do tego kilka niezdanych przed świętami testów, drobna kontuzja kostki, która odsunęła Martina od kilku treningów piłki nożnej. Wszystko to stało się przez dramat jaki pojawił się w połowie grudnia.

— Co u Gerarda? — zapytała Elizabeth jakby czytała w myślach syna.

— Bez zmian.

Wziął do ręki trzy piłki tenisowe i rzucił psom. Każdy pobiegł za jedną. Argo z wywieszonym jęzorem pierwszy dopadł swoją zdobycz i mu przyniósł.

— Nie można czegoś zrobić, aby…

— Mamo, lekarz mówił, że trzeba czekać. Gerard nie pamięta niczego co stało się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Podobno przypomnienie mu wszystkiego na siłę doprowadziłoby tylko do gorszego. Także czekamy — odpowiedział, rzucając psu piłkę.

— Jak się czuje jego chłopak? To musi być straszne, kiedy ktoś, kogo kochasz, nie pamięta ciebie i tego co przeżyliście razem.

Martin nie odpowiedział, ale wystarczyło tylko spojrzeć na niego, aby poznać odpowiedź.

 

*

 

Oliver po raz kolejny przewrócił się. Ze złością uderzył pięścią w parkiet. Nic mu się ostatnio nie udawało. Tak cieszył się, że wróci do tańca, ale jaką miał mieć z tego radość, kiedy Gerard o nim zapomniał. Każdy dzień od tamtej chwili, kiedy chłopak zapytał się go kim jest, był cięższy niż przeszłość.

 

— Kim jesteś? Nie znam cię.

Po tych słowach Oliver poczuł jak dłoń Gerarda wysuwa się z jego,  on na to patrzył, nie potrafiąc się ruszyć.

— Jestem Oliver, twój chłopak…

— Chłopak? — zapytał zachrypniętym głosem Gerard. — Mój? Nie jestem pedałem,  ty wyglądasz na ciotę.

Cios jakim były dla Olivera te słowa sprawił, że cofnął się, jakby uderzyło w niego coś fizycznego. Parzył ze łzami w oczach na Gerarda, którego wyraz twarzy wyrażał zniesmaczenie jego osobą.

— Ale…

— Oli, chodź ze mną — poprosił Tobias, który w tamtym momencie wraz z Martinem i Quinnem znajdowali się w pokoju.

— Ale…

— Proszę, chodź ze mną. Trzeba zawołać lekarza. Chodź.

Brat wziął go za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia. Zanim znaleźli się na korytarzu usłyszał jak Gerard mówi:

— Martinie, kim jest ta ciota? Niech tu więcej nie przyłazi, bo go zmiażdżę.

 

Tamte słowa sprawiły, że coś w Oliverze umarło. Nie potrafił już śmiać się, nic go nie cieszyło. Został mu tylko taniec, ale nawet w tej dziedzinie nic mu nie wychodziło.

— Oli, tak dłużej być nie może — powiedział Richie Taylor, siadając po turecku obok swojego ucznia. — Wiem co ci się przydarzyło, ale każdy problem jaki jest w twoim życiu, musisz pozostawić za drzwiami tej sali. Tak samo w szkole. W chwili kiedy wchodzisz na parkiet, twoje problemy muszą odejść na ten czas.

— To nie jest możliwe. Jak możesz tak mówić? — zapytał również siadając w pozycji jaką zajął jego trener.

— Kiedy chodziłem do liceum, miałem trenerkę tańca, która mówiła mi to, co ja tobie. Do dzisiaj pamiętam jej słowa. Pozwól, że ci je zacytuję — dodał Richie wpatrując się w ich postacie w lustrze. — „Ile razy ci mówiłam, że problemy i wszelkie inne sprawy zostawia się na zewnątrz? Jak trenujesz,  tym bardziej występujesz, masz myśleć i skupiać się tylko na tym. Nic nie może zakłócić tego, co masz pokazać. Jesteś smutny, nieważne. Na scenie masz się uśmiechać. Masz dać z siebie wszystko. Masz być szczęśliwy. Taniec to życie. To radość, to coś, co kochasz i zawsze ma być na pierwszym miejscu. Kiedy tańczysz, nie istnieje nic innego.”

— Nie chcę tańczyć na scenie — przypomniał Oliver.

— Wiesz co mam na myśli. To był tylko cytat. Ja marzyłem o scenie,  potem moje marzenia się zmieniły. Nie ważne jednak co robisz, czego chcesz w życiu, jakie problemy cię duszą, kiedy tańczysz, masz myśleć tylko o tym. Wspominałeś, że chcesz być psychologiem tańca. Pomagać ludziom. Wiem, że sobie najtrudniej pomóc, ale co byś zrobił gdybyś był swoim własnym pacjentem?

Grant uniósł spojrzenie na swojego trenera i skinął głową. Rozumiał go. Jeżeli nie będzie umiał pomóc sobie, to jak pomoże innym?

— Tylko tak trudno przychodzi mi wyłączenie się. Tęsknię za nim. Nie widziałem go od tamtego dnia w szpitalu. Kazali mi trzymać się od niego z daleka, zanim nie wróci do szkoły. Podobno to dla jego dobra. Staram się być cierpliwy, ale to już prawie miesiąc. Jak długo mam być cierpliwy? Jeżeli nie będzie mnie widział, to jak sobie o mnie przypomni? Dlaczego innych pamięta,  mnie nie? — pytał łamiącym i pełnym emocji głosem. Serce mu pękało z bólu. Nikt go nie rozumiał. Nawet brat nie potrafił mu pomóc.

— Sam mówiłeś, że pamięta tylko wszystkich, których znał przed sierpniem tego roku — odparł Richie. Położył dłoń na nodze swojego ucznia, chcąc go wesprzeć.

— Dlaczego akurat od tamtego czasu? Co się wtedy wydarzyło? Może to, że poznał mnie? W sierpniu pierwszy raz mnie zobaczył. Nie było to miłe spotkanie.

Pamiętał, że siedział wtedy przy stoliku i jadł swoje ulubione ciasto, którym był kawałek tortu makowego z masą kokosową. Przeglądał media społecznościowe i nikomu nie wadził. Wtedy podszedł do niego wysoki, dobrze zbudowany chłopak o niemalże granatowych oczach i powiedział:

Patrzcie, jaka dziewczynka tu siedzi. Daisy, ona ma na sobie więcej biżuterii niż ty. Ciota aż z niej wrzeszczy.

Oli nie bał się go. Nie miał jeszcze pojęcia kim jest ten chłopak, ale wiedział, że zrobi wszystko, aby dać mu lekcję tolerancji. Tylko nie wiedział, że wpadnie w swoją własną pułapkę i zakocha się w tym dupku, który odda mu serce,  potem o nim zapomni. Nie obwiniał Gerarda, bo wszystko stało się przez wypadek, ale to i tak nie umniejszało bólu jaki w nim ciągle rósł.

— Nadal nikt nie wie co wydarzyło się u jego rodziców. Jeżeli jechał jak szaleniec, to musiało stać się coś poważnego. Musiał być pod wpływem ogromnych emocji. Jego babcia mi powiedziała, że lekarz sądzi… — przerwał, bo samo powiedzenie tego powodowało, że miał ochotę zwinąć się w kłębek w jakimś ciemnym pokoju i tam pozostać.

— Co lekarz jej powiedział? — zapytał Richie, czując, że jego uczeń potrzebuje rozmowy.

— Powiedział, że mózg Gerarda musiał odłączyć wspomnienia od pewnego momentu, by siebie chronić.

— Sądzisz, że tym momentem jest to kiedy zobaczył ciebie pierwszy raz?

— Ja to wiem. Czuję, że tak jest. Dlatego, to co wydarzyło się pomiędzy nim  rodzicami ma związek ze mną. Może w ten sposób Gerard się chroni. Może to dla niego lepsze. Pozostaje mi tylko czekać. Lekarze mówią, że to może być chwilowe. Ale mówią też, że może to trwać miesiącami. Nie ma fizycznych przeszkód, by Gerard odzyskał te wspomnienia. Tylko on może je włączyć z powrotem. Szkoda tylko, że nie da się pstryknąć tego jak włącznikiem, kiedy się włącza światło — powiedział smutno, opuszczając wzrok na swoje kolana.

— Wierz w takim razie, że pewnego dnia ten włącznik zadziała. A do tego czasu, pomóż sobie tańcem. To najlepsza terapia.

— Nie dam rady już dzisiaj.

— Spokojnie. Na dzisiaj skończymy. Pamiętaj jednak co ci powiedziałem. Daj sobie chwilę wytchnienia.

Oliver nie był pewny czy jest w stanie to zrobić. Zawsze był bardzo silny, ale kiedy tylko pomyślał, że dla Gerarda stał się kimś obcym, nawet obrzydliwym, ta siła znikała,  jej miejsce zajmowała ciemność i beznadzieja, które ostatnio ciągle zbliżały się do niego.

Przebrał się i pożegnał z Richiem. Wyszedł ze szkoły tańca nie wiedząc co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciał wrócić do domu i zaszyć się w swoim pokoju, z drugiej pragnął, po raz kolejny, przejść się tam gdzie spotykał się z Gerardem. Druga opcja wygrała, więc czekał go długi spacer. Nadal bał się jeździć autobusami,  Tobias miał dzisiaj kolejny trening.

Dźwięk klaksonu w pierwszej chwili nie zwrócił jego uwagi. Dopiero, kiedy z chodnikiem zrównał się biały Chevrolet Camaro SS coupe Martina Reynoldsa, zrozumiał, że to chodziło o niego. Przednia boczna szyba odsunęła się i wyjrzała przez nią ruda głowa Quinna.

— Wsiadaj. Tobias do mnie napisał, żeby odebrać cię z treningu. Co się dobrze składa, bo zabieramy cię z Martinem na pizzę. Niestety nie będziemy sami. Pojawi się mój największy wróg. Zaraz po tobie, kochanie — zwrócił się do Martina. — To znaczy ty już nim przestałeś być, ale on nigdy nie zmieni swojej funkcji. To co, wsiadaj i jedziemy — Quinn ponownie zwrócił swoją uwagę na Olivera.

Grant wiedział o co im wszystkim chodzi. Każdy z jego przyjaciół, starał się dotrzymywać mu towarzystwa, opiekować się nim i robić wszystko, aby czuł się dobrze. Bez nich pewnie już dawno dopadłaby go ciemność. Nie miał jednak ochoty na spotkania. Nie potrafił mimo to odmówić. Dodatkowa osoba mu nie przeszkadzała. Zdążył już poznać wroga numer jeden Quinna, ale nie zwracał większej uwagi na Korna. Chłopak był dla niego jak nic nie znaczący cień.

— Dzwoniłem do Elliotta, czy spotka się z nami, ale powiedział, że nie ma czasu — mówił Quinn, kiedy Oliver wsiadł do samochodu. — Jemu w głowie tylko Ryan. Słowo daję, mój przyjaciel o mnie zapomina. Ale nic, będzie Dana i nasza czwórka. Może Chris wpadnie. Będzie super.

Martin miał ochotę zakneblować swojego chłopaka, ale z drugiej strony, kiedy ten mówił, potrafił skupić na sobie uwagę Olivera. Sam natomiast milczał, próbując ułożyć sobie w głowie to, jak miał Grantowi powiedzieć, że Frost wraca jutro do szkoły. Dzisiaj przyjaciel do niego dzwonił. Pytał też o Avery’ego i Lowella oraz o to, czemu go nie odwiedzają. Prosił nawet o numery telefonów chłopaków. Telefon Gerarda w czasie wypadku został zniszczony, jak i dane na nim, więc Frost sądził, że to dlatego nie ma ich numerów. Martin wymyślił bajeczkę o tym, że się wszyscy pokłócili i już nie są kumplami, ale prawda i tak wyjdzie na jaw.

Jak zachowasz się, przyjacielu, kiedy dowiesz się dlaczego nie ma już tych dwóch dupków w twoim życiu i kto uratował tego, którego wciąż wspominasz i nazywasz ciotą? Jak zachowasz się, kiedy komuś wymsknie się z kim byłeś związany? — zapytał siebie w myślach Reynolds. Ciekaw był kolejnych dni, ale i bał się ich.

 

 

 

4 komentarze:

  1. Ale się wstrzeliłam z odwiedzeniem bloga i akurat nowy rozdział (bo mi się zapomniało,kiedy miał być) :D

    Mocny w emocje ten rozdział był...Tak szkoda Oliego :( Ale z drugiej strony jestem ciekawa,co sprawi,że Gerard sobie przypomni to czego zapomniał i w jakiej sytuacji to nastąpi.

    No i mimo wszystko czekam na więcej Elliota i Ryana:3

    Pozdrawiam i życzę weny :D

    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Nowe opowiadanie zakupione , także już człowiek jest szczęśliwy :) . Bardzo Ci dziękuję za twoją pracę i życzę Ci dużo weny i czasu na napisanie następnych wspaniałych dzieł. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    no no bardzo ciekawy rozdział, jest mi naprawdę żal Olivera odnalazł szczęście, a tutaj takie coś, swoją drogą co się wydarzyło na tym spotkaniu, że doprowadziło, do czegoś takiego... ale I dobrze, że Oli może liczyć na innych... coś mi się zdaje że Korn namiesza trochę tutaj...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    Korn wydaje się ciekawą postacią, i mam nieodparte wrażenie że troszkę namiesza... zastanawiam się co stało się na tym spotkaniu, że Gerard wręcz się odciął od wszystkiego... cieszy mnie, że Oliver ma wsparcie przyjaciół...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)