2022/10/09

W rytmie miłości - Rozdział 58

Dziękuję za komentarze. :)

 

Christopher starał się nie wyłamywać sobie z nerwów palców. Właśnie wrócił ze szkoły, zaraz wychodził pomóc w przygotowaniach do wspólnego urodzinowego przyjęcia trójki przyjaciół, ale wpierw chciał porozmawiać z mamą. Kobieta w salonie zaplatała warkocze Sophie. Dziewczynka włosy miała już bardzo długie. Sięgały dalej niż do pasa.

— Już się stroisz na imprezkę? — zapytał siostry.

— Pewnie. Chcę pięknie wyglądać dla Quinna. Będzie wkrótce moim bratem. Dzięki części zebranych do słoika pieniędzy mama kupiła mi piękną sukienkę.

— No tak, pamiętny słoik oduczający przeklinania. Przypomnij mi, po ile ostatnio zbierałaś?

— Po pięć dolców. Ty i Quinn najbardziej przyczyniliście się do mojej sukienki. Ale i mniej teraz przeklinacie.

Jocellyn zawiązała córce kolorowe gumki na warkoczach i powiedziała:

— To tyle na teraz moja młoda bizneswoman. Sukienkę założysz przed wyjściem. Mamy jeszcze cztery godziny.

— Dobra, to idę zadzwonić na wideo do Amelii.

Kobieta poczekała aż jej córka wyjdzie z salonu i spojrzała na syna.

— Wyglądasz na zdenerwowanego. Co mi chcesz powiedzieć?

— To aż tak widać? — zapytał Chris siadając w fotelu.

— Znam cię przecież. Jesteś moim synem.

— Nie każda matka zna tak dobrze swoje dziecko.

— Bo to matka, która nie pozwala sobie poznać swojego dziecka. Nie poświęca mu czasu i nawet nie wie co się z nim dzieje.

Chris nie mógł nie przyznać jej racji. Odkąd pamiętał, jego mama, mimo że musiała ciężko pracować, by po śmierci męża zapewnić godny byt dzieciom, zawsze znajdowała dla nich czas. Nigdy nie osądzała. Owszem, kiedy trzeba było nie tylko nagradzała, ale i karała. Do dzisiaj pamięta dzień kiedy dostał areszt domowy i miał nie wychodzić ze swojego pokoju. Wtedy był taki zły na nią. Teraz wie, że miała rację. Gdyby go nie uwięziła, poszedłby z kumplami okraść sklep na rogu. Co mu wtedy odbiło, nie ma pojęcia. Może chciał mieć pieniądze na słodycze, gumy do żucia czy markowe buty. Na szczęście to pragnienie towarzyszyło mu tylko raz i nigdy więcej się nie powtórzyło. Potem starał się być dobrym synem i człowiekiem, ucząc się, że dopiero to na co się samemu zapracuje cieszy i uprawnia do kupowania rzeczy których się chce. Nauczył się także, że nie zawsze musi mieć wszystko czego pragnie. Tak jak obecnie. Bardzo chciał mieć swój samochód, taki który by mu długo służył i Harry mógłby mu go dać. Sam jednak chciał zapracować na niego i przyszłą cukiernię o jakiej marzył.

— Jest taka sprawa… Nie wiem jak zareagujesz.

Sięgnął na stolik do kawy, na którym leżały katalogi ślubne. Wziął ten ze zdjęciami porcelany i zaczął przeglądać, aby mieć zajęte ręce. To też pozwoliło mu skupić uwagę. W tym czasie do pokoju wszedł Harry w okularach na nosie i teczką dokumentów.

— Przepraszam, że przesz…

— Nie przeszkadzasz. Ciebie to też dotyczy — powiedział Chris.

Poczekał aż mężczyzna zajmie miejsce obok swojej przyszłej żony, zanim zaczął mówić. Przez cały ten czas przerzucał grube kartki katalogu, starając się nie patrzeć na dwójkę drogich mu osób. Opowiedział o Tobiasie. Jeszcze go nie poznali, ale wiedzieli, że ktoś taki jest w jego życiu. Przyznał co czuje do chłopaka i wyznał, że są razem. Potem przyszła ta trudniejsza część.

— Tylko mój związek z Tobiasem…

— Jeżeli pokłóciliście się, to normalne w związkach — wtrąciła Jocellyn. — Porozmawiajcie ze sobą. Wiem, że dla wielu jest to trudne…

— W jego i moim życiu jest jeszcze Gabriel — rzucił szybko, przerywając mamie. — Jesteśmy razem we trzech.

Harry zdjął okulary i zaczął pocierać szkła o koszulkę. Jocellyn milczała wpatrując się w syna tak, jakby czekała, że nagle powie jej, że to żart. Chrisowi dłonie zaczęły się pocić. Spodziewał się, że będą zaskoczeni, ale nie słów, które padły:

— Żartujesz, prawda?

— Nie, mamo. Jestem w związku z dwoma facetami. Wiem, że kocham Tobiasa i czuję, że zaczynam tę samą emocję… — urwał, kiedy zauważył łzy mamy.

— Ty wiesz jak ludzie to odbiorą? Wiesz jak was mogą traktować? Już dla wielu związek dwóch chłopaków nie jest normalny, ale we trzech… Czy każdy z was zdaje sobie sprawę z tego…

— Wiemy, mamuś, co może być.

Odłożył katalog, a potem wstał i podszedł do kobiety, by przed nią uklęknąć. Po jej policzku spłynęła łza, a twarz wskazywała ogromne zmartwienie.

— Nie chcę, by ciebie wyśmiewano. Jesteś pewny, że w takich chwili będziesz miał wsparcie w tym Tobiasie i… — przez chwilę poszukała imienia w myślach i dodała: — Gabrielu?

— Wiem, że tak będzie. Poza tym obchodzi nas tylko zdanie najbliższych nam ludzi. Obcy nie mogą nam zrobić krzywdy, nawet jakby te były wielkie. Proszę, nie martw się. Dam sobie radę. Potrzebuję… — głos mu się na moment załamał — Potrzebuję twojej akceptacji.

— A co jak się na takie coś nie zgodzę? — zapytała, z łatwością dostrzegając jak jej słowa stają się ogromnym ciosem dla jej syna. Mimo to chłopak powiedział:

— I tak będę z nimi. Czy gdyby ktoś ci kiedyś powiedział, że bycie z tatą, czy teraz z Harrym, to coś nieodpowiedniego, to czy… Czy poddałabyś się?

— Nigdy. Kochałam twojego tatę, a teraz kocham Harry’ego — oznajmiła pewnym siebie głosem i spojrzała na narzeczonego, który obejmował ją.

— A ja jestem taki jak ty. Jak kocham, to kocham bez względu na wszystko.

Jocellyn przymknęła powieki i dopiero po długiej, niekończącej się dla Christophera, chwili spojrzała na niego. Już nie płakała, ale troska malująca się na jej twarzy nie zniknęła.

— Chcę ich poznać. Chcę przekonać się jak ciebie traktują, jaki mają stosunek do siebie i czy będą silni, aby walczyć o to co was łączy.

— Poznasz ich dzisiaj na przyjęciu.

— Dobrze. Cieszę się. Usiądź i opowiedz coś więcej o nich.

Tak też Chris zrobił.

 

*

 

— Zawieś te balony wyżej. Dobra, ale trochę przesuń je w prawo. Nie, w lewo. Nie, lepiej jednak w prawo.

— Quinn, jak stąd zejdę to cię uduszę — syknęła zdenerwowana Dana. — Sam tu właź i to wieszaj. Myślisz, że ta kupa spiętych ze sobą balonów jest lekka?

— Jest lekka, nie narzekaj. A tam nie wejdę, bo mam lęk wysokości i jestem uczulony na drabiny. Wieszaj to i złaź.

— Co ty w ogóle tu robisz? — zapytał Tobias siedząc na podłodze i dmuchając balony. Przywiózł ze sobą maszynę, która miała im pomóc, ale ta nie działała. — To też twoje przyjęcie urodzinowe i nie będziesz miał niespodzianki.

— Muszę wszystkiego doglądnąć. Poza tym jaka niespodzianka? Ta tutaj — wskazał na dziewczynę schodzącą z drabiny — już ją zniszczyła. Martin i Elliott wiedzą o przyjęciu.

— Czy tylko ja się mylę i piszę coś nie na tym czacie co powinnam? — odparowała Dana, przypominając o tym jak to Quinn zamiast tylko Elliottowi, to im wszystkim ogłosił, że przespał się z Martinem. — Niewiele brakowało, a byś to pewnie napisał na czacie naszej szkoły.

— Jest taki czat? Jak dajecie radę tak rozmawiać? — zapytał zaskoczony. Po chwili zaczął uciekać, kiedy dziewczyna goniła za nim, chcąc go uderzyć.

— Dzieci — szepnął Tobias.

Znajdowali się w jednej z restauracji mamy Martina, która na dzisiejszy wieczór zamknęła lokal. Nie była to duża przestrzeń, ale w sam raz, aby pomieścić wszystkich zaproszonych gości. Tych także nie było dużo, bo głównie byli to ich rodzice i opiekunowie oraz najbliższe grono przyjaciół.

— Jak przestaniecie się bawić, to zapraszam do pomocy — zawołał do nich. Starał się nie martwić o to jak poszła rozmowa pomiędzy Christopherem a mamą. Chłopak nadal do niego nie napisał. Brak wiadomości to dobra wiadomość — pomyślał.

— Dlaczego Dana chce zabić Quinna? — zapytał dołączający do Tobiasa Gerard.

Niedawno przyjechał z Oliverem. Miał być wcześniej, ale podwiózł swojego chłopaka do szkoły tańca, gdzie na niego poczekał i przyjechali tu razem. Oliver od razu usiadł przy jednym ze stolików, by składać serwetki. Nie miał zamiaru dmuchać balonów. Mogli zostawić przystrojenie sali komuś kto robił to zawodowo, ale sami woleli się tym zająć.

— Mnie nie pytaj. Ale sam miałbym ochotę zasadzić kopa Quinnowi za to rządzenie i zrzędzenie.

— Nie pozwalam — ostrzegł ich Martin, nagle pojawiając się przy nich, jakby wyrósł spod ziemi.

Quinn szybko zobaczył swojego chłopaka i przybiegł do niego. Złapał go za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia.

— Wynocha stąd. Nie powinno cię tu być. To miała być niespodzianka.

Martin nie zamierzał ruszać się z miejsca. Spojrzał jedynie na swojego partnera jak na kretyna i powiedział:

— Przecież nawet Elliott o tym wie. Także jeżeli planowałeś dla nas wyskakiwanie nago z tortu i wołanie, że to niespodzianka, to za późno.

— Dana, to twoja wina…

— Nie wiń jej, ty moja cholero — szepnął Reynolds i przyciągnął chłopaka do siebie, od razu całując go.

Quinn natychmiast zmiękł w jego ramionach, a usta oddały pocałunek. Ręce owinęły się wokół szyi Martina. Ten pozwolił swojej ręce przesunąć się wzdłuż boku ciała chłopaka, zanim wypuścił go oszołomionego. Natychmiast palec Greenwooda wbił się w jego pierś.

— Co to było? Sądzisz, że jak mnie pocałujesz, to… — przerwał, bo wskazujący palec Reynoldsa znalazł się na jego ustach.

— Cicho kochanie. Masz chyba jakieś zadanie prawda? Czyż te balony za tobą nie wiszą krzywo.

— Co?! — krzyknął Greenwood. — Dana!

 — Czego chcesz, pacanie?! — odkrzyknęła zirytowana dziewczyna.

Kolejna godzina upłynęła im bardzo szybko. Sala była prawie gotowa. Wszędzie wokół wisiały balony. Olbrzymie kwiatostany z nich stworzone doczepione były do sufitu, po rogach pomieszczenia. Dwa balony olbrzymy, które udało się znaleźć w tęczowych kolorach, stały na ziemi obok baru, a dwa kolejne znajdowały się pod napisem: „Wszystkiego najlepszego”. Z sufitu natomiast zwisały inne, chromowane w pastelowych kolorach, dające wrażenie jakby zaraz miały spaść na uczestników przyjęcia, niczym deszcz. Wokół było kolorowo, a wszystko pasowało do siebie idealnie. Musieli przyznać, że była to głównie zasługa Quinna. Jego zmysł estetyki pozwolił stworzyć coś wyjątkowego.

Oliver wraz z Emilly rozłożyli błękitne obrusy na połączonych ze sobą stolikach. Dzięki temu część sali, została pusta i była przygotowana do tańczenia, a drugą zajmowały dwa długie stoły, przy których mieli usiąść goście. Nie zdecydowano się na szwedzki bufet. Zresztą wiedzieli, że starsi goście będą woleli usiąść przy stole i porozmawiać. Dekoracją stołów także zajęli się oni. Miało być elegancko, ale bez zbędnej przesady. Quinn ustawiał wazony z bukietami kwiatów. Te nie były wysokie, by każdy z gości mógł bez problemów widzieć tych, którzy siedzieli po drugiej stronie stołu. Dana układała bukiety, a po chwili pomogła jej Emilly, która przyjechała dość późno, gdyż nie mogła wyrwać się z korepetycji jakie brała.

Tymczasem Tobias, który już był spokojny, kiedy przyjechał Chris, spoglądał na Gerarda.

— Co się tak na niego gapisz? Mam być zazdrosny? — zapytał Nicholls.

— Na początku nie dawałem im dużej szansy. Byłem przekonany, że Frost nie zmieni się, nie zaakceptuje siebie, a co dopiero mojego brata. Cieszy mnie to, że myliłem się co do tego.

Chris spojrzał w stronę, gdzie Gerard pomagał Oliverowi rozłożyć sztućce. Jemu także ciężko przyszło oderwać wzrok od tej pary. Widać było jak bardzo zbliżyli się do siebie. Oliver roześmiał się, po tym co Gerard powiedział. Potem Frost skradł szybkiego całusa swojemu chłopakowi, a ten próbował go po chwili dźgnąć widelcem.

— Gdybym nie miał ciebie i Gabriela, to byłbym zazdrosny — szepnął. — Zawsze chciałem mieć kogoś. Seks, seksem, jest przyjemny, ale zaspokaja ciało. Teraz wiem, że mam wszystko — powiedział patrząc już tylko na Tobiasa.

Gabriel miał dołączyć do nich na przyjęciu. Dopiero zamykał swój salon tatuażu. Tak samo później mieli pojawić się Elliott z Ryanem. Z tego co Chris wiedział, to Ross panikował, bo jego rodzice mieli poznać jego chłopaka. Nicholls był bardzo zaskoczony, kiedy dowiedział się, że jego przyjaciel także związał się z kimś. Wyglądało na to, że powoli wszystko się układało. Nawet jemu na YouTube dobrze szło. Miał coraz więcej subskrybentów, a to, że od czasu do czasu zareklamował cukiernio-kawiarnię Brice’a Harveya, sprawiało, że mieli coraz więcej klientów. Właściciel nawet myślał o zatrudnieniu nowych osób, gdyż obecnie po dwie na zmianie, to było za mało.

— Nadal nie dogadujesz się z tą Moore? — zapytał jakiś czas później Tobias.

Podał płytkie talerze swojemu chłopakowi, a ten zaczął je układać na wyznaczonych miejscach. On na nich stawiał te głębokie. Miały być na zupę tajską.

— O dogadaniu się nadal nie ma mowy. Nie wiem co Sharon ma do mnie, w sumie do nas wszystkich, bo z Santiago czy z Bethany także się ciągle kłóci. Ze mną jednak najbardziej.

— Dlaczego twój szef jej nie zwolni? Psuje atmosferę. Mówiłeś, że klienci także jej nie lubią.

— Nie wiem. Mam jednak cel, zamierzam w końcu dowiedzieć się kim jest Sharon Moore i o co jej chodzi.

— Powodzenia. Jak coś to pomogę. Mam jeszcze jedno pytanie — odezwał się po chwili Grant. — No bo Elliott kończy dziewiętnaście lat, ale my mamy nadal po osiemnaście? Jest od nas starszy? Sądziłem na początku, że jest najmłodszy jeżeli urodził się w grudniu.

— Tak. Urodził się we wcześniejszym roku niż my. Dla Quinna to tylko parę tygodni różnicy, bo on jest z pierwszego stycznia, ale to Ross jest starszy. Powinien być o klasę wyżej, ale zanim zaczął edukację, w ogóle zanim poszedł do przedszkola, to miał rok straty. Bardzo chorował — tłumaczył Nicholls. — Z tego co wiem, to cudem przeżył.

— Cholera, nie wiedziałem o tym. Rodzice musieli być przerażeni.

Dlatego Tobias nigdy nie chciał mieć dzieci. Zamartwiać się o nie i być przerażonym, kiedy ich życie wisiało na włosku. Tylko życie mu już pokazało, że to czego chce i co sobie planuje, wychodzi całkiem inaczej. Nie chciał związków, a tymczasem los mu dał dwóch partnerów.

Kiedy oni zajmowali się ustawianiem talerzy, Gerard i Oliver skończyli układać sztućce na drugim stole. Ten był już w pełni gotowy i przystrojony.

— Jak skończymy z drugim stołem, możemy jechać do domu i się przebrać — zarządził Quinn. — Każdy ma wyglądać pięknie i przystojnie. Napiszę do Elliotta, który na szczęście tu nie przylazł, że ma być gotowy na umówioną godzinę. W sumie to gdzie mój telefon?

Przeszukując kieszenie chłopak odszedł do miejsca, gdzie był ostatnio. Dzięki temu ponownie zostawił Frosta i Granta samych. Chcieli poczekać aż ich przyjaciele ustawią porcelanę na drugim stole, także mieli chwilę przerwy, którą chętnie wykorzystali. Oliver odwrócił się twarzą do swojego chłopaka, który położył ręce na jego biodrach. Ostatnio, odkąd kochali się pierwszy raz, spędzali każdą chwilę życia razem i ciągle im było mało.

— Gotowy na jutrzejsze odwiedziny u mnie? — zapytał Frost.

W końcu udało się znaleźć popołudnie, kiedy Willy był w domu, a także babcia i dziadek. Ta trójka już poznała Olivera w szpitalu, ale teraz miał go oficjalnie przedstawić jako swojego chłopaka. Kiedy powiedział o tym babci, ta zachowywała się jakby wygrał największą nagrodę. Powiedziała mu: „Szanuj go i kochaj. Dbaj o niego. A w chwilach, kiedy przyjdą ciężkie dni, bo takie będą, nie łudź się, że nie, to postarajcie się obaj, by to trwało jak najkrócej. Kłótnie, kłótniami, ale zgoda buduje i tworzy. I ciesz się z każdej chwili z nim.”.

— Gotowy. Trochę się denerwuję, ale przejdzie mi.

— Przyjadę po ciebie o szesnastej.

— Dobrze — odpowiedział Oli i pocałował lekko Gerarda. — Zdążę wrócić ze szkoły, wziąć prysznic i ubrać się. Jutro nie masz treningu?

— Trener przeniósł to na czwartek. Ma być piękna pogoda, to pogramy na stadionie. Przyjdziesz popatrzeć? — zapytał Frost unosząc brew.

— Nie odpuszczę sobie tego. Ale dobra, ułóżmy te sztućce. Emilly już leci z serwetkami.

— W porządku.

Gerard skradł kolejny pocałunek całując chłopaka w policzek, a potem zajęli się swoją pracą. W tym czasie na salę przyjechała mama Martina, aby sprawdzić wszystko i powiedziała, że resztą zajmą się już kelnerzy. Miała wszystkiego dopilnować.

— Co ty tu robisz? — zapytała syna. — To przecież przyjęcie niespodzianka również dla ciebie.

— Mówiłem mu to i… — zaczął Quinn, ale Martin mu po chwili przerwał i obaj wdali się w wyjaśniającą dyskusję, która zakończyła się żartami i padającymi ripostami.

— Martin jest szczęśliwy — przyznał Gerard. — Kochał prawie całe swoje życie Greenwooda. Nie rozumiałem czemu go tak mocno to trzyma, ale teraz rozumiem — dodał patrząc z czułością na swojego chłopaka. — Nic nigdy mnie od ciebie nie oderwie.

Jego telefon zaczął dzwonić, więc położył łyżki na stole i sięgnął po urządzenie. Skrzywił się widząc kto chce się z nim skontaktować.

— To tata.

— Odbierz. Ja to skończę.

Oliver wziął te kilka łyżek jakie zostały i dodał do całej zastawy. Potem odszedł kawałek i przyjrzał się całemu efektowi. Błękitne obrusy, żółte, wiosenne kwiaty, biała porcelana z brzegami pokrytymi rysunkami fiołków i kilka zielonych akcentów umieszczonych na stole stanowiło jedność. Podobało mu się to. Z jakiegoś powodu zaczął uśmiechać się, a kiedy Gerard wrócił do niego po rozmowie z tatą, zastał szczęśliwego chłopaka, w którego oczach odbijała się radość.

— Co jest?

— Nic. Po prostu mnie to cieszy. I ten wieczór, który spędzimy razem.

— Mogę się spóźnić — powiedział Frost zniechęconym głosem. — Tata chce bym się z nim spotkał. Podobno to coś ważnego. Nie chciałem jechać, ale nalegał. Także mogę być późno. Przepraszam — szepnął do posmutniałego chłopaka. — Tobias cię przywiezie, ale ja zabieram cię potem stąd. W sumie mogę już powiedzieć ci o niespodziance jaką mam dla ciebie. Pamiętasz jak wspomniałeś, że chcesz nauczyć się jeździć na nartach, pobawić się w śniegu?

— Pamiętam. O co chodzi? u nas nie ma śniegu i nie będzie.

— Ale w Beaver Creek w Kolorado jest go dużo — rzucił Frost. — Także zabieram cię tam w ten weekend. Rodzina Martina ma tam domek, więc poprosiłem ich, by go udostępnili na ten czas. Zgodzili się. To miała być niespodzianka, ale przecież musisz się do tego przygotować, także…

Zanim dokończył Oliver rzucił mu się w ramiona i zaczął całować po twarzy, mówiąc:

— Kocham cię. Jesteś najlepszy.

Zanim go puścił i pozwolił odejść, jeszcze wiele razy powiedział to Gerardowi i otrzymał tę samą odpowiedź. Potem odprowadził go do samochodu i pocałował na pożegnanie, zatrącając się w tym i w tym jak dobrze się czuł w silnych ramionach Frosta. Chłopaka z którym nie chciał już nigdy się rozstać.

4 komentarze:

  1. Kolejny świetny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka, hejeczka,
    cudnie, mam dziwne wrażenie, że coś się może wydarzy (chodzi o ten telefon ojca Gerarda)... ale cieszę się że wszystko się dobrze układa, a to przyjacie wyjdzie naprawdę wspaniale...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, przyjęcie, przyjęcie wyjdzie naprawdę wspaniale, widać Christopher będzie miał wsparcie rodziców... a Gerard i Oli pięknie razem... ale mam jakieś przeczucie, że coś się stanie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nieodparte wrażenie, że Gerard i Oli mogą mieć teraz pod górkę.

    Japonia.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)