Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)
Gerard zaparkował na poboczu przed domem Olivera. Serce mu biło szybko jakby przebiegł maraton. Już wiele razy był w tym domu od czasu jak podarował Oliemu figurkę Optimusa Prime przywódcy Autobotów z filmów Transformers. Za każdym razem stresował się spotkaniem, ale dzisiaj aż coś go w środku dusiło. Sprawcą tego było pudełeczko leżące obok niego oraz to co planował zrobić. Miał nadzieję, że się nie wygłupi. Przymknął na chwilę oczy, wziął głęboki oddech.
— Nie mogę tak tu siedzieć wiecznie.
Schował pudełeczko do kieszeni, wziął jeszcze skopiowane notatki, a potem wysiadł z samochodu. Dostrzegł, że ciocia Olivera wyszła z domu, więc uśmiechnął się do niej.
— Gerardzie, poczekaj. Jadę do pracy — powiedziała — także możesz zaparkować na moim miejscu. Tobias też niedługo wychodzi. Nie zamykam drzwi, więc wejdź od razu. Oli jest w swoim pokoju. Macie ciasto w kuchni i możecie sobie zrobić coś do jedzenia. Tylko nie dopuszczaj Oliego za bardzo do kuchni, bo może ją wysadzić w powietrze.
— Postaram się trzymać go z dala od gotowania. To ja podjadę na pani miejsce.
Uniosła kciuk do góry, a potem wsiadła do niewielkiego, dwuosobowego samochodu. Gerard poczekał aż kobieta odjedzie i zajął miejsce na podjeździe przygotowanym na dwa samochody. Dzięki rozmowie z Marthą Graham jego stres zmniejszył się tylko do niewielkiego ukłucia. Jak poprosiła kobieta, po prostu wszedł do domu. Od razu usłyszał głos Tobiasa, który po chwili wyszedł z salonu wpatrując się w swój telefon.
— Drań. Pokazuje się, a potem skurwiel znika. Jest dobry w znikaniu.
— Ktoś od ciebie uciekł? Nie dziwię się temu. Sam bym to zrobił — powiedział Frost.
Oczy Tobiasa spoczęły na nim. Chłopak uśmiechnął się krzywo i odparł:
— Na miejscu mojego brata też bym od ciebie zwiał gdzie pieprz rośnie, ale podobno miłość jest ślepa. Oli jest na górze, a ja wychodzę. Bądźcie grzeczni.
Frost nic nie odpowiedział. Zdjął buty i pokonując po dwa stopnie znalazł się na piętrze. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się pokój Olivera, więc podszedł do pierwszych drzwi po prawej stronie. Były uchylone, ale i tak zapukał.
— Wejdź. Nie musisz czekać na zaproszenie.
— Wolę jednak… — urwał, bo kiedy znalazł się wewnątrz pomieszczenia od razu zauważył, że Oli nie ma na sobie koszulki.
W szpitalu widział go bez ubrania podczas zmiany bandaża, którym owinięta była jego klatka piersiowa, ale to było coś innego. To nie był szpital. Oli miał niewątpliwie ciało tancerza. Smukłe, z zarysowanymi mięśniami. W jego ciele nie było nic kruchego, ani wątłego. Niesamowite plecy kończyły się tuż nad spodniami dwoma wgłębieniami przy biodrach. Gerarda przeszedł dreszcz na myśl o tym, jakby to było gdyby ich dotknął. Gdyby przesunął palcami po kręgosłupie chłopaka, tam i z powrotem. Co prawda, Oli wciąż miał na sobie bandaż elastyczny, ale to mu nie przeszkadzało. Przesunął oczami do dwóch dołków nad biodrami i przez myśl przemknęło mu jaką bieliznę ma chłopak na sobie. Szybko jednak to odepchnął, bo czuł się jakby pogwałcił intymność Oliego. Podążył wzrokiem wzdłuż linii pleców, wgłębień, krzywizn i prostego jak strzała kręgosłupa. Po chwili wszystko zostało zasłonięte przez koszulkę, a on uniósł spojrzenie wyżej i miał ochotę zapaść się pod ziemię. Oliver na niego patrzył spoglądając znad ramienia.
— Przyłapany i winny — szepnął Frost.
Grant roześmiał się czego zaraz pożałował. Skrzywił się i przyłożył dłoń do piersi.
— W porządku? — zapytał z niepokojem Gerard.
— Tak. Po prostu śmianie się i kaszel jeszcze nie są wskazane. Jest dobrze, nie martw się. Lekarz wczoraj powiedział, że za trzy tygodnie powinno już być wszystko zagojone i zrośnięte — odpowiedział i schylił się, aby wziąć z łóżka koszulkę, którą miał wcześniej na sobie. — Wylałem na siebie wodę — wyjaśnił i rozwiesił ubranie na drzwiach szafy, by wyschło.
— Niezdara z ciebie.
— Czasami. Dlaczego się denerwujesz? Jesteś spięty — stwierdził Oli zbliżając się do chłopaka. — I zdejmij tę bluzę, bo w domu jest ciepło.
— No tak. Eee… Przyniosłem ci notatki z tych lekcji, które mamy razem. — Podał je chłopakowi nieustannie czując w kieszeni pudełeczko. Nie miał pojęcia czy już je mu dać, czy później.
— Dzięki. Przydadzą się. — Grant wziął notatki, a bransoletki na jego nadgarstku zagrzechotały. — Jutro chcę wrócić do szkoły — poinformował kładąc kartki formatu A4 na biurku.
— Jutro? — zapytał zaskoczony Frost. — Myślałem, że pojutrze.
— Co za różnica? I tak muszę tam wrócić, więc wolę zerwać ten plaster szybciej. Rano byłem na spotkaniu w terapeutką i popiera mój pomysł. Jeżeli dłużej zostanę w domu, to tym bardziej będzie gorzej wrócić.
Gerard zdjął bluzę pozostając w czarnej koszulce z długim rękawem. Rzucił bluzę na łóżko, a potem podszedł do Olivera. Wziął jego dłoń w swoją i uścisnął.
— Będę przy tobie. Akurat jutro większość lekcji mamy wspólnych.
Oli uśmiechnął się. Wsunął za ucho jeden z wolnych kosmyków, których nie dało się spiąć razem z resztą włosów. Bardzo bał się powrotu do szkoły, ale każdy dzień siedzenia w domu tylko ten strach wzmagał.
— Zabawisz się w mojego ochroniarza? Nie boisz się, że inni będą gadać?
— Boję się, ale nie tego, że będą gadać o mnie. Boję się tego, że nie zechcesz bym był przy tobie. Bo ja chcę być przy tobie. W ciągu tych ostatnich dwóch tygodni z każdym dniem czuję to coraz bardziej. Lubię cię Oliverze. — Serce mu waliło tak mocno, gdy to mówił. — Zależy mi i… Jeszcze nie wiem do końca co czuję więcej, ale zależy mi — powtórzył.
Puścił dłoń chłopaka i sięgnął do kieszeni po pudełeczko. Podał je Oliemu, u którego zaskoczenie było bardzo dobrze widoczne.
— Co to jest? — zapytał, ale po chwili jak otworzył wieczko poznał odpowiedź. W środku leżały dwie takie same bransoletki zrobione z plecionych w warkocze brązowych nitek. Do obu przypięty był wisiorek. Wziął do ręki jedną i przeczytał imię Gerarda. Na drugiej dostrzegł swoje imię. Spojrzawszy ponownie w oczy spiętego chłopaka, zapytał: — Co to znaczy?
— To znaczy, że chcę… Zostaniesz moim chłopakiem?
Oliver miał ochotę uszczypnąć się, by sprawdzić czy to na pewno nie jest sen. Tak bardzo czekał na to pytanie. Każdego dnia wyczekiwał tego dnia, kiedy Gerard będzie chciał by należeli do siebie. Kochał tego chłopaka ponad wszystko. Z każdym dniem mocniej. Ostatnie dni, kiedy spotykali się, oglądali filmy, słuchali muzyki czy rozmawiali były niezwykłe, zbliżające ich do siebie i pogłębiające uczucia Olivera. Może jeszcze nie usłyszał od Frosta, że go kocha, ale rozumiał ostrożność chłopaka. I chociaż usta Gerarda mówiły, że lubi, tak oczy podpowiadały, że czuje znacznie więcej. Nie zamierzał jednak naciskać. Doczeka się tego dnia, kiedy zostaną wyznane mu uczucia miłości. Tak samo jak doczekał się dnia, kiedy został poproszony o zostanie jego chłopakiem.
— I dlaczego ryczysz? — zapytał Gerard.
— Nie ryczę — odpowiedział wilgotnym, pełnym wzruszenia głosem Oliver.
— Ryczysz.
Frost wyciągnął rękę i palcem starł łzę spływającą z oka jego przyszłego chłopaka. Nie wątpił, że otrzyma pozytywną odpowiedź.
— Może trochę. Wzruszam się, a nie ryczę.
— Czy to znaczy…
— Tak, to znaczy, że zostanę twoim chłopakiem.
Frost nie sądził, że można się tak uśmiechać, jak on właśnie to zrobił. Chyba to co poczuł nazywają szczęściem. Wziął z dłoni Oliego bransoletkę ze swoim imieniem, a potem zaczął owijać ją wokół prawego nadgarstka swojego chłopaka, tuż przy pozostałych bransoletkach. Aż nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Wykonał kolejny krok, tym razem naprawdę duży i nie miał wątpliwości, że dobrze zrobił.
Grant ze wzruszeniem patrzył jak zostaje zapięty namacalny dowód ich związku i czegoś co jest tylko pomiędzy nimi. Czegoś, co się zrodziło niespodziewanie. Naprawdę nie sądził, że Gerard kiedykolwiek zechce z nim być. Po tym co wydarzyło się pomiędzy nimi na boisku, a co wydawało mu się być dawno temu, nie miał nadziei. Teraz wiedział, że nigdy nie warto jej tracić. Wyjął z pudełeczka drugą, bliźniaczą bransoletkę, ale z wygrawerowanym swoim imieniem na wisiorku. Pudełeczko odłożył na biurko, a gdy Frost uniósł prawą rękę, owinął symbol czegoś co zaczynali razem, wokół nadgarstka chłopaka. Oli nie mógł okiełznać łez, bo kolejne spływały po jego policzkach.
— Znów ryczysz. Nie rycz.
— No przecież mówię, że się wzruszam, głupolu.
Gerard posłał mu szeroki uśmiech, a później zamknął ich prawe dłonie razem przyglądając się jak obie bransoletki wyglądają na ich nadgarstkach. Dla Frosta to była pierwsza i jedyna jaką zamierzał nosić. Dla Granta kolejna, ale najważniejsza, której nie zamierzał zdejmować.
— Mogę cię objąć? — zapytał Frost.
Oliver pragnął odpowiedzieć, że chłopak może wszystko, bo naprawdę tak było. Bardzo chciał, aby Gerard go nie tylko przytulił, ale i pocałował. Nie zamierzał jednak mu tego narzucać. Wszystko dla Frosta było nowe w kontakcie z chłopakiem. Postanowił poczekać. Objęcie też nie było złe. Wręcz idealne na ten moment. Skinął głową i pozwolił by ręce jego chłopaka owinęły się wokół niego, a on jakby zawsze należał do tych ramion, wtulił się w nie. Zauważył, że osiemnastolatek przytula go ostrożnie uważając na jego zrastające się żebro. Jedną rękę trzymał na jego pasie, drugą położył na plecach. On sam swoimi oplótł szyję Frosta.
W Gerarda uderzyły emocje. Oszołomienie, radość, szczęście, ścigały się i ścierały ze sobą. Tworzyły huragan doznań, od których poczuł się pijany. Jeszcze nigdy nie doświadczył tak wielu przeżyć. Dotknął nosem nagiego kawałka skóry w miejscu gdzie łączył się obojczyk z szyją. Znajomy zapach wkradł się do jego duszy, a słodycz nowej wanilii nęciła zmysły. Oliego czuło się niesamowicie trzymając go w ramionach. Robił to ostrożnie, by nie sprawić mu bólu. Pragnął go nigdy nie wypuścić. Kiedy raz to zrobił, wiedział, że przytulanie Olivera stało się dla niego niczym narkotyk dla narkomana. Tylko to nie sprawi, że go zabije. To powodowało, że w końcu mógł oddychać.
— Jesteś dla mnie jak tlen — szepnął.
— Wzajemnie — odpowiedział Grant czerpiąc przyjemność z tej tak ważnej chwili bliskości. Początku czegoś nie tylko duchowego, ale i fizycznego pomiędzy nimi. Mógł tak zostać, ale wiedział, że to jest niemożliwe. Nie przeżyją tak życia. Kiedy w dodatku żołądek Gerarda odezwał się burczeniem, wiedział, że chwila minęła. Nie zostanie jednak nigdy zapomniana.
— Wybacz — szepnął Frost odsuwając się. — Byłem na stołówce, ale Martin i Quinn tak słodzili, że niczego nie przełknąłem.
— Muszę ich zobaczyć razem. To jest niesamowite, że Martin również zmienił się.
— On się nie zmienił. Zawsze taki był.
— Chodźmy na dół, opowiesz mi.
— Ale nie będziesz gotować.
Oliver przewrócił oczami.
— Ciocia już ci opowiedziała jak prawie spaliłem kuchnię?
— Powiedziała coś o wybuchu.
— To nie był wybuch — rzekł Oliver. Splatając palce z placami Gerarda prowadził go do wyjścia z pokoju. — To tylko był maleńki wypadek z kuchenką mikrofalową i pojemnikiem, który nie powinien się w niej znaleźć. Nic wielkiego. Poza tym to było miesiąc temu.
— Na wszelki wypadek ja coś zrobię, a w międzyczasie zjemy ciasto, co?
Oliver posłał Gerardowi wzrok ostrzegający go aby milczał, ale groźba nie była zbyt wielka, bo w oczach Granta było tyle radości, że można by ją rozdzielić na wiele osób, a i tak pozostałoby jej jeszcze sporo.
*
— Będziesz żałować, że mnie porwałeś na te zakupy — mówił Quinn do Martina, kiedy razem zjeżdżali ruchomymi schodami na piętro niżej w galerii handlowej. — Jeszcze pójdziemy do sklepu muzycznego, a potem coś zjeść. To jednak nie będzie koniec. Zamierzam zadać ci milion pytań i na każde oczekuję odpowiedzi. Co się gapisz? Nie gap się — dodał spostrzegłszy, że Reynolds nieustanie wpatruje się w niego. — Lepiej patrz gdzie idziesz.
— Nie idę, stoję.
— No to patrz gdzie stoisz.
— Wolę patrzeć na ciebie — odpowiedział Martin. Nie zważając na innych ludzi, wychylił się i ucałował policzek Quinna, który spojrzał na niego morderczym wzrokiem.
— Ty naprawdę chcesz zginąć? Kto ci pozwolił? Uch… Po co ja tu z tobą nadal jestem.
Zjechali o jedną kondygnację w dół i Oliver ruszył prosto do sklepu muzycznego. Nie miał zamiaru niczego kupować. Chciał dać w kość Martinowi. Po tym jak kupili ostatnią parę butów, które chłopak wybrał, zabierał go do prawie każdego sklepu do jakiego lubił chodzić. Zamierzał go zmęczyć, ale sam wpadł w swoją pułapkę, bo to jego nogi już bardzo bolały. Natomiast Reynolds nie odczuwał żadnego dyskomfortu. Może dlatego, że był przyzwyczajony do większego wysiłku fizycznego. Przecież bieganie po boisku to nie taka prosta sprawa. Owszem Quinn lubił czasami pobiegać, czy pójść na siłownię, ale nie szalał z ćwiczeniami. Nie chciał być napakowany. Zresztą, nie pasowałoby to do jego sylwetki. Nie był jak tata, bardziej przypominał mamę.
— Uch… — przystanął — dobra, mam dość. Idziemy do tajczyków. Mam ochotę na ich jedzenie.
— Dla ciebie wszystko, słoneczko.
Quinn skrzywił się, kiedy Martin ponownie nazwał go „słoneczkiem”.
— Nie jestem twoim…
Greenwood nie dokończył zdania, bo nagle Martin chwycił go w pasie jedną ręką i przyciągnął do swojego ciała. Nagle znaleźli się bardzo blisko siebie, ich twarze dzieliło tak niewiele, a oczy Quinna jakby nagle zostały związane z oczami chłopaka. Zapach drzewa sandałowego z nutami czegoś co miało związek wyłącznie z Martinem, ponęcił nos. Zaskoczeniem było to, że nagle miał ochotę wcisnąć nos w jego szyję i zatonąć w tym nęcącym bukiecie. Na szczęście złość na chłopaka, za te wszystkie chwile złego traktowania go, za wyśmiewanie była znacznie silniejsza niż to co kusiło. Położył ręce na piersi Martina czując pod bluzą zarys sylwetki. Skupił się jednak na odepchnięciu go. Nie macaj go — upomniał siebie — nie macaj. Naparł rękoma na tors Reynoldsa, ale chłopak zacisnął bardziej rękę na jego talii.
— Puść.
— Jesteś moim słońcem. Kiedyś zrozumiesz — odpowiedział Martin, a potem zerknął nad ramieniem chłopaka i dopiero go wypuścił.
— Dlaczego to zrobiłeś? Czemu… — Greenwood pomachał rękoma pomiędzy sobą a Martinem, kiedy zabrakło mu słów.
— Inaczej wpadłbyś na maszynę czyszczącą podłogę — odparł Reynolds i wskazał na samojezdny automat szorująco-zbierający. — Pani, która nią jedzie nie widziała ciebie.
Quinn przeciągnął dłonią po włosach i podziękował cicho.
— Nie słyszałem. Możesz głośniej?
— No dziękuję, no. I chodź, bo padam z głodu.
Chwycił Martina powyżej nadgarstka i zaczął go ciągnąć w stronę gdzie znajdowały się restauracje, bary i kawiarnie. Nie mógł dojrzeć delikatnego uśmiechu chłopaka.
*
Gerard wrzucił na patelnię pomidory, które pokroił Oliver. Dodał zioła, jakie rosły w doniczkach na parapecie. Wcześniej już podsmażył cebulę dodając do niej czosnek. Bardzo lubił ten sos do spaghetti i miał nadzieję, że zasmakuje Oliemu. Powinien, tym bardziej, że nie dodaje mięsa, a z tego czego już dowiedział się chłopak średnio przepadał za mięsem. Jadł je, ale tylko kurczaka i zdecydowanie lubił ryby.
— Gdzie nauczyłeś się gotować?
— Babcia mnie nauczyła, ale musiałem też dużo rzeczy sam robić, kiedy mieszkałem z rodzicami. Wracałem ze szkoły, a obiadu nie było. Podasz mi sól i pieprz? — zapytał mieszając to co miał na patelni. Pomidory już się rozprażyły na drobne części i niedługo sos powinien być gotowy. Zrobił więcej, by pani Martha, która w nocy wróci z pracy mogła też coś zjeść. O Tobiasie nie myślał, ale dla niego także zostawi porcję.
— Rodzice nie gotowali? — zapytał Oli biorąc z szafki solniczkę oraz pieprzniczkę i podał je chłopakowi.
— Opowiadałem ci o moich rodzicach. Nie są zdolni wychować dzieci, a gotowanie to nie ich bajka. Zawsze zamawiali coś z restauracji, mimo że nie stać nas było na takie frykasy. — Posolił i popieprzył sos, a potem wszystko pomieszał.
— Nie mieliśmy szczęścia do rodziców. To znaczy moja mama była wspaniała.
Oli powrócił do wspomnień o mamie. Do jej uśmiechu tak pięknego, że rozświetlał dzień mocniej niż słońce. Do jej jasnych, długich do pasa włosów. Do delikatnego, cichego głosu, który powoli zacierał się w jego wspomnieniach.
— Musiała być cudowna. W dodatku wzięła pod opiekę syna kochanki męża. Nie każdy by tak zrobił. Skosztujesz? — Frost uniósł łyżkę i lekko podmuchał zanim podsunął ją Oliverowi.
— Mama była jedyna, ale ciocia bardzo ją przypomina z charakteru.
— Ostrożnie, bo gorące — uprzedził Gerard.
— Spoko.
Powoli Oliver zebrał ustami trochę sosu z łyżki i przymknął oczy delektując się smakiem ziół, pomidorów. Frost zapatrzył się na niego czekając na werdykt.
— Smakuje jak lato. Kocham lato.
— Czyli dobre.
— Pyszne. Ciocia zawsze robi sos do spaghetti ze słoika, dobry jest, ale to jest genialne. Nie byłem głodny, ale już jestem.
— Pomieszasz? Tylko wolno. Niczego nie wysadzisz, spokojnie. Jeszcze z minutę, dwie i będzie gotowy. Ja wrzucę makaron, bo się woda już gotuje.
— Mhm.
Oli wziął łyżkę i powoli zaczął mieszać sos. To mógł zrobić. Zamieszać coś i upiec tosty. Może powinien nauczyć się gotować. I tak jeszcze przez długi czas nie mógł tańczyć, przez co martwił się jak zaliczy egzamin na ferie świąteczne. Mógłby uczyć się gotować. To nie powinno być takie trudne. Nie kiedy przyglądał się swojemu chłopakowi z jaką łatwością ten wykonuje czynności.
Wspólnymi siłami dziesięć minut później mieli obiadokolację prawie gotową. Oli wziął dla nich talerze i widelce, a Gerard postawił ciężki garnek makaronu wymieszanego z sosem na drewnianej desce na stole. Oli chciał to zrobić, ale chłopak zabronił mu tego.
— Nie wolno ci dźwigać, pamiętasz? Siadaj, zaraz ci nałożę i jemy.
— Dobra. Obejrzymy potem jakiś film? Dzisiaj ty wybierasz. Może być horror, nie boję się.
— Szkoda, bo byś mógł się do mnie przytulać — wypalił Gerard nakładając na talerze spaghetti.
— Zawsze mogę to zrobić i bez tego — odpowiedział śmiało Grant. W tym względzie nie zamierzał być nieśmiałym i rumieniącym się nastolatkiem. Zresztą nigdy taki nie był, nawet podczas seksu. Ale o tym nie chciał pamiętać, bo tamci skurwiele z jakimi miał do czynienia odeszli w niepamięć. Teraz miał kogoś ważnego w swoim życiu.
— Trzymam za słowo. Jedzmy, bo naprawdę umieram z głodu.
— Dobrze. Przypominam, że też jestem głodny.
Nabrał trochę makaronu na widelec i wsunął go sobie do ust. Zamruczał aprobująco, a Gerard poczuł dumę z tego, że zrobił coś co polubił Oliver. Rodzicom nigdy nie smakowało to co ugotował. Odrzucił tę przykrą myśl i skupił się tylko i wyłącznie na swoim chłopaku. Cholera, mam chłopaka — pomyślał i nie wyczuł w sobie ani odrobiny paniki. Spojrzał na swoją bransoletkę, a potem na tą która była bliźniaczym odpowiednikiem jego. Serce w nim wygrywało melodię miłości i pozwalał mu na to.
*
Tymczasem, w innym końcu miasta najedzony tajskim jedzeniem Oliver poczuł się pełny i zadowolony. Czekał jeszcze na deser ze smoczych owoców, mleczka kokosowego i bananów. Uparł się, że to chce jeszcze zjeść, a raczej wypić, gdyż deser był koktajlem.
— Możesz mi teraz opowiedzieć… — zaczął chcąc zadać w końcu swoje pytania, ale jego telefon zaczął dzwonić. — Poczekaj chwilę, to mama.
Martin skinął głową i dokończył swoje danie starając się nie słuchać, ale kiedy smutny głos Quinna zakłuł go boleśnie w serce, zostawił jedzenie skupiając się na chłopaku.
— Co się dzieje? — zapytał, kiedy Greenwood zakończył rozmowę.
— Mama miała przylecieć na weekend. Nie zrobi tego, bo nagle wypadł jej jakiś wywiad, a to podobno ważne dla jej kariery — odpowiedział smutno chłopak. Już nie miał ochoty na deser. Chciał wracać do domu. Poczuł dłoń Martina na swojej, która leżała na stoliku. — Tym razem obiecała przylecieć. W piątek mieliśmy iść na kolację.
— W takim razie co powiesz na to by piątkowy wieczór spędzić w klubie? Ty, ja i reszta naszych przyjaciół. Zabawmy się, co?
Quinn przełknął stratę czasu jaki miał spędzić z mamą, której nie widział od trzech miesięcy. Odetchnął, tłumiąc smutek. Martin miał rację. Dobrze będzie spędzić ten wieczór z Elliottem i resztą.
— Zróbmy to. Zrobię grupę i powiadomię wszystkich. — Chwycił telefon. W ogóle nie zwracał uwagi, że jego dłoń wciąż jest trzymana przez dłoń Martina. — Dołączysz Gerarda, dobra? Bo nie mam go w znajomych. Masz rację, zabawimy się. Nie pamiętam kiedy razem wychodziłem z chłopakami. Może Dana też dołączy. O, i może Daisy, co?
— Super, czym nas będzie więcej tym lepiej.
— To pojutrze. Już jesteś w grupie, to dodaj Frosta i Daisy. Ja już piszę wiadomość. Będzie ekstra.
Posłał Martinowi uśmiech, a chłopak zapatrzył się na niego, zawsze chcąc odgonić od Quinna wszelkie smutki. Wiedział, że nie zawsze mu się to uda, ale starać się nie zaszkodziło.
Hej. Gerard od kiedy wiele zrozumiał , zaczął być prawdziwym romantykiem. Te bransoletki to naprawdę genialny pomysł zwłaszcza dla niego ,ale Oliemu też da to pewność siebie. Podoba mi się ten Martin, twardo dąży do celu. Trzymam kciuki za chłopaków.
OdpowiedzUsuńZdrówka i czasu na pisanie . W.
Boże relacja Martina i Quinna jest cudowna, uwielbiam ich razem.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, Gerard wielki krok postawił i oby tak dalej, bransoletki ukazują uczucie, a zapytanie o to czy Oli zostanie jego chłopakiem już jest akceptacją siebie samego...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Gerard och zapytał czy Oli chce być jego chłopakiem to było cudowne... Martin staraj się dalej Quinn w końca ulegnie pewnie...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej. Super rozdział.
OdpowiedzUsuńRelacja Martina z quinn mnie intryguje.
Ale pod koniec tego rozdziału i w połowie jak jest wątek Martin x quinn jest błąd w imieniu. Jest tam napisane Oliwier. a przecież mowa jest o innej parse.
Chyba ze cos źle przeczytałam, to przepraszam
Pozdrawiam .
Niestety, nie pomyliłaś się. Sprawdziłam... Zostały takie babole. Ale tak jest kiedy się samemu składa tekst, dziewczyny pomogły go poprawić, ale mózg mówił, że tam jest imię Quinna i nie widział Olivera. Trudno. Najgorsze, że tak tekst poszedł do sprzedaży. :(
UsuńPozdrawiam i dziękuję za komentarz. :)