2021/10/31

W rytmie miłości - Rozdział 20

 Co ostatnio porabiałam? Pisałam ten tekst. Pisałam i pisałam i w pierwszym tygodniu listopada skończę pierwszy tom z 30 rozdziałami. Jak tylko tekst zostanie poprawiony do końca, to tom pojawi się na Bucketbook.pl

Teraz zapraszam na kolejny rozdział i dziękuję za komentarze. :* 


Martin zmrużył oczy, patrząc na chłopaka, który odepchnął go od Quinna. Obrysował sylwetkę przybysza od stóp do głowy i spoglądając na Quinna, a palcem wskazując na tego, który go popchnął, zapytał:

— Spotykasz się z tym czymś? Sądziłem, że mierzysz wyżej.

Uchylił się przed ciosem, który poleciał w jego stronę i zaśmiał, spoglądając na Greenwooda, który próbował go uderzyć.

— Naprawdę sądziłem, że mierzysz wyżej. To coś? Serio?

— Kurwa, Reynolds, jesteś skończonym chujem — rzucił Quinn.

— Czy on mnie obraża, kochanie?

Po tym pytaniu śmiech Martina rozległ się w holu. Oczy chłopaka znowu znalazły się na przybyszu. Usta natomiast ułożyły się w pytanie:

— Czy ja cię obrażam? — Od razu postanowił także odpowiedzieć. — Gdzie tam, kogoś takiego jak ty nie da się obrazić. — Odwrócił się, aby pójść do salonu, ale przystanął, nie potrafiąc powstrzymać się przed pytaniem: — Naprawdę, Quinn?

— Znikaj, bo ci przypier…

— Synu, mam nadzieję, że dokończenie zdania zachowasz dla siebie.

Harry wyjrzał z salonu sprawdzić, gdzie podziała się młodzież i na całe szczęście zdołał zdusić w zarodku to, co miał zamiar powiedzieć jego syn do Martina.

— Nie mogę go walnąć? I idioto przestań się śmiać jak szaleniec. Jeszcze ci zetrę ten złośliwy uśmieszek z tej paskudnej gęby. — Co prawda Martin nie miał paskudnej gęby, ale nigdy by otwarcie nie powiedział nic pozytywnego o urodzie tego kretyna.

— Zajmij się tym cosiem, bo chyba czuje się pominięty — rzucił Martin, a potem wszedł do salonu.

Nie sądził, że będzie tak zabawnie. Uległ namowom rodziców, aby tu przyjść. Zresztą tym razem nie opierał się długo. Czuł potrzebę podrażnienia Quinna Greenwooda, jak nigdy wcześniej. Chłopak mu się podobał, w dodatku był utalentowany, co tylko do niego bardziej przyciągało. Nawet jego strój był seksowny. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie chłopak, który zakłócił ich małą rozmowę w holu. Nie rozumiał, jak Quinn może spotykać się z kimś takim. Owszem, facet był przystojny i dobrze ubrany, ale coś w nim było takiego, że odrzucało Martina. Wewnętrzny głos wołał, aby trzymać się od kogoś takiego z daleka. Quinn chyba nie ma wewnętrznego głosu — pomyślał.

Przystanął przy kominku woląc stać z boku i obserwować sytuację. Quinn wszedł do salonu ze swoim, pożal się Boże chłopakiem i przedstawił go jego rodzicom. Martin dowiedział się, że przybysz nazywa się Maxwell Thompson. Reynolds od razu odrzucił to imię dla swoich przyszłych dzieci. Tak, planował mieć dzieci. Najlepiej z rudzielcem, który rozmawiał z jego mamą. Thompson starał się dopasować i być dowcipny, ale nie bardzo mu to wychodziło.

— Też go nie znoszę — powiedział Christopher zbliżając się do Martina.

— Mnie też nie lubisz.

— Wolę ciebie niż jego, Reynolds. Max jest śliski, ale Quinn tego nie widzi.

Ponownie złośliwy uśmieszek wkradł się na usta Martina.

— Może trzeba się postarać, aby młody Greenwood zauważył kogoś więcej niż to coś, co nazywa swoim chłopakiem.

— Chyba musiałby się zdarzyć cud lub… cud — dokończył Chris i odszedł od Martina.

Cuda zdarzają się na tym świecie — pomyślał Reynolds. Nadal stał i obserwował interakcje zachodzące pomiędzy obecnymi w salonie osobami. Zawsze lubił obserwować ludzi. Ich zachowania, charaktery. Może dzięki temu potrafił rozpoznać drani. Niektórzy się kamuflowali, ale nie każdy. Osobnik Thompson na pewno tego nie robił. Starał się, ale doświadczone oko mogło zobaczyć więcej. Zresztą, każdy to widział tylko nie rudzielec. Martin mógł się założyć, że chłopak także udaje zazdrosnego.

Uśmiechnął się chytrze i opuścił miejsce przy kominku. Podszedł do Quinna i zarzucił mu rękę na ramię, nieznacznie pochylając się w jego stronę. Chłopak coś zaburczał pod nosem i próbował się odsunąć, ale Martina to nie obchodziło. Czujnie obserwował zachowanie Maxa. Ten w ogóle nie zareagował na jawne spoufalanie się z jego chłopakiem. Także Reynolds dodatkowo przysunął twarz do ucha Quinna i szepnął niby czule:

— Słońce, zagramy razem po obiedzie?

Wtedy spotkały Martina trzy rzeczy. Odepchnięcie przez tego, któremu szeptał i reakcja Maxa, który nagle jakby sobie przypomniał, że ktoś obłapia i nazywa słońcem jego chłopaka.

— Odczepisz się od niego? W ogóle, kim ty jesteś wypacykowany pajacu?

Dla niego ta reakcja była sztuczna. Martin nie zrażając się, że Quinn pod nosem go wyzywa, ponownie zbliżył się do chłopaka. Położył dłoń na jego karku, ścisnął lekko i patrząc prosto w oczy Maxwella, powiedział:

— Kiedyś będę miał z nim dzieci.

Po tych słowach zaczął się śmiać i niemalże tanecznym krokiem odszedł do jadalni, podczas gdy Quinn obiecywał mu zemstę i nie zważając na rodziców Martina, wyzywał od najgorszych. Zresztą jego rodzice nic sobie z tego nie robili. Ciągle powtarzali, że kto się czubi ten się lubi. Sami są tego najlepszym przykładem. Nie wątpił, że opowiedzą swoją historię przy obiedzie, kiedy im to po cichu podszepnie.

Quinn pojawił się w jadalni, w której Martin zauważył, że na stole przy zastawie obiadowej stoją karteczki z nazwiskami osób, wskazującymi gdzie kto ma usiąść. U niego w domu jest także to praktykowane, wtedy każdy siada, gdzie mu wskazano, a nie stoi i czeka, nie potrafiąc wybrać dla siebie miejsca.

— Ty imbecylu i totalny patafianie, po jaką cholerę to zrobiłeś? I nie zamierzam mieć z tobą dzieci! — zacietrzewił się Quinn. Nie rozumiał Reynoldsa. Przecież chłopak nie jest gejem i do tego go wzywa od pedałów, a teraz chce mieć z nim dzieci. — Ciekawe, który z nas by je urodził, kretynie.

— Obaj jesteśmy facetami, więc nic z tego, ale są sposoby — rzucił Reynolds obchodząc powoli stół i znajdując to czego chciał. — Można by wynająć…

— Jesteś hetero, a ja mam chłopaka. Zresztą odpierdol się.

Greenwood wyszedł, a dzięki temu Martin mógł zrealizować swój plan. Później zadzwonił do przyjaciela.

 

*

 

— Ja pierdolę, jednak tam polazłeś. Po co?

— Lubię się dobrze zabawić, Gerardzie. Co ciekawego robisz? — zapytał Martin.

— Byłem w sklepie. Potem chcę pojechać do Daisy i spróbuję namówić ją, by znów ze mną udawała. — Przystanął przed pasami, czekając na zmianę sygnalizacji świetlnej, która pozwoli mu przejść na drugą stronę.

— Daj jej spokój. Niech żyje własnym życiem. Spędź niedzielę z rodziną. Ale dobra, kończę, bo nie jestem już sam. Zdzwonimy się potem.

— Współczuję siedzenia przy stole z tym rudzielcem. Przecież go nie znosisz.

— Taa… — westchnął Martin i rozłączył się.

— Taa? Co znaczy taa?

Gerard pokręcił głową patrząc na telefon. Jego przyjaciel czasami bywał dziwny. Schował telefon i zauważywszy, że światło zmieniło się na zielone, przeszedł na drugą stronę drogi. Jeszcze kilka kroków i znalazł się w swojej okolicy. Mógł zrobić zakupy w osiedlowym sklepiku, ale w nim nie było ulubionej czekolady jego brata. Chłopiec uwielbiał taką z drobnymi chrupiącymi ciasteczkami w środku i z dużą ilością białej masy. Kupił mu dwie, bo nie mógł inaczej. Uwielbiał dziesięciolatka.

— Jestem w domu — zawołał i zajrzał do kuchni, gdzie babcia przygotowywała obiad. W całym domu pachniało ziołami. — Spaghetti? Kocham cię. — Podszedł do kobiety i ucałował ją w policzek. — Willie jest u siebie?

— Tak. Rozmawia z przyjacielem. Pytał czy może dzisiaj spotkać się z Archiem.

— Zawiozę go do niego po obiedzie — powiedział Gerard i postawił zakupy na niewielkiej wyspie.

Kuchnia nie była duża, ale znacznie większa od tej jaką mieli w starym mieszkaniu, kiedy był dzieckiem. Tam ledwie dwie osoby się zmieściły, a tutaj mogli przebywać całą czwórką i jeszcze było miejsca dla kogoś. Poza tym połączenie kuchni z niewielką jadalnią i salonem powiększało przestrzeń. Ściany zostały pokryte paletą pastelowych farb, co dodawało mieszkaniu, które nie miało ogromnych okien, jasności i przestronności. Uwielbiał to mieszkanie, tak jak uwielbiał mieszkać z babcią, dziadkiem i bratem.

— Kiedy dziadek wróci z pracy? — zapytał.

— Po południu. — Odcedziła makaron. — Dzwonił, że będzie tak koło szesnastej.

Jego dziadek był weterynarzem. Wciąż w sile wieku, tak jak i babcia, którzy pobrali się mają dwadzieścia lat nadal pracowali zawodowo i nie myśleli o emeryturze.

— Gerardzie, twoi rodzice nas dzisiaj odwiedzą — oznajmiła Cornelia Frost, spoglądając na wnuka.

Chłopak wyjął paczkę jajek z papierowej torby i wstawił ją do lodówki, nic nie mówiąc. Potem wypakował resztę drobnych zakupów. Dziadek nie lubił jak robił je w niedzielę, ale to były tylko drobne rzeczy. Wieczorem chciał zrobić deser dla ich czwórki, a wczoraj zapomniał kupić to co mu było potrzebne.

— Kiedy mają przyjść? — zapytał.

— Powiedzieli, że o piętnastej trzydzieści. Chcą widzieć ciebie i Williama.

— Chcą widzieć… Pozbyli się go, jak dowiedzieli się, że nie mówi i nie słyszy, więc dlaczego nagle się nim interesują? Mną też? — warknął i zaraz uspokoił się. Babcia nie była winna temu, że ma syna skurwiela i synową niewiele lepszą.

Jego rodzice byli osobami, przez które on sam był popieprzony. Rzadko się z nimi widywał i to ostatnio było dobre. Zawsze dużo wcześniej wiedział, że przyjdą. Mógł się na to przygotować. Tak samo brata. Chłopiec właściwie był dla Margaret i Liama Frostów jedynie rzeczą, której pozbyli się, bo nie był idealny. Babcia od razu przygarnęła dziecko pod swój dach, a Gerard jak tylko mógł już wyprowadzić się od rodziców, bez konsekwencji prawnych, zamieszkał z bratem. 

— Znasz ich. Będą udawać dobrych rodziców.

— I sterować mną — burknął pod nosem niezadowolony. — Pójdę do Williego.

Najpierw udał się do łazienki umyć ręce, a potem wziąwszy czekolady, wiedząc, że chłopiec nie zje wszystkiego od razu i śmiało może mu je dać obie, wszedł do pokoju dziesięciolatka. Pomieszczenie było oblepione plakatami z filmów Transformers, których Willie był ogromnym fanem. Uwielbiał Autoboty. Miał nawet kilka figurek, które można było przestawić tak, że samochód nagle zmieniał się w robota. Te stały na jego biurku, przy którym siedział czarnowłosy chłopiec i coś pisał na laptopie.

Gerard podszedł do niego i położył czekolady na biurku. Od razu napotkał szeroki uśmiech dziecka, pochylił się więc i przytulił go. Nie miał pojęcia jak ma mu powiedzieć, że przyjdą ich rodzice. Willie, który miał serce na dłoni, źle się przy nich czuł. To tak, jakby postawić istną dobroć, przy czymś pełnym zła. Żałował, że dobrze zapowiadająca się niedziela zepsuje się.

Przez głowę Gerarda przemknęło, że dzisiaj miał tu gościć Olianę. Chciał, aby poznała jego brata i babcię. Tymczasem Oliana okazała się być chłopakiem, a gdyby tu była, sam nie wiedział jak to spotkanie z jego rodzicami by się potoczyło. Nadal był zły na tę sytuację, która go spotkała i chętnie obiłby buźkę temu, który udawał i zrobił go w konia, ale bardziej czuł rozczarowanie i żal. Rozczarowanie sobą i tym, że chyba czuł pociąg do Oliany, bo jego podświadomość znała prawdę. Żal, bo dobrze mu się rozmawiało z Olianą. Znała go jak nikt inny. No, może poza Martinem, ale to była inna para kaloszy. Cały dzień wczoraj rozważał to wszystko i wiedział jedno, na pewien czas nie wróci do szkoły. Inaczej zabije tego chłoptasia lub… Nie wiedział co zrobi.

Odrzucił te myśli, kiedy jego brat poczęstował go czekoladą. Wziął kawałek i wrzucił sobie kostkę do ust. Także ją lubił, ale nie chciał mu jej wyjadać. Potem przysunął sobie krzesło i zamigał do dziesięciolatka, pytając go z kim rozmawia i czy może na chwilę przerwać. Nie musiał do rozmowy używać gestów, bo chłopiec nauczył się czytać z ust. Szkoła, do której chodził od szóstego roku życia, uczyła go wszystkiego. Babcia zapisała go do specjalnej szkoły dla głuchoniemych dzieci. Jak William zaczynał edukację myśleli o zapisaniu go do szkoły integracyjnej, ale chodził tam tylko dwa tygodnie. Źle się tam czuł, dzieci się z niego śmiały, więc czym prędzej zabrali go stamtąd. Teraz ma ukochaną szkołę i przyjaciół, z którymi uwielbia rozmawiać i przebywać. Dzięki nim, fantastycznym nauczycielom, nauczył się też bardzo wiele. Gerard zamierzał go chronić za wszelką cenę. Szczególnie przed rodzicami. Postanowił o nich powiedzieć Williemu prosto z mostu.

— Rodzice przyjadą dzisiaj po południu — poinformował chłopca, który słysząc to posmutniał.

 

*

 

Quinn siedząc przy stole, zmrużył oczy po raz kolejny nie rozumiejąc jednego. Dlaczego nie posadzono Maxa obok niego, tylko po drugiej stronie stołu. Natomiast obok niego znajdował się denerwujący go blondyn. Chłopak siedział zdecydowanie za blisko. Tak blisko, że mógł łatwo wyczuć jego zapach. Martin Reynolds delikatnie pachniał drzewem sandałowym z nutami czegoś nieznanego Quinnowi. Czymś unikalnym i mógłby powiedzieć, że pysznym o ile tak można byłoby ocenić zapach. Próbował się na tym nie skupiać, ale nos sam był nęcony. Natomiast oczy przyglądały się lewej dłoni trzymającej kieliszek z wodą. Długie palce chłopaka — palce pianisty jak to nazywał Quinn — z licznymi pierścionkami i wypielęgnowanymi paznokciami, także skupiały na sobie jego uwagę. Szczególnie to jak mały palec sunął delikatnie po nóżce kieliszka. W górę i w dół. W górę i w dół.

— Quinn, słyszeliśmy, że masz wziąć udział w konkursie z naszym synem.

Chłopak poderwał wzrok w stronę pani Reynolds, czując się tak jakby jeszcze chwilę temu poddawał się hipnozie. Zerknął na Martina, który tym razem wpatrywał się w niego i mógłby go przekląć ponownie, ale ugryzł się w język. Nie chcąc być niegrzecznym odpowiedział kobiecie:

— Tak. Niestety — dodał nie mogąc się przed tym powstrzymać. — Pani Clay nas zgłosiła. Uważa, że jesteśmy najlepsi osobno jak i razem.

— Zagrajcie nam coś po obiedzie — poprosiła kobieta. — Harry, mam nadzieję, że ten fortepian, który macie w salonie nadal działa.

Fortepian należał do mamy Quinna, ale wyprowadzając się po rozwodzie, zostawiła go i nie zamierzała go już zabrać. Teraz miała nowy w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku. Tak jak miała nowe życie bez nich, nowego męża i karierę muzyka. Czasami widywał ją w telewizji, ale na ogół chłopak nie śledził kariery matki. Odziedziczył po niej talent, ale nigdy nie zamierzał przedłożyć go ponad rodzinę. Od razu coś mu nasunęło do głowy słowa Martina: „Kiedyś będę miał z nim dzieci.” Quinn potrząsnął głową i zaśmiał się pod nosem.

— Powiesz co cię tak bawi? — szepnął do niego Martin.

— Poważnie chcesz mieć ze mną dzieci? — zapytał, zanim ugryzł się w język. Zrobił to w dodatku tak głośno, że zwrócił tym samym na siebie uwagę każdego kto był obecny przy stole. Chris pacnął się w głowę robiąc ten gest tak, jakby to właśnie jego, przyszłego brata, uderzał.

Martin uśmiechnął się złośliwie i zerknął na Maxa, który wyglądał na zdezorientowanego, ale na pewno nie na zazdrosnego. Mam cię po raz kolejny — pomyślał Reynolds.

— Jesteś z nim dla pieniędzy — bardziej stwierdził niż zapytał.

W tym samym czasie Quinn krzyknął na niego, żeby odczepił się od jego chłopaka, a Thompson rzucił:

— Kocham go. 

— Na pewno? — dopytywał Martin.

— Tak. Na pewno.

— To w takim razie przepraszam za to co zrobię — odparł Martin, a potem odwrócił się w stronę Quinna, chwycił go za kark dłonią i przytrzymując, pocałował prosto w rozchylone usta.

Dla Quinna świat jakby zamarł. Co tam, właśnie uległ zniszczeniu, kiedy usta Martina Reynoldsa, chłopaka, który ciągle się z niego wyśmiewał, dotknęły jego ust. Zarejestrował, że były miękkie, ciepłe i umiały robić to co właśnie robiły. Wargi chłopaka, złapały w swym uścisku jego dolną wargę, potem zaczepiły górną, a on nie ruszał się. Tak jakby właśnie został zamrożony. Jedynie oczy otwarły się szeroko. Ktoś coś powiedział, ktoś westchnął, ale nie miał pojęcia kto i co się tak naprawdę działo. Świat Quinna utknął jedynie w tym jednym pocałunku, a on rozchylił automatycznie wargi napierając przed chwilę na całujące go usta i dopiero wtedy oprzytomniał. Odepchnął Martina i wymierzył mu cios prosto w nos. Gdyby stał, uderzenie byłoby silniejsze, ale i tak chłopak złapał się za nos z sykiem.

— Odwaliło ci?! Nawet gejem nie jesteś, imbecylu! — wrzasnął osiemnastolatek.

— Przepraszam was za mojego syna — przemówił Harry, pocierając dłonią czoło. — Naprawdę nie wiem co w niego dzisiaj wstąpiło. Normalnie tak się nie zachowuje.

— Nie przepraszaj — odpowiedział pan Reynolds. — Elizabeth złamała mi nos jak ją pierwszy raz pocałowałem. Konieczna była wizyta w szpitalu, ale to był początek naszej miłości i trwa do dzisiaj.

Martin uśmiechał się pod mimo wszystko bolącym nosem. Miał tylko dać buziaka w policzek, ale nie powstrzymał się. Przez to udowodnił jedno, że Max nic nie czuje do Quinna, tylko udaje. Żaden chłopak nie wytrzymałby gdyby ktoś kogo kocha, był całowany przez inną osobę na jego oczach. Musiałby jakoś zareagować. Udowodnił też sobie drugą rzecz. Spodobało mu się całowanie Quinna Greenwooda, który na jedną, małą sekundę oddał pocałunek. Na to też Thompson nie zadziałał.

— Oj, tak, kocha… Może przejdźmy w końcu do obiadu — rzucił Martin jakby nic się nie stało — głodny jestem.

Quinn miał ochotę walnąć głową w stół, ale powstrzymał go przed tym talerz pełen smakowitego jedzenia. Owszem, nie tak pysznego jakie przygotowałaby Sherrie, ale to też było dobre. Udawał, że nie widzi krztuszącego się ze śmiechu Chrisa, taty niewiedzącego co robić, i zadowolonych państwa Reynoldsów. Nawet mała  Sophia uśmiechała się. Natomiast, kiedy spojrzał na swojego chłopaka, do którego chciałby się przytulić, mógł jasno stwierdzić, że ten jest zły. Podobało mu się to. Max musiał być zazdrosny. Wstał, wziął swój talerz i zwrócił się do Christophera:

— Zamienisz się miejscami? Chcę siedzieć obok swojego chłopaka, a nie tego… kretyna — dodał cicho, czując jak jego policzki robią się gorące.

Naprawdę nie chciał obrażać syna państwa Reynolds, ale to się samo działo. Reagował na niego jak płachta na byka i nie potrafił nic z tym zrobić. W dodatku wciąż czuł na ustach jego pocałunek i z bólem serca stwierdził, że to nie jest takie złe. Jest nawet przyjemne. Po chwili dotarło do niego o czym pomyślał i poprawił się, że to jest ohydne. Tak, Martin Reynolds obrzydza go. Jego pocałunki także. Koniec, kropka.

9 komentarzy:

  1. Ten rozdział zrobił mi wieczór *-* Uśmiałam się przy nim jak nie wiem xD
    Już czekam jak rozwinie się relacja Quinna i Martina choć de facto nie zaczęła się nawet xD
    No i kiedy Max powie co naprawdę myśli,bo jakoś tak nikt za nim nie przepada i taki hmm śliski się wydaje... Heh
    Cudowny rozdział, cudowny. Poprzednie też,ale nie miałam kiedy komentarza przy nich zostawić,ale nadrobię to :D

    Pozdrawiam i życzę weny:D
    Jak i zdrowia oraz chwili odpoczynku ;)

    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  2. Martin ,ach ten Martin ,ten chłopak coraz bardziej mi się podoba, a zwłaszcza deklaracja posiadania dzieci z Quinnem. Coś czuję ,że to nie była pierwsza jego myśl o tym, tylko już szybciej musiał o tym myśleć. Co do chłopaka Quinna to koleś chyba naprawdę jest z nim dla kasy. Żeby patrzeć jak ktoś całuj jego chłopaka i wcale nie zareagować?! Coś tu grubo nie pasuje. Gerard za to cały czas udaje tego złego. Już się też wyjaśniło ,że mieszka z babcią i dziadkiem i bratem, a rodzice to nie są dobrzy ludzie. Ale Gerard cały czas myli o Olianie i co ważniejsze chce uniknąć Oliego ,żeby w razie czego nie zrobić mu krzywdy. Może jak Martin zacznie bardziej pokazywać. ,że kręci z Quinnem, to Gerard zrozumie ,że to nie takie złe
    Świetny ten rozdział, wiem pisze to pewnie za każdym razem ,ale uwielbiam każdy z tych rozdziałów. Życzę weny i czasu na pisanie pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Och i ach" i "No no co ja widzę" to były moje najczęstsze reakcje czytając ten rozdział. Zachowanie Martina wspaniałe. Zmiana chłopaka o 360 stopni! Ten moment kiedy rzucił hasłem o dzieciach i późniejszy pocałunek wywołał u mnie nie tylko śmiech oraz szeroki uśmiech, ale także zszokowaną minę. Pewnie Christopher miał podobną. Ileż emocji ma ten rozdział!
    Najbardziej jednak zszokował mnie Max. Zero reakcji, zero! Ale dlaczego?
    Ok, może faktycznie nie kocha Quinna ale do jasnej ciaśniej anielki czemu chłopak bardziej się nie postarał?
    I ta ślepota Quinna jest dołująca.
    Ale Martin zyskał w moich oczetach. Coś czuję że będzie on moim faworytem. Taki lisek z niego.
    Gerard ach nasz zakochany i zagubiony chłopiec... Cos czuję ze z tego zakalca jeszcze da sie coś zróbic i Frost przebaczy Oliemu. Sam fakt, że nie chce go skrzywdzić mimo złości jaką czuję na niego,świadczy dobrze o nim. Gerard czuje się skrzywdzonych i zawiedziony i to rozumiem. Potrzebuje czasu aby przebaczyć Oliemu. I faktycznie jeśli zobaczy ze Martin i Quinn sa razem to możliwe ze szybciej zrozumie, że bycie gejem i kochanie drugiego faceta to nic złego.
    Pozdrawiam i weny życzę :)
    Jenny H.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oho, o tak, aha, oh yeah
    To nie się podoba. Reynolds zdecydowanie ma jaja😅 chcę więcej.

    Weny i zdrowia 😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    to było po prostu cudownie... no, no Martin... sprawdza się tutaj "kto się czubi ten się lubi"... miałam całkiem dobre przypuszczenia że coś jest na rzeczy tutaj... no i jeszcze ten pocalunek,  wow, ale przy słowach ojca Martina, że i on oberwał przy pierwszym pocałunku od Elizabeth, to jedno stwierdzenie historia zatacza koło... ;) oby szybko pozbył się Maxa, miałby sprzymieżęca w postaci Christophera, a Quinn widzi tylko to co chce widzieć... a na koniec Gerard... wiemy skąd zna język migowy, ale  i mamy zupełnie inne oblicze.... nie jest taki zły jak pokazuje, troszczy się i wspiera brata... ale takie nagle pojawienie się ich rodziców, mam wrażenie że coś skomplikuje...
    weny, pomysłów i chęci życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka. ;)
    Uff, czytanie Twojego opowiadania to jak wewnętrzne oczyszczenie... kąpiel wręcz. ;)

    U, Martin mi zaimponował. Stanowczy, męski, pewny swego. Jak już "upolował" - a tak serio, spodobał mu się - Quinn, to od razu przeszedł do działania. Bardzo podobało mi się, gdy wytknął chłopakowi jego wybór dotyczący Maxa. xD To było czyste złoto.

    I jeszcze ten pocałunek... Twardy z niego zawodnik - i już ma jednego z paczki Quinna po swojej stronie... Ba! Członka rodziny ma po swojej stronie. xD Chris jest super. xD

    Oł... sprawa z Gerardem mocno mnie poruszyła. Mam wrażenie, że Oli jednak ma szansę. Oczyma wyobraźni widzę, jak dogaduje się z Willem i broni go przed rodzicami. ;3 Aż nie mogę się tego doczekać.

    Zazdroszczę, że Twoi chłopcy tak się dopasowali i kliknęło między nimi. Moje ciołki ni cholery nie chcą współpracować. Muszę ich do Ciebie wysłać. xD
    Pozdrawiam serdecznie. ;3

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka, hejka,
    wiele się tutaj wydarzyło, Martin masz sprzymieżeńca w postaci Christophera aby pozbyć się Maxa, ale tekst "chcę mieć z Tobą dzieci" epicki... Max coraz bardziej pokazuje się jako taki śląski typ... pocałunek cudowny, a widać było że Quuinowi się podobało... zaskoczył mnie Gerard bo widać że nie jest taki zły za jakiego chce uchodzić, bardzo mu zależy na bracie.... więc jednak widzę tutaj jakieś światełko... niepokoi mnie ta nagła wizyta rodziców...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę przyznać że końcówka zrobila mi wieczór.
    Chce by oni byli razem, bo Max mnie wkurza, jest jakiś dziwny. Sadze ze zdradza naszego słodziaka.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)