2021/11/07

W rytmie miłości - Rozdział 21

 Cześć. 

Wpadam z nowym rozdziałem i informacją, że skończyłam pisać ten tom. Tak jak planowałam jest 30 rozdziałów. Jak tylko tekst zostanie sprawdzony, ebook pojawi się w sprzedaży. A teraz zapraszam na kolejne perypetie chłopaków. :)


 

 

Gerard denerwował się. Coś nieprzyjemnego ściskało go w żołądku. Zawsze tak było, kiedy znajdował się z rodzicami w tym samym pomieszczeniu. Kiedy jeszcze mieszkał z nimi nie odczuwał tego. Natomiast po wyprowadzce wszystko się zmieniło i czuł, że te zmiany nadal trwają. Willie zaciskał dłoń w jego dłoni, kiedy obaj spoglądali na rodziców. Liam jak zawsze rządził się i udawał, że wszystko jest w porządku. Mama próbowała zwracać się do najmłodszego, porzuconego przez nich dziecka, ale nie potrafiła tego zrobić. Za każdym razem chłopiec chował się za nim. Dla niego ci ludzie byli obcy. Porzucili go gdy miał niecałe dwa latka. Miał ochotę zabrać go i wyjść z domu. To uczucie było ogromną potrzebą jakiej nigdy nie odczuwał w takiej sytuacji.

— Widzę, że sobie dobrze radzicie — powiedział Liam Frost, którego posturę i wysoką sylwetkę miał jego syn. Włosy miał krótko ścięte, niemalże jak żołnierz, ale pasowało mu to. Usiadł wygodnie na kanapie, po tym jak zrobił sobie drinka. — Gerard, jak tam w szkole? Jak gra w tę twoją piłkę? Powinieneś football trenować, to jest gra dla prawdziwych mężczyzn, a nie ta europejska zabawa. Piłka nożna, też coś — prychnął z odrazą. — Takie coś jest tylko dla słabych. Trzeba być silnym. Słabi na tym świecie nie wybiją się wysoko. Słabi, chorzy i pedały. Ten świat  nie jest dla nich. Nie dla tych, którzy sobie nie radzą, nie dla chorych, których powinno nie być, nie dla różowych, filigranowych ciot, które trzeba wsadzać za kraty.

Z każdym słowem ojca w Gerardzie zaczynał rodzić się bunt. Znał każde z tych słów. Znał je dość dobrze, bo większość sam wypowiadał niejednokrotnie. Szczególnie, jeżeli chodziło o delikatnych chłopaków, takich jak ten skurwiel Grant, który go oszukał.

— Twój tata ma rację — wtrąciła mama. — Na tym świecie liczy się siła i pieniądze. Bez tego jesteś nikim. Pamiętaj to czego uczyliśmy ciebie.

— I trzeba być jeszcze normalnym — dodał ojciec. — A mówiąc o tym, gdzie jest Daisy? Myśleliśmy, że spotkamy się z nią dzisiaj.

Daisy nienawidziła jego rodziców. Tylko raz spotkała się z nimi i powiedziała, że nigdy więcej. Do tego dała mu po tym ostre kazanie, które do dzisiaj pamięta. Ciekawe co by jego starzy zrobili, gdyby dowiedzieli się, że dziewczyna, którą już widzieli na ślubnym kobiercu z ich synem jest homoseksualna. Nie zamierzał jej już nigdy narażać na kontakt z tymi ludźmi. Co więcej, Martin miał rację i musi dać jej spokój. Tym bardziej teraz, kiedy Daisy Cooper ma dziewczynę.

— Nie jesteśmy już razem — szepnął, mimo tego został usłyszany.

— Dlaczego? Co jej brakowało? Śliczna jest. Ma ładne ciało.

Tak, bo dla Daisy to się liczy — pomyślał. Jego przyjaciółka zawsze chciała być postrzegana jako mądra, a nie mająca ładne ciało.

— Chłopak w twoim wieku ma mieć dziewczynę, by mu głupoty nie chodziły po głowie — kontynuowała Margaret, popijając kawę, po której się skrzywiła. — Jakaś tania ta kawa — burknęła, nie zważając na swoją teściową i to, że może zrobić jej przykrość.

— A co jak nie chcę mieć dziewczyny? — zapytał Gerard cicho, bo nie wytrzymywał już. Burza w nim wzmagała się coraz bardziej. I nikt, nie będzie mówił jego babci, że zrobiła niesmaczną kawę lub za tanią kupiła. Nikt też nie będzie go zmuszał do spotykania się z kimś z kim nie chciał! — Co jak wolę chłopaków?

Odkąd rodzice weszli próbowali go ustawiać, wmawiać mu, że ma robić to, co mu każą. Najlepiej jakby wrócił do domu, gdzie zostałby nauczony, że bycie normalnym i silnym to jest przyszłość.

— Coś ty powiedział? — zapytał ostro ojciec.

— Głupoty mówi, by cię rozzłościć — wtrąciła mama.

Margaret była wysoką kobietą o miłym dla oka wyglądzie, ale bijące od niej zimno, odrzucało. Z opowiadań babci Gerard wiedział, że jego tata, jako nastolatek był dobrym chłopakiem. Potem zaczął się zmieniać. W chwili rozpoczęcia studiów i poznania Margaret stał się kimś innym. Żądny władzy, siły, zaczął niszczyć innych. Nawet swoje dzieci. Prawdopodobnie gdyby nie babcia i dziadek, stałby się taki sam jak rodzice. Nie chciał być taki. Nagle uświadomił sobie, że nie jest taki sam. Jest odrębną istotą i nie musi kierować się tym, czego nauczyli go rodzice. Przecież gdyby oni wiedzieli, że wciąż przyjaźni się z Martinem, zabiliby go. To od nich nauczył się, że wszystko co wygląda inaczej, zachowuje się inaczej, ma inną orientację, czy określa siebie innymi zaimkami niż ona czy on, jest złe, gorsze, słabe.

Co tam, też tak robił. Może nie do końca. Nazywano go homofobem. Nawet pan MacPherson miał go za takiego i chciał z nim rozmawiać. Tylko nikt nie rozumiał, że nie o to chodzi. Chodzi  o to, że postrzegał część takich osób słabymi. Tak jak tego, który udawał dziewczynę i się z nim spotykał. Widział to tak, bo tego nauczyli go rodzice. Może nie powinien tak myśleć. Nie był złym człowiekiem. Nie chciał być. Rozumiał to za każdym razem coraz mocniej, jak widział tych, którzy go spłodzili.

— Może jestem gejem. Może lubię inne rzeczy niż wy — wypalił. — Nie jestem taki jak wy — dodał i wstał z kanapy. — Nie jestem i Will nigdy taki nie będzie — dodał stanowczo.

Nie miał pojęcia skąd znalazł w sobie odwagę, ale dobrze się z tym czuł. Chwycił mocniej chłopca za rękę i skierował się z nim do wyjścia z mieszkania.

— Dokąd to idziesz?! Wracaj tu i wytłumacz coś ty powiedział! — zawołał Liam i nie zrobił tego delikatnie. W jego głosie brzmiało zimno i wściekłość.

— Do kogoś, kto mi mam nadzieję pomoże — odpowiedział.

Liam krzyczał na niego, ale już go nie słuchał. Otworzył drzwi wyjściowe. Prawie zderzył się z dziadkiem wracającym z pracy. Mężczyzna coś do niego powiedział, ale nie zwracał na to uwagi. Ściskając bardziej dłoń wystraszonego brata, w kapciach na stopach, wyszedł na korytarz, by chwilę później zapukać do drzwi sąsiadów. Te otworzyły się prawie natychmiast, a JD widząc ich uśmiechnął się szeroko. W dłoni trzymał telefon, który przyłożył do ucha i powiedział:

— Ryan, nie słucham tego co mówisz. Masz się pojawić na urodzinach mamy i koniec — po tych słowach rozłączył się i spojrzał na chłopców. — Cześć wam.

— Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. Jest pan McPherson? — zapytał Gerard. Potrzebował pomocy i w końcu to zrozumiał.

— Pewnie. Właźcie — odpowiedział uśmiechnięty JD i wpuścił ich do mieszkania.

 

*

 

Tymczasem w domu Greenwoodów obiad dobiegł końca. Christopher niestety musiał iść do pracy. Otrzymał telefon od szefa z informacją, że Sharone Moore zachorowała i nie ma kto jej zastąpić. Chłopak szybko przebrał się i wyszedł, a pozostali rozsiedli się w salonie przy kawie. Martin zajął miejsce za fortepianem i cicho brzdąkał czekając na Quinna. Nastolatek poszedł do swojego pokoju po skrzypce i jakoś długo go nie było. Nawet miał ochotę pójść za nim, ale to byłoby za wiele. Zbyt dużo by zepsuł, a nie zamierzał tego zrobić. Chciał, żeby razem zagrali. Lubił to. Quinn naprawdę był dobry w tym co robił i mogli stworzyć niezły duet.

— Co próbujesz udowodnić?

W pewnej chwili podszedł niego Max, z czego Martin mimo wszystko był zadowolony. Chłopak mówił szeptem, więc on też tak odpowiedział:

— Tylko to, co już wiem. Potrafię czytać ludzi — wcisnął klawisz, który wydał fałszywą nutę — tych fałszywych szczególnie — dodał.

— Quinn jest dla mnie ważny, więc nie wpierdalaj się w nasz związek. Poza tym z tego co mi mówił nie cierpi ciebie. I nie zbliżaj się do niego.

— Bo co mi zrobisz? — Kolejna fałszywa nuta.

Max nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w pokoju pojawił się przedmiot ich rozmowy.

— Nie mogłem znaleźć smyczka — wyjaśnił chłopak, skupiając swoją uwagę na Martinie i Maxie. — Co się dzieje?

— Tylko rozmawialiśmy kochanie — odpowiedział pierwszy Thompson. — Wszystko w porządku.

Podszedł do Greenwooda i pocałował go w policzek. W tym samym czasie kolejna fałszywa nuta rozległa się w salonie. Tym razem zwróciło to uwagę rodziców, ale po chwili cała czwórka skupiła się na rozmowie i planach związanych z firmą i nowym klientem.

— Zagramy? Niedługo muszę wyjść — rzucił Martin niecierpliwie.

— Droga wolna — odparł rudowłosy chłopak i przystanął przy fortepianie.

Nie odmówił wspólnego zagrania, bo chcąc być uczciwym wobec siebie, to musiał przyznać, że Reynolds był jedyną osobą, z którą mógł z łatwością stworzyć duet. W dodatku chłopak grał na pianinie od piątego roku życia. Grał tak, że miało się ciarki słuchając go.

— Co zagracie? — zapytała Sophia, która trochę nudziła się.

Oczy Quinna same powędrowały w stronę Martina, który już wcześniej wybrał utwór.

— Zagramy to co będziemy musieli zagrać na konkursie. Czyli Piratów z Karaibów.

Sophia zaklaskała. Była ogromną fanką serii, a szczególnie uwielbiała pierwszą część.

— Quinn, jak mi się spodoba, to daruję ci te dwadzieścia dolców — powiedziała.

Po tym jak skończył się obiad, pobiegła do kuchni po swój słoik i kazała chłopakowi zapłacić za to, że uderzył kolegę. Quinn się z nią kłócił, że płaci się jej haracz za przekleństwa, to dodała, że bicie jest jeszcze gorsze i ma wpłacić karę, bo procent wzrośnie jeżeli tego nie zrobi.

— Dzięki, dobra kobietko — odpowiedział, ale nie zamierzał zabierać jej pieniędzy, które wrzucił do słoika.

— Zacznijcie już — ponagliła ich mama Martina. Ewidentnie nie mogła doczekać się występu. — Joslynn, nigdy nie słyszałaś jak razem grają. Mnie się udało raz to podsłuchać w szkole, jak poszłam na zebranie rodziców. Grali fenomenalnie. A jak się uzupełniają…

Joslynn spojrzała na kobietę, w której dostrzegła kogoś pełnego pasji, troski i miłości do syna, a także do Quinna. Nie miała już wątpliwości, że marzy by tych dwóch chłopaków było razem. W sumie, jak tak na nich spojrzała, tworzyli niezwykłą parę. W chwili kiedy jej przyszły pasierb nie wściekał się na Martina, a spoglądał na niego pytająco, a młody Reynolds odpowiedział mu także oczami, zrozumiała, że jak chcą, to potrafią porozumiewać się bez słów. To samo działo się, kiedy zaczęli grać. Magia. Tym mogła to nazwać.

Quinn zaczął a po chwili w odpowiedzi dołączył do niego Martin. Jego oczy co chwilę popatrywały na chłopaka grającego na skrzypcach i także zerkającego na niego. Rozmawiali. Nie ustami. Nie złością. Rozmawiali muzyką, którą obaj najbardziej rozumieli. Melodia płynęła płynnie, bez fałszu, z żarliwością. Tworzyła wir uczuć połączony z nutami, który niczym huragan dostawał się do serc grających i tych, którzy ich słuchali. Moc i siła. Miłość i namiętność. Spokój i szaleństwo. Bicie serc w tym samym rytmie. Wszystko to mieszało się, kiedy palce Martina płynęły po klawiszach, a smyczek w dłoni Quinna trącał odpowiednią nutę. Świat stawał się jedynie małą kroplą, otaczającą ich, zamykającą w sobie i wirującą wokół nich, tak jak muzyka, którą kochali, rozumieli i którą żyli.

W chwili, kiedy utwór nabierał mocy, a oni grali głośniej, obaj uśmiechnęli się do siebie, tworząc piękno i jedność w tej właśnie chwili. Patrząc sobie w oczy, skupiając się na tym co robili, nie dostrzegali łez wzruszenia mamy Martina. Nie dostrzegali dumy swoich ojców. Widzieli tylko siebie. Słyszeli tylko muzykę, którą razem tworzyli w wirze targających nimi emocji, bo gdy grali wszystko było rozrywającym na strzępy wichrem, falami oceanu uderzającymi o skały i pirackim statkiem unoszącym się na falach. Płynącym do macierzystego portu, tak jak oni do końca utworu. Nuta za nutą. Niczym dotyk za dotykiem, we wzajemnej pieszczocie. Jeszcze tylko ostatnie uderzenie w klawisze, pociągnięcie smyczka i dotarli do satysfakcjonującego finału, po czym wszystko ucichło. Pozostały jedynie ich szybkie oddechy, patrzenie sobie w oczy, a także lekkie rumieńce na policzkach Quinna oraz jego szeroki, szczęśliwy uśmiech.

Martin pierwszy oderwał wzrok i zamknął klapę od fortepianu ukrywając pod nią klawisze. Przesunął ręką przez włosy, burząc ich ułożenie i wiązanie w kitkę. Kilka kosmyków uciekło spod gumki, która trzymała upięte włosy tuż nad karkiem i trochę z boku, tak jak chłopak lubił. Założył kosmyki za ucho i powiedział:

— Nie wiem dlaczego nikt nic nie mówi, ale może ja powiem. To było fenomenalne.

— Skromności to ci nie brakuje — rzucił Quinn, który sądził tak samo.

Jeżeli teraz tak grali, to co będzie, po próbach jakie ich czekają. Zgrali się idealnie. Byli niczym jedno ciało. Z jakiegoś powodu poczuł się tym skrępowany i zrobiło mu gorąco. Odchrząknął i odłożył skrzypce. Spojrzał na Maxa, który stał niedaleko ze zmrużonymi oczami. Jego chłopak zachowywał się jakoś inaczej. Może nie powinien był go zapraszać, kiedy mieli gości. Wątpił jednak, aby Max się czegoś i kogoś wstydził. Na pewno nie był wstydliwy. Postanowił, że później z nim porozmawia. Wtedy, kiedy będą sami.

— Nie  można być skromnym, kiedy tak się gra — odpowiedział Richard Reynolds. — Chłopaki, dacie czadu… Tak to się mówi, prawda? Także dacie czadu, na konkursie.

— Pani Clay ma nosa do dobrych muzyków — stwierdził Martin wstając zza pianina. Musiał iść. Potrzebował oddechu, a i czuł, że powinien zadzwonić do Gerarda. —Wiedziałem o tym od dawna, tylko nasz rudzielec zrobiłby wszystko, aby ze mną nie zagrać. Prawda, słoneczko? — Uśmiechnął się złośliwie i uniósł prawą brew w górę.

Quinn od razu zacietrzewił się na swój przydomek.

— Nie jestem twoim słoneczkiem, kretynie. Nie spoufalaj się. Zagramy razem, ale potem nie znamy się.

— Ja tu do niego miło, a on mnie kretynem nazywa. Bardzo czule — rzekł młody Reynolds i podszedł do Quinna bardzo blisko. Nachylił się do niego, tak jakby szeptał mu do ucha i powiedział: — Jeszcze wszystko się okaże, jak będzie. I jestem gejem — dodał, sprawiając, że nastolatek o rudych włosach osłupiał. Zaśmiał się, że w końcu potrafił zamknąć Quinnowi usta, po czym ruszył w stronę wyjścia z salonu.

Zatrzymał się przed gospodarzami.

— Muszę iść. Dziękuję za gościnę — zwrócił się do Harry’ego i Joslynn. Rodzicom powiedział, że może być późno w domu, a na końcu swoje oczy skierował na ciągle nie potrafiącego się poruszyć chłopaka. — Tak nawiasem mówiąc… Ładne spodnie.

Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Quinn w końcu jakoś zareagował. Naprawdę podobały mu się spodnie Quinna. Dopasowane, w kolorze pudrowego różu. Lubił też te żółte, w których chłopak czasami pojawiał się w szkole. W ogóle lubił jego styl jak i samego chłopaka od bardzo dawna. Mógłby nawet rzec, że od przedszkola. Nie lubił za to Maxa. Dlatego przechodząc obok niego, szepnął:

— Mam cię na oku, osobniku Thompson.

— Nie jestem twoim obiektem badań — warknął Maxwell.

— Kłóciłbym się z tym. Do widzenia wszystkim. Także tobie młoda damo — zwrócił się do zarumienionej Sophie i po chwili słychać było jego szybkie kroki na korytarzu, które zakończyły się otwarciem i zamknięciem drzwi.

Quinn z jakiegoś powodu podszedł do okna i uchylił firankę, by spojrzeć jak Martin wsiada do swojego sportowego samochodu. Mógłby przysiąc, że przez chwilę chłopak na niego spojrzał, ale chyba mu się to wydawało. Głosy z salonu odwróciły jego uwagę od odjeżdżającego pojazdu. Mama Martina nadal rozpływała się nad jego grą, ale nie słuchał jej, gdyż zauważył, że Maxa nie ma. Wyszedł do holu, gdzie zastał chłopaka, który wyglądał na złego.

— O co chodzi?

— Co chodzi? Flirtuje z tobą na moich oczach, ty się w tym pławisz jak ryba w wodzie i pytasz o co chodzi?! — krzyknął Max. — Mówiłeś, że go nie znosisz! Jak graliście razem to patrzyliście sobie cały czas w oczy. Flirtowaliście jak cholera! Kurwa, on jest twoim chłopakiem czy ja?!

Quinn uważał, że Max zdecydowanie przesadza. Nie rozumiał jego zazdrości, która pojawiła się tak szybko jak pstryknięcie palców. Musiał go uspokoić. Podszedł do niego i złapał jego dłonie w swoje.

— Nie bądź zazdrosny. Tylko razem graliśmy. Nic więcej. On jest rąbnięty do kwadratu i robi głupoty. Nie lubię go. On mnie też.

— Nie wydaje mi się.

— Taka prawda. On mną gardzi. Nazywa pedałem i tak dalej. — Czego nie rozumiał. Nie po tym jak mu chłopak wyznał prawdę. A może skłamał? I jak nie mógł rozpoznać, że Martin Reynolds jest homoseksualny? — Ale dobrze nam się razem gra. Z trudem, ale muszę przyznać mu rację. I tyle. Kocham ciebie. — Pocałował Maxa w kącik ust.

— No dobra. Jak tak mówisz. Też ciebie kocham. — Thompson objął Quinna bardzo mocno, a chłopak wtulił się w jego ramiona. — Ale mam nadzieję, że skończy się tylko na grze.

— Po konkursie będę udawał, że go nie znam — obiecał Quinn, a mimo to, jego myśli wróciły do chwili, kiedy razem wystąpił z Martinem przed rodziną i znów poczuł gorąco nie tylko na policzkach. Otrząsnął się z tego i zaproponował swojemu chłopakowi wyjście razem na spacer i do kina. Ten zgodził się od razu, a wszelka zazdrość minęła tak szybko, jakby jej nigdy nie było.

 

*

 

Gerard ukrył twarz w dłoniach, roztrzęsiony po tym co wyznał panu McPhersonowi. Nie powinien nawiedzać mężczyzny w jego mieszkaniu i przeszkadzać w spędzeniu z mężem niedzielnego popołudnia, ale tylko on przyszedł mu na myśl, kiedy pragnął pomocy. To nie tak, że decyzja którą podjął była łatwa. Niemniej, kiedy tylko usiadł na kanapie, a JD podał mu herbatę, po czym zabrał jego brata do kuchni na ciasto, język mu się rozwiązał i zaczął opowiadać. Opowiedział o swoich rodzicach, o tym jacy są, co nimi kieruje mimo, że do końca tego nie wiedział. Jak pozbyli się jego brata. Jak jego traktowali i prali mu mózg każdego dnia.

— To przez nich jestem taki popieprzony. Trudno nie być, kiedy ma się takich rodziców. Usamodzielniłem się mając szesnaście lat. Zgodnie z prawem zamieszkałem u dziadków i może dzięki temu część mnie się uratowała. Ale jestem częściowo taki jak oni. Patrzę na innych źle, bo są słabi, nijacy. To nie tak, panie McPherson, że jestem homofobem. Właśnie wyznałem ojcu, że jestem gejem. Bo wiem, że nim jestem od bardzo dawna, ale szukałem pomocy, by nie być. Nie chciałem być taki. — Pokręcił głową.

Casey siedział w fotelu i słuchał chłopaka. To było na razie jedyne co mógł zrobić. Wiedział, że Gerard jest trudnym nastolatkiem, ale w żadnym razie nie przypuszczałby, że przeszedł przez piekło. Tacy ludzie jak jego rodzice nigdy nie kierowali się miłością. Mimo to w jakiś sposób chłopak obronił się przed nimi.

— Nie chciałeś być homoseksualny?

— Nigdy. Próbowałem z dziewczynami, ale ja nic nie czuję. Nic kompletnie. Ani tu — wskazał na swoją głowę — ani tu — dotknął piersi miejscu, gdzie znajduje się serce — nawet moje ciało. Nic.

— Ale przecież to nic złego, jeżeli podobają ci się chłopcy.

— Wiem! Tak jakby wiem, ale… — Westchnął. — Tylko dla mnie to oznaczało bycie słabym. Dla mnie gej to znaczy taki ktoś jak Oliver. Delikatny i słaby.

— Delikatność, jak i ogólnie wygląd nie oznacza, że ktoś jest słaby. Czasami może być bardzo silny. To dlatego nigdy nie wyzywałeś Christophera Nichollsa. Grasz z nim w piłkę i nie chciałeś go wyrzucić z drużyny. Dlatego przyjaźnisz się z Martinem.

— Bo to dobry gracz. Silny… Znów to samo… Widzi pan, że jestem nienormalny. Sam siebie nie rozumiem. Mam tutaj — postukał się w głowę — taką mieszankę i nie wiem jak to sobie poukładać. Tylko Martin mnie rozumie. Oliana też dopóki wszystkiego nie spieprzyła.

— Oliana? — zapytał Casey. Kątem oka widział jak jego mąż i Willie grają w kuchni w warcaby. JD chyba przegrywał.

— To skomplikowane. Oliana, to był ktoś kto mógł mnie uratować, ale niedawno okazało się, że dziewczyna, która się ze mną spotykała jest chłopakiem. Podobno zakochanym we mnie. — Gerard zaśmiał się, ale w tym śmiechu trudno było szukać radości. — Nabrałem się. Tak się cieszyłem, że w końcu poczułem coś do jakiejś dziewczyny. To było szybkie. Zobaczyłem ją na imprezie przed rozpoczęciem roku szkolnego — opowiadał, pomijając intymne szczegóły. Powiedział mężczyźnie wszystko za wyjątkiem prawdziwej tożsamości Oliany. — Napisał do mnie, że mnie przeprasza. I wczoraj pisał. Wyjaśnił dlaczego to zrobił i dlaczego się potem ze mną spotykał jako dziewczyna. Napisał też skąd wzięła się Oliana.

— Odpisałeś? — Na jego pytanie chłopak pokręcił głową. — Chciałeś to zrobić? — Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. — Ten chłopak czy Oliana to jedna i ta sama osoba. Nadal możesz z nim rozmawiać.

— Nie lubię go i nigdy nie polubię. Zakochałem się w Olianie, nie w nim. Nie chcę go znać. Ale tak, chciałem odpisać, ale tylko, by mu powiedzieć, żeby się odpierdolił ode mnie.

— Czyli tu chodzi o to, że cię oszukał, czy że jest chłopakiem? Powiedziałeś, że jesteś gejem. Przyznałeś się przed ojcem, dlaczego jeszcze nie przed sobą?

— Bo będą się ze mnie śmiać. Martin też nikomu nie powiedział i udaje, ale on to jest on. Dziś nie mówi, jutro może powiedzieć. Mam przeczucie, że robi to ze względu na mnie. Bo jego nie obchodzi to, że ktoś wiedziałby. Ma super rodziców.

— Zapytaj go czy robi to ze względu na ciebie. Jest twoim przyjacielem. Rozmawiaj z nim — poradził Casey. — A chłopak, który był Olianą, może nie chciał niczego złego.

Gerard przesunął drżącą ręką przez włosy. Potem napił się herbaty, która już była chłodna. Jak spod ziemi wyrósł przed nim jego matematyk, który cały czas poza szkołą traktował go jak kumpla. Postawił przed nim i mężem kolejny kawałek ciasta i powiedział:

— Willie i ja uzgodniliśmy, że należy wam się jeszcze coś słodkiego. Lepiej się wtedy rozmawia.

— Wygrał z tobą w warcaby? — zapytał Casey męża, patrząc na niego z miłością i chwytając go za rękę, a Gerard obserwował ich wzajemną relację i chyba im zazdrościł.

— Dwa razy. Jest dobry. Gerardzie, masz zdolnego brata. Trudno mi to szczególnie powiedzieć o jednym ze swoich braci, bo ten to… Ale dobra, zagramy jeszcze raz, a wy porozmawiajcie jeszcze. — Po tych słowach pochylił się i pocałował męża w policzek.

— Czy nasza relacja ci przeszkadza? — zapytał Casey, kiedy JD wrócił do chłopca.

Frost chwilę zastanowił się nad pytaniem i jeżeli chciał, aby pan McPherson mu pomógł, musiał powiedzieć prawdę.

— Chyba nie. Nie wiem. Po prostu jest moim matematykiem, a pan pedagogiem i… dziwnie mi. Tyle.

— Czy przeszkadzałoby ci gdyby jakiś chłopak był tak bliskociebie? Może konkretny chłopak.

Od razu do głowy napłynął Frostowi obraz Olivera Granta. Ciekawiło go czy blondas pachnie tak samo jak Oliana. Uwielbiał jej zapach i uśmiech. Jej dłonie. Dłonie Olivera. Odepchnął szybko te myśli i spojrzał na McPhersona smutno.

— Pomoże mi pan? Wiem, że sam sobie nie poradzę, a jak zobaczę tego chłopaka to go zabiję.

Casey nachylił się w jego stronę i podał mu talerzyk z ciastem.

— Cytrynowe. Moja teściowa je upiekła. Co do tego czy ci pomogę, pewnie, że tak. Ale nie zabiłbyś go. Wiesz dlaczego?

— Dlaczego? — Wziął talerzyk i wbił w placek widelczyk.

— Bo kiedy o nim mówisz twoje oczy błyszczą.

— Bo był Olianą, a z nią mogłem wszystko — wyjaśnił Frost.

— To wciąż jedna i ta sama osoba. Może z nim także możesz wszystko. — Nie zamierzał chłopakowi niczego narzucać. Widział bowiem jak ten reagował i wyglądał, kiedy wspominał o tym, który go oszukał. Nie pytał też o tożsamość danej osoby, bo nie byłoby to w porządku wobec tego kogoś. Mimo to zapamiętał imię które padło. Do ich szkoły chodził tylko jeden Oliver. Mimo wszystkomógł być to też ktoś spoza szkoły.

— Gardzę nim — odparł zimno.

Czy to była prawda to nie miał pojęcia. Wczoraj miał cały dzień na myślenie o wszystkim. Do tego te wiadomości od chłopaka. Nie skasował numeru i sam nie miał pojęcia dlaczego. Jedno wiedział na pewno. Czuł coraz większy żal, bo stracił osobę, której mógł powiedzieć wszystko i przy niej być naprawdę sobą. Ze łzami w oczach spojrzał w stronę kuchni, gdzie przebywał jego brat dobrze się bawiąc. Chyba miał serce, bo kochał tego dziesięciolatka, ale chyba nie byłby w stanie kochać Oliany jako chłopaka. Nawet nie chciał poznać na to odpowiedzi. Mimo to przez myśl przebiegło mu to, że chciał wiedzieć, co blondyn teraz robi. Bo tak trudno było oderwać myśli od kogoś do kogo się przyzwyczaiło i kto kończył twoje zdania, zanim samemu się to zrobiło.

 

*

 

Oliver usiadł na parapecie okna i wpatrując się w telefon wciąż czekał na jedną, małą wiadomość od Gerarda. Otworzył się przed nim. Opowiedział mu wszystko i wiedział, że chłopak odczytał wiadomości. Z początku nie, ale potem to zrobił. A on czekał na znak od niego. Nawet na kopniaka. Niczego nie dostał, a to było jeszcze gorsze. Mógłby spróbować spotkać się z nim osobiście, ale jeszcze nie teraz. Nie miał sił na to. Musiało minąć trochę czasu, by był w stanie to zrobić. Znał siebie. Gdyby teraz zobaczył Gerarda, a ten odrzuciłby go, nie potrafiłby się pozbierać. Tylko czas był jego sprzymierzeńcem. Już powiedział cioci, że przez kilka dni nie wróci do szkoły. Rozumiała go. Z Tobiasem nie rozmawiał, ale brakowało mu brata. Zawsze byli blisko siebie. Najbardziej jednak tęsknił za tym, w którym się zakochał, mimo że plan był inny.

Starł samotną łzę płynącą po policzku i spojrzał przez okno na ciemniejące niebo, z którego jakiś czas później zaczęły spadać krople deszczu. Oparł czoło o szybę obserwując te kropelki, które rozbijały się o nią i miał wrażenie, że jest jedną z nich. Jakiś czas będzie mu źle. Zanim serce się zagoi. Czuł jednak, że nawet gdy już to nastąpi, nigdy nie zapomni o Gerardzie Froście.

 

5 komentarzy:

  1. O kurcze... Nie tego się spodziewałam. Jestem w szoku, że Gerard wybuchnął przy rodzicach i odważył się przyznać iż być może jest gejem (naturalne jest nim w 100%, ale jak widać jeszcze to do niego nie dotarło).
    Brawo dla Frosta, bo to wyznanie kosztowało go naprawdę dużo.
    Jednak najbardziej zszokowało mnie pójście do mieszkania JD i Caseya. To naprawdę rewolucja w życiu Frosta.

    OMG! Martin coraz bardziej Cię lubię! No no i Quinn też mimowolnie ulega jego urokowi. A to wyznanie o byciu gejem! Ha! Wisienka na torcie.
    Coś czuję że te ich wspólne treningi będą bardzo owoce ;p
    Max to skończony idiota i marny aktor. Jak Quinn może być taki ślepy?
    Oli, jeszcze nie wie jak duża jest nadzieja że Frost mu wybaczy.
    Cudowny rozdział, czekam na więcej i na ebooka. Muszę mieć tę serię, koniecznie.
    Dużo weny i ogólnie wszystkiego dobrego Luano.
    Pozdrawiam Jenny H.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Rozdział jak zawsze rewelacyjny. Opis gry chłopaków razem wyszedł ci poprostu rewelacyjnie ,przecudnie i wogole ach i och . Martin w życiu Quinna jeszcze wiele namiesza mam nadzieję ,że wyjdzie im to na plus, a Max niech spada ,nie lubię gościa .
    Biedy Gerard takie pranie mózgu miał zafundowane przez rodziców ,że się nie dziwie ,że tak traktował słabszych. Ale jest nadzieja i to duża , poszedł po pomoc ,a Casey mu napewno pomoże. Takze Oli głową do góry jest nadzieja dla was. Pozdrawiam i życzę weny i zdrowia i czekam na e-booka. W

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    powiem tak to bylo fenomenalne... sama w zasadzie nie wiem od czego tutaj zacząć bo tyle fantastycznych sytuacji się wydarzyło, ale tak nie ma co się dziwić postawą Gerarda jeśli ma takich rodziców z takim podejściem...  cóż trzeba było ich wyprosić z domu, bo ci mogą "odreagować" na babci i dziadku... w końcu wybuchł i powiedział "co jeśli jestem gejem" co jest prawdą, choć jeszcze sam przed sobą nie chce się do tego przyznać, ale może rozmowy z Casey'em mu pomogą, Rayan? czyżby to miałby by być ten z którym Eliott rozmowia? ale, ale Martin i Quinn i ich fantastyczna gra... Max zazdrosny ale to jak dla mnie takie na pokaz... i jeszcze mamy przyznanie się Martina, że jest gejem i podobają mu się te spodnie to naprawdę... niech wydarzy się coś co ukaże prawdziwą twarz Maxa i przekreśli go jako chłopaka Quinna...
    weny, checù i multum pomysłów  życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka, hejka,
    jak tutaj padło określenie "to było fenomenalne", więc to samo uważam na temat rozdziału fenomenalny, fantastyczny, tyle się tutaj wydarzyło, że nie wiem od czego zacząć, ale zacznijmy tak, Gerard - nie dziwię się naprawdę jego postawą i podejściem jeśli ma takich rodziców... ale wielkie brawa... wybuchł i może tylko zapytał "co jeśli jestem gejem" to jednak to powiedział, może te rozmowy z Casey'em mu pomoga i będzie jakaś szansa że poromawia chociaż z Oliverem normalnie , ale nie zapominajmy o Martin'ie... i ich wspólnej grze... dali czadu po prostu, fantastycznie się ze sobą zgrali... i jeszcze mamy przyznanie się Martina, że jest gejem ale i tekst że podobają mu się te spodnie... wow ;) Max mi trochę teraz przypomniał małe dziecko, które nie dostało lizaka i się obraża i szczerze powiedziawszy coraz bardziej chcę aby wydarzylo się coś co przekreśli go w oczach Quinna jako jego chłopaka...
    weny, chęci i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale fe..., ale fe..., ale fenomenalne, fantastyczne no i fajne. Bardzo mnie cieszy to, że Gerard zdecydował się szukać pomocy, Casey na pewno mu pomoże, sam poniekąd wie przecież jak rodzice potrafią odcisnąć piętno na dziecku. Trzymam kciuki za to by nasz Pan Psycholog mu pomógł. Coraz bardziej przypada mi do gustu Martin, ma coś w sobie i liczę, że zbliży się do Quinna. Max może zniknąć, nie lubiłam go od początku. Akcja się rozkręca, nabiera tempa. Dziękuję za ten jakże doskonały rozdział.

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)