2020/12/13

Skrawek nadziei - Rozdział 24

 Dziękuję za komentarze. :)


JOSH

 

Usta Camerona stały się moją obsesją. Mógł żartować, że zardzewiał, ale miałem na ten temat inne zdanie. Miałem chłopaków, którzy świetnie całowali, uważałem, że też robię to dobrze, ale Archer przewyższał wszystkich. Kiedy wczoraj podjąłem decyzję o tym by zrobić pierwszy krok ku naszej intymnej bliskości, bo Cameron nie zdecydowałby się chyba na to nigdy z obawy jak to odbiorę, nie sądziłem, że poczuję tak ogromną potrzebę bliskości z tym mężczyzną. Pragnienia i emocje, które poczułem w tamtej chwili targają mną przez cały czas. Jeszcze nigdy, co mogę rzec z całą pewnością, nie odczuwałem czegoś tak silnego. Chciałem więcej.

Od czasu kiedy po raz pierwszy podnieciłem się przy nim minęło kilka tygodni i z czasem zacząłem pragnąć tego mężczyzny jak wariat, a po pocałunku to wszystko tylko się wzmocniło. Czułem głód niemożliwy do opisania. Moje serce rozgorzało z miłości, a ciało żyło na nowo potrzebując dotyku. Nie spodziewałem się, że wrażenia wrócą i to w tak silnej formie. Pragnąłem uczuć, ale też chciałem czuć ciało Camerona przy sobie, jego ręce pieszczące mnie. Potrzebowałem spleść się z nim i zapomnieć, że istnieje coś innego poza nami.

Rozmawiałem o tym z moim terapeutą. Był to człowiek, z którym mogłem porozmawiać o wszystkim. Powiedziałem mu, że nie sądziłem bym jeszcze kiedykolwiek coś takiego poczuł. Wyznałem jak bardzo zaskoczyło mnie to, że moje ciało reagowało na Archera i to coraz mocniej. Przeżywając w przeszłości podobną sytuację co ja doskonale wszystko rozumiał. Wiedział też, że Cameron będzie ostrożny wobec mojej osoby i nie zrobi nic z powodu obaw o mnie. To też znał z autopsji. Czasami, tak jak wczoraj, bardzo wychodziliśmy poza granice terapii i Glen dużo mówił o swoich doświadczeniach. Bardzo mi to pomaga, dzięki niemu wracam prawdziwy ja.

Pani Archer dużo mi na początku pomogła, ale to właśnie Glen Oldman sprawił, że poczułem jakbym urodził się na nowo. Wiedział co robić, bo czuł to samo. Jemu się udało i wierzyłem, że mi także uda się pokonać koszmary. Zwłaszcza, że miałem kogoś kto stał się dla mnie kimś szczególnym w życiu. Wybrało go moje serce, tym razem robiąc to właściwie. Już kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem ono rozpoznało drugie serce przeznaczone dla siebie. To, którego zawsze szukało.

Miałem pewność, że kocham Camerona, a do uczuć doszła fizyczność. Wiedząc, że on nie wykona pierwszego ruchu, zrobiłem to ja. Tak samo jak ja jego, on także mnie pragnął. Pokazał to w pocałunku. To w jaki sposób mnie przyciągnął do siebie, jak jego wargi oplatały moje, jak jego język igrał z moim, mówiło, że nie tylko ja jestem głodny. Wciąż czułem jego usta na swoich i żałowałem, że później po prostu odwiózł mnie do domu. Jakimś cudem zapanowaliśmy nad sobą. Szczególnie ja, bo miałem ochotę wspiąć się na niego i owinąć wokół. Pozwoliłem jednak byśmy z głupimi minami wrócili do domu. W chwili rozstania znów mnie pocałował i tym razem nogi miałem jak z galarety. Pocałunek był czuły, ujmujący i tak dużo mówiący o uczuciach Camerona, że rozbił na proch gruzy pozostałe po zburzonym murze. Sprawił, że żyłem i chciałem w przyszłości wykonać kolejny krok.

Szum deszczu za oknem, kiedy ulewa spotęgowała się, odwrócił moją uwagę od wczorajszych wydarzeń. Dzisiaj od rana padało, chwilami nawet bardzo. Bywały momenty, że lubiłem deszcz, ale zdecydowanie wolałem słoneczne dni. Takie panowały przez ostatnie tygodnie, ale dzisiaj pogoda zepsuła się. Na niebie piętrzyły się coraz to nowsze, ciemne chmury i nic nie wskazywało na to, że tego dnia wyjdzie jeszcze słońce. Ono zawsze, nawet w najgorszych chwilach, dodawało mi energii. Na szczęście będąc w stanie takiego podekscytowania jakie we mnie tkwiło, nie potrzebowałem słońca, by być pełnym witalności.

Dzisiejsze popołudnie miałem spędzić z Cameronem i jego rodziną. Zostałem zaproszony na obiad i chętnie się zgodziłem. Pan Archer miał przygotować swoje słynne, piekielne chili, które podobno wypalało trzewia. Natomiast pani Archer zapowiedziała, że upiecze bananowe ciasto. Wszystko mnie cieszyło, ale najbardziej to, że znowu poczuję obecność Camerona blisko siebie. Mentalnie wciąż go czułem, ale potrzebowałem fizycznego kontaktu, spojrzenia na niego, może przypadkowego dotyku i usłyszenia jego niskiego głosu. Wszystko we mnie oczekiwało na to spotkanie.

Wziąłem długi prysznic. Dłuższy niż zwykle. Umyłem się dokładnie, tym razem goląc intymne miejsca. Od dawna tego nie robiłem. Po kąpieli stanąłem przed zaparowanym lustrem i wytarłem je ręką. Patrzyłem na chłopaka o blond włosach. Ostatnio odwiedziłem miejscową fryzjerkę i miałem taką fryzurę jaką lubiłem. Włosy z tyłu były bardzo krótkie, a dłuższe od czubka głowy z opadającą lekko grzywką. Postać w lustrze patrzyła na mnie oczami o dwóch kolorach. Jednym zielonym, a drugim brązowym. Przez około dwa i pół roku w tych oczach można było ujrzeć jedynie strach. Wyglądały jak u dzikiego zwierzęcia, które wiedziało, że na nie polują. Tym razem jednak malowała się w nich ekscytacja, oczekiwanie i podniecenie.

Mogłem tylko uśmiechnąć się do postaci w lustrze, która była niby taka sama, co zawsze, ale jakby inna. Odpowiedziała mi tym samym, a dotąd nigdy tego nie zrobiła. Nie miała jak, bo sam wcześniej nie miałem powodu dać jej uśmiechu. Teraz tych powodów było kilka. Co sprawiało, że szczerzyłem się do lustra jak głupiec.

Przesunąłem palcami po brodzie i policzkach. Wyrastające igiełki podrapały mnie, więc chwilę później zadbałem o to by ich nie było. Potem użyłem wody po goleniu i wypachniłem się, jak to zawsze mówiła Virginia. Nie zapomniałem też o dezodorancie pod pachy i jedyne co mi pozostało to uczesanie się i ubranie. Z tym ostatnim nie miałem problemu z powodu małej ilości rzeczy. Nie tylko nie były mi potrzebne, ale przeszkadzały w ucieczce. Zdarzało się, że musiałem uciekać nie zabierając niczego. Dlatego nauczyłem się żyć z minimalną ilością rzeczy. Życie i zdrowie było ważniejsze od ilości ubrań.

Już gotowy poszedłem do salonu, gdzie na kanapie leżały zdjęcia, które kilka tygodni temu Cam wydrukował. To na wierzchu przedstawiało moją rodzinę aktualnie. Johnny umieścił to zdjęcie w sieci podpisując je „Dla Josha”. Wzruszało mnie to. Wciąż na mnie czekali, wierzyli, że wrócę, a ja zacząłem żyć nadzieją, że ich zobaczę. Chciałem, aby kiedyś usiedli do stołu z rodziną Camerona, ale najbardziej pragnąłem zapewnić ich, że żyję. Nieprzerwanie jednak musiałem to pragnienie trzymać w ryzach, bo mój koszmar stale nade mną wisiał. Nie tak silny jak zawsze, ale wciąż był. Nie potrafiłem uwierzyć, że mój były zaprzestał ścigania mnie. Może tak było, ale wolałem jeszcze poczekać. Byłoby łatwiej gdybym pozwolił Archerowi sprawdzić faceta, ale z tym nie mogłem się przemóc.

Pochyliłem się i przesunąłem palcem po fotografii.

— Dam radę. Spotkamy się w końcu.

Silnik znanego mi już SUV—a, a potem klakson dotarły do moich uszu. Troski natychmiast odpłynęły, kiedy za chwilę miałem znaleźć się w ramionach cudownego mężczyzny. Zebrałem się do wyjścia, a kiedy otworzyłem drzwi zastałem przy nich Camerona.

— Hej — przywitał się. Opierał się ręką o futrynę i całkowicie ignorował to, że jest mokry. Nadal przecież lało jak z cebra, a on musiał pokonać przestrzeń od samochodu na mój ganek niczym się nie osłaniając.

— Hej. Nie masz parasola? — Cofnąłem się by wszedł do środka. — Poza tym zaraz dotarłbym do samochodu. Z parasolką — dodałem.

— Chciałem cię zobaczyć. Nie mogłem czekać. — Nie zamknął za sobą drzwi, kiedy wszedł do środka, bo i tak zaraz wychodziliśmy. — Jesteś gotowy?

— Tak. Możemy wychodzić — powiedziałem, obserwując jak jego oczy kierują się na moje stopy, potem na moją twarz. Usta wykrzywił w łobuzerskim uśmieszku, który tak mi się podobał.

— Jesteś pewny?

— Oczywiście — odpowiedziałem, ale spojrzałem w dół. Poczułem jak moje policzki robią się gorące, kiedy okazało się, że stałem w samych skarpetkach. — Jeszcze muszę założyć buty. — Popatrzyłem na jego rozbawioną twarz.

— Możesz przejść i w skarpetkach. Ale buty są dobrym pomysłem na taką pogodę. — Puścił mi oczko.

— No to je założę i możemy wychodzić. — Pomimo swoich słów nie zrobiłem niczego poza patrzeniem na Archera. Ten mężczyzna każdego dnia wydawał mi się coraz bardziej niesamowity. Przygryzłem dolną wargę, a on się na to zapatrzył.

— To ubierasz te buty? — zapytał robiąc krok w moją stronę.

— A przywitasz się? — Prowokowałem odpowiadając pytaniem na pytanie.

— Obawiam się, że jeżeli to zrobię, możemy spóźnić się na obiad lub w ogóle się na nim nie pojawić.

Jego słowa oraz ogień w oczach sprawiły, że przez moje ciało przepłynął prąd. Chętnie bym mu pozwolił tutaj zostać. Najlepiej na noc.

— Nie miałbym nic przeciw temu, ale twoja rodzina czeka.

— I chili — dodał. Ponownie zrobił krok w moją stronę.

— I ciasto bananowe — rzuciłem i tym razem obaj podeszliśmy do siebie, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia.

— I wyśmienita kawa — rzekł.

Będąc przy mnie owinął rękę wokół mojego pasa, a drugą położył na moim karku. Pochylił się i mnie pocałował, a ja poczułem jak bardzo tego potrzebowałem. Jego warg na moich. Słodyczy kontaktu, smaku, zapachu. Bicia serc w tym samym rytmie. Potrzebowałem Camerona. Emocji z nim związanych, uczuć, fizyczności. Zaspokojenia tego głodu, który mną targał. Nacisnąłem ustami na jego, opierając się o mężczyznę całym ciałem. Palcami chwyciłem jego koszulę na plecach nie przejmując się tym, że jest wilgotna od deszczu, którym Archer także pachniał. Objął mnie mocniej, jakby z desperacją. Drżał podobnie jak ja.

Czym dłużej mnie całował tym bardziej go chciałem. Robiło mi się coraz goręcej, powoli traciłem rozsądek. Nie chciałem już obiadu, odwiedzin u jego rodziny. Chciałem Camerona całym sobą. Wszystko co tak długo pozostawało uśpione wrzało we mnie. Pragnienie dotknięcia go i bycia przez niego dotykanym przyćmiewało wszystko. Na szczęście, a może i nie, szeryf miał więcej rozsądku ode mnie albo samokontroli, bo kiedy planowałem zaciągnąć go do łóżka on wycofał się zakończając pocałunek lekkim muśnięciem, które poczułem tak jakby motyl otarł skrzydła o moje usta. Jęknąłem z protestem, a on przyłożył wargi do mojej skroni i szepnął:

— Spokojnie, kochanie. Czeka na nas kawa i chili…

— I ciasto bananowe — dokończyłem. — W takim razie w drogę — powiedziałem, ale nadal nie ruszyłem się z jego ramion. Obaj potrzebowaliśmy uspokojenia nie tylko naszych podnieconych ciał, ale i rytmu serc, które wciąż biły zgodnie.

— Musisz jeszcze założyć buty — przypomniał mi pochylając się do mojej szyi i składając na niej drobne pocałunki.

— Założę — szepnąłem odsłaniając dla niego szyję. — Problem w tym, że jestem głodny — dodałem po chwili i nie musiałem tłumaczyć o co chodzi. Spojrzał na mnie i od razu odczytałem, że czuje to samo co ja. Mieliśmy jednak na to czas. Byliśmy umówieni. Archerowie czekali na nas, a ja nie chciałem ich zawieść.

 

*

 

— Pogoda nas dzisiaj nie oszczędza — powiedziała pani Archer, kiedy siadaliśmy do stołu. Nakryty został w kuchni, mimo że walczyła, aby zrobić to w jadalni. W końcu dała się przekonać, że kuchnia to rodzinne miejsce, a ja przyznałem, że tutaj czułem się najlepiej.

— I zimno jest — wtrąciła Emma. — Nie znoszę zimna.

— A ja twojego marudzenia — rzekł Lucas.

— A ja twojego jojczenia — zawtórowała trzynastolatka — że musisz chodzić do szkoły. To jest naprawdę straszne. — Skrzywiła się i pokazała język bratu.

— Bo ci go utnę.

— Uważaj, bo ja ci utnę coś innego.

— Stop! — przerwał im pan Gregory. — Zanim to się przeniesie na zbyt wysoki stopień i poleci niepotrzebne słownictwo, i zanim zaczniecie się bić, co doprowadzi do tego, że będę musiał was ukarać, może najpierw coś zjedzmy?

Bliźniacy jak jeden mąż zamilkli i uśmiechnęli się słodko. Tak bardzo, że nawet ja poczułem się tak jakbym zjadł słoik miodu.

— Nie przesadzajcie — poradził im Cameron. — Jeszcze zęby nas będę boleć od nadmiaru cukru.

Upajałem się panującą wokół atmosferą. Sprzeczki bliźniaków przypominały mi, że podobnie rozmawiałem z bratem. Potrafiliśmy się kłócić, a kiedy sytuacja tego wymagała obaj stawaliśmy w swojej obronie. Śmieszne było to, że potrafiliśmy się obrazić z Johnnym na siebie na całą godzinę. Dla nas, gdy byliśmy dziećmi, było to bardzo długo. Potem w miarę stawania się dojrzalszym i starszym dużo się zmieniało. Tak samo nasze kłótnie, które zdarzały się poważne, ale też nie trwały długo. Dzięki Cameronowi wiedziałem, że Johnny poszedł na studia. Cieszyłem się, że podjął taką decyzję, bo nie był co do tego pozytywnie nastawiony. Miał też dziewczynę, którą na razie mogłem zobaczyć jedynie na zdjęciu. Wyglądała na nieśmiałą, cichą, spokojną. Mój brat zawsze ciągnął do takich dziewczyn, podczas gdy mnie ciągnęło do drani.

Nikt kogo znałem w przeszłości nie przypominał mi spokojnego Camerona. Mówił o sobie, że jest nudny. Nie dostrzegałem tego. Widziałem w nim najlepszego mężczyznę i człowieka pod słońcem. Moje serce zakochiwało się w nim z dnia na dzień, aż w końcu pokochało. Tym razem naprawdę. Spojrzałem na tego jedynego, wybranego siedzącego naprzeciwko mnie, a on w tym samym momencie popatrzył na mnie. Znów puścił mi oczko i sprawił, że uśmiechnąłem się. Mój koszmar na długo starł uśmiech z moich ust, a teraz to odzyskałem dzięki komuś niesamowitemu. Zacząłem nawet myśleć, że może dobrze stało się, że na mojej życiowej drodze pojawił się ktoś taki jak mój ostatni były, dzięki temu mogłem spotkać Camerona.

Zapatrzony w niego dopiero po chwili zauważyłem, że postawiono przede mną talerz gorącego chili.

— Patrzenie sobie w oczy jest piękne — powiedział pan Archer — ale to możecie zrobić później. Teraz jedźcie piekiełko, które dostaliście. — Zaśmiał się przyjaźnie, a ja zarumieniłem się z tego powodu, że zostałem przyłapany na wgapianiu się w jego syna.

Odwróciłem od Camerona spojrzenie i wziąłem łyżkę. Gdy po chwili skosztowałem potrawy okazało się, że nie byłem przygotowany na tak pikantny smak, pomimo tego jak ostre potrawy potrafiłem zjadać.

— Prawdziwe piekiełko — rzuciłem, co wywołało salwę śmiechu.

— A nie mówiłem.

— Kochanie dodałeś jeszcze dodatkowe papryczki? — zapytała męża Estera Archer.

— Bez nich to byłoby mdłe. Ostrość musi mieć swoją moc.

— Ale nie taką by mi wypaliło usta, a ja nie poczułabym innego smaku.

— Tak? A kto ostatnim razem dosypał za dużo curry do czegoś tam?

— Oj, tam. Wieczko się odkręciło. To był wypadek. — Wzruszyła ramionami kobieta, uśmiechając się pod nosem. Jej mąż posłał jej zakochane spojrzenie i to uświadomiło mi, że mimo upływu lat ta dwójka osób ciągle się kocha. Bardzo chciałem tego samego dla siebie.

Mimo woli ponownie zatopiłem spojrzenie w Cameronie, a on we mnie i poczułem jak oplata mnie moc niezwykłego połączenia, które przyciągało nas do siebie. Wyciągnął rękę, a ja podałem mu swoją nie zważając na obecność innych. Ciepło zakradło się do mojego serca wijąc sobie w nim gniazdo na zawsze.

4 komentarze:

  1. Piękny rozdział!
    Taki melahnonijny mający w sobie nutę ciepła i czułości.
    Podoba mi się rosnąca zażyłość pomiędzy Camem a Joshem.
    Cudowna sprawa. Jestem ciekawa jak dalej potoczą się ich losy.
    Bo widzę, że coraz bliżej głównego punktu kuliminacyjnego ;)
    Jestem ciekawa czy przeszłość chłopaka da jeszcze o sobie znać. A może to już zamknięty rozdział?
    Czekam na kolejny rozdział i pozdraiwiam <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    fantastycznie, rozpływam się po prostu, szkoda jednak że Josh nie zaciągał wtedy Camerona do sypialni (ale i na to przyjdzie czas), to pragnienie siebie nawzajem, ale widać, że Cam zachowuje zdrowy rozsądek, nie chce przestraszyć Josha, to jemu daje szanse na kroki...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie, taki sielski rozdział, ale mam wrażenie, że niedługo ktoś znajdzie naszego Josha.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, słodycz po prostu słodycz, o tak Josh tak bardzo pragnie Camerona... jak już myśli o zaciągnięciu go na górę... mmm...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)