2020/12/20

Skrawek nadziei - Rozdział 25

 Dziękuję za komentarze. :D


Cam

 

— To zdjęcie zostało zrobione gdy miałem dziesięć lat. Tata zabrał mnie do parku, gdzie stały makiety dinozaurów. To była dla mnie podróż życia — powiedziałem Joshowi, kiedy po obiedzie udaliśmy się do mojego pokoju. Był nim do dwudziestego roku życia, potem wyjechałem do akademii policyjnej. Po powrocie wynająłem dom, który z czasem stał się moją własnością. Natomiast ten pokój pozostawał niezamieszkany. Bardziej służył jako magazyn pamiątek rodzinnych i samotnia niż pomieszczenie do spania. Lukas i Emma zajmowali pokoje na końcu korytarza, jak najdalej oddalone od sypialni rodziców.

— Park z dinozaurami? Gdzie to jest? — zapytał, odkładając zdjęcie na którym jako dziesięciolatek stałem przy nodze tyranozaura.

— Raczej gdzie on był. — Oparłem się o ścianę przy oknie. Skrzyżowałem nogi w kostkach, a ręce schowałem do kieszeni wciąż walcząc z tym, by nie dotknąć Josha. — Znajdował się w Dawson City. To dwie godziny drogi stąd. Park upadł, a raczej doprowadzono do jego upadku. Burmistrz zapragnął, aby na jego miejscu stało wielkie centrum handlowe. Nigdy nie udowodniono mu łapówki, ale miejsce spotkań rodzin i duża atrakcja turystyczna, zostały zniszczone.

— Rozumiem. Przykre. Ale wracając do twojej wizyty tam, to taka wyprawa musiała być dla dzieciaka czymś niezwykłym.

— Była, ale nie tylko z powodu na odległość czy dinozaury, ale dlatego, że w tamtym czasie mój tata dużo pracował. Prawie nie spędzał ze mną czasu, a tamtego dnia mieliśmy wiele godzina na to by być razem. A mój tata, sam widzisz. Nie potrafi usiedzieć długo w domu.

— Też taki byłem — odparł.

Przesunął palcem po drewnianej, niewielkiej figurce psa, którą kupiłem na szkolnej wycieczce. Zrobiłem to dlatego, że bardzo przypominała mi psiaka, którego znalazłem na ulicy gdy miałem siedemnaście lat. Zakładałem, że któryś z turystów go porzucił gdyż nigdy nikt go nie szukał, a on błąkał się po miasteczku szukając jedzenia. Był zwykłym, około sześcioletnim kundelkiem o krótkich łapkach. Cały czarny z jedną, jedyną łatą pomiędzy uszami. Dałem mu na imię Charlie i chyba mu się podobało. Wspomnienie o nim nadal łamało mi serce. Zbyt szybko musiałem się z nim pożegnać. Miałem go rok, kiedy weterynarz stwierdził, że Charlie ma nowotwór. Ratowaliśmy go tak długo jak tylko można było. Potem, kiedy zaczął cierpieć, podjąłem decyzję o jego uśpieniu. Bardzo długo po nim płakałem. Pocieszałem się jedynie tym, że na kilka miesięcy dałem mu wspaniały dom.

— Jaki byłeś? — zapytałem dwudziestotrzylatka odpychając myśli o Charliem.

— Jako dziecko wszędzie mnie było pełno. Uwielbiałem jeździć z rodzicami do dziadków na wieś. Tam też spędzałem wakacje. Potem kiedy byłem starszy poznałem mojego najlepszego przyjaciela Willa. Łaziliśmy razem po mieście, siedzieliśmy w pizzerii. Wracałem wtedy do domu bardzo późno. Pomimo, że było w nim fantastycznie, trzymały mnie tam tylko zabawy z komputerem. Nie gry, ale poznawanie tego jak działa. Wiesz, takie co, skąd i dlaczego. — Machnął ręką w powietrzu. — Tylko przy tym potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu. Gdy poszedłem na studia zacząłem też pracować w barze na pół etatu.

— Nie pomagałeś rodzicom w piekarni?

— Pomagałem, ale wiedzieli, że pieczenie ciast czy chleba mnie nie cieszyło. Johnny’ego do tego bardziej ciągnęło. Dlatego cieszę się, że poszedł na odpowiedni kierunek na studiach, by w przyszłości móc przejąć piekarnię.

— Twoja relacja z bratem zawsze była bliska — stwierdziłem. Patrzyłem na niego, kiedy przechadzał się z ciekawością po niewielkim pokoju. Ja nadal stałem tak jak stałem, wciąż usilnie walcząc z przyciąganiem jakie czułem do niego. Złym pomysłem było to byśmy znaleźli się sami, bo ciężko mi się oprzeć temu czego pragnąłem od chwili, kiedy Josh dał mi zielone światło. Nie chciałem się śpieszyć, gdyż to co rodziło się pomiędzy nami i samopoczucie Josha, wciąż pozostawało bardzo kruche. Po prostu bałem się i pewnie gdyby on mnie pierwszy nie pocałował ja bym tego nie zrobił. Powinienem przestać myśleć za radą Glenna i pozwolić ponieść się emocjom, ale starałem się trzymać w ryzach. Nawet kiedy wczoraj go całowałem i przepływały przeze mnie fale emocji oraz pragnień, nie odpłynąłem do końca próbując zachować rozsądek. Może niepotrzebnie.

— Z Johnnym dzieli nas mała różnica wieku — mówił nie mając pojęcia o moich myślach. — To pomagało nam być blisko. Jak każde rodzeństwo kłóciliśmy się, nawet biliśmy, ale zawsze byliśmy drużyną. — Zamyślił się na chwilę stojąc do mnie plecami, po czym powiedział: — Tęsknię za nimi.

Tym razem nie powstrzymałem się przed podejściem do niego. Objąłem go od tyłu, a on się o mnie oparł. Robiliśmy tak już wiele razy i obu nam odpowiadało coś takiego.

— Zawiozę cię do nich kiedy zechcesz — szepnąłem.

— Nie, bo on się dowie i ich skrzywdzi.

— Nie pozwolę na to.

— Nie jestem jeszcze na to gotów, Cam.

— Nie naciskam, Feniksie. Powiedz kiedy będziesz gotów.

Skinął głową. Przez kilka minut nic nie mówiliśmy, po prostu będąc ze sobą blisko. Chciałem dać mu oparcie i pewność, że może na mnie liczyć w każdej minucie naszego życia. Położył swoje ręce na moich i odetchnął tak głęboko, jakby właśnie zrzucił z siebie ogromny ciężar. Ucałowałem go czule w bok głowy.

— Jestem przy tobie — szepnąłem. — Tak długo, jak tylko mi na to pozwolisz.

— A co jeżeli zechcę cię na długo? Na zawsze? — zapytał, a moje serce z radości opuściło jedno bicie.

Odwróciłem Josha twarzą do siebie i przytrzymałem jego brodę palcami. Pocałowałem go delikatnie i słodko, szepcząc:

— Jestem jak najbardziej za tym „na zawsze”.

— Dzisiaj zrozumiałem, że ja też. — Potarł nosem o mój, a ja rozpływałem się przy nim niczym galaretka w upalny dzień.

Jeszcze raz go pocałowałem tym razem mocniej, ale to był tylko moment, bo moja mama wybrała sobie idealną porę i zawołała nas na kawę i ciasto. Obaj zaśmialiśmy się na to jej wyczucie.

— To chyba zejdziemy na dół, co? — zapytałem.

— Chyba tak. — Cofnął się, tym razem będąc tym rozsądniejszym, bo ja nie miałem pewności czy bym go wypuścił z ramion.

 

*

 

Spędziliśmy kolejne dwie godziny z moją rodziną. Josh zachowywał się przy nich swobodnie, a mnie serce rosło kiedy patrzyłem na jego przemianę. Jeszcze miał długą drogę przed sobą, ale szedł uparcie do przodu. Żałowałem tylko, że wciąż trzymał moje ręce związane w sprawie tego łotra. Tak łatwo było dowiedzieć się czy ten człowiek nadal go szukał, czy w ogóle żył. Nawet nie znałem jego danych. W mojej pamięci pozostał jedynie wygląd tego człowieka z jedynego zdjęcia, które Joshua umieścił w sieci.

— Do zobaczenia wkrótce i dzięki za ucztę — powiedziałem do rodziców wychodząc z ich domu. Deszcz nadal padał, ale już nie tak bardzo jak kilka godzin temu.

— Przetrwaliście piekielne chili i następnym razem dodam… — zaczął mój tata, ale mama natychmiast mu przerwała.

— Nie dodasz nic więcej do niego. Dobrze, że Joshowi przełyku nie spaliło.

— W porządku. Pierwszy kęs był ciężki, ale potem poszło gładko — odezwał się dwudziestotrzylatek głaszcząc psy, które nie opuszczały go przez cały wieczór.

— O, widzisz, przetrwał, więc należy do rodziny — rzucił mój ojciec, a mama dała mu sójkę w bok.

— Nawet bez tego należy, kochanie.

— A bez tego też. Pewnie, że tak.

Zanim moim rodzice zaczęli swoją typową dyskusję uściskałem ich oboje. Czułem do nich wiele wdzięczności za wszystko, a szczególnie za to, że nauczyli mnie być dobrym człowiekiem. Bez tego pewnie nigdy bym nie zasłużył na Josha, może pobawił się nim i nie zrozumiał jak ważny jest dla mnie.

— Wam też dobrej nocy — zwróciłem się do mojego rodzeństwa i poczochrałem każdego po głowie. Bardzo się na to oburzyli robiąc dokładnie te same miny. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego jak bardzo są w tym zabawni. Dlatego im to robiłem.

Josh także pożegnał się z moją rodziną, dziękując za udany wieczór i kiedy szliśmy do samochodu wziąłem go za rękę, a on ścisnął moje palce tak jakby nigdy nie chciał ich puszczać. Niestety przy samochodzie musieliśmy rozłączyć nasze dłonie. Pomachałem jeszcze moim rodzicom stojącym na werandzie. Miło było patrzeć na to, jak się obejmują. Całe życie pragnąłem tego również dla siebie i nareszcie to znalazłem.

Wsiadłem do samochodu i spojrzałem na Josha, który zapinał pas. Poczuwszy, że na niego patrzę, spojrzał na mnie.

— No co?

— Nic. Po prostu lubię na ciebie patrzeć. — Z głupim uśmiechem, takim samym jaki u niego wywołałem, uruchomiłem samochód. Nadeszła pora powrotu do domu, a ja bardzo nie chciałem się z nim żegnać.

— Twoi rodzice bardzo się kochają — stwierdził po paru minutach ciszy.

— Na początku kiedy się poznali zaczęło się od nienawiści. Dopiero z czasem to się zmieniało.

— Czyli prawdą jest, że od nienawiści do miłości jeden krok.

— W ich przypadku na pewno. Zawsze pragnąłem takiej miłości jaką oni mają — powiedziałem. Skręciłem w ulicę, która prowadziła koło domu pani Hudson. W oknie należącym do salonu świeciło się światło.

— Ja też. Szkoda tylko, że szukałem jej nie tam gdzie trzeba.

Spojrzałem na niego na chwilę, po czym ponownie zwróciłem uwagę na drogę. Było już ciemno i to był znak, że zasiedzieliśmy się u moich rodziców.

— Też tak robiłem. Łatwo pomylić to uczucie z innymi.

— Tak — przyznał, wiercąc się na siedzeniu. — Czasami trzeba doświadczenia by rozpoznać to co jest prawdziwe. Jesteśmy na miejscu.

Zaparkowałem przed jego domem i siedziałem trzymając ręce na kierownicy. On także nie ruszał się, a pomiędzy nami powstało napięcie. Nie wiedziałem co robić. Chociaż raczej nie miałem pewności co do tego, co powinienem zrobić. Z drugiej strony pewność miałem, ale wciąż się bałem. Tym razem to nie dwudziestotrzylatek, ale ja żyłem w strachu. To był strach przed zniszczeniem tego co wywalczył dla siebie Josh i co obaj wywalczyliśmy dla niego i dla mnie. Przestań myśleć, upominałem się, ale to nie pomagało. Tak bardzo chciałem zostać i odjechać. Prawie podskoczyłem na siedzeniu kiedy poczułem rękę chłopaka na moim udzie. Przesunąłem wzrok z przedniej szyby na niego. Patrzył na mnie w taki sposób jakby próbował prześwietlić to, co miałem w głowie.

— Może odprowadzisz mnie do drzwi — zaproponował, a ja byłem w stanie tylko zgodzić się kiwając głową.

Zdołałem zapanować nad swoimi mięśniami i wysiadłem z SUV-a. Moje serce coraz głośniej wołało bym został, kiedy pokonywaliśmy z Joshem schody prowadzące na ganek. Niestety mój mózg również musiał się odzywać.

— Dziękuję za wspaniały wieczór — powiedział Josh gdy stanęliśmy przed drzwiami wejściowymi do jego domu, a lampa na fotokomórkę, którą ostatnio założyłem, zapaliła się, oświetlając nas.

 — To ja dziękuję, że się zgodziłeś.

— Kilka miesięcy temu bym na pewno odmówił. Dużo się od tego czasu zmieniło, Cam. — Zbliżył się do mnie, a ja miałem wrażenie, że zadrżałem. Stało się to na pewno, kiedy wychylił się do mnie i musnął moje usta. To było tylko otarcie warg jednych o drugie, a ja przepadłem. Uniosłem rękę i wsunąłem ją na jego kark. Patrząc mu prosto w oczy wyszeptałem:

— Boję się, że to wszystko rozbije się jak najdelikatniejsza porcelana. — Oparłem nasze czoła o siebie. Ledwie mogłem oddychać.

— Może porcelana jest krucha, ale potrafi być i mocna, kiedy związana jest dwoma bijącymi równo sercami, Cam. Drżysz.

— Ty też — stwierdziłem. — Zimno ci?

— To nie z zimna, Cameronie Archer.

Wstrzymałem oddech kiedy nasze oczy się spotkały. Nie trzeba było słów by powiedzieć to, co mieliśmy w naszych sercach, ale poczułem, że jest to moment, w którym muszę wyznać słowami to co czuję. Położyłem dłonie na jego policzkach i cmoknąłem go czule w czubek nosa. Przymknął na moment powieki, a kiedy je uniósł, wyznałem:

— Kocham cię, Joshua Curtisie. Kocham najbardziej na świecie. — Nie potrafię opisać tego jak szybko biło moje serce, kiedy wypowiadałem te słowa. Miałem odczucie, że słyszę jak szaleje i że Josh również to słyszy.

— Wiem. Wiem to od początku, bo twoje oczy powiedziały mi wszystko. — Objął mnie rękoma wokół szyi, kontynuując: — Z każdym dniem jak byliśmy coraz bliżej siebie zakochiwałem się w tobie, aż poczułem, że to zmienia się w miłość do ciebie. Podejrzewam, że od początku coś czułem, ale teraz mam pewność. Kocham cię, Cam. Kocham. — Po tych słowach pocałował mnie.

Nie był to pocałunek prowadzący do czegoś więcej. Był czuły, pełen miłości, obietnic. Pełen wrażliwości i tego kim jest Josh. Oddałem mu to samo upewniając się, by wiedział jak bardzo jest dla mnie ważny. Potem w chwili kiedy nasze usta rozdzieliły się, ale oczy wciąż pozostały połączone usłyszałem:

— Zostań na noc. Połóż się ze mną do łóżka i po prostu śpijmy. Mam zapasową szczoteczkę do zębów — dodał, a ja zaśmiałem się.

— To dobry argument, aby zostać.

— Idealny. — Chwycił mnie za rękę i wyjąwszy klucz wsunął go do zamka.

Może jeszcze było za wcześnie by kłaść się do łóżka, ale nas to nie obchodziło. Tego wieczoru razem zdjęliśmy z materaca narzutę, a kiedy Josh się przebrał w rzeczy do spania, a ja zostałem w samych bokserkach, wsunęliśmy się pod kołdrę. Chłopak od razu przysunął się do mnie, kładąc głowę na moim ramieniu, a ja go objąłem. Nic nie mówiliśmy, nic nie robiliśmy, po prostu byliśmy razem. Razem zasnęliśmy ukołysani do snu szumem deszczu za oknem.

5 komentarzy:

  1. Wzruszyłam się, chyba najpiękniejszy rozdział w tej historii. Wesołych Świąt
    Kasia Bogusia

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszyłam się.
    Piękny rozdział. Ich miłość z rozdziału na rozdział jest coraz większa.
    Dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    wzruszyłam się bardzo, pieknie opisałaś te uczucia ich, a Josh z propozycją aby Cam został.... idę go przytulić...
    Wesołych Świąt życzę...
    weny, multum weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, przepięknie bardzo się tutaj wzruszylam... wspaniale opisałaś te uczucia, ta miłość jaką się dażą... och chyba ta szczoteczka przeważyła aby został... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)