2020/11/08

Skrawek nadziei - Rozdział 19

 Zapraszam na kolejny rozdział i dziękuję za komentarze. :)

 


Cam

 

Wizyta komendanta przebiegła pomyślnie. Tak jak przypuszczałem nie potrwała ona długo. Moi ludzie spisali się na medal. Również aresztanci w postaci braci Whinks, którzy wczoraj znów awanturowali się w barze. Doprowadziło to do rękoczynów i mojego przyjazdu, a potem zakucia ich w kajdanki. Postanowiłem ich wypuścić po odjeździe mojego przełożonego. Zanim jednak wyjechał udaliśmy się na lunch do Almy gdzie ja zamówiłem tradycyjnie jajka na bekonie z frytkami i do tego solidną porcję czarnej, mocnej kawy. Kiedy komendant wyszedł do łazienki dyskretnie zapytałem Almy czy jest Josh. Ucieszyło mnie gdy powiedziała, że nie tylko jest w pracy, ale uśmiecha się szczególnie wtedy kiedy czyta coś na telefonie. Domyślałem się co to może być. Wczorajsza wiadomość z WhatsApp i może ta dzisiejsza, w której życzę mu miłego dnia. Tęskniłem za nim, odliczając minuty do chwili kiedy go zobaczę. Jeżeli pozwoli mi się objąć będę szczęśliwy, jeżeli nie, nadal będę szczęśliwy. Wystarczyło, że mogłem na niego spojrzeć i życie nabierało kolorów.

Komendant i jego ludzie wyjechali niedługo po lunchu. Moi funkcjonariusze przyjęli to z ulgą. Nie lubili takich wizyt, ale nie mogliśmy ich uniknąć. Poza tym były one konieczne. Szczególnie wtedy kiedy chodziło o dofinansowanie posterunku. Nawet takiego mieszczącego się w małym mieście. W tej chwili potrzebowaliśmy pieniędzy na nowy sprzęt komputerowy.

— No i jak myślisz, szeryfie, dadzą nam coś? — zapytał Paddy jak tylko pożegnaliśmy komendanta.

— Nie wiem. Liczę na to, że tak. Pójdę zobaczyć co z naszymi więźniami. Chyba pora ich wypuścić. — Udałem się do części gdzie znajdowały się cele. John drzemał na pryczy, a Jack siedział naburmuszony. Kiedy mnie zobaczył podszedł do krat.

— Wypuść nas, szeryfie. Proszę. Robota czeka. Mama jest sama. — Obejrzał się na brata. — John wstawaj. Pomóż mi błagać.

Miałem ochotę się roześmiać. Tych dwóch dryblasów potrafiło wkurzyć człowieka. Częściej jednak rozbawiali i wzbudzali sympatię niż złość.

— Wasza mama jest ze swoją siostrą. Nie zostawałaby sama gdybyście po pijaku nie odstawiali cyrku. Tak długo był spokój i wczoraj nie mogliście wytrzymać?

— Przepraszamy. To się nigdy nie powtórzy — obiecał zachrypniętym głosem John.

Obaj wyglądali jakby mieli ogromnego kaca. Zlitowałem się nad nimi i podałem im po litrowej butelce wody. Opróżnili je natychmiast.

— Dzięki, szeryfie — rzekł Jacka ocierając usta dłonią.

— No, dzięki. — Dołączył John. — To jak będzie, wypuścisz nas?

Podrapałem się po głowie udając, że zastanawiam się nad tym co zrobić. Ich skruszone miny pogłębiły się i kiedy byli blisko upadnięcia na kolana i proszenia o wolność, powiedziałem:

— Macie szczęście, że Troy nie wniósł oskarżenia — postraszyłem ich. — Chłopaki uważajcie, bo w końcu wam się nie upiecze. Musicie zapłacić mandat i pokryć szkody za zniszczenia, które wyrządziliście. — Tym razem mówiłem prawdę. — Zrobiliście niezłą rozpierduchę. Kilka połamanych krzeseł i stolików coś wam mówi? A zbite nad barem lustro?

— Cholera, siedem lat nieszczęść nas czeka — jęknął zbolałym głosem zawsze przesądny Jack.

— Chyba przesadziliśmy co nie, Jack?

— Chyba tak, John. To gówno po alkoholu zawsze z nas wyłazi.

— Dam wam radę chłopcy. Po prostu nie pijcie. Chyba że raz dziennie kieliszek waszego likieru.

Zaczęli kiwać głowami, przepraszać i mówić jeden przez drugiego. W czasie tej wymiany zdań ponowne zaprosili mnie i Josha na farmę. Odpowiedziałem, że to przemyślę i to pod warunkiem, że będą grzeczni. Co doprowadziło do składania przez nich obietnic.

W końcu nie mogąc już słuchać ich gadaniny wypuściłem obu wręczając wypisany przez Felixa Samuelsona mandat. Potem pożegnałem ich i udałem się do swojego gabinetu by chwilę odetchnąć przy kolejnym kubku kawy. Naprawdę piłem ich za dużo, ale ciężko było walczyć z uzależnieniem.

Ponownie dopadły mnie rozmyślania o Joshu, co sprawiło, że czas dłużył mi się niemiłosiernie. Przez to też coraz mocniej kusiło mnie, by go sprawdzić. Znałem jego prawdziwe dane i łatwo mogłem go odnaleźć. Wspominał, że w poprzednim życiu korzystał z różnych portali internetowych. Zamieszczał na Instagramie mnóstwo swoich zdjęć. Ja mając dodatkowe możliwości, mogłem dowiedzieć się gdzie mieszkają jego rodzice i brat. Wczoraj mówił o nich z takim bólem. Nie wiedząc co się z nimi dzieje cierpiał bardziej. Mogłem mu pomóc. Dał mi przyzwolenie na to bym się czegoś dowiedział, a mimo tego i tak czułem się głupio uruchamiając komputer. Pamiętając o zabezpieczeniach, które pomagały mi być niewidocznym w sieci kliknąłem ikonę przeglądarki.

W czasie poszukiwań profilu Josha, znalazłem wielu mężczyzn o tym imieniu i nazwisku Curtis. Dopiero jedno zdjęcie, na którym chłopak wyglądał komicznie robiąc głupią minę, zaprowadziło mnie na jego profil na słynnej stronie. Miał tam mnóstwo zdjęć. Znajdował się na nich sam lub w towarzystwie kilku młodych osób. Zacząłem przeglądać fotografie gdzieś od środka masy umieszczonych obrazów. Jedno zdjęcie zwróciło moją szczególną uwagę. Josh oraz piątka ludzi w jego wieku leżeli na trawie obok siebie. Czubki ich głów stykały się ze sobą. Każdy uśmiechał się, a najbardziej Josh.

Inne zdjęcie pokazywało tę samą grupę przy samochodzie. Prawdopodobnie było robione tego samego dnia, bo każdy miał na sobie to ubranie, które miał na poprzednim zdjęciu. Dwie dziewczyny stały przy otwartych drzwiach pojazdu, jeden z chłopaków opierał się o bagażnik, a Josh i jego kolega siedzieli na masce. Wybranek mojego serca miał ugiętą w kolanie nogę i oparty o nią łokieć. Wyglądał na wyluzowanego i beztroskiego. Sprawdziłem datę zamieszczenia fotografii na stronie. Lato dwa tysiące szesnaście. Ostanie lato zanim spotkał tego mężczyznę.

Wspomnienie o tym łotrze sprawiło, że zadrżałem. Automatycznie zacząłem przeglądać najbardziej aktualnie zdjęcia, o ile tak mogę nazwać te sprzed ponad dwóch lat. Często na nich pojawiał się Josh z przyjaciółmi. Na jednej fotografii pojawił się ze straszą kobietą, na innej z młodszym, ale bardzo do niego podobnym chłopakiem. Najczęściej jednak zdjęcia przedstawiały selfie Josha. Robił ich dużo o każdej porze roku i dnia. Tak było do czasu. Do momentu, kiedy odkryłem zdjęcie z mężczyzną zrobione w sylwestrową noc. To także było selfie, ale tym razem to nie chłopak zwrócił moją uwagę, a jego towarzysz. Na pewno nie był to nikt znajomy. Mężczyzna wcześniej ani razu nie pojawił się. Musiałem przyznać, że szatyn przyciągał wzrok. Nie tym, że był przystojny. Miał po prostu coś takiego w oczach, że jednocześnie ciągnęło do niego człowieka, jak i miało się ochotę uciec. Zazwyczaj nazywałem to demonicznym spojrzeniem. Ono zawsze zniewalało, a Josh dał się na nie złapać.

Wiedziałem, że kopiując fotografię mogę użyć znajomości, sprzętu i wszelkich możliwych środków, aby znaleźć tego człowieka. Trzymała mnie jednak obietnica, że nie będę poszukiwał tego, co jest związane z tym łotrem. Dlatego, aby nie ulec pokusie, szybko ominąłem to zdjęcie i przejrzałem kilka kolejnych. Nie było ich wiele. Ostatnie jakie Josh wrzucił pochodziło z marca dwa tysiące siedemnastego roku, a potem nie pojawiło się już nic nowego.

Zanim przejrzałem inne portale na których także Finley, a raczej Curtis, umieścił swoje zdjęcia, wybrałem kilka z Instagrama i wydrukowałem je. Nie byłem pewny czy pokazując je Joshowi nie sprawię mu większego bólu, chociaż czułem jednak, że się z nich ucieszy. Postanowiłem przejrzeć też profile jego przyjaciół, do których miał linki i wydrukować najnowsze zdjęcia.

Spędziłem dwie godziny wygrzebując informacje z Internetu. Odnalazłem rodziców Josha. Dowiedziałem się czegoś o jego bracie i przyjaciołach, a także o tym, że wszyscy nadal go szukali. Takie historie kiedy ktoś znika zawsze były straszne. Jako stróż prawa niejednokrotnie miałem do czynienia z czymś takim. Nie zawsze kończyło się to dobrze. Często ludzie nie odnajdywali swoich bliskich.

Przyrzekłem sobie, że doprowadzę do tego, by rodzina Joshuy i jego przyjaciele, a także sam dwudziestotrzylatek mogli znaleźć szczęśliwy finał tej historii.

 

*

 

Josh czekał na mnie, tak jak ostatnim razem, siedząc na schodach. Jego widok sprawił, że moje serce zadrżało z ekscytacji. Tak bardzo bym chciał nie rozstawać się z nim. Tulić go, pomagać mu i kochać oraz być kochanym przez niego. Po raz kolejny wyobraziłem sobie jak mogłoby być gdybyśmy byli razem. Przez to miałem kolejny powód by uśmiech nie schodził mi z ust.

Zaparkowałem i wysiadłem z samochodu, po czym wypuściłem psy. Pobiegły od razu do chłopaka, który zaczął je przytulać. Przy nich znów odsłonił prawdziwego siebie. Szeptał coś do ich ucha, uśmiechał się, a nawet roześmiał w taki sposób, że moje głupie serce zwariowało i swoim szybkim biciem śpiewało radosną pieśń.

Nie wiem skąd wynajdywałem takie słowa. Może z romansów, które podczytywałem, a może z mojej w pełni rozkochanej duszy. Gdyby to słyszał mój tata, powiedziałby, że jestem stary a głupi, a mama by go strofowała za takie słowa, bo jej romantyczna dusza nie pozwoliłaby mu tak mówić.

Pochyliłem się do wnętrza samochodu po zestaw piłek, które kupiłem po drodze. Chciałem, aby zostały u Josha. Rzuciłem kątem oka na tekturową teczkę leżącą na siedzeniu pasażera. To w niej ukryłem wszystko co dzisiaj wydrukowałem. Wezmę ją w chwili, kiedy Josh zechce obejrzeć jej zawartość.

— Hej. Widzę, że mam konkurencję do pieszczot — powiedziałem patrząc na tulące się do Joshuy psy. Dopiero po chwili zorientowałem się jak to zabrzmiało, ale chłopak nie spłoszył się moimi słowami. Uniósł głowę i uśmiechnął się, a ja prawie dostałem palpitacji serca na ten widok. Jak tak dalej pójdzie to zwariuję przez to wszystko, ale chcę tego szaleństwa, pomyślałem.

— Zdecydowanie ją masz — odpowiedział. Wyglądał tak jakby jego również zaskoczyło to co wypowiedział.

— Z taką konkurencją mogę się dzielić — odparłem szybko. Uniosłem piłki. — To co, poganiają trochę, a my porozmawiamy. O ile masz ochotę pogadać.

Tym razem nie wybraliśmy się na spacer. Zostaliśmy na podwórku dając psom szansę na to by poganiały za piłkami, a nam na bycie ze sobą.

— Postanowiłem się leczyć — wyznał Josh w pewnej chwili. — Chcę być normalny. Wyzbyć się strachu i tego co ten drań we mnie zakorzenił. Rozmawiałem przez telefon z twoją mamą i mi pomoże. Na samym początku, bo… — urwał i nie patrząc na mnie milczał przez chwilę.

Nie utrudniałem mu tego. Nie nalegałem na to by kontynuował i zaspokoił moją ciekawość. Dopiero po długiej chwili przemówił:

— Bo gdybym bardziej zbliżył się do jej syna, źle by to wyglądało, gdyby pozostawała moją terapeutką. — Jego cudne oczy po tych słowach spoczęły na mnie, a mnie wyschło w ustach i zabrakło słów. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem.

— Je… Jesteś pewny? — zapytałem kiedy trochę zapanowałem nad sobą. Po chwili jednak wylał się ze mnie potok słów: — Na pewno wiesz co czuję. Ale nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Nigdy bym tego nie zrobił, Josh.

Wyciągnąłem dłoń w jego stronę z mocno walącym sercem. Nie bijącym, ale w pełni walącym sercem z całych sił w mojej piersi. Delikatnie położyłem dłoń na jego policzku. Nie cofnął się, nie uciekł. To co zrobił było czymś niesamowitym i cudownym. Odwrócił głowę i pocałował wnętrze mojej dłoni, a ja z każdą chwilą kochałem go bardziej.

— Nie wszystko od razu, Cam. Daj mi czas, ale wiedz, że u Whinksów zrozumiałem, że nie jesteś mi obojętny i nie byłeś od pierwszej chwili.

— Dam ci czas całego świata — odpowiedziałem.

Ponownie uśmiechnął się, a kolejną rzeczą, która mnie zaskoczyła było to, że przytulił się. Ledwie zauważyłem, że robi krok w moją stronę, a potem poczułem jak jego ręce owijają się wokół moich pleców. Głowę ułożył na moim ramieniu. Nie wiem czy to był sen czy jawa, ale cokolwiek to było, chciałem, żeby trwało całą wieczność. On mówił, że jest słaby, a swoim działaniem wciąż podkreślał, że jest silny. Każdego dnia silniejszy. Nie jeden by w ciągu tych dwóch lat załamał się, poddał, a on walczył.

— Postanowiłem, że będę walczył o szczęście — szepnął, jakby ponownie czytając w moich myślach. — Pójście drogą, którą szedłem oznacza moją przegraną. On wciąż wygrywał, mimo że nie było go przy mnie. Od kiedy wiem, że nie jesteś mi obojętny — dodał — chcę pokonać przeszkody.

— A ja będę przy tobie — podkreśliłem to co już mu mówiłem. Przytuliłem go mocno. Zamierzałem walczyć razem z nim. O niego. O nas. O miłość.

4 komentarze:

  1. O rety jestem dumna z Josha, że postanowił się leczyć!
    Naprawdę zasłużył sobie na to.
    I cieszę się że będzie miał szansę być szczęśliwym i odnaleźć siebie.
    Powoli otwiera się na życie po traumie jaką przeżył. Czuje, że to początek czegoś nowego w życiu obydwu chłopaków.
    Jednak,czy śledztwo Cama tego nie zniszczy?
    Mam tyle pytań i pozostaje czekać do następnego rozdziału.
    Pozostaje mi czekać na kolejne rozdziały i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co napisać.
    Jestem dumna z Josha ze chce walczyć, o lepsza przyszłość, o ich uczucia.
    Coś czuję że Cam będzie miał cały czas problemy z sercem jak będę pił tyle kawy i do tego przebywał z Joshem..XD
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    wspaniały rozdział, Josh się uśmiecha i chce walczyć,  już więcej nie będzie uciekać,  no i ma Camerona przy sobie... więc będzie mu łatwiej, bo ma już wsparcie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    cudnie, bracia są cudowni... Josh walcz o siebie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)