2020/10/04

Skrawek nadziei - Rozdział 14

 Dziękuję za komentarze. :)

 

JOSH

 

Z początku przebywanie w pobliżu Camerona Archera krępowało mnie i bałem się go. Tak samo mocno bałem się sytuacji oraz wszystkiego co miało związek nie tylko z szeryfem, ale w ogóle z ludźmi. Każdy człowiek był dla mnie zagrożeniem. Mógł dowiedzieć się kim jestem i wydać mnie temu, przed którym uciekałem lub ktoś mógł mnie skrzywdzić. Na szczęście powoli wraz z mijającymi tygodniami, jak i z każdym spacerem dzielonym z Camem, było coraz lepiej. Nadal podchodziłem do innych osób z obawą, ale szeryf stawał się dla mnie kimś wyjątkowym. Polubiłem chwile, kiedy razem z psami chadzaliśmy po okolicznych polach, co dawało mi poczucie psychicznego odpoczynku, a tego potrzebowałem. Z chęcią słuchałem opowieści Archera, który nie raz się powtórzył, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem jego ciepły, głęboki głos i to jak kąciki jego ust potrafiły unosić się lekko kiedy opowiadał coś zabawnego.

Od czasu spotkania w jego domu rodzinnym, ciągle myślałem o tamtej chwili, kiedy mnie dotknął. Omal serce mi się nie zatrzymało kiedy poczułem jego dłoń na swojej. Na szczęście w jakiś niewytłumaczalny dla mnie sposób ono wciąż biło i nie chciałem uciekać. Pamiętam, że jego dłoń była duża, gorąca, sucha o chropowatej skórze. Mógłbym przysiąc, że miał kilka odcisków, co bardzo mi się spodobało. Były tak inne od dłoni, które znałem, a które mnie krzywdziły. Nie czułem niepokoju, kiedy Cameron mnie dotknął, a w chwili gdy powiedział, że mam w nim wsparcie i mogę czuć się przy nim bezpiecznie, uwierzyłem mu. Często wracałem wspomnieniami do tego momentu traktując je niczym koło ratunkowe przed koszmarami. Tak samo pomocne były takie chwile jak ta, która obecnie trwała.

— Nie wiem co ludzie mają w głowach, że tak postępują, ale czasami nie wiem czy się z tego śmiać, czy im współczuć — powiedział Cameron kończąc swoją opowieść o najdziwniejszych sytuacjach jakie go spotkały w związku z obecnością turystów. — Nie wiem ilu już zgubiło się w lesie. Wystarczyłoby jedynie przestrzegać podstawowych zasad i wszystko byłoby w porządku. — Na chwilę zamilkł, a potem dodał: — Wybacz jeżeli cię nudzę. Mówią, że jestem nudnym facetem.

W jego głosie usłyszałem niepewność. Tego nie spodziewałem się po tym mężczyźnie. Nie wyglądał mi na niepewnego siebie. Nie chciałem, aby się taki poczuł. Odwróciłem się do niego przodem i idąc tyłem powiedziałem:

— Nie jesteś nudny. Lubię jak opowiadasz — powiedziałem spoglądając na mojego towarzysza. Wysoka trawa łaskotała mnie po nogach, a jakiś patyk pękł pod moją stopą. Psy odbiegły niedaleko od nas, węsząc. Czułem się spokojny, rozluźniony i co najważniejsze bezpieczny. Przez tak długi czas nie spotkałem mężczyzny przy którym czułbym się w taki sposób.

— W jaki sposób się czujesz? — zapytał Cameron, co uświadomiło mi, że ostatnie zdanie powiedziałem głośno. Jego głos był szeptem i można powiedzieć, że wciąż była w nim niepewność. Może dzięki temu, nie zastanawiając się nad słowami, odpowiedziałem:

— Bezpieczny. Czuję się bezpieczny. — Uśmiech który mi posłał był bezcenny i automatycznie zrobiłem to samo.

— Bardzo chcę, abyś był bezpieczny — rzekł. Jego oczy posyłały w moją stronę dużo ciepła, życzliwości i tego co po tylu tygodniach łatwo można było z niego odczytać. Głębokie uczucie skierowane w moją stronę było tak wyraźne jak każde źdźbło trawy, która mnie otaczała. — Josh, wiem, że jeszcze długo nie zdobędę twojego zaufania — kontynuował — ale nie tracę nadziei na to, że kiedyś się tego doczekam. Wyczekuję też tego dnia, kiedy opowiesz mi o tym, co sprowadziło cię do Sunriver.

Obserwowałem go uważnie gdy o tym mówił. Jego całe ciało było napięte, jakby obawiał się, że słowa, które wypowiedział, cofną o krok lub dwa to co jest pomiędzy nami. Nawet nie wiedziałem co to takiego było. Nie chciałem tego klasyfikować. Tym bardziej nadawać temu nazwy oznaczającej coś więcej niż znajomość, mimo że prawdopodobnie tak było. Łączyła nas wyjątkowa więź. Na pewno od strony Archera, który choćby nie wiem jak próbował, nie potrafił ukryć swoich uczuć. Tak bardzo nie chciałem zranić tego wyjątkowego człowieka.

— Może kiedyś nadejdzie dzień, że opowiem o tym — odpowiedziałem przystając w miejscu. — Może kiedyś poznasz prawdę o mnie — dodałem.

— Będę czekał na to cierpliwie.

Szczekanie psów zwróciło naszą uwagę na to co robią. Po chwili poznaliśmy powód ich zachowania. Z oddali zbliżali się jeźdźcy na koniach i scena przypominała tę sprzed kilku tygodni, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy tutaj braci Whinks. Od tamtej pory dość często widywaliśmy ich, ale ani razu sytuacja nie przypominała tej z pierwszego spotkania.

— Historia lubi się powtarzać — rzekł szeryf, jakby czytał mi w myślach.

Jeźdźcy podjechali do nas i obaj synchronicznie zdjęli kapelusze, teatralnie kłaniając się.

— Serdecznie panów witamy. Jak miło was tu razem spotkać — powiedział John Whinks.

Powoli nauczyłem się ich rozpoznawać. John miał dłuższe włosy i ciągle rozburzone, a Jack krótsze oraz czesał je na prawą stronę, W dodatku na brodzie miał białą bliznę.

— Hej, chłopaki — przywitał się Cam. — Nie wiem czy to samo mogę powiedzieć o was.

— No widzisz, Jack, ledwie przeszkodzimy w randce, a już jesteśmy niemile widziani. — Zauważyłem kątem oka, że Archer pokręcił głową z uśmiechem.

— To może, John, sprawilibyśmy, aby było inaczej. Co ty na to?

— Też jestem tego zdania, Jack.

— Co wy kombinujecie, chłopcy? — Cameron założył ręce na piersi.

— Nalewka ciągle na was czeka i poczęstunek. My z mamą serdecznie zapraszamy — powiedział John.

— Jeżeli nie skorzystacie, to znów od mamy reprymendę dostaniemy. — Cmoknął Jack.

— Dobra, dobra — powiedział Cameron. — Wy mnie nie bierzcie pod włos.

— Szeryfie, wcale tego nie robimy. Prawda, Jack?

— Zdecydowanie prawda, John.

Byli zabawni, kiedy w ten sposób mówili. Nie przerażali mnie tak bardzo jak dawniej. Kiedy po raz pierwszy natrafiłem na tych wielkoludów chciałem natychmiast uciekać i szukać innego miejsca dla siebie. Nie chciałem mieć do czynienia z tak dużymi mężczyznami. Z łatwością mogliby mnie skrzywdzić. Teraz już wiedziałem, że nie zrobiliby tego. Może po pijanemu awanturowali się, za każdym razem kłócili się ze sobą, jednak na trzeźwo zgadzali się ze sobą jak nikt inny. Z biegiem czasu nauczyłem się, że są niegroźnymi miśkami, którzy nie zrobią nikomu krzywdy. Do tej wiedzy musiałem dojrzeć. Pomogły w tym te spotkania i obecność Camerona.

Śmiech całej trójki sprowadził moją uwagę do prowadzonej rozmowy.

— To w takim razie nie wiem jakich argumentów mam użyć byście zgodzili się na poczęstunek — rzekł John z udawanym smutkiem, przy czym jego oczy błyszczały psotnie i przyjaźnie.

— Chętnie was odwiedzimy. — Zamarłem, słysząc swój głos. Poczułem jak moje policzki robią się gorące, kiedy spojrzały na mnie trzy pary zaskoczonych oczu. Moje serce zaczęło bić znacznie szybciej, ale powróciło do normalnego stanu, kiedy na ustach Camerona pojawił się uśmiech, a w jego oczach duma. To mnie upewniło, że zrobiłem dobrze. Za mną pozostał kolejny krok do normalności.

 

*

 

Farma Whinksów była ogromnym miejscem, w którego centrum znajdował się duży, jednopiętrowy dom w stylu kolonialnym. Przestrzeń wokół niego została zagospodarowana krótko skoszonym trawnikiem oraz kilkoma drzewami. Tuż przy domu rosło mnóstwo wielobarwnych kwiatów. Niedaleko znajdowały się dwie połączone ze sobą stodoły i stajnia, od której prowadziło przejście na rozległe trawiaste tereny ogrodzone drewnianym płotem. Na padokach znajdowały się cztery pasące się konie. Jeden głośno zarżał.

Ruszyłem w stronę ogrodzenia jakby przyciągany magią majestatycznych zwierząt. Dwa z nich były czarne jak noc. Nie znalazłem ani jednej różnicy pomiędzy nimi. Miałem jednak pewność, że gdybym przebywał z nimi długo, to nie miał bym problemu z ich rozróżnieniem.

— To Pride i Spirit — powiedział Jack podchodząc bliżej mnie, ale nie naruszając mojej przestrzeni. Postawił jedną stopę na najniższej desce ogrodzenia, a łokcie oparł o tę najwyższą pochylając się. — Pochodzą od tej samej klaczy, ale nie urodzili się razem wbrew temu jak wyglądają niczym bliźniaki jednojajowe. Dzieli ich dwa lata różnicy. Tamta klacz z białym trójkątem na łbie to ich matka Nell. A ten dereszowaty koń to Lovely. Huncwot z niego nie byle jaki. Nie lubi jak się na nim za długo jeździ, ale kocha smakołyki. Dasz mu jabłko i będzie chodził za tobą jak pies.

— Raz chciał mi zjeść kapelusz, bo sądził, że ukrywam pod nim coś dobrego. — Zaśmiał się Cameron stając obok mnie.

Spojrzałem na jego profil. Z bliska widać było na jego szczęce wykluwający się ciemny zarost. Naszła mnie ochota by przesunąć po nim palcami, by poczuć to kłujące uczucie, które dawniej tak lubiłem pocierając policzek kochanka. Jakby to było gdybym nie miał doświadczeń, które mnie zniszczyły. Czy wtedy spotkałbym Archera? Jeżeli tak to odpowiedziałbym na jego uczucie?

W chwili kiedy zadałem sobie w myślach to pytanie, szeryf odwrócił głowę w moją stronę. Spojrzał prosto w moje oczy. Poczułem przeszywający mnie dreszcz, ale nie miał on nic wspólnego ze strachem. Jego jasnoszare oczy wtopiły się w moje. Co mnie zaskakiwało, chciałem w nich zatonąć i tak pozostać, bo w tej jednej chwili naprawdę poczułem co to znaczy bezpieczeństwo. W momencie całe zło zniknęło, a Cam stał się moim wybawieniem. Moim kołem ratunkowym w koszmarze. Moim szczęściem.

Głos we mnie wołał, że znam odpowiedź na swoje pytanie i jest ona twierdząca. Wstrzymałem oddech. Zadrżałem. Moje serce zaczęło bić mocniej, a ja odnosiłem wrażenie, że bije ono w rytmie melodii, którą poznawałem po raz pierwszy. Nie mogłem nic zrobić, by to przyjąć, odrzucić. Po prostu stałem nie dotykając tego mężczyzny, a jakby scalony z nim przez niezwykłe połączenie. Tworzący całość z dwóch połówek, które się odnalazły.

— Ja… — Ja i Cameron odezwaliśmy się w tym samym czasie, ale żaden z nas nie mógł nic więcej powiedzieć. Mimo, że dla nas zniknął cały świat, to my nie zniknęliśmy dla świata, który przypomniał o sobie głosem kobiety:

— Jak zwykle moje chłopaki zamiast zaprosić gości do domu, to pokazują im konie.

Razem z szeryfem spojrzeliśmy w stronę domu, gdzie na werandzie, na wózku inwalidzkim siedziała drobna, siwowłosa kobieta. Szeroko się do nas uśmiechała i poczułem płynące od niej, niezwykłe ciepło. Buck i Blue od razu do niej pobiegły.

Upewniłem się w tym wrażeniu podczas bardzo miłego spotkania. W pięcioro usiedliśmy w kuchni, która była bardzo przytulna, pachniało w niej ziołami i świeżo pieczonym ciastem. Pani Whinks okazała się wesołą, rozmowną kobietą, a jej synowie bardzo o nią dbali. Opowiedziała mi historię swojego wypadku, od czasu którego jeździła na wózku. Mówiła jak wpierw załamała się, ale potem znalazła w sobie siły do życia i świetnie dawała sobie radę. Owszem, potrzebowała pomocy, ale przeważnie radziła sobie sama. Stała się dla mnie przykładem tego, że po przeżyciu koszmaru człowiek jest w stanie upaść, ale potem trzeba odnaleźć w sobie siły i znów żyć w pełni. Bardzo dużo do myślenia dała mi rozmowa z nią, a także to co od niej mentalnie odbierałem. Miałem wrażenie, że ona wyczuwała to, co siedzi we mnie i chciała pomóc. Czułem się podbudowany i na tyle silny wewnętrznie, że w czasie powrotu do domu musiałem jakoś inaczej wyglądać, bo Cameron z trudem odrywał ode mnie oczy, kiedy mnie odprowadzał. Najpierw było to krępujące, ale wszystko zmieniło się, kiedy przypomniałem sobie sytuację przy ogrodzeniu, to co wtedy poczułem, jak on na mnie patrzył, że dotarło do mnie kim dla mnie jest. Od dwóch, właściwie mogę śmiało przyznać, że od dwóch i pół roku pierwszy raz czułem się szczęśliwy.

Bardzo żałowałem, że tak szybko dotarliśmy do mojego domu. Na dworze już się lekko ściemniało kiedy pożegnałem się z psami i Archerem.

— Do zobaczenia jutro — powiedział Cameron odchodząc. Nie miałem problemów by odczytać z niego to, że chciał mnie objąć, ale z tego zrezygnował.

Patrzyłem jak odjechał zabierając psy, zanim wszedłem do domu. Do pustego domu, w którym głucha cisza każdego dnia stawała się coraz trudniejsza do zniesienia. Najpierw mi to nie przeszkadzało i gdziekolwiek byłem szukałem właśnie tego. Tak samo było od kiedy zamieszkałem w Sunriver. Jednak w ostatnich dniach to się zmieniało. Podejrzewałem, że to nie tylko przez rodzącą się zmianę we mnie, ale i zacząłem więcej czasu spędzać z ludźmi. Nie było ich wielu w moim otoczeniu, ale patrząc na to co było, wydawało mi się, że to tłumy.

Czując się zmęczony postanowiłem, że wezmę kąpiel, a potem pójdę spać. Udałem się do sypialni po piżamę i nagle upadłem na kolana czując jak ból głowy uderza we mnie, a wspomnienia atakują z ogromną siłą.

 

Pięć lat wcześniej.

 

Wpadłem do swojego pokoju i wziąłem plecak, w którym miałem moje rzeczy na trening. Odkąd na osiemnaste urodziny dostałem od znajomych karnet na basen starałem się kilka razy w tygodniu tam chodzić. Lubiłem pływać i zdecydowanie poprawiało mi to kondycję, którą przez ostatni czas straciłem spędzając czas jedynie przed komputerem.

Zbiegłem po schodach na dół, a potem wszedłem do kuchni, gdzie mój brat stał przy otwartej lodówce i wyjadał resztki dzisiejszego obiadu. Pacnąłem go w głowę, a on burknął pod nosem:

— No co, pacanie?

— No nic. Zamknij lodówkę. — Sięgnąłem ponad jego głową po kubek jogurtu truskawkowego zanim zamknął drzwi.

— Idziesz na basen? — zapytał.

— Idę, a potem na pizzę z kumplami. — Otworzyłem jogurt i wyjąłem łyżeczkę z szuflady. — Musimy obgadać plany wakacyjne.

— Coś ciekawego planujecie?

— Namioty, jezioro i mnóstwo piwka.

— Ciekawe kto wam kupi. Nie macie jeszcze dwudziestu jeden lat. — Zaśmiał się Johnny. — Ciekawe skąd weźmiecie piwko.

— Ma się te sposoby, dzieciaku.

— Nie jestem dzieckiem. Mam piętnaście lat — oburzył się Johnny.

Uśmiechnąłem się do niego szeroko i miałem odpowiedzieć mu świńskim żartem, ale przeszkodziła mi w tym mama.

— O, moi dwaj synkowie razem. Ostatnio to niecodzienny widok — powiedziała. — Mam dla was zadanie.

— Nie dla mnie, mamuś. Idę na basen, a potem…

— Na randkę? — zapytała przerywając mi wypowiedź. Położyła ręce na biodrach wpatrując się we mnie.

— Nie. Z Robem to już koniec. — Z Robem chodziłem miesiąc i poprzedniego dnia zapytał mnie czy możemy się spotykać ze sobą, ale nie na wyłączność. Chciał także widywać się z innymi chłopakami, a wczoraj zaproponował trójkąt. Po tych słowach nie wytrzymałem i walnąłem go w twarz. Możliwe, że zrobiłem to zbyt mocno, bo długo jęczał leżąc na ziemi, ale miałem nadzieję, że zapamięta lekcję. Nigdy nie chciałem mieć otwartego związku. — Jestem wart więcej — dodałem. Wrzuciłem pusty kubek po jogurcie do kosza i umyłem łyżeczkę. — Na razie kończę z chłopakami, skupiam się na przyszłych testach, a potem wakacje.

— A na pewno nie chcesz mi pomóc w ogrodzie?

— Ja nie, ale Johnny na pewno pomoże. — Wyszedłem zanim mój brat zaczął się awanturować. W myślach obiecałem mu, że wezmę dla niego pizzę na wynos, bo był moim bratem i będzie mu się należało za to cierpienie jakiemu podda go mama przy plewieniu rabatek. Ja będę się świetnie bawił na basenie, a potem na spotkaniu.

Wychodząc z domu od razu zadzwoniłem do Willa i Heather, moich najlepszych przyjaciół, którzy miałem nadzieję, że pozostaną ze mną na zawsze.

 

Obecnie

 

Oddychałem szybko, kiedy wspomnienie uciekło. Mimo że bardzo bolała mnie głowa, większy ból czułem w mojej duszy, która rozdzierała się na strzępy. Tak bardzo tęskniłem za moją rodziną i przyjaciółmi. Oddałbym wszystko, nawet swoje życie, by chociaż przez chwilę móc ich zobaczyć. Dowiedzieć się czy z nimi wszystko w porządku, ale prędzej pozwolę, aby on mnie dopadł, niż pozwolę na to, aby oni za kontakt ze mną stracili Johnny’ego.

Płakałem kiedy na czworakach wszedłem do szafy. Cały trząsłem się i krzyknąłem kiedy niemalże fizycznie poczułem uderzenie w brzuch. Cios, który nieraz on mi zadawał.

 

Dwa lata i tydzień wcześniej

 

— Jesteś niczym. Jesteś gównem i do niczego się nie nadajesz! — krzyczał kopiąc mnie.

Leżałem na podłodze kryjąc głowę pomiędzy rękami. Ktoś kto miał mnie kochać katował mnie, bo chciałem wyjść z domu. To było coś czego zabronił mi miesiąc wcześniej. Więził mnie, wyszydzał, gnębił psychicznie co było gorsze od fizycznych ran. Te z czasem goiły się, ale te psychiczne pozostawały rozdrapane odbierając mi siłę walki. Nie pozostało we mnie nic z tego kim byłem i jaki byłem. Stałem się trzęsącym, przerażonym wrakiem czegoś co w jego oczach już nie było człowiekiem.

— Zabiję cię! Rozumiesz?! — Chwycił mnie za włosy i pociągnął.

— Przestań, błagam!

— Stul dziób nieudaczniku. Chciałeś uciec. Wykorzystałeś chwilę mojej nieuwagi. Czeka cię kara.

— Chciałem tylko wyjść na spacer. — Rozpłakałem się. Tak bardzo żałowałem chwili, kiedy go spotkałem. Przeklinałem tamtą noc w klubie i jedyne czego chciałem to zniknąć.

— Na spacer? Potem poszedłbyś do twojej zapchlonej rodzinki. Tęsknisz za nimi co? Ale nie jesteś ich. Jesteś mój. Jesteś moją własnością. — Puścił moje włosy, a ja z jękiem uderzyłem twarzą w podłogę. Po chwili poczułem jak do ust wpływa mi krew z rozciętej wargi. — Zawsze będziesz mój. Prędzej cię zabiję niż pozwolę odejść. Zbliżysz się choćby do swojej rodzinki, to twój brat zniknie i nikt go już nie znajdzie zasrany kundlu! — Wrzasnąłem, kiedy kolejny raz, tym razem mocniej niż poprzednio, kopnął mnie w brzuch. Potem już mogłem tylko krzyczeć i słyszeć jak mnie wyzywa, niszczy mi psychikę i zabija ostatnią część mnie, która była normalna.

 

 

Obecnie

 

Wciąż krzyczałem. Płakałem. Kuliłem się do pozycji embrionalnej jakbym próbował się schować przed nim, jego ciosami, wyzwiskami. Nie wiedziałem gdzie jestem.

Chciałem umrzeć.

Zniknąć.

Przestać istnieć.

Nie czuć.

Nagle stało się coś co w jednej chwili odegnało całe zło. Poczułem otulające mnie ramiona, a potem dotarł do mnie ciepły, najukochańszy głos na świecie.

— Trzymam cię. Jesteś bezpieczny.

4 komentarze:

  1. Oooo, ta końcówka ^w^ Chce więcej ^^
    Pozdrawiam i weny życzę :)
    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    rozdział... aż brak mi słów... jest po prostu, Josh wykonał spory krok do przodu, przy Cameronie ni obawia się, ach jestem z niego dumna ta zgoda na odwiedzenie braci, ale końcówka te wspomnienia, to załamanie czy Cam się pojawił czy wyobraził sobie że jest obok?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnoe, bardzo podoba mi się tutaj postawa Cammerona, pokazuje Josh'owi że jest obok, a jednak nie narusza jego przestrzeni osobistej... a końcówka... Josh w wyobraźni usłyszał ten głos czy on pojawił się naprawdę?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, bardzo podoba mi się postawa Cammerona, cały czas pokazuje Josh'owi że jest obok niego, a jednak nie narusza jego przestrzeni osobistej... a ta końcówka... Josh usłyszał w wyobraźni ten głos czy on pojawił się naprawdę?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)