2020/09/27

Skrawek nadziei - Rozdział 13

 Dziękuję za komentarze. :)


Cam

 

Kolejne tygodnie przynosiły w moim życiu wiele pracy, jak to bywało w letnie, wakacyjne miesiące, oraz niespodzianek, które zaskakiwały mnie każdego dnia. Minął miesiąc od czasu grilla u moich rodziców. Miesiąc od kiedy Josh znalazł w sobie siły, by skorzystać z mojego zaproszenia. Od tego czasu nie było dnia, abym go nie widywał. Nadal kontynuowaliśmy nasze spacery z psami. Wtedy wydawał mi się najbardziej swobodny. Dostrzegałem u niego drobne zmiany, które dla postronnej osoby pozostawały niezauważalne. Częściej się uśmiechał, spoglądał na mnie zamiast patrzeć gdzieś obok. To były drobne rzeczy, ale bardzo mnie cieszyły. Nie zaskakiwało mnie to, bo wierzyłem, że w tym wystraszonym i zbyt głęboko zranionym chłopaku tkwi wielki potencjał i gdy tylko będzie w stanie pokonać demony, które go męczyły, to pokaże jaki jest naprawdę. Czułem, że jest w nim ogień, tylko ktoś go prawie doszczętnie zdusił. Chciałem dowiedzieć się kto to był i dostać w ręce tę osobę.

— Dolać ci kawy?

Słysząc pytanie Almy spojrzałem na nią. Stała nade mną z dzbankiem w ręku. Uśmiechała się szeroko.

— Co się tak szczerzysz? — zapytałem, podsuwając jej kubek.

— Nie szczerzę się. Naprawdę. Tylko tak cię obserwowałam. — Wlała mi do kubka kawy, po czym na mnie spojrzała. — Byłeś zamyślony i po tym jak się tajemniczo uśmiechałeś mogę stwierdzić o kim myślałeś.

— Masz bujną wyobraźnię — powiedziałem. Kątem oka zobaczyłem jak do baru wchodzi Betty Petersen wraz z synkiem. Rudowłosy czterolatek puścił jej rękę i pobiegł do stolika, który zazwyczaj zajmował z mamą. Dostrzegając mnie, przystanął, a ja puściłem mu oczko. Dziecko zaśmiało się, a potem wsunęło na kanapę zajmując miejsce przy oknie. Kiedy jego mama podeszła bliżej kiwnąłem do niej głową, witając ją. Zrobiła to samo, po czym zajęła miejsce obok synka.

— Znalazła już pracę? — zapytałem Almy, przypominając sobie jak Betty przesiadywała tutaj przeglądając ogłoszenia o pracę.

— Tak. Od jutra zaczyna pracować u mnie. Ella wyjeżdża, więc Kate zostanie sama. Jak wiesz, jedna kelnerka, szczególnie w czasie lunchu nie nadąży ze wszystkim. Ja muszę gotować. Aczkolwiek mam od jakiegoś czasu pomocnika.

— Josh? — zapytałem, mimo że znałem odpowiedź.

— Tak. Umie dobrze gotować. Zdradził się z tym talentem, kiedy mieliśmy tutaj tabun ludzi i musiałam iść na salę. Bardzo wtedy pomógł.

— Alma, dostanę kawy? — zawołał Roy MacDonald z końca sali.  

— Już dostałeś swoją porcję na dzisiaj. Więcej nie ma mowy. Pamiętaj o swojej pikawie — rzuciła właścicielka baru. — To, że możesz wypić małą kawę…

— Tę lurę nazywasz kawą? To już woda lepsza.

— Jak sobie życzysz. Zaraz ci przyniosę cały dzbanek. — Zaśmiała się, a Roy coś zaburczał pod nosem i nie odezwał się więcej. — Jeszcze czegoś potrzebujesz? — zapytała mnie.

— Dziękuję, mam wszystko.

Kiedy zostałem sam powróciłem do obserwowania tego co się działo na zewnątrz. Larry O’Bannon, właściciel sklepu ogrodniczego, pomagał klientce załadować na jej samochód kilka dużych worków ziemi. Przy okazji opowiadał coś i kiedy miał wolne ręce wymachiwał nimi energicznie. Z piekarni obok wyszły dwie osoby i pozdrowiły Larry’ego, który zaczął z nimi rozmowę. Jak go znałem, to nie pozwoli im szybko odejść. Jak zawsze o tej godzinie Sid Calloway szedł w sobie tylko znanym kierunku, paląc papierosa i tylko zastanawiałem się, gdzie wyrzuci peta. Po ulicy przejechała półciężarówka. Czyli działo się wszystko to, co każdego dnia odkąd pamiętałem. Zwykły dzień w Sunriver. Nie chciałbym niczego innego, chyba że możliwości by dzielić tę codzienność z Joshem.

Moja przerwa na lunch dobiegła końca, więc musiałem zbierać się do wyjścia. Zapłaciłem za posiłek dorzucając stosowny napiwek i wyszedłem na zewnątrz, chociaż ciągnęło mnie, aby zajrzeć na zaplecze i powiedzieć Joshowi zwykłe „cześć”. Powstrzymałem się przed tym mając świadomość, że dzisiaj czeka nas kolejny spacer. Na dworze uderzyła we mnie fala gorąca. Upały od kilku dni nie oszczędzały nikogo. Co nie było tutaj nowością i każdy z mieszkańców był przygotowany na powietrze niemalże z Sahary. Nawet farmerzy przygotowywali się do tego okresu gromadząc wodę, bo deszczu w tym czasie nie spodziewano się zbyt szybko.

To był ten czas, kiedy zazwyczaj wracały do mnie chwile z przeszłości i tym razem także obawiałem się tego. Nic jednak w tym stylu nie powróciło, bo moje myśli zajmował chłopak o oczach w dwóch kolorach. Uśmiechnąłem się, poprawiłem koszulę od munduru i udałem się na posterunek, po drodze machając Larry’emu i jego rozmówcom.

 

*

 

— Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone — powiedział Paddy, na co Owen przewrócił oczami.

— Gówno prawda. Nie da się tak. Nie w miłości.

— A czemu nie?

— Paddy, mylisz miłość z seksem, a to różnica — wtrąciła Anette. — I zgadzam się z Owenem. Prawdziwa miłość, taki związek dusz, serc wymaga rozwagi i walki, zdobywania, wybudowania zaufania, ale nie przez używanie każdego chwytu o jakim mówicie. Każdy człowiek jest inny i nieczyste zagrania mogą kogoś odsunąć od nas, a nie zbliżyć. No chyba że chcesz kogoś zdobyć tylko do łóżka. Ale wtedy lepiej mówić wprost o co chodzi.

Przysłuchiwałem się rozmowie moich podwładnych i miałem takie samo zdanie jak Anette. Zawsze uważałem, że w miłości ważna jest roztropność. Szczególnie na początku. Od kiedy poznałem Josha i moje serce skierowało się ku niemu, to tym bardziej liczyła się ostrożność. Zbliżanie się do niego było czymś w rodzaju podchodów do dzikiego zwierzęcia. Trzeba było je oswoić, zdobyć zaufanie i dopiero podejść. Czasami okazywało się to nie do przejścia, a czasami zyskiwało się coś niezwykłego. Wystarczyła jedynie cierpliwość, a tej miałem pod dostatkiem. Może to z racji wieku, może z powodu osobowości, nie miało to znaczenia. Byłem gotów krok po kroku zdobywać przyjaźń Josha, bo jeżeli chodziło o miłość nie zamierzałem go do niczego zmuszać. Serce nie sługa, jak mówi przysłowie.

Poszedłem do gabinetu nie wdając się w dyskusję. Miałem trochę papierkowej roboty i postanowiłem ją dokończyć. Chciałem, aby mój dyżur szybko dobiegł końca. Zaśmiałem się w duchu na moje zniecierpliwienie. Nie mogłem doczekać się spotkania z Joshem. Czułem się jak nastolatek, którego czeka fantastyczne popołudnie, a czas zbyt wolno płynął.

 

*

 

Kilka godzin później, po tym jak wystawiłem parę mandatów za przekroczenie prędkości lub śmiecenie niezadowolonym z tego faktu turystom, mogłem wrócić do domu pozostawiając posterunek tym, którzy przyszli na drugą zmianę. Ja miałem piękne plany i zamierzałem się za nie zabrać.

Wziąłem prysznic, umyłem zęby i założywszy na siebie długie do kolan spodnie oraz koszulkę na ramiączkach w kolorze kawy z mlekiem, udałem się do rodziców po psy. Chciałem je porwać jak najszybciej, aby spędzić jak najwięcej czasu z Joshem. Zadbałem o to, aby wziąć dwie piłeczki, które dzisiaj kupiłem, by Blue i Buck mieli się czym bawić.

— Powodzenia na randce — powiedział mój tata, kiedy szedłem do samochodu po krótkiej rozmowie z rodzicami.

Wpuściłem psy do środka. Buck zajął tylną kanapę, a Blue usiadła na siedzeniu kierowcy. Próbowała mnie pocałować. Pogłaskałem ją, a tacie odpowiedziałem:

— To nie randka.

— Całe miasto mówi o was i waszych wypadach. Bracia Whinks nie potrafią trzymać języka za zębami. — Zaśmiał się i mrugnął do mnie. — Od ponad miesiąca widują was razem. Dodam, że nie miałbym nic przeciw temu, gdyby te spotkania zamieniły się w randki. Ten Josh wydaje mi się być dobrym chłopakiem. Jest bardzo młody, ale wiesz, że takie rzeczy mi nigdy nie przeszkadzały. Ile on ma dokładnie lat?

— Dwadzieścia trzy, ale wygląda na dwadzieścia, a bracia Whinks mają za długie jęzory. Dobra, zmykam — powiedziałem, zachowując dla siebie myśl jak bardzo bym chciał wybrać się kiedyś na randkę z Joshem.

Przegoniłem Blue z mojego siedzenia.

— Jeżeli nie masz prawa jazdy to zmykaj.

Suczka posłusznie zajęła miejsce obok.

— Jedziemy do Josha — powiedziałem, a psy doskonale znając już imię chłopaka zareagowały piskliwym szczekaniem oraz energicznym machaniem ogonów. — Pa, tata — zwróciłem się do ojca, który pomachał nam ręką, kiedy wycofywałem.

Josh czekał na mnie siedząc na schodach. Przygryzał dolną wargę jak zwykł to robić. Był podobnie ubrany do mnie jeżeli chodziło o kolor ubrań. Miał na sobie luźne spodnie długie do połowy łydki i obszerną koszulkę na krótki rękaw. Zawsze nosił szersze ubrania jakby chciał ukryć w nich siebie. Nadal miał chude ciało, ale już nie tak bardzo jak ponad miesiąc temu. W ostatnim czasie Alma go podkarmiała, a ja często dostarczałem mu prezenty w postaci jego ulubionych pączków. Czasami zjadał je sam, a czasami robiliśmy to wspólnie siadając na schodach jego domu. Jeszcze mnie nie zaprosił do środka i nie nalegałem na to nie chcąc naruszać przestrzeni, w której czuł się bezpiecznie. Zmuszanie go do czegokolwiek sprawiłoby, że coraz większa wyrwa w murze którym się otaczał, zniknęłaby.

Zaparkowałem niedaleko niego i wysiadłem od razu wypuszczając psy. Natychmiast pobiegły do dwudziestotrzylatka, wywołując na jego twarzy uśmiech. Miałem nadzieję na to, że w przyszłości uśmiechnie się tak do mnie. Wierzyłem, że marzenia się spełniają, to może poza tym kiedyś spełni się to, aby do mojego życia powróciła miłość.

Westchnąłem, kiedy nagle dopadły mnie pesymistyczne myśli, że może się to nie wydarzyć. Josh mnie nie pokocha, jego oczy z heterochromią będą patrzeć na mnie jedynie jak na znajomego lub przyjaciela. Nie spojrzą na mnie tak jak chciało moje serce. Każda zła myśl jednak szybko uciekła, kiedy po przywitaniu z psami Josh uniósł głowę i jego piękne oczy spotkały się z moimi chwytając mnie za serce jeszcze mocniej. Poczułem jak moje nogi miękną, a oddech grzęźnie w piersi. Potem to się pogłębiło, kiedy delikatnie, ledwie zauważalnie się do mnie uśmiechnął. Mały skrawek nadziei powiększył się odganiając złe myśli.

— Mam nadzieję, że się nie spóźniłem — powiedziałem na wydechu.

— Nie — odparł, wstając.

— To dobrze. — Spojrzałem w bezchmurne niebo. Słońce nadal mocno grzało, ale już nie było takiego upału jak w południe. — To co, idziemy?

Skinął głową. Pogłaskał psy, a ja zapragnąłem, aby mnie kiedyś dotknął. Nie chodziło mi o nic seksualnego. Owszem, pragnąłem go, ale na ten czas bardziej potrzebowałem zwykłego dotyku. Do dzisiaj pamiętam jaką miał skórę na dłoni, kiedy bezmyślnie położyłem swoją dłoń na jego odwożąc go po grillu. Od tamtego czasu często chciałem to zrobić, ale powstrzymywałem się. Może moja ostrożność była zbyt głęboka. Wtedy mógł zabrać rękę i pozwoliłbym mu na to, ale nie zrobił tego.

— Kupiłem im piłki. — Wychyliłem się do wnętrza samochodu, by zabrać ze schowka kolorowe piłki tenisowe. Od razu rzuciłem jedną Joshowi, a on ją zręcznie złapał. — Piękny chwyt — pochwaliłem. — Grałeś kiedyś w coś? — zapytałem, a on ponownie na mnie popatrzył i byłem prawie pewny, że nie odpowie, kiedy z jego ust padło jedno słowo:

— Kiedyś. — Zacieśnił chwyt na piłce, a potem rzucił ją, a Blue od razu pobiegła za zabawką. Natomiast Buck wolał się na nią patrzeć. Tak było do chwili, kiedy rzuciłem mu piłkę.

Zamknąłem samochód wcześniej sprawdzając czy mam przy sobie telefon. Wolałem na wszelki wypadek go mieć. Nawet po pracy byłem stróżem prawa, a to mnie do czegoś zobowiązywało. Wczoraj znów mieliśmy akcję z zaginionym w lesie turystą, więc mogłem spodziewać się wszystkiego. Kochałem lato, ale zdecydowanie nie lubiłem tłumu obcych ludzi, którzy nie umieli zachować się w określonych warunkach, przestrzegać przepisów. Czasami zastanawiałem się skąd ci ludzie przybywali, bo jeżeli ktoś by mi powiedział, że z cywilizacji to nie przyznałbym mu racji.

Podszedłem do Josha w chwili kiedy psy przybiegły do niego oddając mu piłki.

— Rzucaj im je, a ja ci opowiem o dziwnych turystach odwiedzających Sunriver — powiedziałem, uśmiechając się do niego i znów moje serce mocniej zabiło, kiedy dostrzegłem jak kącik jego ust uniósł się lekko. Josh każdego dnia robił krok do przodu i zamierzałem mu w tym pomagać na tyle na ile mi pozwoli.


3 komentarze:

  1. Hejka,
    och tak fantastyczne, Josh już bardziej się otwiera, wyczekuje tych spacerów z Cameronem, a to sprawia że bardziej się uśmiecham... i jeszcze taka sielska miejscowość, wszyscy się znają, mam przeczucie że gdyby pojawił się były Josha to mieszkańcy nie pozwolą go skrzywdzić...
    Multum weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, widać już sporą zmiane u Josh'a i to na lepsze, Cameron ma dobre tutaj podejście, nie naciska,  liczy się Josh...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    fantastycznie, widać już sporą zmiane u Josh'a Cameron ma bardzo dobre tutaj podejście
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)