Dziękuję za komentarze. :)
Cam
Kolejne tygodnie przynosiły w moim życiu wiele pracy, jak to
bywało w letnie, wakacyjne miesiące, oraz niespodzianek, które zaskakiwały mnie
każdego dnia. Minął miesiąc od czasu grilla u moich rodziców. Miesiąc od kiedy
Josh znalazł w sobie siły, by skorzystać z mojego zaproszenia. Od tego czasu
nie było dnia, abym go nie widywał. Nadal kontynuowaliśmy nasze spacery z
psami. Wtedy wydawał mi się najbardziej swobodny. Dostrzegałem u niego drobne
zmiany, które dla postronnej osoby pozostawały niezauważalne. Częściej się
uśmiechał, spoglądał na mnie zamiast patrzeć gdzieś obok. To były drobne
rzeczy, ale bardzo mnie cieszyły. Nie zaskakiwało mnie to, bo wierzyłem, że w
tym wystraszonym i zbyt głęboko zranionym chłopaku tkwi wielki potencjał i gdy
tylko będzie w stanie pokonać demony, które go męczyły, to pokaże jaki jest
naprawdę. Czułem, że jest w nim ogień, tylko ktoś go prawie doszczętnie zdusił.
Chciałem dowiedzieć się kto to był i dostać w ręce tę osobę.
— Dolać ci kawy?
Słysząc pytanie Almy spojrzałem na nią. Stała nade mną z dzbankiem
w ręku. Uśmiechała się szeroko.
— Co się tak szczerzysz? — zapytałem, podsuwając jej kubek.
— Nie szczerzę się. Naprawdę. Tylko tak cię obserwowałam. — Wlała mi do kubka kawy, po czym na mnie spojrzała. — Byłeś zamyślony i po tym jak się tajemniczo uśmiechałeś mogę stwierdzić o kim myślałeś.
— Masz bujną wyobraźnię — powiedziałem. Kątem oka zobaczyłem
jak do baru wchodzi Betty Petersen wraz z synkiem. Rudowłosy czterolatek puścił
jej rękę i pobiegł do stolika, który zazwyczaj zajmował z mamą. Dostrzegając
mnie, przystanął, a ja puściłem mu oczko. Dziecko zaśmiało się, a potem wsunęło
na kanapę zajmując miejsce przy oknie. Kiedy jego mama podeszła bliżej kiwnąłem
do niej głową, witając ją. Zrobiła to samo, po czym zajęła miejsce obok synka.
— Znalazła już pracę? — zapytałem Almy, przypominając sobie
jak Betty przesiadywała tutaj przeglądając ogłoszenia o pracę.
— Tak. Od jutra zaczyna pracować u mnie. Ella wyjeżdża, więc Kate
zostanie sama. Jak wiesz, jedna kelnerka, szczególnie w czasie lunchu nie
nadąży ze wszystkim. Ja muszę gotować. Aczkolwiek mam od jakiegoś czasu
pomocnika.
— Josh? — zapytałem, mimo że znałem odpowiedź.
— Tak. Umie dobrze gotować. Zdradził się z tym talentem, kiedy mieliśmy tutaj tabun ludzi i musiałam iść na salę. Bardzo wtedy pomógł.
— Alma, dostanę kawy? — zawołał Roy MacDonald z końca sali.
— Już dostałeś swoją porcję na dzisiaj. Więcej nie ma mowy.
Pamiętaj o swojej pikawie — rzuciła właścicielka baru. — To, że możesz wypić
małą kawę…
— Tę lurę nazywasz kawą? To już woda lepsza.
— Jak sobie życzysz. Zaraz ci przyniosę cały dzbanek. —
Zaśmiała się, a Roy coś zaburczał pod nosem i nie odezwał się więcej. — Jeszcze
czegoś potrzebujesz? — zapytała mnie.
— Dziękuję, mam wszystko.
Kiedy zostałem sam powróciłem do obserwowania tego co się działo
na zewnątrz. Larry O’Bannon, właściciel sklepu ogrodniczego, pomagał klientce
załadować na jej samochód kilka dużych worków ziemi. Przy okazji opowiadał coś
i kiedy miał wolne ręce wymachiwał nimi energicznie. Z piekarni obok wyszły
dwie osoby i pozdrowiły Larry’ego, który zaczął z nimi rozmowę. Jak go znałem,
to nie pozwoli im szybko odejść. Jak zawsze o tej godzinie Sid Calloway szedł w
sobie tylko znanym kierunku, paląc papierosa i tylko zastanawiałem się, gdzie
wyrzuci peta. Po ulicy przejechała półciężarówka. Czyli działo się wszystko to,
co każdego dnia odkąd pamiętałem. Zwykły dzień w Sunriver. Nie chciałbym
niczego innego, chyba że możliwości by dzielić tę codzienność z Joshem.
Moja przerwa na lunch dobiegła końca, więc musiałem zbierać się do
wyjścia. Zapłaciłem za posiłek dorzucając stosowny napiwek i wyszedłem na
zewnątrz, chociaż ciągnęło mnie, aby zajrzeć na zaplecze i powiedzieć Joshowi
zwykłe „cześć”. Powstrzymałem się przed tym mając świadomość, że dzisiaj czeka
nas kolejny spacer. Na dworze uderzyła we mnie fala gorąca. Upały od kilku dni
nie oszczędzały nikogo. Co nie było tutaj nowością i każdy z mieszkańców był
przygotowany na powietrze niemalże z Sahary. Nawet farmerzy przygotowywali się
do tego okresu gromadząc wodę, bo deszczu w tym czasie nie spodziewano się zbyt
szybko.
To był ten czas, kiedy zazwyczaj wracały do mnie chwile z
przeszłości i tym razem także obawiałem się tego. Nic jednak w tym stylu nie
powróciło, bo moje myśli zajmował chłopak o oczach w dwóch kolorach.
Uśmiechnąłem się, poprawiłem koszulę od munduru i udałem się na posterunek, po
drodze machając Larry’emu i jego rozmówcom.
*
— Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone — powiedział
Paddy, na co Owen przewrócił oczami.
— Gówno prawda. Nie da się tak. Nie w miłości.
— A czemu nie?
— Paddy, mylisz miłość z seksem, a to różnica — wtrąciła Anette. —
I zgadzam się z Owenem. Prawdziwa miłość, taki związek dusz, serc wymaga
rozwagi i walki, zdobywania, wybudowania zaufania, ale nie przez używanie
każdego chwytu o jakim mówicie. Każdy człowiek jest inny i nieczyste zagrania
mogą kogoś odsunąć od nas, a nie zbliżyć. No chyba że chcesz kogoś zdobyć tylko
do łóżka. Ale wtedy lepiej mówić wprost o co chodzi.
Przysłuchiwałem się rozmowie moich podwładnych i miałem takie samo
zdanie jak Anette. Zawsze uważałem, że w miłości ważna jest roztropność.
Szczególnie na początku. Od kiedy poznałem Josha i moje serce skierowało się ku
niemu, to tym bardziej liczyła się ostrożność. Zbliżanie się do niego było
czymś w rodzaju podchodów do dzikiego zwierzęcia. Trzeba było je oswoić, zdobyć
zaufanie i dopiero podejść. Czasami okazywało się to nie do przejścia, a
czasami zyskiwało się coś niezwykłego. Wystarczyła jedynie cierpliwość, a tej
miałem pod dostatkiem. Może to z racji wieku, może z powodu osobowości, nie
miało to znaczenia. Byłem gotów krok po kroku zdobywać przyjaźń Josha, bo
jeżeli chodziło o miłość nie zamierzałem go do niczego zmuszać. Serce nie
sługa, jak mówi przysłowie.
Poszedłem do gabinetu nie wdając się w dyskusję. Miałem trochę
papierkowej roboty i postanowiłem ją dokończyć. Chciałem, aby mój dyżur szybko
dobiegł końca. Zaśmiałem się w duchu na moje zniecierpliwienie. Nie mogłem
doczekać się spotkania z Joshem. Czułem się jak nastolatek, którego czeka
fantastyczne popołudnie, a czas zbyt wolno płynął.
*
Kilka godzin później, po tym jak wystawiłem parę mandatów za
przekroczenie prędkości lub śmiecenie niezadowolonym z tego faktu turystom,
mogłem wrócić do domu pozostawiając posterunek tym, którzy przyszli na drugą
zmianę. Ja miałem piękne plany i zamierzałem się za nie zabrać.
Wziąłem prysznic, umyłem zęby i założywszy na siebie długie do
kolan spodnie oraz koszulkę na ramiączkach w kolorze kawy z mlekiem, udałem się
do rodziców po psy. Chciałem je porwać jak najszybciej, aby spędzić jak
najwięcej czasu z Joshem. Zadbałem o to, aby wziąć dwie piłeczki, które dzisiaj
kupiłem, by Blue i Buck mieli się czym bawić.
— Powodzenia na randce — powiedział mój tata, kiedy szedłem do
samochodu po krótkiej rozmowie z rodzicami.
Wpuściłem psy do środka. Buck zajął tylną kanapę, a Blue usiadła
na siedzeniu kierowcy. Próbowała mnie pocałować. Pogłaskałem ją, a tacie
odpowiedziałem:
— To nie randka.
— Całe miasto mówi o was i waszych wypadach. Bracia Whinks nie
potrafią trzymać języka za zębami. — Zaśmiał się i mrugnął do mnie. — Od ponad
miesiąca widują was razem. Dodam, że nie miałbym nic przeciw temu, gdyby te
spotkania zamieniły się w randki. Ten Josh wydaje mi się być dobrym chłopakiem.
Jest bardzo młody, ale wiesz, że takie rzeczy mi nigdy nie przeszkadzały. Ile
on ma dokładnie lat?
— Dwadzieścia trzy, ale wygląda na dwadzieścia, a bracia Whinks mają za długie jęzory. Dobra, zmykam — powiedziałem, zachowując dla siebie myśl jak bardzo bym chciał wybrać się kiedyś na randkę z Joshem.
Przegoniłem Blue z mojego siedzenia.
— Jeżeli nie masz prawa jazdy to zmykaj.
Suczka posłusznie zajęła miejsce obok.
— Jedziemy do Josha — powiedziałem, a psy doskonale znając już imię chłopaka zareagowały piskliwym szczekaniem oraz energicznym machaniem ogonów. — Pa, tata — zwróciłem się do ojca, który pomachał nam ręką, kiedy wycofywałem.
Josh czekał na mnie siedząc na schodach. Przygryzał dolną wargę jak zwykł to robić. Był podobnie ubrany do mnie jeżeli chodziło o kolor ubrań. Miał na sobie luźne spodnie długie do połowy łydki i obszerną koszulkę na krótki rękaw. Zawsze nosił szersze ubrania jakby chciał ukryć w nich siebie. Nadal miał chude ciało, ale już nie tak bardzo jak ponad miesiąc temu. W ostatnim czasie Alma go podkarmiała, a ja często dostarczałem mu prezenty w postaci jego ulubionych pączków. Czasami zjadał je sam, a czasami robiliśmy to wspólnie siadając na schodach jego domu. Jeszcze mnie nie zaprosił do środka i nie nalegałem na to nie chcąc naruszać przestrzeni, w której czuł się bezpiecznie. Zmuszanie go do czegokolwiek sprawiłoby, że coraz większa wyrwa w murze którym się otaczał, zniknęłaby.
Zaparkowałem niedaleko niego i wysiadłem od razu wypuszczając psy. Natychmiast pobiegły do dwudziestotrzylatka, wywołując na jego twarzy uśmiech. Miałem nadzieję na to, że w przyszłości uśmiechnie się tak do mnie. Wierzyłem, że marzenia się spełniają, to może poza tym kiedyś spełni się to, aby do mojego życia powróciła miłość.
Westchnąłem, kiedy nagle dopadły mnie pesymistyczne myśli, że może
się to nie wydarzyć. Josh mnie nie pokocha, jego oczy z heterochromią będą
patrzeć na mnie jedynie jak na znajomego lub przyjaciela. Nie spojrzą na mnie
tak jak chciało moje serce. Każda zła myśl jednak szybko uciekła, kiedy po
przywitaniu z psami Josh uniósł głowę i jego piękne oczy spotkały się z
moimi chwytając mnie za serce jeszcze mocniej. Poczułem jak moje nogi miękną, a
oddech grzęźnie w piersi. Potem to się pogłębiło, kiedy delikatnie, ledwie
zauważalnie się do mnie uśmiechnął. Mały skrawek nadziei powiększył się
odganiając złe myśli.
— Mam nadzieję, że się nie spóźniłem — powiedziałem na wydechu.
— Nie — odparł, wstając.
— To dobrze. — Spojrzałem w bezchmurne niebo. Słońce nadal mocno
grzało, ale już nie było takiego upału jak w południe. — To co, idziemy?
Skinął głową. Pogłaskał psy, a ja zapragnąłem, aby mnie kiedyś dotknął. Nie chodziło mi o nic seksualnego. Owszem, pragnąłem go, ale na ten czas bardziej potrzebowałem zwykłego dotyku. Do dzisiaj pamiętam jaką miał skórę na dłoni, kiedy bezmyślnie położyłem swoją dłoń na jego odwożąc go po grillu. Od tamtego czasu często chciałem to zrobić, ale powstrzymywałem się. Może moja ostrożność była zbyt głęboka. Wtedy mógł zabrać rękę i pozwoliłbym mu na to, ale nie zrobił tego.
— Kupiłem im piłki. — Wychyliłem się do wnętrza samochodu, by
zabrać ze schowka kolorowe piłki tenisowe. Od razu rzuciłem jedną Joshowi, a on
ją zręcznie złapał. — Piękny chwyt — pochwaliłem. — Grałeś kiedyś w coś? —
zapytałem, a on ponownie na mnie popatrzył i byłem prawie pewny, że nie odpowie,
kiedy z jego ust padło jedno słowo:
— Kiedyś. — Zacieśnił chwyt na piłce, a potem rzucił ją, a Blue od
razu pobiegła za zabawką. Natomiast Buck wolał się na nią patrzeć. Tak było do
chwili, kiedy rzuciłem mu piłkę.
Zamknąłem samochód wcześniej sprawdzając czy mam przy sobie telefon. Wolałem na wszelki wypadek go mieć. Nawet po pracy byłem stróżem prawa, a to mnie do czegoś zobowiązywało. Wczoraj znów mieliśmy akcję z zaginionym w lesie turystą, więc mogłem spodziewać się wszystkiego. Kochałem lato, ale zdecydowanie nie lubiłem tłumu obcych ludzi, którzy nie umieli zachować się w określonych warunkach, przestrzegać przepisów. Czasami zastanawiałem się skąd ci ludzie przybywali, bo jeżeli ktoś by mi powiedział, że z cywilizacji to nie przyznałbym mu racji.
Podszedłem do Josha w chwili kiedy psy przybiegły do niego oddając
mu piłki.
— Rzucaj im je, a ja ci opowiem o dziwnych turystach
odwiedzających Sunriver — powiedziałem, uśmiechając się do niego i znów moje
serce mocniej zabiło, kiedy dostrzegłem jak kącik jego ust uniósł się lekko.
Josh każdego dnia robił krok do przodu i zamierzałem mu w tym pomagać na tyle
na ile mi pozwoli.
Hejka,
OdpowiedzUsuńoch tak fantastyczne, Josh już bardziej się otwiera, wyczekuje tych spacerów z Cameronem, a to sprawia że bardziej się uśmiecham... i jeszcze taka sielska miejscowość, wszyscy się znają, mam przeczucie że gdyby pojawił się były Josha to mieszkańcy nie pozwolą go skrzywdzić...
Multum weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, widać już sporą zmiane u Josh'a i to na lepsze, Cameron ma dobre tutaj podejście, nie naciska, liczy się Josh...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, widać już sporą zmiane u Josh'a Cameron ma bardzo dobre tutaj podejście
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga