2020/09/20

Skrawek nadziei - Rozdział 12

 Dziękuję za komentarze. :)


JOSH

 

Nie wiedziałem co tak naprawdę tutaj robię. Miałem jedynie świadomość tego jak mocno bije moje serce i jak bardzo pragnę wrócić do domu. Oznaczałoby to jednak przegraną walkę z samym sobą, że potrzeba ukrycia się była silniejsza od chęci zmiany czegoś w moim życiu. Przez cały dzień nie było chwili, w której nie zastanawiałem się nad tym jak bardzo chciałem coś zmienić i jak wiele bym dał, by móc być w połowie takim jakim byłem, zanim przeżyłem piekło. Do tej pory nie czułem potrzeby, żebym myślał o walce z koszmarami i dlatego zaskakiwała mnie ta chęć teraz. Starałem się nie myśleć co było powodem tego wszystkiego. Przede wszystkim jednak, nie chciałem myśleć o tym, że pragnę zostać w Sunriver by móc widywać szeryfa Archera.

Mogłem jeszcze zawrócić zanim podszedłem do furtki, ale usłyszałem szczekanie psów, a potem otworzyły się drzwi od domu, a w nich pojawił się Cameron. Jego oczy wypełnione były radością, którą ujrzałem gdy tylko podszedł do mnie i wiedziałem już że zostanę z nim i z jego rodziną tego wieczoru, walcząc z moim strachem.

— Jak dobrze, że jesteś — powiedział głosem wypełnionym ciepłem.

Otworzył furtkę wpuszczając mnie na podwórko i to działanie nie było nachalne. Wciąż mi dawał możliwość wyboru. Czegoś czego potrzebowałem, a on to wyczuwał i to było coś niesamowitego. Coś czego mój były mi nie dawał.

 

Dwa lata i dwa miesiące temu

 

Od wielu tygodni nie spotkałem się z przyjaciółmi. Nie miałem jak się z nimi zobaczyć. Nie chodziłem na uczelnię, a przez to także byłem od nich odcięty. Brakowało mi ich, a także mojej rodziny. Ostatnio widziałem mamę miesiąc temu, a rozmawiałem z nią przez telefon niewiele później. Wcześniej nie było dnia, abym nie kontaktował się z rodziną. Od czasu kiedy wynajmowałem mieszkanie z Willem i Heather starałem się mieć ciągły kontakt z nimi. Może i byłem zwariowany i wcześnie postarałem się być na tak zwanym swoim, ale rodzina była dla mnie na tyle ważna, że nie zapominałem o niej.

Niestety odkąd byłem ze swoim partnerem, powoli, każdego dnia traciłem kontakt z bliskimi. Chciałem to naprawić i dlatego tego dnia ubrałem się wyjściowo zamierzając najpierw odwiedzić rodzinę, a wieczorem pójść do Willa. Nie miałem telefonu i nie mogłem do nich zadzwonić, by się umówić na spotkanie. Wiedziałem jednak, że to nie jest potrzebne, a każdy ucieszy się ze spotkania.

— Dokąd się wybierasz?

Obejrzałem się, przestając układać swoje włosy.

— O czym mówisz? — zapytałem partnera. Stał w przejściu do sypialni z założonymi na piersi rękoma. Brwi miał zmarszczone, a usta zaciśnięte.

— Czy ja pozwoliłem ci wyjść? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — Czy dałem ci zgodę na opuszczenie mieszkania?

Nie lubił kiedy wychodziłem sam. Zawsze mogłem wyjść, ale tylko z nim i nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby te wyjścia nie polegały jednie na spotkaniach z jego znajomymi, z którymi nie miałem nic wspólnego. Nie interesowała mnie sztuka, inwestowanie w nią, akcje na giełdzie i inne tego typu rzeczy. Po prostu siedziałem tam będąc jedynie ozdobą kochanka.

— Nie mówisz poważnie. Sądziłem, że już przeszła ci ochota na kontrolowanie mnie. Chcę się widywać z przyjaciółmi i rodziną, a także od dawna nie byłem na uczelni. Nie zamierzam tutaj siedzieć, pachnieć i być twoim służącym. Wydaje mi się, że mam jakieś prawa. Związek nie polega na odebraniu drugiej osobie prawa do wyborów jakich chce dokonać — powiedziałem, czując złość.

— Znów mi się buntujesz? — zapytał.

Podszedł do mnie, a ja automatycznie cofnąłem się i uderzyłem udami w komodę za sobą.

— Nie buntuję się. Po prostu mam… — urwałem, kiedy jego palce zacisnęły się boleśnie na mojej szczęce.

— Masz? Może chciałeś powiedzieć, że masz prawo do wszystkiego? Tak ci źle ze mną? Masz wszystko czego chcesz. Dobre jedzenie na które nie byłoby cię stać, luksusy w mieszkaniu o jakich inni mogą tylko pomarzyć i seks, który tak lubisz. — Coś ujrzał w moich oczach, bo mocniej zacisnął palce, a ja byłem pewny, że pozostaną po tym sińce. — Co, nie podoba ci się seks ze mną? Moja wina, że ci nie staje tylko leżysz jak kłoda?

— Kiedy wszystko boli to trudno…

— Zamknij się. Ważne, aby mnie było dobrze — powiedział. Wciąż trudno mi było uwierzyć w to jaki cudowny był na początku, jak wspaniale było się z nim kochać. Dbał o mnie i moje potrzeby. Nie nakłaniałem go, by nasze role się odmieniły i bym to ja od czasu do czasu był aktywnym kochankiem. Nie chciał tego, jak mówił, to nie było dla niego więc nie nalegałem, bo nie przeszkadzało mi to.

— Możesz mnie puścić? — szepnąłem.

— Co masz na myśli? Teraz cię puścić? Puścić na spotkanie? Czy ogólnie z mojego życia? — Jego głos stawał się coraz bardziej zły. Najbardziej nie chciałem w takich chwili patrzeć mu w oczy do czego mnie zmuszał. Nigdy nie było w nich ciepła, co do mnie dotarło zbyt późno. Zawsze trwał w nich chłód, który w tej chwili pogłębił się i gdyby była taka możliwość, to zostałbym pokryty lodem.

— Chcę wolności, ale nie od ciebie. Czy kiedykolwiek powiedziałem ci, że chcę odejść?

— Nie powiedziałeś, ale chcesz to zrobić. Wiem to — syknął mi prosto w twarz. — Pragniesz mnie zostawić.

— Nie.

— Nie wierzę ci. Nie masz prawa wychodzić, spotykać się z kimkolwiek.

— Zabierasz mi możliwość wyboru — powiedziałem cicho.

— Nie masz wyboru. To ja decyduję co masz robić. Nie możesz wyjść. Masz iść do kuchni, zrobić obiad, a po nim mam ochotę na małe obciąganie. Twoje usta są niesamowite.

— A co jak powiem, że nie chcę tego zrobić? — zapytałem i natychmiast tego pożałowałem.

— Buntujesz się? — Chwycił mnie za włosy ciągnąc je tak, że musiałem przechylić do tyłu głowę, aby nie czuć bólu. — Chyba muszę ci przypomnieć, co to oznacza.

Chwilę później popchnął mnie na podłogę, a potem kopnął w brzuch.

 

Obecnie

 

Starałem się jak najszybciej odepchnąć od siebie wspomnienie, które w dalszej części było zbyt okrutne, bym mógł je przeżywać w chwili, kiedy Cameron na mnie patrzył. Na pewno coś zauważył we mnie, ale nie pytał. Czułem, że czeka na moment, kiedy to ja pierwszy zacznę mówić. Nie zamierzałem tego robić. Ostatnie dni przekonały mnie jednak, że mogłem planować jedno, a wychodziło coś innego. Choćby przyjście na grilla do rodziny Archerów, którego wczoraj nawet nie brałem pod uwagę.

— W porządku? — zapytał.

— Tak. Na tyle na ile może być, ale tak — odpowiedziałem, zaskakując tym siebie. Może nie słowami, ale tym, że spojrzałem prosto w jego oczy. Porównywałem go do tego, który miał być dla mnie tym jedynym, a okazał się kimś zupełnie innym. Nie znajdowałem pomiędzy nimi niczego wspólnego. Mój były nawet na początku nigdy nie miał w sobie tej życzliwości, którą emanował szeryf.

— Chodź, poznasz moich rodziców i brata. Alma i pani Hudson już są.

Skinąłem głową i od razu pogłaskałem psy, które przez cały czas próbowały dostać się do mnie. Automatycznie rozluźniłem się i uśmiechnąłem. Potem razem z nimi poszedłem do ogrodu. Cameron szedł obok mnie i miałem wrażenie, że chciał położyć rękę na moich plecach, ale powstrzymał się przed tym.

— Josh, jak super, że jesteś — zawołała do mnie Emma. — Fajnie, że przyszedłeś.

Miałem nadzieję, że tak było. W każdym razie po jej słowach wszystkie oczy skierowały się na mnie. Z widzenia znałem rodziców szeryfa, bo to nie było możliwe, aby w małym mieście nikogo nie zauważyć. Przychodząc tutaj obawiałem się spotkania z nimi, ale kamień z serca mi spadł, kiedy pani Archer podeszła do mnie z taką samą życzliwością w oczach jaką cechował się jej syn. Bałem się, że zechce mnie objąć, bo wyglądała tak jakby chciała to zrobić, ale na szczęście zrezygnowała z tego działania. Nie byłem pewny jakbym zareagował. Tak jak Alma, pani Archer już przy pierwszym spotkaniu przypominała mi moją mamę. Mama Camerona miała włosy takiej samej długości jak moja mama. Również plotła je w warkocz, który spoczywał na jej ramieniu. Różnił je tylko kolor włosów. Chociaż nie widząc mojej mamy od ponad dwóch lat, nie mogłem być pewny jak teraz wyglądała.

— Cam dużo o tobie mówił i bardzo chciałam cię poznać. Jeżeli będziesz tylko czegoś potrzebował, choćby rozmowy to jestem do dyspozycji. — Przesunęła oczami ode mnie do syna i z powrotem, a potem uśmiechnęła się. Patrzyła na mnie tak, jakby umiała przeczytać moją duszę. Odnosiłem wrażenie, że w jednej chwili dowiedziała się wszystkiego o mnie i w ogóle mi to nie przeszkadzało. — Naprawdę cieszę się, że tu jesteś. Chodź, usiądźmy razem i spędźmy wieczór w miłym towarzystwie. Cam będzie piekł mięso, bo mój mąż zaraz wszystko przypali.

— Wcale, że nie przypalę. Tylko trochę za bardzo przyrumienię.

— Tak, na czarno.

— Będzie za to chrupiące, kochanie.

Nie sposób było się nie uśmiechnąć na tę żartobliwą wymianę zdań, a także porównać ich relacji z moim związkiem. Zrobiłem to samo co robiłem przypominając sobie o tym jak zachowywali się moi rodzice. W ten sposób po raz kolejny zaczynałem rozumieć w jakim toksycznym związku trwałem już w chwili zanim poczułem pierwsze uderzenie. Od samego początku coś było nie tak i szkoda, że wtedy byłem zbytnio zaślepiony by ujrzeć prawdę. Podobno człowiek uczy się na błędach, więc mam nadzieję, że lekcję, którą dostałem na zawsze zapamiętam i nie powtórzę tego co było. Właściwie tego nie zrobię, bo nie zamierzam już być z nikim. Ta myśl sprawiła, że od razu moje oczy podążyły w stronę Camerona i poczułem się jakby jakaś część mnie zdradziła. Ta część, która skrycie nadal marzyła o wielkiej miłości.

— Hej, Josh. Mi też miło ciebie poznać — powiedział pan Archer siłując się z siatką, którą próbował nałożyć na grilla. — Czemu to cholerstwo ciągle się rusza?

— Bo źle to zakładasz, tato. — Szeryf podszedł do ojca i wziął od niego siatkę. Odwrócił ją i bez problemów wsunął na jej miejsce. — Tak, to się robi.

— Już ty się nie popisuj. — Mężczyzna zaśmiał się i klepnął syna po plecach, co przypomniało mi jak często robił to mój tato, kiedy był rozbawiony i kogoś pochwalił.

— Siadaj, Josh, chwilę trzeba będzie czekać na karkówkę, ale mamy czas, by porozmawiać — rzekła pani Archer.

Usiadłem przy stole tuż obok Almy, która pokiwała głową z aprobatą, że przyszedłem. Siedziałem naprzeciwko Lucasa. W ogóle nie przypominał swojej siostry bliźniaczki. Zwróciłem uwagę na to, że oboje próbowali trzymać się od siebie z daleka. Pani Hudson nalała mi do szklanki soku, a Cameron zaczął piec mięso i dyskutował ze swoim tatą, który podpowiadał mu jak długo ma to robić i ile dodać przypraw. Dobrze było ich obserwować, ale zarazem czułem ukłucie w sercu. W takiej rodzinnej atmosferze nie dało się nie myśleć o swojej rodzinie. Przez dwa lata mogło się wiele wydarzyć. Miałem nadzieję, że wszyscy są zdrowi. Bolesne było również to, że nie wiedzieli co się ze mną stało. Nie mogłem dać im jednak żadnego znaku, że żyję, bo on by się o tym dowiedział. Kiedyś przyjdzie czas na konfrontację z nim i na pewno nigdy nie będę na to gotowy, ale jeszcze przez chwilę chciałem zakosztować życia w tym mieście, chodzić na spacery z Cameronem i psami, i może spróbować tego jak to jest żyć bez strachu na każdym kroku. Jeden dzień szczęścia, tego chciałem. By to mieć musiałem oto zawalczyć. I chyba dlatego tutaj przyszedłem, a zapalnikiem wszystkiego był Cameron Archer.

 

*

 

Dwadzieścia minut później pani Archer poprosiła mnie, abym pomógł przygotować jej sos do mięsa, które się piekło. Wchodząc z nią do kuchni poczułem się tak, jakbym znalazł się w domu rodziców. Żółte ściany miały taki odcień koloru jaki zawsze panował w moim rodzinnym domu. Ogólnie pomieszczenie było bardzo swojskie, przyjazne i dobrze się tutaj poczułem. Szczególną uwagę zwróciłem na kaflowy piec z paleniskiem i częścią do gotowania. W domu moich dziadków stał podobny i kiedy byłem mały babcia jeszcze na nim gotowała. W końcu go rozwalili, co powiększyło kuchnię. Ta w domu Archerów była bardzo duża, wypełniona kwiatami tak jak taras i ogród.

— Piękna kuchnia — powiedziałem.

— Dziękuję. Włożyłam w nią serce. Kupiliśmy z mężem ten dom niedługo po ślubie. Byłam w ciąży z Cameronem — mówiła wyjmując śmietanę i sos chili z lodówki — kiedy podpisaliśmy umowę na ruderę, którą był ten budynek. Każdy z rodziny mówił nam, byśmy tego nie robili, bo nic nie da się już z tym domem zrobić. Jak widzisz udało nam się. Fakt, dużo pieniędzy i sił włożyliśmy by zrobić z tego co tutaj zastaliśmy, to co widzisz teraz. Chociaż jeszcze nie zwiedziłeś całego domu. Cameron cię może potem oprowadzić.

Patrzyłem jak miesza wszystkie składniki do sosu razem. Kątem oka ujrzałem, że wśród ziół na parapecie stoi tymianek. Znałem sos, który pani Archer robiła, często go sam przygotowywałem. Podszedłem do zielnika i urwałem kilka listków tymianku. Zbliżyłem się do kobiety i porwałem zioło na mniejsze kawałki. Uśmiechnęła się kiedy wrzuciłem je do miseczki.

— Widzę, że gotowanie nie jest ci obce?

— Nie. Mama od zawsze uczyła mnie gotować. Uważała, że facet powinien umieć to robić.

— Też jestem tego zdania. Widzę, że dogadałabym się z twoją mamą. Możesz coś o niej powiedzieć?

Nawet nie wiedziałem kiedy i w jaki sposób to się stało, ale zacząłem jej opowiadać o mojej mamie, o tacie, o piekarni, którą mieli. Powiedziałem jej o bracie, a w tym czasie zadała tylko kilka pytań i zrobiła to w taki sposób, że byłem w stanie opowiedzieć jej całe moje życie. Nie była jednak wścibska i wyczuła moment, w którym się zaciąłem. Byłem po tym pewny, że i tak poznała prawdę. Cameron wspomniał, że jego mama była terapeutką. Nawet nie zachowywała się tak jak osoby, które do tej pory spotkałem próbując się leczyć. Może dlatego, że była nie tylko miła, ale pałało od niej niezwykłe matczyne ciepło.

— Kiedy będziesz chciał, to zawsze możesz ze mną porozmawiać. Nie ważne czy chodziłoby o noc, dzień. Zawsze.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale do kuchni wszedł Cameron.

— Widzę, że pogaduszki sobie urządzacie. Mięso jest gotowe, więc potrzebujemy sosu i jemy.

— W porę skończyliśmy — odpowiedziała pani Archer, po czym wzięła miskę z sosem i wyszła zostawiając nas samych.

— Wybacz jeżeli męczyła cię pytaniami. Taka już jest, jednak jest niegroźna. — Zaśmiał się. Wydawało mi się, że jest lekko zakłopotany, czego po nim bym się nie spodziewał.

— Wszystko dobrze. Nie męczyła mnie. Za to… — urwałem, ale po chwili postanowiłem , że powiem to co miałem powiedzieć. — Za to była w stanie, nie pytając, wydobyć ze mnie potok słów. Nie narzekam.

— Cieszę się. To co, idziemy do nich? — zapytał.

Razem wróciliśmy do reszty i nie umknęło mi jak z dużym zadowoleniem spojrzała na nas pani Archer. Miłe było to, że zaakceptowała by mnie gdyby połączyło mnie coś z jej synem.

— Siadajcie, chłopcy i zabierajcie się za jedzenie — rzekła Alma. — I Josh, mam nadzieję, że na chwilę pozostawisz tę swoją naturę niejadka.

— Upasiemy go, jest za chudy — dodała pani Hudson i wiedziałem, że mam kłopoty i w ogóle na to nie narzekałem.

Nie narzekałem na nic tego wieczoru. Spędziłem go naprawdę dobrze i ludzie, którzy znajdowali się obok mnie nie wprawiali mnie w stan strachu. Za to mogłem ich obserwować, szczególną uwagę poświęcając szeryfowi. Spoglądałem na niego, a on na mnie w tej samej chwili. Czasami pytał mnie o coś, podawał jedzenie, a przede wszystkim opowiadał o swoim dzieciństwie, szaleństwach, którym poddawał się ze znajomymi kiedy był nastolatkiem. Wsłuchiwałem się w jego słowa, tak jak robiłem to na spacerach. Ja mówiłem bardzo mało lub w ogóle, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wieczór był naprawdę udany i kiedy pomyślałem, że spędziłbym go w domu, ukryty w szafie lub zwinięty na kanapie otoczony koszmarami cieszyłem się, że znalazłem w sobie siłę aby tutaj przyjść .

Dobiegała północ. Noc była ciepła i bardzo przyjemna tak samo jak rozmowy, które z czasem dobiegły końca, tak jak to niewielkie przyjęcie, bo tak zacząłem to nazywać. Alma wraz z panią Hudson udały się do domu. Przyszła także moja kolej aby się zbierać. Podziękowałem za gościnę i wstałem od stołu. Od razu zrobił to Cameron.

— Odwiozę cię.

Chciałem zaprotestować, ale przypomniawszy sobie jak bardzo jest ciemno, zgodziłem się, by mnie odwiózł. Poczekałem aż pójdzie po kluczyki i w tym czasie wygłaskałem psy.

— Już mam kluczyki i możemy jechać — powiedział kiedy wrócił.

Wsiadłem do jego samochodu i zapiąłem pas. Myślałem, że poczuję zdenerwowanie, ale nic takiego się nie stało. Cameron uśmiechnął się do mnie, kiedy uruchamiał silnik.

— Co myślisz o mojej rodzinie? — zapytał chwilę później.

— Są mili. Nie wiem co więcej mógłbym odpowiedzieć. — Potarłem kark z zakłopotaniem. — Szczególnie twoja mama.

— O tak, jest taka i wścibska. Ale ogólnie nie mogę narzekać na moją matkę. — Roześmiał się. — W każdym razie jeżeli będziesz czegoś potrzebował to zawsze możesz z nią porozmawiać. Ze mną również — dodał po chwili.

— Rozumiem — odpowiedziałem.

Droga nie była długa, więc szybko zajechaliśmy pod mój dom. Zaparkował tuż przed schodami.

— Dziękuję — powiedziałem, odpinając pas. W chwili kiedy otwierałem drzwi, zapaliło się światełko oświetlając wnętrze, Cam złapał mnie za rękę. Drgnąłem, ale nie wyrwałem jej.

— Josh, ja… — Odetchnął i na chwilę przymkną oczy. Po chwili kiedy je otworzył mogłem dostrzec w jego oczach napięcie i pełno uczucia. Moje serce zaczęło bić bardzo mocno. Nie byłem pewny czego oczekiwać. — Ja chciałem ci powiedzieć, że masz we mnie wsparcie i jesteś ze mną bezpieczny. Pamiętaj o tym.

Kiwnąłem głową i wysunąłem rękę spod jego dłoni , a on na to pozwolił co też było dla mnie ważne. Wysiadłem i zamknąłem drzwi ostatni raz rzucając okiem na mężczyznę. Wszedłem po schodach i obejrzałem się za siebie. Czekał aż wejdę do domu, więc to zrobiłem. Przekręciłem klucz w zamku i spojrzałem przez szybkę w drzwiach. Szeryf wycofywał, a ja patrząc na jego samochód, zacząłem wspominać dzisiejszy wieczór i w końcu miałem coś miłego, by o tym rozmyślać.


7 komentarzy:

  1. Oooo wiedziałam, że to był Josh ^^ Bardzo przyjemny rozdział :3 To teraz czekam na to, kiedy Josh powie Camowi o swojej przeszłości :)
    Pozdrawiam i dużo weny życzę :D
    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  2. Super super ledwo skończyłam rozdział a już nie mogę się doczekać następnego ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam.
    Dziękuję za nowy rozdział.
    Cieszę sie ze josh jednak przyszedł.
    Bardzo przyjemny rozdział. Szybko go przeczytałam.
    Teraz tylko czekać na następny.
    Pozdrawiam Deia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    o tak, o tak to Josh się pojawił, chce jednak coś zmienić a to jest dobra droga do tego, na początek zmian do otwarcia się na innych, a Cameron daje znać Josh'owi że nie jest, ale nie naciska...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspomnienia Josha są przykre oraz ponure. Wzbudzają smutek i dziwną falę emocji.
    Miał ciężkie życie. Mam nadzieję, że teraz wszystko się poukłada. Bardzo po cichu na to liczę.
    Ta historia bardzo mnie porusza. Właściwie to dzięki Tobie tylko zaglądam na blogspota ;)
    ściskam mocno i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniale, o tak, o tak... Josh się pojawił chce
    zmian, a to jest dobry początek do otwarcia sie, a Cameron jest obok, nie naciska...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, o tak, Josh się pojawił chce zmian w swoim życiu, a to jest całkiem dobry początek, a Cameron jest obok, nie naciska na niego ...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)