2020/07/19

Skrawek nadziei - Rozdział 3

Dziękuję za komentarze. :)

Cam

Nigdy nie miałem nic przeciwko trudnym sytuacjom, ponieważ lubiłem stawiać im czoło. Lubiłem wyjaśniać problemy, rozwiązywać je, odgadywać zamiary ludzi, próbować odczytywać to jak się zachowają, co zrobią. Dawało mi to dużą satysfakcję. Szczególnie przydatne było to w moim zawodzie. Nijak jednak nie potrafiłem rozwikłać zagadki, która miała na imię Josh. Denerwowało mnie to i niepokoiło. Owszem nie byłem głupi i domyślałem się, że musiał przeżyć coś strasznego, ale nie wyjaśniało to jego zachowania. Znałem ludzi, którzy przeszli przez piekło i podnosili się z tego. On mi wyglądał na kogoś kto w dalszym ciągu upadał.
W dodatku zachowywał się jakby nie chciał nawet, aby na niego patrzono. Całe jego ciało mówiło, by się do niego nie zbliżać, podczas gdy ja tego pragnąłem. Nie chciałem się poddać, bo w swoim życiu już raz to zrobiłem i przegrałem. Wiem jednak, że w chwili kiedy zawalczyłbym o serce Josha, zderzyłbym się z tym wszystkim czym jest, co go męczy. Nie obawiałem się tego, bo byłem na tyle silnym facetem, że przetrwałbym to. Bardziej obawiałem się, że pomimo walki jaką bym podjął on i tak by mnie odepchnął, a wtedy to ja mógłbym upaść. Nie wiem czy wtedy moje serce nie pokryłoby się lodową skorupą i na zawsze odepchnąłbym od siebie coś co nazywa się miłością. Było coś w tym chłopaku, że nie znając go czułem ogromne uczucia, które we mnie wzbudzał.
— On jest chodzącą zagadką — wymamrotałem.
— Kto jest chodzącą zagadką? — zapytała Estera Archer, będąca moją matką.
Przymknąłem powieki, bo za późno zorientowałem się, że na ganku nie jestem już sam. Spojrzałem na matkę, która była piękną kobietą o błyszczących, zawsze wesołych szarych oczach. Rude włosy poprzetykane białymi pasmami związała w długi warkocz, który sięgał jej pasa. W uszach miała wielkie srebrne koła, z którymi nigdy się nie rozstawała. Ubrana była w spodnie kończące się tuż za kolanami i bluzkę w kwiaty. Jej stopy zdobiły równie kolorowe klapki. Odkąd pamiętałem uwielbiała ubierać się kolorowo. Uważała, że ponure stroje sprawiają, że człowiekowi robi się smutno. Posunęła się nawet do tego stopnia, że chciała nasze szare policyjne mundury zamienić na coś pełnego barw, ale na całe szczęście nikt się na to nie zgodził. Nie wyobrażałem sobie, że chodzę w zielono czerwonym mundurze pełnym kwiatów. Aż wzdrygnąłem się na to wspomnienie.
Moja mama uwielbiała kwiaty. Miała do nich przedziwny dar. W jej obecności, w jej dłoniach, nawet umierający kwiat powracał do życia. Gdybym jakiś wziął do domu natychmiast by padł, bo zapomniałbym go podlać. Wychowałem się w domu, w którym po dzień dzisiejszy wszędzie wokół rosły rośliny. Wystarczyło jedynie zbliżyć się do tego domu, by dostrzec wazony, misy, dzbanki, w których rosły kwiaty tak wielu barw, że od patrzenia na nie kręciło się w głowie. Pół ogrodu zagospodarowane było na kwiatowe poletko, które zmieniało się tak, jak wymieniały się pory roku.
— Kto jest chodzącą zagadką? — powtórzyła pytanie. — I dlaczego nie wejdziesz do środka?
— Zamyśliłem się, mamo. — Nie chciałem odpowiadać na jej pierwsze pytanie, ale była osobą, która nie lubiła unikania odpowiedzi na cokolwiek. W dodatku zawsze mówiła to co myślała. Dlatego też nie przepadała za osobami, których usta mówiły jedno, a tak naprawdę myśleli o czymś innym. Ukrywanie czegoś zawsze uważała za kłamstwa, których nie akceptowała. Uważała, że otwartość to pierwszy stopień do sukcesu.
— Zamyśliłeś. Już chwilę temu wołałam cię z kuchni, ale nie mogłam przyjść, bo właśnie wyciągałam chleb z piekarnika. Mam nadzieję, że zostaniesz na obiedzie. Chodź do kuchni, bo mam jeszcze zupę na gazie. Porozmawiamy zanim wróci tata.
— Właśnie, a gdzie on jest? Mam nadzieję, że uważa na swoją nogę — dodałem wchodząc za rodzicielką do przestronnego przedpokoju skąd kilkoro drzwi prowadziło do różnych pomieszczeń. Drzwi do kuchni były otwarte. Na cały dom roznosił się zapach rozmarynu i innych przypraw, które zawsze towarzyszyły gotowaniu mojej mamy.
Weszliśmy do dużego, jasnego pomieszczenia, w którym żółte ściany rozświetlały wszytko wokół. Pośrodku kuchni stał owalny stół na osiem krzeseł, który przykryty był serwetą wykonaną szydełkiem. Moja mama uwielbiała robić takie rzeczy i sprzedawała je paniom z miasta, a nawet w Internecie.
Kuchnia była utrzymana w starym stylu, gdyż pod jedną ze ścian stał stary piec kaflowy wraz z paleniskiem i częścią nad nim, na której się gotowało. Piec już od dawna nie działał, ale rodzice nie chcieli się go pozbyć. Wkomponowali go w wystrój pomieszczenia, pomimo że wszystkie sprzęty tutaj były nowoczesne, lśniące i z pozoru wydawały się w ogóle nie współgrać z przeszłością. Na parapetach stały doniczki z ziołami i szklane wazony ze ściętymi kwiatami. Dwa okna wpuszczały teraz mnóstwo popołudniowego słońca, które chyliło się ku zachodowi.
— Uważa? Coś ty. Powiedział, że skręcenie kostki nie może go powstrzymać przed spacerami. Potem narzeka, że go boli. A nie ma go, bo poszedł na wywiadówkę.
— Zawsze ty chodziłaś. — Przez to, że rok szkolny u nas zaczął się o trzy tygodnie później, z powodu remontu i braku miejsca na prowadzenie lekcji, uczniowie nadal musieli chodzić do szkoły, pomimo że dla innych już nastały wakacje. Nikt nie był z tego zadowolony. Poza mną moi rodzice mieli jeszcze bliźniaki, które urodziły się, gdy moja mama skończyła trzydzieści siedem lat. Ciąża ją zaskoczyła, ale wszyscy z niecierpliwością oczekiwaliśmy tego czasu, aż na świat przyjdzie moje rodzeństwo. Oboje mieli teraz po trzynaście lat, a ja byłem o dziewiętnaście lat od nich starszy i czasami czułem się tak jakbym był ich ojcem.
— Tak, ale nie chciał zostać i gotować. Jak on to powiedział… — Postukała palcem w usta. — A tak… Powiedział, że przy staniu nad kuchenką noga go bardziej boli niż od spacerów.
Zaśmiałem się. Mój tata zawsze robił wszystko byle tylko nie gotować. Zdarzało mu się jednak to robić, kiedy mama szła do pracy, a on zostawał w domu. Pamiętam jak raz wpadła do nas sąsiadka zastając go przy tym jak robił ciasto na makaron. Jeszcze tego samego dnia całe miasto usłyszało jak to Gregory Archer pomaga żonie i jaki to dobry mężczyzna. Przez tydzień chodził dumny jak paw. Pomimo tego już nigdy więcej nie zabrał się za robienie makaronu. Jedyną potrawą jaką przyrządzał, było jego piekielne chili.
— Jak chcesz to w lodówce jest piwo, weź sobie. — Zamieszała zupę, a ja wziąłem się za nakrywanie do stołu. Na piwo nie miałem ochoty. — A gdzie młodzież?
— Wywiało ich z domu jak tylko wrócili ze szkoły. Emma pewnie jest u koleżanki, a Lucas zabrał psy i włóczy się po mieście z kolegami. Ale, ale nie zawrócisz mi głowy czymś innym. Zupa się gotuje, chleb upieczony, więc mam chwilę. Mów. Znam cię nie od dzisiaj, Cam. Widzę, że coś jest nie tak.
Odłożyłem nierozłożone talerze na stół i poszedłem do lodówki po butelkę piwa, nagle nabierając na nie ochoty. To dało mi czas na ułożenie sobie w głowie słów, które miałem wypowiedzieć. Otworzyłem butelkę i nie usiadłem przy stole, ale oparłem się o jedną z szafek.
— Znasz Josha Finleya, prawda?
— Nie osobiście, ale widziałam go kilka razy. Śliczny chłopak. Alma trochę mi o nim opowiedziała. Jest grzeczny, uczynny, ale boi się ludzi.
— Bardzo się boi. — Podrapałem etykietę na butelce. — Dzisiaj, kiedy za namową Almy przyszedł na posterunek pomóc nam przy komputerach, wszystko było w porządku, do czasu kiedy moi chłopcy nie wrócili z patrolu. Wydawało się, że nic takiego się nie dzieje do chwili, kiedy Josh wstał i wybiegł z posterunku. Chciałem go dogonić, bo wypisałem już czek za jego pracę, ale był szybki. Zamierzałem pójść do domu, który wynajął, ale kiedy zadzwoniłem do Almy powiedziała, aby dać mu już dzisiaj spokój.
— Ma rację. Chłopak źle zareagował i nie warto go męczyć — powiedziała i wpatrzyła się w jeden ze swoich kwiatów. — Musi być bardzo samotny, społecznie nieprzystosowany jeżeli taki oddźwięk miała wasza obecność.
— Wydaje mi się, że coś złego stało się w jego życiu i nie jest w stanie sobie z tym poradzić. W dodatku otoczył się grubym murem…
— Chroni siebie — rzuciła przerywając mi to co chciałem powiedzieć. — Do takich osób trzeba podejść powoli. Niełatwo ufają. — Popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami i bałem się tego jakie pytanie może paść z jej ust. Na szczęście szczekanie psów i głośne odgłosy kroków osób wchodzących na ganek skutecznie jej to uniemożliwiły.
Do kuchni wpadł owczarek berneński, a za nim border collie w kolorze blue merle.[1] Oba zaczęły mnie obskakiwać. Ich ogony zamiatały powietrze robiąc wiatr koło moich nóg. Odłożyłem piwo i ukucnąłem, aby przywitać się z psiakami. Buck, którym był owczarek berneński polizał mnie po ręce, a Blue próbowała dać mi buziaka w policzek.
— Dobrze, już dobrze. Jestem cały wasz i też was kocham. — Uściskałem i pogłaskałem je, po czym dały mi spokój.
— Tęsknią za tobą. Rzadko do nas zaglądasz. — Mama jak zwykle podłapała temat, którym jak zawsze było to, by mnie namówić na codziennie wizyty.
— O hej, brat. — Emma weszła do kuchni niemalże tańcząc. Jej rude loki owijały się wokół okrągłej twarzy, jakby żyły własnym życiem. Za nią pojawił się Lucas, który miał ciemne włosy jak ja, czy nasz tata. Bardzo różnił się od siostry bliźniaczki z wyglądu, ale charaktery mieli takie same. Raczej mógłbym śmiało rzec, że oboje byli nastoletnimi diablętami, których wszędzie było pełno. Nie usiedzieli pięciu minut w jednym miejscu.
Lucas podszedł do mnie dając mi na powitanie żółwika.
— Fajnie, że wpadłeś to może tata nie będzie się na nas wydzierał.
— A ma do tego powody? — zapytała mama odstawiając gar zupy.
Tym razem w kuchni pojawił się mężczyzna o szerokich barach, ciemnych włosach przyprószonych dość mocno siwizną. W dłoni trzymał dwie kartki, które podał żonie, a potem przywitał się ze mną i spojrzał na bliźniaków.
— Wydzierał się nie będę, ale porozmawiamy przy stole o tym jak dużo macie ocen do poprawienia. Nie wiem czy zdążycie w ciągu trzech dni, które dzielą was od zakończenia roku szkolnego. Porozmawiamy też o tym dlaczego Lucas wziął się za palenie papierosów i o tym kto pani Swepper wylał na krzesło klej, na który usiadła — mówiąc to spojrzał na córkę.
Moje rodzeństwo popatrzyło na mnie błagalnym wzrokiem bym ich ratował. Wzruszyłem jedynie ramionami.
— Nie pomogę wam. Jestem gliną, stoję na straży prawa, a wy je złamaliście. Powinienem was aresztować. Przyklejenie pani Swepper do krzesła to poważne wykroczenie.
— Ale nikt jej nie lubi. Każdemu daje tylko pały jak ma zły humor — jęknęła Emma wyciągając z lodówki jogurt, ale mama zabrała go jej, odstawiając kubek ponownie na półkę.
— Obiad czeka, a nie najesz mi się teraz i potem zupy nie zjesz. Poza tym nie myśl, że ujdzie ci płazem to co zrobiłaś. Nie robi się takich rzeczy nawet tym nauczycielom, których się nie lubi. Trzeba się szanować, ile razy wam to powtarzałam? Pomyślę nad waszą karą. Miesiąc bez komputera czy telefonu…
— Mamo, ale komputera potrzebujemy do nauki — rzuciła moja siostra.
— Telefonu potrzebujemy do kontaktu z wami — dodał mój brat.
Obserwując to wszystko upiłem kolejny łyk piwa i uśmiechnąłem się. Lubiłem swoją rodzinę. Zawsze też byłem rodzinnym człowiekiem. Moje myśli podążyły w stronę Josha. Czy on miał rodzinę? Skąd pochodził? Może powinienem poszukać informacji o nim. Parę razy przychodziło mi to do głowy, ale nigdy się na to nie zdobyłem. Wolałbym aby sam mi o sobie opowiedział. Zaczynałem jednak wierzyć, że to się nigdy nie wydarzy. Jak miałem zdobyć jego zaufanie? Jak zbliżyć się do kogoś kto tego nie chce?
— Myjemy ręce i łapy — powiedziała moja mama, zwracając się również do psów, które gotowe na posiłek, a raczej na to co ktoś wrzuci im do pyska, kiedy będą czekać pod stołem, machały ogonami i węszyły w powietrzu — a potem nakrywamy do stołu. Nad waszą karą pomyślimy z ojcem. — Na jej słowa moje rodzeństwo zaczęło protestować, a ja ponownie się roześmiałem.
Dobrze było być w domu wśród bliskich.

*

Cała paleta barw rozlała się na okolicę podczas zachodu słońca. Chmury zyskały ciepłe kolory, gdy słońce powoli dosięgało linii horyzontu. Pięć minut temu pożegnałem się z rodziną, a teraz jechałem krętą drogą w kierunku domu Josha Finleya. Moja mama potępiłaby to co chciałem zrobić, ale coraz bardziej męczyła mnie sytuacja z dzisiaj. Znalazłem doskonałą wymówkę niespodziewanej wizyty, którą był pozostający w mojej kieszeni czek.
Ominąłem dom pani Hudson i jej kilku sąsiadów. Na ulicy panowała cisza, tylko czasami gdzieś zaszczekał jakiś pies. Skierowałem SUV-a w boczną uliczkę, która prowadziła dalej na farmę braci Whings. Mnie interesował jednopiętrowy dom oddalony o kilka metrów od zabudowań Sunriver. Miał niebieskie okiennice, które wieczorem wyglądały na dużo ciemniejsze. Na werandę, na której stała huśtawka, prowadziły trzy schodki. Zaparkowałem na poboczu, będąc pewny, że jeżeli Josh był w domu na pewno już usłyszał silnik. Przez chwilę nie wysiadałem, ale musiało to dziwnie wyglądać i nie chciałem, aby chłopak się mnie bał.
Podszedłem pod jego dom dostrzegając, że w jednym z okien poruszyła się firanka. Odetchnąłem i wszedłem na werandę. Małe dzwoneczki umieszczone na ścianie dzwoniły dźwięcznie poruszane lekkim wiatrem. Na dworze robiło się coraz ciemniej, kiedy resztka słońca chowała się. Uniosłem rękę i zapukałem.
— Josh, to ja Cam. Przyniosłem czek, którego dzisiaj zapomniałeś. — Nasłuchiwałem chwilę czekając aż się odezwie, ale kiedy tego nie zrobił powiedziałem: — Nic ci nie zrobię. Nawet do ciebie nie podejdę. Chcę ci tylko zostawić to co jesteśmy ci winni na posterunku. Komputery chodzą lepiej niż wcześniej.
— Zawirusowane były.
Wyprostowałem się słysząc jego głos dolatujący do mnie zza drzwi. Moje serce przyśpieszyło.
— Dlatego tym bardziej ci dziękujemy i… Chciałbym dać ci ten czek.
— Nie chcę czeku.
— Ale zapracowałeś na to. Spędziłeś kilka godzin nad tym.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu jego głos, który był tak cichy, że ledwie go słyszałem, przebił się przez drewnianą przeszkodę pomiędzy nami.
— Wolę pieniądze. Nie czek.
— W porządku. Dostaniesz pieniądze. Mogę ci je jutro…
— Daj je Almie, szeryfie, a teraz odejdź stąd. Proszę.
Bardzo chciałem zostać, wejść do środka, zobaczyć go, porozmawiać, ale to by było dla niego za dużo. Dzisiaj i tak był duży przełom, bo po raz pierwszy od dwóch miesięcy odezwał się do mnie. Wstąpiła we mnie nadzieja, która pozwalała mi wierzyć, że może da się z nim utrzymać jakiś kontakt. O czymś więcej starałem się nie myśleć. Nawet nie wiedziałem czy jest gejem.
— Proszę, odejdź.
Ponownie usłyszałem jego słowa pełne desperacji i nerwowości. Za długo już go męczyłem, ale pierwszy krok został wykonany.
— Dam jutro pieniądze Almie. Dobrej nocy, Josh. — Położyłem dłoń na drzwiach jakby to miało sprawić, że przeniknie do środka i będę mógł go przynajmniej na sekundę dotknąć. Czekałem aż chłopak coś odpowie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Mimo tego wiedziałem, że nadal tam jest. — Przepraszam, że cię niepokoiłem. Chcę, abyś wiedział jedno. Nie skrzywdzę cię. Cokolwiek przeszedłeś… Pomogę ci. — Nie miałem pojęcia dlaczego to powiedziałem i może powinienem wcześniej ugryźć się w język, ale mleko już się rozlało. Jeszcze raz pożegnałem się z nim i zawróciłem do samochodu. Kiedy szedłem w stronę SUV-a miałem wrażenie, że Josh patrzy na mnie, a przyjemne ciepło wkradło się do mojego serca i tam już pozostało.


[1]Niebieski marmurkowy.

8 komentarzy:

  1. Myślę,że Josh jeszcze bardziej się zdystansuje po tym co powiedział Cam. Może nawet się wyprowadzi i poszuka nowej pracy:(
    Rozdział przyjemny do czytania. Trochę ,,polsatowy",bo zakończony w takim momencie że trzyma w niepewności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawniej często nazywali mnie Polsatem. :) Dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  2. Cam nie będzie miał łatwo tal czuję, ale i tak trzymam kciuki za niego :)
    Pozdrawiam i weny życzę :) Miłego tygodnia :)
    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam.
    Pan szeryf będzie ma bardzo trudne zadanie do rozwiązania. Ciekawe czy da radę, czy sie podda po pierwszym tygodniu.
    Dziękuję za rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie się zapowiada.
    Jak zawsze. Zaintrygował mnie szeryf. czuje że z tego będzie całkiem ciekawa historia.
    No cóż będę czekać na kolejne części i z przyjemnością tu zaglądać.
    czuje że to będzie strzał w dziesiątkę <3 jak zawsze gdy coś powstaje spod Twojej ręki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    fantastycznie, dobrze że trochę zwlekałam z czytaniem rozdziału, teraz to mam tylko parę dni czekania ;)
    Cam ma fantastyczna rodzinę, bliźniaki och ale może to im uda się przebić przez strach Josha... małe, spokojne kroki Cam...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniale, Josh nam się bardzo boi, ale Cam powoli, bardzo powoli się zbliżaj to osiągnie sukces ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    cudnie, Josh sie bardzo boi, i tu Cam musi powoli się zbliżać to osiągnie sukces... a najlepiej żeby zawsze to była decyzją Josha...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)