Cam
Nigdy nie miałem nic przeciwko
trudnym sytuacjom, ponieważ lubiłem stawiać im czoło. Lubiłem wyjaśniać
problemy, rozwiązywać je, odgadywać zamiary ludzi, próbować odczytywać to jak
się zachowają, co zrobią. Dawało mi to dużą satysfakcję. Szczególnie przydatne
było to w moim zawodzie. Nijak jednak nie potrafiłem rozwikłać zagadki, która
miała na imię Josh. Denerwowało mnie to i niepokoiło. Owszem nie byłem głupi i
domyślałem się, że musiał przeżyć coś strasznego, ale nie wyjaśniało to jego
zachowania. Znałem ludzi, którzy przeszli przez piekło i podnosili się z tego.
On mi wyglądał na kogoś kto w dalszym ciągu upadał.
W dodatku zachowywał się jakby
nie chciał nawet, aby na niego patrzono. Całe jego ciało mówiło, by się do
niego nie zbliżać, podczas gdy ja tego pragnąłem. Nie chciałem się poddać, bo w
swoim życiu już raz to zrobiłem i przegrałem. Wiem jednak, że w chwili kiedy
zawalczyłbym o serce Josha, zderzyłbym się z tym wszystkim czym jest, co go
męczy. Nie obawiałem się tego, bo byłem na tyle silnym facetem, że przetrwałbym
to. Bardziej obawiałem się, że pomimo walki jaką bym podjął on i tak by mnie
odepchnął, a wtedy to ja mógłbym upaść. Nie wiem czy wtedy moje serce nie
pokryłoby się lodową skorupą i na zawsze odepchnąłbym od siebie coś co nazywa
się miłością. Było coś w tym chłopaku, że nie znając go czułem ogromne uczucia,
które we mnie wzbudzał.
— On jest chodzącą zagadką —
wymamrotałem.
— Kto jest chodzącą zagadką? —
zapytała Estera Archer, będąca moją matką.
Przymknąłem powieki, bo za późno
zorientowałem się, że na ganku nie jestem już sam. Spojrzałem na matkę, która
była piękną kobietą o błyszczących, zawsze wesołych szarych oczach. Rude włosy
poprzetykane białymi pasmami związała w długi warkocz, który sięgał jej pasa. W
uszach miała wielkie srebrne koła, z którymi nigdy się nie rozstawała. Ubrana
była w spodnie kończące się tuż za kolanami i bluzkę w kwiaty. Jej stopy
zdobiły równie kolorowe klapki. Odkąd pamiętałem uwielbiała ubierać się
kolorowo. Uważała, że ponure stroje sprawiają, że człowiekowi robi się smutno.
Posunęła się nawet do tego stopnia, że chciała nasze szare policyjne mundury
zamienić na coś pełnego barw, ale na całe szczęście nikt się na to nie zgodził.
Nie wyobrażałem sobie, że chodzę w zielono czerwonym mundurze pełnym kwiatów.
Aż wzdrygnąłem się na to wspomnienie.
Moja mama uwielbiała kwiaty.
Miała do nich przedziwny dar. W jej obecności, w jej dłoniach, nawet umierający
kwiat powracał do życia. Gdybym jakiś wziął do domu natychmiast by padł, bo
zapomniałbym go podlać. Wychowałem się w domu, w którym po dzień dzisiejszy
wszędzie wokół rosły rośliny. Wystarczyło jedynie zbliżyć się do tego domu, by
dostrzec wazony, misy, dzbanki, w których rosły kwiaty tak wielu barw, że od
patrzenia na nie kręciło się w głowie. Pół ogrodu zagospodarowane było na
kwiatowe poletko, które zmieniało się tak, jak wymieniały się pory roku.
— Kto jest chodzącą zagadką? —
powtórzyła pytanie. — I dlaczego nie wejdziesz do środka?
— Zamyśliłem się, mamo. — Nie
chciałem odpowiadać na jej pierwsze pytanie, ale była osobą, która nie lubiła
unikania odpowiedzi na cokolwiek. W dodatku zawsze mówiła to co myślała.
Dlatego też nie przepadała za osobami, których usta mówiły jedno, a tak
naprawdę myśleli o czymś innym. Ukrywanie czegoś zawsze uważała za kłamstwa,
których nie akceptowała. Uważała, że otwartość to pierwszy stopień do sukcesu.
— Zamyśliłeś. Już chwilę temu
wołałam cię z kuchni, ale nie mogłam przyjść, bo właśnie wyciągałam chleb z
piekarnika. Mam nadzieję, że zostaniesz na obiedzie. Chodź do kuchni, bo mam
jeszcze zupę na gazie. Porozmawiamy zanim wróci tata.
— Właśnie, a gdzie on jest? Mam
nadzieję, że uważa na swoją nogę — dodałem wchodząc za rodzicielką do
przestronnego przedpokoju skąd kilkoro drzwi prowadziło do różnych pomieszczeń.
Drzwi do kuchni były otwarte. Na cały dom roznosił się zapach rozmarynu i
innych przypraw, które zawsze towarzyszyły gotowaniu mojej mamy.
Weszliśmy do dużego, jasnego
pomieszczenia, w którym żółte ściany rozświetlały wszytko wokół. Pośrodku
kuchni stał owalny stół na osiem krzeseł, który przykryty był serwetą wykonaną
szydełkiem. Moja mama uwielbiała robić takie rzeczy i sprzedawała je paniom z
miasta, a nawet w Internecie.
Kuchnia była utrzymana w starym
stylu, gdyż pod jedną ze ścian stał stary piec kaflowy wraz z paleniskiem i
częścią nad nim, na której się gotowało. Piec już od dawna nie działał, ale
rodzice nie chcieli się go pozbyć. Wkomponowali go w wystrój pomieszczenia,
pomimo że wszystkie sprzęty tutaj były nowoczesne, lśniące i z pozoru wydawały
się w ogóle nie współgrać z przeszłością. Na parapetach stały doniczki z ziołami
i szklane wazony ze ściętymi kwiatami. Dwa okna wpuszczały teraz mnóstwo
popołudniowego słońca, które chyliło się ku zachodowi.
— Uważa? Coś ty. Powiedział, że
skręcenie kostki nie może go powstrzymać przed spacerami. Potem narzeka, że go
boli. A nie ma go, bo poszedł na wywiadówkę.
— Zawsze ty chodziłaś. — Przez
to, że rok szkolny u nas zaczął się o trzy tygodnie później, z powodu remontu i
braku miejsca na prowadzenie lekcji, uczniowie nadal musieli chodzić do szkoły,
pomimo że dla innych już nastały wakacje. Nikt nie był z tego zadowolony. Poza mną
moi rodzice mieli jeszcze bliźniaki, które urodziły się, gdy moja mama
skończyła trzydzieści siedem lat. Ciąża ją zaskoczyła, ale wszyscy z niecierpliwością
oczekiwaliśmy tego czasu, aż na świat przyjdzie moje rodzeństwo. Oboje mieli
teraz po trzynaście lat, a ja byłem o dziewiętnaście lat od nich starszy i czasami
czułem się tak jakbym był ich ojcem.
— Tak, ale nie chciał zostać i
gotować. Jak on to powiedział… — Postukała palcem w usta. — A tak… Powiedział,
że przy staniu nad kuchenką noga go bardziej boli niż od spacerów.
Zaśmiałem się. Mój tata zawsze
robił wszystko byle tylko nie gotować. Zdarzało mu się jednak to robić, kiedy
mama szła do pracy, a on zostawał w domu. Pamiętam jak raz wpadła do nas
sąsiadka zastając go przy tym jak robił ciasto na makaron. Jeszcze tego samego
dnia całe miasto usłyszało jak to Gregory Archer pomaga żonie i jaki to dobry
mężczyzna. Przez tydzień chodził dumny jak paw. Pomimo tego już nigdy więcej
nie zabrał się za robienie makaronu. Jedyną potrawą jaką przyrządzał, było jego
piekielne chili.
— Jak chcesz to w lodówce jest
piwo, weź sobie. — Zamieszała zupę, a ja wziąłem się za nakrywanie do stołu. Na
piwo nie miałem ochoty. — A gdzie młodzież?
— Wywiało ich z domu jak tylko
wrócili ze szkoły. Emma pewnie jest u koleżanki, a Lucas zabrał psy i
włóczy się po mieście z kolegami. Ale, ale nie zawrócisz mi głowy czymś innym.
Zupa się gotuje, chleb upieczony, więc mam chwilę. Mów. Znam cię nie od dzisiaj,
Cam. Widzę, że coś jest nie tak.
Odłożyłem nierozłożone talerze na
stół i poszedłem do lodówki po butelkę piwa, nagle nabierając na nie ochoty. To
dało mi czas na ułożenie sobie w głowie słów, które miałem wypowiedzieć.
Otworzyłem butelkę i nie usiadłem przy stole, ale oparłem się o jedną z szafek.
— Znasz Josha Finleya, prawda?
— Nie osobiście, ale widziałam go
kilka razy. Śliczny chłopak. Alma trochę mi o nim opowiedziała. Jest
grzeczny, uczynny, ale boi się ludzi.
— Bardzo się boi. — Podrapałem etykietę
na butelce. — Dzisiaj, kiedy za namową Almy przyszedł na posterunek pomóc nam
przy komputerach, wszystko było w porządku, do czasu kiedy moi chłopcy nie
wrócili z patrolu. Wydawało się, że nic takiego się nie dzieje do chwili, kiedy
Josh wstał i wybiegł z posterunku. Chciałem go dogonić, bo wypisałem już czek
za jego pracę, ale był szybki. Zamierzałem pójść do domu, który wynajął, ale
kiedy zadzwoniłem do Almy powiedziała, aby dać mu już dzisiaj spokój.
— Ma rację. Chłopak źle
zareagował i nie warto go męczyć — powiedziała i wpatrzyła się w jeden ze
swoich kwiatów. — Musi być bardzo samotny, społecznie nieprzystosowany jeżeli
taki oddźwięk miała wasza obecność.
— Wydaje mi się, że coś złego
stało się w jego życiu i nie jest w stanie sobie z tym poradzić. W dodatku
otoczył się grubym murem…
— Chroni siebie — rzuciła
przerywając mi to co chciałem powiedzieć. — Do takich osób trzeba podejść
powoli. Niełatwo ufają. — Popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami i bałem
się tego jakie pytanie może paść z jej ust. Na szczęście szczekanie psów i
głośne odgłosy kroków osób wchodzących na ganek skutecznie jej to
uniemożliwiły.
Do kuchni wpadł owczarek
berneński, a za nim border collie w kolorze blue merle.[1] Oba
zaczęły mnie obskakiwać. Ich ogony zamiatały powietrze robiąc wiatr koło moich
nóg. Odłożyłem piwo i ukucnąłem, aby przywitać się z psiakami. Buck, którym był
owczarek berneński polizał mnie po ręce, a Blue próbowała dać mi buziaka w
policzek.
— Dobrze, już dobrze. Jestem
cały wasz i też was kocham. — Uściskałem i pogłaskałem je, po czym dały mi
spokój.
— Tęsknią za tobą. Rzadko do nas
zaglądasz. — Mama jak zwykle podłapała temat, którym jak zawsze było to, by
mnie namówić na codziennie wizyty.
— O hej, brat. — Emma weszła do
kuchni niemalże tańcząc. Jej rude loki owijały się wokół okrągłej twarzy, jakby
żyły własnym życiem. Za nią pojawił się Lucas, który miał ciemne włosy jak ja,
czy nasz tata. Bardzo różnił się od siostry bliźniaczki z wyglądu, ale
charaktery mieli takie same. Raczej mógłbym śmiało rzec, że oboje byli
nastoletnimi diablętami, których wszędzie było pełno. Nie usiedzieli pięciu
minut w jednym miejscu.
Lucas podszedł do mnie dając mi
na powitanie żółwika.
— Fajnie, że wpadłeś to może tata
nie będzie się na nas wydzierał.
— A ma do tego powody? — zapytała
mama odstawiając gar zupy.
Tym razem w kuchni pojawił się
mężczyzna o szerokich barach, ciemnych włosach przyprószonych dość mocno
siwizną. W dłoni trzymał dwie kartki, które podał żonie, a potem przywitał
się ze mną i spojrzał na bliźniaków.
— Wydzierał się nie będę, ale
porozmawiamy przy stole o tym jak dużo macie ocen do poprawienia. Nie wiem czy
zdążycie w ciągu trzech dni, które dzielą was od zakończenia roku szkolnego.
Porozmawiamy też o tym dlaczego Lucas wziął się za palenie papierosów i o tym
kto pani Swepper wylał na krzesło klej, na który usiadła — mówiąc to spojrzał
na córkę.
Moje rodzeństwo popatrzyło na
mnie błagalnym wzrokiem bym ich ratował. Wzruszyłem jedynie ramionami.
— Nie pomogę wam. Jestem gliną,
stoję na straży prawa, a wy je złamaliście. Powinienem was aresztować.
Przyklejenie pani Swepper do krzesła to poważne wykroczenie.
— Ale nikt jej nie lubi. Każdemu
daje tylko pały jak ma zły humor — jęknęła Emma wyciągając z lodówki jogurt,
ale mama zabrała go jej, odstawiając kubek ponownie na półkę.
— Obiad czeka, a nie najesz mi
się teraz i potem zupy nie zjesz. Poza tym nie myśl, że ujdzie ci płazem to co
zrobiłaś. Nie robi się takich rzeczy nawet tym nauczycielom, których się nie
lubi. Trzeba się szanować, ile razy wam to powtarzałam? Pomyślę nad waszą karą.
Miesiąc bez komputera czy telefonu…
— Mamo, ale komputera
potrzebujemy do nauki — rzuciła moja siostra.
— Telefonu potrzebujemy do
kontaktu z wami — dodał mój brat.
Obserwując to wszystko upiłem
kolejny łyk piwa i uśmiechnąłem się. Lubiłem swoją rodzinę. Zawsze też byłem
rodzinnym człowiekiem. Moje myśli podążyły w stronę Josha. Czy on miał rodzinę?
Skąd pochodził? Może powinienem poszukać informacji o nim. Parę razy przychodziło
mi to do głowy, ale nigdy się na to nie zdobyłem. Wolałbym aby sam mi o sobie
opowiedział. Zaczynałem jednak wierzyć, że to się nigdy nie wydarzy. Jak miałem
zdobyć jego zaufanie? Jak zbliżyć się do kogoś kto tego nie chce?
— Myjemy ręce i łapy —
powiedziała moja mama, zwracając się również do psów, które gotowe na posiłek,
a raczej na to co ktoś wrzuci im do pyska, kiedy będą czekać pod stołem,
machały ogonami i węszyły w powietrzu — a potem nakrywamy do stołu. Nad waszą
karą pomyślimy z ojcem. — Na jej słowa moje rodzeństwo zaczęło protestować, a
ja ponownie się roześmiałem.
Dobrze było być w domu wśród
bliskich.
*
Cała paleta barw rozlała się na
okolicę podczas zachodu słońca. Chmury zyskały ciepłe kolory, gdy słońce powoli
dosięgało linii horyzontu. Pięć minut temu pożegnałem się z rodziną, a teraz
jechałem krętą drogą w kierunku domu Josha Finleya. Moja mama potępiłaby to co
chciałem zrobić, ale coraz bardziej męczyła mnie sytuacja z dzisiaj. Znalazłem
doskonałą wymówkę niespodziewanej wizyty, którą był pozostający w mojej
kieszeni czek.
Ominąłem dom pani Hudson i jej
kilku sąsiadów. Na ulicy panowała cisza, tylko czasami gdzieś zaszczekał jakiś
pies. Skierowałem SUV-a w boczną uliczkę, która prowadziła dalej na farmę braci
Whings. Mnie interesował jednopiętrowy dom oddalony o kilka metrów od zabudowań
Sunriver. Miał niebieskie okiennice, które wieczorem wyglądały na dużo
ciemniejsze. Na werandę, na której stała huśtawka, prowadziły trzy schodki.
Zaparkowałem na poboczu, będąc pewny, że jeżeli Josh był w domu na pewno już
usłyszał silnik. Przez chwilę nie wysiadałem, ale musiało to dziwnie wyglądać i
nie chciałem, aby chłopak się mnie bał.
Podszedłem pod jego dom
dostrzegając, że w jednym z okien poruszyła się firanka. Odetchnąłem i wszedłem
na werandę. Małe dzwoneczki umieszczone na ścianie dzwoniły dźwięcznie
poruszane lekkim wiatrem. Na dworze robiło się coraz ciemniej, kiedy resztka
słońca chowała się. Uniosłem rękę i zapukałem.
— Josh, to ja Cam. Przyniosłem
czek, którego dzisiaj zapomniałeś. — Nasłuchiwałem chwilę czekając aż się
odezwie, ale kiedy tego nie zrobił powiedziałem: — Nic ci nie zrobię. Nawet do
ciebie nie podejdę. Chcę ci tylko zostawić to co jesteśmy ci winni na
posterunku. Komputery chodzą lepiej niż wcześniej.
— Zawirusowane były.
Wyprostowałem się słysząc jego
głos dolatujący do mnie zza drzwi. Moje serce przyśpieszyło.
— Dlatego tym bardziej ci
dziękujemy i… Chciałbym dać ci ten czek.
— Nie chcę czeku.
— Ale zapracowałeś na to.
Spędziłeś kilka godzin nad tym.
Przez chwilę panowała cisza, aż w
końcu jego głos, który był tak cichy, że ledwie go słyszałem, przebił się przez
drewnianą przeszkodę pomiędzy nami.
— Wolę pieniądze. Nie czek.
— W porządku. Dostaniesz
pieniądze. Mogę ci je jutro…
— Daj je Almie, szeryfie, a teraz
odejdź stąd. Proszę.
Bardzo chciałem zostać, wejść do
środka, zobaczyć go, porozmawiać, ale to by było dla niego za dużo. Dzisiaj i
tak był duży przełom, bo po raz pierwszy od dwóch miesięcy odezwał się do mnie.
Wstąpiła we mnie nadzieja, która pozwalała mi wierzyć, że może da się z nim
utrzymać jakiś kontakt. O czymś więcej starałem się nie myśleć. Nawet nie
wiedziałem czy jest gejem.
— Proszę, odejdź.
Ponownie usłyszałem jego słowa
pełne desperacji i nerwowości. Za długo już go męczyłem, ale pierwszy krok
został wykonany.
— Dam jutro pieniądze Almie.
Dobrej nocy, Josh. — Położyłem dłoń na drzwiach jakby to miało sprawić, że
przeniknie do środka i będę mógł go przynajmniej na sekundę dotknąć. Czekałem
aż chłopak coś odpowie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Mimo tego
wiedziałem, że nadal tam jest. — Przepraszam, że cię niepokoiłem. Chcę, abyś
wiedział jedno. Nie skrzywdzę cię. Cokolwiek przeszedłeś… Pomogę ci. — Nie
miałem pojęcia dlaczego to powiedziałem i może powinienem wcześniej ugryźć się
w język, ale mleko już się rozlało. Jeszcze raz pożegnałem się z nim i
zawróciłem do samochodu. Kiedy szedłem w stronę SUV-a miałem wrażenie, że Josh
patrzy na mnie, a przyjemne ciepło wkradło się do mojego serca i tam już
pozostało.
Myślę,że Josh jeszcze bardziej się zdystansuje po tym co powiedział Cam. Może nawet się wyprowadzi i poszuka nowej pracy:(
OdpowiedzUsuńRozdział przyjemny do czytania. Trochę ,,polsatowy",bo zakończony w takim momencie że trzyma w niepewności.
Dawniej często nazywali mnie Polsatem. :) Dziękuję za komentarz. :)
UsuńCam nie będzie miał łatwo tal czuję, ale i tak trzymam kciuki za niego :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :) Miłego tygodnia :)
~Tsubi
Witam.
OdpowiedzUsuńPan szeryf będzie ma bardzo trudne zadanie do rozwiązania. Ciekawe czy da radę, czy sie podda po pierwszym tygodniu.
Dziękuję za rozdział.
Pozdrawiam
Pięknie się zapowiada.
OdpowiedzUsuńJak zawsze. Zaintrygował mnie szeryf. czuje że z tego będzie całkiem ciekawa historia.
No cóż będę czekać na kolejne części i z przyjemnością tu zaglądać.
czuje że to będzie strzał w dziesiątkę <3 jak zawsze gdy coś powstaje spod Twojej ręki.
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, dobrze że trochę zwlekałam z czytaniem rozdziału, teraz to mam tylko parę dni czekania ;)
Cam ma fantastyczna rodzinę, bliźniaki och ale może to im uda się przebić przez strach Josha... małe, spokojne kroki Cam...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Josh nam się bardzo boi, ale Cam powoli, bardzo powoli się zbliżaj to osiągnie sukces ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, Josh sie bardzo boi, i tu Cam musi powoli się zbliżać to osiągnie sukces... a najlepiej żeby zawsze to była decyzją Josha...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Josh bardzo się boi... jeśli Cameron będzie musiał powoli się zbliżać, to osiągnie sukces... a najlepiej żeby zawsze to była decyzją Josha... ;)
weny życzę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza