Nie wiedziałam co Wam tutaj dodawać. Wahałam się pomiędzy "Skrawkiem nadziei" a "Magnetyzmem serc". Wygrał Skrawek. Może to jest młodszy tekst, ale jest też bardzo długi. Ma on 30 rozdziałów plus epilog. Mam nadzieję, że przynajmniej połowa tego czasu, pozwoli mi na przygotowanie dla Was tekstu, który tak jak w przeszłości, ukazywać się będzie tylko na blogu. Owszem, pojawi się w sprzedaży, możliwe, że przed jego zakończeniem, ale pierwsza jego odsłona będzie blogowa. Pamiętacie "W sidłach miłości"?
Romanse pisze się super, ale tęsknię za pisaniem o nastolatkach. Dlatego chciałabym napisać coś o nich i jak ja to mówię "rozwlec" się z tekstem, a nie tylko napisać tę parę rozdziałów i tyle. Także może to być coś tego typu jak wspomniany wyżej tekst, ale wiadomo będzie o czymś zupełnie innym, innych postaciach. Może ktoś z Sideł również się pojawi już jako dorosła osoba. Ale nic nie obiecuję, bo mogę o tym zapomnieć. Na tę chwilę pisać tego nie mogę. Ledwie ciągnę "Partnerów 2", ale myślę, że jesień bardziej będzie sprzyjać pisaniu, to wtedy zacznę blogowy tekst. :D
Uch, rozpisałam się. Nie wiem czy to przeczytaliście. Mam nadzieję, że tak, bo to jednak jest ważne byście trzymali kciuki za realizację moich planów.
Na tę chwilę zapraszam na "Skrawek nadziei". Opis macie w odpowiedniej zakładce u góry.
Całość tekstu można kupić tutaj: Bucketbook/Luana
Całość tekstu można kupić tutaj: Bucketbook/Luana
Tekst będę publikować również na Wattpad.com Klik.
Tekst poprawiały:
Ania D. RenataCh. Tamayori
Cam
Podałem przerażonego,
czarno-białego kociaka pani Hudson, która objęła go trzymając przy piersi.
— Nie wiem jak mam ci dziękować,
Cam. Bał się zejść, mimo że jest kotem — powiedziała sześćdziesięciolatka,
wpatrując się we mnie z wdzięcznością. Uśmiechnąłem się do niej. Bardzo ją
lubiłem. Jeszcze rok temu była nauczycielką w szkole podstawowej, zanim
nie odeszła na emeryturę. Pamiętam jeszcze jak mnie uczyła. Dzięki niej wiedza
szybko wpadała mi do głowy. Potrafiła tak ją przekazać, że tylko ignorant mógł
mieć problemy.
— Jest jeszcze maluchem i wiele
musi się nauczyć — odpowiedziałem, odwracając się po drabinę, którą zamierzałem
zanieść do przybudówki domu, w którym kobieta mieszkała wraz z trzema kotami i
schorowanym mężem. Ich dzieci wyjechały dawno temu i bardzo rzadko wracały do
domu rodzinnego. Czasami robiły to raz na rok. Nie rozumiałem tego, bo sam nie
mógłbym tak postępować.
Odniosłem drabinę i wróciłem do
pani Hudson, która poczęstowała mnie herbatą. Nie odmówiłem, bo lubiłem z nią
rozmawiać, a do tego wiedziałem, że ona tego potrzebuje. Opieka nad mężem,
który od roku leżał przykuty do łóżka, nie była lekka. Starałem się pomagać jak
tylko mogłem, choćby miała to być jedynie rozmowa przy porannej herbacie.
Usiadłem na werandzie małego
domku i rozejrzałem się po okolicy wypełnionej bujną zielenią wiejskiego
krajobrazu. Lato zaczęło się dwa tygodnie temu sprawiając, że wszystko wokół,
każde źdźbło trawy, każdy krzak, kwiatek i drzewo obudziło się do pełni życia.
Ptaki wokół śpiewały umilając spokojny poranek każdego z mieszkańców ulicy,
przy której znajdował się dom pani Hudson. Miałem to szczęście, że udało mi się
urodzić, wychować i żyć w małym miasteczku Sunriver, które otoczone polami i
farmami dla wielu było nudnym miejscem, jednak dla mnie urokliwym siedliskiem.
Wiem, że tym słowem najczęściej określa się własne cztery kąty, w których
zapuszcza się korzenie na zawsze, ale dla mnie całe to miasteczko było domem. Znałem
w nim każdy kąt, każdego mieszkańca i często ich sekrety te mniejsze i większe.
Od kilku lat pracowałem tutaj jako szeryf. Nie miałem powodów do narzekań, mimo
że częściej zdejmowałem przerażonego kociaka z drzewa, rozsądzałem sąsiedzkie
spory toczące się o zdeptanie małych, białych kwiatków rosnących przy
podjeździe, czy upominałem braci Whinks by nie dawali sobie po mordzie jak
wypiją za dużo w barze, niż łapałem przestępców. Zdarzyło się również czasami
dać komuś mandat za nieprzestrzeganie przepisów, czy młodzieży za wandalizm,
kiedy za bardzo nudziła się. Mieliśmy też tutaj turystów, którzy czasami gubili
drogę na szlakach w lesie i trzeba było im pomóc ją odnaleźć.
— Edward śpi — powiedziała pani
Hudson, stawiając na stoliku eleganckie filiżanki ze złoconymi ornamentami na
brzegach. Ubóstwiała takie rzeczy, podczas gdy ja mógłbym wypić herbatę ze
zwykłego kubka. — Miał ciężką noc.
W jej głosie poza zmęczeniem
dosłyszałem też strach. Jej mąż powoli odchodził z tego świata. Każdy
bałby się, gdyby stanął przed taką sytuacją. Podejrzewam, że ja również, ale
wątpiłem w to bym kiedykolwiek miał u swojego boku kogoś, kto spędziłby ze mną
życie, więc ani ja, ani ta druga osoba tego nie doświadczymy.
Długo rozmawiałem z moją byłą
nauczycielką, wspominając wydarzenia sprzed lat. Zaproponowałem ponownie pomoc
przy panu Hudsonie, mógłbym choćby go umyć, ale odmówiła. Chciała sama się nim
do końca zajmować. Pielęgniarka, która przychodziła była bardzo pomocna.
Dlatego też, coraz bardziej dziwiłem się trójce dzieci Hudsonów. Ich ojciec był
nie tylko ciężko chory, ale umierał, a od pół roku żadne z nich ich nie
odwiedziło. Smutne, ale nie miałem na to wpływu. Mogłem mieć jedynie nadzieję,
że któreś z nich opamięta się. Szczególnie, że mieli w tym domu szczęśliwe
dzieciństwo. Wszystko było dobrze do chwili, zanim nie porwał ich świat i
intensywne życie w dużym mieście.
Po wypiciu herbaty i zjedzeniu
kilku upieczonych przez panią Hudson ciasteczek, pożegnałem się z nią.
Pogłaskałem też białego kota, który w czasie rozmowy przyszedł do nas i
wskoczył na moje kolana, podczas gdy potrafił unikać każdego, kto nie mieszkał
w tym domu. Lubiłem zwierzęta, a one to czuły i odwzajemniały mi się tym samym.
Wróciłem na posterunek, który
znajdował się niedaleko centrum Sunriver, tuż przy rynku. Nie był to duży
budynek, ale mieścił areszt, w którym mogliśmy się pochwalić dwoma celami
często odwiedzanymi przez pijanych braci Whinks. Ich całonocne kłótnie aż do
wyczerpania, były słynne na całe miasto. Dowodziłem małym zespołem składającym
się z czterech pełnoetatowych funkcjonariuszy, którzy pracowali na zmianę.
Wśród nas były także dwie dyspozytorki i dwójka młodych ludzi, którzy
przygotowywali się do zawodu policjanta. Głównie zlecano im bieganie po kawę i
pączki, pilnowanie więźniów, pisanie raportów, gdyż nikt z nas nie lubił
papierkowej roboty. Wbrew temu co działo się tutaj, wydawałoby się, że biurowej
pracy nie ma dużo. Nic bardziej mylnego. Musieliśmy spisywać wszystko do czego
nas wzywano, nawet jeżeli, było to rozsądzenie małego sąsiedzkiego sporu.
— Pieprzony komputer! — krzyknął
zza swojego biurka Paddy Wiliamson. Uderzył monitor pięścią. — Czy ta
elektroniczna bestia musi zawsze się wieszać? — zapytał bardziej sam siebie, a
nie swoich współpracowników. Nie dostrzegł, że stoję przy wejściu do pokoju w
którym pracowali.
— Gdybyś nie oglądał na nim tylu
pornoli, to by tego nie robił. — Zaśmiał się Henry Silverman siedzący
naprzeciwko Paddiego.
Ich biurka łączyły się ze sobą,
także obaj znajdowali się twarzą w twarz, ale stanowiska pracy oddzielone były
od siebie niską przegrodą. Na obu biurkach stały komputery, leżały akta, a obok
znajdowały się zdjęcia w ramkach. Paddy na swoim miejscu pracy miał zawsze duży
bałagan i nieraz upominałem go, aby posprzątał. Robił to, tylko dwa dni później
było to samo, więc za którymś razem odpuściłem. Poza ich biurkami znajdowały się
jeszcze dwie pary takich zestawów oraz stanowisko dyspozytora. Przy ścianach
stały szafy z drzwiami żaluzjowymi i płytowymi. Część z nich była zamknięta na
klucz. W pokoju znajdował się także stół, przy którym można było usiąść i coś
zjeść. Nowy ekspres do kawy, na który wszyscy złożyliśmy się, zajmował główne
miejsce na szafce, tuż obok puszek z kilkoma rodzajami herbaty oraz kawą. Z boku
stała niewielka lodówka. W kącie natomiast swoje miejsce znalazła tablica
korkowa służąca nam do przypinania na niej zdjęć sprawy nad którą się
pracowało. Od dawna nic takiego nie miało miejsca, więc znajdowały się na niej
rysunki wykonane przez dzieci Henry’ego.
— A ty sądzisz, że jeśli ty
oglądasz, to i inni także — odparował Paddy. — Ten trup to już tylko na złom się
nadaje. — Ponownie uderzył komputer.
— Zostaw — powiedziałem,
wchodząc głębiej do pokoju — trzeba wezwać informatyka który się tym zajmie.
— Mamy jednego informatyka w
mieście — wtrąciła nasza dyspozytorka Anett. —Wyjechał na dwa tygodnie na
wakacje. Trzeba by kogoś wezwać z Twin Falls, ale zanim oni się ruszą to nasz
już wróci.
— Pogonię ich — rzekłem idąc w
stronę swojego gabinetu.
— Szefie, co mamy zrobić z tymi
śmierdzielami w areszcie? — zapytał Wiliamson, który pracował ze mną od trzech
lat. Miał dwadzieścia osiem lat, pociągłą twarz, duży nos wielokrotnie złamany
i piwne oczy. Mimo swojego wieku dorobił się niewielkiego brzucha. Niedawno się
ożenił, a jego żona niedługo miała rodzić.
— Zapomniałem o nich. —
Westchnąłem ciężko i zawróciłem, by pójść do części budynku, w którym mieścił
się areszt. Zastałem tam mojego praktykanta, który drzemał przy biurku. Zerwał
się kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi.
— Nie śpię, czuwam.
— Daj spokój, Owen. Powinieneś
już dawno iść do domu. Siedziałeś tutaj całą noc.
— Pójdę, ale dzwonił Adam i pytał
czy może przyjść dopiero w południe, a ja mogę do tej pory siedzieć.
— I tak trzeba ich wypuścić. —
Zerknąłem do cel i skrzywiłem się, kiedy dotarł do mnie zapach strawionego
alkoholu. O całej reszcie fetoru jaka uderzyła we mnie, wolałem nie myśleć. —
Jak chcą, niech śmierdzą u siebie w domu. — Dwaj wielcy mężczyźni wyglądający
tak samo spali na pryczach, chrapiąc. Wczoraj znowu urządzili awanturę w barze
i tutaj wylądowali. Bracia Whinks na ogół byli sympatycznymi facetami i żyli ze
sobą w zgodzie, ale kiedy przesadzili z alkoholem od razu skakali sobie do
oczu. Z tego co wywnioskowałem, to nadal chodziło im o dawną sprawę. Kilka lat
temu jeden drugiemu ukradł dziewczynę. Według mnie ich kłótnie i tak nie miały
sensu, bo ta dziewczyna ostatecznie zostawiła ich obu, nie zamierzając pracować
na farmie.
— Całą noc rzucali się na siebie.
Gdyby nie siedzieli w osobnych celach to musiałbym ich skuć.
— Nie wiem czy to by pomogło —
rzuciłem.
— Czy oni kiedyś przestaną
prowadzić te swoje pijackie wojny? — zapytał Owen ziewając. — Przecież bez tego
są sympatyczni. Takie dwa wielkie miśki.
— Nie byliby sobą, gdyby
przestali to robić — odpowiedziałem i załomotałem w kraty, by obudzić dwa
wielkoludy.
*
Lubiłem jadać lunche w jadalni u
Almy, która gotowała najlepiej na świecie. Nigdy nie powiedziałbym tego mojej
mamie, która szczyciła się swoją kuchnią. Zamówiłem jajka na bekonie z frytkami
i do tego solidną porcję czarnej, mocnej kawy. Wszystko pachniało znakomicie i
smakowało jeszcze lepiej. Bekon pod moimi zębami chrupał tak jak powinien,
kiedy moje myśli i tym razem skierowały się w stronę, w którą nie chciałem, aby
poleciały. Nic jednak na to nie mogłem poradzić, bo od dwóch miesięcy, kiedy
tylko tu przychodziłem, mogłem myśleć jedynie o jednej osobie. Pracował na
zapleczu. Miał włosy koloru słomy, które oświetlone mocnym słońcem stawały się
dużo jaśniejsze. Wyglądał jakby skończył dopiero dwadzieścia lat i był
zdecydowanie za chudy. Miał pełne usta, które nigdy się nie uśmiechały, a jego
dolna warga często była gnębiona przez zęby. Najbardziej przyciągały mnie do
niego dwukolorowe oczy. Jedno było piwne, a zieleń drugiego była głęboka niczym
kolor trawy latem pokrytej rosą. Nie to jednak zwracało moją największą uwagę.
Oczy chłopaka pomimo swego
niesamowitego wyglądu i przyciągania sprawiały, że moje serce cierpiało. Tylko
raz byłem na tyle blisko ich właściciela; miałem jedynie ułamek sekundy, dopóki
ode mnie nie uciekł by dostrzec jak wiele kryje się w nich bólu, smutku,
przerażenia i pustki, która nawet mnie chciała pochłonąć. Nie miałem pojęcia
kim jest Josh Finley, który zamieszkał w Sunriver dwa miesiące temu, a mimo
tego moje serce rwało się do niego niczym pies gończy do biegu na polowaniu.
Nie zamierzałem jednak polować na chłopaka. Szczególnie, że bał się mnie. Za
każdym razem, kiedy chciałem do niego podejść, by porozmawiać, panikował, a ja
wycofywałem się bez względu na to, jak bardzo mnie intrygował i jak bardzo
chciałem go poznać.
— Dolać ci do pełna? — spytała
Kate, kelnerka, która wyciągnęła do mnie pełen dzbanek kawy uśmiechając się
szeroko.
Zajrzałem do swojego kubka
zaskoczony stwierdzając, że wypiłem czarny napój i nie wiedziałem kiedy to
zrobiłem.
— Tak, poproszę, i dzięki. —
Uwielbiałem kawę. Szczególnie od Almy. Nie tylko gotowała najlepiej na świecie,
ale parzyła znakomitą kawę. Gdybym mógł piłbym ją litrami, nie zważając na to
jak bardzo jest to niezdrowe.
— Wciąż się gapisz w drzwi na
zaplecze — powiedziała uzupełniając mój kubek. — Josh jest na swojej zmianie.
— Skąd wiesz o kogo mi chodzi? —
zapytałem, a ona tylko zaśmiała się.
— Nie jestem ślepa, skarbie. I
nie ma to nic wspólnego ze wzrokiem. — Wskazała palcem na swoje okulary, które
musiała zacząć nosić pół roku temu. Pomiędzy brwiami miała dwie głębokie
zmarszczki, a włosy związała w koński ogon. — Mój szósty zmysł podpowiada mi to
i owo. Poza tym to nie pierwszy raz, kiedy to robisz.
— Hej, Kate, przestań podrywać
szeryfa, bo i tak spódniczek nie lubi i dolej mi tu kawy — zawołał męski głos z
końca lokalu.
— Zamknij się, Roy. Dostałeś co
miałeś dostać — odpowiedziała Kate równie głośno. — Twoja żona by mnie
ukatrupiła gdybym ci kawy dolała. Twoje serce będzie mi wdzięczne tylko za
jeden kubek dziennie.
— Pieprzone baby. Uparłyście się,
żeby człowiekowi odebrać trochę przyjemności. — Usłyszałem i zgadzałem się z
nim, chociaż nie powiedziałbym tego na głos. Roy McDonald miesiąc temu przeżył
mały zawał. Właściwie było to tylko ostrzeżenie, ale od tego czasu jego żona
zmuszała go do większego ruchu, diety i kazała ograniczyć kawę do jednego
małego kubka dziennie.
— To twoja pompka chciała przestać
działać, a my ją tylko ratujemy — rzekła kelnerka. — Wody ci naleję.
— A idź mi, kobieto, z tą wodą.
— Jak sobie życzysz, Roy. —
Odwróciła się do mnie puszczając mi oczko i odeszła do klienta, któremu mogła
dolać kawy.
Cieszyłem się, że w przeciwieństwie
do Roya MacDonalda ja mogłem napić się tego co lubiłem. Skończyłem swój posiłek
i wziąłem kubek pomiędzy dłonie, by tym razem delektować się moim napojem.
Siedziałem przy wielkim oknie, z którego widać było całą ulicę i budowle
znajdujące się przy niej. Obserwowałem jak klienci wychodzą ze sklepu
ogrodniczego Larry’ego O’Bannona, przed którym właściciel już o świcie wystawił
swoje reklamy. Obok znajdował się damsko-męski zakład fryzjerski, a także
piekarnia, której interesy szły kwitnąco. Stary Sid Calloway przeszedł obok
niej i rzucił papierosa na chodnik. Powinienem wyjść i go upomnieć, a mimo to
nadal siedziałem wygodnie na czerwonej kanapie, jakbym czekał na coś. Raczej na
kogoś. Naprawdę powinienem dać sobie z nim spokój. Moje serce jednak tego nie
chciało i wystarczyło, że tylko pomyślałem o wycofaniu się, a już niezmiernie
mocno bolało.
Podskoczyłem, kiedy poczułem na
ramieniu rękę. Spojrzałem najpierw na nią, a potem na jej właścicielkę,
Almę. Kobieta mogłaby być moją mamą, a mimo tego traktowałem ją jak
przyjaciółkę.
— Przepraszam, nie chciałam cię
przestraszyć. Byłeś taki zamyślony.
— W porządku. Nic się nie stało.
Lepsze to niż oberwanie naleśnikiem od dzieciaka Petersenów. — Spojrzałem na
czteroletniego chłopca z burzą rudych loków, który spoglądał na mnie zza
ramienia matki. Wczoraj rzucił we mnie swoim naleśnikiem. Betty z policzkami
pokrytymi czerwienią, przepraszała mnie za zachowanie syna i uparła się dać mi
pieniądze na pranie mojego munduru. Oczywiście nie wziąłem ich od niej znając
jej sytuację, ale postawiła mi kawę i na to zgodziłem się.
— Lubi cię i chciał zwrócić twoją
uwagę. Jak smakował posiłek?
— Jak zwykle był wyśmienity. Co
ty robisz, że każdego dnia zamawiam to samo, a to jest coraz lepsze?
— Pochlebca z ciebie, Cam. Mnie
już nie musisz komplementować. Za stara na to jestem. — Wzięła talerz i leżące
na nim sztućce. Nie mogłem wyzbyć się myśli, że Josh ich dotknie chcąc umyć.
Pracował tutaj na zmywaku. Alma chciała zrobić z niego kelnera, ale wolał ukryć
się na zapleczu by uciec przed ludźmi. Podejrzewałem, że gdyby mógł, to w ogóle
by się z ludźmi nie widywał. Nie mógł jednak schować się całkiem przed nimi, bo
musiał robić zakupy, dzięki czemu widywałem go w sklepie. Chodził też w
niedzielę na mszę. Zawsze siedział w ostatniej ławce tak jak ja, ale jeszcze
nie zdarzyło się, byśmy usiedli obok siebie.
— Do starości brakuje ci jeszcze
sporo lat. — Dopiłem kawę i oddałem jej kubek. Musiałem się zbierać by zająć
się obowiązkami. Byłem też zmuszony znaleźć informatyka, bo kiedy wychodziłem z
posterunku cały system padł, a telefon w Twin Falls nie odpowiadał.
— Dziękuję. Na ciebie zawsze
można liczyć. — Uśmiechnęła się.
— A dopiero mówiłaś, że nie
potrzebujesz komplementów.
— Kobieta zmienną jest —
odrzekła wesoło. — Wpadnij jutro, może w końcu zamówisz coś innego niż to
tłuste jedzenie. Nie boisz się, że pójdziesz w ślady Roya?
— Nie, bo nie siedzę na dupie
całymi dniami, tak jak on i nie zbieram w żyłach cholesterolu. — Wstałem
rzucając zapłatę za posiłek na blat. — Muszę być w formie zawsze i wszędzie.
Także to co zjem, to stracę podczas biegania i ćwiczeń. W sumie czy traci się
kalorie podczas zastanawiania się gdzie znajdę informatyka? — zapytałem od
niechcenia.
— Wątpię w to. A co się stało? —
zapytała z zainteresowaniem, obserwując jak mały Petersen próbuje do nas
podejść, ale się dzisiaj zrobił wstydliwy w przeciwieństwie do
wczorajszego dnia.
— System na komendzie padł. Paddy
próbował rozwalić komputer.
— To nie możesz zadzwonić do
Gabe’a? — zapytała.
— Podobno wyjechał na urlop.
W Twin Fals nikt nie odpowiada, jakby każdy wyjechał. Pójdę już. Do jutra.
— Pozdrów rodziców. Umówiłam się
z twoją mamą na co sobotnie ploteczki.
— Dobrze, że mnie uprzedzasz.
Wpadnę tam po ploteczkach — odpowiedziałem żartobliwym tonem, a Alma roześmiała
się.
Przechodząc obok rudowłosego
loczka jak nazywałem malca, poczochrałem go po głowie na co zachichotał.
Ukłoniłem się jego mamie zwracając uwagę na to, że czytała ogłoszenia o pracę.
Już wychodziłem, kiedy usłyszałem jak Alma woła mnie po nazwisku, a twarze
licznych klientów zwróciły się w moją stronę:
— Archer. Znam jednego
informatyka, ale nie wiem czy będzie chciał pomóc — powiedziała zbliżając się
do mnie cały czas trzymając tacę z brudnymi talerzami. Jej wzrok powędrował w
stronę drzwi prowadzących na zaplecze, a moje serce szybciej zabiło. — Naprawił
mój komputer jakby był jakimś magikiem. Zapytam go czy by mógł pomóc.
Byłem w stanie jedynie kiwnąć
głową, myśląc już o tym co zrobię w sytuacji, kiedy się zgodzi i pojawi na
posterunku i miałem nadzieję, że wtedy tam będę, a nie w lesie szukając
zaginionych turystów czy zdejmując kolejnego kota z drzewa. Oszalałem —
pomyślałem wychodząc z klimatyzowanego baru prosto w upalne powietrze.
Dziękuję
OdpowiedzUsuńJa również za pozostawiony po sobie ślad. :)
UsuńPozdrawiam.
Hej. Trzymam kciuki za nowe teksty.chetnie przeczytam coś nowego twojego autorstwa .pozdrawiam w
OdpowiedzUsuńSuper, dziękuję i pozdrawiam. :)
UsuńLubię takie sielskie opowieści w małych miasteczkach :) Można powiedzieć, że takie moje klimaty hehe ;) Trzymam mocno kciuki za cele i ich realizację oraz pozdrawiam i dużo weny życzę :D
OdpowiedzUsuń~Tsubi
Również takie lubię i chyba dlatego takie piszę.
UsuńPozdrawiam i dzięki za kciuki i wenę. :)
Witam kochana z powrotem <3
OdpowiedzUsuńczekałma na znak od Ciebie. Oczywiście ja będe wiernym czytelnikiem.
p.s pamiętasz jak dodac bloga do listy czytelniczej? kompletniie zapomniałam jak to zrobić.
ściskam mocno i pozdrawiam.
Nie wiem jak dodać blog do listy czytelniczej. Nie korzystam z niej. Ale tutaj jest to chyba opisane https://subiektywnepiekno.pl/2020/01/jak-dodac-bloga-do-listy-czytelniczej-blogger.html
UsuńRównież ściskam i pozdrawiam. :)
Na razie przeczytałam informacje. Raczej się nie odzywam, ale przeczytałam u ciebie wszystko i raz bawiłam się lepiej, a raz gorzej, ale bardzo szanuję, że ciągniesz to już taki szmat czasu. Cieszę się, że ruszasz do przodu i próbujesz z nowym blogiem, więc życzę duże weny, szczęścia i spokoju, a przede wszystkim radości z tego, co robisz.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ciepło w tym zwariowanym świecie ❤️
PS: Miałam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze o nastolatkach, więc będę czekać z niecierpliwością. :D
Jakimś cudem to ciągnę, ale jakim to pewna nie jestem. :)
UsuńRównież się cieszę, że ruszyłam do przodu z nowym blogiem.
Dziękuję i nawzajem. :)
Hejka,
OdpowiedzUsuńblog prezentuje (mam na myśli szatę graficzną) przepięknie...
a jeśli chodzi o sam tekst, to także już mogę powiedzieć, że bardzo mnie zainteresowało... takie sielskie miasteczko, wszyscy się znaja, ale postać Josha mnie zaciekawiła, co się za historia się za jego przeszłością kryje, bo na pewno jakaś się kryje...
czekam na więcej...
weny i pomysłów życzę...
Pozdrawiam cieplutko Basia
Kocham czytać o takich miasteczkach, gdzie wszyscy się znają, więc o takich również piszę. Niby akcja choćby Partnerów dzieje się w Bostonie, ale i tak wolę wracać w opowieściach do miasteczek i wsi. :)
UsuńCieszę się, że szata graficzna Ci się podoba.
Za wenę i pomysły dziękuję.
Również pozdrawiam. :)
Hejka,
OdpowiedzUsuńrzadko się udzielam ale jestem na bieżąco z każdym opowiadaniem. Jak mogę to i kupuje. Szkoda że tak rzadko są nowe rozdziały �� Kocham czytać a większość twoich opowiadań pochłaniam w parę minut
Nie mogę dawać częściej rozdziałów, bo by mi tekstów brakło, a pisać na bieżąco nie umiem i nie chcę. I tak rozdział co tydzień, to okazuje się dość często w porównaniu do wielu blogów. :)
UsuńPozdrawiam i dziękuję za miłe słowa. :)
Miałabym wielka prośbę , szukam opowiadania ktore czytalam wieki temu i nie moge go znalezc , pamietam ze chodzilo o to ze byl sobie czlowiek ktory studiował psychologie mmieszkal w mieszkaniu odziedziczonym po starszej pani której pomagał i mial przyjaciolke ktora tez studiowala ale nwm co, ale no ... ogolnie to chodzilo w tym ze ten student ogolnie pomaga takiemu facetowi ,(nie pamietam dlaczego ) przygarnia go pod swoj dach , pamietam ze ten facet mial zanik pamieci a i zlamana noge a na koncu okazal sie znanym architektem i mial narzeczoną ale tak naprawde to byla ustswka by ojciec sie odczepil od niego cos takiego , bardzo chcialabym to znalezc , jaka kolwiek informacja mile widziana ,
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie chodzi o ten tekst http://amnezja-lady-makbet.blogspot.com/2014/01/rozdzia-1.html Pewna jednak nie jestem, bo nie pamiętam czy facet okazał się architektem. Ale opis bardzo pasuje mi do Amnezji. :)
UsuńO cholera, wczoraj tego szukałam. Dziękuję! Autorko, nie myślałaś o tym, żeby przerzucić się na wattpada? Słyszałam, że działa trochę lepiej ale mogę się mylić :)
UsuńJestem już na Wattpad.
UsuńPozdrawiam :)
Podoba mi się lekkość Pani pióra :) to wielka umiejętność, aby zwyczajne wydarzenia zamienić w coś ważnego dla bohaterów. Uwielbiam również, kiedy posługując się schematem romansu czaruje Pani coraz to nowe wariacje tych historii. :) a trochę Pani tekstów już czytałam...
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, dziękuję za takie słowa. :)
UsuńPodoba mi się. Intryguje mnie chłopak na zmywaku.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam.
Zapowiada się ciekawie. Zabieram się czytanie kolejnych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńPowodzenia
Heterochromia...Uaaa rozpływam się <3 Boskie :)
OdpowiedzUsuń37 year-old Environmental Tech Jedidiah Foote, hailing from Arborg enjoys watching movies like Not Another Happy Ending and Snowboarding. Took a trip to Uvs Nuur Basin and drives a Mercedes-Benz 38/250 SSK. przydatne zrodlo
OdpowiedzUsuńHejeczka, hejeczka,
OdpowiedzUsuńno tak jak mówiłem, zaczynam też czytać i to opowiadanie...
uwielbiam takie sielskie miasteczka, wszyscy się znają, zawsze pomogą, zaciekawił mnie Josh, jaka historia się za jego przeszłością kryje... bo jakaś jest to na pewno...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zaatanawia mnie jaka historia kryje sie za Johnem, bo jakaś to musi być i jest raczej zła... a miasteczko wspaniale ukazałaś...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zastanawia mnie historia Johnem, bo jakaś to musi być i jest raczej bardzo zła... a miasteczko... wspaniale ukazałaś...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza