Zapraszam na ostatni rozdział tego tekstu. Żegnamy się z chłopakami i życzymy im szczęścia. Przypominam, że tom trzeci z epilogiem można nabyć tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/W-rytmie-milosci-tom-3-e-book/536
Epilog jest i będzie dostępny jedynie w kupnej wersji.
Dziękuję za wszystko.
Od ostatnich wydarzeń
minęło kilka tygodni. Dni te wypełnione były nauką, egzaminami, myśleniem
o przyszłości, ale i spotkaniami przyjaciół, randkami, nudnymi
chwilami także czasem, podczas którego uczniowie artystycznego liceum
w Adincton po prostu obijali się. Najciekawszymi dniami były te, kiedy ich
drużyna szkolna w piłce nożnej walczyła co sił, ostatecznie wygrywając
puchar szkół w ich stanie. Radości było co nie miara, bo od lat to się nie
udało. Gerard Frost został okrzyknięty najlepszym kapitanem jakiego mieli,
odkąd w ich szkole utworzono zespół do gry w piłkę nożną.
Jego drużyna długo podrzucała go w górę, ciesząc się, że zdobył w dogrywce jedynego gola, jaki padł na meczu. Po tym było widać jaka zacięta to była walka. Z takim samym entuzjazmem podziękowano także bramkarzowi, który był mistrzem w ich mniemaniu, także trenerowi. Ten, na końcu, okazał się nie być takim dupkiem na jakiego wychodził w ostatnich miesiącach.
Zorganizowano także
przyjęcie dla zwycięzców, następnego dnia rozpoczęły się końcowe egzaminy
ostatnich klas. Licealne życie paczki przyjaciół miało się skończyć. Powoli
wkraczali w całkiem nowy świat. Quinn bardzo żałował, że coś się kończy
w jego życiu. Nadal nie wiedział co chce robić w przyszłości. Jedni
radzili mu, aby podjął studia związane z muzyką, inni zaś przekonywali, że
jak kocha modę, to, aby działał w tym kierunku i stworzył własną
markę ubrań.
— Potem będziesz jak Tom
Ford, Calvin Klein — mówiła z ekscytacją Dana — czy Christian Dior lub
Coco Chanel.
— Zapominasz o jednym.
Oni potrafili rysować. Ja mam do tego dwie lewe ręce. Moja prosta linia ma
krzywe. Tobie chodzi tylko o to, by być przyjaciółką słynnego projektanta.
— Poniekąd tak. — Wzruszyła
ramionami i pierwsza podeszła do tablicy, na której wywieszono wyniki
egzaminów ich rocznika. — Ale jakimś stylistą mógłbyś zostać.
— Jako dziecko marzyłem, by
mieć sieć butików. Ubierać ludzi, pomagać im odnaleźć swój styl.
— No widzisz, to jest jakiś
plan — odparła, po czym wrzasnęła: — Zdałam! Zdałam!
Zaczęła skakać z radości.
Uwiesiła się na karku Quinna, któremu dała całusa w policzek, zostawiając
na nim ślad szminki. Szybko ją starł i uwolnił się od dziewczyny. Co było
łatwe, bo w zasięgu jej wzroku pokazał się jej chłopak Darren. Greenwood
sprawdził tylko swoje wyniki i Martina, potem wycofał się.
Swojego chłopaka odnalazł
jakiś czas później na szkolnym boisku. Kopał piłkę do pustej bramki. Ostatnie
tygodnie dla Reynoldsa były ciężkie. Dla niego także, kiedy chłopak wyjechał na
dwa tygodnie do Tajlandii. Niestety, tydzień po tym jak Korn wrócił do domu,
mama chłopaka zmarła. Martin z ojcem pojechali na pogrzeb i by pomóc
rodzinie. Pani Reynolds ciągle tam była, ale miała wrócić za kilka dni. Mówiła,
że Korn jakoś się trzyma. Ma teraz dużo na głowie. Sprawa z liceum i walka,
by zdać jakoś stamtąd egzaminy i ukończyć zdalnie szkołę, nie była łatwa.
W dodatku, jego tata całkiem się załamał i chłopak musiał opiekować się
nim oraz bratem.
— Muszą nauczyć się jakoś
sami radzić. Korn ma teraz dużo na głowie, ale moja mama nie może tam zostać.
Jak wróci, to będąc w komitecie rodzicielskim i kimś kto ufundował
choćby nową stołówkę, zrobi wszystko, aby nauczyciele pozwolili ukończyć szkołę
Kornowi, kiedy on tam jest.
— A wiesz coś o nim
i Micahu? Próbowałem zagadać do Młodego, ale schował się w swojej
skorupie i nic nie mówi na ten temat.
Martin kopnął piłkę, potem
odpowiedział:
— Napisał do Micaha. Co
dalej będzie, to już zależy od nich.
— W sumie… A sprawdziłem
twoje wyniki. Zdałeś — poinformował Martina. — Ja też.
— A ty się nie cieszysz, że
opuszczasz tę budę.
— Jakoś tak…
Wzruszył ramionami, potem
usiadł na ławce i patrzył jak jego chłopak po raz ostatni wbija gola do
wciąż pustej bramki. Za tydzień mieli mieć zakończenie roku szkolnego, tym
samym rozpoczną nowe życie. Tylko jednak mu żal, że to koniec.
*
Tymczasem Elliott Ross
sprawdził swoje wyniki na przeznaczonej do tego stronie w internecie.
Wpisał potrzebne do ich wyświetlenia hasło, uprzednio jeszcze się zalogował na
stronie. Dana już go poinformowała, że zdała. Jak się po chwili okazało, on
także. Na razie jednak nie to było najważniejsze. Osoba, która ostatnio
zwracała na siebie uwagę wszystkich, właśnie zaczęła głośno o sobie
przypominać. Płacz słychać było w całym domu. Evan musi mieć potężne
płuca, jak nie raz mówił tata, że tak głośno płacze.
Chłopiec urodził się
tydzień temu. Przewrócił ich świat do góry nogami. Elliott go jednak uwielbiał.
Starał się z nim spędzać jak najwięcej czasu. Za miesiąc przeprowadzi się
całkiem do Ryana. Wcześniej by to zrobił, ale został, aby pomóc mamie. Mimo, że
dziecko teraz to właśnie jej najbardziej potrzebowało, szczególnie kiedy
widziało w niej stołówkę. On z Emilly i tatą robili dużo, aby
mama mogła odpocząć. Po cesarskim cięciu, które miała na życzenie, szybko
doszła do siebie. Mimo to, była zmęczona przez nieprzespane noce. Nie chciała,
aby jej wtedy pomagali, bo tata musiał rano wstać do pracy, oni iść do
szkoły. Kiedy jednak byli w domu, dawali jej trochę czasu na odpoczynek,
sen, czy czytanie.
Nie było tak, że nie
narzekała. Uważała, że to ona jest mamą i jej najbardziej dziecko
potrzebuje. Tak było i tym razem, kiedy wracając z łazienki zastała
Elliotta kołyszącego małego na rękach, gruchającego do braciszka. Widziała
w synu dobrego ojca. Może kiedyś on i Ryan zostaną ojcami. Łączyła
już tę dwójkę wyłącznie razem, myśląc o przyszłości. Czuła, że ich właśnie
połączyło przeznaczenie. Poza tym bardzo polubiła mamę Ryana. Pod koniec marca
urządzili w domu barbecue i zaprosili na nie mamę oraz ojczyma,
także młodszą siostrę mężczyzny. Inni nie mogli przyjechać, ale tyle
wystarczyło, aby upewnić się, że jej syn jest kochany przez rodzinę Whitenerów.
— Daj mi go. Ja jestem jego
mamą, ty masz prawo do tego…
— Mamuś, zawsze to samo.
Nie jesteś robotem, słyszałem, że w nocy dał ci popalić. Ten mały
uwielbia mieć ciągły kontakt z kimś. Także jak będzie to jego brat, nie
jego osobista stołówka, to chyba nie będzie narzekał.
— Ale nie kiedy muszę go
nakarmić. Głodny jest. Daj mi go.
Elliott podał brata ich
mamie, w tym czasie jego telefon
jakby wyczuwając, że ma wolne ręce zaczął wibrować mu w kieszeni. Odkąd
urodził się Evan zawsze w domu wyciszał telefon.
Wyszedł z pokoju
pozostawiając mamę z jej nowonarodzonym dzieckiem i zbiegając po schodach
odebrał połączenie.
— Hej, kochanie.
— Hej. Możesz mi otworzyć,
bo pukam, stukam i nic.
Zamiast do kuchni po picie,
chłopak skierował się prosto do drzwi. Otworzył je, zastając za nimi Ryana
z dużym, kartonowym pudłem pełnym lodów.
— Roztapiają się. Co
z dzwonkiem?
— Zepsuł się albo tata go
zepsuł, aby nikt nie przerywał snu Evanowi. Kiedy mały śpi, to czas naprawdę
bardzo czczony w tym domu. To jak święto.
Wziął lody od partnera
i zaniósł je do kuchni. Szybko wsadził kubełki do zamrażarki. Zrobił im po
herbacie, w międzyczasie całując Ryana długo i mocno. Potem wziął
jeden kubełek truskawkowych lodów. Do tego dołożył dwie łyżki. Postawił
wszystko na tacy, by ostatecznie zaciągnąć Ryana do swojego pokoju. Unikali
dzisiaj domu mężczyzny, w którym trwał remont. Co prawda było to tylko
malowanie, ale przebywanie z ekipą malarską, pośród śmierdzącej farby, od
której Elliottowi kręciło się w głowie, nie było dobrym sposobem na
spędzanie czasu.
Dlatego postanowili dzisiaj
zaszyć się w domu Elliotta. Planowali obejrzeć film, objeść się lodami aż
do pochorowania i planować przyjęcie z grillem i basenem, które
miało być tuż tuż.
Zanim jednak dotarli do
pokoju Ryan skierował się do otwartych drzwi sypialni rodziców Elliotta. Akurat
Eleanor przestała już karmić i nosiła dziecko, aby mu się odbiło. Ryan
ostrożnie wziął od niej małego. Położyła mu pieluszkę na ramieniu, potem
patrzyła jak zajmuje się małym.
— Wychowałem dwoje
starszych dzieci siostry, kiedy ona i jej mąż musieli pracować. Evan przy
nich to anioł.
— Nie taki anioł, jak teraz
pokazuje, bo się najadł — odpowiedziała kobieta.
Spojrzała na starszego
syna, który stał w drzwiach oparty o framugę i obserwował
z miłością partnera. Podeszła do niego i położywszy mu rękę na
ramieniu, zapytała:
— O czym myślisz?
—Będzie dobrym ojcem
naszych dzieci. Kiedyś. Za kilka lat — dodał, bo najpierw zamierzał ukończyć
studia.
— Jestem tego pewna —
odpowiedziała i skierowała wzrok na przyszłego zięcia. Była spokojna
o przyszłość swojego starszego syna.
*
Christopher kończył swoją zmianę, po której szedł na dwutygodniowy urlop. Przynajmniej odpocznie od nielubianej koleżanki z pracy. Sharon nadal była wrzodem na dupie. Nic się nie zmienił jej charakter. Nawet po tym, jak na evencie została zebrana potrzebna suma na operację jej mamy. Z tego co wiedział, kobieta przebywała teraz na rehabilitacji, jej mąż trochę się ogarnął. Mimo to, także potrzebował leczenia. Trojaczkami opiekowała się Sharon na zmianę z sąsiadką, ale dzieci dużo czasu spędzały w przedszkolu, gdzie po zajęciach mogły czekać w świetlicy na to, aż ktoś je odbierze.
Z drugiej strony gdyby dziewczyna się zmieniła, podejrzewałby, że ktoś go przeniósł do równoległego świata. Pożegnał się z nią jednak, by nie wyjść na jeszcze bardziej chamskiego od tego, za jakiego uważała go panna Moore.
Zabrał swoje rzeczy i wyszedł z cukierni. Uniósł twarz ku słońcu, które już dość mocno grzało, mimo że do lata było jeszcze daleko. Nie narzekał jednak. Lubił ciepło. Trochę go martwiło to, że kiedy zamieszka z partnerami w Denton, będzie musiał przetrwać mroźne i śnieżne zimy. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wyobraźnia już mu podsunęła kominek, ciepło ognia, przyjemną atmosferę, kieliszek wina i dwóch mężczyzn będących u jego boku, ogrzewających nie tylko jego ciało, ale i serce.
Do wyjazdu mieli jednak
jeszcze bardzo dużo czasu. Dwa tygodnie temu odwiedzili całą trójką rodziców
Gabriela. Ci byli szczęśliwi, że syn chce się sprowadzić do Denton i im
pomóc, ale upewnili ich, że to miasto jeszcze nie jest gotowe na dwóch mężczyzn
razem, co dopiero na trzech.
Jak powiedziała mama
Gabriela, kobieta urocza i kochająca swojego syna: „Denton musi się
nauczyć, że każdy jest równy. Do tego potrzeba czasu. Nie chcę jednak, aby to
odbiło się na was. Nienawiść, homofobia wielu ludzi z miasta. Także
burmistrza.”
Gabriel długo z nią
dyskutował, ona zapewniła go, że sobie z ojcem radzą. Prosiła, aby
Tobias i Chris skończyli odpowiednie szkoły, aby Gabriel spłacił kredyt
jaki wziął na założenie studia tatuażu, potem niech wracają. Silniejsi
życiowo, z silniejszymi więzami jakie ich łączyły. Wtedy, będą gotowi
stawić czoła ludziom w Denton. Jakby wiedziała, że jej syn mimo upływu
lat, aż tak silny na opluwanie go wyzwiskami nie był.
Dlatego nie zakładali kiedy
wyjadą. Mogło to być za miesiąc, nawet za dwa lata. Co by się nie działo,
Chris wiedział, że pojedzie wszędzie z tymi, których kocha.
Zadzwonił do Tobiasa, który
wciąż był w szkole. Nie mieli już dużego obowiązku przychodzić do niej,
ale Grant chętnie, jak nigdy, tam chodził.
— No hej, ja już jadę do
Gabriela — poinformował go.
— Także jestem w drodze.
Tylko są popołudniowe korki, więc się spóźnię. Z kolacją na mnie poczekajcie,
ale z czymś innym nie musicie.
— Dobra, dobra, poczekamy.
Kupię jeszcze po drodze wino, potem świętujemy we trójkę zdanie egzaminów
— powiedział do Tobiasa wsiadając do ukochanego samochodu.
Przyszłość przed nim
rysowała się naprawdę dobrze. Niezależnie od tego, gdzie ją spędzi. Ważne było
z kim to zrobi.
*
— Panie kapitanie, chodź
już — zawołał Oliver do swojego chłopaka, który wyglądał markotnie zabierając
wszystkie swoje rzeczy z szatni sportowej. Jemu też było żal, że coś się
kończyło.
— Zobacz. Widzisz ten napis
na drzwiach szafki? — zapytał Oliego.
Chłopak podszedł i zmrużył oczy próbując odczytać maleńkie litery.
— Jesteś zwycięzcą? Tak tu
pisze, czy co? Słabo widać.
— Traktowałem to jak
zaklęcie. Napisałem to już pierwszego roku, jak dostałem tę szafkę. Spełniło
się. Jestem zwycięzcą. I nie chodzi tu tylko o zdobyty puchar, bo zdobyła
go cała moja drużyna. Sam bym gówno zdziałał.
— W takim razie o co?
Gerard stanął przed
chłopakiem, położył mu rękę na karku i wpatrując mu się w oczy
wyznał:
— Jestem zwycięzcą, bo
wygrałem walkę z samym sobą. Z uprzedzeniami jakie czułem, w jakich
się wychowywałem zbyt długo.
— Walczyłeś od zawsze
z tym co serwowali ci rodzice. Inaczej byś nie wyprowadził się do
dziadków. Nie walczyłbyś o brata. Wiesz, że za miesiąc adoptujesz go? Nikt
ci nie przeszkodzi.
— Ale bez ciebie nie zmieniłbym niczego w swoim życiu. Byłbym chujem większym od tego jakim byłem. Zmusiłbym się do ślubu z jakąś dziewczyną, byle tylko żyć jak inni. Wygodne może to by było, bo nikt by mnie nie oceniał, ale smutne i nieszczęśliwe dla niej i dla mnie. Jestem zwycięzcą, bo poznałem ciebie.
Po swoich słowach pocałował
Olivera w czoło, potem w nos. Każdy ten gest upewniał Olivera,
jak bardzo ten chłopak jest mu oddany. Potem gdy Frost chciał go pocałować
w usta, Grant wycofał się. Wiedział jak to się może skończyć. Pomógł mu
więc w uprzątnięciu szafki zarówno tej w szatni, jak i tej na
szkolnym korytarzu. Gdy kilkanaście minut później wychodzili ze szkoły,
zobaczyli jak grupka uczniów wywiesza olbrzymi plakat informujący o balu
maturalnym. Ani oni, ani nikt z ich paczki nie mógł się doczekać przyjęcia
u Ryana nad basenem. Tam będą mieli swój bal.
*
Kilka dni później, zakończenie szkoły dłużyło się niemiłosiernie. Apel przedłużał się, ale w końcu gdy ostatnie klasy otrzymały dyplomy ukończenia szkoły, byli całkowicie wolni. Od razu, ci co zostali zaproszeni, z radością wsiadali do samochodów, by pojechać do domu Ryana Whitenera. Czekał na nich grill, basen i dobra zabawa. Mieli u Ryana spędzić dzień, kto chciał mógł zostać do rana. Trzeba było tylko przywieźć jakiś namiot lub cokolwiek innego do spania. Elliott już zapowiedział, że łóżka nie udostępnią nikomu.
Oczywiście nikt nie przyjechał z pustymi rękoma. Niedługo więc kuchnia Ryana była pełna ludzi, każda wolna przestrzeń zajęta jedzeniem. Tym w stanie już przygotowanym, które czekało w przenośnych lodówkach, także tym, które dopiero trzeba było stworzyć z dostępnych składników.
— Nie kręci ci się w głowie
od tylu ludzi i tego jak tu głośno? — zapytał partnera Elliott.
Ryan przecież tolerował
tylko jego w swoim domu. Nie licząc rodziny.
— Sam to zaproponowałem —
odpowiedział zarzucając mu rękę na ramiona. — A teraz chodź mi pomóc odciągnąć
Olivera od mojej ulubionej patelni i kuchenki.
— Masz ulubioną patelnię?
Na szczęście od spalonej
patelni, przede wszystkim kuchni uratował Ryana Gerard. Zabrał swojemu
chłopakowi zajęcie, pocałował go w policzek i prosił o przygotowanie
lemoniady w czym chłopak był mistrzem.
*
W ciągu godziny
przygotowano posiłki i wszystko co potrzebne by się grillowało. Dana tylko
doprawiła swoją sałatkę. Gabriel rozpalił grilla, który wyglądał jak olbrzym
wśród tego typu urządzeń.
— Skąd wytrzasnąłeś tego
potwora? — zapytał Ryana.
— Ze sklepu. Wziąłem
największego jakiego mieli. Jest rożen i inne bajery.
Woda chlupnęła i obaj spojrzeli
na Tobiasa, który wskoczył do basenu. Ochlapał przy tym Emilly, która także
została zaproszona ze swoim chłopakiem. Tylko oboje przyjechali znacznie
później.
— Jesteś wariat i tyle!
— krzyknęła dziewczyna do niego, ale nie ze złością. Po chwili już się śmiała, by
za moment odwiązać od pasa przepaskę, która wyglądała jak spódnica,
zasłaniająca kostium kąpielowy jaki miała na sobie i poszła śladem
Tobiasa.
— Nie dołączysz do nich? —
Gabriel spojrzał na Chrisa, który przyniósł talerze.
— Jestem jednym z kucharzy,
więc potem. Zaraz mięso będzie gotowe. Warzywa też na grilla będą. Oli średnio
przepada za mięsem, więc będzie miał ucztę, bo Darren przygotował
wegetariańskie i wegańskie pyszności. Sam zjesz to, typowy mięsożerco —
dodał, potem pocałował szybko w usta Gabriela i zniknął po chwili
w kuchni.
Jakiś czas później, może to było godzinę, półtorej od tego kiedy pierwszy kawałek mięsa zaskwierczał na grillu przypalany ogniem, bo Gabriel za bardzo podkręcił płomień, usiedli w trzynastkę przy dużym stole, który Ryan także zakupił dzień wcześniej. Thomas, chłopak Emilly, który był trochę nieśmiały, jak zapoznał się ze wszystkimi, tak nie miał problemu by rozmawiać z każdym. Najgłośniejsza była Dana. Jadła, piła bezalkoholowe piwo i wspominała minione szkolne lata.
— Albo to jak w drugiej
klasie wyrąbałam się na schodach pod samymi nogami twojego brata — wskazała
widelcem na Ryana — ten skwitował to słowami pełnymi powagi. Cytuję:
Panno Ashford, ja rozumiem, że zechciała mi się pani kłaniać, by prosić o lepsze
oceny — mówiła, udając męski głos — ale zaręczam, że dostanie je pani jak tylko
będzie się uczyć. Potem podał mi rękę, pomógł wstać i zaprowadził do
pielęgniarki, bo rozwaliłam kolano. Do dzisiaj jednak nie rozumiem co to jest
ta parabola.
— To nic. Mam coś lepszego
— zabrał głos Elliott po czym opowiedział przygodę jak zaczynał liceum i pomylił
klasy oraz roczniki i zaczął zajęcia z trzecią klasą. — Słowo daję,
nie rozumiałem, dlaczego wszyscy patrzą się na mnie jak na wariata. Nawet
przypuszczałem, że mam coś na twarzy, ale coś mi mówiło, że to nie to. Nawet
nauczyciel miał dobry ubaw i dopiero na koniec lekcji powiedział, że to
nie ta klasa. Nikogo nie znałem, poza Quinnem, który gdzieś zniknął, więc można
się pomylić, co nie?
— Jeżeli chodzi o coś
takiego, to tylko u ciebie wszystko możliwe — odparł Quinn — ale nie
przejmuj się. Zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem.
Elliott obrzucił go złym
wzrokiem, potem za karę próbował mu wcisnąć do ust oliwkę, których
Greenwood ostatnio nie znosił. Quinn prosił o pomoc swojego chłopaka,
który tylko życzył mu dobrej zabawy i zajął się kolejnym kawałkiem mięsa,
do którego dołożył sporą ilość sałatki i pieczonego bakłażana.
— Zdrajca — syknął do niego
jego chłopak.
— Także ciebie kocham —
odpowiedział i cmoknął Greenwooda w usta tłustymi od mięsa wargami.
Za co Quinn oburzył się,
potem udawał, że chce go udusić.
*
Nie było chwili, podczas
której ktoś narzekałby, że się źle bawi. Pogoda dopisywała, ludzie,
którzy mieli dobry ze sobą kontakt, znaleźli zawsze temat do rozmowy. Ci co nie
przygotowywali jedzenia, pomyli naczynia. Wieczorem także chcieli coś wrzucić
na grilla i wypić coś mocniejszego poza piwem bezalkoholowym czy
lemoniadą.
Basen był prawie cały czas
używany. Nie od razu po tym jak byli obżarci, ale jak tylko wypoczęli.
Oczywiście poza Elliottem, nie umiejącym pływać, każdy spędzał czas w wodzie.
Ktoś podrzucił jakiś pomysł z wodnym berkiem, ktoś inny zaproponował
wyścigi lub inną zabawę.
W pewnej chwili Oliver
usiadł obok Gerarda, który siedział na brzegu basenu z nogami w wodzie.
Zachodzące słońce oświetlało go na pomarańczowo. Włosy i skórę miał mokre,
bo przed chwilą pływał. Chwycił go za rękę, gdy chłopak spojrzał na
niego, Oliver powiedział:
— Pamiętasz jak mi
pokazałeś napis na twojej szafce?
— Pamiętam.
Ktoś ich, przypadkiem czy
nie, ochlapał, mógł to być Tobias, który dzisiaj najwięcej żartował lub Martin,
który wskoczył do wody, po tym jak rzucił Ryanowi piłkę.
— Także jestem zwycięzcą —
odpowiedział Oliver.
Nie dając możliwości
odpowiedzieć na te słowa Frostowi, wskoczył do wody, chcąc dołączyć do wodnej
zabawy zwanej Piraci i żeglarze[1].
Gerard podążył za nim krzycząc coś, że jego chłopak nie będzie piratem i jemu
przypadł zaszczyt bycia w zespole żeglarzy.
W chwili, gdy wszyscy się
świetnie bawili, Elliott leżał na leżaku, obserwował ich, szczególnie swojego
partnera. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszystko przez co przechodził przez
życie, miało właśnie doprowadzić go do tego miejsca, do tego jedynego mężczyzny
i do tych ludzi.
Czy ktoś wierzył w przeznaczenie,
czy w drogę już zapisaną, czy w to, że każdy kieruje własnym losem,
nie miało znaczenia. Wszyscy byli szczęśliwi i to miało znaczenie.
[1]Piraci i żeglarze
Liczba uczestników: dowolna.
Przybory: piłka.
Przebieg gry: uczestnicy zostają podzieleni na dwa zespoły. Jeden tworzy koło –
to „piraci” – i otrzymuje piłkę, drugi zespół to „żeglarze”, którzy
ustawiają się wewnątrz tego koła. Na sygnał prowadzącego „piraci” starają się
zatopić „żeglarzy” poprzez trafienie ich piłką. „Żeglarze”, aby uchronić się
przed zatopieniem, chowają się pod wodę lub starają się przechwycić piłkę. W
momencie, gdy zespół przechwyci piłkę, następuje zamiana ról. Wygrywa zespół,
który odnotował więcej trafień. Info zaczerpnięte z Internetu.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńdziękuję za wspaniała opowiadanie, a Rayan z małym Evanem to cudowny widok, a to pokazuje że po prostu i małym się interesuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńbardzo dziękuję Ci za tak fantastyczne opowiadanie, jak im nie chce się opuszczać murów szkoły... smutno mi, że jednak mama Korna zmarła, ale jest jeszcze szansa, że jednak Korn będzie z Miho... a grill o tak...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Jak zawsze cudowne opowiadanie. Mam nadzieje,że u Korna jakoś sie uloży i że jeszcze się zejdą z Micahem :3 Chociaż ostatnio nie miałam czasu,by napisać choć dwa słowa to czytałam każdy rozdział i e-book czeka by przeczytać epilog historii :D Ostatnio zakupiłam też kilka innych Twoich e-booków i muszę powiedzieć,że odkąd przypadkiem trafiłam na jedno z innych historii tak do dziś uwielbiam je (każdy z osobna)tak samo (wiadomo każdy tytuł wywołuje inne emocje,ale czy to czekając cierpliwie na rozdział na blogu czy pochłaniając ebooka nie zmieniłam zdania ani przez chwilę :3 ). Tak szczerze to przez te kilka lat jak czytam historie wychodzące spod Twojej ręki tak czuje,że stały się one w jakimś stopniu wyznacznikiem mojego postrzegania podobnych gatunkowo tytułów 🤔 Ale to znaczy tylko tyle,że bardzo cenie sobie to co tworzysz :D
OdpowiedzUsuńPs. Planuje zakupić też pozostałe e-booki,by mieć (niefizyczną) kolekcje tytułów ulubionej autorki :D
Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny oraz palety pomysłów oraz solidnego odpoczynku ,kiedy coś stanie się przytłaczające albo trudne :D
~Tsubi
Czytając Twój komentarz, Tsubi, czułam wpływające do serca ciepło. Dziękuję. Dziękuję również za zakup moich tekstów. Mam nadzieję nadal pisać.
UsuńPozdrawiam serdecznie. :)