Hejo, dziękuję za wszystkie komentarze. Przepraszam, że na nie nie odpisuję, ale ledwie znajduję czas na pisanie choćby przez chwilę tekstu. Moja praca jednak przynosi efekty i już zbieram swoje ogórki.
Przed Wami przedostatni rozdział tego tomu i serii. Wielu z Was się ona podoba, wielu nie. Zdaniem kogoś moje stare teksty były lepsze, a teraz jestem wypaloną pisarką. Może tak. Nie wiem. W każdym razie szkoda, że ta osoba osądza tekst po jednym rozdziale. Nie bierze pod uwagę tego, że tekst ma taki styl nie inny oraz wielu różnych czynników. Jestem ciekawa do jakich tekstów porównuje ten. Także jeżeli zajrzysz tu Anonimie, to chętnie się tego dowiem. Ale dziękuję za prawdę, która została napisana. To cenię. Także każdego proszę o prawdę, a nie "o jaki super tekst", a potem o tym samym tekście ta sama osoba mówi: "ale badziew".
W każdym razie bez względu na to czy ten tekst jest dobry, zły, to dobiega końca. Za tydzień ukarze się ostatni rozdział. Epilog jest tylko w wersji kupnej tekstu, nie będzie on publikowany na blogu.
Co do bloga, to przez wakacje pozostanie pusty. Co najwyżej będę wrzucać tutaj jakieś informacje, jak choćby ta, że szukam bety. Bo szukam kogoś do pomocy.
A i jeszcze jedno, nie jestem pisarką. Jestem po prostu autorką tekstów i tyle. Pisarka jest zawodem, którym trudnią się takie osoby jak Nora Roberts, Magdalena Kordel itd.
Pozdrawiam. :)
Micah pożegnał się z wujkiem.
Obiecał mu, że jutro wpadnie do niego na obiad. Co prawda wujek średnio umiał
gotować, ale jak mu pomoże, to wyjdzie z tego coś, co będą mogli zjeść,
bez krzywienia się. Potarł oko dłonią. Jak robił to w dzieciństwie mama
zawsze mówiła, by tego nie robił, ale ten nawyk nigdy mu nie przeszedł. Poza
tym był zmęczony. Dzisiaj w klubie wieczór był wyjątkowo długi i duszny.
Ludzie chcieli, by kilkukrotnie bisował. Kochał śpiewać, ale nie miał aż tyle
praktyki, by robić to bez przerwy. Głos i tak mu lekko zachrypł. Nie
narzekał jednak, bo sporo tego wieczoru zarobił.
Zazwyczaj, wolał chodzić
schodami, ale dzisiaj skorzystał z windy. Już w niej wyjął klucze do
pokoju, bo jego marzeniem było po prostu paść na łóżko i spać. Wyszedł
z windy. Pobrzękując kluczami w dłoni, którymi bawił się, ruszył
w górę korytarza, by po chwili stanąć jak wryty. Jego oczom ukazała się
skulona pod ścianą postać, która wciąż miała na sobie te same ubrania co podczas
ich spotkania. Tylko teraz były wymięte.
— Co ty tu robisz?
Chłopak uniósł głowę. Micah
aż sapnął, kiedy zobaczył, że oczy Korna są czerwone, policzki wilgotne.
— Co się stało? — zapytał
pomagając mu wstać.
Mahawan w ogóle nie
przypominał tego pewnego siebie człowieka. Wydawało się jakby tamta postać
gdzieś zniknęła, jego miejsce zajął ktoś kogo przygniotło coś ciężkiego.
Horton przypomniał sobie tamten telefon. Musiało stać się coś bardzo złego. Na
razie nie pytał więcej. Wpuścił Korna do mieszkania, potem, kiedy ten
zdjął buty, zaprowadził go na łóżko.
— Zrobię ci coś do picia —
powiedział.
Jeszcze nie zdążył odwrócić
się, kiedy Korn chwycił go za rękę, przyciągnął lekko do siebie, potem
pochylając się oparł głowę na jego brzuchu. Ręce owinął wokół pasa Micaha.
Horton wsunął palce we włosy Thapakorna głaszcząc go i z mocno ściśniętym
gardłem, zapytał:
— Co się stało?
Podejrzewał, że ktoś mógł
umrzeć w rodzinie chłopaka, ale wolał nie wypowiadać tego na głos. Mogło
przecież chodzić o coś innego.
— Moja mama jest w szpitalu.
Jest bardzo chora. Miała… Miała rano wylew. Lekarze mówią… — przerywał co jakiś
czas, by wziąć oddech, kiedy jego głos łamał się. — Lekarze mówią, że chyba nie
przeżyje.
Mama dla Korna była najbliższą mu osobą. To jej powierzał swoje sekrety. Ciepła, zawsze go rozumiejąca i kochająca. Z ojcem nie miał takiego kontaktu. Był to mężczyzna chłodny, nieustępliwy i apodyktyczny. Nigdy nie chciał stracić mamy. Żałował, że wyjechał. Mógł te tygodnie spędzić z nią. To jednak ona nalegała, aby skończył edukację w Stanach. To tutaj ją zaczął, system nauki w szkołach średnich, jej zdaniem był znacznie lepszy niż w Tajlandii. Jego droga na studia stała otworem. Teraz wolałby nie studiować, nic nie robić, byle tylko jego kochana mama wyzdrowiała.
Micah, w pierwszej
chwili, nie wiedział jak zareagować. To nie była śmierć, o której myślał,
ale ta gdzieś krążyła w pobliżu mamy Korna. Nie można było jednak mówić,
że zwycięży. Śmierć czasami przegrywała.
— Posłuchaj — mówił, nie
przestając głaskać chłopaka po głowie, co trochę uspokajało Korna — ona wciąż
żyje. To stało się dzisiaj, więc lekarze muszą jej dopiero pomóc, aby rokowania
były lepsze.
— Jeżeli przeżyje będzie
częściowo sparaliżowana — odpowiedział Mahawan. Wciąż przytulał głowę do
brzucha Micaha. Żałował jedynie tego, że nie może wymazać z pamięci, co
powiedziała mu ciocia. — Ale nie tak, jak osoby, które nie chodzą. Nie będzie
mogła mówić, pewnie ruszać się, sama sobie nie poradzi. Może będzie mogła
porozumiewać się tylko oczami. O ile będzie…
— Cii. Nie myśl o tym.
To chyba nie zawsze tak jest. Ludzie wychodzą z takiego stanu. To się
zdarza.
Korn uniósł twarz, by
spojrzeć na chłopaka i powiedział cichym głosem:
— Jej nie dają szans. Jest
bardzo źle.
— Ale cuda się zdarzają. Rozumiesz? Dopóki ktoś żyje, jest nadzieja — odpowiedział Micah, tak znanym frazesem u osób, które nie chcą stracić nadziei.
Chwycił w dłonie twarz
Korna i pochylając się do siedzącego na łóżku chłopaka, pocałował go.
Zanim się odsunął, zatrzymał przez chwilę usta na jego, by jeszcze raz go
ucałować, po czym zapytał:
— Kiedy wyjeżdżasz?
— Wylatuję razem
z ciocią jutro w południe — odpowiedział Mahawan. — Przepraszam, że
nie mamy tych kilku tygodni, które ci obiecałem.
W oczach Korna pojawiły się
nowe łzy. Poprzednie wylał dla mamy, teraz było mu tak bardzo żal, że
musi opuścić Micaha. Akurat w chwili, kiedy chłopak dał mu szansę.
Horton przełknął ślinę. W
piersi czuł ból, ale rozumiał, że Korn musi wyjechać. Dobre sny nie trwają
długo.
— Wiesz, że nie żałuję, że
dałem ci szansę. Szkoda, że tak krótko, Kilka godzin, i jeszcze teraz
jesteśmy razem, prawda?
Odsunął się od chłopaka.
Przeszedł na bok łóżka i odrzucił koc, potem kołdrę.
— Możemy zostać razem do
rana. Wskakuj.
Popatrzył na zaskoczonego
Mahawana, starając się nie płakać. Nic nie mógł zrobić. Nie było winą Korna to,
że jego mama nagle zachorowała. Musiał wyjechać. Prawdopodobnie nie wróci.
Jeżeli wróci to na chwilę, kiedyś, do rodziny. Mieli przed sobą jeszcze te
kilkanaście godzin.
Korn napisał do cioci gdzie
jest, potem wsunął się do łóżka w ubraniu, Micah dołączył do niego.
Przykrył ich obu i jak tylko zgasił światło, Mahawan przytulił się do
niego. Obaj potrzebowali tych chwil przed rozstaniem.
— Nie wiem, co dalej będzie
— szepnął Thapakorn, przerywając nocną ciszę.
Leżał z głową na
piersi Micaha, chłopak znów go głaskał po głowie lub po plecach.
— Tego nikt nigdy nie wie —
odpowiedział siedemnastolatek.
— Dlaczego, nikt nie może
nas zapewnić, że zawsze będzie dobrze? Dlaczego, musi być źle?
Na to pytanie Horton nie
odpowiedział. Jako dziecko po nagłej śmierci rodziców, także zadawał sobie te
pytania. Kiedy jego przyjaciel był chory, nie uniknął ich. Podobno są różne
odpowiedzi. Te zwykłe, te religijne, czy nawet i takie, które są głupie.
Nie przyjmował do wiadomości żadnej z nich. Uważał więc, że powinno po
prostu być dobrze. Tak się jednak nie działo.
— Muszę wierzyć — szepnął
ponownie Korn — że mama przeżyje i potem po rehabilitacji wyzdrowieje.
Muszę w to wierzyć, prawda? Muszę — dodał, już bardzo wilgotnym głosem,
potem rozpłakał się.
Micah pozwolił mu na to. Mocniej go przytulił. Nie przeszkadzało mu, że właśnie jego koszulka jest moczona przez łzy, smarki, czy pot. Po prostu, trzymał chłopaka blisko siebie. Przykro mu było, że mama Korna zachorowała. Równie jednak przykro mu było, że te obiecane tygodnie nie spełnią się. Jutro rozstaną się. Nie planował co będzie dalej. Może w końcu zapomni o nim. Tylko dlaczego, dzieje się to akurat wtedy, kiedy powoli do jego serca docierały uczucia? Uchylił dla nich furtkę i znów będzie musiał ją zamknąć, by nie otwarła się szerzej. Tylko dlaczego, wyrzucił do zamka od niej klucz, pewny nie był. Bez niego zamknięcie jej mogło już nie być możliwe.
*
Noc minęła szybko. Zbyt
szybko. Pomimo tego, że była przeplatana płaczem, snem zbyt lekkim, by można
było wypocząć i rozmowami tak cichymi, że gdyby nie noc i ta cisza,
która wtedy panuje, można byłoby nie usłyszeć słów.
Rankiem Korn obudził się
zmęczony, z zatkanym nosem i przerażony następnymi dniami. Spojrzał
na Micaha, który nie spał, bo patrzył na niego. Nie chciał wychodzić z tego
pokoju.
— Moglibyśmy tu zostać
i udawać, że jesteśmy zamknięci w jakiejś bańce? — zapytał.
— Bańki w końcu pękają
— odpowiedział Micah.
Nie chciał mu odbierać tej
chwili nadziei na to, że zamknęliby się tu na zawsze. Nie mogli. Korn jednak go
rozumiał. Tylko myśl wyjścia z tego pokoju, zabijała go. Gdzieś tam,
daleko, umierała jego mama, tu tracił drugą osobę. Jakby ktoś nagle
postanowił uwziąć się na niego i sprawić, aby w żaden sposób nie był
szczęśliwy.
Poczuł dłoń wsuwającą
w jego. Spojrzał na złączone palce jego i Micaha, potem uniósł oczy
na twarz chłopaka. Nic nie mówili. Nadeszła pora pożegnania. W nocy Korn
powiedział, że nie chce żegnać się z nim na lotnisku. Także to były ich
ostatnie chwile. Potem dzielić ich będzie pół świata. Podobno w dzisiejszych
czasach wszędzie jest blisko, ale to nie była prawda. Obiecali sobie, że będą
mieć ze sobą kontakt. Przecież był internet, telefony. Co prawda Micaha nie
było stać, by dzwonić do innego kraju, ale on mógł dzwonić do niego.
Jakoś to będzie, będzie
tylko dobrze — pomyślał Korn, kiedy kilka minut później znalazł siłę, aby wstać
z łóżka. Może to jego pęcherz go do tego zmusił, ale żałował, że znalazł
się jakikolwiek powód do opuszczenia boku Micaha.
Kiedy wyszedł z łazienki
chłopak czekał już na niego z kawą. Podając mu kubek powiedział:
— Trochę ci pomoże. Uważaj
za kierownicą.
— Wiesz, że cię kocham.
Teraz jeszcze bardziej — dodał Korn.
Upił kilka, szybkich łyków
kawy, potem odstawił kubek i mocno przytulił Micaha. Zrobił to tak
mocno, że mógłby mu żebra połamać, ale Micah nie sprzeciwiał się temu. Dali
sobie chwilę by stać tak, nic nie mówić i przez ten moment pocieszyć się
bliskością. Potem po prostu odsunął się i ruszył do drzwi.
Horton nie powstrzymywał
go. Ich spojrzenia nawet nie na chwilę nie spotkały się. Już nigdy miało się to
nie stać. Jedynie ich serca zostały złączone, ale one nie mogły dojść do głosu.
— Żegnaj i mam
nadzieję, że twoja mama wyzdrowieje — powiedział do siebie Micah, jakby mówił
do Korna.
Już nie umiał powstrzymać
łez. Później, gdy wszedł pod prysznic, pozwolił im płynąć. Mógł udawać, że to
tylko woda. Tak jak robił to kiedy zginęli rodzice, kiedy zmarł jego
przyjaciel. Tylko szkoda, że to, co płynęło po jego policzkach i słone
spływało do jego ust, nie było wodą.
*
Kilka godzin później Martin
odwiózł mamę i kuzyna na lotnisko. Poczekał, aż przejdą przez odprawę,
potem udał się na taras widokowy, aby obserwować samolot, który tę dwójkę
drogich mu osób zabiera do Tajlandii. Kazał im dzwonić i informować
o stanie zdrowia cioci. Z tego czego dowiedzieli się godzinę temu, to stan
kobiety nie uległ zmianie. Nie było lepiej, ale też nie było gorzej. Wujek
mówił, że kiedy znalazł ją w łazience z powykrzywianą częścią twarzy,
ręką, patrzącą tylko na niego i chcącą coś powiedzieć, ale nie mogącą tego
zrobić, od razu zadzwonił po pomoc i był przy niej. Może to, że karetka
przyjechała szybko, jakoś pomoże cioci Martina, ale lekarze wciąż tylko kręcili
głowami i kazali przygotować się na najgorsze.
Wiedział, że Korn o tym
najgorszym nie chciał myśleć. Nawet mówił, że jak jego mama będzie potrzebować
opieki, to weźmie ją do domu i się nią zajmie. Martin nie pytał co
ustalili z Micahem, bo wyczuwał, że to także łamie serce kuzyna.
Uważał jednak, że nic nie
jest niemożliwe. Zawsze trzeba wierzyć, że będzie dobrze. Z tą myślą wrócił do
samochodu, potem jedyne co zrobił, to zadzwonił do swojego chłopaka.
— Co robisz?
— Leżę na kanapie, jeżeli chcesz wiedzieć co mam na sobie, to nic seksownego. Zajadam właśnie galaretki w cukrze i myślę, dlaczego dostarczam sobie tyle kalorii — trajkotał Quinn, który nic nie wiedział o ostatnich wydarzeniach.
— Mogę przyjechać? —
zapytał tylko Reynolds.
Nie chciał mu przez telefon
mówić co się stało i o nagłym wyjeździe Korna. Poza tym potrzebował go.
Także martwił się stanem zdrowia cioci. Na chorobę nikt nie zasługuje, ale ona
najmniej. Była młodszą o rok siostrą jego mamy. Zawsze wesoła, kochająca
podróże do Azji, którą uwielbiała. Podczas jednej z podróży poznała
obecnego i jedynego męża. Zamieszkała na zawsze w Bangkoku, wyszła za
mąż, urodziła najpierw jednego syna, potem drugiego. Ciekaw był jak czuje się
obecnie piętnastoletni brat Korna. Z chłopakiem zawsze miał mały kontakt.
Zamierzał później do niego zadzwonić.
Teraz kiedy dojechał przed
dom Quinna, chciał jedynie objąć swojego chłopaka. Nie czekał przed drzwiami aż
ktoś go wpuści. Sam wszedł, Quinna zastał w kuchni jak wsuwał coś do
słoika, do którego wciąż Sophia zbierała drobne, które były zapłatą za ich
przekleństwa.
— Co robisz?
— Cicho, bo jest na górze
i nie chcę, aby usłyszała. Wrzucam dziesiątaka. Niech ma. Sądzi, że jak
jej nie ma obok, to wciąż przeklinamy i dlatego słoik się wypełnia — dodał
wciąż szepcząc. — Ale tak naprawdę chyba wie, że każdy coś tutaj dorzuci. Chris
zanim wyszedł spotkać się z Tobiasem i Gabrielem, też coś dodał.
Dołożyłem więcej.
Martin tylko przewrócił
oczami, na tę małą rywalizację przybranych braci. Cieszył się, że tutaj
przyjechał, jego chłopak zawsze potrafił go pocieszyć, nawet nie wiedząc, że to
robi. Podszedł do Quinna, objął go powoli rękoma wokół pleców, potem
cmoknął w policzek i przyciągnął do siebie. Zanim powie mu co się
stało, chciał tak postać. Chwilę. Jeden moment. Tylko tyle potrzebował, by
poudawać, że wszystko jest dobrze.
Inaczej być nie może.
Możesz być nawet wróżką bylebyś nadal tak pisała. Teksty super. Czekam na kolejne do kupienia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :*
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńUważam że każdy autor bloga po jakimś czasie zmieni swój styl pisania. Czy na lepszy czy na gorszy to już zależy od gustu.
Ja czytam twoje teksty bo je lubię, czuję w nich taka nostalgię i spokój. Co tydzień czekam na każdy nowy rozdział lecz nie pod każdym dawałam komentarze. Jak wrócę do starszych tekstów i będzie możliwość je znów przeczytać to poprawie mój błąd i dam duży komentarz. Co z tego że opowiadanie będzie już zakończone, dla mnie jako czytelnika będzie liczyć się ten konkretny rozdział.
Co do tego rozdziału, jest mi bardzo smutno że to już koniec opowiadania. Czy to znaczy że o Kornie zrobisz osobną historię? (Ciche nadzieję)
Mam nadzieję że mimo wszystko nadal coś się będzie pojawiać, bo moja rutyną jest co tydzień sprawdzać czy coś nowego weszło.
Życzę ci dużo weny i odpocznij sobie. Są wakacje mam nadzieję że trochę słoneczka cię złapie i poczytasz jakąś ciekawą książkę lub dwie i więcej. 🥰
Pozdrawiam Serdecznie
Angelika Deia
Dziękuję za Twoje słowa. :* Co do Korna to ma on swoją historię, której tom pierwszy tom jest do kupienia na Bucketbook "Na fali uczuć". Nie będzie on publikowany na blogu. Na razie cieszy się średnią popularnością. Drugą część piszę, ale kiepsko to idzie.
UsuńPozdrawiam serdecznie. :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńjak smutno, aż czytając zrobiło mi się na te wieści o matce Korna, nam nadzieję, że zdarzy się cud a nawet dwa... mieli mieć dla siebie kilka tygodni a tutaj takie coś...
kochana czytam Twoje opowiadania już od ponad dziesięciu lat (kawał czasu, prawda?), każde opowiadanie jest inne, ale łączy je jedna rzecz radują, smucą, bawią, potrafisz niezwykle oddać odczucia, przeżycia postaci...
ja sama czesto wracam do dawnych tekstów... chociaż by "Ibara", "Szkolny prześladowca", "Tylko ty", "Gdy muzyka gra" czy na przykład "Połączeni" ale to tylko wymieninione te które już nawet na palcach obu rąk nie policzę ile razy przeczytałam... ;)
kochana jestem po części zaskoczona tym że z drugiego bloga tekst "Ogród malw" zniknął, bo teraz nie wiem mam jeszcze kilka rozdziałów do skomentowania i teraz nie wiem co zrobić (to opóźnienie jest po prostu spowodowane, że bardziej skupiłam się na tym blogu i trochę tam komentarze zaniedbałam)
weny i pomysłów życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
To nie można kupić Ogrodu malw, przeczytać i skomentować? Nic tylko za darmo każdy chce coś mieć, zamiast wspomóc naszą autorkę.
UsuńMasz jeszcze kilka rozdziałów do skomentowania, a ja mam pytanie. Czytałaś te rozdziały, czy jednak nie? Bo jeżeli czytałaś, to dobrze. Ja nie oczekuję komentarza do każdego rozdziału, szczególnie do starych tekstów. Bardziej wolę ogólną recenzję. Co innego nowy tekst, który jest publikowany. Z racji tego, że nikt nie zaglądał do "Ogrodu malw" na blogu (poza Tobą, jak się okazało), to go usunęłam i jest tylko do kupienia, a to się nie zmieni. Jeżeli nie czytałaś rozdziałów, a nie możesz tekstu zakupić, to napisz do mnie: Luana@onet.pl W tytule wpisz Ogród malw, bo czasami jak mail wpadnie do spamu, to się nim nie zainteresuję.
UsuńPozdrawiam serdecznie. :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńsmutno mi no, miałam podobne podejrzenia, że coś podobnego mogło się wysmdarzyć, ale nie chciałam dopuścić tego tak naprawdę do myśli... niech zdarzą się cudy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga