Hejo. Zapraszam na kolejny rozdział i dziękuję za komentarze. :)
Jak wytrzymaliście upały? Ja kocham ciepło i gorąco, ale nawet dla mnie były to za duże tropiki. :)
Następnego dnia, podczas śniadania Elliott siedział przy stole w kuchni. Podpierał głowę ręką, uśmiechał się szeroko, błądząc gdzieś myślami. Reszta rodziny patrzyła to na niego, na siebie i znów na niego próbując zrozumieć co się z nim dzieje.
— Ma taki rozmarzony wzrok — pierwsza odezwała się Emilly — jakby się zakochał. Ej! — krzyknęła, tym samym wyrywając brata z jego marzeń na jawie. — Ty się w kimś zabujałeś!
— Że co? O czym mówisz?
— No o całokształcie. Zabujałeś się i to konkretnie. W kim?
Elliott poruszył się niespokojnie, próbując jakoś wyjść z tej sytuacji. Nie zamierzał im jeszcze o niczym mówić. Najpierw musiał się upewnić, że coś z Ryanem wyjdzie. Wczoraj jak pili herbatę, faktycznie nic nie mówili, ale długo patrzyli sobie w oczy. Czasami któryś odwracał spojrzenie zawstydzony. Potem pożegnali się i umówili na lody, które Ryan już dawno obiecał. Mieli spotkać się w weekend i mógł tylko żałować, że nie dzisiaj. Niestety obowiązki Ryana, jego wyjazd, i zbyt dużo lekcji Elliotta, uniemożliwiły im wcześniejsze wyjście. Na szczęście dzisiaj Whitener miał stream, więc zamierzał być na nim i moderować.
— Za cholerę nie wiem w kim, ale wpadłeś po uszy.
— Emilly, nie przeklinaj przy stole — skarcił córkę Andy. — Rób to jak odejdziesz od stołu.
Eleanor obrzuciła męża upominającym spojrzeniem.
— Andrew, naprawdę?
— Żartowałem tylko. Emilly, nie dokuczaj bratu.
— Jestem jego siostrą, dokuczanie mu, to mój obowiązek.
— Moja krew. Też tak robiliśmy z bratem. Ale wybaczcie — podniósł się — lecę do pracy. Dzisiaj wasza mama nie zagoni mnie do gotowania. Pa, kochanie. — Andrew pochylił się i pocałował żonę w policzek. — Cześć dzieciaki. Powodzenia w szkole.
— Cześć, tatku — odpowiedziała Emilly, a kiedy jej brat chciał wstać i odejść, schwyciła go za sweter. — Ty gdzie?
— Do szkoły? Coś ty się taka ostra zrobiła?
— Zawsze taka byłam. Siadaj i gadaj kto w końcu skradł serce mojego braciszka.
— Eee… nikt? Tylko rozmyślałem o dzisiejszych lekcjach.
Odczepił palce siostry od swojego swetra, potem zabrał plecak i wybiegł z kuchni. Najszybciej jak mógł założył buty, porwał z wieszaka bluzę, a potem wybiegł na dwór. Ucieczka nie była najlepszym sposobem, bo ta żmija go dopadnie, ale to przynajmniej na kilka godzin odroczy jej pytania. Problem tkwił tylko w tym, że jak znalazł się na zewnątrz, przypomniał sobie że nie wziął kluczyków od samochodu. Dzisiaj przecież była jego kolej do jazdy. Usłyszał pukanie do okna i odwróciwszy się od razu zobaczył uśmiechniętą Emilly stojącą w oknie i wymachującą z zadowoleniem kluczykami. Potem zaczęła coś pisać na telefonie, a po chwili jego własny odezwał się informując o wiadomości, którą odczytał.
Dostaniesz kluczyki jak mi powiesz w kim się zakochałeś.
Wolę iść pieszo przez pustynię pełną skorpionów.
Odpisał i jeszcze pokazał jej język. Jutro mu będzie bardziej potrzebny samochód, więc będzie miał powód, by jej go siłą odebrać. Jeszcze tysiąc dolarów i będzie miał swój. Hałas z prawej strony zwrócił jego uwagę. Kiedy tylko spostrzegł o co chodzi, natychmiast pobiegł pod dom sąsiadów. Otworzył tylne drzwi od samochodu Frosta, który właśnie wyszedł z domu razem z Olim.
— Jestem waszym pasażerem — poinformował obu, po czym wsiadł do środka.
— Widziałeś to co ja? — zapytał Gerard swojego chłopaka, woląc upewnić się, że nie miał omamów wzrokowych.
— Ta rozczochrana czupryna… Hm… — Oliver udał, że się zastanawia. — To musi być mój sąsiad — mówił, podchodząc do samochodu. Otworzył przednie drzwi i zajrzał do środka. — Tak, to mój sąsiad.
— Błagam o podwózkę. Jedźmy zanim moja siostra zacznie mnie torturować.
Wcześniej nigdy nie wsiadłby do samochodu Frosta. Co więcej, nawet by go nie dotknął. Wszystko się jednak zmieniło. Na szczęście na coś dużo lepszego. Lubił jak ludzie mieli ze sobą dobre relacje.
— Co za to dostanę? — zapytał Gerard zajmując miejsce za kierownicą.
— Ech, każdy czegoś chce. Dobra, kupię ci dzisiaj napój.
Frost uniósł kciuk, tym samym zgadzając się na taką zapłatę. Po tym jak Oli zajął swoje miejsce, uruchomił samochód.
*
Zazwyczaj we wtorki lekcja matematyki odbywała się w późniejszych godzinach. Zamieniono ją jednak z lekcją języka francuskiego, która miała się odbyć później. Także teraz wszyscy z ich małej grupki, zebrali się w klasie. Nie było tylko chorego Martina, któremu, jak poinformował Quinn, gorączka spadła, ale chłopak musiał zostać jeszcze w domu przez kilka dni. Zauważyli, że nie było także Daisy, która uwielbiała matematykę. Nie mieli czasu jednak o niej porozmawiać, gdyż zjawił się JD Whitener i wpuścił ich do klasy, do której wraz z innymi uczniami weszli całą, wesołą gromadką.
Tobias z Chrisem oraz Gerard z Olim usiedli na końcu klasy w pojedynczych ławkach, ale stojących blisko siebie. Reszta zajęła miejsca przed nimi, a Dana wesoło gawędziła o wczorajszym wieczorze, który miło spędziła na spotkaniu rodzinnym. Zamilkła, kiedy JD rozpoczął lekcję. Nauczyciel akurat omawiał jeden z trudniejszych wzorów matematycznych, kiedy drzwi do klasy otworzyły się i weszła dyrektorka wraz z Caseyem MacPhersonem.
— Przepraszam, że przeszkadzamy, ale mam wiadomości, które nie mogą czekać — powiedziała, po czym zwróciła się do klasy. — Dostałam wiadomość, która… Która jest nawet dla mnie nie do uwierzenia. Wasza koleżanka Daisy Cooper… Wybaczcie, ale ciężko mi to powiedzieć. Daisy wczoraj miała wypadek. Lekarze robili wszystko, aby ją uratować. Niestety, dzisiaj o piątej rano odeszła od nas.
Gerardowi wypadł z dłoni długopis i był to jedyny dźwięk jaki przebił się przez ciszę, która nagle zapadła w klasie. Słowa dyrektorki uderzyły w chłopaka niczym piorun, ale dopiero po chwili zrozumiał o czym ta kobieta mówi. Jeszcze coś mówiła, ale on zatrzymał się na słowach „wypadek”, „odeszła”. Musiał się jednak upewnić, czy dobrze wszystko usłyszał. Przecież jego przyjaciółka nie mogła nie żyć.
Poniósł rękę i nie czekając na pozwolenie powiedział:
— Pani chyba pomyliła osoby… Daisy nie może…
— Gerardzie, rozmawiałam godzinę temu z tatą twojej przyjaciółki. Daisy zmarła. Wypadek, który wczoraj wydarzył się, miał tragiczne skutki. Zginęła dziewczyna, która prowadziła skuter. Daisy była pasażerką.
— Tu pisze — odezwała się Dana nie przejmując się tym, że właśnie trzyma w dłoni telefon i czyta wiadomości — że ta dziewczyna wjechała na czerwonym świetle prosto pod ciężarówkę. Podobno kierowca ciężarówki jest w szoku i zabrali go do szpitala. Daisy, z tego co wnioskuję, została bardzo ciężko ranna. Lekarze operowali ją przez kilka godzin — streszczała artykuł, coraz bardzie łamiącym się głosem. — Potem przewieziono ją na oddział intensywnej opieki medycznej, ale jej stan ani na moment się nie poprawił. Dziennikarka napisała, że jej źródłem był jakiś lekarz i on powiedział, że Daisy nigdy nie odzyskała przytomności. Przed piątą rano… jej stan pogorszył się. Próbowano ją reanimować, ale nie udało się.
— Dzisiejsze lekcje klasa Daisy ma wolne. Jeżeli będziecie potrzebowali z kimś o tym porozmawiać — mówiła dyrektorka — z nauczycielami, czy panem MacPhersonem, to wszyscy są do waszej dyspozycji.
— Będę w swoim gabinecie — zabrał głos Casey — także w każdej chwili możecie przyjść. Nie ma się czego wstydzić. Jeżeli potrzebujecie choćby tylko posiedzieć, to zapraszam.
Oliver spojrzał na swojego chłopaka, który wyglądał jakby właśnie zawalił się cały jego świat. Chwycił jego dłoń, a chłopak oddał uścisk wypuszczając powietrze jak przekłuty balonik.
— Chcesz wyjść?
Frost był tylko w stanie pokiwać głową. Także Oli zapytał czy mogą wyjść i pozwolono im na to. Czuł, że jego chłopak teraz potrzebuje ukryć się, a on zamierzał mu to umożliwić. Zostawili swoje rzeczy w klasie i opuścili ją, od razu kierując się w górę korytarza do małej wnęki. Niedaleko od tego miejsca kilka tygodni temu, w sierpniowy wieczór Gerard całował Olianę, a teraz wręcz natychmiastowo objął Olivera i rozpłakał się. Grant pozwolił mu na to, po prostu go trzymając. On nie znał za bardzo Daisy. Dziewczyna mimo wszystko była samotniczką i trzymała się na uboczu. Nie miał szansy głęboko się z nią zaprzyjaźnić, ale nawet jego bolała jej śmierć. Kiedy wyobraził sobie, co może czuć Gerard, serce mu prawie pękło.
Po dłuższej chwili Frost uspokoił się trochę. Otarł oczy wierzchem dłoni. Pociągnął nosem. Oliver podał mu chusteczki, które zawsze przy sobie nosił. Po tym jak chłopak oczyścił nos, dzięki czemu mógł oddychać, obaj usiedli na podłodze.
— Rozmawiałem z nią przez telefon w sobotę — rzekł Frost. — Cieszyła się, że jedzie do siostry zobaczyć swoją siostrzenicę. Potem przesłała mi zdjęcia z małą. Trzymała ją na rękach i była taka szczęśliwa. Zawsze powtarzała, że chce zostać mamą. Planowała ukończyć studia, wziąć swoją dziewczynę za żonę i mieć dzieci. Po co, kurwa, planować jak ma się stać coś takiego — powiedział ze złością. Po jego policzkach nieustannie spływały łzy. — Przecież miała życie przed sobą. Ostatnio zaczęła robić na szydełku serwetki i czapeczkę dla tej małej.
— Nikt nam nie obiecał — wtrącił Oliver szeptem — że przeżyjemy do starości, w szczęściu, zdrowiu i będziemy kochani.
— To głupie. Tak powinno być. Powinniśmy mieć zapewnione, że tak będzie. Dlaczego ona, Oli? — zapytał Gerard, nawet nie oczekując odpowiedzi, bo mimo wszystko wiedział, że nikt jej nie zna. Pociągnął nosem. Pozwolił, aby Oliver go objął. — Po tym co przeszedłeś, wciąż wierzysz w Boga. Sądzisz, że właśnie ma niezły ubaw i śmieje się z nas?
— Nie wiem. Ale ktoś raz powiedział, że jeżeli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. My możemy planować, ale On ma dla nas inne plany. Co nie znaczy, że nie powinniśmy planować, żyć.
Gerard popatrzył w oczy swojego chłopaka i zapytał:
— Jak możesz po tym wszystkim wierzyć? Masz osiemnaście lat, a przeżyłeś więcej niż niejeden dorosły.
— Nie chodzę do kościoła, ale wierzę w Niego. — Oli nigdy o tym nie mówił, ale czuł, że teraz powinien to powiedzieć Gerardowi. — Wierzę, że dał mi siłę, aby to przetrwać. Wierzę, że dał mi ciocię Marthę, wcześniej babcię. Wierzę, że dał mi Tobiasa, by mi pomagał i wspierał i, że dał mi ciebie. W to wierzę, bo wierzę w dobrych ludzi, którzy są ze mną.
— Ale wcześniej dał ci ojca, który zabił twoją mamę, sprawił, że prawie umarłeś… — urwał, kiedy Oliver opiekuńczo starł kciukami jego łzy.
Grant wziął głębszy oddech i objął dłońmi policzki Gerarda.
— Ale bez tego drania, nie byłoby mnie teraz. Wszystko to się jakoś tak układa. Raz dobrze, raz źle. To jest tak zwane życie. Raz jest tak, że następny dzień wydaje się nam zbyt okrutny by trwać w tym życiu. Ale też jest zawsze możliwość, że ten kolejny dzień odmieni wszystko na lepsze. Bez wiary w to, sądzisz, że byłbym tu dzisiaj z tobą? Jutro zawsze jest lepsze, wierz w to — dodał, a potem pochylił się i delikatnie ucałował kącik ust Frosta. — Zawsze w to wierz.
Gerard zaskoczony pocałunkiem wpatrywał się w swojego chłopaka, którego czułość i miłość wypisane zostały na jego twarzy. Zawsze sądził, że to on będzie opiekował się swoim chłopakiem, tymczasem Oli też to robił dla niego. Opiekowali się sobą nawzajem i uznał, że to jest coś takiego, co jest czymś dobrym i tak powinno być.
— Jesteś dla mnie ważny — wyznał Oliver, po czym objął Frosta, który wcisnął się w jego ciało, jakby to w tej chwili on był dla niego kołem ratunkowym i wsparciem, którego potrzebował. Poczuł jak napięte do granic możliwości mięśnie chłopaka rozluźniają się, a po chwili usłyszał szept:
— Jak dobrze, że mam ciebie.
*
Cztery dni później, kiedy słońce przepięknie świeciło, a lekki wiatr igrał z uczestnikami pogrzebu zaczepiając ich płaszcze i włosy, pożegnano Daisy Cooper. Dziewczynę, która kochała szydełkować i biegać. Nastolatkę kochaną przez zdruzgotaną rodzinę i przyjaciół. Uczennicę oraz osobę, która była kapitanem grupy dopingującej swoją drużynę piłkarską, co także uwielbiała robić. Dla wielu była także kimś więcej. Niezależnie od tego, czas jej pożegnania był trudny dla każdego. Co innego, kiedy odchodziła osoba, która już przeżyła swoje życie, a co innego ta, która była dopiero na początku tej drogi.
Pastor pożegnał Daisy pięknymi słowami. Matka dziewczyny oraz jej siostra płakały tak, że dla Gerarda, który usiłował się trzymać był to widok trudny do zniesienia. Cały czas czuł obok siebie obecność swojego chłopaka oraz przyjaciela. Martin wyzdrowiał, ale wiadomość o odejściu przyjaciółki dobiła także jego. Trzymał mocno dłoń Quinna, nie zważając, że niektórzy uczestnicy pogrzebu patrzą się na niego jak na odmieńca. Niedaleko nich stali także Tobias z Chrisem, Elliott i Dana.
W chwili kiedy ceremonia pogrzebowa została zakończona Gerard wraz z Martinem, powoli podeszli do rodziców zmarłej. Złożyli kondolencje, a mama dziewczyny, powiedziała:
— Wierzę, że ona tu z nami jest i właśnie mówi, byśmy nie smucili się, ale to jest takie trudne. Kiedyś znów ją wszyscy zobaczymy. Mówię wam to, byście nie smucili się. Żyjcie dalej. Śmiejcie się. Tego by dla was chciała, bo obu was mocno kochała jak braci. Jej jest już dobrze. Wspominajcie ją, proszę, z uśmiechem.
Uścisnęła ich dłonie, a oni pożegnali się i odeszli, by dołączyć do ich małej grupki.
— Przez jakiś czas jej mama wierzyła, że ja i Daisy będziemy razem — powiedział Gerard, kiedy kierowali się wzdłuż alejki ku wyjściu z cmentarza. Trzymał za rękę swojego chłopaka. Obaj byli ubrani w czarne, długie płaszcze i jego zdaniem Oliver wyglądał nieziemsko. — Potem zrozumieli, że jednak nie. Czasami mam wyrzuty sumienia, że poprosiłem ją, aby udawała moją dziewczynę. Musiała też zmienić do tego swój charakter. Udawała drapieżną, podczas gdy była spokojną dziewczyną.
— Robiła to dla was obojga — przypomniał mu Martin. — Ona miała spokój od chłopaków. Ty miałeś spokój od dziewczyn, twoi rodzice byli zadowoleni, że masz dziewczynę.
— A jej dziewczyna została już pochowana? — zapytała Dana trzymając Elliotta pod rękę.
— Wczoraj — odparł Gerard. — Nie znałem jej za bardzo.
— Oj, Quinn, a jak ma się ten kierowca ciężarówki? — spytał Chris.
Greenwood idąc obok Martina westchnął na wspomnienie, że kierowca pracuje dla jego taty, a ciężarówka którą jechał jest własnością firmy.
— Tata mi mówił, że kiepsko. Raczej nie wróci do pracy. Mój tata i Martina muszą poszukać nowego kierowcę. Facet jechał już pusty do bazy i miał wracać do domu. Dopiero przyjechał z długiej trasy. Powiedział tylko, że skuter wjechał tuż pod samochód. Wciąż jest w szoku.
— Tak było. Są filmy z kamer — wyjaśnił Tobias. — Na tym skrzyżowaniu jest ich pełno. Musiały nie widzieć świateł lub słońce je oślepiło.
— Nie ma już znaczenia co się stało — szepnął Gerard. — Jak mówiła jej mama, musimy żyć dalej.
Nagle Martin zaśmiał się.
— Wyobrażam sobie jak Daisy daje nam kopa w cztery litery, jeśli będzie inaczej. A miała niezłego kopa.
Później już nic nie mówili. W ciszy opuścili cmentarz, a potem udali się do swoich samochodów. Mieli razem udać się na obiad do restauracji, by pożegnać przyjaciółkę. Gerard i Martin byli zaproszeni na stypę, ale zawiadomili rodzinę dziewczyny, że nie przyjdą. Chcieli pożegnać ją z przyjaciółmi.
— Ja odpadam — rzucił Elliott — umówiłem się z kimś dzisiaj.
— Czyżby słodki Ryan? — zapytała Dana.
— Może tak, może nie.
— Jaki tajemniczy. Idziesz na randkę, co?
Ross udał, że chce udusić przyjaciółkę, która odskoczyła od niego i zawołała:
— On naprawdę idzie na randkę.
— Idę z Ryanem na lody i tyle.
— Lody… — wtrącił Tobias — brzmi fajnie.
— A ty masz zbereźne myśli — wytknął Elliott chłopakowi.
— To nic odkrywczego — rzekł Christopher, po czym wszyscy się roześmiali.
Gerard tylko spojrzał w niebo, wierząc, że Daisy stamtąd na nich patrzy. Poczuł uścisk dłoni Olivera w swojej. Tyle wystarczyło, by mimo krwawiącego serca, mógł uśmiechnąć się.
Musiała Daisy uśmiercić? :( Znów sprawiłaś że płaczę. Jesteś jedyną osobą przy tekstach której to się dzieje. Nie moge się doczekać jak się rozwinie sprawa Eliota i Ryana.
OdpowiedzUsuńA co do upałów to w pełni cię rozumiem, mam wrażenie że wiek robi swoje i nim mi stuknęła 30stka to lepiej znosiłam gorąco.
pozdrawiam
Dziękuję za kolejny świetny rozdział
OdpowiedzUsuń: D
Dla mnie upały są wielką udręką. Nie mogę normalnie funkcjonować bo mam wrażenie że się rozpuszczam.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńEliott jest zakochany, oby tylko gdzieś głowy nie stracił... ;) rozbawiło mnie to jak wsiadł do samochodu Gerarda aby tylko uniknąć siostry... ale i smutno to Daisy zginęła tak mi bardzo smutno...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńEliott totalnie przepadł, a ciekawe czy Rayan myśli o nim tak intensywnie... i wyjaśniła się sprawa tego wypadku... Daisy zginęła, aż płakać mi się chce...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Mam pytanie. Ty i Basia to jesteście dwie osoby czy jedna? Tak samo brzmią Wasze komentarze. :/
UsuńUpały to ja lewdo wytrzymuje. Mam ich dość.
OdpowiedzUsuńW pracy mam na codzień z maszyny które generują dużo ciepła, a do tego te upały. Można dostać przeciążenia organizmu.
Do czynienia.
UsuńNie cierpię upałów, jak lubię się opalać tak nie mogę za długo być na słońcu, gdyż boki mnie od tego głowa.
OdpowiedzUsuńTeraz mam taką mocna reakcje na słońce że dostaje migreny i że nie potrafię funkcjonować.
Co do rozdziału, to czytając go ponownie znów zbiera mi się na płacz. Mimo że wiedziałam że ona umrze, że tak musi się stać, to boli nadal.
Mam nadzieję że teraz nabija się z nas za to że ją opłakujemy zamiast się bawić.
Eliot przepadł ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Uważam że teraz to on pokazuje taka skryta wersję siebie. Czekam jak rozwinie się tak jego relacja z Ryanem, moja ulubiona para tego opowiadania.
Następni są jest Martin z Quinne.
Zresztą każdą parę uwielbiam w tym opowiadaniu, tylko do pewnego trójkąta nie potrafię się przekonywać. Ale to kwestia gustu.
Pozdrawiam Serdecznie,
Mam nadzieję że dobrze spędzasz czas .
Deia