2022/03/06

W rytmie miłości - Rozdział 31

 Hejo, zaczynam publikować tom drugi. Rozdziały, jak widzicie, zamierzam liczyć za porządkiem, nie dzieląc na blogu części tekstu. Ten tom pisze mi się bardzo dobrze i liczę też, że szybko uda się do wydać w całości. Nie mówię, kiedy, bo to może trochę potrwać, ale liczę na kwiecień. Mimo wszystko wolę niczego nie planować. 

W tych trudnych czasach, mam nadzieję, że znajdziecie chwilę wytchnienia przy kolejnych rozdziałach, a także innych moich tekstach, które można kupić tutaj: Kliknij mnie :)

Przez ostatnie trzy niedziele publikowałam pierwsze rozdziały trzech tekstów: "Znalezione na strychu". "Druga szansa" i "Magnetyzm serc". Podkreślam, że nie będę ich publikować na blogu. Była to reklama i zachęta do kupna. Można je nabyć pod wyżej wskazanym linkiem. :)

 

 Zapraszam na ciąg dalszy przygód naszych chłopaków. Drugi tom też ma mieć 30 rozdziałów, jak i każdy jaki powstanie. 



— Spóźnię się. Spóźnię się. Spóźnię się — powtarzał raz za razem Quinn, ubierając się w biegu i próbując ułożyć włosy tak, aby stały do góry. Niestety robienie tego w tym samym czasie skutkowało tym, że włosy nadal miał w nieładzie, a koszulę zapiął krzywo. — Jak jasna cholera tak się stanie. Ta franca od francuskiego mnie udupi.

Porwał swój plecak i niczym szaleniec zbiegł na parter. Wpadł do kuchni ślizgając się po płytkach.

— Quinn, co zjesz na śniada… — zaczęła Sherrie, gospodyni, dla której Quinn był jak ukochany wnuk.

— Tylko to — porwał ze stołu słodką bułeczkę — jestem spóźniony. I jak na złość wczoraj pożyczyłem samochód Chrisowi. Nie sądziłem, że nie wróci na noc. Dzięki — dodał i wybiegł z kuchni gryząc bułeczkę.

— Nie jedz w biegu — zawołała za nim. — Co za chłopak.

Tymczasem Quinn szybko zakładał buty, próbując jeść i skontaktować się z Elliottem. Przyjaciel miał po niego podjechać. Inaczej będzie się tłukł autobusem. Wtedy na pewno się spóźni.

— Elliott, gdzie jesteś? — zapytał, kiedy ten w końcu raczył odebrać połączenie.

— Emm…

— Co mruczysz? Gdzie jesteś?

— Chyba zapomniałem po ciebie podjechać.

— Co?! — wydarł się na cały dom Quinn. — Jak to zapomniałeś? Przez ciebie moja romanistka mnie udupi. Czeka cię pieprzona kara. Dupę ci skopię. Gdzie się podział twój mózg?

— Wyszedł na spacer? Uch, dobra nie wkurzaj się. Wybacz, ale on mi groził i obiecał, że spotka mnie krzywda jeżeli po ciebie podjadę, więc wolałem nie sprawdzać tego co mi zrobi.

— Jaki on? — zapytał Quinn, od razu po wyjściu z domu poznając odpowiedź na pytanie. — Dobra, już wiem. Zdrajca.

— No co? Bardziej się boję jego niż ciebie.

— Taa…

Greenwood przerwał połączenie. Wpatrując się w białego Chevroleta Camaro SS coupe, którego drzwi otworzyły się w zaproszeniu. Powoli pokonywał stopień za stopniem idąc w jego stronę. W jednej chwili zapomniał, że bał się spóźnić na lekcję języka francuskiego. Przełknął pojawiającą się w gardle gulę. Czuł się tak, jakby miał właśnie wsiąść do samochodu kogoś kto go porwie. Tym tłumaczył dziwny uścisk w piersi oraz pojawiającą się ekscytację. Pokręcił głową wkurzony na siebie, że nie potrafi po prostu przejść obok. Zajął miejsce na siedzeniu i zamknął drzwi. Plecak położył na podłodze pomiędzy stopami.

— Elliott bał się bardziej ciebie niż mnie. Zdrajca.

Męski śmiech rozległ się po jego lewej stronie.

— Powiedziałem mu tylko, że dam jego adres temu Ryanowi i powiem co on czuje do streamera. Jak dobrze było odkryć jego tajemnicę.

— Zajrzałeś mu do telefonu, którego nie zabezpieczył.

— Dobrze zrobił. Dzięki temu, to ja mogłem po ciebie podjechać — odpowiedział Martin spoglądają na Quinna z lekkim uśmiechem. Zauważywszy, że chłopak pod rozchylonym płaszczem ma źle zapiętą koszulę, pochylił się w jego stronę.

Quinn zauważając co robi Martin odsunął się i rzekł hardo:

— Chcesz zginąć?

— Z twojej ręki chcę doświadczyć wszystkiego — odparł Reynolds i nie zważając na to, że mogą to być ostatnie chwile jego życia, wyciągnął ręce i zaczął odpinać górne guziki koszuli, którą nałożył Quinn.

— Co robisz? Odwal się.

Greenwood próbował odepchnąć Martina, kiedy ten zaczął mu rozpinać koszulę, ale potem zamarł gdy chłodny palec dotknął jego skóry. Nie miał pojęcia czy to był przypadek. Znając Martina, zrobił to specjalnie, ale nie umknęły mu dreszcze przechodzące przez jego ciało. Poczuł, że policzki też ma gorące. Spojrzał w dół na palce z nałożonymi na nie pierścionkami. Na kciuku prawej ręki pojawiła się srebrna obrączka. Tego Quinn jeszcze nie widział. Chciał o to zapytać, ale wolałby odgryźć sobie język niż to zrobić. Poczekał, aż chłopak zapnie każdy z guzików tak jak ma być i odepchnął go.

— Spadaj.

— Och, to się nazywa wdzięczność. Dzięki za pomoc, Martinie. Martinie, kochanie, bez ciebie to bym w szkole chodził jak łajza, która wczoraj musiała nieźle zabalować. Dzięki, że mi pomogłeś. Nie ma sprawy, słoneczko. Zawsze zamierzam się o ciebie troszczyć.

— Pfi, odwala ci już. Jedź lepiej, bo się spóźnimy. Palant — prychnął ciszej Greenwood i przypomniawszy sobie o bułeczce wciąż trzymanej w dłoni ugryzł kawałek.

— Twój wierny sługa gotów spełnić twoje zadanie za kęs tego co jesz. — Martin tęsknie spojrzał na bułeczkę. Na pewno  miała czekoladowe nadzienie, bo Sherrie zawsze takie piekła. — Tylko kęs. — Wyciągnął rękę po pieczywo, by oderwać kawałek.

— Wal się. Zrób swoje.

Odsunął rękę, aby Martin nie sięgnął po bułeczkę. Nie zamierzał dać mu ani okruszka. Niestety chłopak miał tę przewagę, że po odpięciu pasa i pochyleniu się bardzo w jego stronę mógł z łatwością złapać jego nadgarstek i przysunąć sobie dłoń z bułeczką do ust.

— Zginiesz marnie jak to ugryziesz.

— Mówią, że to jak pocałunek, jak weźmiesz kęs tam gdzie wzięła go twoja ukochana osoba — szepnął Reynolds i patrząc prosto w oczy chłopaka ugryzł kawałek pieczywa. Na języku poczuł słodycz ciasta oraz czekolady, których mieszanka rozpływała się w ustach. Przymknął powieki i zamruczał.

Quinn wpatrywał się w Martina, który był zdecydowanie za blisko, dotykał go i ukradł gryza tego co porwał z domu, aby mieć śniadanie. W chwili kiedy chłopak zamknął oczy i zamruczał ciesząc się smakiem słodkiego wypieku, przyjrzał się jego przystojnej, może bardziej ładnej twarzy. Musiał przyznać, że Martin Reynolds był cholernie ładny. Jako dziecko wyglądał jak aniołek, tylko szkoda, że jego charakter był raczej diabelski. Niewiele zmieniło się w tym względzie. Poza wyglądem, bo już nie przypominał anioła, ale pełne usta, długie rzęsy… Kurwa, o czym on myśli?

— Odwal się wreszcie — syknął odpychając chłopaka. — Zdobądź swoje śniadanie.

Martin westchnął bardziej teatralnie niż z powodu zachowania jego wybranka serca. Położył dłoń na piersi i powiedział:

— Moje serce cierpi. Zostałem tak okrutnie…

— Jak nie przestaniesz, to już nigdy nie pozwolę, abyś zawiózł mnie do szkoły. Będę udawał, że cię nie znam.

— To szantaż, ale muszę mu ulec.

Reynolds zapiął pas i już miał przekręcić kluczyk w stacyjce, kiedy zauważył co robi Quinn. Chłopak odłamał kawałek ugryzionej przez niego bułki i podstawił mu to pod twarz.

— Zjedz to, nie zamierzam jeść niczego co ugryzłeś.

— Ale pocałunki…

— Żryj to.

Reynolds posłusznie uchylił usta w które Quinn wepchnął mu kawał bułeczki. Nie omieszkał zemścić się i niby to przypadkiem polizał jego palce. Greenwood zabrał rękę krzywiąc się.

— Fuj. Jesteś obrzydliwy. — Pochylił się i sięgnął do plecaka po chusteczki antybakteryjne.

— W przyszłości zamierzam zrobić ci o wiele więcej i nie będzie to dla mnie obrzydliwe — rzekł Reynolds i uruchomił silnik samochodu. Nie patrzył na towarzysza drogi, by sprawdzić jego reakcję na wypowiedziane słowa.

Nie śpieszył się z jazdą. Mieli jeszcze czas i na pewno zawiezie Quinna na czas na jego lekcję francuskiego. W sumie na swoją też, ale on nie panikował, że się spóźni. Jeden uśmiech i romanistka będzie jadła z jego ręki. Niestety, w tym był podobny do swojego kuzyna. Jeden uśmiech i świat padał mu do stóp. Niech Bóg broni, aby jego cioteczny brat kiedykolwiek wrócił z zagranicy.

— Nic już nie mów, tylko jedź.

Quinn bardzo żałował, że wsiadł do tego samochodu. Od paru tygodni  nie potrafi uwolnić się od tego kretyna. Co więcej, podobało mu się to i w tym był problem. Od czasu jak Max go zostawił minęły ponad dwa tygodnie. Początek życia bez niego był ciężki, ale teraz bywały dni, że nie myślał o Thompsonie. Zrozumiał, że tak naprawdę go nie kochał. Kochał wyobrażenie, które sam stworzył i to, że ma chłopaka. Z czasem to do niego dotarło i wstydził się jak bardzo był ślepy. To już była przeszłość. Teraz mieli już listopad, czyli miesiąc, w którym miał odbyć się konkurs muzyczny w jakim miał wziąć udział z Reynoldsem. Już niedługo pozbędzie się tego chłopaka ze swojego życia. Tylko dlaczego na samą myśl o tym coś go w piersi ściskało?

 

*

 

Gerard od dwóch tygodni znosił uśmieszki skierowane w jego stronę. Szepty, wskazywanie palcem. Nie wszystko jednak było takie złe. Zdarzało się, że ktoś go nazwał bohaterem. Ktoś westchnął na jego widok niczym zakochany, kiedy dostrzega ukochaną osobę. W mediach społecznościowych złe komentarze oraz posty przewijały się z tymi dobrymi. Jakkolwiek by jednak nie działo się, nie lubił być w centrum uwagi. Owszem był znany w szkole już wcześniej, ale teraz to osiągnęło taki  poziom, że miał ochotę schować się. Od czasu kiedy na jaw wyszło co zrobił ratując Olivera stał się dla wielu bohaterem. Inni mianowali go wrogiem uważając, że on jest winny temu, że ich dobrzy koledzy jak Avery i Lowell zostali wydaleni ze szkoły, a także oskarżeni o atak z nienawiści i spowodowanie szkód fizycznych jak i psychicznych. Wątpił jednak, aby sąd zrobił coś w tym względzie. Rodzice obu chłopaków i ich prawnicy działali, aby dostali jedynie prace społeczne. Dla Gerarda było to żałosne. Upokorzyli i pobili Oliego. Pobili również jego, a tak naprawdę ta dwójka nie miała ponieść żadnej kary. Chodziły też słuchy, że rodzice chcą obu wysłać za granicę. Tyle dobrego w tym wszystkim.

Dostrzegł, że ktoś mu robi ukradkiem zdjęcie, które na pewno pojawi się na jakimś profilu. Przyśpieszył kroku idąc w stronę szatni, która znajdowała się przy szkolnej hali sportowej. Nie chciał więcej zdjęć. Nie był królikiem doświadczalnym. Żałował, że w szkole nie przeważają ci dla których był wciąż obojętny. Nawet nie chciał wiedzieć co stanie się z Oliverem, kiedy chłopak wróci do szkoły. Na razie uczył się zdalnie, aby dojść całkiem do siebie, ale ten czas już się kończył. Za dwa dni w sumie. Jedno było pewne Oli już nie zobaczy tych, którzy go zaatakowali.

W szatni pojawił się jako pierwszy, więc w spokoju przebrał się w krótkie spodnie oraz koszulkę. Wczoraj lekarz dał mu zielone światło i w końcu mógł wrócić do treningów. Dzięki  funduszom pozyskanym od rodziców bogatych uczniów dwa lata temu wybudowano halę sportową, co znaczyło, że jego drużyna mogła trenować przez kolejne miesiące przygotowując się do wiosennego sezonu. Obecny nie skończył się dla ich szkoły najlepiej. Co prawda ostatni mecz wygrali i tylko dzięki temu przeszli do dalszych międzyszkolnych rozgrywek. Chciałby opuścić tę szkołę z pucharem i wiedzieć, że dobrze poprowadził drużynę jako ich kapitan.

Jego telefon poinformował go o wiadomości, którą otrzymał. Zawiązał buty, a potem wstał i wziął urządzenie z szafki, którą na razie trzymał otwartą. Od razu uśmiechnął się patrząc na imię nadawcy.

Powodzenia w treningu. Uważaj na siebie.

Będę uważał, Oli. Spotkamy się po południu?

Zapomniałeś, że już wczoraj to uzgodniliśmy?

Jak widzisz moja pamięć jest dobra, ale krótka. Wolę się upewnić.

Po prostu przyjdź.

Gerard nie mógł przestać się uśmiechać kiedy pożegnał się i odłożył telefon. Zamknął szafkę, a potem oparł się o nią. Nie mógł już się doczekać popołudnia. Tak było każdego dnia, kiedy on i Oliver mieli się spotkać. Nawet minuta była wiecznością kiedy oczekiwał na to by znów spędzić czas z Oliverem. Przeważnie spotykali się w domu chłopaka. Zauważył, że Oli nie lubi wychodzić, więc nie nalegał na spotkania w innych miejscach. Chłopak wciąż brał udział w terapii i albo jego bliscy go zawozili na te spotkania, albo on. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że Grant poradził sobie z atakiem na niego, ale ten kto go znał, wiedział, że każde opuszczenie domu wiąże się z ogromnym stresem. Frost zastanawiał się jak chłopak poradzi sobie ze szkołą. Fizycznie czuł się już dobrze. Żebro będzie się zrastać jeszcze przez kilka tygodni, ale lekarz we współpracy z psycholog zalecił powrót do szkoły.

Mówili, że to dla jego dobra, bo czym dłużej nie chodził, tym Oliverowi będzie trudniej wrócić, czy wyjść do ludzi, bo to o nich głównie chodziło. Gerard gdyby mógł pozwoliłby mu zostać jeszcze w domu, ale rozumiał, że to tylko przynosiłoby szkody w przypadku Oliego. Prawie każdego dnia spędzał z nim czas, wiele razy próbował namówić na zwykły spacer po ulicy, przy której mieszkał chłopak. Czasami Oli zgadzał się, ale najczęściej wolał zostać w domu.

— Za dwa dni musisz wrócić do szkoły. Wierzę, że dasz radę.

— Frost, co tam mruczysz pod nosem? — zapytał Tobias pojawiając się w szatni.

Za nim wszedł Martin, a po chwili Christopher. Ta trójka stała się główną siłą ich drużyny piłkarskiej, a zarazem były to jedyne osoby, które wiedziały, że spotyka się z Olim. Co prawda nie byli jeszcze z Oliverem parą, bo postępowali powoli, stawiając małe kroki, ale Frost nie bał się już tego. Nawet przestał tęsknić za Olianą.

— Oliver ma wrócić za dwa dni do szkoły. W sumie pojutrze — powiedział, a wzrok Tobiasa był ciężki na nim.

— Mój brat da sobie radę.

Na tym ich rozmowa się skończyła. Może obaj nie walczyli ze sobą, a Tobias dał mu wolną rękę, jeżeli chodziło o Olivera, ale nadal przyjaciółmi nie można ich nazwać. Tolerowali się, ale to było i tak dużo. Po chwili w szatni pojawiła się reszta drużyny. Nie wszystkim podobało się, że nadal ich kapitanem jest Frost, ale nie oni o tym decydowali.

— Cholera — burknął Martin — będę musiał kupić nowe korki. W tych podeszwa pęka. Już wiem, zabiorę moje słoneczko dzisiaj na zakupy.

— Nie dasz mu spokoju? — zapytał Frost przyjaciela.

— Kocha mnie, w końcu to przyzna. Będę go molestował do tego momentu, aż jego serce będzie tylko moje.

— A co jak stanie się na odwrót?

Martin na chwilę przerwał zawiązywanie sznurówek i uniósł smutne spojrzenie na Gerarda.

— Wtedy puszczę go wolno, z nadzieją, że wróci — powiedział, a potem uśmiechnął się. — Ale dzisiaj pomoże wybrać mi buty.

— Dobra, co tak stoicie?  Na boisko! — krzyknął trener, który pojawił się w szatni niczym duch. — Nie mamy czasu, by plotkować, panienki. Na wiosnę walczymy o dojście do finału i o puchar.

Całą drużyną przeszli długim korytarzem w stronę krytego, ale o mniejszej wielkości boiska niż to główne. Do tego ze sztuczną murawą. Jeszcze dwa lata temu był tutaj plac przeznaczony do apelów, a teraz mieli miejsce, gdzie jesienią i zimą mogli trenować.

— Frost — zwrócił się trener do Gerarda — wiesz co robić. Poprowadź swoją drużynę przez rozgrzewkę i całą resztę. Witaj ponownie.

Mężczyzna poklepał chłopaka po ramieniu, a w tle dało się słyszeć:

— Najlepiej jakby w ogóle nie wrócił. Przez niego Lowella wywalili.

— Jeżeli jeszcze raz coś takiego usłyszę, Smith, to pożegnamy się na zawsze — poinformował trener.

Gerard obrzucił Smitha pogardliwym spojrzeniem, a potem zaczął rozgrzewkę. Postanowił nie przejmować się. Słowa go nie skrzywdzą. Ktoś mógłby to zrobić jedynie przez Olivera, a na pewno nie pozwoli, aby chłopakowi stało się coś złego.

 

*

 

Martin wyszedł spod prysznica, który wziął po treningu. Wychodząc z kabiny owinął biodra ręcznikiem nie zamierzając paradować nagim przed innymi. Łazienka była tak zbudowana, że każdy biorąc prysznic po meczu czy treningu mógł skryć się pod prysznicem w kabinie, której ścianki sięgały do połowy piersi w jego przypadku. Dzięki temu zachowano intymność każdego. Nie wszyscy jednak tak jak on potrafili zasłonić się ręcznikiem. Niektórzy śmiało biegali nago po szatni.

— Rogers, nie masz czym się chwalić, więc zakładaj gacie na dupsko — zawołał Tobias śmiejąc się. Sam był już ubrany, więc skierował się do wyjścia.

Martin zauważył, że Grant opuszczając szatnię spojrzał na Christophera Nichollsa, a kiedy ten chciał coś powiedzieć, to zniknął.

— Coś jest między nimi — rzekł pewnie zakładając na siebie ubrania.

— Pewnie się pieprzą albo to robili — odpowiedział Gerard. — Gotowy? Idziemy coś zjeść?

— Umówiłem się na żarcie z Quinnem. Co prawda nie powiedział, że pojawi się w stołówce, ale…

— Nadzieja matką głupich — dokończył Frost za przyjaciela. — Zbieraj się szybciej.

— No już, już, co tak mnie poganiasz?

Martin założył rozpinany sweter na koszulę, którą nosił w nieodłącznym białym kolorze. Włosy, które przed treningiem spiął w koka, zostawił w spokoju. Nie mył ich dzisiaj, bo zanim wysuszyłby je bez suszarki straciłby za dużo czasu. Chciał namówić swoje słoneczko na pójście z nim na zakupy. Co mogło trochę potrwać.

— Bo się guzdrasz. Wiesz, że po treningu jestem głodny.

— Dobra, już idziemy.

Razem wyszli z szatni kierując się w stronę stołówki. Ta była czynna jeszcze przez godzinę, więc zamierzali załapać się na coś dobrego. Na jedzenie nie mogli narzekać. Rozmawiali o minionym dniu w szkole. Dzisiaj obaj nie mieli dużo zajęć, a nawet trening był krótszy niż inne.

— Mam tonę lekcji do odrobienia. Część notatek zaniosę Oliverowi, bo mimo że uczy się na zdalnych, to lepiej jak… Słuchasz mnie? — zapytał Gerard dochodząc do wniosku, że mówi sam do siebie.

— Ta słucham, ale tam jest moje słoneczko — odpowiedział Martin.

Quinn stał pod jednym z okien wpatrując się w książkę i marszcząc się. Reynolds powoli zbliżył się do chłopaka, a potem objął go od tyłu i położył brodę na ramieniu Greenwooda. Po chwili z tak małej przyjemności nie pozostało nic, poza bólem jaki go ogarnął. Zaskoczony Quinn wyrywając się, łokciem idealnie trafił w jego splot słoneczny.

— Cholera, to boli. Ale miłość podobno boli.

Greenwood przyjrzał się z niepokojem chłopakowi, ale potem dostrzegł, że nic mu nie zrobił.

— Nie walnąłem cię tak, jakbym chciał, więc nie udawaj.

— Ale słoneczko, ja nie udaję. — Pomasował się po bolącym miejscu. — Przestanie mnie boleć jak mnie przytulisz.

Wyciągnął ręce, a Quinn cofnął się mówiąc:

— Jak się do mnie zbliżysz, to nie gwarantuję ci bezpieczeństwa. Także łapy przy sobie — dodał, po czym zabrał książkę i odszedł.

Gerard śmiejąc się podszedł do przyjaciela, położył mu rękę na ramieniu i powiedział pocieszająco:

— Twarda sztuka z niego. Będziesz miał pod górkę. Ja bym ci bardziej przyłożył.

— To ma być pocieszenie? — Spojrzał na Frosta. — W ogóle wiesz co to jest? Śmiejesz się przy tym jak głupek. Też mi przyjaciel.

— Dobry przyjaciel, który zabierze cię na żarełko. No chodź, bo jestem głodny.

— Nie śpieszysz się do swojego księcia?

— Po południu mam być u niego, a teraz chodź, chcę poobserwować jak namawiasz Greenwooda na wspólne zakupy. Widziałem, że szedł prosto do stołówki.

— To na co czekasz, idziemy — rzucił Martin i krzywiąc się, mimo przeszywającego bólu ruszył pierwszy.

— To się nazywa być chorym z miłości — mruknął Gerard człapiąc powoli za przyjacielem.

— Co tam mruczysz? — Martin obejrzał się przez ramię stwierdzając, że Frost został daleko z tyłu. — I pośpiesz się, a nie idziesz jakbyś nie mógł.

— Powiedziałem, że jesteś chory z miłości.

Telefon Gerarda odezwał się, a spojrzawszy na ekran nie potrafił powstrzymać szerokiego, pełnego szczęścia uśmiechu.

— I kto to mówi.

Martin przystanął chcąc poobserwować przez chwilę przyjaciela, który pisał wiadomość. Cieszył się, że ten w końcu walczy o samoakceptację, bo to, jego zdaniem, już był milowy krok do odniesienia sukcesu. Zazdrościł mu tylko, że miał tak łatwo zdobyć miłość. Quinn go ciągle odpychał, ale nie zamierzał się poddać. Czuł, że ma szansę, a to dawało nadzieję i siły do zdobywania serca tego, którego kochał. Nikt mu nie obiecywał, że ta droga będzie łatwa i przyjemna. Czekało go pokonanie jednego z problemów.

— Jak mam go namówić na pomoc w zakupie butów?

8 komentarzy:

  1. W końcu! Tyle czekać, ale było warto :)
    Fantastyczny rozdział, Martin naprawdę jest wytrwały.
    Quinn pokazuje pazurki, urocza z nich parka. Te nastoletnie zaloty sa przeurocze i zabawne.
    Gerard i Oli - jak dobrze, że obaj pracują nad swoją relacja.
    Już nie mogę się doczekać, na dalszy ciąg. Ciekawa jestem co u Elliota, Chrisa i Tobiasa.
    Weny oraz spokoju życzę.
    Pozdrawiam Jenny H.

    P.s. dzis zakupiłam kolejny e-book, "Porcelanowe szczęście".
    Coraz bardziej powieksza mi się kolekcja Twoich opowiadań.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Miło powrócić do tej historii. Liczę na wciągającą kontynuację. Rozdział bardzo fajny. Elliot jak zwykle najlepszy. Swoją drogą zakupiłam serię uśmiech losu. Dwie z czterech już czytałam i jestem zadowolona. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. I w końcu jest ! Nowy rozdział ! Jak zawsze świetny. Czyta się rewelacyjnie i nie zależnie ile napiszesz zawsze będzie za mało ;) podoba mi się taka wytrwałość Martina, chociaż pewnie na miejscu ,Quinna chyba bym nie byla taka cierpliwa. Chociaż widać ,że do Quinna zaczynają docierać miłosne strzały amora :) trzymam kciuki za twoje pisanie i za chłopaków pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niby długo nie było nam czekać,ale jednak nowy rozdział to zawsze radość :D
    Jestem ciekawa każdego kolejnego zdania w tej historii i co przyniosą każdemu z bohaterów koleje sytuację \(^3^)/

    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny :D

    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    fantastycznie, och Quinn pokazuje tutaj pazurki, ale Martin jest bardzo uparty i lata za nim... ale i widać, że nie jest jednak Quinn'owi Martin taki obojętny, cieszę się że Gerard walczy ze swoim samo zaakceptowaniem...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    cudownie naprawdę, Quinn pokazuje nam tutaj pazurki, ale jak widać Martin dzielnie walczy o to aby Quinn na niego zwrócił uwagę... wiać jednocześnie że Quinn'owi jednak zaczyna zależeć na Martinie... brawo Gerard ciesze się że walczysz ze swoim samo zaakceptowaniem i Olivier jest ważny dla ciebie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za rozdział. Mam ich teraz kilka do nadrobienia.
    Martin już wcześniej zyskał moja sympatię, ale teraz uważam, że jest uroczy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Naczekałam się w końcu jest to na co czekałam.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)