2022/01/09

W rytmie miłości - Rozdział 28

 Hejo, do końca tego tomu pozostały jeszcze dwa rozdziały. Pytacie kiedy pojawi się tom drugi. Nie wiem. Nie jestem w stanie określić tego dnia. Doba musiałaby mieć 48 godzin, a to i tak mało. Będę powoli pisać drugą część, ale kiedy i co będzie, tego Wam nie powiem. Na tę chwilę chcę skończyć w końcu czwarty tom cyklu "Uśmiech losu". Miała to być bardzo lekka i niedługa historia, a pisze mi się ją bardzo ciężko. Po tej części nastąpi przerwa i do serii wrócę za kilka miesięcy. Muszę od niej odpocząć, zacząć pisać inne teksty, a obecnie mam masę pomysłów. Nie zapomnę jednak o drugiej części "W rytmie miłości". Tom na pewno będzie miał u mnie priorytet. Ale na wszystko potrzebuję czasu. Szkoda, że nie mogę się rozdwoić. :)

Mam jeszcze ważną wiadomość.

Bliska osoba jednej z autorek jakie pewnie lubicie, a która wydaje swoje tekst na Bucketbook.pl pod nickiem B.D.B. https://bucketbook.pl/pl/producer/B.D.B./30 potrzebuje pomocy. Każdy grosik jest bardzo ważny, więc jak ktoś może się dołożyć i pomóc, byłoby super. 🙂
Zostawiam Wam link do zrzutki.
 
Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)
 
 

— Nie patrz na mnie jak ten kot ze Shreka — burknął Quinn. Założył ręce na piersi niezadowolony, że został wmanewrowany w coś takiego. Miał być udawanym chłopakiem tego imbecyla. Też coś.

— Ale pomożesz?

— A co mam zrobić? Zaraz będziemy przed  twoim domem. Pomogę.

— Dzięki, jestem twoim dłużnikiem.

— Uważaj, bo zechcę odebrać dług.

— Jeżeli w naturze, to bardzo chętnie.

Quinn spojrzał na chłopaka jak na kosmitę i próbował otworzyć drzwi w trakcie jazdy. Te na szczęście automatycznie się zamknęły, kiedy samochód ruszył.

— Wypuść mnie ty podstępna gadzino. Natury mu się zachciało.

— Drzewa, krzewy, trawka są dobre. Masz coś do nich? — zapytał Reynolds uśmiechając się pod nosem. — Poza tym, nie wiem co wyobraziłeś sobie jako odebranie długu w naturze, ale pochlebiasz mi. Ja myślałem o wypadzie do pubu, zjedzeniu niezdrowego jedzenia. A tobie seks w głowie.

Greenwood oparł czoło o zimną szybę próbując nie wyciągnąć rąk by potrząsnąć porządnie typkiem siedzącym obok. Z drugiej strony, sam się w to wpakował. To on sobie wyobraził coś, czego zapewne nie było w jakże niewinnych słowach Martina-kretyna. Aczkolwiek, kiedy ten chłopak się odzywa podteksty same nasuwają się do głowy.

— W twoich słowach przeważnie nie ma nic niewinnego. Jaaasne.

— Przeważnie — rzucił Martin podjeżdżając pod dwupiętrowy dom w stylu wiktoriańskim.

Martin kochał ten dom. Nie za wygląd, bardziej za ciepło, które w nim panowało. Wychował się w rodzinie darzącejsię miłością, troską i uczącej tolerancji pod każdym względem. W rodzinie z tradycjami, które nakazywały, być dobrym człowiekiem, a to kogo kochasz nie ma znaczenia. Nie mógł urodzić się w lepszym miejscu. Problem w tym, że czasami miał wrażenie jakby w ten sposób odebrał od życia całą miłość jaką mu los przydzielił i nie zostało już nic więcej. Nawet grama tej romantycznej nie dostawał. Szczególnie jeżeli chodziło o osobę, która mu towarzyszyła.

Quinn dyskretnie przyglądał się cichemu z nagła, Reynoldsowi. Rzadko go takim widział. Najczęściej, na ustach chłopaka tkwił ten przeklęty, zadziorny uśmieszek, a w oczach pojawiał się błysk wyzwania. W tej chwili to gdzieś uleciało, a poważna, jakby smutna twarz podpowiedziała mu, że zimny książę, możliwe, że ma jakieś uczucia. To jednak nie zmaże tego jak chłopak przez lata nazywał go pedałem. Hipokryta — pomyślał Greenwood.

— To będziemy tak siedzieć, czy idziemy?

Dzięki pytaniu Quinna Martin ocknął się. Spojrzał na chłopaka, który jak zawsze wyglądał cudownie i wojowniczo.

— Gotowy być moim chłopakiem?

— Gotowy jesteś dostać w dziób jeżeli dotkniesz mnie za bardzo?

— Trzymanie za ręce może być?

Chłopak o rudych włosach westchnął ciężko i zgodził się na to.

— Jeden buziak z policzek również. Ale tylko jeden.

— Skąpy jesteś.

Obaj opuścili wnętrze wygodnego samochodu. Martin szybko, po raz kolejny tego popołudnia, obszedł pojazd i zbliżył się do Quinna. Wyciągnął dłoń, na którą chłopak spojrzał jak na ohydnego robala, ale w końcu wyciągnął swoją i ich palce splotły się w uścisku.

—Będę tego żałował.

— Postaram się, abyś nigdy nie żałował.

Martin wypowiedział te słowa bardziej do siebie niż do Quinna, a mimo to Greenwood zwrócił na nie szczególną uwagę. Nic jednak na to nie odpowiedział skupiając się na zadaniu i na tym, że właśnie trzyma za rękę swojego nemezis i nie wydaje się to obrzydliwe.

 

*

 

Tobias umówił się z Christopherem na mieście. Mieli coś zjeść z food trucka, potem pewnie skończą w motelu. Może wcześniej jeszcze zahaczą o kino jak ostatnio. Spotykali się dość często. Grant sam już nie wiedział do czego to prowadzi. Teoretycznie chodziło tylko o seks, a tu nagle zamieniało się to w coś w rodzaju randek. Zresztą wolał tak tego nie nazywać, bo to oznaczało dążenie do związku. Związek nie był wpisany w życie Tobiasa. Już wybrał jedną z dwóch dróg i nie zamierzał tego zmieniać. Tylko problemem było to, że zazwyczaj jego przygody seksualne czy to z dziewczynami, czy z chłopakami, kończyły się po tygodniu. Tymczasem z Chrisem tydzień rozmnożył się do dłuższego czasu. Lubił się z nim kochać, lubił rozmawiać. Miał wrażenie, że Nicholls ma więcej lat niż te osiemnaście. Sam także czuł się na znacznie starszego. Może dlatego rozumieli się we wszystkim. Obaj dobrze wiedzieli czego chcą od życia i dążyli ku temu. Podczas gdy wiele osób w ich wieku jeszcze rozważało co będzie robić w przyszłości. Nawet jego brat wciąż nie miał pewności. Owszem, kochał tańczyć, ale nie miał pojęcia czy chce wiązać z tym życie. Teraz i tak na dłuższy czas Oliver musi się wycofać z tańca. Zejdzie z miesiąc, może więcej, zanim jego ciało się zagoi.

Dzisiaj pomógł bratu wziąć prysznic. Były to ich pierwsze, od dawna, wspólne chwile, podczas których porozmawiali bardziej swobodnie. To cieszyło, bo krok za krokiem ich relacja wracała do normalności. Dopóki sam jej nie zepsuje i nie powie czegoś niepotrzebnego zanim ugryzie się w język. Sam nie wiedział skąd bierze się to, poniekąd, dopiekanie Oliverowi. Może chodziło o uczucia, które chłopak żywi do Frosta. Możliwe, bo Tobias uważał, że uczucia są zbędne. Tylko wszystko niszczą. Może do tego dochodziło też to co miał z Chrisem. Denerwowało go, że te więzi zacieśniają się, a on nie umie tego zerwać.

— Hej, myślicielu.

Głos i dotyk Christophera zaskoczyły go. Chłopak tylko poklepał go po ramieniu, a ono już zaczynało palić ogniem. To tylko seks, nic więcej — powtarzał sobie w myślach Grant.

— Co jemy? Jestem głodny jak wilk. Dzisiaj ja stawiam. Wczoraj dostałem tygodniówkę, więc jestem bogaty.

Podeszli do food trucka.

— To jak jesteś bogaty, skorzystajmy na tym. W sumie, to muszę pomyśleć o jakiejś robocie. Ciocia nie może mnie utrzymywać bez końca. Mam coś zaoszczędzone z przeszłości, ale środki topnieją. Z czasem chciałbym zamieszkać na swoim, a po studiach zrobię wszystko by wyjechać na wieś, kupić farmę, nawet upadającą i będę żył jak chcę. Proszę burrito — zwrócił się do sprzedawcy ulicznego jedzenia.

— Dwa razy. Do tego dwa razy frytki i tak samo cola — wtrącił Chris, a do Tobiasa powiedział: — Wciąż masz sprecyzowane plany, jak ja co do cukierni.

— Działasz coś w sprawie nagrań na YouTube? — zapytał Tobias, po tym jak dostali swoje jedzenie i usiedli w przygotowanym niedaleko ogródku. Jakaś para siedziała po drugiej stronie wejścia, a oni zajęli pierwszy stolik z brzegu. Było już bardzo zimno, ale mieli na sobie grube bluzy, które chroniły ich przed zmarznięciem.

— Jeszcze nie odważyłem się. Quinn ciągle mnie do tego namawia i powtarza, że przecież będzie widać tylko moje ręce.

— Powinieneś spróbować. Nic nie stracisz, a możesz na tym zyskać — poradził Tobias i wgryzł się w swoje burrito. Też był głodny. Ostatnie co jadł to śniadanie w domu.

— Pewnie powinienem. Powiedz lepiej co tam u twojego brata.

Wyciągnął rękę i z papierowej tubki ukradł Tobiasowi frytkę.

— Co robisz? Masz swoją. Teraz musisz mi oddać — powiedział uśmiechnięty Grant i sięgnął po frytkę Christophera. Nie zdążył je podkraść, bo chłopak odsunął tubkę.

— Za pocałunek dam jedną.

— Chcesz pocałunku, kiedy sam ukradłeś moją?

— Mogę podnieść cenę. Dwa pocałunki.

— Jeden i frytka moja — targował się Tobias. Musiał przyznać, że lubił te ich chwile. Tylko, one tak bardzo przerażały, bo w ten sposób nie zachowywali się dwaj kumple od seksu.

— Niech stracę.

— Stracisz? Zyskasz pocałunek i frytkę.

Tobias podniósł się lekko. Oparł dłonie na kwadratowym blacie i przechylił przez stolik. Chris zrobił to samo i moment później uśmiechnęli się jeden do drugiego. Tuż przed tym jak Grant złapał chłopaka za kark i przyciągnął do siebie jego usta. Ich wargi pasowały do siebie idealnie. Te Tobiasa skubnęły dolną wargę Chrisa, by potem ująć górną. Nicholls odpowiadał tym samym tylko spokojniej, czulej, ale z nie mniejszym głodem od kochanka. Po chwili, dłuższej niż planowali, rozdzielili się.

— Jestem chyba głodny czegoś więcej niż tego — szepnął Tobias, a po chwili roześmiał się, kiedy Christopher podsunął mu swoją tubkę z frytkami.

— Proszę, częstuj się.

Kiedy, nie jedna, a dwie frytki zostały skradzione, ponownie usiedli by dokończyć jedzenie. Obaj zdawali sobie sprawę z tego, że dzisiaj nie będzie kina, a pokój w motelu już czekał.

— To jak tam z twoim bratem? — zapytał Chris ponownie.

— Lepiej. Nie idealnie, ale lepiej. Problem nie z nim a z Gerardem. Pomógł dzisiaj umyć głowę Oliverowi. Czy mi się wydaje, czy świat zmienił bieg, bo nie tego spodziewałem się po Froście.

— Daj spokój, uratował Olivera, to coś znaczy. Może nic nie jest stracone.

— Ale i tak będę miał na oku Frosta.

— Odpuść. Twój brat da sobie radę. Nie możesz mu wiecznie matkować.

— Chyba nie, ale i tak jak zrani Oliego to będzie…

— Tak, tak — przerwał Chris. — Lepiej jedz, żebyś miał dzisiaj siłę.

— Coś planujesz?

— Po raz kolejny zamierzam sprawdzić naszą kompatybilność i zmęczyć się trochę. Co ty na to?

— Nie gadaj tylko jedz szybciej.

Tym razem to Tobias pogonił drugiego chłopaka, a Chris rzucił w niego frytką uśmiechając się szeroko. Zapowiadał się bardzo upojny wieczór.

 

*

 

Jak zawsze Quinn w domu Reynoldsów czuł się swobodnie. Rodzice chłopaka wyjechali, a on przywitał się z babcią Martina, która spoglądała na złączone dłonie jego i wnuka. Potem usiedli razem z nią w przydomowej oranżerii i zjedli po kawałku ciasta oraz wypili herbatę.

— Ja wiedziałam, że wy będziecie razem. Czułam to. Wróżka, także wywróżyła mi, że w naszej rodzinie pojawi się ktoś o ognistych włosach. Ja wam mówię, to był znak i o to ukazał się. Quinnie, jesteś najlepszym co mogło spotkać mojego wnuka — powiedziała kobieta, która miała około siedemdziesięciu lat. — Dobrze, że nie czekaliście długo nad związaniem się. Nie warto czekać. Wierzę jednak, że każdy w swoim czasie spotka tę drugą połówkę i dla kogoś to osiemnaście lat, a dla innej osoby czterdzieści. Ja mojego zmarłego małżonka spotkałam mając już dużo życiana koncie. Mimo tego, nie żałuję. Nie przeżyliśmy długo ze sobą, ale dał mi córkę, a ona wnuka. Jak długo jesteście razem?

Pytanie zaskoczyło ich obu. Nie przewidzieli tego. Niczego nie uzgodnili. Dlatego wpadli w pułapkę i obaj w swoich odpowiedziach znacznie rozbiegli się.

— Miesiąc — powiedział Martin.

— Pół roku — poinformował Quinn.

Prawa, doskonale wyprofilowana brew starszej kobiety uniosła się. Na ustach pojawił się lekki uśmiech.

— To która odpowiedź jest prawdziwa?

— Od miesiąca jesteśmy razem oficjalnie — głos zabrał Martin. Siedział na dwuosobowej kanapie obok Quinna i z łatwością chwycił go za rękę. — A od pół roku tak razem, razem, ale długo to ukrywaliśmy.

Elizabeth opowiedziała mi jak razem graliście w domu Quinna. Byliście tacy idealni mówiła. Tacy dla siebie. Wtedy nie wspomniała, że już jesteście razem.

Martin i Quinn spojrzeli na siebie. Brnęli w to swoje małe kłamstwo, ale przez to, że o niczym nie pomyśleli, powoli zapętlali się w coś, co łatwo mogło ich zdradzić. Reynolds pochylił się i ucałował policzek udawanego chłopaka.

— Przepraszam, że nie powiedziałem wtedy nic moim rodzicom. Wiedzą dopiero od wczoraj.

— Że co? A tak, tak. No wybaczone, koteczku mój najsłodszy.

Quinn uśmiechnął się wrednie do Martina. Ścisnął mocniej jego dłoń i nie puszczał. To już drugi pocałunek dzisiejszego wieczoru. Pierwszy był tuż po wejściu do domu. Chłopak, jako dżentelmen, pomógł mu zdjąć płaszcz i wtedy skradł buziaka. Na tym limit wyczerpał się, ale jak widać nie dla Reynoldsa. Nie mógł jednak przyłożyć mu w obecności staruszki.

— Dziękuję, ogniku.

— Ogniku? Skąd ci się to wzięło?

— Jesteś chłopakiem o ognistych włosach. Ognik. Mój w dodatku.

Tym razem to Martin wychylił się i cmoknął nie policzek a usta Quinna, który wstał w popłochu i zarumienił się. Dostrzegłszy co zrobił i jak kobieta na niego patrzy przesunął ręką wokół, mówiąc:

— Zawsze lubiłem tę oranżerię.

— To chluba mojej córki — ożywiła się kobieta — która ma serce do kwiatów. Chodź, pokażę ci coś.

Babcia Martina wstała ze swojego wygodnego fotela i żwawym krokiem ruszyła w głąb szklanego pomieszczenia. Tymczasem Quinn podszedł do Martina i dał mu lekkiego prztyczka w nos.

— Ałć, za co to?

— Za usta. Czy ciebie powaliło? Po co mnie całujesz w ten sposób?

— Poniosło mnie, kochanie. — Martin ponownie chwycił dłoń chłopaka. — Chodź lepiej.

Trzymając się za ręce przeszli kilka kroków do miejsca, gdzie ilość kwiatów upajała. Wszędzie były przeróżne ich rodzaje i kolory. Quinn patrzył jak kobieta podchodzi do jednego z nich i mówi:

— To są Irysy. Fiolet to symbol mądrości, niebieski to wiara niektórzy mówią, że oznacza oziębłość, ale to nieprawda. To też jest nadzieja, żółty to pasja. Biały oznacza czystość, ale gdyby połączyć wszystkie te kolory w jeden bukiet stają się symbolem, przyjaźni, lojalności i miłości. Widzę w tym was obu. Quinnie, jesteś chłopakiem, a zarazem osobą, której powierzyłabym życie. Jesteś godny przyjaźni i miłości. Serce mojego wnuka dobrze wybrało — dodała i przeszła dalej. — Tobie podarowałabym niebieską różę. Jest symbolem wierności. Takiej wierności na zawsze i na wieki. Mojemu wnukowi przydzieliłabym niezapominajkę. Po to by podarował ją ważnej dla siebie osobie. Tej osobie, z którą chcemy stworzyć związek. Również dołączyłabym do tego niebieską różę. Może i fiołki. Niektórzy mówią, że symbolizują wierność, skrywaną miłość i tęsknotę[1]. Tak, mój wnuk jest tym kwiatem.

Chłopcy poszli za nią, a kiedy przystanęli wysłuchując jej wykładu o znaczeniu kwiatów i ich kolorów Martin stanął za Quinnem i objął go, a brodę oparł na jego ramieniu. Greenwood nie odtrącał go. Był zaskoczony tym jak dobrze mu w tej chwili było, a jednocześnie do głowy wpadały myśli wręcz krzyczące; dlaczego udawany chłopak okazuje mu więcej czułości niż ten prawdziwy? Przecież tak nie powinno być. Ostatnio pomiędzy nim a Maxem wychłodziło się. Stało się to po proszonym obiedzie. Nawet nie kochali się od tego czasu. Wcześniej to ciągle Max nalegał i lądowali w łóżku. Coś się zmieniło, a tego nie chciał, bo kochał Thompsona. Kochał i był mu wierny, a tymczasem dobrze się czuł oparty o pierś innego chłopaka, którego przecież nie lubił. Ręce Martina ułożone na jego brzuchu grzały mocno, a oddech łaskotał szyję. 

— Zastanawiam się tylko — kontynuowała kobieta rozglądając się wśród tych kwiatów — który z tych wielu rodzajów symbolizuje fałsz. Kłamstwo symbolizujące dwóch wrednych chłopaków, którzy chcą oszukać starszą panią — zakończyła i spojrzała na nich. — To który powie prawdę?

— Przepraszam, babciu — głos zabrał Martin i odsunął się od Quinna, ale niezbyt daleko. Najchętniej to by tak został trzymając go w ramionach. — Po prostu ciągle naciskasz bym z kimś był i…

— Rozumiem i przepraszam za naleganie. Tak nie powinno być. Nie byliście tak sprytni, ale dobrze spędziło się czas z wami. Macie wybaczone. Martinie, nie mogłeś wybrać nikogo lepszego. — Puściła wnukowi oczko po czym wyszła zostawiając ich samych. 

— Chyba nie jesteśmy najlepszymi kłamcami — rzucił Greenwood.

— Chyba nie, ale może to dobrze — odpowiedział Martin spoglądając prosto szare oczy. — Kłamstwo to zła rzecz.

— Wiedziałeś, że nas rozszyfruje. Dlaczego więc mnie tu zaprosiłeś?

Martin na to pytanie uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na fiołki w podłużnym wazonie. W głowie usłyszał głos babci: „Niektórzy mówią, że symbolizują wierność, skrywaną miłość i tęsknotę.”

— Odwiozę cię.

Ruszył w stronę wyjścia z oranżerii, które łączyło się z domem.

— Nie odpowiesz mi?

— Kiedyś zrozumiesz, jeżeli będziesz na to gotów. Na razie możesz dalej mnie bić po głowie swoimi zeszytami.

— Nawet mi o tym nie przypominaj. Rozpisywałem w nim wszystko to, co mamy grać na konkursie.

— Mogę ci pomóc to spisać ponownie — zaproponował Martin.

— Chyba sam sobie poradzę — odparł Quinn jakoś tak szczególnie nie chcąc spędzić więcej czasu z tym chłopakiem. Więcej niż jest to konieczne. — Po prostu mnie odwieź i już.

Martin wiedział, że nie mógł go tu zatrzymać. Jeżeli kogoś się kocha, trzeba czasami puścić tę osobę wolno. Kiedy wróci znaczy, że kocha i jest twoja.

 

*

 

Chris opadł na ciało Tobiasa głośno oddychając. Jeszcze mocno wstrząsały nim poorgazmowe dreszcze, a wciąż twardy penis w nim masował go od środka. To było przyjemne na swój sposób mimo, że już lekko sprawiało dyskomfort. Odnalazł ustami usta chłopaka i wpił się w nie namiętnie, pomimo zaspokojenia. Ręce Tobiasa przesuwały się wolno po jego plecach, jakby chcąc zbadać i zapamiętać każdy szczegół.

— Christopherze Nichollsie, jesteś nienasycony — stwierdził Grant.

— I kto to mówi.

Chłopak uniósł biodra, a penis, który jeszcze miał tak dobrze w nim wysunął się. Grant zdjął prezerwatywę i sięgnął po chusteczki, a Chris opadł na plecy zmęczony. 

— To nie ja okraczyłem moje biodra i nabiłem się na kutasa, a potem jeździłem na nim jak szalony.

Chris posłał lekkiego kuksańca Tobiasowi i roześmiał się.

— Nie wiem, czy jutro będę mógł chodzić, ale powtórzyłbym to. Aczkolwiek teraz nie dam rady.

— Ja też, wypompowałeś mnie — rzucił Grant wycierając spermę tkwiącą na swoim brzuchu i piersi.

— Daj chusteczki — poprosił Nicholls, a kiedy je dostał wytarł dłoń i penisa. Potem brudne rzucił obok łóżka. Wychodząc posprzątają.  — Nie chce mi się brać prysznica.

— Mnie też. Ostatnio mieli tu zimną wodę. W domu wezmę. Ale zaraz muszę lecieć, bo obiecałem Oliemu, że jeszcze dzisiaj mu zawiozę coś do przebrania. Zapomniałem wcześniej. Ale dres ma czysty. Uparł się jednak, że chce coś nowego.

— Kiedy wyjdzie?

— Chyba za dwa dni. Gerard ma wyjść jutro. Może będzie dobrze jak na chwilę się rozdzielą.

Podniósł się i spojrzał na nagie, fantastycznie jeszcze rozpalone ciało Christophera. Powinien to zakończyć. Powiedzieć, że to ostatni raz, ale nie mógł. Pragnął go. To była zbyt silna potrzeba. Jeszcze raz i zobaczy jak się to będzie rozwijać.

— Wiesz, że nie chcę związku.

Christopher poderwał się z łóżka i popatrzył ostro na chłopaka.

— A czy ja o czymś takim wspomniałem? Pieprzymy się i tyle. Wiem o tym. Co ci znów odwala?

— Nie nic. Po prostu boję się, że to brnie w coś czego nie powinno być.

Tobias zaczął się ubierać. Chyba niepotrzebnie się odezwał sądząc po reakcji czarnoskórego chłopaka, z którym jeszcze moment wcześniej przeżywał najwspanialsze chwile namiętności.

— Nie martw się, Tobiasie. Nie zakocham się w tobie. Wiem na czym stoję. To, że zjemy coś razem, pójdziemy do kina, a potem rżniemy się do upadłego nic nie oznacza. Kumple od przyjemności. Zresztą możemy to skończyć, jak robisz w gacie ze strachu przed możliwym związkiem, którego nie ma i nie będzie.

Także zaczął się ubierać. Szybciej niż zwykle. Potem posprzątał chusteczki i wyrzucił je do kosza. Poczekał, aż Tobias będzie gotów i podszedł do drzwi. Zanim jednak zdążył je otworzyć, został do nich przyciśnięty przez chłopaka, którego pierś wtuliła się w jego plecy.

— Nie wkurzaj się. Tak, chciałem to przerwać, ale nie chcę. Jeszcze nie teraz. — Pocałował szyję Chrisa. — Lubię być z tobą.

— Ja z tobą też.

Christopher odetchnął. Nie chciał nic zmieniać pomiędzy nimi. Może i chciał czegoś więcej. Tobias jednakże należał do tej grupy osób, które dają co mogą i, albo się to bierze będąc gotowym, że więcej nie będzie lub rezygnuje. Wolał to pierwsze. Na razie. Co będzie w przyszłości okaże się. Na tę chwilę, jest mu dobrze.

Razem opuścili pokój i nic nie mówiąc zeszli po schodach kierując się do samochodów. Chris znów wziął ten należący do Quinna, ale doszedł do wniosku, że jednak musi coś sobie kupić.

— To na razie. Zdzwonimy się — powiedział Nicholls, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi spojrzał na Tobiasa. — Co jest? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.

Grant stał i patrzył na dopiero co zamknięte drzwi jednego z pokoi motelowych.

— Mam wrażenie, że zobaczyłem. Ale to nie jest możliwe… — Potrząsnął głową. — Nieważne. Duchy przeszłości nie istnieją. I tak, zdzwonimy się. — Wychylił się i cmoknął usta, zaskoczonego tą czułością Chrisa. — Trzymaj się i dzięki za żarcie i to na górze.

— Szczególnie to na górze — dodał Nicholls, nie chcąc się rozstawać, ale też musiał wrócić do domu. Czekała na niego nauka, a może i spisanie wszystkiego czego będzie potrzebował by zacząć nagrywać swoje przepisy na YouTube. Nic na tym nie straci, a może zyskać. Tak jak w kontaktach z Tobiasem Grantem. Tylko tutaj bardziej ryzykował, bo mógł stracić swoje serce.

 

*

 

Quinn przyznał się sam sobie, że czas spędzany z Martinem, gdy ten odwoził go do domu, był czasem dobrze spędzonym. Reynolds włączył muzykę, którą obaj lubili, a potem zaczął śpiewać piosenki razem z piosenkarzami. Dołączył do  niego i obaj darli się jak głupki, śmiejąc się przy tym.

— Może umiesz grać na skrzypcach, ale głosu ktoś ci poskąpił.

— Och zamknij się i śpiewaj da… — urwał, bo mógłby przysiąc, że właśnie na mieście zobaczył swojego chłopaka. — Mógłbyś zawrócić? Chyba widziałem Maxa. Zostanę z nim.

— Gdzie to było?

— Na placu przy pomniku.

— To poczekaj, tam obok jest parking.

Martin w duchu przeklinał, że Quinn ma tak dobry wzrok. W końcu nie kłócili się, miło spędzali czas, ale obiekt Thompson musiał się pojawić. Nie chcąc, ale musząc zawrócić, zjechał w boczną drogę prowadzącą do ogromnego placu w centrum miasta. To tutaj odbywały się różne koncerty, wernisaże na powietrzu. Dużo młodych ludzi także się tu spotykało. Często też tu chodzili na randki, gdyż można tu w pobliskich lokalach kupić coś do jedzenia, a nawet potańczyć. Pośrodku placu stał pomnik psa oznaczający wierność i bezinteresowną miłość. Martin kochał psy. Sam miał dwa, ale Quinn nie mógł ich dzisiaj poznać, gdyż mama zabrała je z tatą na wycieczkę za miasto.

Zaparkował przy placu, znajdując z łatwością wolne miejsce. Pomimo, że nie było jeszcze późno, to zimno dawało w kość i teraz każdy ukrywał się w ciepłych lokalach. Wokół było widno, bo jeszcze dzień nie ustąpił miejsca nocy, ale i okoliczne światła rozświetlały wszystko wokół tak bardzo, że było jasno prawie jak w dzień. Dlatego Martin, z łatwością, mógł zobaczyć Maxa całującego innego chłopaka chyba pochodzenia azjatyckiego. Co więcej, trzymał ręce na jego pośladkach i obaj wyglądali na nakręconych. Spojrzał na Quinna, który wpatrywał się w parę.

— Quinn…

— Zamknij się.

Greenwood wysiadł i nie zamknąwszy drzwi zbliżył się do pary.

— Długo jeszcze będziesz badał językiem jego migdałki?

Nie rozumiał co się dzieje… To znaczy rozumiał, ale nie wierzył w to. Jego Max całował innego chłopaka. Teraz patrzył na niego zaskoczony i winny jak cholera.

— Co ty, kurwa, robisz? Zdradzasz mnie?

— Jak to cię zdradza? — zapytał nieznajomy uwieszony na ramieniu Thompsona. — To mój chłopak. Jesteśmy razem dwa lata. Co tu się dzieje?

— Ja jestem z nim pół roku i… — Quinn drżącą ręką przesunął po włosach. — Max, wyjaśnij to… Przecież ty i ja… Chyba zaczynam rozumieć dlaczego inni widzieli w tobie szuję, kiedy ja byłem tak ślepy.

Max, odsunął się od tego, którego przed chwilą całował.

— Cholera, nie tak miało być… Miałem jeszcze… Wydało się, może i dobrze. Mam już dość męczenia się z tobą. Spotykałem się z tobą dla kasy. Była też druga sprawa. Sądziłem, że będąc twoim chłopakiem twój tata ponownie zatrudni mojego w swojej firmie. No, ale twój ojczulek odmówił wtedy na obiedzie. Powiedział, że zwolnił mojego ojca, bo ten pije, a on nie potrzebuje kierowców alkoholików. Nie mam już po co być z tobą. Sama kasa to za mało. Poza tym mam dość bycia bottomem. Dawałem ci dupy, byś był ze mną. Poza tym jesteś do niczego. Nudny. Mam dość pytań czy mnie nie boli, czy dobrze mi. Jaki chłopak o to pyta w łóżku zamiast pieprzyć?!

— Może ten który kocha i troszczy się — dopowiedział cicho, jakby otumaniony słowami Maxa Quinn. Nic nie czuł. Zarazem czuł zbyt wiele, by w tej chwili zareagować inaczej niż powoli wycofywać się. Usłyszał jeszcze jak nieznajomy mówi do Maxa:

— Koniec pomiędzy nami.

Nawet z tego nie mógł się Quinn ucieszyć. Chyba czuł ból, ale ten stał za ścianą gęstej mgły, która miała mu pomóc przetrwać. Krok za krokiem cofał się, a potem odwrócił i ruszył do miejsca, gdzie czekał Martin. Chłopak wszystko słyszał, ale kiedy Greenwood do niego dotarł nic nie powiedział, jedynie zabrał go do samochodu. Maxowi nie poświęcił ani chwili, bo nie warto było tego robić. Pomógł Quinnowi usiąść, a potem zapiął mu pas.

Chwilę później odjechali. Reynolds skupiał się na jeździe, ale też swoją uwagę kierował na coraz smutniejszego towarzysza. Zjechał na pobocze, kiedy chłopak powiedział:

— Zdradził mnie. Nie… Tak naprawdę zdradził jego. Ze mną nigdy nie był. Wykorzystywał mnie. Jaki człowiek tak robi? Wierzyłem mu… Ufałem… — szepnął, a potem poczuł jak świat, który znał w związku z Maxem rozpada się na strzępy. Cierpienie uderzyło w niego niczym taran. Odpiął szybko pas, odblokował drzwi i wybiegł z samochodu na chodnik. Zaczął kręcić się w kółko, a potem płakać.

Martin wysiadł z pojazdu i obiegł go. Nie zamierzał zostawić tego chłopaka samego. Kurwa, wiedział, że tak będzie. Serce mu się krajało na widok zrozpaczonego Quinna i jedyne co mógł w tej chwili zrobić, to schwytać go od tyłu. Chłopak trochę szamotał się w jego ramionach.

— Nie uciekaj. Ciii. Nie uciekaj. Płacz — szepnął mu do ucha tuląc go.

Poczuł jak Quinn przyciska się plecami do jego piersi, a potem niemalże agonalne wycie wydostało się z ust tego wspaniałego osiemnastolatka. Wycie, które zabijało Martina. Mógł tylko trzymać go mocno i pozwolić płakać. Nawet kiedy upadli na chodnik, wciąż to robił. Zawsze będąc i istniejąc tylko dla niego.



[1] Opisy znaczenia kwiatów zaczerpnięte z Internetu. Na wielu stronach bardzo się różnią ich znaczenia. Wybrałam to, co mi najbardziej pasowało.

7 komentarzy:

  1. Nareszcie wyjaśniła się sprawa z Maxem :) fajny rozdział :) pozdrawiam

    ps. literówkę masz w rozdziale

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ps2
      znam autorkę o której piszesz a Zniknąć w południe i Zostać do rana już dawno kupiłam, uwielbiam te teksty, teraz kupiłam kolejne dwa których nie znałam, fajnie że pomagasz innym autorom

      Usuń
    2. Nie widzę literówki, mogłabyś wskazać gdzie?
      Bardziej tu chodzi o pomoc osobie z zrzutki.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Ja też jej nie widzę, a Luana nie będzie czytać całego rozdziału. W ogóle to rozdział super. I w końcu można pozbyć się Maxa. XD

      Usuń
  2. NARESZCIE.
    Maxowi mówimy Elowina.
    Martin WITAJ..
    a tak serio. Wiem ze naszemu rudemu jest smutno ale tam musiało być. Za jakiś czas będzie lepiej z kimś innym. Tym właściwym..


    Dziękuje za nowy rozdział..
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    dzięki za tak fantastyczny rozdział... Quinn bardzo dobrze czuł się tak objęty przez Martina... babcia szybko przejrzała to ich kłamstwo... wyszła prawda o Maxie... i cóż Max stracił wiele tutaj... brał kasę od Quinna, choć się ozięmbiło to jeszcze pewnie chciał coś dla siebie... ale i ten chłopak z którym był go rzucił... Tobias trochę popsuł taką fajną atmosferę, pytanie kogo zobaczył...
    weny, czasu, chęci, pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    dzięki za tak fantastyczny rozdział, babcia szybko przejrzała tą szopkę... ale widać że Quinn dobrze czuł się w ramionach Martina... och wyszło szydło z worka jak się mówi... i dobrze że Quinn dowiedział o Maxie prawdy... i nie żal mi go... oszukiwał swojego chłopaka, ciekawe co mu mówił kiedy widywał się z Quinnem...
    weny, pomysłów i czasu życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)