2021/12/19

W rytmie miłości - Rozdział 26

 Hejo, :)

Mam dla Was info o tym, że w Święta nie ukaże się kolejny rozdział. Nowy pojawi się dopiero 2 stycznia. Biorę wolne od wszystkiego. Potrzebuję tego. Nie chcę myśleć, że mam to zrobić, tamto. Wy także w Święta zajmijcie się bliskimi, rodziną, tymi na którym Wam zależy. Odpocznijcie. Dwa tygodnie szybko zleci. Trzymajcie się cieplutko. :)


Dziękuję za komentarze i przypominam, że całość pierwszego tomu jest dostępna do kupienia tutaj: W rytmie miłości tom 1


Quinn w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w to co wydarzyło się w szkole. On czuł się tutaj zawsze bezpiecznie. Nawet jego kolorowe, obcisłe ubrania nie wzbudzały nienawiści. Dlatego nie rozumiał, czemu tak bardzo nienawidzono Olivera. Słyszał jak ludzie mówili o tym, że chłopak lubił zakładać sukienki. Dla niego to nie był problem. Jeżeli chłopak chce ubierać się w sukienkę to niech to robi. Co komu do tego. Krzywdził tym kogoś? Może nie zaprzyjaźnił się z Oliverem tak jak sądził, że się to stanie, ale nie miał problemów z tym chłopakiem. Lubił go niezależnie od tego w co ten się ubiera.

— Mam nadzieję, że Avery Cox i reszta dostaną za swoje — powiedział wciąż oburzony wiadomościami.

— Już wywalili ich ze szkoły — odpowiedział Elliott. Razem z przyjacielem szli po schodach na ostatnie piętro, bo tam mieli mieć kolejne lekcje. — Rodzice Lowella chcieli oskarżyć zarząd szkoły o złe traktowanie ich synalka, ale dyrektorka nie przestraszyła się.

— Ja pierdolę, ci ludzie to mają nasrane w głowie zamiast mózgów. Bronić takiego syna. Pewnie sami są tacy jak on. Wiesz w ogóle co z Olim? Może byśmy po szkole poszli do niego? — zaproponował Quinn.

— Spoko. Zapytam tylko Tobiasa czy można. Gerard podobno leży z nim w jednym pokoju.

Greenwood aż przystanął słysząc to.

— Serio? Co za dupek go tam umieścił?

— Podobno Gerard uratował Olivera. No, ale chodź, to ci opowiem wszystko po drodze. Zaraz mamy lekcję.

— Nie śpieszy mi się, bo mam muzykę i po niej próbę z panem kretynem.

— Wciąż go tak nazywasz? Po dwóch tygodniach nadal nie zamierzasz wziąć rozejmu? Będziecie spędzać ze sobą masę czasu.

— On mnie pocałował, więc nie zamierzam go głaskać po głowie. Prędzej ją oderwę — warknął chłopak i szybciej ruszył w górę po schodach.

— Ej, poczekaj. — Elliott pobiegł za przyjacielem. Przez to potknął się o ostatni schód, ale utrzymał równowagę. — Coś ty jakiegoś nagłego zrywu dostał? Jak to cię pocałował? Dlaczego ja o tym nie wiem?

— Bo nie ma się czym chwalić.

Faktycznie, nie było się czym chwalić, jak powiedział. Głupi Reynolds tylko go pocałował i tyle. Nic wielkiego się nie stało. Nie było fajerwerków. Dobra, może jakieś tam były, maleńkie, tyci tyci, ale tylko sprawiały, że miał większą ochotę mu przyłożyć. Przecież miał chłopaka, więc żaden inny Quinna nie interesował, a tym bardziej całowanie go. Potem, kiedy wspólnie grali aż miał podniecające dreszcze. Uznał jednak, że to  było przez muzykę. Ta, potrafiła przecież działać na człowieka w różnoraki sposób. Nie tylko wzbudzić pożądanie, ale i agresję. Właśnie to ostatnie szczególnie pielęgnował, kiedy w grę wchodził Martin… Nie, kretyn nie Martin. Żadnego Martina. Kretyn, imbecyl, idiota i dupek tak. Nie inaczej.

— Masz minę jakbyś rozważał jakieś morderstwo — rzucił Elliott, wdzięczny, że przyjaciel w końcu zwolnił. Quinn wbrew pozorom był dość wysportowany, może i on powinien zacząć ćwiczyć. Miałby lepszą kondycję. Może Ryan lubił umięśnionych.

— Bo je rozważam. Na pewnym długowłosym blondynie z głupim uśmieszkiem na ustach.

— No, dobra, ale pocałował cię i nic nie czułeś? — Ross wrócił do tematu. Całkowicie zapomniał o sytuacji Olivera i Gerarda i o tym co miał opowiedzieć. Tobias mu wszystko wyjaśnił.  

— Mam chłopaka, co miałem czuć? — Greenwood zatrzymał się przed salą muzyczną. Tutaj mieli się rozstać. Popatrzył na Elliotta jak na głupka. — Mając chłopaka chyba nie chcesz, aby inny cię całował, prawda? Wierność to podstawa związku.

Ross podrapał się po głowie, bo co miał mu odpowiedzieć? Także wierzył w wierność, a nawet w czekanie ze wszystkim na tę jedyną osobę. Problem w tym, że tylko Quinn nie widział jaki jest Max. Poza nim, nikt chłopaka nie lubił. Podobno miłość jest ślepa, ale żeby aż tak bardzo to trudno mu w to uwierzyć. Nie chciałby wpaść w sidła takiej miłości.

— Taa, masz rację. Wierność to podstawa i tak dalej, tylko raczej dotyczy osób… Dobra, nie ważne. Mam zaraz… no ten… — Zmrużył oczy. — Co ja mam teraz?

— Kiedyś zapomnisz własnej głowy. Masz zaraz zajęcia z grafiki, więc znikaj. Ja idę walczyć. — Chwycił za klamkę. Już miałją nacisnąć, ale obejrzał się przez ramię i zapytał przyjaciela, który coś sprawdzał na telefonie. — A jak czuje się twoja mama?

Elliott uniósł wzrok z nad ekranu, gdzie tkwiła wiadomość do Ryana i odpowiedział z szerokim uśmiechem.

— Super. Trochę ma rano mdłości, ale krakersy jej pomagają. To już trzeci miesiąc.

— Świetnie, przyszły starszy bracie.

— No — odparł jedynie Elliott, a potem z oczami wlepionymi w ekran telefonu ruszył w stronę swojej klasy. Tak się zagapił, że przeszedł za daleko i musiał się wracać, we wtórze śmiechu przyjaciela.

 

*

 

Gerard spacerował po szpitalnym korytarzu. U Olivera była psycholog i zostawił ich samych. Chciał, aby chłopak czuł się swobodnie. Długo już rozmawiali. Miał nadzieję, że to pomoże Grantowi. Może sam też powinien z kimś udać się na taką rozmowę. Czuł, że tego potrzebuje. Ciągle myślał o nim i o Oliverze razem. Chyba chciał spróbować. Bał się tego, ale jak nie zrobi czegoś w tym kierunku, zawsze będzie tego żałować. Takie miał odczucia. W swoim życiu mógł jedynie żałować tego jak długo wytrzymał z rodzicami. Niczego więcej. Na pewno nie tego, że w końcu zdecydował się być sobą. Biorąc pod uwagę to co czuł do Oliany, którą przecież był Oliver, to czegoś więcej z nim także nie mógłby żałować.

Potrząsając głową usiadł na krześle. Miał taki mętlik w głowie, że nie miał pojęcia w jaki sposób ma go poukładać. Dlatego, rozmowa z kimś bardzo by mu się przydała. Zastanawiał się czy nie zadzwonić do Martina, ale chłopak teraz miał lekcje. Pan McPherson pracował. Z drugiej strony, to on byłby najlepszą osobą do tak potrzebnej konwersacji. Teraz też wiedział o kim była mowa, kiedy Gerard poniekąd zwierzał się, więc byłoby dużo łatwiej.

Odgłos kroków, a raczej kogoś kto biegł odgonił nadchodzący ból głowy Frosta. Ujrzawszy niską osobę, która biegła w jego stronę uśmiechnął się. Wstał i ukucnął, a chłopiec wpadł w jego ramiona. Potem gdy William mógł już spojrzeć na jego twarz, Gerard powiedział:

— Też się za tobą stęskniłem, Willie.

Chłopiec z łatwością odczytał jego słowa z ruchu warg i zamigał pytając:

— Jak się czujesz?

— Już dobrze. Ale do jutra chcą mnie zostawić. Jakieś badania jeszcze robią.

Rano go wymęczyli pobierając krew, robiąc usg i wypytując czy nadal sika krwią. Na szczęście już nie, ale na wszelki wypadek lekarz zdecydował, że szpital to dobry hotel na kolejną noc. W innym przypadku Gerard nie chciałby zostać, ale dzieląc pokój z Oliverem, mógł tu spędzić nawet tydzień.

— Cześć babciu — przywitał się chłopak, kiedy kobieta do nich podeszła.

— Dzień dobry — odpowiedziała. Postukała palcem ramie Willa, aby ten na nią spojrzał i zwróciła się do niego: — Nie męcz brata, dobrze?

— Nie męczy mnie, ale faktycznie nie mogę tak kucać.

Wstał krzywiąc się. Dzisiaj jak brał prysznic przyjrzał się coraz bardziej kolorowym sińcom. Nie wyglądało jednak to tak źle, jak te, które już zakwitły na ciele Olivera. Kiedy pielęgniarka dzisiaj zmieniała bandaż chłopaka, podejrzał to jak wyglądał i miał jeszcze raz ochotę wpierdolić tym sukinsynom. Także jego obrażenia to nic w porównaniu z tym, z czym zmagał się ktoś kto chyba niespodziewanie w jakiś zaskakujący sposób stał się  mu bliski.

Drzwi do ich pokoju otworzyły się. Pani psycholog przeglądając swoje notatki wyszła z pokoju, a to oznaczało, że Oliver został sam. Tylko Gerard nie miał pojęcia czy może już wejść i to w towarzystwie. Nie wiedział jak czuje się chłopak, czy nie płakał. Jedynym wyjściem było sprawdzić to.

— Poczekajcie, zobaczę czy można już wrócić na salę — powiedział i jednocześnie zamigał, by jego brat rozumiał o co chodzi. Willie z odgadnięciem niektórych słów, jeżeli chodziło o poruszanie ustami, jeszcze miał problem, a jednym z nich właśnie było „sala”.

Przeszedł kilka kroków i zajrzał do pokoju. Chłopak leżał na łóżku, ale wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Jasno błękitne oczy spotkały się z ciemno granatowymi.

— Dlaczego tam stoisz?

— Sprawdzałem czy droga wolna. Mam gości.

— Przecież to też twój pokój. Ja pójdę na chwilę do łazienki.

Olvier usiadł powoli. Każdy ruch jednak sprawiał problem, kiedy jego ciało było pokryte krwiakami. Twarz też nie wyglądała najlepiej tuż przy oku, a rozcięta warga lekko opuchła, ale goiła się dzięki stosowanej maści.

— Pomóc ci? Wstać. Tylko wstać, nie w łazience — dodał, kiedy Oliver spojrzał na niego sceptycznie.

— Dzięki, poradzę sobie. Dobrze w końcu móc samemu wysikać się do sedesu.

Dzisiaj rano zdjęli mu cewnik i nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy z tego powodu. Mógł pójść do łazienki, a nawet się trochę umyć. Co tam, umył w końcu zęby. Chciałby wziąć prysznic, ale z tym sobie sam nie poradzi, bo miał pierś owiniętą bandażem, tak jak i nadgarstek. W dodatek nie mógł posługiwać się tą ręką. Tobias będzie musiał mu pomóc jak tu wpadnie po szkole. Już mu o tym pisał, a brat nie miał z tym problemów. Zresztą nie zamierzał się przed nim rozbierać. Pójdzie pod prysznic w bieliźnie. Tylko chciał, aby mu ktoś umył włosy, najlepiej już teraz, bo były tłuste i źle się czuł. Nawet głowa go zaczęła swędzieć.

— Wiesz, ale gdybyś potrzebował jakiejś pomocy w czymś innym niż sikanie, to daj znać — powiedział Gerard.

— Dzięki.

Wsunął stopy w kapcie przywiezione mu przez ciocię, drapiąc się przy tym po głowie. Był pewny, że nie wytrzyma do wieczora. Wstał i wolnym krokiem podszedł do drzwi. Zanim wyszedł, zatrzymał się przy chłopaku i zawahał, a potem zapytał:

— Czy jak twoi goście pójdą… Czy pomożesz mi umyć głowę?

Gerard nie mógł powiedzieć, że to pytanie go nie zaskoczyło, ale sam to zaproponował. Niedokładnie to, ale pomoc to pomoc. Niestety chwila jego zawahania sprawiła, że Oliver wziął to za negatywną odpowiedź.

— Zapomnij, nie było pytania.

Frost w mgnieniu oka złapał dłonią zdrowy nadgarstek Olivera i odpowiedział:

— Pomogę.

Ich oczy na powrót spotkały się, a kciuk Frosta jakby sam z siebie przesunął się po ciepłej skórze Olivera. Chwila zakłopotania z prośby o pomoc, zamieniła się w lekkie zaskoczenie, a potem zadowolenie. Żadna z tych rzeczy nie umknęła Gerardowi, ani nawet to jak jego serce przyśpieszyło i to bynajmniej nie z powodu strachu. Tego nie było ani grama. Chyba mu zależało. Przecież musiało, kiedy pobiegł go ratować i omal nie oszalał widząc co robiono Grantowi i w chwili, kiedy Oli stracił przytomność.

— Oli, ja chyba…

— Nie mów czegoś, czego nie jesteś pewny i potem zaczniesz żałować — przerwał Grant Frostowi. Aczkolwiek bardzo chciał usłyszeć co chłopak miał do powiedzenia. Z drugiej strony zawsze uważał, że oczy mówią wszystko, są zwierciadłami duszy, w których nic się nie ukryje i po prostu musiał mu przerwać. — Nie zniosę więcej rozczarowań — dodał, a potem wysunął rękę z nadzwyczaj delikatnego uścisku. Wciąż czuł mrowienie w miejscu, gdzie ich skóry dotknęły się.

Ominął Frosta i przeszedł na drugą stronę korytarza, gdzie znajdowały się łazienki.

Cornelia Frost patrzyła na wnuka. Wciąż stał w miejscu i nie ruszał się, jakby ktoś zamroził go tam. Wzrok chłopaka odprowadził blondyna, a to co ujrzała w oczach Gerarda pozwoliło jej uśmiechnąć się. Odnalazła bowiem nadzieję, że ten chłopak będzie szczęśliwy. Jeszcze nic nie jest stracone — pomyślała.

— Co się tak uśmiechasz? — zapytał Frost po długiej chwili.

— Nic, tylko jestem szczęśliwa.

— Z jakiego powodu?

— Z tego, że jesteś zakochany. Może jeszcze nie kochasz, ale jak to wy młodzi mówicie, a może mówiliście, zabujałeś się.

Po jej słowach Gerard poczuł na całym ciele gorąco, które swoje źródło miało w jego sercu. Naprawdę zakochał się? Oczami znów powędrował do zamkniętych drzwi łazienki. Chyba faktycznie babcia podsunęła mu odpowiedź na jego rozterki. Tylko tyle potrzebował. Nie kochał, to prawda, ale żywił coś ciepłego do Olivera Granta. Do chłopaka. I to też nie przerażało go.

 

*

 

Quinn patrzył na Martina złowrogo. Jakby miał przed sobą największego, najpaskudniejszego karalucha na świecie i jedyną okazją, by się go pozbyć, było zdeptanie go. Jak tylko wszedł do klasy miał ochotę to zrobić. Podczas zajęć również, ale teraz to pragnienie zwyciężyło wszystko. Tym bardziej, że zostali sami w klasie i mieli ćwiczyć. Musieli dopracować jeden utwór. Tymczasem, zamiast to robić jego nemezis odezwał się i sprawił, że naprawdę zaczął planować dokonanie mordu.

— Powtórz.

Martin wyglądał jakby się trochę bał wściekłego spojrzenia rudzielca, ale wyprostował się i odważnie powtórzył swoją prośbę:

— Musisz udawać mojego chłopaka.

— Że co?! — krzyk dość głośny i za bardzo piskliwy skaleczył uszy ich obu.

— O ton niżej, proszę — rzucił Reynolds i to był jego błąd.

— Niżej? Ja ci, kurwa, dam niżej.

Quinn złapał jeden ze swoich zeszytów z nutami i zaczął nim okładać Martina po głowie.

— Mam udawać twojego chłopaka? Czy ciebie całkowicie pojebało?

Kolejnemu uderzeniu tym razem towarzyszył odgłos rozdzieranego zeszytu, kiedy nawzajem go sobie próbowali wyrwać. Obaj spojrzeli na uszkodzone narzędzie zbrodni, a potem Quinn dał sobie z tym spokój i zaczął krzyczeć:

— Jesteś nienormalny o czym każdy wie, ale teraz doszczętnie ci odwaliło! Nie mam zamiaru być twoim chłopakiem… Udawać twojego chłopaka — poprawił się. — Ale tym drugim też nie chcę być.

Chciał wziąć kolejny zeszyt by dalej walić Reynoldsa po głowie, ale Martin mu na to nie pozwolił. Chwytając za obie ręce obrócił Greenwoodem tak, że przyszpilił go do ściany. Zeszyt upadł pod ich nogi, a ręce chłopaka przytrzymał wysoko nad jego głową i podczas, gdy Quinn sapał wnerwiony, powiedział spokojnie:

— Dzisiaj przyjeżdża moja babcia. Wie, że jestem gejem. Wie też, że mam chłopaka.

— Ale ty, kurwa, nie masz chłopaka i puść mnie.

Quinn próbował się wyrwać, ale pomimo tego, że Martin był szczupły, to także silny. Raz widział jego ciało. Tylko raz, nad basenem i chłopak miał mięśnie, a jego brzuchowi chciał wtedy robić zdjęcia. Potem mu przeszło. Robienie zdjęć. Mięśnie brzucha pewnie nadal były na swoim miejscu.

— Nie puszczę, bo znów mnie zaczniesz bić. Wysłuchasz mnie. Powiedziałem babci, że mam chłopaka. Babcia jest chora i chce doczekać tego, bym był z kimś w związku.

— To weź kogoś innego. Frosta na przykład.

— Frosta zna, poza tym on jest w szpitalu, a to ma być dzisiaj. — Nadal trzymając jego ręce przysunął się bliżej. Dzięki temu mógł wyłapać piegi na nosie Quinna. Bardzo ciekawiło go czy ciało chłopaka także ma je wszędzie. Z chęcią by zbadał każdy kawałek. Najbardziej jednak to chciałby się dostać do jego serca. Tyle czasu czekał, bo myślał, że to minie, ale miłość, którą czuł od przedszkola ewoluowała w coś co raczej nie minie.

— Dzisiaj? I dopiero szukasz chłopaka? Dlaczego to muszę być ja? — zapytał Greenwood zauważając, że Martin-kretyn jest za blisko. Ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów, a on dodatkowo był przyciśnięty do ściany. Cholera podobało mu się to a przecież nie powinno. Ma chłopaka, którego kocha. Poza tym, nienawidził tego zimnego księcia. Tak mówiono o Martinie, który wydawał się być na wszystko obojętny. Podobno nawet w łóżku był zimnym lodem. Dlaczego on myśli o tym imbecylu w łóżku?

— Nie wiem o czym myślisz, ale w końcu przestałeś się wyrywać — szepnął Martin i nachylił się do ucha chłopaka upewniając się, że oddechem połaskocze muszelkę. — Bądź moim chłopakiem.

— Puszczaj idioto! — krzyknął Quinn  znów zaczynając walczyć. Wnerwiał się, że dłonie Martina trzymały jego ręce w miejscu niczym kajdanki. Zignorował dreszcze biegnące w dół kręgosłupa. Zrzucił to na wrażliwe uszy.

— Będziesz moim chłopakiem? Odpowiedz i cię puszczę — powiedział Reynolds tym razem. Spojrzał w oczy Quinna. Miał ogromną ochotę go pocałować, ale z tym musi działać rozważnie.

— Dlaczego to muszę być ja? Zapłać komuś i już.

— Bo pokazałem twoje zdjęcie babci i powiedziałem, że jesteś moim chłopakiem.

Po tych słowach, które niepotrzebnie powiedział Quinn znów wydał z siebie zbyt wysoki dźwięk:

— Wariat! Naprawdę jesteś wariatem! Masz moje zdjęcie?! Od kiedy? Jakie? Jak na nim wyszedłem?! Masz moje zdjęcie!

— Mam. Tak jak cała nasza klasa w albumie, który tworzyliśmy na koniec poprzedniej klasy — wyjaśnił Martin.

— Wybrałeś najgorsze zdjęcie jakie mogłeś — rzucił Quinn, po czym uświadomił sobie czym bardziej powinien się przejmować. — I co, mam udawać twojego chłopaka, bo to marzenie twojej babci, która umiera?

— W skrócie tak.

— To mnie puść.

— A zgodzisz się?

— Dobra, ale mnie puść wreszcie.

— Na pewno się zgadzasz?

— A co chcesz to nagrać? Zgadzam się i puść mnie w końcu!

Martin nie miał wyjścia. Nie mógł tak wiecznie trzymać chłopaka. Zanim jednak go uwolnił, nachylił się powoli w stronę jego twarzy.

 — Co robisz? — zapytał Greenwood ostrożnie.

— Ćwiczę — odpowiedział Reynolds i pocałował policzek chłopaka. Potem powoli odsunął się i uwolnił go. Zrobił kilka kroków w tył. Tak dla ostrożności wolał być z dala, zanim Quinn zacznie go bić.

Quinn opuścił powoli ręce. Wpatrując się w Martina podszedł do pierwszej rzeczy jaką napotkał i wziął ją w ręce.

— To są skrzypce, nie bij mnie nimi. Są tanie, ale wiesz…

Chłopak spojrzał na to co miał w ręce i ostrożnie odłożył. Podszedł krok do Martina i zapytał:

— Coś ty właśnie przed chwilą zrobił?

— To się nazywa buziak. — Reynolds zrobił minę, jakby właśnie odkrył, że Quinn jest głupi. Cofnął się też o ten jeden krok.

— Wiem co to jest — powiedział przez zaciśnięte usta Quinn. Znów wykonał kolejny krok, a Martin odpowiedział swoim lustrzanym odbiciem. Wyglądali jakby tańczyli. — Po jaką cholerę to zrobiłeś?

— Ćwiczyłem.

— Ćwiczyłeś? Mogę wiedzieć po co?

— Jesteś moim chłopakiem, więc babcia zauważy, że nie ma między nami czułości, więc trzeba poćwiczyć buziaki. W usta też. — Martin więcej nie powiedział, bo bał się, że przekracza granice. Quinn wyglądał na takiego co chce go zdeptać. Znów zrobił krok do tyłu, kiedy chłopak zrobił jeden do przodu. Schował się za fortepianem. Przesunął palcami po klawiaturze.

— Udawanym chłopakiem, a to znaczy, że nie ma buziaków, nie ma ćwiczeń i nie ma całowania w usta. Jak to zrobisz, to zabiję cię, Reynolds.

— Awansowałem z kretyna na mówienie do mnie po nazwisku — rzekł Martin uśmiechając się jak to on zawadiacko i zadziornie. — Poprzestaniemy na pocałunkach w policzek? — Tym razem palcami wystukał początkowy fragment refrenu piosenki Elvisa Presleya Love me tender.

— Ja ci zaraz dam pocałunki — krzyknął Quinn i rzucił kolejnym zeszytem w Martina, który zaśmiał się tylko, skończył grać i uciekł z klasy. — Zabiję go. Naprawdę go wykończę. Pocałunków mu się zachciało — szepnął do siebie chłopak o rudych włosach. Usiadł na stołku do fortepianu. Spojrzał na klawisze i nacisnął kilka. Zorientowawszy się, że to melodia którą przed chwilą grał Martin zamknął klapę.

Mieli ćwiczyć, a wyglądało na to, że na dzisiaj z tym koniec. Po chwili na jego telefon nadeszła wiadomość:

Dzisiaj o szesnastej przyjadę po ciebie.

Na końcu chłopak umieścił kilka emotek przedstawiających dwóch chłopaków razem, buziaki i uśmiechy. Mnóstwo uśmiechów. Na ich widok Greenwood mimowolnie także uśmiechnął się. Przecież nie pójdzie na to spotkanie. Miał chłopaka, więc nie mógł nawet udawać chłopaka kogoś innego. W dodatku miał dzisiaj randkę z Maxem. To z nim miał się spotkać. No, ale ta kobieta podobno była chora, a spełnienie jej marzenia było ważne.

— Co ja mam zrobić? — zapytał sam siebie Quinn i uderzył czołem w klapkę, którą przykrył klawiaturę. — Co ja mam zrobić?

9 komentarzy:

  1. ...no i nie wytrzymałam tego napięcia i tajemnicy, co będzie dalej... I kupiłam ebooka. Wiadomość, ze miałbym czekać dwa tygodnie mnie zasmuciła. Rozumiem, ze chcesz odpocząć i masz do tego prawo- mój niedosyt opowiadania poprostu jest silniejszy niż przypuszczałam. Cudny rozdział...kolejne przeczytam za moment. Mam nadzieję, że się nie rozczaruje. Pozdrawiam Jenny Hardy

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, kłótnia Quinna i Martina (a właściwie krzyczącego Quinna na Martina) to było coś czego potrzebowałam xD I kurcze więcej interakcji z nimi *-*
    No i jestem ciekawa,czy Quinn w końcu odkryje ta twarz Maxa której tak nikt nie znosi...
    No interakcje Oliego z Gerardem - więcej *°*
    Cudny rozdział i życzę mnóstwa mnóstwa weny oraz Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku ;)

    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  3. No to się zaczyna dziać z M i Q, jak cię znam będzie w tym wątku bardzo ciekawie.
    Mała uwaga: Przez to potknął się o ostatni schód, ale utrzymał równowagę - czy tam nie powinno być schodek???
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Schodek to zdrobnienie. Na pewno Lu chodziło o schód czyli schody.

      Usuń
  4. Hej. Kochana. Ja już przeczytałam całość :) jak zawsze wszystko dobre się zaszybko kończy. Szanuję twoja decyzję.zycze Wesolych Świat i szczęśliwego Nowego Roku oby był lepszy od tego . Pozdrawiam buziole . No i tak zakańczając dużo weny i zdrówka . Do zobaczenia w styczniu . W.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    Gerard to bardzo chętnie by pomógł Oliverowi nie tylko z włosami... :) Quuin nie morduj mi Martina... ale zastanawiam się czy to nie jest próba Martina aby spędzić czas z Quuinem i przekonać go do siebie...
    zdrowych i spokojnych Świąt dla Ciebie i całej rodziny...
    weny i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka, hejeczka,
    och Gerard, Gerard oby tak dalej... Oliver znaczy dla ciebie wiele, babcia dostrzegła to... o tak pomóc ci w czymś... tak chętnie by pomógł Oliverowi i to nie tylko z włosami... zastanawiam się czy to nie taki wykręt Martina aby spędzić czas z Quuinem, przekonać go do siebie... i oczywiście buziaki trzeba ćwiczyć...
    zdrowych, radosnych i spokojnych Świąt dla Ciebie i całej rodziny...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    Niech on w końcu zerwie z Maxem i wszyscy będą szczęśliwi.
    Dziękuję za nowy rozdział, nie sądziłam że go dostaniemy tak szybko.

    WESOŁYCH ŚWIĄT.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Postaram się nie zdradzić szczegółów dalszych rozdziałów, ale cholera... naprawdę takiego obrotu spraw i zamieszania się nie spodziewałam. Cudne opowiadanie. Czekam na część 2. Chętnie kupię jeśli pojawi się szybciej w sprzedaży niż na blogu. Pozdrawiam
    Jenny Hardy

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)