2023/01/08

W rytmie miłości - Rozdział 66

 Witam po przerwie. Mam nadzieję, że dobrze zaczęliście kolejny rok. Ja nie narzekam. Od przyszłego tygodnia wracam do pisania, także trzymajcie mocno kciuki za to. Ciężko wrócić po tak długiej przerwie, ale wierzę, że znów się wdrożę w pisanie, a dzięki temu będziecie mieć nowe teksty. Mam parę planów, ale nie chcę ich zdradzać, by nie zapeszyć, ale i po prostu nie wiem jak to wszystko wyjdzie. 

Zapraszam na kolejny rozdział i życzę Wam wszystkiego dobrego. :)


Christopher zaklął, kiedy samochód zajechał mu drogę.

— Kurwa, to nie jest czas i miejsce na takie sztuczki kolego. Zgubię ten autobus jak tak będzie.

Włączył kierunkowskaz, spojrzał w lusterko i skręcił na lewy pas. Dzisiaj w końcu miał czas i możliwość wyśledzenia miejsca gdzie mieszka Sharon Moore. Dziewczyna po pracy wsiadła do autobusu więc ruszył za nim pożyczonym od Tobiasa samochodem. Niestety, ciągle napotykał na różne przeszkody, przez co o mało nie zgubił śledzonego pojazdu. Nie znał tej linii i nie wiedział dokąd jedzie. Także Christopher nie miał pewności, że dzisiaj pozna prawdę o koleżance z pracy, która tak bardzo nim gardzi. Nie rozumiał tego. On też wielu osób nie lubi, ale jak trzeba było z nimi współpracować, to robił to. Tak jak z niektórymi chłopakami z drużyny piłkarskiej w szkole. Kilku nie znosił z wzajemnością, ale jak wychodzili na boisko kooperacja z nimi była kluczem do wygranej.

Jego telefon zaczął dzwonić, więc odebrał. Dzięki słuchawce w uchu i mikrofonie mógł rozmawiać swobodnie.

— Halo.

— I jak tam twoje śledztwo? — zapytał Tobias. — Mogłem jechać z tobą.

— Masz dzisiaj pomóc swojej cioci. Już od dwóch dni cię o to prosi, więc ja sobie poradzę. Wysłałem ci moją lokalizację, więc wiesz gdzie jestem.

— Szkoda, że szef nie dał ci jej danych.

— Nie mógł ich udostępnić. Pytałem o adres, ale wiesz, ochrona danych osobowych. A ja tylko chcę ją spotkać w jej domu i w końcu mi nie ucieknie.

— Dobra, to daj znać co i jak.

— Mhm. To do potem.

— Narka — pożegnał się Tobias i rozłączył.

Nicholls tymczasem nadal nie spuszczał oczu z autobusu. Już dawno wyjechali z centrum miasta i kierowali się dalej. Wysokie budynki zamieniały się w dużo mniejsze. Nadal mogło mieszkać w nich kilka rodzin, ale daleko im było do wieżowców. Sharon musi mieszkać na obrzeżach miasta — pomyślał chłopak.

Autobus skręcił, więc on także. Wkrótce krajobraz zmienił się na bardziej podmiejski. Wjechali na ulicę, przy której mieściły się niewielkie domy stojące jeden przy drugim. Trawniki przy nich były zaniedbane, jakby od dawna nikt ich nie kosił. Sucha trawa i kwiaty już dawno powinny zostać skrócone. Te jednak żyły własnym życiem. Domy także były zaniedbane. Ze ścian odpadała farba,  dachy wymagały naprawy. Stare zabawki, zniszczone rowery zarówno dziecięce jak i dla dorosłych walały się na niewielkich podwórkach. Czasami widział bawiące się dzieci, dorosłych to kłócących się, to siedzących na gankach i czekających na lepszy los. Przewrócone kosze na śmieci, psy roznoszące wszystko to co wypadło, dopełniały przytłaczającego widoku.

Jechał powoli rozglądając się wokół. Dzielnica była biedna, ale nie rozumiał jak ci ludzie, mimo że żyjący w biedzie, potrafili tak wszystko zaniedbać. Jakby nie mieli chęci zmienić czegokolwiek w swoim życiu. On też, dawniej, żył w biedzie, ale mieszkanie zawsze było wysprzątane,  ubrania czyste. Mama nieraz powtarzała: „Jeżeli nie umiesz zadbać o miejsce, w którym żyjesz, to jak zadbasz o siebie i o to, aby dążyć do czegoś lepszego?”. Zgadzał się z tym. Dlatego, jakby miał nadal żyć, tak jak żył dawniej, walczyłby o lepsze jutro. Najgorsze we wszystkim to poddanie się. On nigdy nie zamierzał tego zrobić. Wyglądało na to, że tak zrobili ludzie mieszkający w domach, które mijał. Jakby teraz pozostało im jedynie po prostu siedzieć i czekać, samemu nie wiedząc na co. Rządziły nimi niemoc, brak nadziei albo, co gorsza, alkohol lub narkotyki. Nie wkładał wszystkich do jednego worka, bo wiele osób żyjących z biedzie walczyło o lepszą przyszłość dla swoich dzieci, ale ci tutaj, niejako tej walki już nie chcieli.

Kiedy autobus zatrzymał się na przystanku, którym był tylko pochylony znak stojący przy ulicy, zwolnił,  po chwili także zatrzymał się nie gasząc silnika. Czekał na to kto opuści pojazd i jedyną osobą była Sharon. Autobus ruszył od razu jak tylko zamknęły się drzwi. Kobieta udała się w górę ulicy, idąc tuż przy poboczu drogi. Chris pojechał za nią, starając się trzymać od niej z daleka. Jechał powoli, uważnie ją obserwując.

— Mam cię — powiedział.

Nagle, sytuacja uległa zmianie, kiedy w maskę samochodu Tobiasa uderzyła piłka. Odwróciło to uwagę Chrisa. Piłka oznaczała biegnące za nią dziecko. Nie mylił się. Zahamował szybko. Chłopiec, którego ubrania były o wiele za duże, jakby nosił je po swoim starszym bracie, podbiegł do samochodu. Nawet nie spojrzał, czy pojazd porusza się. Interesowała go tylko piłka. Zabrał ją i pobiegł ponownie na podwórko. Nicholls odetchnął. Gdyby nie zatrzymał się, dzieciak mógłby wpaść pod koła.

— Czy oni niczego nie uczą swoich dzieci? — zapytał sam siebie. Po chwili z jego ust wypadł stos przekleństw, kiedy spostrzegł, że Sharon zniknęła. — No nie, nie mogłem jej zgubić. Kurwa. Głupi gówniarz. Szlag by to! — krzyknął.

Uderzył dłonią w kierownicę i nacisnął pedał gazu. Ujechał kawałek uważnie sondując wzrokiem okolicę. Przypuszczał, że weszła do któregoś z budynków, ale nie zamierzał chodzić od drzwi do drzwi by jej szukać. Na ganku jednego z domów wypatrzył starszego mężczyznę. Zaparkował na poboczu, wyłączył silnik i wysiadł. Chłodne powietrze od razu owiało go, więc zapiął bluzę. Zamknął samochód. Jeszcze raz rozejrzał się, ale po Sharon nie został najmniejszy ślad. Mogła wejść wszędzie.

— Mogę o coś pana zapytać? — zwrócił się do mężczyzny, który siedział na bujanym krześle i palił fajkę.

— Pytać zawsze można, ale czy odpowiem, tego pewny nie jestem. Zależy co to za pytanie.

Chris dopiero teraz wszedł na posesję, mając pewność, że nikt go nie odstrzeli jak przekroczy czyjś prywatny teren. Tu podwórko także było bardzo zaniedbane,  dom aż prosił się o remont. Chłopak podszedł bliżej ganku. Dopiero teraz zobaczył, że na kolanach brodatego mężczyzny w podeszłym wieku wylegiwał się kot. Wyglądał na starego. Zwierzę tylko popatrzyło na niego i z powrotem zasnęło. Jego właściciel jedną ręką głaskał go,  drugą wyjął fajkę z ust.

— Pytaj o co masz pytać, chłopcze.

— Pewnie pan widział dziewczynę, która wysiadła z samochodu. Taka wysoka, ładna. Nazywa się Sharon Moore.

— Rodzina Moorów mieszka dwa domy dalej. O tam, po drugiej stronie ulicy. Ten żółty — odpowiedział mężczyzna, wskazując fajką na budynek. — Jeżeli jesteś znajomym Sharon, to jej nie zastaniesz.

— Ale dopiero co… — zaczął, jednak mężczyzna mu przerwał.

— Chłopcze, ta dziewczyna ma przejebane życie. Stary chleje na umór. Matka chora. Bez ubezpieczenia nie można zrobić operacji. Ta kosztuje pięćdziesiąt tysięcy albo i więcej. Czwórka rodzeństwa ledwie od berbecia odrosła. Sharon chodzi z pracy do pracy. Teraz pewnie już przeszła przez podwórko na drugą ulicę i wsiadła do drugiego autobusu. Wróci z pracy może o północy. Tylko ona jedna na nich robi. Coś tam mają z akcji charytatywnych i z przysługującego na maluchy zasiłku, ale tyle, aby dzieciaki ubrać. Ta dziewczyna jest bardzo dumną osobą,  zarazem wstydzi się tego skąd pochodzi. Już dawno chciała się urwać z tego miejsca, ale nie udaje jej się. Kto tu utknął, nie ucieknie stąd — rozgadał się mężczyzna. Pyknął kilka razy fajeczkę i mówił dalej: — Ja już jestem na emeryturze z żoną. Nie wiedzie nam się najlepiej, ale wiążemy jakoś koniec z końcem. Wielu ludzi na tej ulicy nie ma tego szczęścia. Dawniej, wszyscy pracowali w miejscowej fabryce obuwia. Jakbyś jechał dalej, to za kilka kilometrów zobaczyłbyś budynki po dawnej firmie. Fabryka zbankrutowała. Ludzie zostali zwolnieni, potracili nadzieję i tak żyją od lat, jak widzisz. Niektórzy by chcieli nigdy się nie obudzić.

— To nie mogą znaleźć innej pracy? — zapytał Christopher nie rozumiejąc tego.

— Chłopcze, kiedy umiera nadzieja, umiera też coś w człowieku. W nich już dawno wszystko umarło. Tak jak w ojcu Sharon. Był szanowanym kierownikiem w tej fabryce. Teraz, nie ma nic. Dziewczyna pracuje ciężko, by zarobić na operację mamy. Ale wciąż jej się nie udaje, bo to trzeba jedzenie kupić, zapłacić czynsz. Kiedy i ona straci nadzieję…

Nic już więcej nie powiedział. Nie musiał. Christopher pojął, co może dalej być. Coraz bardziej czuł, że powodem nienawiści Sharon do niego, jest to, że jemu udało się odbić od dna, bo jego mama związała się z bogatym człowiekiem. Nie rozumiał tylko, dlaczego go po tym ocenia. Nie korzystał z majątku ojczyma. Sam zapracował na to co miał, nawet na drogie ubrania. Widział teraz trochę Sharon w innym świetle i to jak zwyczajnie pałała do niego zazdrością. Mimo to, jeszcze bardziej chciał poznać ją i jej życie. Dowiedzieć się tego co jest jej mamie.

Zanim wsiadł do samochodu, spojrzał ostatni raz na dom dziewczyny. Przez myśl przemknęło mu, że chce jakoś pomóc.

 

*

 

Podczas gdy Chris odkrywał tajemnicę Sharon, jego przyjaciel Elliott wrócił do domu. Wciąż odczuwał euforię po tym co się wydarzyło. Niczego nie planował, nie chciał się śpieszyć, ale to, co stało się, było nie tylko bardzo przyjemne, ale i miłe. Szczególnie po tym jak bardzo bał się, że wyjawiając Ryanowi prawdę o tym co robi, sprawi, że mężczyzna zrozumie wszystko inaczej, że będzie zły. Czy to znaczyło, że wciąż Whitenerowi nie ufa? A może to odzywała się jego niepewność siebie? W każdym razie cokolwiek to było, zamierzał z tym walczyć.

Wciąż w szoku po tym jak on i Ryan doszli razem ocierając się o siebie, opuścił samochód. Poszli z Ryanem o krok do przodu w związku, jaki budowali. Kolejna przełamana bariera zbliżyła ich do siebie, co odczuwał bardzo mocno. Ciekawiło go co stanie się dalej, ale jednego był pewny. Na seks nie był jeszcze gotów. Nawet pomimo więzi wiążącej go z mężczyzną. Liczył, że Whitener to zrozumie i uszanuje.

Starając się nie uśmiechać jak głupiec, wszedł do domu. Zdjął buty,  głos mamy rozległ się niedaleko.

— Nie zdejmuj butów, jedziemy przecież na zakupy.

— Muszę wziąć prysznic — powiedział.

Nie dodał, że koniecznie musi to zrobić, lub trochę umyć się i zmienić bieliznę. Pomimo tego, że się trochę oczyścił czuł się brudny w miejscu o jakim mamie nie zamierzał mówić.

— Brałeś przed wyjściem.

—Aha. To znaczy nie prysznic. Muszę do kibelka na dłużej. Na posiedzenie. No wiesz…

— No jak natura wzywa, to nie przeszkadzam, ale pośpiesz się — rzekła, spoglądając na syna podejrzliwie.

Skinął głową i pobiegł na górę. Będąc w swoim pokoju zamknął drzwi i oparł się o nie. Wziął kilka razy głęboki oddech. Prawie zdradził się przed mamą, że coś więcej robił z Ryanem niż wspólne picie herbatki. Wprawdzie rodzicielka nie miała nic przeciw, by zbliżył się również fizycznie do tego z kim jest, ale miał wrażenie, że Ryan jej nie bardzo pasował. Zawsze chciała, aby związał się z kimś w swoim wieku. Uważała, że parę lat różnicy w tym wieku, nigdy nie wychodzi na dobre. Do tej pory jak znajdowała mu chłopaków, z którymi umawiała go na randkę w ciemno, to zazwyczaj każdy miał osiemnaście lub dziewiętnaście lat, ewentualnie rok mniej od niego. Zaplanował, że podczas zakupów porozmawia z nią o Ryanie.

Nie brał prysznicu, tylko umył się poniżej pasa, by zmyć z siebie resztki zaschniętej spermy. Zmienił bieliznę oraz spodnie. Koszulkę także, bo mama zaraz zaczęłaby pytać, dlaczego ma na sobie inne spodnie. A tak, to teraz miał na sobie swój zwyczajny, wyjściowy strój dzięki czemu uniknie niewygodnych pytań.

— Jedziemy — powiedział, kiedy znalazł się na parterze.

Poczekał, aż mama zamknie drzwi do domu na klucz i oboje wsiedli do samochodu.

— Widzę, że masz dzisiaj dobry nastrój. Uśmiechasz się jak nigdy — powiedziała Eleanor, zauważywszy uśmiech syna.

— Spędziłem czas z Ryanem, więc dlaczego mam nie być szczęśliwy? — zapytał, po czym uruchomił silnik.

Na zakupy nie wybierali się daleko. Jechali do jednego z większych sklepów spożywczych. W sumie, jemu też to pasowało, bo miał dużo lekcji do odrobienia,  wizyta z mamą w centrum handlowym była jak wypad na zakupy z Quinnem. Mijały godziny,  człowiek ciągle wlókł się od sklepu do sklepu, jakby znalazł się w pętli czasowej i nie było stamtąd wyjścia.

Przez całą drogę rozmawiał z mamą o sprawach rodzinnych. Dowiedział się, że lekarz przepisał dziadkowi nowe leki na serce. Obiecał sobie, że musi odwiedzić jego i babcię. Ostatnio ciągle nie miał na to czasu. Kiedy powiedział to mamie, ta zaproponowała:

— Zaproszę ich w niedzielę na obiad  ty może przyprowadzisz Ryana.

Nie wiedział co jej odpowiedzieć. Postanowili z Ryanem, że jeszcze nie czas na takie spotkania rodzinne. Co prawda, mężczyzna już poznał jego rodziców, siostrę,  nawet dziadków, ale przyjęcie urodzinowe na sali, to było coś innego niż rodzinny obiad w domu. Nie było mu śpieszno do tego, aby zapraszać tutaj partnera, ani do tego, aby spędzać czas z jego rodziną. Szczególnie, że wciąż miał tremę z tego powodu, bo by spotkał tam swojego matematyka. Jakby miał się do niego zwracać?

— Ryan nie ma ochoty by do nas przyjść? — zapytała Eleanor Ross źle odczytując milczenie syna.

— To nie tak — odparł Elliott parkując przed sklepem na miejscu które cudem znalazł. — Po prostu uważamy, że jeszcze nie czas na takie spotkania.

— Dlaczego?

— Mamo, nie lubisz go prawda?

— Nie mogę powiedzieć, że kogoś lubię czy nie lubię, jeśli tej osoby zupełnie nie znam. Widziałam go ledwie przez chwilę. Przyjęcie właściwie się skończyło, zanim się zaczęło, po tym jakie wieści otrzymaliśmy.

Oboje wysiedli z samochodu. Patrząc na ilość samochodów przed sklepem Elliott wyobrażał sobie jak dużo ludzi znajduje się wewnątrz budynku.

— Wezmę wózek, o ile jeszcze jakiś jest.

Tym samym uniknął konieczności jakiegokolwiek komentarza na słowa mamy. Może powinien skontaktować się z Ryanem by zapytać co sądzi o tej propozycji. Tak byłoby najlepiej. Po powrocie do domu zamierzał do niego zadzwonić. Kiedy już z jednym z dwóch ostatnich wózków dołączył do mamy, powiedział:

— Wiem, że się martwisz, bo jest starszy, doświadczony. Ale mamo, on nie ma trzydziestki. A ja jestem w wieku, w którym taka różnica już nic nie znaczy.

— Po prostu wygląda mi na faceta, który może cię skrzywdzić.

— Bo jest seksowny, przystojny, ma coś magnetycznego w sobie?

— Może dlatego — odpowiedziała, kiedy weszli do sklepu. — Tacy zazwyczaj nie umieją utrzymać się przy jednej osobie. Są jak lep na muchy. Na pewno ma wielu adoratorów…

— Mamuś, to słowo już się starzeje. Ryan nie ma nikogo. I wiesz co? Wiesz czego jestem pewny?

— Czego?

— Kocha mnie. Wiem, że to krótki czas, kiedy spotykamy się osobiście, ale czy ty i tata potrzebowaliście dużo czasu na to by być razem? Rozumiem, że nie ufasz Ryanowi, ale nie uprzedzaj się co do niego. Dobrze?

— Postaram się. Porozmawiaj z nim o obiedzie w tę niedzielę. Nie proś mnie jednak bym od razu zaakceptowała to, co się z nim łączy.

— Spoko. Rozumiem twoje wątpliwości. Boisz się, że mnie skrzywdzi,  ja się boję, że to ja jego skrzywdzę. Chyba wszystko potrzebuje czasu. Zadzwonię do niego i zapytam co i jak z obiadem. Masz jakąś listę zakupów? Nie wiem gdzie iść najpierw.

Rozglądał się po rzędach półek, z których ludzie do koszyków brali co chcieli. Do dwóch z trzech kas ustawiła się ogromna kolejka. Miał nadzieję, że ta szybko skończy się, aczkolwiek nie zapowiadało się na to. Liczył, że ktoś przyjdzie do trzeciej kasy. Nie zazdrościł pracy w tym sklepie. Zawsze był oblegany, kasjerki czy kasjerzy mieli pełne ręce roboty,  klienci nie zawsze ich szanowali. Niektórzy wręcz pośpieszali, by ci szybciej kasowali towary. Nie raz był świadkiem takich scen.

— Mam listę. Najpierw pójdziemy po wodę, bo weźmiemy zgrzewki. Ostatnio nie było tej, którą lubi twój tata, ale może dzisiaj będzie.

— Dobra, to idziemy po wodę. Może mogliśmy wziąć też drugi wózek. Patrząc na listę zakupów, boję się, że w tym wszystko się nie zmieści.

Na szczęście, wszystko co kupili poukładali w wózku tak, że nie musiał iść po drugi. Udało im się także podejść do kasy wtedy, kiedy kolejka przewaliła się, więc szybko się ze wszystkim uwinęli. Parę minut później Elliott odstawiał wózek na miejsce, wypakowując uprzednio wszystko do bagażnika. Ten był praktycznie pełen, ale dzięki temu nie będą musieli jechać do sklepu przez dłuższy czas.

Wsiadł do samochodu, gdzie mama jeszcze raz sprawdzała czy kupiła wszystko co zapisała.

— Mamy pieprz?

— Tak, wziąłem trzy torebki. Masz wszystko co zapisałaś i to czego nie było na liście.

Kobieta spojrzała na swoją listę,  potem na o wiele dłuższy paragon.

— No cóż…

Nie dokończyła,  Elliott tylko roześmiał się. Z początku nie chciało mu się jechać na zakupy, ale nie żałował. Mógł z mamą swobodnie porozmawiać, dowiedzieć się o jej obawach co do jego związku. Po powrocie do domu chciał zadzwonić do Ryana, zapytać o ten obiad u niego w domu. Sam już nie wiedział, czy było na to za wcześnie, czy nie. Chciał, aby rodzice go bliżej poznali. Bo, jeżeli mama miała jakieś zastrzeżenia do jego chłopaka, to tata także.

Nawet nie wiedział kiedy minęła im tak szybko droga do domu. Wjechał na podjazd i od razu rzuciło mu się w oczy to, że Tobias rozmawiał z Christopherem. Potem chłopak chwycił Chrisa i pocałował go. Elliott wysiadł z samochodu i zawołał:

— Znajdźcie sobie pokój.

Grant wyciągnął rękę z wyprostowanym w jego kierunku palcem, na co Ross odpowiedział tym samym gestem, ale szeroko się przy tym uśmiechał. Patrząc na przyjaciół, nagle zatęsknił za Ryanem. Za jego osobą i za jego ustami. Chcę aby znowu mnie pocałował — pomyślał, zanim mama zaczęła poganiać go, aby jej pomógł wypakować zakupy. Ona zabierała wszystko co lekkie,  on zajął się ciężkimi torbami oraz wodą. Chwilę później Tobias oraz Chris pomogli mu,  Eleanor w podziękowaniu zaprosiła ich na ciasto oraz popołudniową kawę. Przyjaciele zgodzili się przyjąć poczęstunek, dzięki czemu Elliott dowiedział się o tym co dzisiaj odkrył Christopher,  nawet wpadł na pomysł jak mogliby pomóc mamie Sharon.

 


3 komentarze:

  1. Hejka,
    witam po Nowym Roku ;)
    rozdział och cudowny, dowiedzieliśmy się trochę więcej o samej Sharoon, ale mimo wszystko to nie usprawiedliwia jej zachowania, bo może gdyby tak się na zachowywała to może wcześniej dało by się pomóc...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    Nowy rok a wygląda już jak stary.
    Spędziłam go na pisaniu kilku rzeczy na uczlenie ale nie jest źle. Spałam jadłam i miałam czas dla SB.
    Życzę ci dużo weny i oczywiście liczę na więcej ryan eliot.
    Pozdrawiam Serdecznie
    Deia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    o tak mamy wyjaśnienie zagadki Sharoon, choć czy to jednak wszystko usprawiedliwia, bo takim zachowaniem jednak sojuszników się nie zyskuje... współczuję jej, ale no nie tędy droga czy wyżywanie się na Christopherze coś jej pomógł rozwiązać sprawę... a Elliot och...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)